Dworskie intrygi - ebook
Dworskie intrygi - ebook
Lady Cecily straciła rodziców podczas wojny z Francją. Od tamtej pory mieszka na królewskim dworze, gdzie jest najbliższą towarzyszką i powierniczką królewskiej córki. Z trudem znosi obecność szlachetnie urodzonych francuskich zakładników, którzy są traktowani jak honorowi goście, a nie jak jeńcy. Kiedy księżniczka zaczyna jawnie flirtować z lordem Coucy, Cecily otrzymuje zadanie. Musi zrobić wszystko, aby nie dopuścić do romansu i uchronić królewską rodzinę przed skandalem. Przekonuje przyjaciela Coucy’ego, Marca de Marcela, aby jej pomógł. W zamian ma zorganizować jego ucieczkę z Anglii.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2549-6 |
Rozmiar pliku: | 786 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
11 listopada 1363 roku
Smithfield, Londyn
Mon Dieu, ależ na tej wyspie jest zimno.
Lodowaty angielski wiatr rozwiał Marcowi de Marcelowi włosy, a w następnej chwili wślizgnął się pod jego kolczugę, obejmując szyję swoim chłodnym dotknięciem. Marc spojrzał na rycerzy znajdujących się w drugim końcu pola, zastanawiając się, który będzie jego przeciwnikiem.
Choć to właściwie nie miało znaczenia.
– Wystarczy jedno starcie – powiedział cicho – by każdy z nich znalazł się na ziemi.
– Kodeks rycerski wymaga trzech natarć kopią – odrzekł mu lord Coucy – po których nastąpią trzy ciosy mieczem. Dopiero wtedy będzie można ogłosić zwycięzcę.
Marc westchnął. Co za szkoda, że tego rodzaju turnieje są tylko zabawą. Bo on z wielką chęcią powitałby możliwość wyprawienia na tamten świat jeszcze jednego z tych przeklętych Anglików.
– Przy okazji takich zabaw marnuje się tylko siły konia. No i nasze własne.
– Nie należy, mon ami, obrażać tych, na których łasce się znajdujemy. Dzięki współpracy z nimi nasz pobyt tutaj okaże się bardziej znośny.
– Jesteśmy zakładnikami. I nic nie mogłoby uczynić tego faktu bardziej znośnym.
– Damy mają taką moc. – Coucy ruchem głowy wskazał trybuny. – Są très jolie.
Marc spojrzał w tamtą stronę. Po prawicy króla Edwarda siedziały kobiety. Tuż obok monarchy królowa, przyodziana w fioletowy strój bramowany gronostajami, a dalej całe mnóstwo innych dam, z których wyróżniała się tylko jedna.
Ta, której ciemne włosy ozdabiał złoty diadem i która, skrzyżowawszy na piersi ramiona, spoglądała w ich kierunku ze zmarszczonymi brwiami. Marc nawet z tak dużej odległości dostrzegał w jej spojrzeniu nienawiść równą swojej własnej. Kobieta patrzyła tak, jakby czuła odrazę do wszystkich Francuzów.
No cóż, pomyślał, przynajmniej jej uczucia są odwzajemnione.
Wzruszył ramionami. Les femmes Anglaises go nie interesowały. Jego uwagę zaprzątali dwaj monarchowie będący gośćmi angielskiego władcy, którzy wraz ze swoim królewskim gospodarzem oglądali turniej.
– Ja będę chciał zrobić wrażenie na les rois, a nie na damach – powiedział Marc swemu ciemnowłosemu przyjacielowi.
– Rycerz powinien dążyć do tego, by wywrzeć wrażenie na damach – odrzekł mu z uśmiechem przyjaciel. – Ponieważ to jest najlepszy sposób, by zaimponować ich mężczyznom.
Enguerrand, lord Coucy, choć był młodszy od Marca, wciąż go zadziwiał. Na przykład tym, że jednego dnia w trakcie walki potrafił zarąbać toporem nieprzyjaciela, a już następnego dnia wyśpiewywać les chansons z damami. Tej pierwszej sztuki, sztuki walki, Marc w znacznym stopniu sam go nauczył. Jednak to nie on nauczył go tej drugiej.
– Jak ty to robisz? – zapytał Coucy’ego. – Jak znajdujesz w sobie siłę, by schylać głowę przed tymi, co trzymają cię w niewoli, i uśmiechać się do nich?
– Czynię to w imię honoru francuskiego rycerstwa, mon ami – zabrzmiała odpowiedź.
