Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dwór i dworki: szkic do powieści - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dwór i dworki: szkic do powieści - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 231 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Szkic do po­wie­ści

L. Ku­nic­kie­go.

War­sza­wa,

Na­kład i druk S. Or­gel­bran­da Księ­ga­rza i Ty­po­gra­fa przy z uli­cy Mio­do­wej Nr. 496.

1851.

Wol­no dru­ko­wać z wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry po wy­dru­ko­wa­niu pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by eg­zem­pla­rzy.

w War­sza­wie dnia 12/24 Maja 1850 r.

Cen­zor Trip­plin.

Ro­dzi­com moim ko­cha­nym

ten Ob­ra­zek po­świę­cam.

Je­że­li bie­rzesz do ręki ko­cha­ny czy­tel­ni­ku ten za­rys, w na­dziei ze w za­gma­twa­nej jak w nie­jed­nym ro­man­sie in­try­dze, znaj­dziesz po­wód do za­ostrze­nia twej cie­ka­wo­ści, za­wie­dziesz się mó­wię ci na­przód jak naj­okrop­niej.

Nie­mniej gdy ze­chcesz w tym pro­stym ob­raz­ku zna­leść śre­dnio­wiecz­ne­go bo­ha­te­ra z brzmią­cem Ed­ga­ra lub Edwi­na imie­niem i bo­ha­ter­kę Ewe­li­nę lub Ma­tyl­dę, na­mięt­nych, strasz­nych peł­nych mi­ło­ści wza­jem­nych po­świę­ceń ko­chan­ków, róż­ne­mi prze­szko­da­mi od za­wist­ne­go losu prze­śla­do­wa­nych, po­dob­nież po­wta­rzam raz esz­cze, że za­wód twój bę­dzie okrop­ny.

Nie spo­dzie­waj się wresz­cie, abym roz­dzia­ły miał wsz­czy­nać od cza­ru­ją­ce­go wscho­du lub za­cho­du słoń­ca i ro­man­tycz­nych opi­sów oko­lic wło­sko – szwaj­car­skich, jak to w wie­lu na­szych cho­ciaż po­wie­ściach ma miej­sce.

Rzecz bo­wiem tego szki­cu jest bar­dzo pro­stą, po­zba­wio­ną wszel­kiej in­try­gi a pro­wa­dzo­ną w oko­li­cach jed­ne­go z za­kąt­ków kra­ju na­sze­go, o któ­rym po­dob­no nie bar­dzo po­chleb­ną masz co do pięk­no­ści na­tu­ry opi­nię, bo na Pod­la­siu; głów­nie mia­łem na celu wpro­wa­dze­nie na sce­nę kil­ku fi­gur, kil­ku po­sta­ci, daw­niej­szej daty, któ­rych licz­ba co­raz się te­raz zmniej­sza, a któ­rych wi­ze­run­ki nie jed­ne­mu z was może na tle z dzie­cin­ne­go wie­ku pa­mią­tek, wraz ze sta­rym ro­dzin­nym dwo­rem, żywo jesz­cze sto­ją w pa­mię­ci.

Za­czy­nam więc po pro­stu.

W dość smut­nej choć przy­jem­nej oko­li­cy Pod­la­sia le­ża­ła wieś zwa­na Dę­bo­wą-wól­ką

Wieś o fo­rem­nych z mu­ro­wa­ne­mi ko­mi­na­mi i du­że­mi okna­mi cha­łach, z ko­ścio­łem i karcz­mą, roz­cią­ga­ła się na wzgó­rzy­stem wy­brze­żu ob­szer­ne­go je­zio­ra, z jed­nej stro­ny za­ro­słe­go trzci­ną, z dru­giej zaś od stro­ny wsi, czy­ste­go i spo­koj­ne­go jak po­wierzch­nia zwier­cia­dła.

Zda­la owo­co­we drze­wa ogród­ków, któ­re­mi każ­da pra­wie cha­ta była oto­czo­ną i lipy wy­nio­słe ocie­nia­ją­ce sta­ry z wy­so­ką bla­sza­ną ko­pu­łą ko­ściół, ry­so­wa­ły się na tle nie­ba w roz­ma­itych kształ­tach i od­bi­ja­ły się w spo­koj­nej wo­dzie je­zio­ra.

A krzy­że wy­smu­kłe, drew­nia­ne, gdzie­nieg­dzie wień­cem ze­schłych kwia­tów lub bia­łe­mi chu­s­ta­mi prze­wią­za­ne, roz­cią­ga­ły swe ra­mio­na po nad po­la­mi, na za­krę­tach dróg, jak gdy­by na stra­ży dla obro­ny plo­nów od gra­du i bu­rzy.

Od stro­ny tyl­ko je­zio­ra nie­co uroz­ma­ico­ną i miłą wy­da­wa­ła się oko­li­ca, bo z dru­giej po za wsią, roz­cią­ga­ła się pu­sta rów­ni­na sza­rze­ją­cym w dali za­mknię­ta la­sem.

