- W empik go
Dworek pod Malwami 62 - Dwa Michały - ebook
Dworek pod Malwami 62 - Dwa Michały - ebook
Pan Michał postanawia kupić wreszcie córce własnego konia. Wikcia spotyka na targu podchmielonych Tomaszuków i zaczyna cieszyć się, że jej ojciec odesłał niegdyś podarek zaręczynowy od młodszego z nich. Tymczasem na drugiej półkuli trwają poszukiwania Witii po katastrofie lotniczej. Od Haneczki rzadko przychodzą informacje w tej sprawie. Za to Staś z Iriną przesyłają listy, z których wynika, że dobrze odnaleźli się w Stanach Zjednoczonych. Klara Horoszko, mimo początkowego dystansu, zbliża się do Franciszki. Opowiada jej o Ignasiu, z którym miała okazję pracować w kinie w Białymstoku.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0139-2 |
Rozmiar pliku: | 258 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Jesień 1930_
Na wrześniowy targ koński do Michałowa pan Kalinowski pojechał z Wikcią.
Już dawno obiecał jej odpowiedniego konia pod siodło, a córka miała już nowiutkie bryczesy ze skórzanymi wstawkami i porządne buty.
– Chciałabym czasem pojeździć – prosiła w domu. – Barbarka tyle razy mnie zapraszała, a ja zawsze musiałam się wykręcać. Na tym ojcowym dzikusie wcale nie umiem jeździć. Ojciec przyrzekł kupić mi spokojne zwierzę, to może się wreszcie doczekam.
Na placu targowym zgromadziło się wielu ludzi. Przyjechali wozami, bryczkami i przyszli pieszo z całej okolicy. Oferowano zwierzęta pociągowe i pod wierzch, zachwalano i handlowano. Stali wszyscy wielkim koliskiem, a konie trzymano na placu ogrodzonym sznurami. Tu można było oglądać poszczególne zwierzęta, przeprowadzać, by ocenić po wyglądzie i chodzie, co są warte, by po zakończeniu negocjacji przybić dłonią zakończenie targu. Następnie udawano się do gospody, aby kieliszkiem wódki przypieczętować transakcję.
Ci z dalszych okolic mieli ze sobą jedzenie, więc siedzieli na wozach albo na trawie obok i pożywiali się niespiesznie w oczekiwaniu na kupców. Chętni do zakupu przechodzili z miejsca na miejsce, oglądali, pytali, zagadywali. Gospodarze kupowali zwierzęta do pracy, które przeważały w ofercie. Kręcili się pośrednicy, obnośni przekupnie sprzedawali chleb, słoninę i wódkę.
Pan Michał wypatrzył dla córki ładnego trzylatka, karą, spokojną klaczkę, może niezbyt urodziwą, ale mocną, wytrzymałą i dobrze ułożoną.
– W sam raz dla ciebie – zażartował. – Nawet jak się zagadasz, nie poniesie cię nie wiadomo w jakim kierunku.
Wikcia żałowała, że nie ma ze sobą siodła, a na sobie jeździeckiego stroju, gotowa natychmiast wypróbować nowy nabytek.
– Szkoda, że nie pomyślałam wcześniej o przejażdżce – zmartwiła się.
Koń przypadł jej do gustu, z czułością klepała go po szyi, przytulała głowę.
– Dam jej na imię Katriona.
Kalinowski wzruszył ramionami.
– Czemu tak dziwnie?
– Chcę, żeby się nazywała wytwornie. Józik czytał taką książkę, angielską, była tam kobieta o imieniu Katriona. I jeszcze początek taki jak w naszym nazwisku – Ka.
Pan Michał nie uważał, żeby to było najlepsze imię dla klaczki córki, ale machnął ręką.
– Jak chcesz – zezwolił. – Ładniej i prościej byłoby Kalina, nawiązywałoby do maści i do Kalinówki.
Ale Wikcia już postanowiła i przemawiała do konia, szepcząc do niego jego nowe imię.
Koń okazał się niedrogi, kosztował niecały tysiąc złotych, więc Kalinowski uważał, że zrobił dobry interes.
Utwierdził go w tym przekonaniu stary Tomaszuk, hodowca z nieodległych Topolan.
On i jego syn kręcili się po placu, co jakiś czas znikając w gospodzie. Tomaszukowie mieli niewielką stadninę w Topolanach, tutaj sprzedali kilka zwierząt, a każda transakcja musiała być opita. I choć byli we dwóch, nie dali rady nadążyć za kupcami swoich wierzchowców – krok obu był wyraźnie nierówny i kołyszący się. Starszy podnosił głowę, szczerzył zęby, co przywodziło na myśl konia właśnie, młodszy prowadził ojca jako tako prosto, ale i on był porządnie wstawiony.
