Dwie połowy - ebook
Dwie połowy - ebook
Jedna połowa Amerykanów popiera partię republikańską, a druga partię demokratyczną. Mniej więcej połowa ludzi jest za karą śmierci, a połowa jest jej przeciwna.
Dlaczego proporcje te są tak wyrównane?
„Schizma podzieliła nie tylko papieży, kardynałów, zakony i narody, lecz także znaczące wtedy dla Kościoła osobowości wyniesione później do kanonu świętych: św. Katarzyna ze Sieny była po stronie papieża Urbana VI, a pochodzący z Walencji św. Wincenty Ferrer, kaznodzieja zakonu dominikanów, po stronie antypapieża Klemensa VII. (…) W międzyczasie całe zachodnie chrześcijaństwo zostało ekskomunikowane: jedna połowa przez jednego papieża, a druga przez drugiego”.
„Vicente Cardinal Enrique y Tarancón (…) opisując panującą w Hiszpanii atmosferę w przeddzień wybuchu wojny domowej, powiedział: Myślę, że z czasem wszyscy doszliśmy do przekonania, że istniejące problemy nie dadzą się rozwiązać bez użycia siły. Bowiem już od miesięcy jedna połowa Hiszpanii zajęła zdecydowaną, przeciwstawną pozycję wobec drugiej i czekała tylko na bieg dających się przewidzieć wydarzeń. Jedna połowa Hiszpanii zastygła w nieprzejednanej postawie wobec drugiej połowy bez cienia szansy na jakikolwiek dialog. Stało się jasne, że ostatnie słowo należeć będzie do armat. Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że wtedy wszyscy wierzyliśmy w przemoc i byliśmy przekonani, że zastosowanie siły stało się nieodzowne. Winą za taki stan rzeczy obciążaliśmy naturalnie tę drugą stronę”.
„Kwestia podwójnej natury naszego mózgu intryguje. Dlaczego składa się on akurat z dwóch połówek? I dlaczego te półkule mają, jak się wydaje, tak różne zadania, że w skrajnych przypadkach prawie że ze sobą walczą?”
„(…) ofiarę wieszano do góry nogami, tak że krew zbierała się w głowie. Następnie ciało przecinano piłą na dwie połowy”.
Kategoria: | Nauki społeczne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8308-263-9 |
Rozmiar pliku: | 997 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Natura, a w szczególności natura ożywiona, lubi różnorodność. Fundamentem tej różnorodności jest dwoistość, oparta na dwóch zasadniczych, powiązanych ze sobą, ale też przeciwstawnych elementach. Dwoistość ta znajduje też odbicie w ludzkim myśleniu. Istnieją dwa podstawowe, różniące się od siebie zasadniczo systemy myślenia dzielące ludzi, podobnie jak płcie, na dwie mniej więcej równe części.
Te dwie odmiennie myślące połowy ludzi pozornie niczym się od siebie nie różnią. Podział idzie bowiem w poprzek wszystkich dużych i małych społeczności: płci, pokoleń, kultur, narodów, grup etnicznych czy rodzin. Dzieli ludzi o tym samym lub podobnym pochodzeniu społecznym, wykształceniu i inteligencji. Skutkiem tych dwóch odmiennych sposobów myślenia są dwa podstawowe, zupełnie różne zapatrywania na świat, odmienne systemy wartości, upodobania, inne pomysły na życie czy preferencje wyborcze.
Między tymi połowami istnieje względna równowaga. Zdarza się jednak, że czasem dominuje jedna, a czasem – niczym w wahadle – druga z nich. Toczą się między nimi spory, dochodzi do wojen, jak choćby obecnej wojny na Ukrainie, która po części jest odbiciem tej dwubiegunowości.
Polaryzacja na dwie połowy znajduje wyraz w statystykach. Uwidacznia się ona w licznych sporach: od zasadniczych sporów politycznych w ramach walki o władzę między tzw. polityczną prawicą a polityczną lewicą, konserwatystami a modernistami, materialistami a idealistami; sporów ideologicznych, religijnych i etycznych jak np. między zwolennikami a przeciwnikami kary śmierci czy po prostu wszelkich kwestii dotyczących organizowania naszego codziennego życia.
Katalog tych sporów jest otwarty.
Umownie – z przyczyn praktycznych – autor zdecydował się używać na określenie dwóch połów powszechnie stosowanych terminów „prawica” i „lewica” (choć miejscami zamiennie używa też innych określeń). Terminy te używane są przez autora często w innych znaczeniach aniżeli te, jak się je powszechnie rozumie (zwłaszcza w odniesieniu do tzw. politycznej lewicy i politycznej prawicy). Równie dobrze można by tu też skorzystać z innych terminów, jak np. tradycjonaliści i moderniści, idealiści i materialiści, czerwoni (barwa amerykańskiej partii republikańskiej) i niebiescy (barwa partii demokratycznej), zwolennicy i przeciwnicy kary śmierci itd., czy nawet na określenie tych „dwóch połów” wymyśleć całkiem nowe terminy.
***
W czasach pokoju i względnej prosperity gospodarczej na całym świecie na każde 100 dziewczynek rodzi się średnio około 105–106 chłopców. Powszechnie się uważa, że dzieje się tak głównie dlatego, że stosunkowo więcej osobników męskich, aniżeli żeńskich, kończy swój żywot przedwcześnie, tzn. przed osiągnięciem wieku starczego. Zdaniem jednych przyczyny mają mieć charakter socjalny i tkwić w samym charakterze mężczyzn, wynikającym z roli, jaką wyznaczyła im natura lub przydzieliło społeczeństwo, ich wyższym stopniu agresji i autoagresji, ich większej skłonności do podejmowania śmiercionośnego ryzyka i ulegania niekorzystnym dla zdrowia nałogom ewentualnie też wykonywania bardziej niebezpiecznych prac. Twierdzi się też, że może tu mieć znaczenie sposób odżywiania. Inni twierdzą, że przyczyn tego zjawiska nie da się jednoznacznie ustalić i zadowalają się ogólnym stwierdzeniem, że jest to uwarunkowane genetyczne.