Po le­wej stro­nie wio­ski, uli­cą to­po­la­mi wy­sa­dza­ną od niej od­dzie­lo­ny, stał dwór pań­ski, ob­szer­ny, sta­ry z wy­so­kim o drew­nia­nych fi­la­rach gan­kiem i kil­ko­ma bia­łe­mi ko­mi­na­mi ster­czą­ce­mi nad zła­ma­nym daw­nej struk­tu­ry da­chem; obok nie­go sta­ła po­dob­na mu kuch­nia, lecz o jed­nym dy­mem po­czer­nia­łym ko­mi­nie, z dzwon­kiem przy drzwiach, do któ­rej od gan­ku dwo­ru moc­no udep­ta­na pro­wa­dzi­ła ścież­ka.

Przede­dwo­rem roz­cią­gał się ob­szer­ny dzie­dzi­niec z okrą­głym traw­ni­kiem oto­czo­nym brzo­zo­wym płot­kiem, na prost gan­ku w dru­gim koń­cu dzie­dziń­ca sta­ły sto­do­ły z bo­cia­nie­mi gniaz­da­mi, na­stęp­nie obo­ry, staj­nie i sta­ry la­mus ze spi­cza­stym o mo­sięż­nej gał­ce da­chem i gan­ka­mi, czar­ny, po­chy­lo­ny, za­my­ka­ły dzie­dzi­niec.

Za dwo­rem wzno­si­ły się to­po­le i lipy od­wiecz­ne, ob­szer­ne­go choć nie­co opusz­czo­ne­go ogro­du.

Nie­zwy­czaj­na czy­stość i po­rzą­dek w wy­gra­co­wa­nych i żwi­rem po­sy­pa­nych ścież­kach dzie­dziń­ca, w lśnią­cych szy­bach okien dwor­skich, w bia­ło­ści świe­żej jego drew­nia­nych a sta­rych ścian, dziw­nie od­bi­ja­ła przy sta­ro­ści dwo­ru; pa­trząc nań mi­mo­wo­li na­su­wa­ło się po­rów­na­nie do sta­rusz­ka w wy­kwint­ne i świe­że przy­odzia­ne­go stro­je. Lecz wejdź­my we­wnątrz.

Z sie­ni w wień­ce zbo­żo­we przy­bra­nej z ła­wa­mi i pa­ra­wa­nem za­sła­nia­ją­cym schod­ki na górę, było tro­je drzwi: na pra­wo wio­dły do kre­den­su, na prost i na lewo do po­ko­jów pań­skich. Pięć czy sześć po­koi wid­nych, ob­szer­nych, we­so­łych, skła­da­ło apar­ta­men­ta tego sta­re­go dwo­ru: mię­dzy nie­mi od­zna­cza­ła się sala ze szklan­ne­mi na ogród drzwia­mi z du­żym ze­ga­rem na ko­mi­nie, for­te­pia­nem i kil­ko­ma por­tre­ta­mi męż­czyzn i ko­biet w te­go­cze­snych ubio­rach.

parę lu­ster po bo­kach, ka­na­pa je­sio­no­wa z czer­wo­nem ada­masz­ko­wem po­kry­ciem, przed nią stół wi­śnio­wy, wresz­cie krze­seł­ka z te­goż co i ka­na­pa drze­wa i tąże po­kry­te ma­te­ryą, swą for­mą daw­niej­szych się­ga­ły cza­sów; sło­wem nie było tam tej ele­gan­cyi, tych pa­li­san­drów i nic nie­zna­czą­cych a kosz­tow­nych ozdó­bek, a na­to­miast czy­stość w utrzy­ma­niu tych sprzę­tów, przy­tem wid­ny i we­so­ły po­kój coś nie­zwy­kle po­cią­ga­ją­ce­go nada­wa­ły tej ba­wial­ni.

Po­kój ja­dal­ny po­dob­nież sta­rej for­my za­sta­wio­ny me­bla­mi, ścia­ny miał po­kry­te fa­mi­lij­ne­mi por­tre­ta­mi o po­sta­ciach z pod­go­lo­ne­mi czu­pry­na­mi, za­wie­si­ste­mi wą­sa­mi, z tym wy­ra­zem szcze­ro­ści i we­se­la na czer­stwych i ru­mia­nych twa­rzach, ja­kich­by­śmy te­raz na­próż­no mię­dzy ży­ją­ce­mi szu­kać chcie­li.

Mi­nąw­szy jesz­cze kil­ka po­koi w któ­rych nad­zwy­czaj­na czy­stość wraz z… pro­sto­tą ume­blo­wa­nia byty po­łą­czo­ne, zajdź­my do sy­pial­ni go­spo­da­rza a tu w usta­wio­nych tu i owdzie sprzę­tach, po­zna­my naj­le­piej duch i uspo­so­bie­nie pana domu.

