- W empik go
Dworek pod Malwami 36 - Grudniowe pocałunki - ebook
Dworek pod Malwami 36 - Grudniowe pocałunki - ebook
Wacia Potocka powoli dochodzi do siebie po nieszczęśliwym wypadku w stawie. Choć młynarz Poleszuk niestrudzenie zabiega o jej uwagę, pokojówka nie ma śmiałości choćby podziękować mu za uratowanie życia. Wspomnienie własnej nagości i bliskości mężczyzny podczas akcji ratunkowej popycha ją w dewocję. Ze względu na niedomaganie Waci do Kalinówki zostaje sprowadzona nowa służąca. Także Wandzia Kurpik dostaje od ojca pozwolenie na pracę w pańskim dworze.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0165-1 |
Rozmiar pliku: | 370 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Kalinówka, listopad 1917_
Po pewnym czasie panna Wacia Potocka poczuła się na tyle dobrze, że wstała z posłania. Nie była jeszcze w pełni sprawna i z wdzięcznością przyjęła propozycję Franciszki, by w pogodne dni siedziała na ganku i nie przejmowała się brakiem roboty. Zupełnie bez pracy nie potrafiła jednak się obejść, wzięła się więc do wyszywania i podobnych robótek.
– Jak tylko odzyskam siły, pierwsze co zrobię, to do Zabłudowa pójdę – zapowiadała. – Matce Boskiej podziękować za ratunek.
– Koniecznie trzeba – przytaknęła Franciszka, po czym po raz kolejny przypomniała, że podziękowania należą się też Poleszukowi.
Młynarz zaglądał na dworskie podwórze w czasie swoich przerw w pracy, ale za każdym razem panna Potocka czym prędzej uciekała do domu, gdy tylko się zbliżał.
Poleszuk chrząkał, dłonią gładził brodę.
– Panna Wacia znaczy całkiem obrażona – stwierdził drugiego dnia.
Wydawał się zupełnie nie rozumieć przyczyn zachowania kobiety, a i Franciszka nie kwapiła się do ich wyjaśniania.
– Wacia jest wam bardzo wdzięczna – powiedziała tylko. – Sama pewnie podziękuje, jak do zdrowia przyjdzie.
Poleszuk siadywał na ławeczce pod leszczynami, a choć panna Potocka czuła się lepiej, nie kwapiła się z podziękowaniami. Nawet wówczas, gdy już zaczęła spacerować po ogrodzie, na drogę nie wyszła ani razu.
Młynarz patrzył na nią z daleka, czasem wzdychał, ale nie nagabywał.
Panna Wacia nie odważyłaby się wspomnieć komukolwiek o powodach swojego zawstydzenia wobec młynarza Poleszuka. Napisała o tym kilka zdań w swoim pamiętniku, grubej książeczce w safianowych okładkach, zamykanej na kluczyk, ale nie dopuściłaby, aby ktoś przeczytał jej wynurzenia.
Z wydarzenia nad stawami, poza chłodem wody i ciemnością, pamiętała obnażony tors Poleszuka, a wizja ta, dziwnie niepokojąca, miała ją prześladować bardzo długo. Na tym tle panna Wacia popadła w dewocję, bezustannie oddawała się modłom, czytała nabożne, umoralniające opowieści i często mówiła o potrzebie udania się do kościoła w Zabłudowie.
W dwa tygodnie od wypadku parobek Jan zajechał na podwórze fornalką wymoszczoną sianem.
– Panna Wacia gotowa? – spytał siedzącą na ganku pokojową. – To możem zaraz jechać.
– A dokąd? – zdziwiła sie panna Potocka.
– No, przecież do Zabłudowa. Dziewczynę odebrać, co służyć będzie. To panna Wacia przy okazji i do kościoła zajdzie.
W pierwszej chwili panna Potocka odmówiła. Planowała do kościoła iść, nie jechać.