– Francuski honor umarł pod Poitiers – odparł Marc, wspominając, jak podczas tej bitwy tchórzliwi francuscy dowódcy, wśród których znajdował się nawet najstarszy syn króla, uciekli z pola walki, porzucając monarchę.
– Wojna już się skończyła – stwierdził Enguerrand, kręcąc głową. – Nie prowadzimy jej w tej chwili.
Enguerrand miał rację i mówił przy tym o wszystkich wziętych do niewoli francuskich rycerzach. Wszystkich prócz jego przyjaciela Marca. Ponieważ Marc wojnę wciąż prowadził. Tak, on ciągle walczył, choć nie toczono już bitew i pomimo że podpisano rozejm. Był zakładnikiem Anglików i buntował się przeciwko temu wewnętrznie. Miał wrażenie, że na jego szyi zaciska się angielska pętla i nie pozwala oddychać.
Z zamyślenia wyrwał go herold ogłaszający początek turnieju. Coucy miał stoczyć walkę jako pierwszy – z wyższym, potężniej zbudowanym rycerzem – który przynajmniej wyglądał na godnego przeciwnika.
W odróżnieniu od przyjaciela Marc miał walczyć z chłopcem, nieopierzonym młodzikiem, którego, nie będąc ostrożnym, można było przypadkiem zabić.
Lecz czy ja, zapytał Marc sam siebie, zdobędę się na tę ostrożność?
Lady Cecily, hrabina Losford, wzdrygnęła się, widząc, jak jej oddech w lodowatym powietrzu zmienia się w mgiełkę. Następnie przeniosła spojrzenie na ścięte mrozem turniejowe pole, które mieniło się kolorami sztandarów i chorągiewek, rycerskich opończy i okrywających wierzchowce czapraków. Złoto i srebro, czerwień i błękit, a także inne kolory, rwały wprost oczy, dodając splendoru całemu wydarzeniu mającemu zadziwić królewskich gości i oddać cześć królowi Edwardowi, który świętował swoje zwycięstwo nad Francuzami.
Lady Cecily podniosła dumnie głowę, starając się, by jej postawa była godna hrabiowskiego tytułu.
„Musisz zachowywać się tak, by przynosić honor naszemu rodowi. To twój obowiązek”.
Tak brzmiały powtarzane nieraz słowa rodziców, którzy żyli już jedynie w jej pamięci.
– Prawda, Cecily?
Cecily spojrzała na księżniczkę Isabellę, nie wiedząc, o co królewska córka ją pyta. Jako jedna z siedmiu dam dotrzymujących towarzystwa księżniczce, pozwalała sobie czasami na to, by w zamyśleniu nie śledzić rozmowy. Tak też stało się teraz, gdy słowa księżniczki wyrwały ją z zadumy.
– Jestem pewna, że macie rację, pani – odrzekła na wszelki wypadek, z nadzieją, że odpowiedź będzie pasowała do tej sytuacji.
– Naprawdę? – uśmiechnęła się księżniczka. – Myślałam, że nie lubisz Francuzów.
Isabella dostrzegła zamyślenie swej ulubionej dwórki i postanowiła z niej zażartować.
– Obawiam się, pani, że nie słyszałam, o czym mowa – przyznała lady Cecily z westchnieniem.
– Mówiłam, że ten Francuz wygląda bardzo groźnie.
Lady Cecily podążyła spojrzeniem za wzrokiem swojej pani i od razu zauważyła, że dwaj Francuzi dosiedli już swoich wierzchowców, lecz nie włożyli jeszcze hełmów. Jeden z nich, rycerz, którego widziała po raz pierwszy, był wysokim blondynem o bystrym spojrzeniu. I przypominał jej lamparta – dzikiego kota, który jednym skokiem potrafi przynieść śmierć swojej ofierze.
– Jest przystojny, prawda?
Cecily zmarszczyła brwi, zawstydzona tym, że księżniczka Isabella przyłapała ją na wpatrywaniu się we francuskiego zakładnika.
– Mnie jasnowłosi mężczyźni się nie podobają.
– Miałam na myśli tego ciemnowłosego. – Księżniczka roześmiała się.
Cecily tymczasem nawet na niego nie spojrzała. Zresztą nie miało to najmniejszego znaczenia, bo Cecily gardziła i jednym, i drugim. Znała oczywiście rycerskie obyczaje, nie mogła jednak zrozumieć, dlaczego król pozwolił francuskim zakładnikom brać udział w turnieju. Byli przecież kimś niewiele lepszym niż zwykli więźniowie, zatem należało ich właśnie w taki sposób traktować.
– Obaj będą przystojniejsi, kiedy spadną z koni i unurzają się w błocie.
