- W empik go
Dworek pod Malwami 65 - Zosia - ebook
Dworek pod Malwami 65 - Zosia - ebook
Józik, najstarszy syn państwa Kalinowskich, zdobył się na oświadczyny Elżuni Bartnickiej. Narzeczona nie widzi poza nim świata i chciałaby jak najszybciej i najpełniej korzystać z przywilejów narzeczeństwa. Jej wybranek ma jednak inne plany - postanawia wyjechać na roczny kurs oficerski. Wszystko zostaje ustalone - ruszają przygotowania do ceremonii ślubnej, a pan Bartnicki ofiaruje młodym posiadłość, w której Elżunia będzie wiła gniazdko w czasie planowanego roku rozłąki. Tylko jej macocha, Renata Bartnicka, wykazuje wobec absztyfikanta ograniczone zaufanie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0136-1 |
Rozmiar pliku: | 246 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Lipiec 1935_
Kiedy zaraz po zaręczynach Józik Kalinowski potwierdził swój zamiar odbycia kursu oficerskiego, Elżunia poważnie się zmartwiła.
– Cały rok służby?
Ale pan Bartnicki z zachwytem przyklasnął pomysłowi.
– Oczywiście, kochany chłopcze. Obowiązek wobec ojczyzny trzeba stawiać na pierwszym miejscu.
Zaimponowała mu postawa przyszłego zięcia. Podobnie jak wielu innych młodych ludzi porwanych falą wzrastającego w kraju patriotyzmu koniecznie chciał iść do wojska i uzyskać stopień oficera rezerwy.
– Powariowaliśmy z tym uwielbieniem dla Marszałka – narzekała Elżunia.
Niespodziewana śmierć Józefa Piłsudskiego w maju 1935 roku, jego wielki pogrzeb w Wilnie a potem na Wawelu poruszyły wiele serc i silnie wpłynęły na uczucia patriotyczne większości Polaków, zwłaszcza że kraj znajdował się w niełatwej sytuacji. Przy nieprzyjaznej postawie Rosji coraz silniejsza wrogość kolejnego sąsiada – Niemców – nie wróżyła Polsce najlepiej. Kraj wychodził wprawdzie z kryzysu ekonomicznego, nawiązywał polityczne i gospodarcze kontakty z mocarstwami europejskimi, zbroił się, ale potrzeby były ogromne.
– Dla mężczyzny, dla Polaka, to absolutnie konieczne, proszę ja was – powiedział Bartnicki. – Rok szybko zleci, a stopień oficerski zostanie na całe życie.
Wielu kolegów Józika, wśród nich także najbliższy przyjaciel Antek Sokołowski, wprost rwało się do służby dla kraju, więc i on nie dopuszczał rozwiązania, by przyszły teść użył swoich wpływów i uchronił go od wojska.
Pan Bartnicki przyjął warunek Kalinowskiego, a ponadto uważał, że znajomości, jakie kandydat na zięcia nawiąże przy okazji służby, mogą mu się w sposób bezpośredni przydać w przyszłości. W Polsce rządy należały do kół wojskowych, marszałek Śmigły-Rydz był postacią numer jeden i nic nie wskazywało na zmianę. Zresztą cała Europa chodziła ubrana w mundury.
Po skończeniu studiów Józik kilka tygodni spędził w Wilnie, pracując w biurze Maszyny Rolnicze Ltd., bo Bartnicki chciał go wykorzystać, zanim na cały rok przestanie się zajmować interesami.
– To tylko dwanaście miesięcy – powiedział Kalinowski do narzeczonej. – Nie martw się, szybko zlecą. Wiem, że ci smutno i markotnie, bo sam nie wiem, jak to zniosę...
– A co będzie ze mną? – marudziła Elżunia. – Ty będziesz miedzy kolegami, a ja...
Ustalili, że ona podczas jego służby zajmie się przygotowaniem ich wspólnego domu. Bartnicki przeznaczył dla młodych niewielki majątek ziemski w Pabinie, położony kilkanaście kilometrów na zachód od Białegostoku.
– W sam raz gniazdko dla młodych i zakochanych, proszę ja was.
***
Dopiero pod koniec lipca Józik przyjechał do Kalinówki, by przedstawić narzeczoną rodzicom.
Zawiózł ich samochodem pan Bartnicki. Spędzili tu kilka dni, a potem dopiero pojechali do Pabina, aby młodzi mogli obejrzeć dom i gospodarstwo oraz wydać zalecenia, jak docelowo powinna wyglądać ich pierwsza wspólna siedziba. W rozmowach z Michałem Kalinowskim ustalono, że wszelkie koszty weźmie na siebie przyszły teść Józika.
– To żaden problem dla mojego portfela, kochany panie Michale. Stać mnie, proszę ja was.
Młody Kalinowski nie był zadowolony z takiego rozwiązania, bo chciał swój dom zbudować własnymi siłami wespół z Elżunią, ale narzeczona wytłumaczyła, że trzeba korzystać z tego, co los ofiarował.
