- W empik go
Dworek pod Malwami 25 - Płonne nadzieje - ebook
Dworek pod Malwami 25 - Płonne nadzieje - ebook
Kurpik z Nowosadów nie ma dobrych relacji z dziedzicami Kalinowskimi. Odkąd publicznie znieważył pana Michała, nie ma wstępu na jego posiadłość. Kiedy przypadkiem odnajduje w lesie rannego Witię Kalinowskiego, postanawia się nim jednak zaopiekować, choć wie, że podejrzenia o pobicie chłopaka dziedziców mogą spaść właśnie na niego. To duże ryzyko, zwłaszcza, że jego rodzina od dłuższego czasu jest w trudnej sytuacji materialnej.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0176-7 |
Rozmiar pliku: | 293 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kurpik z Nowosadów wyszedł któregoś ranka z domu i skierował się na trakt do Zabłudowa.
– Jak nie przyniesiesz czego do zjedzenia, nic nie dostaniesz – zagroziła jego żona.
Ona i córki prawie nie jadły od kilku dni, a jeśli cokolwiek znalazło się w chałupie, szło przede wszystkim do żołądka męża. Ponieważ mało zostawało, ona i dziewczynki były osłabłe z głodu i niechętne do jakiejkolwiek roboty.
Kurpik tego dnia dostał tylko pół kromki chleba z solą i tym musiał się zadowolić.
– Przyniosę, przyniosę – odburknął na narzekania kobiety, ale sam nie miał na to wielkiej nadziei.
Kierował się do miasteczka, gdzie mieszkało znacznie więcej ludzi niż we wsi, więc większa też była szansa na to, aby coś dostać, znaleźć lub ostatecznie ukraść. Kurpik nie palił się do roboty, uważając, że zarobki przy wszelkich proponowanych zajęciach są zdecydowanie za niskie.
– Lepsze takie niż żadne – wzdychała jego żona, ale nie znajdowała posłuchu.
– Nie będę robić za grosze! – oburzał się Kurpik. – Albo mi zapłacą rzetelnie, albo sami niech se robią!
Przy takiej postawie Kurpikowi rzadko trafiał się jaki grosz. W tym roku było jeszcze gorzej, ponieważ jego żona nie dostała zajęcia przy żniwach w Kalinówce. Na samo wspomnienie Kurpik splunął z odrazą w kierunku dworu.
– Niechaj cię diabli, dziedzicu! – warknął z zawziętością.
Poszedł dalej, uważnie rozglądając się po polach. Chłopskie działki już uprzątnięto ze snopów, próżno nawet chodzić po ściernisku i szukać kłosów, bo wiejskie dzieciaki dawno wyzbierały wszystko niczym wróble. Jeszcze na jednej czy dwóch widział kilka postaci nisko zgiętych nad rolą.
Dzień był gorący i Kurpik z przyjemnością wszedł w las otaczający drogę z obu stron. Sosny dawały miły cień, w niektórych miejscach ziemię porastał mech gruby na dwie pięści. Kurpik zszedł z traktu, skubnął jagodę z jagodnika, rozglądając się przy tym za grzybami, choć wiedział, że o tej porze dnia raczej niczego nie znajdzie, wszystko wyzbierano już o świcie. Ale mech był bardzo zachęcający. Kurpik przysiadł, z zadowoleniem wdychając rześkie powietrze. Po chwili położył się na plecach. Leżąc i patrząc na korony drzew na błękitnym niebie, rozmyślał o nierównościach tego świata.
– On cale życie leży sobie jak na mchu – mruczał przez zęby. – A tacy jak ja tylko za robotą muszą chodzić. Gdzie tu sprawiedliwość?!
Poprawił się na mchu, przymknął oczy. Ptaki śpiewały w pobliskich zaroślach nieco sennie, dochodziło południe. Kurpik, choć głodny, zrezygnował z dalszej podróży i wyciągnął się wygodnie.