Słysząc te gniewne słowa Cecily, Isabella i pozostałe jej dwórki, wybuchnęły śmiechem, który ucichł dopiero, gdy królowa Filipa spojrzała na nie ze zmarszczonymi brwiami.
Cecily uśmiechnęła się, zadowolona, że udało jej się wybrnąć z krępującej sytuacji za pomocą żartu. Chociaż prawda była taka, że te słowa wyrażały to, co w rzeczywistości myślała. Tak, ona najzupełniej poważnie życzyła tym Francuzom upadku. A nawet więcej – żałowała, że turniej jest jedynie zabawą – z przyjemnością zobaczyłaby, jak z prawdziwych ran płynie prawdziwa francuska krew.
– Ciekawa jestem – odezwała się księżniczka – z którym z nich będzie walczył Gilbert.
Cecily spojrzała w przeciwległy koniec pola, gdzie Gilbert, od niedawna sir Gilbert, dosiadł właśnie swojego rumaka. Siedział na nim wysoki i wyprostowany, podczas gdy fioletowa jedwabna wstążka, którą mu ofiarowała, trzepotała na wietrze, zatknięta na jego kopii.
A naprzeciwko Gilberta, na swoim wierzchowcu, w kolczudze i zbroi, czekał już francuski rycerz o jasnych włosach. Cecily nie znała się na wojennym rzemiośle, jednak potrafiła dostrzec, że z całej jego postawy i ze sposobu, w jaki trzyma kopię, bije płynąca z bojowego doświadczenia wiara w swoją niezawodność.
– Jestem pewna – powiedziała, choć wcale tego pewna nie była – że Gilbert potrafi zrzucić z konia każdego.
Isabella zmierzyła młodzieńca sceptycznym spojrzeniem.
– Nie mów głupstw – odrzekła do Cecily. – To jest pierwszy turniej Gilberta. Jeżeli chłopakowi uda się nie wypuścić z rąk kopii, to już będzie sukces. Dlaczego dałaś mu swoją wstążkę?
Cecily westchnęła.
– Bo wydawał mi się taki osamotniony…
Isabella zmarszczyła brwi.
– Nie myślisz chyba o nim jako o swoim przyszłym mężu?
– Gilbert jako mąż? – Cecily roześmiała się. – Nie. On jest dla mnie jak brat.
Gilbert, który był o kilka lat od niej starszy, zjawił się na zamku jej rodziny jeszcze jako młody giermek i u boku hrabiego uczył się rycerskiego rzemiosła. Teraz był już rycerzem, lecz na jej męża z pewnością się nie nadawał. Król będzie raczej szukał dla niej człowieka dojrzałego, wielkiego możnego pana, kogoś, komu zaufa bez reszty i któremu będzie mógł oddać we władanie potężny zamek Losford strzegący pogranicza kraju. Kim jednak będzie ten człowiek, Cecily nie wiedziała.
– Czy Jego Królewska Mość mówił coś więcej o moim zamążpójściu? – zapytała teraz szeptem księżniczkę.
Zdawała sobie doskonale sprawę, że odziedziczywszy po śmierci ojca ogromną fortunę, stanowi doskonałą partię i że czas już najwyższy, by i ona sama, panna prawie dwudziestoletnia, i zamek Losford wraz ze wszystkimi ziemiami dostały się człowiekowi wybranemu przez króla.
Księżniczka pokręciła przecząco głową.
– Ojciec zajęty jest teraz swoimi królewskimi gośćmi, więc nie ma czasu, by o tym pomyśleć. A poza tym… – Isabella ścisnęła zziębnięte palce Cecily. – Poza tym ja nie chcę, żeby cię tak szybko zabrano ze dworu…
Tak szybko? – zastanowiła się Cecily. Jak to? Przecież od chwili, gdy Francuzi zabili jej ojca, upłynęły już całe trzy lata, a pierwsza msza rocznicowa po śmierci jej matki miała zostać odprawiona już za dwa miesiące. Czas żałoby minął. A tymczasem księżniczka…
– Nie chcesz, pani, tracić towarzyszki zabaw… – powiedziała Cecily z domyślnym uśmiechem.
Wiedziała bowiem, że Isabella – ta wielkiej urody trzydziestojednoletnia, wciąż niezamężna królewska córka – uwielbia wszelkie dworskie zabawy.
