- W empik go
Dworek pod Malwami 52 - Na paryskim bruku - ebook
Dworek pod Malwami 52 - Na paryskim bruku - ebook
Józik Kalinowski przeżywa młodzieńcze porywy serca. W święto Trzech Króli zostawił list pożegnalny i wystrzelił z pistoletu - na szczęście niecelnie. Dostał srogą nauczkę od ojca i po kilku dniach wrócił na swoją kwaterę w mieście. Chłopak wychodzi ze szkolnego balu karnawałowego i wyrusza samotnie w miasto. Postanawia odwiedzić swojego brata Ignasia i po drodze - wiedziony ciekawością wobec wyzywającej kobiety - obrywa w nos. Tymczasem Adzia Semkowicz bierze ślub z Mieczysławem Kowalewskim i tuż przed wyjściem do kościoła analizuje swoje uczucia wobec narzeczonego.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0149-1 |
Rozmiar pliku: | 290 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Styczeń 1928_
Wystrzał, który rozległ się w Kalinówce w wieczór Trzech Króli, postawił na nogi wszystkich mieszkańców dworu.
Pan Michał pierwszy zlokalizował miejsce, gdzie nastąpił wybuch i błyskawicznie wpadł do właściwego pomieszczenia.
Na krześle ustawionym na środku siedział Józik Kalinowski z pistoletem w ręku, a w suficie dokładnie nad jego głową widniała dziura. Drewniany strop starego domu nie przepuścił po prostu pocisku, ale od uderzenia skruszył się i widać było w nim otwór wielki jak pięść.
Po drugiej stronie, na pięterku, służąca Tereska nazywana Bocianiukiem akurat stała w progu służbowego pokoiku, gdy nagle naprzeciwko niej wybuchła podłoga, a znajdująca się obok łóżka szafka, której kula urwała nogę, przechyliła się i zwaliła z łoskotem.
Dziewczyna otworzyła usta i nie mogła wypowiedzieć słowa, patrząc szeroko otwartymi oczami na drzazgi z podłogi latające po pokoju.
Na dole pan Michał wpadł do pokoju syna i wyrwał Józikowi broń z ręki. Chłopak siedział jak skamieniały.
– Sam wystrzelił – oznajmił niedowierzająco. – Wziąłem, a on nagle wystrzelił...
Kalinowski zorientował się, że chłopcu nic się nie stało, z całych sił chwycił go w ramiona, przełożył przez kolano i trzaskał po tyłku otwartą dłonią aż do zmęczenia.
Pan Michał nie zapytał o powody zachowania syna, gdyż stały się one jasne, jak tylko przeczytał list pożegnalny.
– „Umieram z miłości?!” Ty głupi smarkaczu, ja ci dam miłość! – wołał i odpocząwszy nieco kontynuował egzekucję.
Potem zamknął Józika w pustym pokoju, kategorycznie zakazał mu wychodzenia i nawet powrót do szkoły odwlókł prawie o tydzień.
Józik był obolały przez kilka dni, cierpiał też jego ojciec, a czerwoną od uderzeń dłoń moczył w wodzie.
– Co za dureń! – powtarzał. – Co za dureń! Niechby i sobie odstrzelił ten głupi łeb! Ale mógł przecież poważnie zranić kogoś innego.
Ojciec nie wiedział, kto jest przyczyną sercowych kłopotów chłopca. Podejrzewał, że chodzi o jakaś koleżankę z żeńskiego gimnazjum. Listu do Jadwigi Szumskiej, który był powodem zamachu syna na szczęście nie znalazł.
Józik odbył areszt, a po kilku dniach, odebrawszy nauki rodziców, odjechał z Janem do miasta na swoją kwaterę u pani Ostaszewskiej.
Franciszka dowiedziała się o przyczynach wystrzału, bo odgłosów lania nie można było ukryć, podobnie jak wykrzykiwań ojca, który powody zachowania syna zanalizował i poddał surowej krytyce.
– Miłości ci się zachciało? Ty głupi smarkaczu! Jak będzie trzeba codziennie będziesz dostawał baty, a w sobotę podwójne!
Franciszka próbowała poznać szczegóły, ale Józik nabrał wody w usta, obrażony na ojca i na cały świat. Matka nie nalegała, dała chłopakowi spokój i zadowoliła się ogólnikami, a przed innymi utrzymywano, że broń wypaliła przypadkiem. Wersja oficjalna głosiła: Józik czyścił rewolwer ojca i omal nie postrzelił się na poważnie.
***
Miłość przeszła Józikowi Kalinowskiemu zupełnie. Bez śladu.