Tak czy inaczej natura wydawać ma na świat (dotyczy to już samych płodów) więcej mężczyzn, wiedząc z góry, że ich liczba z czasem się zmniejszy i zbliży do poziomu liczby kobiet, a może i spadnie poniżej tego poziomu.
Z kolei w tzw. trudnych czasach, czyli w okresach wojen i kryzysów społeczno-ekonomicznych, dysproporcje te wzrastają jeszcze bardziej. Stosunek ten kształtuje się na poziomie od 106 do 108. Ta dodatkowa „nadwyżka” dwóch chłopców (106 + 2) w trudnych czasach (lub bezpośrednio po nich) jest już dzisiaj powszechnie uważana za prawo natury i przez nikogo nie jest kwestionowana.
W Niemczech takie właśnie odchylenie od normy statystyki odnotowały w czasie pierwszej wojny światowej i następującego po niej kryzysu ekonomicznego oraz inflacji, to jest od 1914 do 1923 roku, a następnie w okresie rosnącego bezrobocia w latach 1928–1933 oraz po roku 1939. Taki sam demograficzny „garb” stwierdzili w swoich statystykach Włosi po wojnie abisyńskiej w latach 1935–1936, w której zginęło około 35 tys. Włochów.
Nie było go natomiast w tym samym czasie w nienękanej wojnami i kryzysami Szwajcarii.DWIE AMERYKI.
REPUBLIKANIE KONTRA DEMOKRACI
Leżąc już na łożu śmierci, członek partii republikańskiej zwraca się do swojego najlepszego przyjaciela:
– Chcę wstąpić do partii demokratycznej.
– Z jakiego powodu? Dlaczego teraz? – pyta przerażony przyjaciel.
– To proste – odpowiada ostatnim oddechem umierający. – Lepiej niech umiera jeden z nich niż jeden z nas.
W amerykańskich wyborach prezydenckich przeprowadzonych w 2008 roku, w których do urzędu pretendowali George Bush (z ramienia Partii Republikańskiej) i Al Gore (z ramienia Partii Demokratycznej), George’a Busha wybrano bardzo niewielką różnicą głosów, zaledwie paru tysięcy. Sprawa znalazła ostatecznie finał w sądzie, bo obydwaj kandydaci na prezydenta zarzucali sobie wzajemnie manipulacje w liczeniu głosów.
Nie inaczej miała się sprawa w wyborach prezydenckich w roku 2016, w których wygrał Donald Trump. Na Donalda Trumpa głosowało mniej więcej tyle samo wyborców, co na Hillary Clinton. W ostatnich wyborach w 2020 roku było podobnie. Tu również niemal do ostatniej chwili nie znano zwycięzcy. Ostatecznie Joe Biden miał uzyskać 51,4 proc., a Donald Trump 46,9 proc. głosów. Trump w zasadzie nie uznał wyniku wyborów i do końca twierdził, że go oszukano. Ostatecznie skończyło się to tzw. marszem na Kapitol i poważnym kryzysem instytucjonalnym w USA.
Amerykańskie partie polityczne trudno porównywać z partiami europejskimi. Terminu „partia” długi czas raczej tam unikano, wielu bowiem kojarzył się on ze stronniczością i partykularnymi interesami. Przed partiami przestrzegał George Washington pierwszy prezydent USA. Ojcom amerykańskiej demokracji zależało na tym, by deputowani mieli na widoku dobro całego kraju, a nie jakiejś partii czy stronnictwa, które kojarzyłoby się z lobby. W amerykańskiej konstytucji nie ma ani jednego słowa na temat partii czy systemu partyjnego. Po śmierci Waszyngtona cały ówczesny system polityczny zaczął się organizować od nowa i z czasem, niejako samoistnie, uformowały się dwa przeciwstawne obozy polityczne, które można sobie wyobrazić jako dwa rozbite naprzeciwko siebie, wielkie namioty, pod którymi zgromadziły się różne grupy interesów. W gruncie rzeczy różnice dotyczyły tego, w jakim kierunku kraj powinien się rozwijać.
Na początku XIX wieku chodziło o to, czy Stany Zjednoczone mają być krajem z mocną władzą centralną (federaliści), czy nie (antyfederaliści). Ponadto sporne były kwestie agrarne i związany z nimi stosunek do niewolnictwa. Paradoksalnie to właśnie powstała w 1792 roku Partia Demokratyczna, najstarsza istniejąca dziś partia na świecie, broniła niewolnictwa. Dzisiaj uważana jest za tę bardziej postępową. Wtedy jednak większość jej wyborców stanowiła konserwatywna, niewolna od rasizmu, nieufna wobec władzy centralnej ludność zamieszkująca głównie tereny wiejskie, w szczególności w stanach południowych. Partia Republikańska wyłoniła się o wiele później (oficjalna data powstania to 1854 rok) z innych partii. Partia ta w niewolnictwie widziała zagrożenie dla wolnej konkurencji. Jednakże od początku przeciwna była masowemu napływowi emigrantów (w odróżnieniu od demokratów, którzy zawsze bardziej solidaryzowali się z obcymi).
W połowie XIX wieku republikański kandydat na prezydenta Abraham Lincoln (pierwszy prezydent USA z ramienia Partii Republikańskiej w ogóle) wygrał wybory tylko dlatego, że skłóceni w kwestii niewolnictwa demokraci nie mogli zdecydować się na jednego kandydata, wysyłając do boju o mandat dwóch, którzy wzajemnie podbierali sobie głosy. Wybór republikanina na prezydenta przyspieszył wybuch wojny secesyjnej.
W 1865 roku Lincoln został zamordowany przez fanatycznego zwolennika stanów południowych, które dopiero co tę wojnę przegrały. W trakcie mordu zamachowiec nazwał Lincolna tyranem.
Tak czy inaczej: republikanie stali się z czasem reprezentantami konserwatystów oraz broniących wolności gospodarczej (tzw. polityki _laissez faire_), a demokraci „progresistów” lub socjalistów (jak to chcą widzieć niektórzy) zwłaszcza po reformach socjalnych demokratycznego prezydenta Franklina D. Roosevelta (prezydent w latach 1933–1945) w ramach tzw. New Deal. Wybierające do połowy XX wieku demokratów południe przeszło w ręce republikanów.
