- promocja
Dwór szronu i blasku gwiazd. Tom 3,5 - ebook
Dwór szronu i blasku gwiazd. Tom 3,5 - ebook
Uwielbiana autorka powraca z kolejną odsłoną cyklu Dwór cierni i róż!
Akcja powieści toczy się kilka miesięcy po wydarzeniach z Dworu skrzydeł i zguby. Historia opowiedziana jest z perspektywy Feyre i Rhysa, którzy wraz z przyjaciółmi zajmują się odbudową Dworu Nocy oraz miasta, które uległo znacznym zniszczeniom podczas wojny. Na szczęście zbliża się czas Przesilenia Zimowego, a z nim wyczekiwane ułaskawienie.
Jednak mimo świątecznej atmosfery duchy z przeszłości nie dają o sobie zapomnieć. Feyre, która będzie obchodziła swoje pierwsze Przesilenie Zimowe, odkrywa, że najbliższe jej osoby są znacznie bardziej poranione niż można by przypuszczać. A to może mieć znaczący wpływ na przyszłość Dworu i całego ich świata.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-6184-2 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Feyra
Godzinę temu pierwszy zimowy śnieg począł opadać na ulice Velaris.
W minionym tygodniu ziemia w końcu zamarzła na kość. Gdy już pochłonęłam w ramach śniadania grzankę z boczkiem i podlałam ją filiżanką krzepiącej herbaty, blady bruk był przyprószony drobnym białym puchem.
Nie miałam pojęcia, gdzie się podziewał Rhys. Kiedy się obudziłam, jego strona łóżka była pusta, a prześcieradło zdążyło już wystygnąć. Nie było to nic nadzwyczajnego; w ostatnim czasie oboje nas wyczerpał natłok obowiązków.
Siedziałam przy długim czereśniowym stole w jadalni w naszym miejskim domu i spod zmarszczonych brwi przyglądałam się płatkom śniegu wirującym za ołowiowym szkłem okien.
Kiedyś lękałam się pierwszych śniegów, żyłam w nieustannym strachu przed długimi, srogimi zimami.
Ale to właśnie jedna z nich zawiodła mnie pewnego dnia, blisko dwa lata temu, tak daleko w las. To właśnie taka zima doprowadziła mnie do desperacji tak wielkiej, że poważyłam się zabić wilka, co ostatecznie doprowadziło mnie tu – do mojego nowego życia, do… mojego szczęścia.
Śnieg padał, a grube grudy przygniatały wyschniętą trawę na maleńkim frontowym trawniku i wieńczyły szpice i łuki dekoracyjnego ogrodzenia.
Gdzieś w głębi poczułam wzbierającą we mnie z każdym wirującym płatkiem skrzącą się, rześką moc. Owszem, byłam księżną Dworu Nocy, ale dysponowałam darami wszystkich dworów. Teraz najwyraźniej dawała o sobie znać Zima.
Wybudziłam się już na tyle, by myśleć składnie, więc opuściłam tarczę z czarnego adamantu, która chroniła mój umysł, i posłałam przez łączący mnie z Rhysem most duszy szybką myśl: „Dokąd tak wcześnie poleciałeś?”.
Moje pytanie zniknęło w ciemności. Wyraźna oznaka, że znajdował się daleko od Velaris. Zapewne opuścił nawet granice Dworu Nocy. To też nie było w tych czasach niespotykane – odwiedzał naszych sojuszników z zakończonej właśnie wojny, by wzmocnić zadzierzgnięte więzy, rozwinąć handel i monitorować zamiary innych − teraz, skoro nie było już Muru. Często dołączałam do niego, kiedy tylko pozwalała na to moja praca.
Wyczyściłam talerz, dopiłam herbatę, aż zostały same fusy, i poczłapałam do kuchni. Zabawa lodem i śniegiem mogła poczekać.
Nuala już zaczynała przygotowania do lunchu. Jej bliźniaczki Cerridweny nie było nigdzie widać. Kiedy cienista służka sięgnęła po mój talerz i filiżankę, zaprotestowałam gestem.
– Sama mogę je umyć – oznajmiłam zamiast powitania.
