- W empik go
Dworek pod Malwami 67 - Julka - ebook
Dworek pod Malwami 67 - Julka - ebook
Franciszek Kalinowski stał się bohaterem obławy na złodziei drewna w lesie. Nie dał się zwieść fałszywym podejrzeniom, bezbłędnie wytypował sprawców grabieży i przyłapał ich na gorącym uczynku. Pułkownik jest z niego dumny i wynagradza go pieniężnie. Dumni są również rodzice. Tylko Franio wydaje się zaskakująco posępny. Młody bohater wie, że podczas obławy wydarzyło się coś, czego nikt nie zauważył, a co nie przysporzy mu chwały. Wydaje się, że niechcący postrzelił rudą Julkę Stankiewicz. Dumna kobieta nie chce jednak przyjąć jego przeprosin. W jej interesie leży, żeby nikt nie dowiedział się, że tego dnia była w lesie...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0134-7 |
Rozmiar pliku: | 254 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Lato 1937_
Obława w lesie prowadzona przez ludzi leśniczego Kowalewskiego doprowadziła do zatrzymania kilku złodziei drewna. Ku zaskoczeniu zainteresowanych sprawcami kradzieży okazali się mieszkańcy wsi Zajezierce a nie Stankiewicz z synami. Leśniczy odzyskał łup, zabrał wozy z drewnem i kazał je zawieść do Majówki pułkownika Kawelina.
– Tam odbierzecie konie i wozy.
Złodzieje byli z tego niezadowoleni, ale nie pozostawiono im wyboru. Ludzie leśniczego zagarnęli wszystko pod pretekstem, że nie poniosą przecież drewna na plecach. Pułkownik dowiedziawszy się o efektach obławy zatelefonował na komendę policji w Białymstoku i jeszcze tego dnia funkcjonariusz upoważniony do przeprowadzenia śledztwa stawił się w Majówce.
– Już on z nich wyciągnie wszystko, gdzie i kiedy rabowali – stwierdził Kowalewski z satysfakcją.
Rozglądał się za swoim pomocnikiem, ale Franio nie wchodził mu w oczy. Pomylił się co do nazwiska sprawców, choć winowajców schwytano i zleceniodawca był zadowolony z roboty.
– Niechaj zostaną przykładnie ukarani. Może to na innych podziała i przestaną rabować po moich lasach.
Wypłacił leśniczemu nagrodę z przykazaniem, by podzielił się nią z ludźmi, którzy uczestniczyli w obławie. Tym sposobem Franio zarobił osiemdziesiąt złotych.
Młody Kalinowski wyprowadził się z leśniczówki, a pan Mieczysław obiecał, że jeśli tylko zdarzy się podobna okoliczność, natychmiast go powiadomi, a tymczasem ustalili sposób dalszej współpracy. Franio raz w tygodniu będzie się stawiał do dyspozycji leśniczego, by prewencyjnie przeczesywać las i odstraszać ewentualnych następców schwytanych złodziei.
– Pułkownik jest z ciebie bardzo rad – powiedział pan Michał, gdy w Kalinówce omawiano ostatnie efekty pracy Frania. – Tamci dwaj wreszcie dostaną za swoje, a podobno podejrzewano kogo innego. Tego Stankiewicza z Zajmy co ma silnych synów, ale okazało się, że niewinny.
Franio ledwo odpowiadał na ojcowskie pytania, udając, że leśniczy nie wtajemniczał go w swoje przypuszczenia co do tożsamości złodziei.
– Działaliście sprawnie i skutecznie, to bardzo chwalebne. – ocenił pan Michal Kalinowski. – Leśniczy bardzo z ciebie kontent. „Frania zasługa” powiada.
– Gdzie tam moja – mruknął niewyraźnie Franio. – Ja tylko pomagałem.
Był dziwnie osowiały i wcale nie cieszył się z dobrego zakończenia obławy. Nie ujawnił jednak rodzicom powodu złego humoru.
– Zawsze był trochę dziki, to nie nowina – powiedziała Franciszka. – Będzie chciał co sam opowiedzieć, to powie. Inaczej i wołami z niego nie wyciągniesz.
Chłopak nikomu nie wspomniał o znalezionej w lesie wstążce. Trzymał ją w kieszeni kurtki, a czasem w ukryciu wyjmował i oglądał. Plama na wstążce zbrązowiała i zrudziała.