– Posłuchaj, Cecily – zwróciła się do niej. – Byłaś w żałobie zbyt długo. Powinnaś nacieszyć się życiem, zanim wyjdziesz za mąż…
Nie dokończyła, bo w tejże chwili zagrały trąbki anonsujące następny pojedynek, mający się odbyć ku uciesze zgromadzonej publiczności. Jednak Cecily, słuchając herolda recytującego zasady kolejnej walki, nie potrafiła się cieszyć. Ze zmarszczonymi brwiami patrzyła na francuskich rycerzy i myślała, że Bóg nie powinien był ich pozostawić przy życiu, skoro jej ojciec z ich właśnie winy zginął.
Czerwono-biało-błękitna chorągiew Coucy’ego trzepotała na wietrze, a sam Coucy z uśmiechem oczekiwał na początek walki. Gdy ruszył w końcu do boju, Marc śledził uważnie każdy jego ruch, tak jakby własnym skupionym wzrokiem mógł zapewnić przyjacielowi zwycięstwo. Wciąż uważał Coucy’ego za nowicjusza, choć ten już dawno uzyskał tytuł hrabiowski, wziął we władanie swoje dobra i zdobył sławę jako dzielny rycerz i dowódca.
W ciągu kilku chwil okazało się, że i w dzisiejszym pojedynku zwycięstwo należeć będzie do niego. Pokonał rosłego Anglika szybko, bez trudu i zgodnie z zasadami – wytrącając mu z rąk najpierw kopię, a potem miecz.
Trybuny przyjęły ten pokaz siły i zręczności z entuzjazmem, wiwatując na cześć rycerza, który potrafił z walki ze swym przeciwnikiem uczynić coś, co wyglądało jak pełen elegancji taniec.
Gdy, zszedłszy z pola walki, Coucy zbliżył się do Marca, ten dał wyraz swojemu uznaniu, po czym, rzuciwszy okiem na swojego przeciwnika, drobnego młodzika, który wyglądał tak, jakby zaledwie wczoraj został pasowany na rycerza, powiedział:
– Przecież oni mnie obrażają, każąc mi walczyć z chłopcem – następnie spojrzał na fioletową wstążkę na kopii Anglika i dodał: – Chciałeś, bym starał się wywierać wrażenie na damach. Czy sądzisz, że dama tego młodzika będzie zachwycona, kiedy zobaczy swoją wstążkę stratowaną końskimi kopytami?
– Sprawuj się przyzwoicie, mon ami – odrzekł mu na to Coucy.
Marc westchnął. Wiedział, że spodziewano się po nim, że będzie walczył tak jak przed chwilą jego przyjaciel – wystarczająco dobrze, by przynieść honor sobie samemu oraz swej ojczyźnie, ale nie na tyle dobrze, by skrzywdzić przeciwnika. Tak bowiem nakazywał kodeks rycerski.
Przez krótką chwilę żałował tego chłopca. Przyszło mu do głowy, że się nad nim zlituje i po przepisowych trzech starciach pozwoli mu opuścić pole walki z dumą i honorem. W następnej chwili jednak pomyślał, że rycerze częstokroć mówią jedno, a czynią drugie. Składają hołd lenny, a potem uciekają z pola bitwy. Przysięgają, że będą chronić kobiety, a potem je gwałcą.
A czynią tak, gdyż w rzeczywistości nie chodzi im o honor, tylko o jego pozory. Wieloletnie obserwacje doprowadziły go do wniosku, że życie jest jedną wielką przebieranką, podczas której każdy udaje kogoś, kim nie jest.
A on, Marc de Marcel, nie chciał udawać i postanowił, że dzisiaj przeciwko temu zaprotestuje. W jedyny sposób, jaki mu pozostał. Nie zabije tego młodzika, ale go zawstydzi. I będzie miał z tego trochę uciechy.
Gdy tak postanowił, jego rumak poruszył się pod nim, bijąc kopytami o twardą, zmarzniętą ziemię, jakby przeczuwał intencje pana.
W następnej chwili na znak dany przez herolda Marc spiął konia i ruszył do ataku.
Cecily nie oklaskiwała pierwszego Francuza, dopóki Isabella nie dała jej kuksańca w bok.
– Ciemnowłosy Francuz to mistrz sztuki walki. Zgodzisz się chyba ze mną?
– Jak możecie, pani – zapytała Cecily, klaszcząc bez entuzjazmu – wyrażać się dobrze o Francuzie?
– Mówisz tak, jakby on był niewiernym. Zapominasz, że w żyłach mego ojca płynie francuska krew.
Była to prawda – dzięki temu pokrewieństwu król Edward zgłosił nawet pretensje do francuskiego tronu. Lecz ona, Cecily, nie czuła żadnej więzi z Francuzami, a mężczyźni podobni do tych, którzy brali dziś udział w turnieju, a może nawet oni sami, zabili jej ojca. A potem… wkrótce po nim odeszła także jej matka.
Cecily z westchnieniem spojrzała na pole, a gdy herold dał znak, zaniosła do Boga modlitwę o bezpieczeństwo Gilberta, który w starciu z rosłym Francuzem w błękitno-złotej opończy zdawał się mieć nikłe szanse. Teraz, po rozpoczęciu potyczki, siedział na koniu jakoś krzywo, niepewnie, podczas gdy tamten zdawał się niewzruszony niczym mury Windsoru. Cecily wstrzymała oddech, tak jakby to mogło pomóc. Jeźdźcy zbliżali się do siebie bardzo szybko. Co będzie, pomyślała, jeżeli ten Francuz naprawdę…?
Dał się słyszeć szczęk kopii o zbroję i koń Gilberta stanął dęba. W następnej chwili chłopak leżał na wznak, a jego zielono-biała opończa okrywała ziemię niczym wiosenna trawa.
Cecily zerwała się na równe nogi. Czy Gilbert jest ranny? A może… stało się coś gorszego, tragicznego? Nie, Boże, błagam, tylko nie to, modliła się w duchu. Tylko nie kolejna strata…
Francuz powstrzymał swego konia, aby nie stratować chłopca kopytami. Gilbert w następnej chwili usiadł bez niczyjej pomocy i zdjął hełm. Teraz, gdy nic nie chroniło jego głowy i gdy znajdował się w cieniu potężnego rycerza górującego nad nim na swym koniu, wyglądał na chłopca tak młodego, drobnego i niedoświadczonego, jakim był w istocie.
Ale na szczęście nie był ranny.
Isabella uniosła brwi.
– Obawiam się – powiedziała do Cecily – że twoja wstążka nie przyniosła mu szczęścia.
– Szanse nie były równe – odrzekła Cecily. – I dlatego jego przeciwnik powinien był okazać się na tyle rycerski, by go oszczędzić.
– Nie sądzę, by ten Francuz miał zwyczaj bawić się w grzeczności. Podczas gdy jego przyjaciel…
Isabella mówiła dalej, a tymczasem francuski rycerz, wojownik, którego Cecily pragnęła widzieć na ziemi upokorzonego klęską, a najlepiej stratowanego końskimi kopytami, zawrócił swego wierzchowca i opuścił turniejowe pole.
W całkowitej ciszy, której nie przerwały nawet pojedyncze oklaski.
Pałac westminsterski – tego samego dnia wieczorem
Cecily, siedząc przy ustawionym na podwyższeniu stole w Wielkiej Sali westminsterskiego pałacu, błądziła wzrokiem po zgromadzonym tłumie. Migotliwe światło pochodni wydobywało z ciemności twarze, a ona przyglądała im się, jakby wypatrywała swej przyszłości.
Czy na jej męża zostanie wybrany wysoki hrabia, właściciel posiadłości w południowo-zachodniej części kraju, czy może postawny baron z Sussexu, który niedawno pochował żonę?
Z zamyślenia wyrwało ją pytanie Isabelli.
– Cecily? Czy słyszałaś, co mówię?
– Tak, Wasza Wysokość?
Isabella zmarszczyła brwi.
– Posłuchaj mnie uważnie – powiedziała ściszonym głosem. – Ojciec dostał dobre wiadomości dotyczące Szkocji. Dopisuje mu doskonały nastrój i nie jest tak trzeźwy jak zwykle. A zatem bardzo prawdopodobne, że dziś wieczorem zostaniesz obiecana jednemu z lordów.
– Jego Królewska Mość wymienił już kogoś z imienia?
Isabella pokręciła głową.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
Cecily nie miała pojęcia, za kogo wyjdzie za mąż. Wiedziała jednak, że będzie to Anglik, potężny i wierny królowi arystokrata. Człowiek, któremu monarcha będzie mógł ufać tak bardzo, jak ufał jej ojcu, ponieważ zamek Losford, zwany Stróżem Kanału, uważany był za najważniejszy bastion Anglii, ten, który jest w stanie utrzymać wrogów z dala od jej brzegów.
Mógł zatem dostać się jedynie w ręce kogoś, dla kogo obowiązek stał ponad wszystko.
Tak jak dla niej.
Wyrosła, wiedząc, że taki będzie jej los. Była bowiem jedynym dzieckiem hrabiego Losford i jedyną spadkobierczynią jego dóbr ziemskich oraz tytułu. Miała zatem wyjść za mąż zgodnie z decyzją rodziców i króla.
