Dwoje do pary - ebook
Dwoje do pary - ebook
Bess White i Jude Langston wychowywali się na sąsiadujących ranczach, a ich rodzice wspólnie prowadzili interesy. Bess i Jude mimo różnicy wieku spodobali się sobie, nigdy jednak nie okazywali sobie żadnych uczuć. Ich drogi się rozeszły, kiedy Bess wyjechała do sąsiedniego miasta. Po kilku latach spotkali się ponownie. Matka Bess umarła i zapisała córce znaczne udziały w firmie Langstona. Jude zamierza je odzyskać, ale zgodnie z testamentem jest to możliwe jedynie poprzez ślub. Bess jednak nie zamierza godzić się na małżeństwo z rozsądku…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3420-7 |
Rozmiar pliku: | 784 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Za oknami utrzymanego w wiktoriańskim stylu rozległego domu, położonego na terenie posiadłości Oakgrove, w środkowej Georgii, szalała burza. Przebywająca w salonie Elizabeth Meriam White była jednak zbyt otępiała, by zwracać uwagę na błyskawice i pioruny. Przeżycia dwóch ostatnich dni pozbawiły jej nerwy wszelkiego czucia.
Niedawno skończyła dwadzieścia dwa lata, a czuła się tak, jakby dobiegała pięćdziesiątki. Długotrwała i nierokująca nadziei choroba matki wyczerpała ją zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Mimo że każdego dnia spodziewała się, że może nastąpić koniec, nie przypuszczała, iż kiedy do niego dojdzie, odbierze go aż tak silnie. Co prawda, pragnęła wiecznego spokoju dla śmiertelnie chorej i udręczonej ukochanej matki, ale nie zdawała sobie w pełni sprawy, że po ostatecznym odejściu najbliższej jej osoby życie stanie się tak przeraźliwie puste i samotne.
Przyszywana siostra, Crystal, w oparach drogich perfum, spowita w szyfony, ze swoją częścią spadku, wyjechała do Paryża. Wcześniej ani razu nie zaproponowała, że włączy się do opieki nad umierającą Carlą. W końcu beztrosko oświadczyła, że jest dość pieniędzy, by wynająć kogoś do pomocy. Młode kobiety nie były sobie bliskie, ale Bess żywiła nadzieję, że po śmierci matki jej relacja z Crystal zmieni się na korzyść. Niestety, okazało się, że niepotrzebnie się łudziła.
„Dość pieniędzy”, przypomniała sobie z goryczą słowa przyszywanej siostry. Rzeczywiście, rodzinie dobrze się powodziło, dopóki nie odszedł jej ojciec i matka nie poślubiła Jonathana Smythe’a, ojca Crystal, i nie przekazała mu prowadzenia interesów nieżyjącego męża. Drugi towarzysz życia Carli nie był przedsiębiorczym biznesmenem, ale ona, generalnie rzecz biorąc, wolała nie zawracać sobie głowy finansami. Dopilnowała tylko, by Jude Langston nie miał możliwości położenia ręki na cennym pakiecie akcji teksańskiej korporacji naftowej, którą przed laty wspólnie założyli dwaj przyjaciele: Langston senior oraz ojciec Bess.
Jude nie uczestniczył w ceremonii pogrzebowej, ale Bess znała testament matki i wiedziała, że prędzej czy później się u niej zjawi. Aż wzdrygnęła się na wspomnienie tego, w jej opinii, grubianina. Uważała, że jest nieokrzesany, a w dodatku do przesady stanowczy, nieugięty i dominujący. Zdecydowanie wrażliwość nie była cechą, którą można by mu przypisać.
Podeszła do okna i obojętnym wzrokiem obserwowała deszcz padający na drzewa, które z nadejściem grudnia straciły ostatnie jesienne liście. Z westchnieniem oparła czoło o zimną szybę i zamknęła oczy. Och, mamo, pomyślała ogromnie przybita, dotychczas nie miałam pojęcia, czym jest samotność, jak bardzo człowieka osacza i obezwładnia.
Ten rok się dłużył, zresztą, podobnie jak poprzedni. Carla ciężko chorowała od dwóch lat. Miała zaawansowanego raka kości, który nie reagował na żadne leczenie; był odporny zarówno na radioterapię, jak i chemioterapię. W dodatku Carla nie chciała nawet słyszeć o ewentualności przeszczepu. Śmierć musiała nieuchronnie nadejść.