– Jak król – zamruczał sennie. – Jak prawdziwy król...
Obudziły go dziwne, nieznane w lesie odgłosy. Pojękiwania nie przypominały głosów żadnych znanych mu zwierząt. Kurpik podniósł głowę, rozejrzał się zaintrygowany, następnie wstał i nasłuchiwał, skąd dobiegają dźwięki.
Idąc za nimi, nasłuchując, przystając, nasłuchując Kurpik zagłębił się pomiędzy gęste poszycie, krzaki i paprocie.
Dzieciak, umazany ziemią, zielskiem i krwią, został bardzo pobity. Na ramionach, na klatce piersiowej, na szyi, na twarzy i głowie widać było liczne krwawe wybroczyny, siniaki i zadrapania, pokrywały też nogi i plecy, co Kurpik stwierdził, gdy odwrócił ciało.
Chłopiec żył, ale był nieprzytomny. Kurpik siedział przy nim w kucki i myślał, co powinien zrobić. W końcu podniósł chłopca z ziemi, wziął go na ręce i poszedł przez las, stąpając ostrożnie, żeby nie potknąć się o wystający korzeń czy pniak i się nie wywrócić. Szedł na wprost przez las, nie szukając ścieżki, najkrótszą drogą w kierunku wioski.
Gdy dotarł na swoje podwórze, Kurpikowa widząc ładunek, stanęła jak wryta.
– Boże Święty! – wykrzyknęła. – Coś ty zrobił?!
Kurpik nie odpowiedział. Z trudem łapiąc powietrze, zdrętwiały od wysiłku, położył chłopca przed progiem chałupy, zadyszany i spocony. Leżący jęknął boleśnie i cicho.
– To Witia – wysapał Kurpik. – Chłopak dziedzica.
– Widzę, że to Witia – odparła nerwowo kobieta. – Ale coś ty mu zrobił?
Kurpik usiadł, przyłożył ucho do piersi dziecka.
– Jeszcze żyje – powiedział. – Nie wiadomo tylko, jak długo. Po drodze zdawało mi się, że umarł.
Kurpikowa pobiegła do studni, wróciła ze ścierką zmoczoną w wodzie i nerwowo wycierała twarz, szyję i ręce Witii.
– Matko Przenajświętsza! – lamentowała. – I co teraz będzie? Co będzie?!
Kurpik odsunął żonę gwałtownym ruchem.
– Zgłupiałaś, babo?! – warknął. – Myślisz, że to ja?!
Wziął od niej ścierkę i sam przemywał twarz chłopca.
– W lesie go znalazłem – tłumaczył. – Piszczał w krzakach. Jakby nie to, wcale bym nie zauważył.
– A kto go tak strasznie pobił?
Kurpik wzruszył ramionami.
– Nie ja.
– Ale na ciebie będzie!– biadoliła kobieta. – Na pewno na ciebie będzie! Wszyscy wiedzą, że masz żal do dziedzica.
Kurpik odrzucił ścierkę. W tym, co mówiła jego kobieta, było wiele racji. Każdy słyszał, jak Kurpik wygłaszał groźby wobec pana Kalinowskiego, starszej pani i całej Kalinówki.
– Po co było zabierać dzieciaka z lasu? – narzekała jego żona. – Teraz się nie wywiniesz! Wszystko na ciebie będzie!
Szturchnął ją boleśnie w bok.
– Cicho, babo! Daj pomyśleć...
***
Witia Sidorowicz leżał przed chałupą Kurpika. Podłożono mu pod głowę kłąb siana, umyto z krwi i błota. Był nadał nieprzytomny, a cała rodzina Kurpików kucała wokół i czekała, co się zdarzy.
– Umrze! – przewidywała Kurpikowa. – Co będzie, jak przy nas umrze? To chyba po księdza trzeba, albo co. I dziedzicowi należy się powiedzieć. A wszystko na nas będzie. Znowu na nas!