Półzjawa z rękami unurzanymi po łokcie w czymś przypominającym ciasto nadziewane mięsem posłała mi uśmiech wdzięczności i wróciła do swojej pracy. Była bardzo oszczędna w słowach, chociaż żadnej z bliźniaczek nie można było uznać za nieśmiałą. Zwłaszcza kiedy pracowały – szpiegowały – dla Rhysa i Azriela.
– Wciąż sypie – zauważyłam dość bezsensownie, wyglądając przez kuchenne okno na ogród za domem i płucząc talerz, widelec i filiżankę w zlewie. Elaina przygotowała już rośliny na nadejście zimy, a co bardziej delikatne krzewy i klomby osłoniła płótnem. – Ciekawe, czy w ogóle przestanie.
Nuala układała w kratkę cienkie paski ciasta na wierzchu wypieku. Właśnie zabierała się do zlepiania zwinnymi palcami brzegów.
– Miło będzie mieć białe Przesilenie – odparła dźwięcznym, choć przyciszonym głosem, w którym pobrzmiewały łagodne tony. Pełnym szeptów i cieni. – Czasami zima bywa dość lekka.
No tak. Przesilenie Zimowe. Za tydzień. Wciąż jeszcze się przyzwyczajałam do obowiązków księżnej i nie miałam najmniejszego pojęcia, jak ma wyglądać moja rola podczas uroczystości. Czy wysoka kapłanka odprawi jakąś odrażającą ceremonię, tak jak rok temu Iantha…
Rok. Bogowie. Od czasu, gdy Rhys powołał się na nasz układ, pragnąc rozpaczliwie wyciągnąć mnie z zatrutego Dworu Wiosny, uratować przed całkowitym pogrążeniem się w rozpaczy, minął już prawie rok. Gdyby przybył minutę później, sama Matka tylko wiedziała, co mogłoby się stać. Gdzie bym teraz była.
Śnieg wirował i kłębił się w ogrodzie, oblepiał brązowe włókna płótna osłaniającego rośliny.
Mój towarzysz… dołożył tylu bezinteresownych starań, wyzbyty nadziei, że kiedykolwiek będziemy razem.
Oboje walczyliśmy o tę miłość, zapłaciliśmy za nią własną krwią. Rhys zapłacił za nią życiem.
Wciąż wracałam do tamtej chwili we śnie i na jawie. Do jego twarzy, nieruchomej piersi, porwanej na strzępy łączącej nas więzi. Wciąż to czułam, tę pustkę w piersi, gdzie niegdyś tkwił łączący nas pomost, gdzie niegdyś był on. Nawet teraz, gdy więź godowa ponownie płynęła między nami niczym rzeka nakrapianej gwiazdami nocy, wciąż pobrzmiewało echo jej utraty. Wyrywało mnie ze snu, odciągało od prowadzonej rozmowy, tworzonego obrazu, spożywanego posiłku.
Rhys dobrze wiedział, dlaczego w niektóre noce wtulałam się w niego mocniej, dlaczego czasem w jasnym blasku dnia nagle mocniej ściskałam jego dłoń. Wiedział, ponieważ i ja wiedziałam, czemu czasem jego oczy nagle stawały się nieobecne; czemu czasem jedynie przyglądał się nam niewidzącym wzrokiem i mrugał, jakby nie dowierzał w to, co widzi; czemu wtedy pocierał mocno pierś, jakby usiłował rozmasować jakiś ból.
Praca pomagała. Nam obojgu. Zajmowała nas, pozwalała się skupić. Czasem lękałam się spokojnych dni spędzanych na bezczynności, kiedy wszystkie te myśli ponownie mnie opadały. Kiedy byłam tylko ja i mój umysł, i to wspomnienie Rhysa leżącego bez życia na kamienistej ziemi; króla Hybernii skręcającego kark mojemu ojcu; niezliczonych Ilyrów strącanych z nieba i opadających na ziemię w postaci popiołu.
Może któregoś dnia nawet praca nie zdoła oddzielić mnie od tych wspomnień.
