- W empik go
Dworek pod Malwami 3 - Złudzenia i nadzieja - ebook
Dworek pod Malwami 3 - Złudzenia i nadzieja - ebook
Choć Katarzyna zadbała, by jej syn skutecznie zakończył znajomość z kochanką, Michał wciąż nie oświadcza się Justynie. A ta cierpliwie czeka i szykuje się do zamążpójścia. Odnawia kontakt z dawną koleżanką, która opowiada jej o różnych barwach małżeńskiego życia. Staś Kalinowski podejmuje się naprawy starych kościelnych organów. W ramach zapłaty proboszcz zgadza się ofiarować mu coś, o czym od dawna marzy. Tymczasem Franciszka wciąż nie może pogodzić się z utratą Szczepana. Postanawia sama sprawdzić, co stało się z ukochanym. Prawda okaże się bolesna, a to dopiero początek nieszczęść, które przygotował dla niej los...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0198-9 |
Rozmiar pliku: | 303 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Jesień 1910_
– Mój drogi – powiedziała pani Katarzyna. – Czy nie sądzisz, że już czas, abyś coś postanowił w najważniejszych sprawach?
Pan Michał miał minę człowieka zupełnie zaskoczonego.
– Co mama ma na myśli? – zapytał.
– Uważam, że czas już na podjęcie zdecydowanych kroków z twojej strony – starsza pani przesunęła okulary na czoło, wpatrując się w syna z natężoną uwagą. – Dano mi niedawno do zrozumienia, że oczekuje się od ciebie jaśniejszych deklaracji. Jest przecież w Topolanach ktoś, kto spodziewa się po tobie, że określisz wasze wzajemne stosunki w sposób jasny i odpowiedzialny.
Kalinowski podniósł brwi.
– Nadal nie rozumiem, o czym mama mówi.
Pani Katarzyna niecierpliwym gestem założyła okulary na powrót.
– Co to za podejście? – spytała z naganą. – Czy nie uczyłam cię odpowiedniego, to znaczy odpowiedzialnego, postępowania? Skoro tak lubisz mówić wprost, wprost to ode mnie usłyszysz. Nie możesz odwlekać dnia rozmówienia się z Justysią. Ona ma wobec ciebie jakieś oczekiwania. Należy to wyjaśnić, synu.
Pan Michał westchnął.
– Wyjaśnić? – zapytał. – Niedawno z nią rozmawiałem, prawda, ale zapewniam mamę, że nie padła z mojej strony żadna deklaracja.
– O to właśnie chodzi, że nie padła. Nie możesz tak sobie chodzić, nie oglądając się na innych. Skoro wcześniej dałeś jej do zrozumienia...
– Ja? – zdziwił się pan Michał. – Zapraszała mnie w odwiedziny w imieniu ojca. Obiecałem, że wpadnę niedługo, ale nie sądziłem, że powinienem jechać tam prawie zaraz. Wybieram się, jak tylko znajdę wolną chwilę. Sama mama widzi, jak bardzo jestem teraz zajęty...
– Tak to i wytłumaczyłam panu Nowackiemu. Ale zbyt długo trwa ta niepewność, Michale. Justysia czegoś od ciebie oczekuje...
Pan Kalinowski był niezadowolony z opinii matki.
– Nie wydaje mi się, żebym cokolwiek był winny – zauważył. – Jeśli panna, o której mówimy, odebrała coś więcej niż zamierzałem przekazać, jest mi przykro, bo nie takie miałem intencje. Tłumaczyłem to mamie wielokrotnie, że nie jestem jeszcze gotowy do małżeństwa. To znaczy, może bym i chciał, ale wcale nie jestem przekonany, że powinienem.
– Powinieneś – pani Katarzyna oświadczyła to z całą powagą. – Naturalnie, że powinieneś. Już o tym rozmawialiśmy i wydawało mi się, że się rozumiemy. Teraz nie odwracaj kota ogonem i nie udawaj, że nie pamiętasz. Obiecałeś się ożenić, więc spodziewam się, że w tej sprawie poczynisz jakieś kroki.
– Doprawdy? – skrzywił usta pan Michał. – Obiecałem mamie, czy też mama tak to tylko przedstawia?
Starsza pani zmarszczyła brwi.
– Nigdy nie żartuję ze spraw poważnych – oświadczyła. – Obiecałeś, więc bądź tak dobry i doprowadź to wszystko do końca. Inaczej jestem narażona nie tylko na przykre spojrzenia, ale i na wymówki, które mogą mnie spotkać z twojego powodu. Tego zaś chciałabym uniknąć.