Kurpik już wiedział, jak powinien postąpić.
– Głupia jesteś – powtórzył. – Miałem go w lesie zostawić? Przyniosłem, a teraz pomyślę, co zrobić. Trzeba dziedzica powiadomić. Mają tych swoich doktorów, to niech smarkacza wyleczą.
– To idź zaraz do dworu. Najlepiej od razu, póki jeszcze dzieciak żyje.
Chłop sprzeciwił się pomysłowi.
– Żeby mnie psami poszczuli? Nigdzie nie pójdę. Sama idź.
Kurpikowa broniła się przed takim zadaniem.
– A może Lulewicza poprosić? – spytała. – Iść do niego, powiedzieć co i jak, i poprosić, żeby zawiadomił Kalinówkę.
Kurpik przytaknął głową.
– Biegnijcie do Józefa prosić, żeby zaraz przyszedł – polecił starszym córkom. – Może jakie lekarstwo ma, choć widzi mi się, że na te wszystkie rany to mało pomoże...
Nie pytały o nic więcej, zerwały się z ziemi i poszły.
– A do Kalinówki sam pójdę – oświadczył niespodziewanie Kurpik. – Muszę zobaczyć minę, jaką będzie miał pan, jak mu to wszystko powiem...
Kurpik zbliżył się do dworu zachowując ostrożność i rozglądając się, by nie trafić pod kły starej wyżlicy Buni. Leżała na podwórzu, ale szczęśliwie zbyt daleko, żeby chciało się jej ruszać z miejsca. Kurpik zatrzymał się i wypatrywał kogoś, komu mógłby przekazać wiadomość. Gdy pokazał się parobek Jan, Kurpik zamachał ku niemu ręką, a gdy ten nieco podszedł, usłyszał, że chłop przyszedł do pana dziedzica w pilnej sprawie.
Jan wzruszył ramionami.
– Pan dziedzic zajęty – oznajmił. – To wy nie wiecie, że niechętnie was tu widzą? Kazał przepędzić, gdybyście przyszli.
– Ważna sprawa – oznajmił Kurpik. – Dla dziedzica ważna, nie dla mnie. Więc nie gadaj, tylko mnie zaprowadź
Parobek wahał się, ale się nie sprzeciwił zostać ochroną dla gościa i doprowadził go bezpiecznie aż do ganku. Bunia obserwowała obu uważnym spojrzeniem, ale nie podeszła, co Kurpik przyjął z westchnieniem ulgi.
Stojąc przed stopniami ganku Kurpik ukłonił się pannie Waci Potockiej, ponieważ pokojowa starszej pani była pierwszą osobą z dworu, którą zobaczył.
– Niech będzie pochwalony! Mam ważną wiadomość dla pana Kalinowskiego.
Wacia Potocka podeszła do gościa równie nieufnie, co przed chwilą parobek.
– Wy? – spytała pogardliwym tonem. – Znowu jaki zając sam wpadł wam do koszyka i chcecie, żeby pan dziedzic życzył wam smacznego?
Kurpik chętnie sprałby tę stara pannę po pysku za taki brak wychowania, ale udawał pokornego.
– Wam się nie muszę tłumaczyć – zauważył spokojnym tonem. – Ale wy musicie przed panem. I musicie powiedzieć, że chodzi o dziecko.
Wacia prychnęła lekceważąco, ale poszła powiadomić Franciszkę.
– Stoi przed gankiem i napiera się, żeby z panem Michałem rozmawiać – oznajmiła. – O dziecku podobno.
Franciszka wyszła, ale na jej widok Kurpik pokręcił głową.
– Z samym dziedzicem muszę mówić – oświadczył.
Franciszka wątpiła, żeby pan Michał chciał tracić czas na rozmowę z kimś mu tak nieżyczliwym i przykrym. Zmieniła jednak zdanie, gdy Kurpik dodał:
– O waszego chłopaka chodzi.