Po­kój dość duży i wid­ny z okna­mi na ogród wy­cho­dzą­ce­mi, w jed­nym jego rogu sta­ło ozdob­ne z ga­le­ryj­ka­mi choć sta­re już łóż­ko, przy­kry­te czer­wo­ną atła­so­wą koł­drą i kil­ko­ma po­dusz­ka­mi mi­ster­ną w kwia­ty ro­bo­tą wy­haw­to­wa­ne­mi po ro­gach, nad łóż­kiem wi­siał w srebr­nych a po­czer­nia­łych już ra­mach ob­raz Mat­ki Bo­skiej w po­dob­nież srebr­nej su­kien­ce z dzie­cię­ciem na ręku, znać od­wiecz­na pa­miąt­ka po przod­kach go­spo­da­rza, bo twa­rze na drze­wie ma­lo­wa­ne stra­ci­ły bar­wę swe­go ko­ło­ry­tu i czar­ną sta­ro­ści po­kry­ły się po­wło­ką. Na prze­ciw­nej ścia­nie po nad szaf­ką ze szklan­ne­mi drzwia­mi za­ło­żo­ną książ­ka­mi, za­wie­szo­ne były tro­fea my­śliw­skie, zło­żo­ne z ozdob­nej i zgrab­nej du­bel­tów­ki, kor­de­la­sa, trąb­ki i tor­by, nad nie­mi ogrom­ne je­le­nie rogi roz­po­ście­ra­ły ga­łę­zi­ste swe ra­mio­na, na biór­ka po pod oknem le­ża­ło w po­rząd­ku kil­ka ksią­żek do na­bo­żeń­stwa sta­rych ze zbu­twia­łe­mi już okład­ka­mi, kil­ka ro­man­sów Du­ma­sa, Ula­na, Pa­mięt­ni­ki Nie­zna­jo­me­go i kil­ka dzieł hi­sto­rycz­nych Wój­cic­kie­go, obok tego le­żał za­pi­sa­ny pa­pier i ma­te­ry­ały pi­śmien­ne, do­dać jesz­cze do tego faj­czar­nią w rogu, z kil­ku­na­stu z ogrom­ne­mi bursz­ty­na­mi fa­jek zło­żo­ną, a bę­dzie­my mie­li wier­ny ob­raz sy­pial­ni go­spo­da­rza.

Był nim Staś mło­dy 22 let­ni Za­le­d­wo chło­pak, któ­ry rok do­pie­ro jak po śmier­ci ojca nad dość ob­szer­nym z kil­ku skła­da­ją­cym się wio­sek fol­war­kiem, ob­jął za­rzą­dy.

Był wy­so­kiej, szczu­płej, zgrab­nej po­sta­ci; twarz jego mło­do­cia­na czar­nym do­pie­ro na ustach po­ra­sta­ją­ca pusz­kiem, za­cho­wa­ła jesz­cze ten wy­raz swo­bo­dy i na­iw­no­ści nie­mal dzie­cię­cej; na jego wy­so­kie­mi otwar – tem czo­le, w jego ja­snych du­żych sza­fi­ro­wych oczach zda­wa­ło się ze czy­tać mo­głeś jego my­śli. Wło­sy ciem­ne z wdzię­kiem w pu­kle za­krę­ca­ją­ce się oko­ło jego bia­łych skro­ni, cera twa­rzy nie­co bla­da i de­li­kat­na, rysy twa­rzy re­gu­lar­ne lecz drob­ne, nie da­wa­ły mu po­zo­ru męz­kiej pięk­no­ści, lecz na­to­miast rzec­by moż­na ze Staś był ład­nym chłop­cem, ale ład­nym pięk­no­ścią ko­bie­cą; mimo to jed­nak nie chce­my szka­lo­wać Sta­sia ma­lu­jąc go pa­pin­ko­wa­tym, znie­wie­ścia­łem, broń Boże; "wdał się on swo­ją uro­dą jak dwie kro­ple wody w nie­boszcz­kę mat­kę, Pa­nie świeć nad jej du­szą." ma­wiał sta­ry Wa­len­ty słu­ga do­mo­wy, lecz po­mi­mo to nic bra­kło mu na przy­mio­tach męz­ko­ści, a na­przód: jeź­dził ucze­nie i od­waż­nie kon­no, i nie oba­wiał się na naj­dzik­sze­go wsiąść ru­ma­ka, wy­trzy­ma­łym był na nie­po­go­dy, lu­bił po­lo­wa­nie, strze­lał do­brze i w fech­to­wa­niu dość był bie­głym.

