Dwuświat. Księga 1. Przedwojnie - ebook
Dwuświat. Księga 1. Przedwojnie - ebook
Mała planeta, zwana Wszechziemią, jest podzielona na dwie krainy: rozwinięte technologicznie, ateistyczne Inco oraz Floris, gdzie religia związana z kultem bogini Patri stała się symbolem państwowości. Od wielu pokoleń obydwa społeczeństwa żyją w symbiozie, choć oddalają się pod ciężarem różnic kulturowych i światopoglądowych, stale podsycanych przez rządzących. Rola mężczyzn w obydwu krainach zmienia się diametralnie. Deficyt tej płci sprawia, że kroki podejmowane w celu zapewnienia możliwości prokreacji i dalszego rozwoju społeczeństwa zaburzają pokojowe stosunki między Inco i Floris. Czy intrygi na szczeblach władzy doprowadzą ostatecznie do wojny? Poznaj losy Jasmin, młodej mężatki w ciąży, która może jej przysporzyć kłopotów w kraju z problemami demograficznymi. Dowiedz się, w jaki sposób kapłanka Ae zdobyła władzę i kto musi umrzeć, by zachowała swą pozycję.
Kategoria: | Fantastyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66533-79-0 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Inco
– Nie mam dla pani dobrych wiadomości – powiedział doktor Steavans, wyrzucając do kosza zużyte, jednorazowe rękawiczki.
Na twarzy Jasmin pojawił się niepokój. Leżała w samej bieliźnie na kozetce z akrylowego szkła, zaścielonej płócienną narzutą. „Co poszło nie tak?” – głowiła się. Miała ochotę zadać pytanie, lecz tylko zacisnęła wargi i odwróciła wzrok w stronę okna. Zawsze tak robiła, kiedy dobierała słowa. Tym razem jednak na zewnątrz było zupełnie ciemno, nie pomogło. Majaczące w oddali światło robiło dość przygnębiające wrażenie i nie pozwalało się skupić. Zerknęła nieśmiało z powrotem na lekarza. Wiadomość, jeszcze niewypowiedziana, choć już brzmiąca jak wyrok, z pewnością odmieni jej życie.
– To ciąża mnoga – kontynuował czarnowłosy lekarz. – Rzadko się zdarza i nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem do czynienia z trójką dzieci tej samej płci.
Steavans uciekł wzrokiem w stronę aparatu do badań prenatalnych. Skupił się na przezroczystym, spiralnym wężu. Z metalowego opakowania wyjął szmatkę nasączoną błękitnym żelem i zaczął nią przecierać wystający z węża, lśniący dozgonną sterylnością czujnik. Polerowanie wyglądało na zwykłe odwrócenie uwagi. Lekarz zachowywał się tak, jakby nie chciał w tym momencie patrzeć w te wielkie, bursztynowe oczy, które z każdą sekundą coraz bardziej zapełniały się łzami, aż uroniły strugi smutku na policzkach. Ten widok nie był mu obcy. Większość poprzednich przypadków, których był świadkiem, stanowiły pojedyncze ciąże. Jeśli pojawiały się bliźniacze, raczej dotyczyły rodzeństwa obydwu płci. Precedens Jasmin najwyraźniej niebywale go zaskoczył.
– Muszę wpisać dane do modułu komputerowego. Dobrze? – zapytał z wyczuwalną troską.
Kiwnęła głową. Odebrał to jako akceptację. Urządzenie, które włączył, miało korpus z kilkoma przyciskami, miniprojektor oraz klawiaturę. Natychmiast zapaliła się mała lampka. Rzuciła wąski snop białego światła w kierunku ściany, tworząc ekran. Na nim po chwili pojawiło się brunatne tło i biały nagłówek Urzędu Kontroli Płci, a potem kod do autoryzacji.
– Jasmin Kozllov, córka Irminy i Omara, żona Addama. Wiek: trzy i pół. Dobrze pani wygląda – powiedział ze szczerym uśmiechem na twarzy Steavans.
– Dziękuję.
Usłyszane zdanie wybudziło pacjentkę, jakby przed momentem była zupełnie gdzie indziej. Szybko przetarła oczy.
– Jest pan bardzo miły – dodała.
– Poproszę pani kartę meldunkową. Muszę ściągnąć dwadzieścia bytów za wizytę. W takim przypadku nie może być mowy o odroczeniu. Sama pani rozumie. I proszę się ubrać.