Mimo wzrastającej w ostatnich latach polaryzacji partie w Ameryce są bardziej otwarte na zmiany i mniej doktrynerskie niż w Europie. Nie są też tak hierarchicznie zorganizowane. Są to bardziej luźne, autonomiczne związki lokalnych aktywistów w poszczególnych stanach, których łączy nie tyle program partii, ile interes w wygraniu wyborów. Wyborcy bardziej intuicyjnie identyfikują się z partiami, a kandydaci do urzędów nie są „żołnierzami partyjnymi”, tylko rodzajem elastycznych „politycznych menadżerów”. Zmiana partii nie musi też być koniecznie traktowana jako zdrada ideałów. Michael Bloomberg były burmistrz Nowego Jorku (2002–2013) kandydował na to stanowisko raz z ramienia Partii Republikańskiej, a raz Demokratycznej.
Wróćmy do liczenia głosów i przyjrzyjmy się jeszcze temu, kto i w jakich proporcjach głosował w wyborach prezydenckich w roku 2015 na Donalda Trumpa:
– mężczyźni – 53 proc.,
– młodzi ludzie w wieku do 24 lat – 56 proc.,
– ludzie wykształceni – 48 proc.,
– tzw. głęboka prowincja – 62 proc.
Z powyższego wynika, że tu również zarysowuje się proporcja 50:50. Podział w mniej więcej podobnych proporcjach istniał w różnych grupach wiekowych, dwóch płciach i osób o różnym wykształceniu.
Nie jest więc prawdą, co często sugerowały niektóre nieprzepadające za Trumpem media, jakoby głosował na niego przede wszystkim tzw. stary i zgorzkniały, biały, niewykształcony mężczyzna.
Statystyki dotyczące amerykańskich wyborów prezydenckich, w których wybiera się przedstawicieli tylko dwóch partii politycznych, partii o programach z reguły pozbawionych haseł skrajnego społecznego czy religijnego radykalizmu (pomińmy wyjątki), wskazują niezmiennie na niewielką procentowo różnicę między głosami oddanymi na przedstawicieli tych partii.
Przypatrzmy się bliżej tym statystykom, ukazującym, że w USA, co podkreślmy raz jeszcze, panuje pewna stabilność systemu politycznego (a przynajmniej panowała do niedawna, bo dzisiaj około połowy Amerykanów uważa, że ich kraj znajduje się na drodze do wojny domowej) i raczej nie występuje tendencja ulegania coraz to nowym ideologiom i eksperymentowania z nimi, choć i ten kraj nie jest całkowicie od tego wolny. Zostawmy jednak na boku wyjątki, a przyjrzyjmy się regułom: na 48 amerykańskich wyborów prezydenckich przeprowadzonych w latach 1844–2020 tylko w dziewięciu różnica w oddanych na dwóch kandydatów głosach była większa niż 10 proc.
Działo się tak mianowicie w latach (w nawiasach procent głosów oddanych na kandydatów dwóch partii):
– 1904 (56,4 proc.; 37,6 proc.),
– 1920 (60,3 proc.; 34,1 proc.),
– 1928 (58,2 proc.; 40,8 proc.),
– 1932 (57,4 proc.; 39,7 proc.),
– 1936 (60,8 proc.; 35,6 proc.),
– 1956 (57,4 proc.; 42,0 proc.),
– 1964 (61,3 proc.; 38,7 proc.),
– 1972 (60,7 proc.; 37,5 proc.),
– 1984 (59,16 proc.; 40,84 proc.).
Jeśli się przy tym uwzględni zasadę, że kandydat startujący w wyborach z pozycji już urzędującego prezydenta, mniej lub bardziej sprawdziwszy się na tej pozycji, ma większą szansę ich wygrania aniżeli nowy pretendent do tego urzędu (tak było w przypadku ponownego wyboru prezydentów w latach: 1936: Franklin D. Roosevelt, 1956: D. Eisenhower, 1964: L. Johnson, 1972: R. Nixon, w 1984 czy R. Regan w 2009; ludzie z zasady chętniej głosują na tych, których już znają, tak samo jak niechętnie zmieniają znanych już sobie dentystów, lekarzy, prawników czy fryzjerów), to ta ogólna statystyka jeszcze bardziej będzie się chyliła w kierunku 50:50 i różnica w oddanych głosach na dwóch kandydatów będzie jeszcze mniejsza.
Mając na uwadze powyższą okoliczność, zreasumujmy: w 48 amerykańskich wyborach prezydenckich tylko w pięciu z nich różnica w głosach oddanych na obu kandydatów była większa niż 10 proc.
Wśród kandydatów na prezydentów zdarzały się postacie mniej lub bardziej charyzmatyczne, co również odgrywało rolę w preferencjach wyborców. Zapewne wchodziły tu też w grę inne czynniki. Nie o wszystkich się kiedykolwiek dowiemy. Bardziej wnikliwe rozważania zostawmy i tu specjalistom.
Za regułę uznać można jednak, że liczba oddanych głosów w amerykańskich wyborach prezydenckich na jednego lub drugiego kandydata stale oscyluje w granicach 45–55 proc., czyli różnica rzadko kiedy przekracza 10 proc. głosów.
Dlaczego ta różnica jest tak znikoma? Skąd ta prawidłowość?
Podobnie ma się zresztą sprawa udziału wyborców w amerykańskich wyborach prezydenckich, które są tam wolne i powszechne. Na 48 przeprowadzonych dotąd wyborów tylko w sześciu z nich udział wyborców był mniejszy niż 40 proc. lub większy niż 60 proc. Czyli znowu zasadniczo oscylował w granicach 10 proc. różnicy między wyborcami uczestniczącymi w wyborach a tymi, którzy pozostali z dala od nich. Tu też na ten wynik wpływ mogły mieć różnorodne czynniki, takie jak ładna lub zła pogoda w dniu wyborów, trzymająca wyborców z dala od urn wyborczych lub kryzys ekonomiczny. Przyczyn może być wiele.
Zostawmy jednak i tu wyjątki, a przyjrzyjmy się regułom. Regułą jest natomiast to, że w amerykańskich wyborach prezydenckich średnio około 50 proc. uprawnionych do głosowania bierze w nich udział, a około 50 proc. – nie.