– Myślisz o nim?
Pytanie Isabelli znowu przywołało ją do rzeczywistości.
– Codziennie myślę o ojcu.
Choć gdy żył, widywała go bardzo rzadko. Jak wszyscy mężczyźni spędził większą część życia na wojnie, we Francji.
– Miałam na myśli twego męża. Czy zastanawiasz się, kto nim będzie?
– Myślę tylko o tym, że zaakceptuję każdy wybór króla.
Zgodnie ze swoim obowiązkiem, dodała w myślach.
– No cóż, ojciec z pewnością chciałby, żeby twój przyszły mąż wyróżniał się na turniejowym polu. A tymczasem dzisiaj bardziej niż nasi rycerze zdołali mu zaimponować francuscy zakładnicy. O, popatrz. Tam stoi!
– Kto? – Cecily, zdezorientowana, wytężyła wzrok. – Gdzie?
– Ten francuski rycerz. Ten ciemnowłosy. Tam, przy ogniu.
Rzeczywiście, Francuz stał wraz ze swoim jasnowłosym przyjacielem przy jednym z kominków. W swobodnej postawie, wyraźnie odprężony, tak jakby znajdował się u siebie, we własnym domu, a nie w pałacu angielskiego króla.
– Najwyższy czas, żebyśmy się poznali – oznajmiła księżniczka. – Idź. Przyprowadź go do mnie. Pogratuluję mu dzisiejszego zwycięstwa.
Cecily z lekkim ociąganiem wstała od stołu, zeszła z podwyższenia i ruszyła przez tłum w stronę Francuzów. Idąc, czuła, że jej niechęć do nich z każdym krokiem wzrasta. Mieszkała przecież w Anglii znajdującej się pod rządami angielskiego króla, na angielskim dworze, a wszędzie słyszała francuską muzykę. Gdy tańczyła, jej stopy poruszały się we francuskim tańcu. Nawet pewne słowa, codziennie używane, były francuskie. Nic więc dziwnego, że zakładnicy tak dobrze się tu czuli. Gdyby nie to, że byli zmuszeni mieszkać po tej stronie Kanału, mogliby uważać, że znajdują się we własnej ojczyźnie.
Isabella miała rację. Anglicy i Francuzi mieli wspólną kulturę, do pewnego stopnia wspólny język, a nawet, w niektórych przypadkach, w ich żyłach płynęła wspólna krew. Łączyło ich tak wiele. A mimo to nic nie było w stanie ich powstrzymać od wyniszczającej, przynoszącej śmierć i cierpienie wojny.
W chwili gdy Cecily była już bardzo blisko obu francuskich rycerzy, ten ciemnowłosy się oddalił. Widząc to, zawahała się przez chwilę i chciała wycofać. Lecz było już za późno. Jasnowłosy podniósł wzrok i ją zauważył.
Patrzył jej prosto w oczy, a Cecily nie wypadało tak po prostu odwrócić się teraz na pięcie i oddalić.
Przystanęła, czekając, aż rycerz powita ją ukłonem. On tymczasem tylko mierzył ją wzrokiem. Stał nieruchomo i w milczeniu.
– Zwyczaj wymaga – wycedziła z tłumioną złością – by rycerz złożył ukłon damie.
Jasnowłosy Francuz wzruszył na to ramionami.
– Należę do królewskiego dworu – uświadomiła mu.
– Uważasz zatem, że mam się kłaniać nie tylko członkom angielskiej rodziny królewskiej, lecz także jej sługom?
– Nie jestem sługą – odpowiedziała ostro.
Przecież widział, że nosi aksamity, nie mógł więc wziąć jej za służącą. Było całkiem jasne, że chciał po prostu ją rozdrażnić i okazać brać szacunku. I dopiął swego.
– A twoje zachowanie, panie, to kolejny dowód na to, że rycerskość Francuzów jest zdecydowanie przeceniana – dodała lodowatym tonem.
Cios był celny. Wyprostował się, słysząc te słowa.
– Kawaler Marc de Marcel, do twoich usług, pani – przedstawił się z lekkim, jakby drwiącym skinieniem głowy.
– Rycerskość to coś więcej niż dworne maniery. Prawdziwy rycerz pozwoliłby niedoświadczonemu przeciwnikowi zejść z pola z honorem.
Spojrzał na jej fioletową suknię. I zrozumiał.
– Fioletowa wstążka przywiązana do kopii tego młodzika była od ciebie, pani.
Tonem głosu sugerował, że Gilbert jest jej kochankiem. Uświadomiwszy to sobie, pragnęła Cecily ostrą reprymendą wyprowadzić go z błędu, ale opanowała się i tego nie uczyniła.
– Potwierdziłabym to, nawet gdyby tak nie było – powiedziała zamiast tego.
Jego uporczywe spojrzenie zapierało jej dech w piersi. Gniew w jego oczach dorównywał jej gniewowi, a może… A może to nie był gniew, zastanowiła się.
Jakby w odpowiedzi na jej wątpliwości, na twarzy de Marcela powoli pojawił się uśmiech. Całkiem pozbawiony radości.
– Prawdą jest – odezwał się – że pokonałem i upokorzyłem twojego młodego rodaka. Lecz czy ty, pani, patrzyłabyś teraz na mnie z takim samym gniewem, gdyby to on zrzucił z konia mnie?
Miał całkowitą rację i Cecily zarumieniła się ze wstydu. Bo przecież okazała się tak samo niegrzeczna jak on, tymczasem hrabina powinna być opanowana i uprzejma w każdej sytuacji.
– Jesteś tutaj od niedawna, panie? – zapytała, starając się o grzeczny ton i udawaną ciekawość.
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Od kilku tygodni, które wydają mi się latami. Hrabia d’Oise bardzo tęsknił za domem. A wasz król, zanim pozwolił mu wyjechać, zażądał zastępcy. C’est moi. Zaspokoiłem twoją ciekawość, pani. Możesz więc odejść.
– Królewska córka chce was poznać.
Było to oczywiście kłamstwo. Ale takie, które usprawiedliwiało fakt, że do niego podeszła.
– Królewska córka żywo interesuje się jeńcami swego ojca.
Tylko przystojnymi, pomyślała Cecily, jednak ugryzła się w język, po czym odwróciła się, modląc się, by on poszedł za nią.
Uczynił to.
– Kawaler Marc de Marcel, Wasza Wysokość – przedstawiła go, gdy podeszli do księżniczki. – Przybył tutaj niedawno.
– Czy zakładnik może być przedstawiony tym, którzy go pojmali, Wasza Wysokość? – zapytał Marc z ukłonem tylko odrobinę niższym niż ten, który złożył Cecily.
– Tak – potwierdziła Isabella. – A co więcej, nie tylko może, ale i powinien. Tymczasem wasz przyjaciel… – wskazała ruchem głowy ciemnowłosego rycerza, który pojawił się w zasięgu wzroku – …jeszcze nie został mi przedstawiony. A, jak mi się zdaje, przebywa on w Anglii znacznie dłużej niż ty, panie.
Ciemnowłosy rycerz – jakby odgadując pragnienie księżniczki – zbliżył się zaraz do nich i się przedstawił.
– Enguerrand, lord Coucy – oznajmił bez żadnych dalszych wyjaśnień.
Tak jakby jego imię i tytuł w zupełności wystarczały. Ale w rzeczywistości tak było. Ród Coucy był bowiem rodem słynnym i dobrze znanym także po tej stronie Kanału. Dawniej miał nawet ziemskie posiadłości na wyspach.
Isabella w milczeniu skłoniła głowę. Nie było potrzeby, by mówiła, kim jest. Każdy wiedział, że jest najstarszą, najbardziej ukochaną córką króla.
Tymczasem minstrele, dmąc w rogi, dali znak, że zaczyna się kolejny taniec. Isabella wstała i wyciągnęła rękę do Coucy’ego, zachęcając go w ten sposób, by ją poprowadził na środek sali. Uczynił to z widoczną ochotą.
Cecily rozejrzała się wokół w nadziei, że ktoś ją wybawi z niezręcznej sytuacji, w której się znalazła. Bo powinna była przecież zatańczyć z partnerem, który mógłby zostać jej mężem, a nie z zakładnikiem.
A zakładnik na dodatek nie wyciągał ręki.
No cóż, pomyślała, znalazłam się w pułapce. Ale skoro tak, spróbuję okazać wspaniałomyślność.
– Pochodzisz z Doliny Oise, panie? – zagadnęła.
Zareagował na to zmarszczeniem brwi, tak jakby wspomnienie stron ojczystych go rozgniewało.
– Tak – odrzekł krótko.
– A czy tam ludzie tańczą?
– Czasami. Kiedy ci przeklęci dadzą nam odetchnąć od walki.
– Kiedy kto da wam odetchnąć? – zapytała, marszcząc brwi.
– Ci przeklęci… – wyjaśnił z uśmiechem. – Tak nazywamy Anglików.
Wyciągnęła rękę, gestem godnym księżniczki.
– Jeżeli potrafisz tańczyć, panie, udowodnij.
– Czy to część kary nałożonej na zakładnika?
– Nie – odrzekła ostro. – To jeden z przywilejów.
– A zatem, pani, wyjaw mi swoje imię. Żebym wiedział, z kim tańczę.
Zawstydził ją tym upomnieniem. Uświadomiła sobie, że gniew ją zaślepił do tego stopnia, że zachowała się jak zwykła służąca.
– Lady Cecily, hrabina Losford.
Poczuła satysfakcję, widząc jego zaskoczenie. Popatrzył na jej nieokrytą głowę, a potem rozejrzał się tak, jakby się spodziewał zobaczyć w pobliżu jej męża, hrabiego.
– Nie szukaj mojego męża, panie. Nie mam go jeszcze. I… to ja noszę tytuł.
Tak, nosiła tytuł z dumą, ale równocześnie ten fakt napełniał ją smutkiem, bowiem oznaczało to, że cała jej rodzina nie żyje.
Nie odrzekł na to nic, a jedynie skinął tylko głową. Następnie wyciągnął rękę bez wahania, tak jakby od samego początku zamierzał to zrobić. Ujął jej dłoń w swoją – twardą, męską, noszącą ślady walk w postaci odcisków i blizn.
Dołączyli do korowodu tancerzy. Cecily zauważyła, że w drugim końcu sali Coucy i Isabella, uśmiechnięci, szepczą coś do siebie, zachowując się tak, jakby ten wieczór został urządzony wyłącznie dla ich uciechy. Coucy nie okazywał najmniejszego gniewu z powodu swej niewoli, podczas gdy jej partner, de Marcel, tańczył z gniewnym obliczem i uparcie milczał.
Ciekawe, pomyślała sobie, czy ten człowiek potrafi się z czegokolwiek cieszyć. Bo na pewno nie cieszył się z jej towarzystwa – wiedziała to ponad wszelką wątpliwość. Gdy taniec się skończył, puścił szybko jej dłoń i, wciąż milcząc, rozejrzał się po sali, tak jakby szukał drogi ucieczki. Stwierdziła, że musi być bardzo nieszczęśliwy.
Jednakże mógł, jeżeli tylko by zechciał, pić dobre wino z królewskiej piwnicy, napełniać brzuch mięsiwami z królewskiego stołu i słuchać słodkich tonów muzyki granej przez królewskich minstreli. Tak, mógł czynić to wszystko, bowiem żył, podczas gdy jej ojciec leżał martwy w grobie.
– Czym sobie, panie, zasłużyłeś – zagadnęła – by dostąpić zaszczytu zastępowania innego zakładnika?
– Zaszczytu? – powtórzył oburzony.
– No tak, jest to zaszczyt. Zostaliście przecież pokonani na polu walki. Zabiliście mojego… to znaczy… wielu moich rodaków. A mimo to król przyjmuje was na dworze, niczym gości, a nie więźniów. Trudno uznać to za niedolę, która najczęściej staje się udziałem pokonanych. Zgodzicie się ze mną?
– Więzienie ozdobione arrasami nie przestaje być więzieniem.
– Ale jesteście bezpieczni. Możecie robić, co chcecie.
– A gdybym chciał wrócić do domu?
No tak, tego jednego zrobić nie mógł.
– Zgodzisz się, panie, ze mną, że jako pokonanym jednak jakaś kara musi zostać wymierzona. Anglicy są zwycięzcami!
Usłyszawszy te słowa, zmienił się na twarzy.
– Nie! – zaprzeczył gwałtownie. – Nie pokonaliście nas. I nigdy nie pokonacie. Zostaliśmy zdradzeni przez ludzi tchórzliwych. Tak, przez tchórzy, do których liczby lord Coucy i ja się nie zaliczamy. Bo my dwaj gotowi byliśmy walczyć do samego końca, aż do chwili, gdy zabijemy ostatniego Anglika!
– A więc nienawidzicie Anglików – powiedziała prosto z mostu, stwierdziwszy, że i on mówi, nie owijając w bawełnę.
– Tak samo jak wy Francuzów – zabrzmiała jego odpowiedź.
– Wątpię, czy jesteś w stanie zrozumieć, panie, uczucia, jakie żywię do twoich rodaków – odrzekła z udawanym spokojem. – I powiem wam, że skoro nas nienawidzicie i gardzicie gościnnością naszego króla, to mam nadzieję, że zabawicie tutaj jak najkrócej.
Skłonił się na to drwiąco.
– Muszę wyznać, pani, że i ja mam taką nadzieję.