Jasmin wiedziała, że na nic jej się zda udawanie, że zapomniała karty. Jakiś czas temu Rząd wprowadził szybkie rozwiązanie dla kilku plag nurtujących społeczeństwo. Wystarczyło, że istniał jeden bardzo poważny problem. Takie drobiazgi jak kradzież, gwałt czy wyrządzenie komuś krzywdy kończącej się trwałym kalectwem należało sprawnie i definitywnie wyeliminować. Dlatego za wszystkie powyższe przewinienia ustalono następujące kary wybierane losowo przez sędziego prowadzącego rozprawę: dożywocie w więzieniu o zaostrzonym rygorze, to samo w obozie pracy albo ewentualnie szubienica. Podziałało. Od tamtej pory praktycznie nie zdarzały się drobne kradzieże, jeśli już, to tylko na szeroką skalę. Znakiem czasu stała się moda na przezroczyste sakwy. Jasmin też nosiła taką. Doktor Steavans, jak każdy, bez trudu mógł ocenić, że wewnątrz sakwy leżącej w jego gabinecie obok kozetki znajdował się różowy komunikator, markowe odświeżacze, jeden do ust, drugi do dłoni, dwa czerwone batony regeneracyjne oraz rzeczona karta meldunkowa. Wielofunkcyjny dokument wyglądał jak metalowa blaszka ze szklanym chipem usytuowanym przy jednej z jej krawędzi. Służył do otwierania domu, do kontaktu z bankiem, ubezpieczycielem, a także – co jeszcze do niedawna nie było takie oczywiste – jako symbol tożsamości. Z pełną historią zdrowia. I co najważniejsze – był łatwy do identyfikacji w sakwie.
Jasmin z trudem podniosła się z pozycji półleżącej i usiadła na kozetce. Po chwili westchnęła, wyjęła kartę i wręczyła lekarzowi. Doktor Steavans wsunął ją do czytnika zlokalizowanego z przodu modułu komputerowego i wcisnął czarny przycisk. Na ekranie pojawiły się wszystkie dane pacjentki, łącznie ze stanem jej konta, na którym uzbierała dwadzieścia sześć tysięcy bytów. Lekarz zrobił lekki grymas, jakby zdziwił się na widok tej kwoty. Jednak zdał sobie szybko sprawę, że jego reakcja mogła wyglądać niestosownie, i w rewanżu dość niezdarnie się uśmiechnął.
– Gotowe. Przewidywany termin porodu... – Steavans tylko kliknął dwukrotnie w klawisze, wyjął kartę z czytnika i oddał pacjentce.
W tym czasie moduł komputerowy obwieścił krótkim sygnałem rozpoczęcie drukowania poważnie wyglądającego raportu.
– Powie mi pan? – zapytała, zapinając suwak sukienki.
– Jakie to ma znaczenie? Musi pani być dzielna.
Lekarz wyłączył ekran i nacisnął wielki, czerwony przycisk zlokalizowany na środku biurka. W tym momencie rozległ się przeraźliwy dźwięk, który najwyraźniej wróżył kolejne złe wieści. Wraz z jego ustaniem otworzyły się drzwi i do gabinetu wparowała bez pytania żylasta funkcjonariuszka UKP, do tej pory czekająca w hallu niczym biegacz w blokach startowych. Jej brunatny, idealnie skrojony i wyprasowany mundur oraz nieprzejednany wyraz twarzy zwiastowały kłopoty.
– Pani Gibbondy, proszę spojrzeć na ten raport – oznajmił sucho doktor Steavans i wskazał na leżący przed nim na biurku wydruk.
– Trzy? No, no.
Funkcjonariuszka zaglądająca przez ramię lekarza uśmiechnęła się szeroko, jakby była podekscytowana. Zwróciła się do Jasmin.
– W poczekalni jest stojak z zanętami lekarzy, którzy z nami współpracują. Nie jak doktor Steavans...
– Któremu najchętniej zabralibyście licencję, ale wie pani tak samo jak ja, że nie możecie tego zrobić – przerwał jej lekarz. – Szkoda, prawda?
– Nie rozumiem tego sarkazmu. Jest pan faktycznie cenionym ginekologiem, ale gloryfikowanie lekarzy, którzy nie uczestniczą w narodowym programie, w moim odczuciu jest zwykłym nadużyciem. Panu jest obojętne, co się stanie z rasą ludzką. Tak. Dla mnie jest pan po prostu obłudnym gnojem i czekam, aż pana przyłapiemy na złamaniu prawa! – wykrzyczała z grymasem na twarzy, po czym sztucznie uśmiechnęła się do Jasmin.
– Ładniutka, masz dwanaście dni na załatwienie sprawy. Teraz są takie nowoczesne metody. Nic nie będzie bolało.