Michał Kalinowski westchnął.
– No dobrze – odezwał się po chwili. – Skoro mama tak to stawia. W najbliższym czasie to uczynię. Pojadę do Topolan i wyjaśnię.
– Doskonale – ucieszyła się starsza pani. – Ja oczywiście do niczego ciebie nie zmuszam, ale czy nie lepiej, byś w domu miał to, za czym uganiasz się po świecie?
***
Panna Justyna Nowacka, oczekująca z dnia na dzień przyjazdu do Topolan Michała Kalinowskiego i jego oświadczyn, czyniła konieczne przygotowania do małżeństwa.
Przygotowania te były już właściwie przeprowadzone, poza jednym z aspektów, niezmiernie jednak ważnym. Panna Nowacka miała bowiem dość ogólne wyobrażenie o życiu małżeńskim, zwłaszcza w zakresie obowiązków, jakie miałaby wypełniać w sypialni. Mimo dwudziestu siedmiu lat życia, wielu lat spędzonych za granicą, w miastach, pomiędzy ludźmi, była w tej kwestii niczym małe dziecko.
Chciała o tych sprawach porozmawiać, popytać, dowiedzieć się, a nie bardzo miała do kogo się zwrócić. We dworze w Topolanach nie mieszkała żadna odpowiednio doświadczona kobieta z rodziny, a służących nie chciała wypytywać. One na pewno coś o tym wiedziały, poza tym zawsze były w grupie, miały matki, ciotki, koleżanki, sąsiadki. Ale że należały do innej sfery, mogły też narazić ją na plotki i uwagi.
Gdyby mieszkała w Warszawie, mogłaby zwrócić się do którejś z zamężnych koleżanek nauczycielek w Szkole dla Służących. W Topolanach czuła się samotna i bezradna. Martwiła się brakiem swojego uświadomienia w tak ważnej sprawie.
– Żałuję, że zeszłego lata nie pojechałam do Warszawy – westchnęła pewnego wieczora przy ojcu. – Tęsknię za koleżankami nauczycielkami i za przełożoną.
– Szkoda, że mi o tym wcześniej nie wspomniałaś – odpowiedział pan Jacek. – Przecież nie było żadnych przeszkód, abyś pojechała na trochę. Właściwie i teraz nie ma, choć pora niesposobna na podróże...
Patrzył na córkę, gotów natychmiast spełnić każde jej życzenie.
– Dziękuję, papo – uśmiechnęła się Justyna, ale pokręciła głową. – Nie, nie, jesienią nie będę ryzykowała wyjazdu. Pogoda oczywiście niepewna, ponadto powinnam chyba być w domu, gdy... gdy pan Michał...
Nowacki zgodził się z takim rozumowaniem.
– A może kogoś zaprosisz? – zaproponował. – Niedługo święta i ferie w szkole. Napisz do którejś z przyjaciółek warszawskich, niech cię odwiedzi. Rozerwiesz się trochę, a i dla niej pobyt na wsi może być atrakcyjny. Koszty oczywiście biorę na siebie.
Panna Justyna podeszła do propozycji z entuzjazmem.
– Wspaniały pomysł! – zawołała. – Jesteś nieoceniony, papo, w umiejętnościach rozwiązywania moich kłopotów! Sama na to nie wpadłam, choć to rozwiązanie oczywiste. Mogłabym napisać do Amelki, do Jadzi albo może i Wandzi...
Zawahała się.
– Muszę się nad tym zastanowić. Wszystkich przecież nie zaproszę. Dziękuję papie za tyle życzliwości.
Pobiegła zaraz do swojego pokoju pisać listy, zadawać pytania i przedstawiać propozycje. Wieczorem ogarnęły ją jednak wątpliwości. Do świąt pozostawały jeszcze ponad dwa miesiące, a ona potrzebowała konsultacji w swoich sprawach już teraz. Obliczając czas doszła bowiem do wniosku, że ślub z panem Kalinowski najlepiej byłoby urządzić właśnie w Boże Narodzenie.
Żaden z trzech brudnopisów listu nie doczekał się przepisania na czysto i wysłania, gdyż nazajutrz pojawiło się lepsze rozwiązanie, co panna Nowacka była skłonna przypisać interwencji Opatrzności.
Od jednej ze szkolnych znajomych przyszedł bowiem list do panny Justyny. Korespondowała ona czasem z przyjaciółkami z czasów szkolnych. Pisały o swoich sukcesach na polu towarzyskim – zaręczynach, ślubach, mężach, potem dzieciach, nowych domach i tak dalej. Justyna odpisywała, trzymając na wodzy ciekawość pełną zazdrości, a z czasem listy stały się rzadsze i prawie zupełnie przestały przychodzić.
