- W empik go
Dworek pod Malwami 49 - Proroczy sen - ebook
Dworek pod Malwami 49 - Proroczy sen - ebook
Staś Kalinowski nadspodziewanie dobrze radzi sobie jako ziemianin. Zatrudnił w Rafałówce wykwalifikowanego administratora i wraz z nim obmyśla strategię uprawy folwarku. Kupił dom i z drobnymi modyfikacjami przeniósł go na własną posesję. Irina i Misza dobrze się w nim czują i z radością doglądają prac nad stworzeniem ogrodu. Michał Kalinowski z uznaniem obserwuje postępy syna i dzieli się z nim swoimi radami. Tymczasem wokół Kalinówki powodzie i obfite opady poskutkowały nieurodzajem. Kalinowscy postanawiają wspomóc poszkodowanych rolników, a zwłaszcza kulejącego Henryka Jasińskiego, który niegdyś wyświadczył rodzinie ogromną przysługę.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0152-1 |
Rozmiar pliku: | 327 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Wiosna 1924_
Teodor Chełmiński, przyjęty w poprzednim roku administrator folwarku Rafałówka, przystąpił do pracy z niebywałą energią.
– Najważniejsze to zobaczyć, co mamy, co możemy mieć, a czego nie potrzebujemy – oświadczył Stasiowi.
Rafałówka nie miała żadnej szczegółowej mapy i od jej sporządzenia nowy administrator zaczął swoją pracę w majątku. Dwukółką objechał cały teren, badając ziemię, oceniając jej przydatność i możliwości. Robił szczegółowe notatki, potem uporządkował je i nakreślił szkic całości z listą propozycji, co gdzie siać i sadzić, które kawałki trzeba dodatkowo nawieźć, a które powinny odpocząć.
– Są dwa podstawowe sposoby – oznajmił. – Pierwszy – zagospodarujemy jak najwięcej, a wtedy będziemy mieli wiele różnych upraw, ale zapewne plony na poziomie średnim lub nawet niższym. Drugi sposób to wybrać te role, które dadzą najwięcej i na nich skupić nasze działania.
Staś zgodził się natychmiast na drugą propozycję.
– Nie mam dość środków, maszyn, nawozów, żeby uprawiać wszystko – przytaknął pomysłowi administratora. – Co więc pan radzi?
– Wybrane zboża, ziemniaki, buraki cukrowe.
Rysował plan, obliczał ilości potrzebnego ziarna siewnego, koszty pracy. W wyniku jego sugestii wielki szmat ziemi po jesiennych orkach pozostał nieobsiany.
– Na łąkach warto byłoby przeprowadzić prace melioracyjne – planował Chełmiński. – Wiem, że nie ma na to pieniędzy w tej chwili, ale możemy przecież prace prowadzić etapami. Najważniejsze, żeby zacząć, bo choćby mała część będzie jednak już wykonana.
Zamieszkał na skraju wsi, w chałupie, którą Kalinowski wykupił od krewnych zmarłego niedawno gospodarza. Chełmiński urządził się tam skromnie, ale tak był zajęty pracami potowymi, że nie przywiązywał wagi do warunków, w których przyszło mu bytować.
– Później pomyślę o czymś lepszym.
Zamierzał kupić drewniany dom w jednej z okolicznych wsi i przenieść go do Rafałówki.
Na takiej samej zasadzie powstał dom Stasia. Kalinowski kupił w Dobrzyniówce wielki dom z porządnych bali, kazał rozebrać i postawić w wyznaczonym miejscu. Użyto dawnych materiałów, uzupełniając je nowymi, powiększając okna, a całość pokryto nowym dachem. Powstał też przestronny ganek z własnym daszkiem wspartym na dwóch kolumnach, tworzący werandę dla domowników i gości. Irina bardzo lubiła spędzać tu czas, patrząc na powstający ogród.
Urządzenie ogrodu wzięła na siebie i pracowała z wielkim zaangażowaniem i pasją przez całe lato i jesień.
– Nie spodziewam się, że wszystko zrobimy od razu – mówiła z uśmiechem.
Gdy wieczorem Irina ze Stasiem siadali w saloniku, dalsze prace planowali spokojnie i bez pośpiechu.
– Będzie nam służyć na lata.
Goście, którzy przyjechali na wchopdziny, przywieźli trochę sprzętów gospodarskich i wiele życzeń. Chwalili pomysły i rozwiązania, jakie już zostały zastosowane. Staś sprowadził z Poznańskiego pompę ssąco-tłoczącą, bo z miejsca, gdzie postawiono nowy budynek, do wody było dość daleko.