– Ofiarę chciałam złożyć – tłumaczyła Franciszce. – Jakoś dziwnie jechać wozem, piechotą wypada...
Ale Franciszka sprzeciwiła się stanowczo.
– Niech Wacia wsiada i jedzie – poleciła. – Jeszcze jest przecież słaba. Pieszo pójdzie kiedy indziej.
Wacia po zastanowieniu się postanowiła skorzystać z tej możliwości, prosiła zaczekać chwilę i poszła do domu, by przygotować się do wyjazdu – zabrać płaszcz, kapelusz i parasol, gdyż dzień był pochmurny.
Jan podjechał blisko ganku, żeby panna pokojowa, osłabiona po świeżo odbytej chorobie, nie musiała wspinać się na wóz, a wsiadła na niego wprost ze schodków.
– Wolno pojedziemy – zapewniał. – Chorego trzeba uszanować.
W Zabłudowie Jan zatrzymał wóz na kościelnym placu, skąd pasażerka udała się do świątyni, on zaś na ulice Białostocką, gdzie w oznaczonym domu miała oczekiwać Mania Jurgielewicz, nowa służąca.
Gdy panna Wacia klęczała przed ołtarzem, ksiądz Miodyński przyszedł do kościoła, pochwalił ją za pobożność, po czym kazał iść ze sobą do kancelarii, gdzie zapisał intencję mszalną i przyjął zapłatę. Wacia wydała wszystkie zaoszczędzone w ciągu ostatniego roku pieniądze, ale nikt nie żałuje na ofiarę w podziękowaniu za tak hojny dar. Proboszcz uznał też, że chęć spowiedzi jest dobrym pomysłem przed nabożeństwem, jakie miało być odprawione w pierwszą niedzielę po Wszystkich Świętych. Spędził w konfesjonale pół godziny, słuchając Waci uważnie i pouczając ją w kwestii zachowania w najbliższym czasie.
– Skromność jest przeważnie najważniejsza – powtórzył kilkakrotnie, gdy przyznała się do swoich wątpliwości. – Panna słusznie obawia się grzechu i dobrze robi, że przed nim ucieka. Mnie za takie zachowanie tylko przeważnie pochwalić trzeba. Kto dziś pamięta o rzeczy tak kardynalnej, gdy czasy mamy przeważnie tak zepsute!
Wacia opuściła kościół umocniona w wierze i przekonana, że instynkt obronił ją przed potencjalnym grzechem, jakim stać by się mogły rozmowy z Poleszukiem, gdyby je nawiązała i gdyby dotyczyły niedawnej przykrej przygody.
Na kościelnym placu czekał już parobek Jan i dziewczyna, po którą przyjechali. Ona właśnie miała przejąć w Kalinówce niektóre obowiązki panny Potockiej. Na szczęście okazała się młodsza niż Wacia się spodziewała, chuda i piegowata, w płóciennym ubraniu i lichym płaszczyku, a tobołek, jaki niosła ze sobą, zawierał zapewne cały jej majątek.
– Dzień dobry – dygnęła na powitanie, patrząc z przestrachem wielkimi niebieskimi oczami.
Była spięta i zdenerwowana, choć parobek wyjaśnił jej, że osoba, którą zaraz spotkają, należy bardziej do służby niż do domowników dworu.
Pani Katarzyna Kalinowska planowała oddać nową służącą pod opiekę Waci, by nauczyła się obsługi gości w salonie i jadalni. Za wikt i kilka groszy raz na jakiś czas starsza pani spodziewała się zyskać fachową, sprawną i posłuszną pokojówkę. Mania pochodziła z ubogiej rodziny, jej odejście z domu było znaczącym odciążeniem dla rodziców.
– Dzień dobry – panna Wacia odpowiedziała surowym spojrzeniem. – Dobrze, że ona już jest, bo czas wracać.