_Murka moja Murka,_
_Murka ukochana!_ – śpiewał młodszy Tomaszuk.
Zdejmując z uszanowaniem czapki podeszli Wikci i pochwalili przed nią wybór Kalinowskiego, którego akurat nie było w pobliżu.
– Pan dziedzic tylko dziewięćset pięćdziesiąt złotych dał? Dobry interes! To bardzo udany zwierzak. Panienka zadowolona będzie.
Obaj kłaniali się przed córką dziedzica, przesadnymi gestami podkreślając swoje uznanie i podziw, a dziewczyna niespokojnie rozglądała się za ojcem, bo obawiała się, że gdy wróci i zostanie ich w pobliżu, wybuchnie awantura.
– Szkoda, że pan dziedzic z nami nie pohandlował – powiedzial starszy Tomaszuk. – Równie dobrą sztukę może i za osiemset złotych by my sprzedali.
– Szkoda, że panienka nie przyjęła podarunku – dodał młodszy, przypominając, jak to pan Kalinowski kazał odesłać przyprowadzone dla niej wierzchowce.
Pochylił się nagle ku dziewczynie i złapał ją za rękę.
– Wiem, że ty za młoda – wyszeptał nieco bełkotliwie. – Ale i ja nie stary jeszcze. Jak ty by obiecała, to ja by i zaczekał...
Wikcia wzruszyła ramionami.
– Tomaszuk pijany chyba jest – zauważyła. – Pewnie znowu nie wie, co gada. A ja potem przed ojcem oczami muszę świecić.
Michał Kalinowski właśnie nadchodził i z daleka widać było, że nie jest zadowolony z towarzystwa córki. Nie zamierzał jednak przekonywać Tomaszuków o niestosowności ich zachowania. Od razu zorientował się, że mieli nadto w czubie. Prościej było kazać Wikci zbierać się i wracać do domu, bo interes już załatwili. Mężczyźni przezornie ulotnili się, zanim doszło do bezpośredniego spotkania.
– No widzisz – powiedział później do córki pan Michał. – Pozwalają sobie na zbyt wiele. Żeby tak upitym do ludzi podchodzić i chcieć rozmawiać! Mam nadzieję, że jakoś dałaś sobie radę.
Wikcia tłumaczyła obu Tomaszuków. Przecież załatwili swoje interesy, pohandlowali, zarobili, a to należało opić w gospodzie nawet i wbrew woli.
– Taki zwyczaj. Ojciec wie najlepiej...
– Nie musieli się bronić przed poczęstunkiem – pan Michał nie był przekonany, bo znał ze słyszenia ich obyczaje. – Obaj bardzo lubią wypić nad miarę.
Córka zamilkła i nie odzywała się przez całą drogę, usta miała zaciśnięte, a wzrok nieco nieobecny. Jej marzenie o wyjściu jak najszybciej za mąż ciągle było dalekie od spełnienia.WIADOMOŚCI
Kalinowski po wizycie kapitana Jerzego Samuela ogólnie tylko wspomniał Franciszce o możliwości ocalenia Witii z katastrofy lotniczej. Jego żona nie była zaskoczona.
– Wiem, że on żyje – oznajmiła spokojnym głosem. – Nigdy nie zwątpiłam. Daj Boże, żeby to się spełniło.
Nad planami zorganizowania wyprawy poszukiwawczej pan Michał się nie rozwodził. Listy, jakie nadchodziły z drugiej półkuli, były rzadkie i lakoniczne, bo Haneczka zajęta zabiegami dotyczącymi odnalezienia męża nie informowała szczegółowo o swoich poczynaniach. Podobnie jak Franciszka, żona Witii żywiła nadzieję, że mąż jej w końcu zostanie odszukany – cały i zdrowy.
– Złe wieści szybko się rozchodzą, na dobre trzeba długo czekać – powtarzała Franciszka.
Dużo więcej nowin przychodziło od Stasia. Pisał, że urządzili się w Ameryce i może niedługo zawitają do Polski.
– Misza chyba bardzo się zmienił... – zauważyła z westchnieniem. – Chłopcy w tym wieku szybko przecież rosną.