Los i tatuś Bartnicki – pomyślał Józik z przekąsem, ale się nie odezwał.
– Przecież nie odrzucisz tak hojnego podarunku – zauważyła ze spokojem narzeczona. – To ciężka praca mojego ojca. Chce nam ofiarować jej owoce, więc w imię czego mielibyśmy odmawiać? To byłoby nie tylko niewdzięczne i nieeleganckie, ale nawet po prostu niemądre.
Po krótkim namyśle Kalinowski przyznał jej rację.
Elżunia doznała w Kalinówce serdecznego i ciepłego przyjęcia.
Franciszka od razu ją polubiła i wielokrotnie chwaliła wybór najstarszego syna.
– Bardzo miła dziewczyna – oceniła. –I ładna jak z obrazka.
Potwierdziła to nawet Wikcia, która na wieść o planach brata przyjechała do Kalinówki.
– Bardzo się zmieniłaś na korzyść – powiedziała na powitanie Bartnickiej.
Serdecznie objęła Elżunię i stwierdziła, że to wyłącznie dzięki niej młodzi nawiązali bliższą znajomość.
– Pamiętasz, jak w Jeronimowie ułatwiałam wam spotkania?
Elżunia potakiwała, choć nie do końca zgadzała się z przyszłą szwagierką. Jeśli już ktokolwiek wpłynął na zainteresowanie Józika jej osobą, była to raczej Barbarka von Tromm.
Wikcia z dumą demonstrowała swoje potomstwo, co Elżunia przyjmowała z entuzjazmem, ale zapowiadała, że oni po ślubie nie zamierzają od razu mieć dziecka.
– Najpierw trochę poszalejmy i nacieszymy się sobą – mówiła do Wikci, gdy wieczorem siedziały na ganku i plotkowały.
Zdradziła, że tamtego lata, gdy Wikcia musiała opuścić nagle Jeronimowo, ona od razu wpadła na to, jaki był prawdziwy powód pośpiechu.
– Domyśliłam się – przekonywała z przejęciem. – Nie wiedziałam, z kim to się stało, ale przyszło mi do głowy, że na pewno jesteś w ciąży, a pani baronowa nie życzy sobie, byśmy obie z Barbarką wzięły z ciebie przykład. Bała się naszego zgorszenia!
Chichotały, a Wikcia dawała do zrozumienia, że wie wszystko o tajnikach życia małżeńskiego i spod oka przyglądała się przyszłej bratowej. Elżunia robiła porozumiewawcze miny, bo nie chciała uchodzić za zupełnie naiwną.
– Już się nie mogę doczekać – przyznała się. – Ale musimy wytrwać do ślubu, bo Józik tak uważa i tak wypada...
– No pewno – zgodziła się Wikcia. – Bardzo bym się zdziwiła, gdyby się okazało, że nasz grzeczny Józik wcale nie jest taki porządny...
***
Wikcia zdziwiłaby się jeszcze bardziej, gdyby wiedziała, że starszy brat ma już za sobą niebagatelne doświadczenia z kobietami. Ale o Józikowych ekscesach erotycznych nie wiedział nikt, a on sam nikomu, nigdy i w żadnych okolicznościach nie wspomniał słowem o swoim związku z Heleną Kapustową. Natrętne myśli, jakie trapiły go do niedawna, ustąpiły na rzecz fantazji o Elżuni Bartnickiej, ale tu sprawa została wyraźnie ustalona.
– Po ślubie – powiedział do narzeczonej, co Elżunia przyjęła nie tylko z zadowoleniem, ale i ulgą.
Brakowało jej pewności siebie, gdy on był blisko. Ponieważ różnica wieku między narzeczonymi wynosiła kilka lat, Bartnicka zakładała, że Kalinowski wie wszystko, co powinien, a jako człowiek odpowiedzialny nie dopuści się złamania obietnicy i okiełzna swoje ewentualne pragnienia. Właściwie nie miałaby nic przeciwko zgłębieniu tajemnicy miłosnych igraszek, ale obawiała się powtórzenia losu Wikci.
– W każdej chwili mogę zajść w ciążę –szeptała mu do ucha, siedząc na jego kolanach w biurze. – Jestem młoda i zdrowa, więc mogę w każdej chwili. A nie chciałabym iść do ołtarza bez welonu.
Józik trzymał narzeczoną w ramionach, całował ją i pieścił, ale do postawionych warunków odniósł się rzeczywiście nadzwyczaj odpowiedzialnie. Zwłaszcza, że choć od spotkań z panią Heleną minęło już kilka lat, nie był do końca przekonany, czy jego przyszłej żonie nie zagrażają przykre konsekwencje jego wstydliwej choroby. Mimo braku wolnego czasu znalazł chwilę, by w tajemnicy przed wszystkimi zasięgnąć porady lekarza i upewnić się, że jest zupełnie zdrowy.