Od 1900 roku 17 razy w wyborach prezydenckich wygrał przedstawiciel Partii Republikańskiej, a 15 razy Demokratycznej.
Dlaczego od ponad 100 lat około 50 proc. wyborców głosuje na przedstawiciela Partii Republikańskiej, a około 50 proc. Demokratycznej?
Podobną prawidłowość da się też stwierdzić we francuskich wyborach prezydenckich w okresie od 1974 roku do 2017 roku, czyli w ośmiu kolejnych wyborach. Różnica oddanych głosów na dwóch kandydatów była większa od 10 proc. tylko w dwóch wyborach: w 1995 oraz w 2017 roku. W pierwszym startował Jean-Marie le Pen, w drugim jego córka Marie le Pen. W obu tych przypadkach wybory zmobilizowały przeciwko tzw. ekstremizmowi J.M. le Pen i M. le Pen cały tzw. obóz obywatelski. W pierwszym przypadku więcej, w drugim mniej. Podkreślmy przy tym, że przedostatnie wybory prezydenckie, w których kontrkandydatką była Marie le Pen wygrał kandydat bezpartyjny (Emmanuel Macron), co było we Francji zdarzeniem bez precedensu.
Jeszcze jaskrawiej wykazuje trend 50:50 druga tura wyborów prezydenckich w Polsce. Oprócz wyboru na prezydenta Lecha Wałęsy (74,25 proc.), do czego doszło w okresie transformacji ustrojowej (Wałęsa miał wtedy za przeciwnika zamieszkałego od wielu lat za granicą i zupełnie w Polsce nieznanego Stanisława Tymińskiego) pozostali wybrani prezydenci minimalnie przekroczyli pułap 50 proc. oddanych na nich głosów – Aleksander Kwaśniewski (51,72 proc. i 53,90 proc., I tura), Lech Kaczyński (54,04 proc.), Bronisław Komorowski (53,01 proc.) i Andrzej Duda (51,55 proc.).
Na podobne różnice w granicach 10 proc. oddanych głosów na dwie największe niemieckie partie wskazują wyniki dotychczasowych 20 wyborów do niemieckiego Bundestagu (od 1949 roku), co przedstawia zamieszczona poniżej tabela. Odstępstwa od tej reguły (łącznie sześć) w latach 2009–2017 (3) na niekorzyść partii SPD dadzą się po części wyjaśnić faktem wzrostu poparcia w tym czasie dla innej partii lewicowej, Die Linke (partia ta pierwszy raz wzięła udział w wyborach do Bundestagu w roku 1990), będącego wynikiem niezadowolenia dotychczasowych wyborców SPD z za mało socjalnej polityki tej partii. Partia SPD znajdowała się wtedy w tzw. wielkiej koalicji i mimo przegrania wyborów uczestniczyła w rządzeniu, będąc partią współrządzącą. Wielka koalicja tych partii istniała w latach 2005–2017.
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| ROK | CDU/CSU | SPD |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 2021 | 24,1 | 25,7 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 2017 | 32,9 | 20,5 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 2013 | 41,5 | 25,7 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 2009 | 33,8 | 23,0 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 2005 | 35,2 | 34,2 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 2002 | 38,5 | 38,5 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1998 | 35,2 | 40,9 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1994 | 41,5 | 36,4 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1990 | 43,8 | 33,5 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1987 | 44,3 | 37,0 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1983 | 48,8 | 38,2 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1980 | 44,5 | 42,9 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1976 | 48,6 | 42,6 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1972 | 44,9 | 45,8 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1969 | 46,1 | 42,7 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1965 | 47,6 | 39,3 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1961 | 45,3 | 36,2 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1957 | 50,2 | 31,8 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1953 | 45,2 | 28,8 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
| 1949 | 31,0 | 29,2 |
+--------------------------+--------------------------+--------------------------+
Na podobny trend 50:50 wskazują wybory prezydenckie w Brazylii: w 2010 roku wygrała je kandydatka lewicowej PT Dilma Rousseff (56,05 proc.). Reprezentant konserwatywnej PSDB Jose Serra uzyskał 43,95 proc. głosów.
Cztery lata później, w 2014 roku, w drugiej turze wyborów Dilma Rousseff uzyskała 51,6 proc. ważnych głosów, a jej przeciwnik Aecio Neves (kandydat PSDB) 48,4 proc. W 2018 roku wybory wygrał Jair Bolsonaro (członek prawicowej partii PSL) 55,1 proc. Jego przeciwnik Fernando Haddad (przedstawiciel lewicowej PT) uzyskał 44,9 proc. głosów. W 2022 roku po niezwykle brudnej i brutalnej kampanii wyborczej (przeciwnicy zarzucali sobie m.in. kanibalizm, pederastię i satanizm) w pierwszej turze wyborów wygrał przedstawiciel lewicy Luis Lula da Silva (56,05 proc.) z lewicowej PT, Bolsonaro miał 43,2 proc. głosów. W drugiej turze wygrał da Silva z 50,9 proc. głosów. Bolsonaro nie uznał wyniku wyborów i podobnie jak w przypadku Trumpa jego ekstremalni zwolennicy zorganizowali marsz na brazylijski parlament.
Również o brexicie zadecydował stosunkowo mały procent wyborców (52 proc. za wystąpieniem z Unii, 48 proc. przeciwko). Oczywiście inaczej będzie się sprawa przedstawiać, gdy w statystyce bliżej przyjrzymy się grupom wiekowym, płciom, branżom lub regionom (Szkoci głosowali w stosunku 62:38 przeciwko brexitowi, a Gibraltar nawet w stosunku 98:2), dużym miastom i prowincji. Wtedy odchylenie od poziomu 50:50 będzie większe. Trudno jednak żądać przykładowo od londyńskiego City, by głosowało przeciwko sobie, tzn. za brexitem, skoro na przynależności Wielkiej Brytanii do Unii zarabiało wielkie pieniądze. Można też zrozumieć ludzi na prowincji, którym z roku na rok żyje się gorzej, a ich miejsca pracy zajmują obcokrajowcy, gotowi pracować za mniejsze pieniądze. To samo dotyczy branż, które upadły z powodu tzw. globalizacji. W skali ogólnej nietrudno jednak nie zauważyć w tym referendum – w którym właściwie panowała równowaga argumentów za i przeciw – trendu 50 proc. za i 50 proc. przeciw.