Bess pielęgnowała mamę i sama starała się robić dobrą minę do złej gry. Nie było to łatwe, ponieważ nieuleczalnie chora była wymagająca, uparta, nadpobudliwa i niecierpliwa. Zresztą, w tej sytuacji nie było się czemu dziwić. Bess kochała mamę i sprawowała nad nią pieczę aż do dnia, kiedy pod koniec choroby musiała się ona znaleźć w szpitalu.
Crystal w ogóle nie wspomagała Bess w opiece nad Carlą. W pewnym momencie oszalała na punkcie jakiegoś francuskiego hrabiego i ani myślała wrócić do domu, by się zająć chorą. Pojawiła się dopiero wtedy, kiedy mogła zagarnąć swoją część niewielkiej kwoty, która jeszcze im pozostała. Bess przypomniała jej chłodnym tonem, że rachunki za pobyt w szpitalu i za lekarzy wydrenowały zasoby rodzinne, a wtedy przyszywana siostra spytała o akcje korporacji, po czym oznajmiła:
– Akcje mogą cię wyciągnąć z dołka, ale dom i tak będziesz musiała sprzedać. Hipoteka jest tak obciążona, że nic już go nie uratuje.
– Jak tylko Jude Langston dowie się o tym od adwokatów, spadnie mi na głowę niczym karząca ręka losu. Dobrze o tym wiesz – odparła Bess.
– Bardzo seksowny facet – stwierdziła z rozmarzeniem Crystal. – Co za strata; tak wyglądać i być tak nieprzystępnym i niezainteresowanym kobietami jak on! Mógłby mieć ich na pęczki, a on myśli tylko o nafcie i bydle. Aha, i jeszcze o tym swoim dzieciaku.
– Katy już nie jest dzieckiem – zaoponowała Bess. – Ma prawie dziesięć lat.
– Racja, ty to wiesz, bo co roku jeździsz do Big Mesquite, na te ich rodzinne spotkania – odparła Crystal. – Tego lata jednak się tam nie wybrałaś – zauważyła.
Bess zaczerwieniła się lekko i odwróciła głowę.
– Przecież musiałam się opiekować mamą.
– Tak, wiem, było ci ciężko. Pomogłabym ci, kochana, naprawdę, ale… – Crystal nieznacznie się skrzywiła. – Co zrobisz z akcjami?
– W gruncie rzeczy wolałabym ich nie mieć – odrzekła szczerze Bess. – Zdecydowanie nie marzę o spotkaniu z Jude’em. Żałuję, że mama zablokowała swoje udziały.
– Wprost go nie cierpiała, to fakt – odparła ze śmiechem Crystal. – Dlaczego stali się tak zajadłymi wrogami?
– Mama należała do tutejszej elity towarzyskiej, a Jude najbardziej w świecie nienawidzi tak zwanych wyższych sfer – odpowiedziała z goryczą Bess. – Matka jego córki Katy też z nich się wywodziła. Podczas gdy Jude służył w Wietnamie, zerwała z nim, choć byli zaręczeni i była z nim w ciąży. Po pewnym czasie została żoną innego mężczyzny. Jude wyładowywał swoją złość, na kim popadnie. Na mojej matce, na mnie. Chciałabym, żeby to skończyło się wraz z jej śmiercią.
– Myślę, że sobie poradzisz, kochana – orzekła Crystal, mierząc wzrokiem sylwetkę siostry, która nie była skończoną pięknością, ale miała klasę, co było wyraźnie widoczne – od jasnych włosów ze srebrzystym połyskiem poczynając, a kończąc na łagodnych ciemnych oczach i kremowej cerze.
– Z Jude’em? – Bess uśmiechnęła się smutno. – Obserwowałam go kiedyś w konfrontacji z uzbrojonym kowbojem. Byłam wówczas na ranczu Langstonów z tatą. Miałam jakieś czternaście lat. Jeden z kowbojów, wściekły i najwyraźniej po alkoholu, ruszył z naładowaną bronią prosto na Jude’a. Tymczasem on nawet nie drgnął. Podszedł jak gdyby nigdy nic do kowboja, nie bacząc na wymierzony w siebie pistolet, szybko odebrał mu broń i rozłożył go na łopatki.
– Oczy ci błyszczą, kiedy o nim opowiadasz – zauważyła Crystal. – Fascynuje cię, prawda?
– Raczej przeraża. – Bess zaśmiała się nerwowo.