W tym momencie Jasmin zdała sobie sprawę, że w emblemacie Urzędu Kontroli Płci litery u, k i p umieszczono w obwódce w kształcie ludzkiego serca. Odebrała to jako nietakt lub co najmniej zgrzyt intencji autora. W tym czasie pani Gibbondy wyjęła z bocznej kieszeni munduru komunikator i z dumą doniosła do centrali na niejaką J. Kozllov, wiek: trzy i pół. Jasmin nie chciała już tego słuchać. Włożyła szmaciane sandały, zerknęła ostatni raz na lekarza i ze spuszczoną głową wyszła z gabinetu. W poczekalni zauważyła, że w międzyczasie pomimo wieczornej pory zrobiło się tłoczno. Kobiety – w zasadzie większość – czekające na swoją kolejkę, wyglądały na zmartwione. Nie wiadomo, czy z powodu współczucia, jakim darzyły wychodzącą od lekarza pacjentkę, czy może obawy, że czeka je podobny los.
***
Wychodząc z budynku, Jasmin nawet nie dostrzegła, że na zewnątrz pojawiła się lekka mgła i niewiele było widać. Kiedy godzinę wcześniej opuszczała apartament, w którym mieszkała z mężem, temperatura oraz wilgotność powietrza nie wróżyły zmiany pogody. Choć w zasadzie mgła nie dokuczała zbytnio i zazwyczaj trwała krótko, kobiety z tej części miasta złościły się, kiedy burzyła efekt pracochłonnego uczesania. Jasmin była białowłosą. Jej kosmykom długości jednej piątej łokcia – w większości niedbale sterczącym w różnych kierunkach (tylko niektóre z nich były zmierzwione w kontrolowany sposób) – nigdy nie przeszkadzały niezapowiedziane zmiany warunków atmosferycznych. Tym bardziej teraz, kiedy miała zdecydowanie ważniejsze utrapienie niż jakaś tam fryzura. W mleku mgły szła bezwiednie jak po sznurku. Jakby jej ciało poruszało się drogą znaną na pamięć, zaś myśli krążyły zupełnie gdzie indziej. Addam nie podejrzewał, że planowała odwiedzić doktora Steavansa. To miała być niespodzianka. Czy powinna mu powiedzieć? Jak on zareaguje? Wiedziała, że ma półtora tygodnia do namysłu. Tyle dała jej funkcjonariuszka Gibbondy. „Wredna” – tak o niej pomyślała. Jeśli Jasmin nie wykona polecenia w terminie, na jej karcie meldunkowej pojawi się blokada finansowa, zabezpieczenie na poczet przyszłych, drakońskich podatków. Podobnie stanie się z kartą Addama. Dopóki sprawa nie wyjdzie na jaw, Jasmin miała szansę przemyśleć, co powinna począć. Niby tak się tylko mówi, że usunięcie ciąży to nic trudnego. Znała jednak kilka koleżanek, które po takim właśnie zabiegu, nawet przeprowadzonym we wczesnej fazie ciąży, zostały okaleczone na zawsze. Nigdy nie będą mogły urodzić dzieci. Ginekolodzy współpracujący z UKP to oprawcy, nie lekarze. Doktor Steavans podobno był inny. Udała się do niego z polecenia najbliższej koleżanki.
Kiedy dotarła do apartamentu, postanowiła nie pokazać po sobie, skąd wraca. Rzuciła się Addamowi na szyję i mocno go ucałowała. Nie pytał o nic. Mężczyzna, którego uważała za inteligentną bestię, zawsze robił na niej tak samo dobre wrażenie jak dziś. Kochała go mądrze. Uczucie to było połączeniem pożądania i obietnicy zapewnienia godności, szacunku i satysfakcji wynikających z poczucia bezpieczeństwa. To dla Addama zdecydowała się na ślub, a potem rozważyła potomstwo, choć wcześniej obce dzieci wzbudzały w niej lekką odrazę. Były nadmiernie kosztowne, zbyt hałaśliwe i zazwyczaj wredne. Wiedziała o tym, gdyż wielokrotnie dostrzegała te cechy u pociech swoich przyjaciółek. Każde z planowanych babskich spotkań zawsze kończyło się tak samo – towarzystwem rozwydrzonego gówniarza, skupionego na sobie egoisty. „To była zapewne oznaka odreagowania za modny w tych czasach zimny chów, a także dyscyplinę wpajaną od przedszkola” – tak myślała. Paskudne bachory spowodowały, że ostatecznie przestała utrzymywać kontakt z ich matkami, bez szkody dla obydwu stron. Od tamtej pory przestała używać słowa „przyjaciółka”.