Ser­ce czy­ste, nie­win­ne, dzie­cię­ce pra­wie, pod sta­ran­nem i może za ostrem tro­chę wy­cho­wa­niem ojca, żoł­nie­rza, nie było jesz­cze za­tru­te ze­psu­cia od­de­chem. Nie znał świa­ta i lu­dzi i za­pa­try­wał się na nich z do­brej ich tyl­ko stro­ny; ob­łu­da, kłam­stwo, brud­ne czy­ny świa­ta, były dla nie­go ob­ce­mi, nie poj­mo­wał ich pra­wie, bo cno­tę uwa­żał za po­win­ność, uczu­cie ho­no­ru za droż­sze nad ży­cie, nad wszyst­ko, a kar­co­ny za mło­du od ojca za naj­mniej­sze kłam­stwo, wzwy­cza­ił się mó­wić za­wsze to co czuł i my­ślał, i przy­rze­cze­nie lub dane sło­wo za świę­tą uwa­żał po­win­ność. Ła­god­ny, po­wol­ny, bez prze­sa­dy w ru­chach i w mo­wie, na­iw­ny i pro­sty w wy­ja­wia­niu zdań da­le­kim był od tej za­ro­zu­mia­ło­ści o so­bie, od tej pew­no­ści sie­bie tak po­spo­li­tej w jego wie­ku in­dy­wi­du­ach; sło­wem Staś było to zja­wi­sko rzad­kie, przy­kład do na­śla­do­wa­nia w ze­psu­tej przed­wcze­śnie zwy­kle mło­dzie­ży na­szej. Po­boż­ny nie poj­mo­wał aby wiek mło­dy nada­wał mu pra­wa do lek­ce­wa­że­nia prze­pi­sów re­li­gii, dla tego nie wsty­dził się klę­czą­cy mó­wić pa­cierz rano i wie­czór, tak jak od ma­łych lat zwykł był przed ob­ra­zem Mat­ki Bo­skiej od­ma­wiać, w Nie­dzie­lę by­wać na mszy, zwłasz­cza gdy ko­ściół miał pod bo­kiem, i inne od na­szej wia­ry wy­ma­ga­ne wy­peł­niać obo­wiąz­ki.

Po­słu­chaj­my sta­re­go o si­wym wą­sie i ły­sej gło­wie Wa­len­te­go, któ­ry swe­go pa­ni­cza za ide­ał do­sko­na­ło­ści uwa­ża i komu może to pra­wi: jak to by­wa­ło za cza­sów nie­bosz­czy­ka Je­go­mo­ści, a po­zna­my spo­sób wy­cho­wa­nia i bieg ży­cia Sta­sia.

– Ho ho jak to by­wa­ło pa­nie do­bro­dzie­ju – zwykł był ma­wiać Wa­len­ty, za­ży­wa­jąc po­wo­li ta­ba­kę i pod­no­sząc strzę­pia­stę swe siwe brwi, przez co jego łyse czo­ło na wy­ra­zi­ste fał­do­wa­ło się kre­sy, – jak to by­wa­ło za­raz to Aspa­nu opo­wiem: oto trza bo Aspa­nu wie­dzieć, że nasz Jego – mość ś… p… to byt sta­ry żoł­nierz z cza­sów Na­po­li­joń­skich…. był pa­nie Ma­jo­rem po­noś, Otoż go­rącz­ka pa­nie ja­kich mało, wszyst­ko mu­sia­ło być u nie­go pa­nie szar­manc­ko, czy­sto, świe­żo i du­chem…. ale przy tem god­ny pan, po­czci­wy pan… ho, ho, jak mało… ta się spy­taj­cie chło­pów z na­szych wsi Se­me­na, Kon­dra­ta…. to oni wam naj­le­piej po­wie­dzą, oni po­szli­by pa­nie byli w ogień za nim.. otóż wi­dzisz Aspan kie­dy się nasz pa­nicz ko­cha­ny uro­dził, to pa­mię­tam jak nam mó­wił nasz nie­bosz­czyk Je­go­mość ura­do­wa­ny: "Słu­chaj­cie dzie­ci! Pan Bóg mi dai syna, rad temu je­stem po­trze­ba nam z nie­go czło­wie­ka nie babę wy­cho­wać co? praw­da? i za­czął się pa­mię­tam jak dziś śmiać okrut­nie gło­śno tak jak to zwy­czaj­nie ro­bił w ra­do­ści ja­kiej…. tak tedy my jemu z ukło­nem od­po­wie­dzie­li: nie­chaj się Panu Bogu na chwa­łę, a JW. Panu na po­cie­chę lat sta­rych cho­wa zdrów.. a pa­mię­tam wów­czas wy­pi­li­śmy wina kupe ho kupe!