Pilnie nasłuchiwał plotek o ostatnich wydarzeniach, ale nie dotarło do niego, żeby w lesie ktokolwiek został ranny, więc odetchnął z ulgą. Pewnie osoba, którą postrzelił wtedy grubym śrutem, odniosła powierzchowne obrażenia nie zagrażające zdrowiu. Nie ma powodu do niepokoju.
***
Franio Kalinowski przystanął przed sklepikiem w Zabłudowie, w którym sprzedawano wyroby pasmanteryjne.
– Panicz czegoś życzy? – zapytał kupiec.
Stał w progu malutkiego sldepiku, czekał na klientów i nie chciał stracić żadnego, wiadomo, nawet najmniejszy zarobek się liczy. Kłaniał się i gestem ręki wskazywał na swój sklep.
– U mnie towar pierwsza klasa, każdy wie. Najpierwsza klasa.
Franio nigdy nie robił podobnych zakupów i teraz wstydził się przed kupcem, bo nie wiedział, jak ma się zachować.
– Wstążkę chciałem – powiedział.
Kupiec spojrzał z zaciekawieniem.
– A jaką? Mam tu wybór z najlepszych produktów. Niech tylko panicz się rozejrzy.
– Nie wiem – bąknął chłopak.
Kupiec podniósł brwi.
– Dla dziewczyny może? – domyślił się.
– Nie! – Franio gwałtownie zaprzeczył. – Dla siostry. To znaczy dla dwóch sióstr.
– Aaaa, panicz wejdzie, pani się rozejrzy... Ja chętnie pomogę wybrać. Jakiego koloru ma być?
– Niebieska, nie, to znaczy... czerwona.
– Niebieski i czerwona? – upewnił się kupiec. – Panicz dwie chyba siostry ma, to dla każdej taka sama ma być czy inna?
Kalinowski zmarszczył brwi, bo nie wiedział, jak powinien postąpić. Jeśli ma kupić dla Jadzi i Marysi to dla obu najlepiej jednakowe.
– Dwie niebieskie, na dwa warkocze dla każdej – zdecydował. – I jedną czerwoną, też na dwa.
Kupiec znowu się zdziwił.
– To dla jednej siostry dwie będą? Ona starsza pewnie.
– Właśnie – chłopak potaknął bez namysłu. – Jedna jest starsza.
Kupiec zręcznie zmierzył wstążki, odwijając je z drewnianej szpulki, odciął nożyczkami, zapakował w papier.
– Trzydzieści groszy. Za jedną parę.
Franiowi wydało się drogo, ale bez dalszych dyskusji zapłacił żądaną kwotę. Chciał jak najspieszniej opuścić sklepik i wyjść na ulicę. Tu dopiero odetchnął z ulgą.
Gdy wrócił do domu i wręczył wstążki siostrom, wzbudził podarunkiem wielkie zdziwienie. Dziewczynki były zaskoczone i natychmiast pobiegły pochwalić się matce.
– Z jakiej okazji te prezenty? – zdumiała się Franciszka.
– A tak, bez okazji – burknął Franio. – Zarobiłem przecież.
– O, jak ładnie, że pomyślałeś o siostrach – ucieszyła się matka. – Sobie też coś kupiłeś?
– Jeszcze nie.
***
Dwa dni później Frania Kalinowskiego posłano po naftę do Zabłudowa. Wychodził właśnie z pięciolitrową bańką ze sklepiku, gdy spostrzegł rudą Julkę Stankiewicz. Wrzucił bagaż do bryczki i pospieszył za dziewczyną. Chciał z nią koniecznie pogadać, dotąd nie trafiła się okazja, a nie pasowało mu specjalnie jechać do Zajmy.
W sklepie żelaznym Silbersteina Julka Stankiewicz kupowała hufnale do podków. Oglądała je uważnie, podnosząc każdy pod światło.
– A panienka co tak ogląda i deliberuje? – niepokoił się kupiec. – U mnie towar najprzyd... najprzed... najlepszy.
– Właśnie patrzę, czy najlepszy – mruknęła, wpatrując się w kolejny gwóźdź.
Miała na sobie chustę z szarej wełny, spod której wystawał gors białej bluzki, bryczesy i wysokie buty. Rude włosy zebrane nad karkiem były spięte długą stalową szpilką.