– Choćby nosiło się ją bez przerwy, zawsze będzie za mało, jak to w gospodarstwie.
Zatrudnili jedną służącą, spełniającą rolę kucharki i człowieka do wszystkiego – stróża, woźnicy, a także majstra do codziennych prac.
Pan Michał zdziwił się, słysząc, że syn obsiał tylko połowę posiadanej ziemi ornej i nie był przekonany co do możliwych efektów. Staś jednak żywił głębokie przekonanie, że postąpił słusznie.
– A jak ci się nie urodzą ziemniaki albo żyto?
– pytał pan Michał. – Gdy masz różne uprawy, któraś uda się na pewno, a tak ryzykujesz, że niczego nie zbierzesz.
Staś był zdania, że dobre przygotowanie gleby pozwoli z mniejszego areału osiągnąć większe plony.
– Tak robią w Niemczech i gdzie indziej – przypomniał. – Pamięta ojciec, jak opowiadałem o gospodarstwie Grubera w Zabov, u którego byłem na robotach? Postanowiłem zastosować podobny pomysł, a mój administrator zgadza się ze mną bez zastrzeżeń.
– A właśnie – zaciekawił się Kalinowski. – jak sprawuje się ten mój niby protegowany?
Staś bardzo sobie chwalił współpracę z Chełmińskm.
– Owoce poznamy pod koniec roku, ale juz teraz wydaje mi się, że rzeczywiście zna się na rzeczy. Podszedł do wszystkiego bardzo praktycznie. Ojciec by to pochwalił, nasz Ignaś też zadyszę tak robił. Obmyślał Zimą co i w jakiej kolejności trzeba wykonać, planował, działał bardzo sensownie i co najważniejsze – z dobrym skutkiem...
Pan Michał wzruszył ramionami. Nadal nie przyjmował do wiadomości istnienia starszego syna i nie zamierzał o nim rozmawiać.
Zapadło krepujące milczenie.
– Jak się czuje Franciszka? – zapytał Staś, który już dawno nie odwiedzał Kalinówki.
Macocha była w zaawansowanej ciąży. Pan Michał chętnie przystał na zmianę tematu.
– Dobrze. Prosiła, żeby Irina zajrzała na parę dni, jeśli nie masz nic przeciw temu.
– Oczywiście, już od tygodnia się szykuje, a Misza nie może się doczekać, kiedy wreszcie spotka się z Józikiem.
Święta wielkanocne mieli spędzać wszyscy w Kalinówce, więc Irina postanowiła jechać tam wcześnie, by pomóc w przygotowaniach.
– Mam do ciebie jeszcze jedną sprawę – oznajmił pan Michał.
Plony poprzedniego roku były słabe we wszystkich okolicznych majątkach i Kalinowski przyjechał poradzić się syna w kwestii pomocy najbardziej potrzebującym.
W całym kraju zbiory okazały się marne, w niektórych rejonach nawiedzanych kataklizmami powodzi i długotrwałymi opadami wręcz tragiczne, niższe nawet o jedną trzecią. Pola Henryka Jasińskiego w Zagrudzia położone nad Narwią zostały zalane tak, że po ustąpieniu wody zmarnowało się literalnie wszystko.
Klęski szczęśliwie ominęły Kalinówkę i jej najbliższych sąsiadów, choć nie dało się zrobić większych zapasów, więc pomoc, jaką dwór świadczył chłopom, nie była wystarczająca.
– Tak to z nimi jest – mruczał pan Michał. – Chcą wspomożenia, bo uważają, że ze swoich małych działek nie są w stanie wyżyć, ale gdyby mieli większe, nie potrafiliby ich obrobić i też przychodziliby po wsparcie. Daję im tyle, ile mogę. Teraz pora pomyśleć o naszym przyjacielu.
– Czy ojciec mówi o pułkowniku Kawelinie? – zdziwił się Staś. – On ma się całkiem dobrze, onegdaj chwalił mi się, że...
– Wiem, wiem. Nie o niego chodzi. Mam na względzie naszego urodzonego w czepku Henryka. Przyszedł czas odpłacić panu Jasińskiemu za jego wielkoduszność – oznajmił Kalinowski . – Myślałem, że najlepiej byłoby pojechać do Zagrudzia i ocenić, w jaki sposób można go poratować w biedzie.