I dziec­ko ro­sło chwa­ta Bogu zdro­wo, cho­wa­ło się i wy­glą­da­ło jak rydz, a za­ra­zem pa­nie mó­wił pa­mię­tam: "po­dob­niu­sień­ki do JW. Pani jak dwie kro­ple wody…." ale bach pa­nie przy­cho­dzi pew­ne­go razu zmar­twie­nie okrut­ne, na­sza Pani, już to zwy­czaj­nie sła­bo­wi­ta, strasz­nie raz za­pa­dła i Bogu du­cha od­da­ła…. by­łoż to la­men­tu pa­nie było! Je­go­mość my­śle­li­śmy ze zwar­ju­je, my pła­ka­lim, ale co po­ra­dzić!…. Wten­czas to pa­mię­tam przy­je­cha­ła sio­stra Je­go­mo­ści­ną z Li­twy, co już tak­że z Bo­giem spo­czy­wa, i za­miesz­ka­ła przy bra­cie, bo po­trze­ba było i ko­bie­ce­go tro­chę sta­ra­nia oko­ło dziec­ka i za­rzą­dze­nia ja­koś go­spo­dar­stwem ko­bie­cem, choć tak jak te­raz tak i w ten­czas była sza­far­ką pani Ada­mo­wa. Nasz pa­nicz ko­cha­ny miał do­pie­ro z lat ja­kie dzie­sięć, a Je­go­mość już go har­to­wał pa­mię­tam: sy­piać mu nie ka­zał ono na twar­dem, rano i wie­czór pa­cierz kle­czą­cy z uwa­gą przy so­bie mó­wić, a już był księ­dza ka­pe­la­na przy­jął, co Pa­ni­cza re­li­gii i po­cząt­ko­wych nauk uczył… Ostro z chłop­cem jak zwy­czaj­nie po żoł­nier­sku po­stę­po­wał Je­go­mość, choć go ko­chał pas­sy­ami… kon­no ka­zał go uczyć Bar­to­szo­wi, a za naj­mniej­szą pso­tę, kar­cił go sro­go by­wa­ło… Nie raz to a sio­stra pani Za­lew­ska (niech z Bo­giem spo­czy­wa) uj­mo­wa­ła się za dziec­kiem i po­wsta­wa­ła zwy­czaj­nie na Je­go­mo­ścia, a to ze za­mę­czy bied­ne dziec­ko, za­bi­je tym har­tem; nic nie po­mo­gło, Je­go­mość od­po­wia­dał jej zwy­kle: Aśc­ka bo byś wy­cho­wać go chcia­ła na ga­gat­ka, na babę, a ja chcę zęby był pa­nie męż­czy­zną…. Po­tem kie­dy już pa­nicz znacz­nie pod­rósł, przy­jął był Je­go­mość dwóch Gu­ber­ne­rów, któ­rzy go róż­nych ję­zy­ków za­gra­nicz­nych i wyż­szych nauk uczy­li, a z każ­dym dniem pa­nie nie­zwy­czaj­ny po­stęp ro­bił on w na­ukach, a za­wsze był z za­rów­nym dla ojca re­spek­tem, dla nas do­mow­ni­ków z grzecz­no­ścią. Kie­dy już do lat 20 do­cho­dził, od­pra­wił Gu­ber­ne­rów Je­go­mość, a pa­ni­czo­wi po wie­lu roz­sąd­nych pa­nie prze­stro­gach i uwa­gach, po­zwo­lił po­ma­gać so­bie w za­rzą­dzie go­spo­dar­skim.. Od tej pory co­dzien­nie pra­wie na ko­niu pa­nicz jeź­dził, do­glą­dał i zda­wał po­tem ojcu re­la­cyę; le­d­wo ze mu cza­sem Je­go­mość wy­je­chać w są­siedz­two po­zwo­lił, a strzegł strasz­nie i uwa­żał to­wa­rzy­stwa mło­dych szcze­gól­niej, z któ­re­mi pa­nicz za­wie­rał zna­jo­mo­ści, bo mó­wił czę­sto: ze nic pa­nie tak pręd­ko nie ze­psu­je mło­de­go, jak zła kom­pan­ja… Wie­czo­ra­mi je­że­li kogo nie było z są­siedz­twa (a by­wa­ła za­wsze pra­wie mas­są go­ści), to po­czci­wy nasz pa­nicz po dzien­nej pra­cy mu­siał jesz­cze czy­tać ro­zum­ne książ­ki i pi­sać swo­je uwa­gi…. ale na­de­szła na­resz­cie chwi­la strasz­na dla pa­ni­cza i dla nas, któ­rzy­śmy do Je­go­mo­ści byli tak przy­wią­za­ni, za­cho­rzał pew­ne­go razu nasz star­szy Pan i Bogu du­cha od­dał…. A pa­mię­tam jak gdy­by to dziś było, choć to temu już rok dru­gi, sta­li­śmy oko­ło łóż­ka Je­go­mo­ści­ne­go, ja, pani Ada­mo­wa, pan­na Scho­la­sty­ka co miesz­ka na dwor­kach na wsi, pan Ka­pi­tan i Bar­tosz, pa­nicz klę­czał przy łożu w no­gach szlo­cha­jąc, a Je­go­mość ci­chym już gło­sem, z ob­ra­zem Mat­ki Bo­skiej w ręku, tym co to wisi w sy­pial­nym po­ko­ju pa­ni­cza, da­wał ostat­nie prze­stro­gi sy­no­wi i że­gnał go i nas ra­zem. Pła­czu było i la­men­tu nie mało, to Aspan ła­two mo­żesz się do­my­śleć i te­raz jesz­cze jak so­bie wspo­mnę to mi się łzy w oczach krę­cą"…. i na­tem zwy­kle koń­czył swe opo­wia­da­nie Wa­len­ty, i łzę rę­ka­wem ocie­rał.