Szczęśliwie w dającej się przewidzieć przyszłości czekało mnie mnóstwo pracy. Odbudowa Velaris po hybernijskich atakach była tylko jednym z wielu monumentalnych zadań. Czekało też wiele innych, zarówno w Velaris, jak i w innych miejscach: w Górach Ilyryjskich, w Wykutym Mieście, na całych rozległych ziemiach Dworu Nocy. A przecież były też pozostałe dwory Prythianu. I nowy powstający od podstaw świat poza nim.
Ale na razie: Przesilenie. Najdłuższa noc w roku. Odwróciłam się od okna i spojrzałam na Nualę, która wciąż zajmowała się brzegami ciasta.
– Tutaj to również wyjątkowe święto, prawda? – zapytałam niby od niechcenia. – Nie tylko na Dworach Zimy i Dnia?
I Wiosny.
– O, tak – odparła zapytana, nachylając się nad blatem i przyglądając krytycznie swojemu dziełu. Świetna jako szpieg, wyszkolona przez samego Azriela, i wspaniała kucharka. – Kochamy je niezmiernie. Jest rodzinne, ciepłe, cudowne. Prezenty, muzyka, jedzenie, czasem biesiadowanie pod gołym niebem w blasku gwiazd…
Przeciwieństwo wielkich, dzikich, trwających całe dnie zabaw, których byłam świadkiem w zeszłym roku. Ale… prezenty.
Musiałam kupić dla wszystkich podarki. Nie tylko musiałam, ale też chciałam.
Bo wszyscy moi przyjaciele, którzy teraz byli moją rodziną, też walczyli, krwawili i niemal zginęli.
Odepchnęłam obraz, który przemknął mi przez myśli: widok Nesty nachylającej się nad rannym Kasjanem, obojga szykujących się do wspólnej walki, do śmierci z rąk króla Hybernii. Widok zwłok mojego ojca za nimi.
Rozciągnęłam mięśnie szyi. Przydałoby się coś, co moglibyśmy świętować. Tak rzadko zbieraliśmy się wszyscy na dłużej niż godzinę czy dwie.
– Jest to też czas wypoczynku – ciągnęła Nuala. – I czas rozważań nad ciemnością. Nad tym, jak dzięki niej może lśnić światłość.
– Czy przewidziana jest jakaś uroczystość?
Półzjawa wzruszyła ramionami.
– Tak, ale żadne z nas na nią nie idzie. Jest bardziej dla tych, którzy chcą uczcić ponowne narodziny światła. Zwykle w tym celu siedzą całą noc w całkowitych ciemnościach. – Przez jej twarz przemknął nikły uśmiech. – To nic nowego dla mnie i mojej siostry. Ani dla księcia.
Kiwnęłam głową, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo mi ulżyło, że nie będę musiała godzinami sterczeć w świątyni.
Odstawiłam umyte naczynia do wyschnięcia na niewielkim drewnianym ociekaczu koło zlewu, życzyłam Nuali powodzenia z lunchem i ruszyłam na górę, by się przebrać. Cerridwena przyszykowała już ubrania, ale jej samej nigdzie nie było widać. W samotności założyłam ciężki, czarny jak smoła sweter, obcisłe czarne spodnie i wyłożone futrem buty, po czym zaplotłam włosy w luźny warkocz.
Rok temu byłam wciskana w przepiękne suknie i obwieszana wspaniałymi klejnotami, po czym zmuszana do paradowania przed puszącymi się dworzanami, którzy gapili się na mnie jak na cenną rozpłodową klacz.
Tu zaś… Spojrzałam z uśmiechem na srebrno-szafirową ozdobę na palcu lewej dłoni. Pierścień, który zdobyłam dla siebie w leśnym domu Tkaczki.
Mój uśmiech nieco przygasł.
Ona również wciąż mi się przypominała. Stojąca przed królem Hybernii, skąpana we krwi swoich ofiar; a potem on chwycił ją za głowę i skręcił kark, by następnie rzucić ciało swoim bestiom na pożarcie.
Zwinęłam palce w pięść i oddychałam ciężko – wdech przez nos, wydech przez usta – aż wróciło całkowicie czucie we wszystkich kończynach, aż ściany przestały na mnie napierać.