Zofia Górkiewiczówna nie należała do przyjaciółek czy choćby bliskich koleżanek uczennicy Nowackiej, choć razem pobierały nauki na pensji. Justyna nigdy nie darzyła Zosi sympatią. Góikiewiczówna miała skłonności do wyśmiewania się z innych, to ona pierwsza nazwała ją szczotką.
Tym większe było zaskoczenie pismem od Zosi, noszącej teraz nazwisko Waldeck. Justyna bardzo dobrze pamiętała koleżankę – drobniutką, czarnowłosą, ruchliwą dziewczynkę o myszkujących oczach i niewyparzonym języku. W czasach szkolnych ścierały się przy każdej okazji, a teraz pisała do panny Nowackiej osoba dorosła i mocno zmieniona. Zosia powiadamiała, że niedawno została wdową i przeprowadziła się do wielkiego domu przy ulicy Drewnianej w Białymstoku. Pamiętała dawną koleżankę, pytała co u niej słychać i w serdecznych słowach zapraszała w odwiedziny, by powspominać stare czasy i odnowić przyjaźń.
Justyna była zaskoczona takim podejściem do dawnej znajomości, której nigdy nie nazwałaby przyjaźnią, ale ujął ją serdeczny i pogodny ton listu. Może się nudzisz na wsi, pisała pani Waldeck, przyjedź, a będziemy miały czas na rozrywki i plotki. Informowała też, że po zmarłym mężu dysponuje wystarczającymi środkami, aby gościć dawną koleżankę choćby i przez kilka miesięcy.
– Oczywiście, zaproś tę pannę – powiedział ojciec. – To znaczy panią. Nie bardzo wprawdzie pamiętam, żebyś kiedykolwiek o niej wspominała, ale tym chętniej ją poznam.
– Na pewno mówiłam – wyjaśniła Justyna. – Ale była o klasę niżej, więc może z tego powodu nic papie nie mówi jej nazwisko.
– Zaproś – powtórzył pan Jacek. – Będziecie mogły nagadać się do woli w jesienne wieczory. Należy ci się jakaś rozrywka. Jeśli chcesz, sam po nią pojadę.
Justyna odpisała na list koleżanki, ogarnięta nagle silnymi sentymentami do szkolnych czasów, odpowiedź wypadła serdecznie i przyjaźnie, a w kolejnym tygodniu nadeszła wiadomość, że Zofia Waldeck gotowa jest do odwiedzin w Topolanach. Jeśli pozwolisz, kochana przyjaciółko – pisała do Justyny – przyjadę własnym powozem. Podziękuj swojemu ojcu za gotowość odebrania mnie z miasta, ale zapewniam cię, że umiem powozić bardzo dobrze i nie ma potrzeby kłopotać twojego papy.
***
Własne oczekiwania wobec Michała Kalinowskiego miał także ksiądz Miodyński, proboszcz z Zabłudowa. Pojawił się w Kalinówce z początkiem października, z wielce zadowoloną miną.
– To będzie taka przeważnie sąsiedzka pożyczka – oznajmił kładąc na stole plik banknotów. – Na moją prośbę dwaj obywatele i przeważnie ja sam złożyliśmy się, żeby ci, panie Michale, pomóc sfinansować ten zamysł z hodowlanymi stawami. Jeśli się zgadzasz, zadowolimy się zwykłym procentem, sześć od sta. Rzecz jednak musi pozostać w tajemnicy, ponieważ, rozumiesz, twoi cisi wspólnicy przeważnie nie potrzebują rozgłosu.
Miał przygotowaną umowę, którą Kalinowski podpisał po uważnym przeczytaniu. Proboszcz papier złożył, schował do wewnętrznej kieszeni sutanny i z zadowoleniem uścisnął dłoń dziedzica Kalinówki.
– Rzeczywiście w przyszłym roku na świątecznym stole będziemy mieli ryby od ciebie? – upewnił się. – To przeważnie wielka sprawa, zapewniam cię. Nadkruszymy ten żydowski monopol!
– Wszystko na to wskazuje – obiecał pan Michał. – Mam dobry plan i wszystko dokładnie policzone. Ale niech się proboszcz pomodli w tej intencji, to na pewno nie zaszkodzi.
Ksiądz Miodyński uśmiechnął się łagodnie.
– Na pewno, panie Michale, na pewno. W dobrych intencjach modlitwa przeważnie zawsze pomaga.