Po­dob­ne ode­braw­szy wy­cho­wa­nie Staś do 22 roku ży­cia, prze­cho­wał się jak roz­wi­ja­ją­cy się pą­czek róż)', w ca­łej swej świe­żo­ści i kra­sie: czy go ro­bak ze­psu­cia za­wcze­śnie nie sto­czy, o tem trud­no za­rę­czyć, wiek bo­wiem Sta­sia tak jest skłon­nym do od­mian, cha­rak­ter nie wy­ro­bio­ny, za­sa­dy nie usta­lo­ne, tak ła­two w tę lub ową prze­chy­lić się mogą stro­nę. Je­den krok w zgub­ne, na­gan­ne to­wa­rzy­stwo, a nie­świa­do­me­mu świa­ta i lu­dzi jak Staś mło­dzień­co­wi, ła­two za­trze nie­win­ność z jego czo­ła, za­głu­szy w nim ziar­no cno­ty z mo­zo­łem przez ro­dzi­ców wsz­cze­pio­ne.

Na szczę­ście przy­ja­ciół­mi jego do­tych­cza­so­wy­mi, było kil­ku mło­dych, po­dob­ne do 'nie­go wio­dą­cych ży­cie i po­dob­nych jemu za­sad zwo­len­ni­ków.

Koń­cząc ten po­wierz­chow­ny Sta­sia ob­ra­zek, do­dać jesz­cze po­trze­ba, ze co do wy­obra­żeń o mi­ło­ści, bo któż o niej w jego wie­ku nie ma­rzy, utwo­rzył on był w swej gło­wie ide­ał, któ­ry pie­ścił, do któ­re­go wzdy­chał, a któ­re­go może nie spo­dzie­wał się zna­leść, bo do­tych­czas wi­dzia­ne oko­licz­ne pięk­no­ści, ani trosz­kę nie były zbli­żo­ne do tego wy­ma­rzo­ne­go prze­zeń ob­ra­zu.

Dru­gi to rok do­pie­ro jak z pod oj­cow­skiej wy­szedł­szy opie­ki, za­rzą­dzał jak już mó­wi­li­śmy ma­jąt­kiem nie wiel­kim lecz do­rob­nym; oto­czo­nym był nad­to kil­ko­ma sta­re­mi in­dy­wi­du­ami, wier­ne­mi słu­ga­mi dwo­ru i re­zy­den­ta­mi, któ­rzy ra­zem wszy­scy jak du­chy opie­kuń­cze nad nim czu­wa­li.

Sta­ry Wa­len­ty któ­re­go­śmy już z jego opo­wia­da­nia tro­chę po­zna­li, sta­rzec prze­szło 60-let­ni, o du­żej ły­sej gło­wie, ozdo­bio­nej si­we­mi wą­sa­mi, o wy­ra­zie twa­rzy tro­chę su­ro­wym lecz peł­nym po­czci­wo­ści i otwar­to­ści, ca­łem ser­cem i du­szą przy­wią­za­nym był do pa­ni­cza, do dwo­ru, gdzie już prze­był kil­ka lat dzie­siąt­ków. Dla uko­cha­ne­go pa­ni­cza po­szedł­by on w ogień, ży­cie by dał za nie­go, bo pa­nicz w jego oczach był ide­ałem, po­stę­po­wa­nie mło­de­go Pana było tak zgod­ne z mak­sy­ma­mi sta­re­go! po­dzi­wiał jego po­boż­ność w tym wie­ku, skrom­ność, obej­ście się; dla­te­go też kogo mógł zła­pać, to mu za­raz o pa­ni­czu pra­wił i o tem juk to by­wa­ło za cza-

sów nie­bosz­czy­ka Je­go­mo­ści, a trze­ba tak­że wie­dzieć, ze jako sta­ry lu­bił ga­wę­dę.

– Aby się ono pa­nie nie ze­psu­ło, – ma­wiał czę­sto za­ży­wa­jąc po­wo­li ta­ba­kę i pod­no­sząc swe brwi strzę­pia­ste.

