- W empik go
Dworek pod Malwami 61 - Jagoda - ebook
Dworek pod Malwami 61 - Jagoda - ebook
Mimo początkowego pudła, trop rzucony przez Kurpika doprowadził aspiranta Tomasiewicza do celu - na posesji w Złotnikach odkryto grób z dwoma leciwymi trupami. W pracach terenowych uczestniczą właściciele ziemi oraz ich przyjaciel Michał Kalinowski. Policja cieszy się, że główny podejrzany jest tuż pod ręką, niczego nieświadomy. Nikt nie podejrzewa, że Jagoda Kamińska usłyszy fragment rozmowy telefonicznej aspiranta Tomasiewicza i przybędzie z ostrzeżeniem do pana Michała.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0140-8 |
Rozmiar pliku: | 330 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Krótki intensywny deszcz zaskoczył ich zaraz po wyjeździe z miasta i starszy aspirant Tomasiewicz przemókł do suchej nitki, kierowca przez kilka minut bezskutecznie usiłował podnieść składany dach służbowego auta. Zrezygnował dopiero na wyraźny rozkaz oficera.
– Zostaw to! Jedźmy wreszcie!
Deszcz ustał, zanim dotarli na miejsce, pokazało się słońce i powietrze wypełniło się ciężkim zapachem wilgotnej bujnej roślinności.
Tomasiewicz jednak tak bardzo się spieszył i tak był przejęty, że nie zwracał uwagi ani na pogodę, ani na to, że wysiadając z samochodu głęboko wdepnął w kałużę. Przed dworem w Złotnikach powstało ich kilka, ale w tej sytuacji nie warto było omijać następne.
Michał Kalinowski stał na skraju ogrodu i dawał znaki niecierpliwym wymachiwaniem ramion. Miał na sobie płaszcz i kapelusz o szerokim rondzie, krople wody jeszcze z niego kapały.
– Tutaj, tutaj!
Wykop przezornie nakryto kawałkiem brezentu, więc po odsunięciu płachty policjant zobaczył prawie suche wnętrze.
Leżeli tam, dokładnie tak jak opowiadał świadek zbrodni – dwaj ludzie pochowani pospiesznie, niczym nie osłonięci, prawdopodobnie z pośpiechu rzuceni byle jak do prowizorycznego grobu, trzy kroki od miejsca, gdzie niedawno policyjna ekipa szukała ciał, a znalazła skrzynię.
Słońce stało wysoko, owocowe krzewy rosły dopiero o kilka kroków, więc wnętrze wykopu było wyraźnie widoczne.
– Dwóch – powiedział Kalinowski. – Najwyraźniej dwóch, ale nie wiemy, czy nie ma ich tu więcej.
– Gdzie gospodarz?
– Uspokaja żonę. Dostała histerii.
– A pan kim jest?
– Sąsiadem. Nazywam się Michał Kalinowski.
– Tomasiewicz – policjant nie zdradził nawet mrugnięciem oka, że nazwisko rozmówcy nie jest mu obce. – Starszy aspirant.
– Miło poznać – rzucił pan Michał. – Choć okoliczności nie wskazują...
Też był zdenerwowany i poruszony. Zobaczył, że Tomasiewicz rozgląda się wokół, patrzy po licznych śladach świeżej ziemi w różnych miejscach trawnika i od razu zaczął tłumaczyć przyjaciela.
– Andrej chciał sprawdzić, czy nie ma tu innych skrzyń i oto co znalazł...
Aspirant kucnął na brzegu wykopu i przez chwilę przyglądał się kłębowisku na dole. Nie był to przyjemny widok, ale on patrzył na to z zupełnie innego punktu widzenia – znalazł wreszcie dowód, którego szukał.
Tomasiewicz wstał, odruchowo usiłował poprawić pogniecione i upaprane ziemią i gliną ubranie.
Od dworu nadchodził Andrej Horoszko w płaszczem narzuconym na ramiona i butelką w ręku.
– Dobrze, że pan tak szybko przyjechał! – zawołał na widok policjanta.
Przejęty okolicznościami przyspieszył kroku. Przedmiot, który trzymał w rękach, okazał się małą butelką w skórzanym futerale. Kilka blaszanych kieliszków w specjalnej kieszonce stanowiło komplet myśliwski.
– Z Klarą już w porządku – rzucił do Kalinowskiego. – To ona kazała mi zabrać ten sprzęt. Zobaczyła przez okno, że pan aspirant jest zupełnie przemoczony...
Ręce mu drżały, gdy otwierał butelkę, wyjmował kieliszek i napełniał go alkoholem.