Nieoceniona pomoc, jakiej pan Henryk Jasiński udzielił kiedyś Kalinowskim, była dobrze pamiętana. Kiedy tylko do dworu dotarły niepokojące wieści, że pan Henryk boryka się z kłopotami, Michał natychmiast postanowił zrobić wszystko, co tylko w jego mocy, by wspomóc przyjaciela. Zwłaszcza, że podobno dziedzic Zagrudzia uległ nieszczęśliwemu wypadkowi, w wyniku którego okulał.
– Nie ma co pisać i pytać. Trzeba rzecz załatwić konkretnie. Sam akurat nie mogę się ruszyć, więc przyjechałem zapytać, czy ty byś się do niego nie wybrał. Albo jeszcze lepiej, czy nie można byłoby posłać tam pan Chełmińskiego. Jest fachowcem, nalepiej oceni potrzeby. Przy okazji mógłby zabrać to i owo, co na pewno przyda się panu Jasińskiemu. Po świętach sam ich odwiedzę.
Staś przyjął ojcowską propozycję ze zrozumieniem a nawet entuzjazmem i niezwłocznie wezwał Teodora Chełmińskiego.
– Jesteśmy mu to winni panu Jasińskiemu – powiedział do administratora. – Mój ojciec personalnie i Kalinowscy jako rodzina. Gdyby zechciał pan podjąć się tej misji, uczyniłby mi pan przysługę.
– Oczywiście – odparł Chełmiński. – Służyć swoją osobą w tak szlachetnym celu, to dla mnie zaszczyt. Wybiorę się w drogę z wielką przyjemnością, choćby i dzisiaj.
Wyprawę zaplanował na dwa dni. Wszystko przygotowano sprawnie i szybko, Teodor Chełmiński załadował na wóz kilka worków zboża, nieco innych zapasów. Był gotów.
– Jeden dzień tam i jeden z powrotem – obliczał, żegnając się z Kalinowskimi. – Przenocuję gdziekolwiek.
– Pan Jasiński nie zgodzi się na gdziekolwiek – uspokoił go Kalinowski. – Ugości pana jak się należy. No, do widzenia, panie Teodorze. Jak tylko pan wróci z Zagrudzia, proszę zaraz przyjechać do Kalinówki i wszystko opowiedzieć.PROPOZYCJA
_Kwiecień 1924_
Zakurzoną, nierówną drogą, kołysząc się na wybojach, wolno, by nie zerwać zawieszenia i nie utknąć w nieznanej okolicy, osobowy odkryty daimler z zakładów DMG dostojnie toczył się naprzód. Na tylnym siedzeniu auta siedział elegancko ubrany brodaty mężczyzna i dłonią w czarnej rękawiczce przysłaniał twarz, bo kurz spod kół unosił się wysoko i zdawało się, że wpełza nawet pod ubranie. Pasażer był zły i głośno przeklinał. Kierowcy samochodu albo źle wytłumaczono trasę, albo pomylił drogi, więc nie skręcił we właściwym miejscu i okazało się, że zabłądzili.
Dowiedzieli się o tym w niezbyt miły sposób. Jechali drogą pełną dziur i głębokich kolei przez jakąś zapuszczoną i biedną wieś. W sąsiedztwie stawu, a właściwie bajora, wprost na drodze auto zjechało na bok i choć posuwało się wolno, tak fatalnie trafiło, że ubiło dwie kury naraz.
Gruba baba, najwyraźniej właścicielka ofiar wypadku, widziała wszystko, zaczęła wrzeszczeć na całe gardło, więc zbiegły się jej kumy, zaraz potem także mężczyźni, młodzi i starzy, z rozmaitymi narzędziami w rękach. Zblokowali drogę, nie chcieli auta przepuścić dalej ani nie pozwolili mu się wycofać. Wszyscy krzyczeli, wygrażali rękami, domagali się zapłaty za szkodę.
– Jak w automobilu to już niby wszystko wolno?
– Można to tak ludzi traktować?
– To ma być ta nowa Polska?
Nie pogróżki, ale ta właśnie ostatnia uwagą najbardziej poruszyła podróżnego. Podpułkownik Walery Sławek, do niedawna szef VI Oddziału Sztabu Generalnego, był wieloletnim działaczem niepodległościowym, a w walkach o suwerenną ojczyznę stracił palce u rąk, oko i częściowo słuch.
Chłopi otoczyli samochód z groźnymi minami i nie wiadomo, do czego by doszło, gdyby kierowca, młody mężczyzna w mundurze bez dystynkcji, nie okazał stanowczości.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.