Ubra­niem jego była zwy­kle, siwa dłu­ga ka­po­ta ze świe­cą­ce­mi gu­zi­ka­mi i buty ze sztyl­pa­mi.

Jak­kol­wiek mło­dy pa­nicz po­ufa­le z nim za­wsze roz­ma­wiał gdy mu rano śnia­da­nie za­sta­wiał, lub gdy mu do obia­du usłu­gi­wał, Wa­len­ty jed­nak­że z wiel­kim re­spek­tem, pro­sto­wał się za­wsze przed nim, roz­ka­zy jego jak naja­ku­rat­niej wy­peł­niał, i w waż­nych tyl­ko oko­licz­no­ściach z pe­ro­rą lub na­uką wy­jeż­dżał.

Na­ga­ny o opie­sza­łość w służ­bie Wa­len­ty nie usły­szał od nie­bosz­czy­ka Je­go­mo­ści ani tez od pa­ni­cza, ho, ho, za punkt ho­no­ru to uwa­żał i chwa­lił się z tem nie raz, bo tez wszyst­ko szło u nie­go jak w ze­gar – ku przez na­ło­go­we na­wyk­nię­cie do jed­nych i tych­że sa­mych za­trud­nień.

Bu­dził go w kre­den­sie ra­niut­ko ze­gar z ku­kuł­ką, za­czy­nał sta­ry od­ma­wiać pa­cie­rze, za­mia­ta­jąc i oku­rza­jąc po­ko­je, po­tem przy­no­sił kawę przez pa­nią Ada­mo­we w gar­de­ro­bie przy­rzą­dzo­ną pa­ni­czo­wi, sta­wiał ją na sto­le i po­wra­cał do drzwi, gdzie w po­kor­nej zwy­kle sta­wał po­sta­wie. Sam nig­dy mó­wić nie za­czy­nał, do­pie­ro za­py­ta­ny od pa­ni­cza cza­sem się roz­ga­wę­dził. Po­żar­to­wał z nim tez czę­sto pa­nicz, aż się sta­ry ro­ze­śmiać mu­siał ki, ki, ki. Przy obie­dzie po­dob­nież usłu­gi­wał z po­wa­gą i usza­no­wa­niem, wie­czo­rem gdy już ukoń­czył wszyst­kie swo­je pra­ce, a pa­nicz po po­wro­cie z pola, z po­lo­wa­nia lub są­siedz­twa, czy­tał lub pi­sał w swym po­ko­ju, sta­ry sie­dział w kre­den­sie, śpie­wał na­boż­ne pie­śni, lub tez po­szedł do pani Ada­mo­wej na ga­wę­dę.

Pani Ada­mo­wa albo in­a­czej Wo­liń­siu, jak ją na­zy­wał pa­nicz, był to dru­gi eg­zem­plarz sta­rej i przy­wią­za­nej słu­gi.

Lat prze­szło czter­dzie­stu, oty­ła, o ru­mian­nych po­licz­kach, ru­cha­wą nad­zwy­czaj, nad­zwy­czaj po­dob­nież była przy­wią­za­ną do Pa­ni­cza i do dwo­ru, gdzie od­daw­na obo­wią­zek sza­far­ki peł­ni­ła. Głos jej dy­sz­kan­to­wy, do­no­śny, sły­chać było na dru­gim rogu domu, gdy ła­ja­ła baby pod jej zo­sta­ją­ce ko­men­dą, a gde­ra­ła i ła­ja­ła czę­sto, wzwy­cza­iła się do tego po­wo­li, nad nie­sfor­ne­mi jak ma­wia­ła słu­ga­mi i gniew­ność ta, wsią­kła pra­wie w jej obej­ście się z każ­dym a na­wet z Pa­ni­czem. Twarz za­wsze ser­jo, rzad­ko bar­dzo w chwi­lach chy­ba bar­dzo do­bre­go hu­mo­ru, roz­ja­śnia­ła się uśmie­chem i wten­czas wi­docz­ne były dwa rzę­dy po­pruch­nia­łych i po­krzy­wio­nych jak wie­że bo­loń­skie zę­bów. Strój jej nie za­wsze był zu­peł­nie ko­bie­cym, bo na sło­tę i zim­no ubie­ra­ła się w dłu­gie męz­kie buty i ko­żuch pro­sty ba­ra­ni i mru­cząc so­bie co mi tam! bie­gła żwa­wo po bło­cie lub śnie­gu na fol­wark, do kur­ni­ków, do chle­wi­ków, sama roz­sy­pu­jąc ziar­no dla dro­biu, wo­ła­jąc prze­ni­kli­wie tiu, tiu, tiu; na la­mus czar­ny po jego po­pruch­nia­łych gan­kach, do se­rów bie­ga­ła po scho­dach z nad­zwy­czaj­ną szyb­ko­ścią. Śmiał się z niej nie­raz Pa­nicz, z jej stro­ju, mi­ty­go­wał w jej pas­syi gdy nie raz po­rwaw­szy ha­rap wi­szą­cy w gar­de­ro­bie nad jej łóż­kiem, bie­gła za ba­ba­mi od­gra­ża­jąc się. Za­wsze coś pra­wie zna­la­zła do na­ga­ny, zrzę­dzi­ła sama na sie­bie, cho­wa­ła wszyst­ko, za­my­ka­ła, na­rze­ka­ła na nad­zwy­czaj­ne expen­sa, gdy była w złym hu­mo­rze; i Pa­ni­czo­wi się nie­rzad­ko co od Wo­liń­si usły­szeć zda­rzy­ło, jak np. "Już to swa­wo­la jak Boga ko­cham, zęby ap­tycz­kie Pan dar­mo trzy­mał dla tych cha­mów i wy­da­wać ka­zał bez­płat­nie, cie­ka­wa jez­dem" a było to jej przy­sło­wie, albo: "czy tez to sły­cha­ne rze­czy, zęby Pan był taki lo­wa­ny i nie wy­pę­dził choć z raz tych cha­mów, co za­wsze z ja­kąś proź­bą przy­ła­żą" albo tez cza­sem gdy Pa­nicz po po­wro­cie z po­lo­wa­nia z do­brym ape­ty­tem, pro­sił Wo­liń­si o przy­go­to­wa­nie mu prze­ką­ski, a gdy na jej zły hu­mor tra­fił, od­po­wia­da­ła gniew­nie: "tak! cie­ka­wa jez­dem zkąd we­zmę, nie mam nic, gdzie ja tam będę dzie­sięć razy do je­dze­nia przy­rzą­dzać, obiad był nie daw­no" po­mi­mo to jed­nak ga­wę­dząc sama z sobą, przy­no­si­ła prze­ką­skę.

