- W empik go
Dworek pod Malwami 27 - Kusicielki - ebook
Dworek pod Malwami 27 - Kusicielki - ebook
Staś Kalinowski przechodzi rekonwalescencję w domu rodzinnym kapitana Siergieja Fiłatowicza nieopodal Piotrogrodu. Nie ma tu czasu na nudę. Ojciec przyjaciela ze szpitalnej sali jest zawziętym naukowcem, który swoim ekscentrycznym zachowaniem raz po raz wprawia wszystkich domowników w osłupienie. Dorastająca siostra Siergieja oczekuje dorosłego traktowania i wciąż zagaduje Stasia. Tymczasem sam Siergiej rozpoczyna zaloty do panny Marii Gołowinej. Czego dowie się o swojej wybrance przy bliższym poznaniu?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0174-3 |
Rozmiar pliku: | 348 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piotrogród, wrzesień 1916
Rekonwalescencję odbywał Staś Kalinowski pod opieką towarzysza z sali szpitalnej, kapitana Siergieja Fiłatowicza, na daczy jego rodziny w Fiłatówce, ledwie kilka wiorst od Piotrogrodu.
– O ile chce pan wkrótce poruszać się normalnie, młody człowieku, na razie proszę siedzieć i odpoczywać – podkreślił z naciskiem doktor Miakiszczew przy wypisywaniu chorego ze szpitala. – A gdy się panu znudzi bezczynność, może pan próbować chodzić, byle powoli i z umiarem. Żadnego forsowania się. Stanowczo zabraniam!
Drewniany, obszerny dom stał na dużej leśnej działce, w pobliżu drogi wiodącej do miasta. Wysoki drewniany płot otaczał mały sosnowy zagajnik i spory szmat trawnika, starannie pielęgnowanego przez służbę. Profesor Aleksander Fiłatowicz-Burski, ojciec Siergieja, urodził się tutaj, a i teraz spędzał na daczy wiele czasu, mieszkając z rodziną od wiosny do jesieni.
Budynek od frontu miał obszerny taras z daszkiem, na którym ustawiono meble z wikliny. Tu wieczorami przyjmowano gości lub zbierali się domownicy. Z dachu werandy zwieszała się gęsta siatka, opuszczana wieczorem, by stanowiła zasłonę przed owadami. Gdy bowiem wynoszono na werandę zapalone lampy, trudno było uciec przed chmarami nocnych motyli. Na werandzie jedzono posiłki, prowadzono długie naukowe dyskusje, odbywały się też wieczory literackie, gdyż gospodarz świetnie znał klasyków poezji i chętnie pozwalał innym zapoznać się z ich twórczością.
Profesor Aleksander Fiłatowicz, sława rosyjskiej biologii i botaniki, członek licznych towarzystw naukowych w kraju i za granicą, był typem badacza całkowicie pogrążonego w swoich zajęciach i zupełnie oddanego swoim zainteresowaniom. Tak niewiele orientował się w rzeczywistości i tak był roztargniony, że czasami zapominał o szczegółach stosunków rodzinnych, nie pamiętał imion służby, a nawet nie poznawał najbliższych. Zdarzało się, że widząc kilka kobiet w jednym miejscu, podchodził do nich z pytaniem, która jest jego żoną, gdyż ma właśnie ważną sprawę dotyczącą koszuli albo spinek.
Niewysoki, drobny mężczyzna o czarnej bródce i pałających oczach, miał niski i głęboki, bardzo sugestywny głos, którym porywał tłumy słuchaczy, a zwłaszcza słuchaczek, a jego wykłady, tak na uniwersytecie, jak i organizowane w instytucjach publicznych, gromadziły zawsze ogromne audytorium.
Każdego ranka przyjeżdżał do Fiłatówki – pół godziny w jedną stronę – asystent profesora, by nie tylko przypomnieć uczonemu, gdzie ma jakie spotkanie, wykład czy prelekcję, ale również wyjaśnić kolejność dni w kalendarzu i zaprowadzić porządek w jego notatkach. Asystent nazywał się Tiomkin, miał trzydzieści pięć lat, czarne włosy i niewyraźną przyszłość. Bo choć odznaczał się pracowitością i wiedzą, nie miał innych protektorów poza Fiłatowiczem, ten zaś, zajęty swoimi sprawami, nie przywiązywał wielkiej wagi do dbania o interesy współpracowników.
– Moi mniej zdolni koledzy robią szybkie kariery naukowe, tylko ja jeden muszę występować w roli niańki – skarżył się Tiomkin. – Czy pan wie, Stanisławie Michajłowiczu, że wczoraj na wykładzie dla Koła Pań Prawdziwych Patriotek profesor pomylił kartki i przedstawił założenia skutecznego przeciwdziałania szerzeniu się chorób wenerycznych w szpitalach stolicy? Dopiero po kilku minutach pozwolił sobie przerwać i wytłumaczyć, że notatki do właściwego wykładu ma w innej kieszeni.
– I co? – zaciekawił się Staś Kalinowski. – Słuchaczki nie uciekły?
Tiomkin odgarnął z czoła kosmyk czarnych włosów.
– Ależ skąd! – oznajmił, a w jego głosie dał się słyszeć podziw. – Proszę sobie wyobrazić, że co najwyżej kilka opuściło salę z niejakim oburzeniem. Pozostałe patrzyły na profesora z niemym podziwem. Podejrzewam, że w większości niedokładnie rozumiały, o czym mowa, ale one go po prostu uwielbiają. Uwielbiają! Wszystko jedno, co mówi. A już jak zacznie cytować poezję, prawie mdleją z wrażenia...
Staś siedział w fotelu na tarasie i patrzył jak służba uwija się po ogrodzie, zajęta pracami porządkowymi. Za dwa tygodnie wypadały pięćdziesiąte piąte urodziny profesora i szykowano uroczyste przyjęcie. Spodziewano się na nim znakomitych gości z najwyższych sfer Piotrogrodu. Według nieoficjalnych wiadomości, profesor miał otrzymać wysokie odznaczenie.
Asystent w pośpiechu pił herbatę, zagryzając rogalikiem i niespokojnie patrząc na drzwi, zza których powinien się pojawić jego pryncypał.
– Jutro mu wszystko wygarnę! – oznajmił Tiomkin zdecydowanym tonem. – Jutro będzie musiał mnie wysłuchać i wreszcie coś konkretnego postanowić!
Z zamiarem rozmowy o swojej karierze nosił się od dawna, ale nigdy nie miał dość odwagi albo chęci, ponieważ sekretarzowanie profesorowi niezmiernie odpowiadało Tiomkinowi z bardzo konkretnego powodu. Asystent był biedny i zewnętrznie niezbyt pociągający, należał raczej do tych, których się nie zauważa na ulicy. Ale sława profesora i jego magnetyczny wpływ na kobiety przenosiły się niejako często także na asystenta. Niektóre z dam, nie mogąc dotrzeć do uwielbianego naukowca, obdarzały więc swoimi wdziękami jego sekretarza, z czego skwapliwie korzystał.
Otworzyły się drzwi na ganek i z domu wybiegł Siergiej Fiłatowicz, w niekompletnym mundurze, z czapką fantazyjnie nasadzoną na lewą stronę.
– I jak? – zapytał. – Prawda, że przy tej fryzurze prawie nic nie widać?
Kapitan Fiłatowicz został latem dwukrotnie ranny. Druga rana pozbawiła go górnej części lewego ucha. To, co z niego pozostało, nie wyglądało ładnie i Fiłatowicz martwił się o swój wygląd.
– Bardzo dobrze – pochwalił Staś. – Chyba nawet jak zdejmiesz czapkę, nikt się nie domyśli....
Siergiej ściągnął nakrycie głowy, pokazując fryzurę nieco niesymetryczną, bo falujących włosów było zdecydowanie więcej po lewej stronie. Taki pomysł miała jego czternastoletnia siostra i ona własnoręcznie wprowadziła go w życie.
– No?! – niecierpliwił się teraz. – Może być, czy mam jednak obciąć więcej?
Kalinowski ocenił, że nowe uczesanie przyjaciela jest w porządku.
– Jesteś przewrażliwiony – zauważył. – I za często patrzysz w lustro. Więcej się uśmiechaj, a rzadziej sprawdzaj, czy masz jeszcze ucho.
– Łatwo mówić! – westchnął kapitan.
Siergiej Fiłatowicz, starszy kilka lat od Stasia, uchodził za pięknego mężczyznę i miał powodzenie wśród panien z dobrych domów w Piotrogrodzie. Nie mógł się wprawdzie poszczycić arystokratycznym pochodzeniem i dysponował niewielkimi dochodami, ale dzięki pozycji ojca mógł uchodzić za niezłą partię.
Sekretarz profesora potwierdził osąd Stasia.
– Wszystko w porządku – zapewnił. – Jak ktoś nie wie, że był pan ranny, wcale się tego nie domyśli.
Z domu wyszedł wreszcie sam profesor Fiłatowicz, zaaferowany, rozglądający się cokolwiek bezradnie.
– Dokąd to dzisiaj, Tiomkin? – zapytał sekretarza. – Czy nie do resursy kupieckiej?
– Do kupców dopiero na obiad – potwierdził podbiegając do niego sekretarz. – O dziewiątej pan profesor wygłasza wykład w mniejszym audytorium. Samochód już gotowy. Tekst ma pan profesor jak zawsze w prawej kieszeni.
– Doskonale! – pochwalił akademik. – Doskonale!
Miał na sobie letni płócienny garnitur, biały szeroki kapelusz i pantofle z białymi getrami.
– A teczka? – zapytał. – Gdzie mamy teczkę, Tiomkin?
Sekretarz podniósł rękę, w której trzymał żądany przedmiot.
– Jak zawsze na swoim miejscu – odpowiedział spokojnie.
Profesor zauważył rozmawiających mężczyzn i dostrzegł Stasia, który wstał tymczasem z fotela.
– Czy to pan jest moim siostrzeńcem? – odezwał się do Kalinowskiego, przyglądając mu się uważnie. – Nawet jeśli nie, powinien pan wiedzieć, że zbliża się wielka uroczystość. Zapewne i pana będę miał zaszczyt gościć?
– Jak pan profesor sobie życzy – ukłonił się Staś.
Automobil czekał przed bramą, kierowca klaksonem dał znak, że czas jechać i profesor drobnymi kroczkami potruchtał w tamtą stronę. Asystent Tiomkin ledwie za nim nadążał.
– Któregoś dnia po prostu zapomni wrócić do domu – westchnął Siergiej. – Z dnia na dzień z jego pamięcią jest coraz gorzej.
Staś nie podjął tematu.
– Przyszła odpowiedź – mruknął tajemniczo, sięgając do kieszeni. – Gdy ty bawiłeś się we fryzjera, przyniesiono ten oto list.
Kapitan Fiłatowicz zastygł.
– I? – zapytał niepewnie. – Mówże wreszcie!
Staś uśmiechnął się rozbawiony.
– Nie wiem, co roi się w pięknej główce panny Gołowinej – zauważył. – Ale skoro odpowiada na zaproszenie, coś w tym musi być...
– To czemu od razu nie mówisz?! – wykrzyknął kapitan i gwałtownie wyrwał list z ręki kolegi. – Boże, to od jej ojca!
Niecierpliwymi rękami rozerwał kopertę, czytał list z wypiekami na twarzy.
Zaproszenia na jubileusz profesora Aleksandra Fiłatowicza rozesłano już przed trzema tygodniami.
– Zaledwie kilka osób – oznajmił profesor Fiłatowicz. – Wielki książę życzy sobie, aby było to spotkanie w wąskim gronie.
Ostatecznie na liście gości znalazło się nieco ponad dwadzieścia nazwisk. Tylko dwie osoby ze starannie przemyślanej i dokładnie przygotowanej listy nie potwierdziły dotąd swojego przybicia. Hrabia Wierliński, najbogatszy urzędnik w imperium, dyrektor departamentu w MSZ oraz Fiodor Gołowin, znany finansista i bankier. Wielki Książę Mikołaj Mikołajewicz nie musiał odpowiadać, nawet gdyby miał taki zwyczaj, jego obecność była oczywista, gdyż to on miał w imieniu cara wręczać odznaczenie profesorowi.
Siergiej Fiłatowicz przeczytał list i przyłożył go sobie do serca.
– Przyjedzie! – wykrzyknął z radością. – Stanisław, jesteś wielki! Sam bym nie wpadł na to, żeby ją zaprosić do domu. Chodziłbym za nią i wzdychał, gdy tymczasem ty tak szybko znalazłeś sposób na ściągnięcie jej tutaj!
I zaczął opowiadać, gdzie i kiedy widział Marię Gołowinę, co Staś przyjął z lekkim zniecierpliwieniem.
– Słyszałem to setki razy – zauważył. – Skup się raczej na sposobach oczarowania Maszy, gdy tu zawita.
– Będziesz przecież blisko i w razie czego podpowiesz – śmiał się Siergiej. – Już ty się nie bój! Jeśli tylko uda mi się zbliżyć do niej, poradzę sobie bez problemów. Nie z takimi...
Przechwałka była mocno przesadzona. Kapitan Siergiej Fiłatowicz bardzo niewiele wiedział o Marii Gołowinej.
***
Większość czasu Staś Kalinowski spędzał w wiklinowym fotelu, w ogrodzie lub na tarasie domu Fiłatowicza.
Siedział, czytał, trochę drzemał, obserwował ptaki w ogrodzie i sam ogród, a najczęściej przebywał z Nataszą, córką gospodarzy, nazywaną Naszką. Naszka z zapamiętaniem grała w szachy, robiąc w tej grze niezwykłe postępy. Ciemnowłosa i czarnooka, odrobinę za pulchna, była ciekawa, gadatliwa i bardzo towarzyska.
– Pan znowu dał mi wygrać, Stanisławie Michajłowiczu – zauważyła z pretensją w głosie. – A ja tak wcale nie chcę. Albo mi pan pozwala zwyciężać, albo jest pan okropnie roztargniony. Jak można przy szachach być tak nieuważnym! Czy jest pan może zakochany?
– Wcale nie jestem zamyślony ani tym bardziej zakochany – zaprotestował Kalinowski. – Po prostu ty grasz coraz lepiej.
– A nieprawda! – oburzyła się Naszka. – Trochę poddałam się w tej partii, ponieważ chciałam pana sprawdzić. Pan specjalnie podsunął mi obie wieże do zbicia. Proszę tego nie robić, bo pogniewam się na pana! Wszyscy mnie traktują jak dziecko!
– Ależ skąd! – zaprzeczył Kalinowski. – Wszyscy podchodzą do ciebie bardzo poważnie. Zapomniałaś, że podczas niedawnego przyjęcia posadzono cię ze wszystkimi przy stole?
Naszka wzruszyła ramionami. Miała na sobie jasną sukienkę z szerokimi bufiastymi rękawami i gdy robiła takie gesty, wyglądało jakby poruszała skrzydełkami.
– Owszem, siedziałam z dorosłymi – zgodziła się. – Ale papa zabronił mi się odzywać do kogokolwiek!
Naszka mówiła bardzo wiele i bez przerwy. Kalinowski podejrzewał, że z tego powodu ojciec zakazał jej inicjować jakiekolwiek rozmowy, a zezwolił jedynie uprzejmie odpowiadać na pytania.
– Czasem bywasz męcząca z tą swoją dociekliwością – zauważył z uśmiechem. – I często stawiasz rozmówców w nieco kłopotliwej sytuacji.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.