Dziewczyna nie odpowiedziała, że jest gotowa od dawna, a czekali tylko na pannę pokojową. Wacia uznała to za dobry znak.
– Skromność – mruknęła. – Najważniejsza jest skromność.
Dziewczyna słuchała z napięciem. Wysłano ją do bogatej dalekiej krewnej, gdzie miała być służącą. Tu będzie toczyć się jej przyszłość. Uprzedzono, aby była posłuszna, więc zapewniła o tym od razu.
– Ja we wszystkim będę słuchać i stosować się – oświadczyła z przejęciem.
Panna Potocka surowo zmarszczyła brwi.
– Doprawdy? – zapytała z sarkazmem. – To niech na początek ona zapamięta, żeby się nie odzywać bez pytania.
Skarcona Mania poczerwieniała, a Wacia westchnęła głośno.
– Niech Jan i teraz powoli jedzie – poleciła. – Raz, że chora jestem, a dwa, że potrzebuję czasu, by wytłumaczyć tej osobie, czego się we dworze po niej spodziewamy.
***
Choroba Waci Potockiej spowodowała, że pani Katarzyna Kalinowska musiała korzystać z usług Kazi Bandurki. Kazia, choć bardzo się starała, nie umiała odpowiednio sprawnie zastąpić dawnej pokojowej we wszystkich obowiązkach, bo nie dysponowała koniecznymi umiejętnościami. Kazia nie posiadała sztuki czytania i pisania, więc pani Katarzyna prosiła nadal, by Wacia czytywała jej gazety.
Wacia nie dość, że była cierpiąca, to jeszcze odczuwała silną potrzebę modlenia się o swoje zdrowie, toteż przy każdej okazji udawała sie do kościoła. Modlitwom poświęcała zdecydowanie więcej czasu niż dawnej. Nagłą i intensywną religijność pokojowej nawet starsza pani uznała za przesadną.
– Czemu to tak biegasz na msze i biegasz? – spytała któregoś razu niezadowolona, że Wacia Potocka znowu wybiera się do Zabłudowa.
– Do spowiedzi chciałam iść...
– Spowiadałaś się przecież dopiero co, przed tygodniem lub dwoma – zdziwiła się pani Kalinowska. – Czyżbyś w tym czasie aż tak wiele nagrzeszyła? Ciekawa jestem gdzie i kiedy?
– Całe trzy tygodnie jak byłam – poprawiła panna Potocka. – To już długo.
Pani Katarzyna wykrzywiła usta.
– Powszechne grzechy komunia święta likwiduje – przypomniała. – Nie trzeba iść z nimi do konfesjonału jak z grzechami śmiertelnymi. A śmiertelnego chyba nie masz?
– Śmiertelnego nie mam, ale dla pewności...
Pani Katarzyna nie chciała ograniczać religijności Waci, więc choć sarkała niezadowolona, nie broniła jej wyjazdów. Wacia chodziła pieszo, a czasami była podwożona, gdy starsza pani z synem jechała do miasteczka, by załatwiać w gospodzie u Joska konieczne sprawy gospodarskie. Sama pokojowa oczywiście nie odważyła się poprosić, ale gdy pani Katarzyna spotykała ją na drodze wędrującą pieszo kilka wiorst, by wziąć udział w nabożeństwie, litowała się i kazała podwozić.
Religijność Waci Potockiej wzbudzała w niej samej coraz więcej niepokoju. Zastanawiała się, czy postępuje właściwie i niemal na każdym kroku stawiała sobie pytania dotyczące dotychczasowego trybu życia. Uznawała na przykład, że niewłaściwie spędza czas wolny, zwłaszcza w niedziele, gdy czytywała swoje ulubione romanse. Spytała o to księdza Miodyńskiego podczas spowiedzi.