Oglądała towar, niektóre gwoździe odrzucając jako nieprzydatne.
– A czemu to panienka tak wybrzydza? – zmarszczył się kupiec.
Stankiewiczówna nie podnosząc wzroku szybko sortowała hufnale.
– Sama podkuwam, to wiem, które są co warte – zauważyła.
Żyd zdziwił się na takie oświadczenie, ale już zobaczył nowego gościa i zachęcająco giął się w jego kierunku.
– Uszanowanie paniczowi.
– Dzień dobry, Silberstein – mruknął Franio, a w kierunku znajomej klientki skłonił się zdawkowo.
Dziewczyna zerknęła spod oka, ale widząc Kalinowskiego szybko odwróciła się, rezygnując z przeglądania kolejnych hufnali.
– Tych już wystarczy – powiedziała, dając gestem znak, że bierze towar.
Położyła na ladzie pięciozłotowy banknot. Franio zbliżył się i przystanął obok niej tak blisko, że poczuł zapach jej włosów – ziołowy czy kwiatowy. Przyjemny... – pomyślał.
– Dzień dobry, Julka.
Burknęła coś w odpowiedzi, pospiesznie wzięła resztę i zawróciła szybko do drzwi.
– Zaczekaj! – zawołał za nią.
Dogonił ją dopiero na ulicy.
– Czemu uciekasz? – spytał.
– Ja? - wzruszyła ramionami.
– Nie pędź tak, poczekaj...
– Na co?
Szła szybko naprzód, on tuż obok, ledwo nadążając, bo prawie biegła. Na skraju rynku znajdował się umocowany pół metra nad ziemią długi drąg, do którego wiązano konie, pojedyncze i zaprzężone przy wozach. Stał tu także wierzchowiec Stankiewiczówny.
Franio przyspieszył i dzięki temu w ostatniej chwili znalazł się między dziewczyną a jej koniem.
– Zaczekaj – poprosił. – Przecież musimy pogadać.
– Niby o czym?
– O lesie – Franio uśmiechnął się z poczuciem przewagi. – I o jednej takiej pannie, która zostawiła coś na krzaku.
Stankiewiczówna wzruszyła ramionami, jej wyraz twarzy wskazywał, że nie ma ochoty na rozmowę.
– Znalazłem twoją wstążkę – powiedzial Kalinowski, dotykając kieszeni na piersi.
Popatrzyła nieprzyjaźnie.
– Mnie żadnej nie brakuje – oświadczyła. - Coś ci się pomyliło.
– Przecież widziałem, jak wtedy rąbałaś drewno i wiem, że to twoja.
Wyjął wstążkę z kieszeni, ale dziewczyna nie wykazała zainteresowania.
– To nie moja.
– Skąd wiesz, skoro nawet nie popatrzyłaś.
– Widziałam. Po za tym mnie tam nie było, to i wstążka nie moja!
Chłopak rozejrzał się bezradnie. Julka nie zamierzała się przyznać, że to ją tropił w lesie i prawdopodobnie postrzelił. Mogła mieć żal, chciał się wytłumaczyć.
– Nie chciałem strzelić – gorączkowo próbował się usprawiedliwiać. – Skąd mogłem wiedzieć, że tam siedzisz? Jakbyś krzyknęła, to na pewno bym nie...
Wzruszyła ramionami. Odrzuciła kosmyk włosów, który zsunął się jej na czoło i spojrzała zimno.
– Nie wiem, o czym mówisz – stwierdziła dobitnie, odwiązując konia. – A teraz muszę iść. Do widzenia.
Ale Franio nie dał się łatwo odpędzić. Nie zastanawiając się chwycił jej lewą rękę. Przy przegubie zobaczył świeże zadrapanie. A nawet coś więcej. Wprawne oko Kalinowskiego dostrzegło pod skórą czarną wypukłość.
– To przecież śrut – powiedział. – Mój?
– Nie pozwalaj sobie! – szarpnęła się.
Puścił ją, ale nie przeprosił. Założył kciuki za pasek spodni. Tuś mi, rudy ptaszku - pomyślał z radością.
– Kiedy się spróbujemy? – spytał prowokująco. – No, wiesz, na rękę.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.