– A ty co? – zapytał Kazio Kapusta, najbliższy przyjaciel. – Całkiem zapomniałeś?
– Zapomniałem.
Książkę z wierszami, którą dostał od pani Jadwigi Szumskiej, zwrócił zaraz na pierwszej lekcji języka polskiego.
Miał niewyraźną minę, gdy spytała, czy wiersze pomogły mu zrozumieć, co miała na myśli, mówiąc, że chce pomóc mu przygotować się do wystąpienia podczas szkolnej uroczystości.
– Sam nie wiem... – bąknął tylko nie patrząc jej w oczy i ukłonił się.
***
Podczas uroczystości karnawałowej w szkole Józik Kalinowski był oczywiście obecny, mówił wesołe wierszyki na temat pożytków z nauki i charakteru nauczycieli. Napisali je profesorowie, nie szczędząc złośliwości sobie wzajemnie, ale nie przekraczając granicy dobrego smaku.
Zaraz potem zachorował, skarżył się nie tylko na bóle brzucha ale i zawroty głowy. W tej sytuacji nie było wskazane, aby zostawał na zabawie tanecznej. Wychowawca klasy, Konstanty Kosiński, chciał dać mu obstawę i poczekać, aż uczeń poczuje się lepiej, ale Józik prosił, by tego nie robić.
– Właściwie to czuję się niezdrowy już od przedwczoraj – powiedział. – Jakoś się trzymałem, ponieważ nie chciałem zawieść pana profesora i kolegów i musiałem wystąpić. Ale teraz taki jestem osłabiony, chyba byłoby najlepiej, żeby mnie pan profesor zwolnił do domu...
Kosiński ubolewał, że chłopak nie będzie miał rozrywki, ale wyraził zgodę na zaproponowane rozwiązanie.
– Zabawa ma być przecież przyjemnością, nie umartwieniem – oznajmił.
Nie mógł puścić chorego Józika samego, by ten nie zasłabł po drodze, chciał mu przydzielić kolegę, ale Kalinowski stanowczo zaprotestował.
– Nie mogę kolegom psuć zabawy – odpowiedział poważnie. – Może woźny mógłby mnie kawałek odprowadzić?
Profesor Kosiński zgodził się po namyśle na takie rozwiązanie, więc po chwili Józik założył okrycie i w towarzystwie siwowłosego Macieja wyszedł z gmachu szkoły na zimowy, śnieżny świat. Tu odetchnął głęboko, ale pamiętał, by mieć minę odpowiednio zbolałą jak na cierpiącego przystało.
Nie chciał robić przykrości woźnemu. Zatroskany Maciej szedł obok wolnym krokiem i przez całą drogę ubolewał nad chłopcem, którego ominie karnawałowa przyjemność.
Przed bramą domu Józik ukłonił się opiekunowi.
– To już wystarczy, dziękuję Maciejowi.
– Na pewno? – dopytywał się woźny, uważnie patrząc w twarz ucznia. – Żeby mi Józik nie upadł gdzie na samym progu...
– Dam sobie radę. Niech się Maciej nie martwi. Przykro mi, że musiał z mojego powodu wychodzić na mróz. Niech wraca, posiedzi przy piecu, posłucha muzyki...
– Mnie mróz nie straszny – odparł woźny, poprawiając kołnierz kożucha. – Nie takie mrozy doświadczałem w Rosji.
– W Rosji? – zaciekawił się chłopak. – Musi mi Maciej kiedy o tym opowiedzieć. Mój przyrodni brat też był na zesłaniu.
Woźny pokręcił głową.
– Na zesłaniu nie byłem, ja pod Moskwą rodzony.
Spytał raz jeszcze, czy uczeń na pewno da sobie radę, po czym uchylił czapki i odszedł, szeroko stawiając nogi na śliskich od udeptanego śniegu chodnikach.
Józik patrzył za nim, a gdy zorientował się, że nie jest już widoczny, pchnięty nagłym impulsem minął bramę swojej kamienicy i poszedł dalej.
Nie miał zegarka, ale obliczał, że jest najwyżej szósta, miał więc nieco czasu dla siebie. Pani Ostaszewska spodziewała się jego powrotu na kwaterę najwcześniej o dziesiątej, więc postanowił zrobić niewielki spacer. Po tych przeżyciach jakaś przyjemność mu się przecież należy.