Dużo czasu zajęło jej podjęcie decyzji o posiadaniu własnego dziecka. W sumie chciała, by stali się z Addamem prawdziwą rodziną, nie tylko parą. Zaczęto podszeptywać, że niby z nią jest coś nie tak. Przejęła się trochę, choć udawała, że nie obchodzą jej plotki. Nie była jednak pewna, czy to ten czas. Szczególnie, że Addam dość długo zachowywał się jak rozpieszczony młokos, najmłodsze, wychuchane dziecko swoich nadopiekuńczych rodziców. W końcu zdała sobie sprawę, że wiek trzy i pół to najwyższa pora na zmianę, odstawiła więc środki antykoncepcyjne. W myślach wmawiała sobie, że zrobiła to dla Addama, bo to on chciał mieć syna. Kiedy pojawiły się pierwsze objawy sugerujące ciążę, ucieszyła się nie tylko dlatego, że sprawi przyjemność mężowi i jego rodzinie. Pomyślała także o spełnieniu marzenia swojej matki, która wielokrotnie insynuowała, że nie dożyje wnuków. Jasmin wyobraziła sobie całą, szczęśliwą rodzinę, celebrującą życie w nowych okolicznościach. Przed zbliżającym się terminem wizyty u doktora Steavansa zaczęła nawet zwracać się do dziecka, choć przecież wcale nie była go jeszcze pewna. Mówiła do niego „gość”, szeptem. Wcześniej takie zachowanie wydawałoby jej się absurdem, idiotycznym wymysłem niedojrzałych kobiet. Wytłumaczyła to sobie rodzącą się więzią. Zdziwiła ją ta myśl. „Widocznie to hormony albo jakiś rodzaj ucieleśnienia uczucia, jakim darzyła Addama” – sądziła.
Jej mąż był niezbyt przystojnym, lecz dobrze zbudowanym i zdrowym, jak cała jego rodzina, żółtowłosym. Miał nowoczesną, średniej długości fryzurę i gęsty zarost. Najpierw zakochała się w jego analitycznym umyśle, dopiero potem polubiła jego inne zalety. Niechętnie natomiast akceptowała wady, które z czasem jedna po drugiej zaczęły się ujawniać i zagnieżdżać w ich związku. Złośliwi plotkowali, że pochodząca ze średniej klasy dziewczyna wyszła za mąż właśnie za Addama, bo rodzina Kozllov cieszyła się znakomitą sytuacją materialną i sporym szacunkiem w społeczności. Dobrze też układała się z władzą. Addam za ukończenie studiów otrzymał od rodziców przestronny apartament, w którym zamieszkał z żoną po ślubie. Jego dwaj dużo starsi bracia piastowali wysokie stanowiska w korporacjach, w dodatku spłodzili synów, co tylko dodało tej rodzinie dodatkowego splendoru. „Taki gen – żartował wielokrotnie – w naszej rodzinie nie rodzą się córki”. Jasmin odrzuciła wszystkie złe myśli i tego wieczoru skupiła się tylko na mężu. Kochali się tej nocy żarliwie. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów zgodziła się na wszystkie jego zachcianki.
***
W tym świecie wiele obszarów życia było poukładanych w liczby parzyste. Dwie społeczności mieszkały w dwóch krainach, z których Inco stanowiło prawie jedną czwartą powierzchni małej planety. Właśnie dlatego potocznie nazywano ją „ćwiercią”, czasem „południową ćwiartką”. Drugą krainę – Floris, składającą się z pozostałych trzech ćwiartek, w Inco nazywano kąśliwie „wiochą”, a nawet „zadupiem”. Żyjących tam ludzi mieszkańcy sąsiedniego kraju przezywali „wieśniakami”, czasem „głupkami”, najrzadziej „Floriańczykami”. Inco było podzielone w układzie centrycznym na cztery strefy zwane „dzielnicami”.
W samym środku kraju – pierwszej dzielnicy, stała ogromna metropolia pełna luksusowych wieżowców. Ich dolne partie stanowiły części biurowe, zaś na górnych piętrach znajdowały się wielopoziomowe apartamenty najbogatszej części społeczeństwa. W tej części Inco komunikacja miejska była zupełnie niepotrzebna. Młodzi ludzie zazwyczaj chodzili piechotą, najczęściej szerokimi deptakami, ułożonymi w regularną siatkę kwadratów z bezkolizyjnymi, wielopoziomowymi skrzyżowaniami. Starszych, którzy nie mieli na tyle zdrowia, by poruszać się o własnych siłach, chowano w domach, by nie stwarzali zagrożenia i nie gorszyli swym widokiem społeczeństwa opętanego aktywnością fizyczną. Czasem można było zobaczyć unoszące się niewiele nad ziemią pojazdy, ale to była rzadkość i dotyczyła raczej osób związanych z Rządem lub państwowymi służbami.
W dalszej odległości od centrum, tak zwanej dzielnicy drugiej, znajdowały się slumsy, słusznie nazywane „filtrem”. Wielopiętrowe, położone jeden przy drugim budynki, w których mieszkały rodziny robotnicze i cała plejada wyrzutków społecznych, filtrowały napływający z dalekich rubieży, czyli dzielnicy trzeciej i czwartej, piasek i pył, nie pozwalając im na przedostanie się do czystej dzielnicy pierwszej. Tylko w slumsach funkcjonowała komunikacja miejska bazująca na niekończących się wielopoziomowych taśmociągach. Jeśli działały, najczęściej poruszały się nimi osoby starsze. Nie pojawiały się tutaj pojazdy rządowe, ale widok różnego rodzaju środków transportowych gardy, lokalnej policji, nie był raczej nikomu obcy. To tu najwięcej pracy miały służby pożarnictwa i ratunkowe.