– W czytaniu przeważnie nic złego nie ma – oświadczył proboszcz. – Jeśli człowiek czyta odpowiednie książki, to i naukę z tego przeważnie dobrą wynosi. Ale są i niedobre lektury, które zatruwają umysł, a i czas zabierają na głupoty. Zamiast myśli człowieka przeważnie ku wyższym celom kierować, odciągają go od spraw wzniosłych, kierują ku płochym rozrywkom, nierzadko i do grzechu nakłaniają.
Problem panny Waci polegał na wątpliwościach dotyczących zakresu lektur na niedziele i święta.
– Romansowe opowieści czasem czytam – przyznała się. – Tam żadnych złych nauk chyba nie ma...
– Ależ oczywiście, że przeważnie są! – obruszył się ksiądz Miodyński. – Najlepszy dowód, córko, że masz w tej sprawie wątpliwości. Sumienie, przeważnie najlepiej samo wie, co wolno, a przed czym należy się powstrzymać. Trzeba tylko jego słuchać.
Za pokutę kazał pannie Potockiej odmówić jedenaście zdrowasiek.
– Jedenaście? – zdziwiła się Wacia. – Czemu akurat jedenaście, a nie dziesięć albo piętnaście?
– Bo właśnie jedenaście! – uciął proboszcz. – Na tyle obliczyłem i przeważnie basta!KAZIA I WANDZIA
Wmiarę, jak Wacia Potocka odzyskiwała siły, służba Kazi Bandurki u boku starszej pani była coraz mniej potrzebna. Dziewczyna została więc skierowana do pomocy w kuchni, co przyjęła z wielką ulgą. Praca była cięższa fizycznie, ale nie wymagająca takiej uwagi i odpowiedzialności, jak nieustanne przebywanie pod okiem pani Katarzyny i opieka nad nią. Kazia szybko odnalazła się w nowym miejscu, a że była wesoła i zawsze skłonna do żartów i śmiechu, szybko zyskała akceptację kucharki Serafiny.
– Nauczysz się – powiedziała kucharka. – Nie takie były u mnie na praktyce, a wyszły na ludzi!
Kazia najbardziej pragnęła nauczyć się gotowania, ale na razie zajmowała się szorowaniem garnków, patelni i pokrywek, obieraniem kartofli, szatkowaniem kapusty, szorowaniem stołów i podłóg.
– Jak ci ręce pobieleją od porządnej pracy z wodą i mydłem, zezwolę i ciasto na chleb wyrabiać – obiecała Serafina.
Franciszka przyglądała się tym ćwiczeniom Kazi z pobłażaniem. Serafina tylko pozornie była surowa, potrzebowała pomocy, jej nauki musiały być praktyczne, jeśli chciała, by pomoc była skuteczna.
Pani Katarzyna rzadko zaglądała do kuchni, najczęściej przed świętami albo wówczas, gdy do Kalinówki przyjeżdżali goście i to w większej liczbie. Kuchnia całkowicie podlegała Franciszce, a ona umiała zarządzić tak, że nikt nie miał powodów do narzekania.
– Niech Fina dobrze nauczy Kazię – powiedziała któregoś dnia. – Może kiedyś to ona ją zastąpi...
– Co takiego? – oburzyła się kucharka. – Znowu Franciszka chce mnie wyrzucić jak jaką starą miotłę?!
– Czemu akurat miotłę? – spytała spokojnie Franciszka.
– Bo przydatna była, ale w służbie cała się zdarła!
– Ani mi w głowie kogokolwiek wyrzucać – oznajmiła Franciszka. – Niejeden raz przecież broniłam Finy. Ale pomyślałam sobie, że tyle jest różnych ciekawych przepisów i sposobów w kuchni, że sama tego nie spamiętam. Jakby część Fina przekazała dziewczynie, ocalałoby więcej na czas, gdy już Finy... Ja Finie, broń Boże, tego nie życzę, ale nikt przecież nie jest wieczny....
– No tak – zgodziła się kucharka niespodziewanie pogodnie. – Każdemu śmierć pisana...
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.