Crystal pokręciła głową i stwierdziła:
– Jesteś ogromnie naiwna jak na swoje lata. To nie strach, ale ty nie masz na tyle doświadczenia, żeby o tym wiedzieć, prawda? – Wzruszyła ramionami i obróciła się na pięcie. – Muszę lecieć, kochana. Jacques czeka na mnie na lotnisku. Daj mi znać, jak się sprawy mają, okej?
Na tym skończyła się wizyta Crystal. Przyszywana siostra stała się jedyną krewną Bess po śmierci mamy. Ciężko chora Carla wymagała ciągłej troski i obecności Bess. Siłą rzeczy mocno rozluźniły się lub całkiem wygasły jej kontakty z przyjaciółmi czy dalszymi znajomymi. Odruchowo jej myśli powędrowały w stronę Jude’a, jakby on mógł być dla niej pocieszeniem w sytuacji, gdy została w pojedynkę i czuła się tak bardzo osamotniona, ale zaraz jasno uświadomiła sobie, że on nie jest przychylnie do niej nastawionym, chcącym jej pomóc człowiekiem. Zjawi się, to pewne, ale wyłącznie powodowany interesami, a nie współczuciem. Gdy tylko sobie uświadomi, że ona przejęła kontrolę nad pakietem akcji teksańskiej korporacji, skoczy jej do gardła. Nie udało mu się przechytrzyć Carli, z pewnością więc spróbuje ją zmusić do kapitulacji.
Lepiej niech on się nie łudzi. Niczego nie uzyska. Ona stawi mu czoło i zatrzyma udziały. Po prostu nie ma innego wyjścia. Tylko one, przynosząc wysokie dywidendy, ochronią ją przed biedą.
Zaciągnęła zasłony i odwróciła się od okna zbyt szybko, żeby spostrzec odbijające się w szybie światła samochodu, a szum wiatru zagłuszył warkot silnika. Wyszła do holu i usiadła na schodach. Lekko przeciągnęła dłonią po policzkach, przywołując przed oczy twarz Crystal z prostym nosem, ustami jak po użądleniu przez pszczołę i z szeroko rozstawionymi i pełnymi uroku brązowymi oczami.
Wiedziała, że nie jest tak piękna jak jej przyszywana siostra, ale miała świadomość, iż nie zalicza się do brzydul. Żałowała tylko, że nie ma tak pełnych i przyciągających wzrok mężczyzn piersi jak Crystal.
Może jednak pewnego dnia spotkam mężczyznę, który zechce mnie poślubić, pocieszyła się w duchu i mimowolnie znowu jej myśli powędrowały do Jude’a . Natychmiast skarciła się w duchu za naiwność. Po pierwsze, nic ich nie łączy, a po drugie, prawdopodobnie on nigdy się nie ożeni. Przecież nawet nie zawracał sobie głowy poślubieniem matki Katy.
Rozejrzała się po imponującym domu, stanowiącym część Oakgrove, posiadłości White’ów od ponad stu lat. Przetrwał wiele różnych zagrożeń, w tym wojnę secesyjną, a nie dał rady Smythe’om, pomyślała w nagłym przypływie sarkastycznego humoru. Oczywiście, Crystal miała rację – rodzinną rezydencję wraz ziemią trzeba będzie sprzedać. Dywidendy z akcji wystarczą jej tylko na życie, i to wówczas, jeśli będzie gospodarować nimi oszczędnie. Na pewno nie pozwolą utrzymać domu, w dodatku o obciążonej długami hipotece.
Podniosła się na nogi. Powinnam się czymś zająć, uznała w duchu, na przykład porządkami, które z powodu niedawnych obowiązków przy mamie zaniedbywała z braku czasu. W tej sytuacji błogosławieństwem byłaby praca, która wypełniłaby jej część dnia, ale nie zdobyła żadnego konkretnego zawodu, a jedynie umiejętności zarządzania rodzinną posiadłością. Wkrótce nie będą jej potrzebne. Na tę myśl ogarnął ją niemal histeryczny śmiech. Gdy się uspokoiła, uznała, że mimo braku wyuczonego zawodu będzie musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie.