Trzecią dzielnicę stanowiły skupiska zakładów produkujących pożywienie i technologiczne dobra, wytwarzających i kumulujących energię z promieni Hello na potrzeby fabryk, a także służących do poboru i destylacji wody z pobliskich, martwych jezior. W tej dzielnicy zlokalizowana była także baza wojsk i straży granicznej w jednym. Była to nowoczesna jednostka, w pełni zautomatyzowana i zdominowana przez roboty. Zarządzała nimi niewielka grupa zawodowych oficerów, w większości płci męskiej. Do dyspozycji mieli oni różnego rodzaju broń wykonaną w ramach dostępnych technologii. Rząd nigdy nie oszczędzał na ochronie granic.
Na ostatnią, czwartą dzielnicę, najbardziej oddaloną od centrum Inco, składały się nieprzejednane skaliste stepy z dostępem do niezbędnych minerałów oraz niewielka pustynia. Inco było niemalże całkowicie pozbawione jakiejkolwiek roślinności i zwierząt. Granica między tą krainą a Floris przebiegała przez trudne do pokonania pasmo górskie i tylko na jednym odcinku wzdłuż szerokiej, życiodajnej rzeki Ethne wraz z wysokim wodospadem Pinati. Z uwagi na słabe przewietrzanie, całe Inco pokryte było siwym smogiem, regularnie rozganianym przez autonomiczne, latające machiny w kształcie ptaków z wielkimi, ruchomymi skrzydłami. Pracowały na okrągło.
Inco było samowystarczalne. Słodkiej wody kiepskiej jakości było zawsze pod dostatkiem, choć relatywnie nie należała do tanich. W zachodniej części trzeciej dzielnicy w kilku państwowych zakładach odbywała się produkcja żywności. Składały się na nią batony regeneracyjne – czerwone, wysokobiałkowe, zwane pieszczotliwie „breją”, a także zielone, opierające się na węglowodanach, na które się mówiło po prostu „pasza”. Stojący w pobliżu martwego jeziora wielki kompleks fabryk produkował ich dziennie około stu milionów każdego z rodzajów. Przyjemność z jedzenia została zamieniona na pęd ku zdrowiu. Batony zapewniały optymalną, wyliczoną ilość składników niezbędnych do życia. Wystarczyło zjeść po jednym dziennie. Resztę diety stanowiły suplementy. Wszak od wielu pokoleń, w zasadzie od początku dwudziestej czwartej ery, czyli kiedy do władzy doszła Partia Chemików finansowana przez kartele farmaceutyczne, mnogość leków i suplementów na wszystkie dolegliwości była praktycznie niepoliczalna. Po dwudziestej drugiej erze, kiedy zdano sobie sprawę, że społeczeństwo umierało zbyt szybko z powodu otyłości, szczupła sylwetka stała się narodową obsesją. Zadziałało. Szybko zmalała umieralność, a średni wiek, którego dożywali obywatele Inco, podniósł się dwukrotnie.
Język społeczności od zawsze w jakimś stopniu ewoluował, choć w różnym tempie w poszczególnych rejonach. Funkcjonowały lokalne narzecza, różne znaczenia tych samych słów i odmienne formy gramatyczne. Trudno mówić o jedności w narodzie, który opisywał różnymi słowami te same zjawiska czy wartości. Trzy ery przed początkiem świata, czyli podziałem na dwie krainy, Rada składająca się z ówczesnych mędrców zadecydowała, że należy nie tylko ujednolicić język, ale również cechom poszczególnych prawideł życiowych nadać tożsame nazwy. Najpierw ustanowiono porządek w zakresie jednostek czasu. Do tej pory jedni mierzyli go w dniach, drudzy w tygodniach, jeszcze inni w miesiącach. Pomimo tego, że jednostki dały się ułożyć w logiczną całość, zawsze był z nimi jakiś kłopot.