Mi­ty­go­wał ją cza­sem i Wa­len­ty, uj­mu­jąc się za Pa­ni­czem szcze­gól­niej, to i Wa­len­te­mu tak się od­cię­ła, ze póź­niej ze trzy dni nie czę­sto­wa­li się ta­ba­ką i nic nie ga­da­li do sie­bie, a Pa­nicz śmiał się tyl­ko w du­chu; bo znał grunt po­czci­wy i przy­wią­za­nie pani Ada­mo­wej.

Ale bo tez po­mi­mo tego gde­ra­nia, pani Ada­mo­wa sama za­wsze przy­rzą­dza­ła kawę z ko­żusz­ka­mi, któ­re Pa­nicz lu­bił, i pie­kła mu za­wsze do­bre su­char­ki, dys­po­no­wa­ła le­gu­min­ki, i zno­si­ła ze spi­żar­ni kon­fi­tur­ki.

Jej miesz­ka­niem była gar­de­ro­ba, gdzie był ko­min do grza­nia kawy, gdzie sta­ło jej łóż­ko, ścia­ny ob­raz­ka­mi świę­tych były po­oble­pia­ne, a w oknach gile i szczy­gły w klat­kach, któ­re lu­bi­ła, od­zy­wa­ły się róż­ne­mi gło­sy.

Sta­ra Mał­go­sia co kawę go­to­wa­ła w gar­de­ro­bie i po­ma­ga­ła pani Ada­mo­wej, a co nie mało za­wsze słu­chać ła­jań mu­sia­ła, choć już z więk­szą jak dla kogo in­ne­go udzie­la­nych względ­no­ścią, bo dla jej wie­ku; chło­pak do po­mo­cy Wa­len­te­mu, skła­da­li cały po­czet do­mo­wych tego dwo­ru, nie wy­łą­cza­jąc tak­że sta­rej ku­char­ki w kuch­ni, i Ma­cie­ja wą­sa­le fur­ma­na.II.

Na wsi, w po­bli­żu ko­ścio­ła i ple­ba­nii, od stro­ny uli­cy to­po­lo­wej od­dzie­la­ją­cej wieś od dwo­ru, sta­ło rzę­dem kil­ka drew­nia­nych, po­bie­lo­nych ze sło­mian­ne­mi da­cha­mi dwor­ków, i tę część wio­ski zwa­no bia­łe­mi dwor­ka­mi.

Róż­ni­ły się one od chat wie­śnia­czych, ga­necz­ka­mi na drew­nia­nych słu­pach wspar­te­mi, i du­że­mi okna­mi, róż­no­ko­lo­ro­we­mi, opa­trzo­nych okien­ni­ca­mi; przy każ­dym z nich dzie­dziń­czyk i małe za­bu­do­wa­nia go­spo­dar­skie, ogród­ki owo­co­we i wa­rzyw­ne ra­zem, z tyłu domu, i go­łęb­ni­ki gdzie­nieg­dzie, na bia­ło ma­lo­wa­ne.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: