- W empik go
Dworek pod Malwami 29 - Ślubne plany - ebook
Dworek pod Malwami 29 - Ślubne plany - ebook
Ignacy Kalinowski i Sabina Lulewicz postanowili wziąć ślub. Wikary kościoła w Białymstoku nie robił problemów, ale odesłał ich po dokumenty do rodzinnej parafii w Zabłudowie. Młodzi zaczęli się obawiać, czy proboszcz nie skarci ich za wspólne mieszkanie bez sakramentu. Mimo to Sabina podjęła próbę załatwienia formalności. W organizacji wesela przeszkadzają problemy w fabryce - ze względu na remont maszyn produkcja została ograniczona, a pracownicy dostają pensję niższą o połowę.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0172-9 |
Rozmiar pliku: | 282 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jesień 1916
Życie Sabiny Lulewicz uległo wyraźnej poprawie. Sprawiła to zarówno przeprowadzka do samodzielnego mieszkania, jak podwyżka zarobków Ignasia w fabryce Beckera, a także niespodziewana propozycja Kalinowskiego.
– Jutro mam wolny dzień – powiedział w październikowy wieczór. – Maszyny idą do remontu, będzie ograniczona produkcja, więc inżynier wydał polecenie, że mamy nie przychodzić do fabryki. Obiecał też, że z pensji potrąci tylko połowę. Zdzierstwo to straszne, ale...
Zaczął opowiadać szczegółowo, jak niesprawiedliwe jest traktowanie robotników, gdy wypłaca się im część zarobków za czas remontu, choć produkcję przerwano przecież nie z ich winy.
– Musimy się nad tym zastanowić – zapowiadał, jak zawsze zapalony do tego, żeby wymyślać coś nowego, ulepszać, poprawiać, organizować.
Sabina prawie nie słuchała, ponieważ wstrząsnęła nią inna część wypowiedzi Ignasia. Stwierdził mianowicie, że skoro nie ma roboty, to mogliby zajść do kościoła w sprawie ślubu.
– Rano poleżymy sobie w łóżku – planował. – Długo! Potem moglibyśmy się wybrać do lasku na festyn. A wcześniej, po drodze, odwiedzimy kancelarię i spytamy o ślub.
– Poleżymy? – uśmiechnęła się Sabina. – Już ja wiem, co to znaczy twoje „poleżymy”!
– Tak? – udawał zdziwienie. – Będę zupełnie nieruchomy...
– Pewnie! – śmiała się. – Akurat w to uwierzę!
– No, może trochę się poruszę...
Po chwili spytała, czy pójdzie do kościoła.
Ignaś przypomniał swoją dawną obietnicę.
– Tak planuję – odparł z uśmiechem. – Nie wiem tylko, czy co z tego będzie. Mam pewne wątpliwości natury ideologicznej...
Ostatecznie poszedł sam. Rano rzeczywiście leżeli w łóżku dłużej i nie ograniczyli się do leżenia, ale potem nastąpiły niespodziewane okoliczności. Ledwo poprzytulali się trochę, gdy przyleciał z jakąś sprawą sąsiad Mazurkiewicz. Poszeptali z Ignasiem w kuchni, a potem ten powiedział o zmianie planów.
– Muszę wyjść – tłumaczył się, a widząc zawiedzioną minę Sabiny, natychmiast zapewnił, że nie zapomniał o rozmowie z poprzedniego dnia.
– Mam coś ważnego do załatwienia, ale, tak jak obiecałem, najpierw pójdę do kościoła.
***
W kancelarii parafialnej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny siedział wikary. Młody ksiądz, grubawy, gładki, bez śladu zarostu, uśmiechał się ciepło na widok każdego interesanta.
– Na wieki wieków! – odpowiadał radośnie na pozdrowienie i szerokim gestem zapraszał do zajęcia miejsca. – Co sprowadza?
Proboszcz zezwolił mu na załatwienia tylko niektórych spraw, ważniejsze decyzje zostawiając dla siebie.
Ignaś Kalinowski usiadł, rozglądając się z zaciekawieniem po obszernym biurze parafii.
– Chciałbym się ożenić.
Wikary podniósł brwi.
– Znaczy otrzymać sakrament małżeństwa? – upewnił się.
– Tak – potwierdził Kalinowski.
Ksiądz przesunął sobie ćwiartkę papieru, małym malcem otworzył wieczko szklanego kałamarza i umoczył w nim pióro.
– Zapiszemy nazwiska młodych i zaraz wszystko ustalimy.
– Ignaś, to znaczy Ignacy Kalinowski. Kawaler. I Sabina Lulewicz. Panna.
Duchowny wypisał na kartce podane dane, przymrużył oczy.
– Jestem na parafii niedawno – tłumaczył się. – Wszystkich nie znam jeszcze. Czy narzeczony z naszej parafii?
– Nie – zaprzeczył Ignaś. – Moja rodzinna parafia jest w Zabłudowie.
– Aha – oznajmił domyślnie wikary i postawił znaczek przy nazwisku Sabiny. – Znaczy panna młoda tutejsza.
Ignaś ponownie zaprzeczył.
– Oboje podlegamy parafii w Zabłudowie.
Wikary popatrzył zmieszany.
– Skoro tam, to czemu...
Ignaś założył nogę na nogę.
– Teraz mieszkamy w Białymstoku.
– Rozumiem – wikary uśmiechnął się zachęcająco. – Kiedy miałaby mieć miejsce ta podniosła uroczystość?
– Jak najszybciej.
– Rozumiem
Wikary zajrzał do książki, przekartkował ją i oznajmił:
– Zapowiedzi mogą wyjść praktycznie w każdej chwili, więc można planować ślub i wesele na karnawał. Bardzo dobry termin.
– Słusznie – zgodził się Ignaś. – Bardzo dobry.
– Będzie potrzebna metryka chrztu – wyjaśnił ksiądz. – Jak nie ma przy sobie, to ze swojej parafii trzeba wyjąć. I zaświadczenie o braku przeszkód do zawarcia świętego związku małżeńskiego.
– Nie ma przeszkód.
– Doskonale! – wikary znowu zajrzał do książki. – Termin wyznaczy ksiądz proboszcz, ja tylko zapisuję do kolejki. Jak metryki będą i zaświadczenia, trzeba przyjść do księdza proboszcza i umówić się konkretnie.
– Rozumiem – potwierdził Ignaś. – A ile to będzie kosztowało?
Wikary rozłożył ręce przyjaznym gestem.
– Udzielenie świętego sakramentu nic oczywiście nie kosztuje. Jest jednakże dobry zwyczaj złożyć z takiej okazji ofiarę na rzecz kościoła.
– Jak wysoką?
– Co łaska – wyjaśnił łagodnie ksiądz. – Ludzie dają według swoich możliwości. Zależy oczywiście też od tego, jaka ma być oprawa sakramentu. Czy świece zapalić tylko przy głównym ołtarzu czy więcej? Czy ma być muzyka? Organista kosztuje oddzielnie. Tego typu sprawy. Według możliwości.
– To bardzo dobrze! – ucieszył się Ignaś. – Akurat nie mamy za wiele, dopiero na dorobku jesteśmy, więc...
Szeroki uśmiech wikarego przygasł nagle, oczy zwęziły się.
– A wy – zapytał – kto jesteście po profesji? Czy to nie w fabryce jakiej pracujecie?
– Tak – odpowiedział Ignaś. – Skąd ksiądz wie? Duchowny wzruszył ramionami.
– Ja tylko zgaduję – oświadczył. – Ksiądz proboszcz, on to dopiero ma oko! Każdą rzecz wypatrzy z daleka!
Zerknął za siebie na duże dwuskrzydłowe drzwi wiodące do wnętrza budynku.
– Ksiądz proboszcz to człowiek starego stylu – wyjaśnił. – Lepiej przy nim nie mówić za dużo...
A widząc, że interesant nie rozumie zastrzeżeń, wyjaśnił przyciszonym głosem:
– Do spowiedzi trzeba przyjść i wszystko szczerze wyznać. Inaczej nic z tego nie będzie. Ksiądz proboszcz lubi wiedzieć, z kim ma do czynienia.
Ignaś wyjął z kieszeni pomięty trzyrublowy banknot, tylko tyle miał przy sobie. Wikary odmówił gestem dłoni.
– Na inną okazję schowajcie. Co łaska u nas nie jest tania, bo też i kościół potrzebuje niemało. Sami widzicie, ile to trzeba do ukończenia świątyni Pańskiej. Jeśli wy w fabryce pracujecie, to może możecie przy budowie pomóc. Cieśli potrzebujemy, murarzy... Wtedy wiadomo, że pracą się ofiarę składa i nie trzeba gotówki dawać.
Kalinowski z zafrasowaniem pokręcił głową.
– Do niedawna na ziemi pracowałem – wyjaśnił. – Na ziemi się znam. W fabryce niedawno jestem i to w magazynie. Nie wiem, czy potrafiłbym i na coś bym się przydał. W dodatku nie jestem w dobrym zdrowiu...
– Rozumiem.
Pożegnali się prawie po przyjacielsku. Ksiądz raz jeszcze przypomniał, że należy jak najszybciej dostarczyć wymagane dokumenty, a następnie przyjść do spowiedzi do proboszcza.
– Ja tylko zapisuję – przypomniał.
***
– Trzeba metryki chrztu dostarczyć – oznajmił wieczorem Ignaś Sabinie. – Z tym kłopotu nie będzie. I zaświadczenie, że nie ma przeszkód do zawarcia małżeństwa.
– Co to znaczy? – zaniepokoiła się nagle. – Jakie mogą być przeszkody?
Ignaś nie wiedział na pewno. Przypuszczał, że chodzi o to, aby narzeczeni nie okazali się ze sobą spokrewnieni.
– Och! – odetchnęła Sabina głośno. – A już myślałam, że coś dużo gorszego...
Kiedy w domu zastanawiali się, kogo poprosić na świadków uroczystości, Sabinie tylko jej siostra Franciszka przychodziła do głowy. Ignaś miał zamiar poprosić Mazurkiewicza.
– To ma być cichy ślub – przypomniał. – Kościół ważna rzecz, chciałbym, żeby był duży i piękny, ale teraz nie mamy zbyt wiele pieniędzy, żeby płacić księdzu i wesele urządzać. Pomyślałem, że ślub weźmiemy cichy i skromny.
Sabina nie protestowała. Wolałaby ślub huczny i ludny, ale przecież najważniejsze, żeby ślub w ogóle się odbył.
***
Spełnienie prostego urzędowego warunku, jaki był niezbędny do zawarcia małżeństwa, to jest uzyskanie w rodzimej parafii odpisu aktu chrztu, okazało się trudne.
– Nie pojadę – oznajmił Ignaś. – Nie mam kiedy.
– Ja pójdę któregoś dnia – oznajmiła Sabina z uśmiechem. – Nie mam w domu aż tyle roboty, żebym nie mogła urządzić wyprawy w rodzinne strony.
– Pieszo? – zdziwił się Kalinowski.
Sabina uśmiechnęła się uspokajająco.
– Przecież to nie na końcu świata. Rano pójdę, wieczorem wrócę.
– Ale to będzie ze trzydzieści wiorst albo i więcej!
– Cóż z tego? – Sabiny nie przestraszała taka odległość. – Nie zapomniałam jeszcze, jak się chodzi. Wiele razy szłam z Nowosadów do Zabłudowa i z powrotem, mogę i teraz.
Ignaś był pełen podziwu dla jej determinacji, ale sam nie zamierzał podjąć się podobnego wyczynu.
– Poza tym, w jedną stronę mogę podjechać – zastanawiała się Sabina głośno. – Albo nawet i w dwie.
– W jaki sposób? – zaciekawił się. – Może i ja skorzystam.
Zaśmiała się rozbawiona.
– No, nie wiem – odpowiedziała. – Dziewczynę to prawie każdy podwiezie, nawet i panicz z Kalinówki kiedyś był chętny...
Ignaś uśmiechnął się. To od podwiezienia z kościoła zaczęła się ich bliższa znajomość.
– Chłopi przyjeżdżają to miasta z warzywami – wyjaśniła. – Widziałam ich, kiedy byłam z Mazurkiewiczową na Rynku Siennym po kapustę i cebulę. Spotkałam nawet kilku znajomych, z Nowosadów, z Kalinówki. Mogłabym pójść choćby jutro, może który zechciałby mnie zabrać do Zabłudowa.
Ignasiowi pomysł się spodobał.
– Jak wrócisz? – spytał z niepokojem. – Czy dopiero rano, kiedy znowu który będzie jechał do miasta?
– Przyjeżdżają tylko we czwartki – Sabina coraz bardziej zapalała się do pomysłu. – Mniejsza o to, jak wrócę, choćby pieszo. Najważniejsze to papier dostać od księdza proboszcza. Jakby mnie kto podwiózł, zaoszczędziłabym połowę drogi.
– To prawda – zgodził się Ignaś. – Będziesz tam spać, czy wrócisz przed nocą?
– Może u kogo przenocuję – planowała Sabina.
– Jeszcze nie wiem, jak się ułożą sprawy. Żeby tylko nie spotkać zbyt wielu znajomych, bo może być kłopot. Będą wypytywać i w ogóle, a przecież nie mogę udawać, że nikogo nie znam. Zaraz mnie wezmą na języki, że zhardziałam.
Ignaś zaakceptował pomysł, który mu się spodobał do tego stopnia, że i on miał teraz ochotę wybrać się do Zabłudowa.
– Może spróbuję pomówić z inżynierem, żeby mi wolny dzień dał – zastanawiał się. – Z zarobku potrąci, ale inaczej się nie da.
Usiedli przy stole, zaczęli rachować pieniądze, niestety, zaoszczędzili dotąd bardzo niewiele.
Sabina patrzyła z zachwytem na swojego mężczyznę gotowego na takie poświecenie dla niej.
– Ty też możesz spotkać znajomych – zauważyła. – Dużo prędzej niż ja.
Ignaś zrobił zuchowatą minę.
– Nic się nie bój! – powiedział. – Mnie nawet łatwiej będzie udawać, że kogoś nie znam.
Nie brali pod uwagę sprzeciwu księdza Miodyńskiego. Oboje podejrzewali wprawdzie, że proboszcz może okazać niezadowolenie z ich pomysłu, ale oboje żywili przekonanie, że go przekonają.
– Nakrzyczy na nas, to pewne – przewidywał Kalinowski. – Powie, że żyjemy w grzechu i skończymy w piekle. Ale przecież chcemy się pobrać, przyjąć w kościele święty sakrament. Proboszcz to poczciwy, dobry pasterz, jak mu pierwsza złość minie, nie powinien stawiać przeszkód.
Ustalili, że Sabina wybierze się do księdza Miodyńskiego w najbliższy czwartek. Pójdzie na rynek, poszuka kogoś znajomego i zabierze się z nim do Zabłudowa. Jeśli Ignaś dostanie wolne, drogę odbędą we dwoje.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.