Po wielu dyskusjach Rada zgodziła się co do tego, że Wszechziemia wędruje po swojej orbicie wokół gwiazdy zwanej „Hello” w powtarzalnym cyklu. Podczas tej wędrówki na planecie występowały dwie odmienne pory. Jedna z nich, trwająca dokładnie sto dwanaście miesięcy, nazywana była prawie wszędzie tak samo: „rozkwit”. Na drugą, będącą uzupełnieniem ichniejszego roku, trwającą tylko dwa miesiące, praktycznie w każdej ćwiartce mówiono inaczej: „oczyścina”, „odnowienie”, „odnowa”, „oczyszczenie”. Na domiar złego w ćwiartce zachodniej i prawie w całej północnej tę porę roku traktowano jako ważniejszą i krótko występującą, dlatego to w niej odmierzano czas. Mawiano tam, że coś trwało jedną „oczyścinę”, co oznaczało, że w przybliżeniu minęło jedno okrążenie wokół Hello. Nie wszyscy rozumieli, jak to jest możliwe, że „oczyścina” to rok, ale także krótsza pora roku. Aby nie powstał bałagan oraz aby ludziom nie mieszały się dwa znaczenia jednego słowa, ustanowiono, że „oczyszczeniem” od tej pory będzie się nazywać pełny rok, zaś pory, które się na niego składają, to „odnowa” i „rozkwit”.
Każdy dzień podzielono na pięć pór: poranek, południe, popołudnie, wieczór i noc. W trakcie jednego oczyszczenia czas trwania poszczególnych pór dnia zmieniał się w zależności od pozycji Wszechziemi względem Hello.
Czas pomiędzy poszczególnymi współksiężycami – czyli dniami, w których podczas nocy trzy z czterech widzialnych księżyców tworzyły jedną linię na niebie – nazywał się miesiącem i trwał cztery tygodnie, po osiem dni każdy. Takich miesięcy było w ciągu całego oczyszczenia sto czternaście, w tym sto dwanaście podczas rozkwitu, zaś dwa podczas odnowy. Jedna era trwała dokładnie sto oczyszczeń. Po tych ustaleniach wreszcie nastał porządek. Kiedy uporano się z tym palącym problemem, w mig cały język został zunifikowany i w tym kształcie funkcjonował do dziś.
Rozkwit był dominującą porą lokalnego roku, podczas którego zazwyczaj było ciepło i słonecznie. Deszcz, o ile padał, to krótko i rzadko, w zasadzie tylko w nocy. Czasem wieczorami pojawiała się mgła. Podczas odnowy najpierw szybko wzrastała temperatura, wręcz nastawał dotkliwy upał. Natychmiast nadchodziły burze, wiał silny wiatr i padał obfity deszcz. Potem robiło się coraz chłodniej, prawie lodowato. Wszystko zamarzało i po kilku dniach, niektórzy mawiali: „po kilku wschodach Hello”, nagle budziło się do życia. Znów zaczynał się rozkwit. I tak w kółko. Podczas odnowy, tej krótkiej pory roku, wszystkie rośliny zamierały, zaś stworzenia zasypiały w norach. Ten rytuał dotyczył także gatunku ludzkiego.
Floriańczycy żyli w zgodzie z naturą, czyli w trakcie trwania odnowy regenerowali się w norach. W Inco ta zwyczajowa dla gatunku funkcja życiowa była passé. Jeszcze w osiemnastej erze uznano, że to strata czasu. Wymyślono sposób na przeczekanie. Wszyscy jednak wiedzieli, że podczas tej pory roku ciała i umysły żyjących stworzeń musiały ulec odświeżeniu, eliminacji nagromadzonych złych emocji i toksyn. Mimo tego zadecydowano o zmianie i nikt nigdy nie odważył się zaproponować powrotu do korzeni.
Od kiedy ludzie w Inco zastąpili naturalne procesy nowymi rytuałami, zaczęli żyć krócej i w gorszym zdrowiu. Nie powiązano tych dwóch faktów. Miało być nowocześniej, więc było. Akcja goniła reakcję. Skoro ludzie zaczęli tyć i podupadać na zdrowiu, wynaleziono sposób na długowieczność – lekarstwa. Genetycznie zmodyfikowane suplementy sterujące hormonami stały się podstawą diety człowieka z Inco. Pojawiły się tabletki na wszystko. Na wszelkie bóle, otyłość, na złe samopoczucie. Nawet leki związane z popędem seksualnym miały wiele różnych wersji. Powstała dwudziestostopniowa skala uwzględniająca wszystkie możliwe stany, począwszy od całkowitego braku popędu przez mały i średni popęd aż do nieustannej nadpobudliwości. Całe ciało można było kontrolować. Wszystkie hormony, każdy organ i jego działanie, o każdej porze dnia. Lekarstwa miały swoje marki. Dla bogatszych te lepsze, a masowe dla biedoty ze slumsów, która z czasem zaczęła tracić zęby. Ten stan wytłumaczono zmianą ich stylu życia. Wszak od co najmniej dwóch oczyszczeń raczej nie gryźli, lecz żuli. Niby po to, żeby ograniczyć ilość zużywanej energii życiowej. Miało być odpowiedzią na długowieczność i zapobiec ewentualnej otyłości. Uwierzyli.