Franciszka zaniepokoiła się, że coś złego stało się małemu Józikowi, ale trwało to tylko chwilę. Synek przebywał stale pod jej opieką.
– O mojego? – przymrużyła oczy. – W domu przecież jest.
– O waszego Witię – uzupełnił Kurpik. – To jemu doktor potrzebny.
Franciszka nie wypytywała więcej, wbiegła do domu, wpadła na próg gabinetu męża i nerwowo stukając do drzwi, informowała, w jakiej sprawie przyszedł Kurpik.
– Michale, na pomoc! Coś niedobrego musiało się stać. Inaczej Kurpik nie odważyłby się przyjść!
Pan Kalinowski zaraz wyszedł przed dom i stanął naprzeciw Kurpika ze zmarszczonymi brwiami.
– Ja do pan dziedzica ze sprawą... – oznajmił chłop i zdjął kapelusz.
– Czego chcesz? – burknął pan Michał. – Zabroniłem przychodzić pod mój dom.
Kurpik ukłonił się kapeluszem.
– Chłopaka znalazłem. Niechaj pan dziedzic dadzą jaki wóz, żeby go przewieźć do dworu, bo nie uradzę przenieść taki kawał drogi...
– Wóz?! O czym ty mówisz, Kurpik?
Chłop obracał kapelusz w rękach. Nie wiedział, co powinien z nim zrobić, najchętniej włożyłby na głowę, ale nie starczyło mu odwagi.
– Znalazłem w lesie waszego Witię – wyjaśnił. – Pobity jest. Trzeba przewieźć i chyba doktora jeszcze...
– Pobity?! Przez kogo pobity?!
Kalinowski przeraził się, gdy dotarło do niego, że Witia nie może iść o własnych siłach. Ale od razu wiedział, że nie powinien obwiniać Kurpika. Chłop nie przyszedłby osobiście, gdyby to była jego sprawka.
– Gdzie on jest?!
– W mojej chałupie. Znalazłem w lesie, przyniosłem.
– Żyje?
Kurpik opuścił wzrok.
– Jak wychodziłem, to żył – odpowiedział ostrożnie.
Kalinowski nie tracił czasu. Wołał, aby siodłano konia, by posłano natychmiast po doktora, a sam podbiegł do Franciszki. Stała na brzegu ganku blada, z zaciśniętymi dłońmi.
– Nikomu nie mów! – polecił nerwowym głosem. – Nic nie mów, póki się nie dowiemy, co się stało!
W letnim, domowym stroju dosiadł podprowadzonego konia, a parobkowi kazał zaprząc bryczkę i jechać za sobą. Sam popędził ku Nowosadom.
Gdy po kilku minutach bryczka była gotowa do drogi i przejeżdżała przez podwórze, Kurpik zamierzał do niej wsiąść.
– Gdzie leziesz?! – warknął na niego Jan i podniósł bat.
– No, do Nowosadów – odpowiedział Kurpik spokojnie. – Pan dziedzic popędzał przecież, a mnie trzeba szybko za nim.
– W pańskiej bryczce?! – parobek był oburzony. – Nigdy w życiu!
I nie zgodził się, choć Kurpik przekonywał, że panu Kalinowskiemu zależy na czasie. Po namyśle Jan zgodził się jednak, żeby chłop stanął na stopniu powozu i w ten sposób dojechał do swojej chałupy.
Franciszka także chciała jechać, żeby zobaczyć Witię, ale opanowała się i została w domu. Zawołała dziewczynę służącą, aby sprawdziła posłanie chłopca i przygotowała płótna na opatrunki.
Nagły ruch w domu nie uszedł uwagi pani Katarzyny.
– Cóż to za bieganina? – spytała z niezadowoleniem, obudzona w drzemki w swoim fotelu.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.