– Lekarstwo – oznajmił, podając policjantowi.
Tomasiewicz zawahał się, ale przyjął poczęstunek. Wreszcie miał konkretny ślad, teraz nie mógł w żadnym wypadku zachorować. W żadnym wypadku.
Wypił jednym haustem i strzepnął naczyniem, zanim je zwrócił.
– Uprzedzałem, że można tu znaleźć coś, co się państwu nie spodoba – przypomniał.
Obszedł wykop wokoło, zaglądając do środka i sprawdzając ślady na zewnątrz.
– Dobra – powiedział. – Reszta to już nasza sprawa.
Wezwał policjanta, kazał mu zaciągnąć brezent nad dołem i zostać na straży.
– Nikomu nie wolno się zbliżać – rozkazał. – Rozumiesz? Dokładnie nikomu!
– Tak jest.
– Nawet panom, których tu widzisz – uzupełnił aspirant. – Od tej chwili jest to wyłącznie sprawa policji. Wkrótce zjawią się lekarz, technik kryminalny i wezmą się do swojej roboty.
Funkcjonariusz wyprostował się, jakby mu kazano stać na baczność, a aspirant gestem poprosił obecnych, by odsunęli się o kilkanaście kroków.
– Może wejdziemy do domu? – zaproponował Horoszko, ale Tomasiewicz pokręcił głową przecząco.
– Dziękuję, ale nie ma na to czasu. Teraz muszę wezwać ekipę, bo jeśli znowu zacznie padać, może zmyć wszystkie ślady...
– Ślady? – wzruszył ramionami Kalinowski. – To przecież stara mogiła. Ma z dziesięć albo i dwanaście lat.
Tomasiewicz drgnął zaskoczony.
– Tak? Dziesięć? Dwanaście? – powtórzył z namysłem. – Skąd pan to wie tak dokładnie, panie Kalinowski?
Pan Michał wzruszył ramionami.
– Tak mi się widzi... Lekarz powie to panu dokładniej, ja mogę tylko zgadywać.
– Ciekawe, jak to pan robi? – policjant przenikliwie spojrzał na Kalinowskiego. – Że akurat tyle, nawet ja bym nie poznał tak od razu, mimo lat doświadczeń.
Uśmiechnął się przyjaźnie.
– Zostanie pan trochę? Może będę miał pytanie także do pana. W takich sprawach liczy się każda pomoc...
Pan Michał skinął głową.
– Miałem jechać do siebie, ale skoro tak pan stawia sprawę...
– Zostań – poprosił Horoszko. – Będzie mi raźniej. Poślemy kogoś do Kalinówki.
Czuł się niezręcznie wobec policjanta za ich ostatnie rozmowy po znalezieniu skrzyni. Teraz dowiedział się, czego wówczas szukał aspirant.
– Nie mam nic przeciw temu, by pan zabrał takie „znalezisko” – oświadczył z bladym uśmiechem. – I to im prędzej, tym lepiej.
Tomasiewicz nie odpowiedział uśmiechem, bo naturalnie także bardzo dobrze pamiętał ich poprzednie spotkanie i kłótnie o skarb.
– Muszę zawiadomić ekipę techniczną – odezwał się z zafrasowaną miną. – Gdzie tu jest telefon?
– W Zabłudowie – podrzucił pan Michał. – Choćby w aptece.
– Dobra – skinął Tomasiewicz. – Proszę panów o pozostanie na miejscu. Odbiorę zeznania zaraz po powrocie.
– Ode mnie też? – podniósł brwi pan Michał. – Ja przyjechałem już pod odkopaniu tych...
– Przepraszam, ale szczegóły są ważne – uśmiechnął się Tomasiewicz półgębkiem. – To przecież mało znana, niejasna sprawa, więc sam pan rozumie...
Andrej Horoszko przyjął wyjaśnienia policjanta z nieukrywanym zaskoczeniem.
– Mało znana? – powtórzył. – Przecież pan od początku wiedział, czego szuka.
Tomasiewicz nawet nie mrugnął okiem.
– Tylko przypuszczałem – poprawił. – To zupełnie nie to samo, co wiedzieć albo choćby jedynie podejrzewać.
Skinął policjantowi, chcąc mu przypomnieć wydany poprzednio rozkaz.
– Nikogo nie dopuszczać, pamiętaj!
***
Aspirant Tomasiewicz znalazł telefon w aptece Kamińskiego przy rynku w Zabłudowie.
– Proszę o połączenie z panem komendantem – powiedział do słuchawki. – Sprawa najwyższej wagi.
Łączność uzyskał po kilku minutach.