Z czasem zaczęli potrzebować czegoś więcej. Ile można żyć w sterowanej garścią leków apatii? Dwanaście oczyszczeń wcześniej koncern Metachemie zarządzany przez jeden z karteli farmaceutycznych wprowadził na rynek zmodyfikowany lek hybrydowy o nazwie Ray. Miał on stanowić remedium na wszystkie dolegliwości. Nie chciało się po nim jeść, ale dawał sporo energii. Ludzie zażywający ten specyfik łatwo osiągali sukcesy i czuli się szczęśliwi. Przyjął się szybko.
***
Nazajutrz rano, kiedy Jasmin jeszcze spała, Addam wysmarował swoje ciało kremem zawierającym sporą dawkę wartości odżywczych, witamin i minerałów, w niektórych miejscach grubo, tworząc śliską powłokę, która nie od razu chciała się wchłonąć. Wklepał nadmiar, nie bez przyjemności, szczególnie na udach i w okolicach pośladków. Kiedy upewnił się, że jego ciało już się nie klei, włożył wierzchnią odzież wyglądającą jak lateksowy garnitur z krótkimi spodniami. Przegryzając breję, zerknął przez szklaną ścianę na panoramę Inco. Widok był oszałamiający. Przeszklone budynki sięgały chmur. Pomiędzy nimi wiły się kolorowe deptaki zabezpieczone od góry energetyczną poświatą. Na tego rodzaju przesłonach od czasu do czasu wyświetlano z wielkich rzutników zanęty wszelkich usług i produktów. Były dobrze widoczne zarówno z luksusowych apartamentów usytuowanych na samej górze wieżowców, jak i z dołu dla osób przechadzających się deptakiem. Zanęty te niemal krzyczały, że w tym mieście ideałem piękna nie jest kobieta, lecz mężczyzna, najlepiej młody i dobrze zbudowany. Czy to był chłopiec w średnim wieku, czy szpakowaty, umięśniony brodacz o dojrzałym, przenikliwym spojrzeniu, każdy z dumą prezentował swą męskość, czyniąc polecany produkt lub usługę bardziej atrakcyjnym. Największy udział w tym całodobowym widowisku stanowiły zanęty związane z niby dostępną dla każdego cybernetyczną technologią. Wyglądało na to, że ludzie wcale nie musieli pracować, bo wszelkie zajęcia mogłyby być wykonywane przez roboty – zarówno te bazujące na sztucznej inteligencji z wysokim wskaźnikiem empatii czy bezduszne humany wykorzystywane w straży granicznej, służbach ratunkowych oraz gardzie, jak i zwykłe automaty do sprzątania czy masażu tudzież jonizacji powietrza. Z kolei wśród najczęściej polecanych usług zdecydowanie dominowała prostytucja. Od początku dziesiątej ery, kiedy Rząd zdał sobie sprawę, że nie ma o co kruszyć kopii i wystarczy nałożyć stosowne podatki, usługa ta stała się całkowicie legalna. Od dobrych pięciu oczyszczeń, z uwagi na malejące zainteresowanie płcią żeńską, zawodem tym parali się prawie sami mężczyźni lub humanoidalne roboty o męskich rysach twarzy i transparentnej powłoce imitującej skórę. To była kolejna, głupia moda, wypromowana na wzór przezroczystych sakw – przecież skoro wszystko jest widoczne, to nie ma obaw o nieczyste intencje producenta. Tak naprawdę chodziło o dekret związany z wyższością rodzaju ludzkiego nad cybernetyką. Aby nikt nie pomylił człowieka z maszyną i przez pomyłkę go nie wyeliminował, roboty dostały przezroczyste gęby. Wielu kobietom, które stać było na zakup nauczonego płomiennej miłości robota, nie podobało się to rozwiązanie. By zakryć nieczule wyglądające mechanizmy oraz poczuć namiastkę prawdziwej, męskiej twarzy, zamalowywały niedbale transparentną powłokę cielistą farbą. Czasem można było zobaczyć na wysypiskach śmieci zużyte roboty lub ich części z łuszczącą się lub zadrapaną warstwą lakieru.
Zanim Addam wyszedł do pracy, stanął na chwilę obok niewysokiego, płaskiego łoża zajmującego większą cześć wydzielonej w salonie ascetycznej sypialni. Spała w nim Jasmin, na brzuchu. Była naga. Jej delikatne ciało przykryte częściowo tiulową narzutą wyglądało niewinnie, a zarazem zjawiskowo. Jej jedyny na całym ciele pieprzyk, położony idealnie w środku pomiędzy łopatkami, na kręgosłupie, kusił, by sprawdzić, czy jest prawdziwy. Sprawiał wrażenie unikatowego. Addam zatrzymał na nim wzrok, prawie jak co dzień. Uśmiechnął się czule i delikatnie pocałował Jasmin w ramię. Nie poczuła jego ust. O tej porze spała jeszcze głębokim snem, choć w jej przypadku to nie był zwyczajny widok. Akurat na ten dzień zaplanowała sobie wolne od pracy. Była przekonana, że wiadomość, jaką dzień wcześniej przekaże mężowi, sprawi, że będą świętować do rana. Tak się nie stało. Kiedy poprzedniej nocy Addam usnął wykończony upojnymi pieszczotami, Jasmin jeszcze długo kręciła się niespokojnie z boku na bok.