Zdecydował się na konsultacje medyczne właśnie tego ranka, gdy Elżunia nagle pojawiła się w biurze, wbiegła i rzuciła mu się na szyję, nie troszcząc nawet o dokładne zamknięcie drzwi.
– Nie wytrzymam bez ciebie cały rok!
– Nie będzie tak źle – pocieszył, przytulając ją do siebie. – Na pewno dostanę przepustkę, a po pierwszym półroczu należy mi się nawet urlop.
Siedziała mu na kolanach, dawała się całować i sama całowała namiętnie.
– Strasznie cię kocham – powtarzała, co za każdym razem wzbudzało jego uśmiech.
– Czemu aż strasznie?
– No, że tak bardzo. A ty?
– Ja też.
Elżunia całowała powieki narzeczonego i dopytywała się o szczegóły.
– Co ty też? Powiedz, co?
– Ja też cię kocham.
– Och! Jaka jestem szczęśliwa! Jacy będziemy szczęśliwi!
***
Wiadomość o szczęściu panny Bartnickiej dotarła także do Genewy, gdzie przebywała jej najserdeczniejsza przyjaciółka.
– Elżunia pisze, że zaręczyła się z Józikiem Kalinowskim – oznajmiła matce Barbarka. –Czy to nie wspaniała nowina?
Baronowa Olga von Tromm przyjęła wiadomość bez zaskoczenia.
– Spodziewałam się tego.
Po czym dodała:
– Tak się zastanawiam... Skoro już musimy związać się z rodziną Kalinowskich, czy to nie ty, Barbarko moja, powinnaś wyjść za Józika, a nie Elżunia?
Pani Olga była niezwykle wysokiego mniemania o najstarszym synu Michała i Franciszki, który jawił się jej jako przykład człowieka w nowym stylu – wykształcony, dobrze wychowany, a jednocześnie odpowiedzialny i niezbyt skłonny do ryzykanckich zachowań.
– Dla ciebie, moja córuniu, ktoś tak rzetelny byłby w sam raz – mówiła żartobliwie. –Masz w sobie dość szaleństwa, można by nim obdzielić wiele osób, więc mąż powinien cię nieco utemperować.
Zastrzegała przy tym, że nie ma nic przeciw Miszy Kalinowskiemu, choć podejrzewała go, jak się okazało niesłusznie, o zainicjowanie niefortunnej ucieczki zakochanych.
– Palec Boży, że zostawiłaś ten list, a ja w porę was powstrzymałam – przypominała czasem. –Możesz mi wierzyć, z takich eskapad nigdy nie wyrastają szczęśliwe małżeństwa. Trudności życiowe piętrzą się nieustannie i zamiast miłości ludzie doznają rozczarowań i bólu. Uczucie wygasa a zostaje nieszczęście.
Patrzyła z niepokojem na córkę, która dziwnie szybko pogodziła się z postanowieniem o rozdzieleniu jej z Miszą. Warunki postawione przez rodziców – by się nie widywali, póki Barbarka nie skończy szkoły – zdawały się nie do przyjęcia przez oboje zakochanych, a jednak zostały zaakceptowane i to przy stosunkowo niewielkiej ilości łez.
– Kochanie, ja ci przecież nie zakazuję kochać tego chłopca – oświadczyła Olga von Tromm. – To wartościowy człowiek. Nie bronię ci miłości i nie zamierzam czegokolwiek mówić przeciw twemu ukochanemu. Ale martwię się o waszą przyszłość, zwłaszcza twoją. Dlatego zdecydowałam się na krok tak radykalny. Wierz mi, robię wszystko tylko dla twojego dobra.
– Zgoda – powiedziała tylko Barbarka, choć w oczach miała smutek. – Skoro nie ma innej możliwości, niechaj będzie jak być musi.
Pani baronowa nie była pewna, czy ugodowa postawa córki wynika z tego, że Barbarka ochłonęła nieco i przemyślała swoje postępowanie pod wpływem matczynych perswazji, czy może istnieje miedzy młodymi jakiś tajny plan na ich połączenie się wbrew wszystkiemu i wszystkim. Obserwowała bacznie zachowanie dziewczyny i dyskretnie sprawdzała jej korespondencję. Misza pisał regularnie, listy nadchodziły raz w tygodniu, systematycznie i obszernie odpisywała na nie Barbarka.
– Jeśli wytrzymacie tę rozłąkę, nikt wam niczego nie zabroni, a wasze uczucia zyskają na sile – tłumaczyła pani Olga, z troską przypatrując się dziewczynie. – Będę pierwszą, która wam z radością pogratulujĘ. Jeśli nie przetrwacie, nic nie pomoże i najwyżej wspomnienia zostaną...
Pani von Tromm ani w zachowaniu ani w listach nie dostrzegła niczego niepokojącego i po kilku miesiącach odetchnęła z ulgą. Wszystko ułożyło się zgodnie z jej oczekiwaniami.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.