Powątpiewała, żeby Staś z Iriną wrócili do kraju na stałe, chyba że na krótkie odwiedziny. Ameryka jawiła się jej jako kraj szczęśliwości i wszechobecnego dostatku, z którego nikt nie wraca do domu nawet i nie najbiedniejszego.
– Co by mieli tutaj robić? – pytała retorycznie. – Przywykli już do dobrego życia i daj im Boże jak najlepiej.
Listy czytano wieczorami w salonie, w obecności całej rodziny, najmłodszych dzieci nie wyłączając, choć nie zawsze tłumaczono im niektóre zawiłości lub niejasne miejsca.
Józik śledził podróże Stasia na mapach, w tym nie było żadnej tajemnicy. Tajemnica dotyczyła jednakże terenu poszukiwań Witii. Krótko po wizycie kapitana Samuela pan Michał spytał go o rejon wskazany mniej więcej przez oficera marynarki.
– Podobno jest tam wiele wysp, w tym większość niezamieszkałych. Ciekawe, czy brak ludzi bierze się z ostrości klimatu i braku warunków do życia, czy może z innych powodów?
Chłopak przyniósł mapy i wskazując je na Oceanie Spokojnym zrobił ojcu krótki wykład o tamtejszych archipelagach, klimacie i możliwościach.
– To ziemia słabo zbadana – zgodził się z opinią pana Michała. – Ale jeśli człowiek może żyć daleko na północy, w śniegach i lodach, tym bardziej da sobie radę także na południu, gdzie klimat łagodniejszy i warunki daleko lepsze.
***
Dramatyczne wydarzenia w Złotnikach należały już do przeszłości. Lucjan Omulewicz doprowadził ogród do jakiego takiego porządku, dokładnie zasypał wykopy, zagrabił, posiał nową trawę, tu i tam posadził krzewy i drzewka.
– Niedługo śladu nie będzie po tych ichnich wykopkach.
Klara Horoszko, której efekty poszukiwań prowadzonych przez męża przyczyniły wielu przykrych doznań, szybko o nich zapomniała i nawet pozwalała sobie na żarty.
– Lepiej już ty nie szukaj skarbów w naszym ogrodzie, bo znowu odkryjesz coś niespodziewanego.
Pan Horoszko uśmiechał się przepraszająco i zapewniał, że takie zamiary porzucił na dobre, przynajmniej jeśli chodzi o ogród, natomiast niezwykle zaciekawił się opowieściami o wielkim sumie w kalinowskich stawach.
– No nie! – śmiała się Klara. – Zamierzasz wpaść z deszczu pod rynnę! Sum wielki jak wóz? Tylko głupi wierzy w takie opowieści. Podobnych stworów nie oglądałam nawet na filmie.
Pracowała przez kilka lat w kinie Modern w Białymstoku, gdzie jako taperka grała muzykę do wyświetlanych filmów, więc widziała tam wiele różnych opowieści, wśród których nie brakowało fantastycznych i całkowicie wymyślonych, ale jej zdaniem żadna nie dorównywała plotkom o wielkiej rybie.
– Widziałam wieloryby – przekonywała. – Filmowano na ich tle łodzie z ludźmi właśnie po to, żeby można było ocenić wielkość. Każdy trzeźwo myślący człowiek rozumie, że wielka ryba potrzebuje wielkiej wody. Olbrzymi sum nie będzie się taplał w takim bajorku.
Pan Horoszko przyznawał słuszność jej rozumowaniu, ale jako zapalony myśliwy nie chciał odstąpić od prób poszukiwania.
– A jeśli to prawda, że on tam siedzi? Ktoś, kto go złowi, zdobędzie nieśmiertelną sławę.
Klara nie okazywała wielkiego zainteresowania rekordami sportowymi, ale do męskich rozmów o polowaniach podchodziła z wyrozumiałością i pobłażaniem.
– Muszą sobie pogadać – powiedziała któregoś razu do Franciszki. – Nasi panowie mają swoje lata i opowieści o dawnych sukcesach częściowo zastępują im marzenia o nowych podbojach.
Klara odwiedziła Kalinówkę i spędziła we dworze nieco czasu, w wyniku czego jej dotychczasowy dystans uległ wyraźnemu zmniejszeniu.
– Powiem szczerze, że o waszym Ignasiu mam nienajlepsze zdanie – oznajmiła, gdy były same. – Kiedyś nawet go lubiłam, ale potem bardzo mnie zawiódł. Z tego powodu i na wszystkich państwa patrzyłam niezbyt przyjaźnie. Przepraszam, że mówię wprost, ale lubię jasne sytuacje.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.