– Melduję, panie komendancie, że potwierdza się wszystko, o czym raportowałem w ostatnich meldunkach. Odnalazłem ciała zgodnie z doniesieniem Józefa Kurpika zakopane na terenie ogrodu dworu w Złotnikach. Wezwałem ekipę techniczną do przeprowadzenia badań na miejscu, ale nie ma najmniejszych wątpliwości, że mam to, za czym się uganiałem.
– Doprawdy? – spytał komendant Sobociński. – Masz pan jakieś potwierdzenie tej teorii?
– Byłem właśnie przy wykopie, w którym leżą ciała. W miejscu, wskazanym przez naszego informatora. Nie odkryłem ich poprzednio dlatego, bo albo Kurpik źle podał odległość, albo ja źle ją odmierzyłem.
– Pan to źle wymierzyłeś – stwierdził z przyganą Sobociński. – Co dalej?
– Ofiary to najprawdopodobniej dwaj mężczyźni, zabici podobno na tle rabunkowym. Podejrzani – Justyna Nowacka, była właścicielka Złotnik i Michał Kalinowski, dziedzic Kalinówki. Czy pan komendant da rozkaz, abym prowadził dochodzenie w tej sprawie?
– Zezwalam – zdecydował natychmiast Sobociński. – Sam udzielę wskazówek ekipie technicznej, żeby nie było fuszerki. Wiesz pan, gdzie znajdują się podejrzani?
– Nowacka podobno wyjechała z Polski, ale z posterunków nie potwierdzono, by ktoś taki przekraczał granicę. Kalinowskiego mam, że tak powiem, pod ręką i natychmiast go przesłucham.
– Niech pan to prowadzi – powtórzył Sobociński. – Skoro mamy ciała, może wreszcie dojdziemy do jakiegoś wyjaśnienia tych dziwacznych wydarzeń. Tylko działaj pan z głową, nie wystrasz podejrzanych, nie zadeptaj śladów. Nie bądź pan jak słoń w składzie porcelany. Czy to jasne?
– Tak, panie komendancie. Chodzi mi jeszcze o naszego informatora. Jak pan komendant pamięta, pogoniłem go, a teraz bardzo by się nam przydał. Czy pan komendant mógłby spowodować, aby go odszukano i sprowadzono na komendę? Zaoszczędzilibyśmy dużo czasu... Przepraszam, panie komendancie, czy pan mnie słyszy? Halo? Panie komendancie! Halo!
Połączenie zostało przerwane, w słuchawce zaległa głucha cisza. Tomasiewicz bezskutecznie naciskał widełki, odpowiadał mu tylko suchy trzask. Awaria.
– A niech to wszyscy diabli!
Nie był pewny, czy udało mu się przekazać wszystkie niezbędne informacje.NA TROPIE
Ekipa policyjna, która nadjechała służbowym samochodem, składała się z lekarza, technika od kryminalistyki i dwóch policjantów w mundurach.
Przodownik wyskoczył z auta, rozejrzał się spod daszka czapki i machnął dłonią w kierunku ogrodu, gdzie stał na straży ich poprzednik.
Ale nieoczekiwanie cała ekipa napotkała przeszkodę.
– Nie wolno podchodzić! – zawołał wartownik.
– Ślepy jesteś?! – warknął na niego przodownik. – Jesteśmy ekipą techniczną z komendy wojewódzkiej.
– Nie wolno! – powtórzył ostro policjant, sięgając dłonią do pasa, gdzie miał pistolet w kaburze.
Przodownik aż kipiał z gniewu.
– Ty baranie! Ślepiów nie masz?! Masz się słuchać, kiedy starszy stopniem do ciebie mówi!
Wartownik wyjął broń i skierował w stronę nadchodzących.
– Stój! Bo będę strzelał!
Dwaj funkcjonariusze przepisowo niosący karabiny na ramieniu zdezorientowani spojrzeli na przełożonego.
– Rozkaz starszego aspiranta! – wykrzyknął wartownik nie opuszczając lufy. – Nikogo nie dopuszczać! Cofnąć się natychmiast, bo ślady zadepczecie!
– Ale przyjechaliśmy właśnie w sprawie zbadania śladów.
– Ani kroku! – wartownik nie zamierzał ustępować.
Stojący opodal Michał Kalinowski i Andrej Horoszko patrzyli na jego zachowanie nie mniej zaskoczeni od przybyłych.
– Prawda – potwierdził Kalinowski. – Przy nas aspirant Tomasiewicz kazał temu kapralowi pilnować miejsca i nikogo nie dopuszczać.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.