Oczywiście, że wszelkie statystyki należy traktować z dużą ostrożnością. Społeczeństwo jest socjalizowane (lub manipulowane) przez media i poddawane obowiązującym ideologiom, panującym poglądom, trendom i modom. Ludzie starsi bardziej boją się zmian i nowych twarzy u władzy, młodzi są bardziej radykalni i gotowi pójść na ryzyko itd., itp.
Uwzględniając te i inne czynniki, trudno oprzeć się wrażeniu istnienia w wyborach dwubiegunowości: 50 proc. za, 50 proc. przeciw.
Podobnego typu polaryzację da się zresztą stwierdzić w przypadku niemanipulowanych, wolnych wyborów na niższym poziomie szczebla zarządu państwem, np. na poziomie gubernatorów, czy wyborów do samorządu terytorialnego.
REFERENDA W SZWAJCARII
Szwajcaria uchodzi za wzór sprawnie działającego państwa demokratycznego o wielowiekowej tradycji (a jednocześnie niepozbawionego sprzeczności: Szwajcaria była jednym z ostatnich krajów Europy Zachodniej, który wprowadził prawa wyborcze dla kobiet). Najjaskrawszym tego przejawem są licznie organizowane w tym kraju referenda. Władza państwowa zobowiązana jest bezwarunkowo przeprowadzić referendum, o ile inicjatorzy zbiorą przynajmniej 50 tys. głosów je popierających.
Od 1863 roku było ich łącznie 583. Dotyczyły przeróżnych kwestii wewnętrznych i zewnętrznych: od wprowadzenia jednolitych jednostek wagi i miar, podatków, taryf celnych, wojskowej służby zastępczej i zniesienia kary śmierci po zmianę konstytucji czy przystąpienie do Unii Europejskiej. Przyjęto 278, a odrzucono 305 inicjatyw. Tu znowu mamy stosunek w granicach _fifty-fifty_. Różnica nie przekracza 10 proc.
Uczestnictwo w tych referendach w latach osiemdziesiątych XX wieku wyniosło 42 proc. wyborców, w latach dziewięćdziesiątych – 45 proc. Tylko około połowa zdyscyplinowanych Szwajcarów wzięła więc udział w referendach.
ZA I PRZECIW NIEPODLEGŁOŚCI KATALONII
Ponieważ kwestia niepodległości ma coraz większe znaczenie dla społeczeństwa Katalonii, regularnie przeprowadza się sondaże na ten temat. Przeprowadzają je zazwyczaj gazety katalońskie, takie jak „La Vanguardia”, „Ara” i „El Periódico de Catalunya”, gazety hiszpańskie, takie jak „El País”, „El Mundo” i „La Razón”, a także wyspecjalizowane instytuty badawcze, takie jak Centre d’Estudis d’Opiníó (CEO) Generalitat de Catalunya lub Instytutu Nauk Politycznych i Społecznych (ICPS) Uniwersytetu Autonomicznego w Barcelonie.
Ponad 60 sondaży wykazało, że nie ma wyraźnej większości w kwestii niepodległości. Z reguły zarówno obóz „na tak”, jak i „na nie” stale oscylują między 40 a 50 proc., najczęściej z zaledwie kilkoma punktami procentowymi różnicy. Na pytania dotyczące niepodległości można się też było w wielu przypadkach wypowiedzieć na „nie wiem” lub wstrzymać się od głosu.
Poniżej największa procentowo liczba głosów za niepodległością i przeciwko niej w poszczególnych latach:
– 2010 (40 proc.; 45 proc.),
– 2011 (45,4 proc.; 45 proc.),
– 2012 (57 proc.; 40,2 proc.),
– 2013 (57,8 proc.; 45 proc.),
– 2014 (49,9 proc.; 44,7 proc.),
– 2015 (50 proc.; 54 proc.),
– 2016 (48,9 proc.; 47,2 proc.),
– 2017 (50 proc.; 49,4 proc.).
Z badań tych wynika, że połowa Katalonek i Katalończyków jest za niepodległością, a połowa nie, co przeczy obrazowi prezentowanemu przez media, jakoby zdecydowana ich większość takiej niepodległości sobie życzyła.
Jednocześnie istnieje wyraźna większość w kwestii, czy konieczne jest referendum w tej sprawie. W zależności od ankiety 60–80 proc. ankietowanych opowiada się za referendum. Trudno się temu dziwić, referendum bowiem jako chyba najbardziej sprawiedliwa forma demokracji bezpośredniej jest prawem i wyrazem woli wolnej jednostki.
Podobne aspiracje niepodległościowe istnieją w kraju Basków. Spytałem mieszkającego w Berlinie znajomego Baska, jak oni odnoszą się do dążeń niepodległościowych Katalończyków. Jego odpowiedź mnie nie zaskoczyła: „Połowa się z nimi zgadza, a połowa jest im przeciwna”.
UFAĆ, NIE UFAĆ
25 i 26 lutego 2023 roku polski instytut badania rynku i opinii publicznej IBRiS na zlecenie portalu internetowego onet.pl. przeprowadził w Polsce sondaż zaufania do niektórych najważniejszych osób publicznych. Jego wyniki opublikowano 3 marca 2023 roku. W sondażu w odniesieniu do polityków do wyboru było pięć odpowiedzi: zdecydowanie ufam, raczej ufam, zdecydowanie nie ufam, raczej nie ufam, jest mi obojętny/a.
Według wyników sondażu największym zaufaniem cieszył się prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski (należący do opozycyjnej partii PO). Ufało mu 42,5 proc. respondentów, przy czym 15,2 proc. zdecydowanie ufało, a 27,3 proc. raczej ufało. Nie ufało mu 38,3 proc. badanych (29,5 proc. zdecydowanie mu nie ufało; 8,8 proc. raczej nie ufało). 19,1 proc. zapytanych stwierdziło, że jest on im obojętny.