Potoczyłam wzrokiem po osobistych rzeczach porozkładanych w pokoju Rhysa – naszym pokoju. Nie była to w żadnym razie mała sypialnia, ale ostatnimi czasy zaczęła sprawiać wrażenie… ciasnej. Stojące pod ścianą biurko z drewna różanego było zasłane papierami i książkami pozostawionymi przez nas oboje. Swoją biżuterię i ubrania musiałam teraz trzymać częściowo tutaj, a częściowo w mojej starej sypialni. No i była jeszcze broń.
Sztylety i miecze, kołczany i łuki. Gdy mój wzrok padł na ciężką buławę o groźnym wyglądzie, którą Rhys jakoś zdołał szmyrgnąć obok biurka tak, że dopiero teraz ją zauważyłam, podrapałam się skonsternowana po głowie.
Nawet nie chciałam wnikać. Chociaż bez wątpienia był w to w jakiś sposób zamieszany Kasjan.
Oczywiście mogliśmy przechowywać wszystko w kieszeni między światami, ale… spojrzałam spod zmarszczonych brwi na moje ilyryjskie miecze oparte o wielką szafę.
Gdyby zasypał nas śnieg, pewnie bym skorzystała z okazji i zrobiła tu porządek. Znalazłabym miejsce na wszystko. Zwłaszcza na tę buławę.
Zadanie nie byłoby łatwe, ponieważ Elaina wciąż zajmowała trzecią sypialnię. Nesta przeniosła się na drugi koniec miasta do domu, o którym starałam się nie myśleć zbyt intensywnie. Dobrze, że chociaż Lucien po powrocie z wojny – i z Dworu Wiosny – wybrał eleganckie mieszkanie nad rzeką.
Nie pytałam go o wizytę na ziemiach Tamlina.
A Lucien nie uznał za stosowne komentować swojego podbitego oka i rozciętej wargi. Zapytał tylko Rhysa i mnie, czy nie znamy jakiegoś miejsca w Velaris, w którym mógłby się zatrzymać, ponieważ nie chciał nam się już narzucać i zajmować miejsca w naszym domu, a jednocześnie nie odpowiadała mu izolacja w Domu Wiatru.
Nie wspomniał ani o Elainie, ani o odległości od niej. Ona zaś ani nie prosiła go, żeby został, ani nie nalegała, żeby odszedł. A jeśli siniaki na jego twarzy wzbudziły w niej jakiekolwiek uczucia, nie dała tego po sobie poznać.
Jednak Lucien został w mieście i znajdywał sobie różne zajęcia, czasem na całe dnie lub tygodnie.
Ale nawet pomimo wyprowadzki Luciena i Nesty do własnych lokum nasz miejski dom sprawiał wrażenie nieco ciasnego. Zwłaszcza kiedy zjawiali się Mor, Kasjan i Azriel. Z kolei Dom Wiatru był zbyt wielki, zbyt formalny i zbyt oddalony od samego miasta. Można było w nim zostać na dzień lub dwa, ale… kochałam dom w mieście.
Czułam, że tu jest moje miejsce. Po raz pierwszy naprawdę czułam, że gdzieś przynależę.
I byłoby miło świętować tu Przesilenie. Z nimi wszystkimi, pomimo ciasnoty.
Skrzywiłam się, gdy mój wzrok padł na stos papierów, którymi musiałam się zająć: listy z innych dworów, prośby kapłanek ubiegających się o nowe stanowiska, noty z królestw ludzkich i fae. Od tygodni odkładałam udzielenie na nie wszystkie odpowiedzi, aż w końcu obiecałam sobie zrobić to dzisiejszego poranka.
Księżna Dworu Nocy, Obrończyni Tęczy i… biurko.
Parsknęłam i przerzuciłam warkocz przez ramię. Może z okazji Przesilenia w ramach prezentu dla samej siebie zatrudnię osobistego sekretarza. Kogoś, kto będzie to wszystko czytał i pisał odpowiedzi, kto oddzieli rzeczy ważne od mniej istotnych. Bo gdybym miała trochę więcej czasu dla siebie, dla Rhysa…
Przejrzałam finanse dworu, którymi Rhys nigdy się na dobrą sprawę nie zajmował, i sprawdziłam, jakie pieniądze można by było przesunąć, żeby pozwolić sobie na zatrudnienie takiej osoby. A raczej dwóch: dla mnie i dla niego.