Pomysł był co prawda nieco ryzykowny, bo okoliczne zaułki były zupełnie nieoświetlone, toteż mogły się tam czaić przykre niespodzianki. Ale z drugiej strony – samotna wędrówka po zmroku, bez żadnej kontroli i bez towarzystwa dawała poczucie wolności i swobody. Józik nie zastanawiając się dłużej ruszył przed siebie.JÓZIK SKŁADA WIZYTĘ
Józik został zaproszony w odwiedziny do przyrodniego brata na sobotę.
– Przyjdź koniecznie – powiedziała Krysia Ochman. – Będziemy z Ignasiem obchodzić mały jubileusz.
– Nie chciałbym przeszkadzać...
– Co ty mówisz? – zawołała oburzona. – Nigdy nie przeszkadzasz. Twoje odwiedziny sprawią nam przyjemność. Wiesz, Ignaś bardzo tęskni do Kalinówki. On się nie lubi do tego przyznawać, ale ja wiem, że tak jest. Porozmawiacie sobie, będzie zadowolony, zobaczysz.
Józik po krótkim namyśle wyraził zgodę.
– Przyjdę, ale nie na długo. Muszę się uczyć.
Mówił prawdę, bo rzeczywiście spędzał nad książkami wiele czasu, ale konieczność nauki stanowiła także znakomitą wymówkę w rozmaitych niewygodnych sytuacjach. Wizyty w mieszkaniu przy ulicy Kolejowej właśnie do takich należały. Józik czuł się tam nieco niezręcznie, bo docierała do niego niezbyt dobra atmosfera panującą pomiędzy bratem a Ochmanówną.
– Czasami nie mam już sił – powiedziała podczas jego drugiej wizyty.
Pierwsze spotkanie było dość przyjemne, bracia poznawali się dopiero i Ignaś zachowywał wstrzemięźliwość. Zadbała o to Krysia, która z niemałym wysiłkiem postarała się o suto zastawiony stół, na którym znalazła się tylko jedna butelka wódki.
Koniec następnej wizyty Józika okazał się znacznie mniej udany. Ignaś upił się, zasnął przy stole, a śpiąc burczał pod nosem albo zrywał się i groźnie pokrzykiwał. Józik stracił ochotę na kolejne odwiedziny.
***
Dopiero później Józik przypomniał sobie, że zgodził się na odwiedziny u brata dokładnie w ten wieczór, gdy w szkole odbywała się zabawa karnawałowa. Nie miał kiedy uprzedzić Krysi, że nie przyjdzie, potem o tym zapomniał. Ale gdy woźny odprowadził go pod dom, Kalinowski przypomniał sobie o zaproszeniu.
Teraz szedł przez miasto, pełne wieczornego gwaru i pośpiechu. Światła odbijały się w białym śniegu, rzęsiście oświetlono restauracje i wystawy sklepowe. Wszędzie panował karnawałowy nastrój. Jeździły dorożki i taksówki przybrane kolorowymi balonami, przechodnie w dziwnych i fantazyjnych przebraniach zapewne udawali się na bale maskowe.
Na Rynku Kościuszki przed dużym domem handlowym gromada dzieciaków uczyniła sobie ślizgawkę i Józik dłuższą chwilę się zastanawiał, czy nie przyłączyć się do zabawy. Ale w końcu machnął ręką i poszedł dalej.
Kino Modern, w którym pracowała Krysia Ochman od dwóch tygodni było zamknięte na podstawie decyzji inspektora nadzoru budowlanego. Stało się tak z powodu anonimowego doniesienia o przeciekającym dachu stanowiącym potencjalne zagrożenie dla widzów. Specjalna komisja miała to zbadać, ale nie spieszyła się z wydaniem ostatecznej opinii, a wszystko to razem, zdaniem Ochmanówny, wskazywało na złośliwe działania konkurencji.
Józik doszedł do placu przed wzgórzem św. Rocha i skręcił w ulicę nazwaną imieniem patrona nowego kościoła wiodącą do dworca kolejowego.
– Dorożka dla panicza? Dorożka! – zachwalał człowiek na koźle pierwszego z kilku pojazdów.
– Nie, dziekuję – spłoszył się Józik.
Liczył, że przejdzie przez miasto nie spotykając nikogo. Wszyscy nauczyciele znajdowali się w szkole, innych znajomych w mieście praktycznie nie miał.
Ojciec wyraźnie ostrzegał, aby się nie włóczył.
– Żebym niczego takiego nie usłyszał! Masz jeszcze czas na nocne spacery po mieście!
Józikowi zależało, aby być po prostu anonimowym przechodniem, a nie kimś, kto rozbija się dorożkami i może zostać zauważony i zapamiętany.
– Specjalna okazja! – kusił dorożkarz. – Za dwadzieścia groszy zawiozę panicza, gdzie tylko zechce.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.