Na drugim miejscu w sondażu zaufania uplasował się prezydent Andrzej Duda. Ufało mu 41,6 proc. badanych (23,5 proc. zdecydowanie; 18,1 proc. raczej ufało). Tyle samo zapytanych – 41,6 proc. – zadeklarowało brak zaufania (25,7 zdecydowanie nie ufało; 15,9 proc. raczej nie ufało). 16,6 proc. wybrało odpowiedź „obojętny”.
Na trzecim miejscu znalazł się premier Mateusz Morawiecki (partia PiS) – przy czym mniej osób mu ufało (37,7 proc., z czego zdecydowanie 20,4 proc., raczej 17,3 proc.), niż nie ufało (aż 51,9 proc., z czego 42,4 proc. zdecydowanie; 9,5 raczej), 9,6 proc. respondentów zadeklarowało obojętność.
Następni w rankingu byli minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak (ufało mu 36,4 proc., nie ufało 39,5 proc.), lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz (33,5 proc. ufało, 35,8 proc. nie ufało), przewodniczący partii PO Donald Tusk (ufało 32,5 proc., nie ufało 51,2 proc.) oraz współprzewodniczący partii Nowa Lewica, Robert Biedroń (ufało 31,2 proc. zapytanych, nie ufało – 43,5 proc.).
Tak więc zaledwie około połowy zapytanych ufało politykom, którzy w świetle sondażu darzeni byli największym zaufaniem społecznym. Druga połowa im nie ufała.SPÓR O KARĘ ŚMIERCI
Podobną polaryzację potwierdzają też inne statystyki. Również te spoza obszaru polityki _sensu stricto_, __ choć trzeba przyznać, że niezmiernie trudno jest oddzielić politykę od niepolityki, bo „człowiek _de natura_ jest zwierzęciem politycznym”.
Przy czym, autor podkreśla raz jeszcze: zostawmy i tu na boku statystyki nienaturalnie zniekształcone wszelakim ekstremizmem politycznym czy religijnym. Na statystyki takie wpływ ma akurat obowiązująca ideologia, która, aczkolwiek jedynie temporalnie, to jednak może wyraźnie zniekształcić rzeczywisty układ sił_._ Takie statystyki stojące pod wpływem ideologii, religii czy panującego akurat trendu nie są wyrazem wolnej i nieprzymuszonej woli respondentów, choć przyznajmy, że o takową niezmiernie trudno, gdyż ta wolna, nieprzymuszona wola często jest zniekształcana przez jednokierunkowe wychowanie i edukację, które znajdują się pod wpływem tzw. _mainstreamu_, akurat dominującej ideologii, religii i obowiązujących w danym czasie norm społecznych. Te i im podobne czynniki wymuszają pewien rodzaj zachowania i podejmowanych wyborów wbrew przyrodzonej, wolnej od temporalnych, zewnętrznych wpływów, rzeczywistej woli respondentów.
Spróbujmy jednak oddzielić ziarno od plew i przyjrzyjmy się sondażom z czasów względnego pokoju społecznego i stabilności w państwach względnie demokratycznych, w kwestiach względnie neutralnych, tzn. niezabarwionych panującą ideologią czy religią i niewymagających jakichś natychmiastowych, pospiesznych decyzji oraz rozwiązań (jak np. w razie wojny czy wzrastającego zagrożenia terroryzmem). Kwestią taką może być kara śmierci, aczkolwiek naturalnie i ta kwestia nie jest całkowicie wolna od ideologii.
W krajach Unii Europejskiej karę śmierci zniesiono po drugiej wojnie światowej, głównie właśnie ze względów ideologicznych, po tym jak sobie uświadomiono, że stosowano ją najczęściej w celu wyeliminowania wrogów politycznych. Wcześniej istnienia kary śmierci nigdy nie podawano w wątpliwość, jak nie podawano w wątpliwość niewolnictwa, zależności pańszczyźnianej czy kolonializmu.
Zniesienie kary śmierci nie spowodowało zniknięcia kontrowersji z nią związanych. W Niemczech w 2016 roku, a więc całkowicie niedawno, w jednym z sondaży (statystyki wzięto z Internetu) za karą śmierci opowiedziało się 46 proc. zapytanych, a przeciw było 50 proc. Dlaczego ta relacja nie kształtowała się w proporcji 20:80 albo 70:30?
Podobne wyniki wykazują statystyki przeprowadzone w tej kwestii w Polsce. W sondażu z września 2007 roku na 500 zapytanych osób za wprowadzeniem w Polsce kary śmierci opowiedziało się 52 proc., przeciwko było 48 proc.
W ubiegłych tysiącleciach kara śmierci stanowiła filar każdego systemu prawnego. O Karcie Praw Człowieka nie było wtedy jeszcze mowy, pojęcie godności ludzkiej nie miało tej samej rangi, co dzisiaj, jeśli wtedy w ogóle można było mówić o jakiejś jego randze. Powszechnie nie podważano też porządku boskiego zawartego w Biblii i z reguły interpretowanego przez rządzących. Wszelki nań zamach, w rozumieniu ówczesnych, mógł być karany tylko karą śmierci.
Nie zadawano sobie pytania, czy należy znieść karę śmierci, a jedynie zastanawiano się nad tym, za popełnienie których przestępstw należy ją stosować. Idea resocjalizacji nie była znana, a jeśli nawet kiełkowała w paru umysłach, to trudno mówić o jej powszechności i o wpisaniu jej w doktrynę państwową nie mogło być mowy.
Ludzie, w większości analfabeci lub półanalfabeci, wychowani w duchu nietolerancji i fanatyzmu religijnego, a na dodatek borykający się z trudami codziennej egzystencji, nie zajmowali się tym tematem. Do tego dochodziła mała ilość więzień i koszty związane z ich utrzymaniem. Po prostu taniej było usuwać ze społeczeństwa jednostki poważnie naruszające jego reguły, niż je latami więzić. Dzierżący władzę i ci najbliżej z nią związani lub czerpiący z niej profity też nie mieli interesu w tym, by pozbywać się tak skutecznego środka dyscyplinującego, jakim była legalnie wymierzana kara śmierci.
Wywodząca się jeszcze z czasów babilońskich idea kary „oko za oko, ząb za ząb” wydawała się jedynie słuszną i sprawiedliwą także z tego powodu, że przywracała (albo przynajmniej takie robiła wrażenie) równowagę w naturze: życie za życie. Odpowiadało to ówczesnemu poczuciu sprawiedliwości, które do czasów nowożytnych niewiele się zmieniło.