Drgnęła nerwowo, niespodziewanie usłyszawszy dzwonek rozlegający się u drzwi wejściowych. W ogóle nie spodziewała się gości, a w dodatku podczas burzliwej pogody. Odruchowo spojrzała w lustro. Włosy wyglądały tak, jakby stanęła pod wiatrakiem, ale nie było czasu na poprawienie fryzury. Dziś nie nałożyła na twarz makijażu. Była blada i sprawiała wrażenie chorej. Żywiła nadzieję, że to nie kolejny inkasent, bo i tak miała nadmiar problemów finansowych. Telefony i żądania zapłaty zaczęły się mnożyć od czasu, gdy rozeszła się wiadomość o śmierci Carli. Nieszczęścia chodzą parami, pomyślała z przygnębieniem, podchodząc do drzwi.
Otworzyła i ujrzała stojącego na progu Jude’a Langstona, którego wizyty wprawdzie się spodziewała, ale na pewno nie dzisiaj. Raczej za kilka dni. Pomyślała, że śmiało można by uznać go za uosobienie marzeń każdej kobiety. Wysoki, postawny, długonogi, miał na sobie kosztowny szary garnitur w prążki, na który narzucił płaszcz z wielbłądziej wełny. Lśniące buty i stetson tkwiący na głowie dopełniały obrazu eleganta, który wyglądał tak, jakby zszedł ze strony magazynu mody dla mężczyzn. Z jedną różnicą – na opalonej twarzy nie było nawet cienia uśmiechu.
Zaciśnięte w linijkę usta podkreślały zdecydowany zarys szczęki oraz nadawały twarzy surowy wyraz. Głęboko osadzone oczy o jasnozielonej barwie patrzyły przenikliwie. Zmarszczone gniewnie brwi były tak samo kruczoczarne jak wymykające się spod kapelusza kosmyki.
Bess odruchowo cofnęła się o krok.
– Domyślam się, że mnie oczekiwałaś – odezwał się Jude Langston głębokim głosem, w którym można było wychwycić ślad teksańskiego akcentu.
– O tak, wraz z powodzią, trzęsieniem ziemi i erupcją wulkanu – odparła, siląc się na ironię, do której uciekała się za każdym razem, ilekroć musiała się spotkać z Jude’em. – Nawet nie zadam sobie trudu zapytania cię, po co przyjechałeś. Oczywiście, chodzi o testament i udziały.
Nieproszony gość wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Z szerokiego ronda kapelusza kapały na podłogę krople deszczu.
– Gdzie możemy porozmawiać? – zapytał bez ogródek.
Bess, pamiętając, że wciąż jest panną White z Oakgrove, zaprowadziła Jude’a do salonu, niestety dość zaniedbanego.
– Wciąż panienka z wyższych sfer, jak widzę – zauważył kpiąco, zajmując miejsce na sofie. – Dostanę kawy, panno White, czy może służący mają dziś wolne?
Bess obrzuciła Jude’a wymownym spojrzeniem, dając mu tym samym do zrozumienia, że jego słowa i ton pozostawiają wiele do życzenia.
– Moja matka zmarła dwa dni temu – powiedziała oschłym tonem. – Może postaraj się zachować sarkazm na inne okazje. Tak, kawa jest, i nie, nie ma służących. Zresztą, już od dobrych kilku lat. Aha, jeszcze jedno. Może tego nie wiesz, więc ci powiem. Jedyną barierą dzielącą mnie od biedy i głodu jest pakiet akcji naftowych, na którym tak ci pilno położyć rękę.
Jude popatrzył na Bess, jakby jej słowa go zaskoczyły.
– Zrobię kawę – dodała i wyszła z salonu, postanawiając, że nie pozwoli wyprowadzić się z równowagi.
Podczas rozmowy z Jude’em nie wolno mi dać się ponieść nerwom, postanowiła. Trzeba je trzymać na wodzy. Jedyną jej szansą jest zachowanie trzeźwego umysłu i spokoju.
Wróciwszy do salonu, zastała go bez płaszcza i kapelusza, które złożył na jednym z krzeseł. Krążył po pokoju, spoglądając z wyraźną niechęcią na wiszący nad kominkiem portret Carli i Bess. W pewnym momencie odwrócił się i obserwował, jak ona stawia na stoliku do kawy srebrny serwis, ale nie wykonał najmniejszego gestu, wskazującego na to, że chce ją wyręczyć. To do niego podobne, pomyślała. Typowy zapatrzony w siebie męski szowinista uważający, że kobiety powinny go obsługiwać.
– Dziękuję za uprzejmą propozycję pomocy – rzuciła z przekąsem.
– To cholerne srebro rzeczywiście jest ciężkie? – spytał beztrosko.