Wiedziałam, że mamy dość zasobny skarbiec; wiedziałam, że mogliśmy bez problemu sobie na to pozwolić bez uszczerbku dla naszej fortuny, ale nie przeszkadzała mi dodatkowa praca. Kochałam pracować. Te ziemie, ich mieszkańcy – zajmowali w moim sercu miejsce nie gorsze niż mój towarzysz. Aż do wczoraj pomagałam im niemal cały czas od rana do nocy. Dopóki nie powiedziano mi uprzejmie, żebym poszła do domu i cieszyła się świętem.
Po zakończeniu wojny mieszkańcy Velaris zabrali się do odbudowy miasta i pomagania sobie wzajemnie. Zanim zdołałam wymyślić, jak ich mogę wesprzeć, powstało już wiele stowarzyszeń pomocowych. Zgłosiłam się zatem do kilku i zajmowałam wynajdowaniem domów dla tych, którzy stracili dach nad głową; odwiedzaniem rodzin poległych w walkach czy rozdawaniem jedzenia i ciepłych ubrań bezdomnym i ubogim, by pomóc im się przygotować na nadejście zimy.
Wszystko to było potrzebne. Moja praca była pożyteczna i przynosiła mi satysfakcję. A mimo to… wciąż miałam niedosyt. Czułam, że mogłabym zrobić więcej. Ja sama. Tylko jeszcze nie ustaliłam, co konkretnie.
Wyglądało na to, że nie ja jedna chciałam pomóc tym, którzy tyle stracili. W związku ze zbliżającym się świętem przybyło wielu ochotników i wypełniło szczelnie ratusz w pobliżu Pałacu Nici i Klejnotów, gdzie mieściło się wiele z nowo powstałych stowarzyszeń. „Twoja pomoc była nieoceniona, pani – powiedziała mi wczoraj jedna z kobiet koordynujących pomoc potrzebującym. – Jesteś tu niemal codziennie, pracowałaś aż do kresu sił. Odpocznij przez ten tydzień. Zasłużyłaś na to. Świętuj ze swym towarzyszem”.
Próbowałam nawet zaprotestować; nalegałam, że jest wciąż tyle ciepłych płaszczy do rozdania, tyle opału do rozdzielenia. Jednak ona tylko wskazała skłębiony tłum wokół nas wypełniający szczelnie sale ratusza. „Mamy teraz naprawdę więcej rąk do pomocy, niż potrzebujemy”.
Kiedy spróbowałam ponownie zaoponować, zwyczajnie wypchnęła mnie przez drzwi frontowe. I zamknęła je za mną.
Zrozumiałam, co chciała mi przekazać. To samo usłyszałam we wszystkich innych organizacjach, do których zajrzałam wczorajszego popołudnia. „Idź do domu i ciesz się świętem”.
Tak też zrobiłam. Przynajmniej jeśli chodzi o pierwszą część. Bo z tym cieszeniem się…
Przez naszą niewidzialną więź w końcu nadeszła – niesiona huczącą falą mrocznej i lśniącej mocy – odpowiedź Rhysa na moje wcześniejsze pytanie. „Jestem w obozie Devlona”.
„Czemu tak długo nie odpowiadałeś?”. Owszem, do Gór Ilyryjskich było daleko, ale powinien zareagować szybciej niż dopiero po paru minutach.
Stłumiony zmysłowy śmiech. „Kasjan wygłaszał tyradę. Nie robił przerwy na wzięcie oddechu”.
„Moje biedne ilyryjskie maleństwo. Bez wątpienia straszliwie cię dręczymy, czyż nie?”.
Rozbawienie Rhysa napłynęło rozedrganą falą i dłońmi spowitymi nocą popieściło najgłębszą część mojej jaźni. Ale po chwili pieszczota ustała i pierzchła równie nagle, jak się pojawiła. „Kasjan wdał się w kłótnię z Devlonem. Odezwę się później”.
I z czułym muśnięciem moich zmysłów oddalił się.
Wkrótce o wszystkim mi opowie, ale teraz…
Spojrzałam z uśmiechem na tańczący za oknem śnieg.