Idee, że człowieka formują też okoliczności i wpływy zewnętrzne, na które nie ma on wpływu, nowoczesne pojęcie winy i afektu, rodziły się mozolnie i powoli.
Dopiero prądy oświeceniowe podważające istniejący porządek prawno-moralny oraz przyznające indywiduum, a zwłaszcza wolno myślącemu indywiduum, większą rolę oraz rozpowszechnienie druku i jego łatwiejsza dostępność przyniosły pewną zmianę w nastawieniu do kary śmierci. Zaczęto stawiać pytania dotyczące sensu stosowania tej kary oraz korzyści (lub niekorzyści) z niej wypływających. Jednakże również wśród oświeconych intelektualistów zdania na ten temat były podzielone. Znane jest stanowisko filozofa Immanuela Kanta, który opowiadał się za karą śmierci: „Jeśli zabił, musi umrzeć. Nie ma bowiem innego substytutu, by zadośćuczynić sprawiedliwości”.
Jak podaje Wikipedia pierwszym krajem, który zniósł karę śmierci, było księstwo Toskanii (w roku 1786). Doświadczenia Toskanii w odstąpieniu od wykonania kary śmierci było jak najbardziej pozytywne. Nie doszło do jakiegoś trwałego narażenia bezpieczeństwa publicznego. Książę Leopold II forsujący idące w tym kierunku zmiany kodeksu karnego księstwa lapidarnie uzasadniał swoją odmowę stosowania kary śmierci: „Jest ona odpowiednia tylko dla ludów barbarzyńskich”. Przypadek Toskanii i paru innych małych państewek był jednak jeszcze przez wieki wyjątkiem.
Także w okresie Wielkiej Rewolucji Francuskiej zasadniczo nie podważano potrzeby istnienia kary śmierci, a udoskonalona wtedy i na wielką skalę stosowana gilotyna, stała się swoistym „symbolem równości”. Za jej pomocą ścięto głowę królowi Ludwikowi XVI uznanemu winnym użycia wojska przeciwko rewolucyjnemu ludowi. W demokratycznym głosowaniu (większością tylko jednego głosu) skazano go na karę śmierci. Zresztą niedługo po tym pod gilotynę powędrowały głowy wielu czołowych przedstawicieli rewolucji, którzy wcześniej najgłośniej domagali się zabicia króla.
„Równo” zabijająca gilotyna działała „humanitarnie”: szybko, rzekomo bezboleśnie, a przede wszystkim skutecznie. Gilotyna stała się hitem eksportowym i szybko rozprzestrzeniła się w całej Europie.
We Francji wykonywanie kary śmierci wstrzymano dopiero w drugiej połowie XX wieku. Ostatni raz wykonano ją dokładnie 10 września 1977 roku wobec pochodzącego z Tunezji mordercy prostytutek.
Dopiero masowe mordy z okresu drugiej wojny światowej, eutanazja, pseudonaukowe podziały na lepsze i gorsze rasy oraz masowe eliminowanie głównie przeciwników politycznych, uświadomiły, że człowiek najwyraźniej nie umie się obchodzić z karą śmierci. Z czasem doprowadzono do częstszego wstrzymywania jej wykonywania, a potem do stopniowego zakazu jej orzekania. Problem nie został jednak raz na zawsze rozstrzygnięty i kara śmierci ma i dziś mniej więcej tyle samo zwolenników, co przeciwników.
Aktualnie obowiązujący w Europie zakaz stosowania kary śmierci ma więc stosunkowo niedługą historię i jest głównie skutkiem ideologii uformowanej na kanwie doświadczeń drugiej wojny światowej, choć nie tylko. Nie należy też go wiązać wyłącznie z rozprzestrzenianiem się instytucji demokratycznych, bo kara śmierci nadal stosowana jest w państwach demokratycznych świata Zachodu (USA), a w wielu krajach niedemokratycznych ją zniesiono lub przestano ją wykonywać (np. Birma i Turkmenistan).
Przykładowo, wprowadzenie w Niemczech po wojnie zakazu kary śmierci nie było – jak by się mogło wydawać – przedsięwzięciem demokratycznym. Zrobiono to bowiem z inicjatywy grupy posłów członków prawicowej, nieistniejącej już dziś partii Deutsche Partei, którzy chcieli w ten sposób zapobiec dalszemu skazywaniu przez alianckie sądy wojskowe na karę śmierci sprawców przestępstw z okresu narodowego socjalizmu. Czyli postulat zniesienia tej kary miał bardziej na celu ochronę zbrodniarzy wojennych aniżeli apelowanie do jakiejś szeroko pojętej miłości bliźniego czy innych humanistycznych wartości.
Kara śmierci była skutecznym instrumentem walki z opozycją. W czasach hitlerowskich w samych tylko sądach niewojskowych wydano 16 tys. wyroków śmierci, z których wykonano około 12 tys. Sądy wojskowe wydały 33 tys. wyroków śmierci. W tym czasie oprócz morderstwa kara śmierci ustawowo przewidziana była za popełnienie 77 innych czynów uznanych za przestępstwa, takich jak np. zagrożenie wspólnoty narodowej (_Volksgemeinschaft_), a więc za czyny, których dzisiejszy niemiecki kodeks karny w ogóle nie uznaje za karalne_._
W Radzie Parlamentarnej zachodnioniemieckiego parlamentu 8 maja 1949 roku poddano pod głosowanie wprowadzenie konstytucyjnego zapisu o zniesieniu kary śmierci.
Z 65 posłów członków Rady Parlamentarnej 35 było za zniesieniem kary śmierci, a 30 przeciwko, czyli znowu stosunek 50:50. Większość posłów katolickich głosowała za utrzymaniem kary śmierci.
Ostatecznie zniesiono ją w Niemczech w 1949 roku. Liczne sondaże przeprowadzane w tej kwestii w latach późniejszych wskazywały na to, że jednak większość społeczeństwa żąda jej przywrócenia. Działo się to zwłaszcza po seryjnych morderstwach, których ofiarami padały głównie kobiety lub po porwaniach i morderstwach politycznych dokonywanych przez członków RAF (Frakcja Armii Czerwonej).