Był w bardzo dobrym nastroju, został na obiedzie, a potem w salonie pił herbatę z malinową konfiturą i chwalił napitek.
– Wszystkim powtarzam, że maliny z Kalinówki najlepsze przeważnie na świecie – zachwycał się. – Co za aromat, co za smak! I jeszcze jaki przeważnie dobry wpływ na zdrowie! Po prostu balsam.KŁOPOTY ZE STASIEM
Nieustającą przyczyną kłopotów pana Kalinowskiego był prawie już siedemnastoletni syn Staś, coraz częściej doprowadzający ojca do gniewu. Ledwo zakończyła się sprawa z pró bami strzelania z rewolweru porucznika Łużyna, a wybuchła nowa awantura.
Pan Michał, który zasadniczo palił fajkę, czasem używał także papierosów. Kupował tytoń w paczkach po dziewięćdziesiąt kopiejek, z porcji takiej skręcał około dwustu papierosów. Pewnego dnia stwierdził, że rachunek mu się nie zgadza.
– Oszukali mnie chyba – zauważył z niezadowoleniem. – Zwykle wyrabiam dwieście papierosów, a już drugi raz wychodzi mi z paczki dużo mniej. Ledwie sto sześćdziesiąt poprzednim razem, a teraz to nawet tylko sto pięćdziesiąt – wyliczał.
– Chyba przestanę kupować u Ackermana...
Pani Katarzyna podniosła głowę znad książki.
– Ackerman to porządny kupiec, choć Żyd – zauważyła. – Jeszcze twój ojciec kupował u niego tytoń, a nie słyszałam, żeby kiedykolwiek narzekał. I ceny ma niewygórowane.
– Może i porządny – zamruczał Kalinowski. – Ale jednak papierosów mam mniej z porcji, co kosztuje tyle samo co przedtem. I to wyraźnie mniej.
Sprawa wyjaśniła się dwa dni później. Pan Michał zastał młodszego syna daleko za stodołami, gdy ten, ukryty przed domownikami, palił ojcowskie papierosy. Przy niedużym brzozowym zagajniku leżało kilka kamieni polodowcowych, zbyt wielkich, aby je ruszyć z miejsca. Tworzyły zaciszne miejsce, wokoło pleniło się zielsko i krzaki. Można tam było schronić się przed spojrzeniami innych. Z początkiem października jednak niewiele liści wisiało na brzózkach, zarośla były już bardzo przerzedzone i właśnie pomiędzy nimi pan Kalinowski zobaczył smużkę dymu. Gdy dostrzegł pomiędzy kamieniami syna, od razu odgadł, czemu brakuje mu papierosów.
– Tylko pożyczyłem – tłumaczył się Staś. – Chciałem popróbować...
Michał Kalinowski wpadł w złość, nakrzyczał na syna, a na koniec wyznaczył mu karę.
– Ja przez ciebie zwymyślałem Bogu ducha winnego Ackermana – powiedział. – Rozumiem, że ty z mojego woreczka tylko sobie pożyczyłeś. Dwa razy najmniej, a może już i wcześniej. Mniejsza z tym. Gdybyś mnie zapytał, oczywiście, że bym ci nie zezwolił. Jesteś za młody na to, aby palić. Zwłaszcza, że musiałbyś zarobić na tytoń. Zatem zrobimy tak. W najbliższym terminie pójdziesz do sklepu Ackermana i odkupisz mi paczkę tytoniu.
Staś nie odważył się przyznać, że nie ma za co dokonać zakupu, nie chciał rozsierdzić ojca.
– Nie masz pieniędzy? – domyślił się pan Michał. – Skoro nie masz, musisz jakoś zarobić. Nie obchodzi mnie, jak zdobędziesz potrzebną sumę. Ale żebyś się nie ważył na coś zabronionego. Żebyś się nie ważył!
Staś przytaknął pokornie, przeprosił pana Michała, a do domu wrócił z niewesołą miną. W swoim pokoju znalazł wszystkiego dwadzieścia trzy kopiejki. Po krótkich targach dwadzieścia kolejnych pożyczył od starszego brata. Nadal jednak brakowało mu pół rubla. Myślał, żeby poprosić babkę, ale wiedział, że zacznie wypytywać, na co i po co, a nie miał żadnego rozsądnego tłumaczenia. Bał się też, że ojciec mógł opowiedzieć starszej pani o całym wydarzeniu, spodziewał się, że w tych okolicznościach babka nie okaże zrozumienia i na wszelki wypadek schodził jej z oczu.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.