Bess uznała, że nie warto silić się na odpowiedź. Usiadła i nalała kawę, a podając mu porcelanową filiżankę z czarną kawą bez dodatków, nie uświadomiła sobie, co zdradza ten gest. Zorientowała się dopiero po reakcji Jude’a.
– Czy mam sobie pochlebiać, że pamiętasz, jaką kawę pijam? – spytał nie bez ironii.
Odchylił się, żeby ją jawnie, wręcz bezczelnie obserwować. Mierzył wzrokiem każdą krzywiznę jej ciała, podkreśloną prostą szarą suknią z dżerseju.
– Specjalnie dla mnie nie wysilaj się na kowbojski akcent – odpowiedziała spokojnie Bess, unosząc do ust filiżankę. – Znam cię.
– Tak ci się tylko wydaje – odparł Jude z nonszalancką miną.
– Jak tam Katy? – spytała, zmieniając temat.
Jude wzruszył ramionami.
– Szybko rośnie. – Zatrzymał na niej wzrok. – Pytała o ciebie latem, kiedy zjechała się moja rodzina.
– Żałuję, że mnie nie było – przyznała Bess – ale nie mogłam zostawić mamy.
Jude pochylił się do przodu, opierając przedramiona na udach. Przy tym ruchu tkanina spodni napięła się i uwidoczniła potężne mięśnie. Bess odruchowo umknęła wzrokiem w bok.
– Dość tej zdawkowej pogawędki – oświadczył znienacka, przygważdżając ją wzrokiem. – Wracasz ze mną do San Antonio.
– Co takiego?! – Zdziwiona Bess pomyślała, że się przesłyszała.
– Właśnie to. – Jude energicznym ruchem odstawił filiżankę. – Jedynym sposobem uzyskania przeze mnie kontroli nad kapitałem akcyjnym jest małżeństwo z tobą. A skoro tak, to się pobierzemy.
Bess wzdrygnęła się, jakby Jude ją uderzył. Wpatrywała się w niego zaskoczona i oniemiała. Po chwili wróciła jej przytomność umysłu i uznała, że powinna była pomyśleć o tym wcześniej. To przecież dla niego typowe – dążenie do celu za wszelką cenę i nieowijanie niczego w bawełnę.
– Nie – oświadczyła krótko.
– Tak – oznajmił zdecydowanym tonem Jude. – Czekałem całe lata, żeby przejąć te akcje i teraz, kiedy mam je w zasięgu, od tego nie odstąpię. Jeśli dojdziemy do porozumienia, pozostanie mi tylko zrobić z nich jak najlepszy użytek.
Bess poczerwieniała ze złości.
– Co każe ci myśleć, że zechcę za ciebie wyjść?! Że jesteś dla mnie wymarzonym kandydatem na męża?! – spytała oburzona. – Jesteś wyrachowany i zimny, nie dbasz o nikogo z wyjątkiem swojej córki!
– Święta prawda – zgodził się bez oporów Jude. – Mimo to staniesz ze mną przed ołtarzem, nawet jeśli będę cię musiał związać i zakneblować, wyjmując knebel tylko po to, żebyś powiedziała „tak”.
– Nic podobnego! – zaprotestowała Bess. – To ci się nie uda! Nie możesz mnie zmusić do ślubu!
– Tak myślisz?
Z zaciętą i pewną siebie miną Jude podniósł się na nogi. Obrzucił Bess złym spojrzeniem. Wyszedł z salonu, a ona wstała i bezradnie rozejrzała się wokół. Co on, u licha, wyczynia! Po krótkiej chwili Jude wrócił z jej płaszczem w jednej ręce i torebką w drugiej.
– Wyłączyłem bezpieczniki – oznajmił bez wstępów. – Zadzwonisz do agenta nieruchomości w San Antonio i zgłosisz posiadłość i dom do sprzedaży. Parę rzeczy, które zechcesz zabrać, zostaną ci przesłane. A teraz włóż płaszcz.
Bess wprost nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Przez moment przyszło jej do głowy, że na skutek wyczerpania i przygnębienia coś się jej roi. Gdy jednak wyraźnie zniecierpliwiony Jude narzucił na nią płaszcz i wcisnął jej do ręki torebkę, zrozumiała, że ma do czynienia z rzeczywistą sytuacją.
– Nie pójdę! – wykrzyknęła.
Ten protest nie zrobił na nim większego wrażenia.
– Jeszcze się przekonamy – rzucił, po czym chwycił Bess na ręce i wyniósł z domu w deszcz.