W okresie powojennym aż trzech zachodnioniemieckich ministrów wnioskowało o przywrócenie kary śmierci.
Obecnie 106 państw całkowicie zniosło karę śmierci. W dalszych ośmiu jest ona wymierzana tylko przez sądy wojenne. W 28 państwach jest ona wprawdzie ustawowo przewidziana, ale od 10 lat jej się nie wykonuje.
Wymowa tych statystyk będzie jednak inna, gdy się uwzględni, że w czterech najludniejszych państwach świata: Chinach, Indiach, USA i Indonezji kara śmierci nadal jest wykonywana. Tak więc mimo że kary śmierci nie wykonuje się w zdecydowanej większości państw świata, to tylko trzecia część ludzi zamieszkujących naszą planetę żyje w państwach, w których nie wydaje się wyroków śmierci, a żaden kandydat na prezydenta USA nim nie zostanie, jeśli będzie domagał się jej zniesienia.
Zakaz stosowania kary śmierci jest dzisiaj jednym z filarów Unii Europejskiej. Żadne z państw nie wejdzie w skład zgromadzenia parlamentarnego Rady Europy, jeśli jego ustawodawstwo przewiduje karę śmierci.
Jedynym państwem europejskim, które karę taką dopuszcza, jest Białoruś. Karę śmierci utrzymano tam w wyniku powszechnego referendum w tej sprawie, które odbyło się w 1996 roku. Rzekomo 80,5 proc. biorących w nim udział wyborców była przeciwko zniesieniu kary śmierci.
Czy jednak w referendum tym głosowali ludzie wolni, czy też doszło do manipulacji lub nacisku lub ze strony propagandy państwowej?
Wiadomo jest bowiem, że sam prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko jest gorącym zwolennikiem kary śmierci. Faktem jest też, że przeprowadzane w następnych latach badania opinii społecznej na Białorusi wykazywały, iż liczba zwolenników kary śmierci sukcesywnie się zmniejsza. W 2009 roku za jej zachowaniem opowiedziało się 54,6 proc. respondentów, a w 2012 roku było ich już tylko 40,8 proc. Za karą śmierci opowiedziało się więc mniej respondentów aniżeli w wielu krajach zachodnich. Niewykluczone, że na tak niski stopień akceptacji kary śmierci wpływ ma świadomość obywateli tego kraju, że już od wielu lat jest on jedynym krajem w Europie, gdzie karę tę się wymierza. Karę śmierci stosuje się tam jednak coraz rzadziej. O ile jeszcze w 1998 roku wykonano na Białorusi 47 wyroków, o tyle w 2008 roku było ich już tylko dwa.
Wiele małych partii politycznych w poszukiwaniu głosów często w swoje programy wyborcze wpisuje wprowadzenie kary śmierci, wiedząc, że ma ona wielu zagorzałych zwolenników, którzy tylko z tego powodu gotowi są pójść do urn wyborczych. W Polsce czyniła tak regularnie Konfederacja Polski Niepodległej. Spór o karę śmierci nie został jednak w Europie definitywnie rozwiązany i mimo pozorów trwa nadal.
Czasami wychodzi na jaw, jak niekonsekwentny i dwulicowy jest stosunek do niej.
Znamienne jest takie naznaczone podwójną moralnością zachowanie zachodnich polityków, którzy czasem zdają się zapominać, iż stać powinni na straży zakazu jej orzekania i wykonywania.
W 2011 roku krótko po tym, jak na rozkaz pokojowego laureata nagrody Nobla, amerykańskiego prezydenta Baracka Obamy zabito (bez wyroku sądowego) saudyjskiego terrorystę Osamę bin Ladena, kanclerz Niemiec Angela Merkel oficjalnie pogratulowała prezydentowi Barackowi Obamie „sukcesu”. Podobnie postąpiła większość przywódców państw członków Unii Europejskiej i Rady Europy, w których stosowanie kary śmierci jest przecież zakazane.
Podobne gratulacje sypały się w przypadkach eliminowania innych czołowych terrorystów, nawet jeśli wraz z nimi zabijano osoby postronne. Ta podwójna moralność europejskich polityków uszła powszechnej uwadze. Ostatecznie chodzi przecież tylko o sądowy zakaz orzekania tej kary.
Powtórzmy zasadnicze pytanie: dlaczego w wolnych i demokratycznych Niemczech w roku 2016 za karą śmierci opowiedziało się 46 proc. zapytanych, a przeciw niej było 50 proc., a w 2007 roku na 500 zapytanych wolnych Polaków za wprowadzeniem w Polsce kary śmierci opowiedziało się 52 proc., przeciwko było 48 proc.? Dlaczego według sondażu przeprowadzonego w 2015 roku połowa Niemców wierzy w istnienie cywilizacji pozaziemskich, a połowa nie? Podobne relacje istnieją w kwestii wiary w teorie spiskowe.
Dlaczego wszystkie wyżej wymienione relacje nie kształtują się w proporcjach 20:80, 10:90 albo 70:30?
Podobną dwubiegunowość, skłonność do formowania się dwóch przeciwstawnych „obozów myślowych” zaobserwować można często w wielu innych kwestiach życia codziennego, co wykazują np. przeprowadzane w Szwajcarii referenda.
Podsumowując: w wielu sprawach ludzie, którym stawia się pytanie z żądaniem jednoznacznej odpowiedzi na „tak” lub „nie” lub którzy głosują „za” lub „przeciw”, dzielą się na dwie prawie równe części.
Oczywiście nie należy tu jednak uwzględniać kwestii, gdy sprawa dotyczy ich bezpośrednich korzyści (lub niekorzyści). Wtedy oczywiście zawsze będą głosować „za sobą”, czyli we własnym interesie, lub przeciw, gdy poczują, że ich interes jest zagrożony.
Tak więc ludzie dzielą się nie tylko na prawie równe dwie główne płcie, ale również na – idące w poprzek płci, grup wiekowych, poziomu wykształcenia itd. – dwie mniej więcej równe części (na dwie połowy), jeśli idzie o ich preferencje wyborcze oraz zapatrywania na inne istotne kwestie (jak karę śmierci czy eutanazję).