***
Nagle pojawił się donośny odgłos metalowego gongu wykonanego z kilku centralnie zamontowanych miedzianych pierścieni. Kiedy wybierała go Jasmin, dźwięk wydawał jej się subtelniejszy niż dzisiaj. Tym razem uruchomiła go brązowowłosa Luicey Biedermann, która nie mogła się doczekać wieści na temat potencjalnej ciąży. To ona poleciła doktora Steavansa koleżance. Zanim Jasmin otworzyła drzwi do apartamentu, okryła nagie ciało tiulową kołdrą. Znajoma wbiegła do środka i przeleciała jak piorun prosto do chłodziwa. Tak nazywało się pomieszczenie służące do przetrzymywania zapasu batonów regeneracyjnych oraz hektolitrów wody pitnej. Luicey wzięła jedną z małych butelek z etykietą, na której widniał zachęcający napis „Pearl. Z najczystszych źródeł Floris”. Odkręciła korek i wychyliła zawartość, budząc zdziwienie gospodyni.
– No mówże wreszcie, bo nie wytrzymam – wystrzeliła jednym tchem Luicey, po czym wzięła kilka głębokich oddechów.
– Czemu się nie kontaktowałaś? – zapytała zimno Jasmin.
– Sprawdź komunikator – oburzyła się Luicey.
Jasmin podeszła do łoża. Spod narzuty wyjęła małe, różowe urządzenie, wyglądające jak latarka z kilkoma przyciskami, nacisnęła jeden z nich. Z komunikatora wydobyła się smuga niebieskiego światła, którą Jasmin wyświetliła na ścianie. Działał jak mikrorzutnik. Można było zobaczyć listę ostatnich połączeń. Większość była od Luicey.
– Faktycznie. Skąd wiedziałaś, że jestem w domu? – zapytała i wyłączyła komunikator.
– Byłam u ciebie w biurze.
Nagle zobaczyła, że na twarzy Jasmin pojawił się delikatny uśmieszek.
– No co się dziwisz? Oka nie zmrużyłam. Z nerwów zjadłam trzy pasze i teraz muszę nadrobić poziom wody. – Luicey wyglądała na niepocieszoną, że koleżanka nie doceniła jej zaangażowania. – Powiesz coś wreszcie czy mam cię błagać?
– No dobrze. Co chcesz wiedzieć? – zapytała Jasmin.
– Wszystko. Jak było? Jaki jest doktor Steavans? No i wiadomo...
– Było nawet znośnie. To nie jest moje ulubione badanie – wydukała nieśmiało.
– Ale konkrety, konkrety... – W głosie Luicey wyraźnie dało się wyczuć nutę złośliwej irytacji. – Chłopak?
– Nie – odparła krótko Jasmin i schowała twarz w dłoniach.
Nie takiej odpowiedzi spodziewała się Luicey. Postanowiła jednak podnieść na duchu koleżankę.
– Dziewczynka to nie kłopot. Zawsze mogło być gorzej. Jakby to była druga albo bliźniaczki... Pierwsze dziecko to jeszcze nie jest totalna tragedia. Bogaci jesteście, dacie sobie radę. Co na to Addam?
– Nie wie.
– O cholera. Ale powiesz mu?
– Tak, tylko... – Jasmin nie miała już ochoty kontynuować tej rozmowy, celowo zrobiła znudzoną minę.
– Najwyżej znajdziemy ci jakiegoś sprawdzonego lekarza, który uwolni cię od problemu.
Luicey nie potrafiła wyzwolić u najlepszej koleżanki żadnych pozytywnych emocji, dlatego szybko postanowiła się ulotnić.
– Idę. Pamiętaj, jesteś jeszcze młoda. Pa, skarbie – powiedziała i wykonała sekretny, zapamiętany z czasów dzieciństwa ukłon, licząc, że ten ją rozbawi. Nie pomógł.
Jasmin w zupełnej ciszy zamknęła drzwi od apartamentu. Zerknęła na niezasłane łoże i udała się w kierunku chłodziwa. Wyjęła z półki jeden z zielonych batonów, odpakowała go i delikatnie ugryzła. Dziś nie smakował. Odłożyła go bezwiednie na półkę i poszła się odświeżyć.
W bogatszej części aglomeracji pomieszczenia regeneracyjne wyglądały bardziej jak salka gimnastyczna. Stały w niej urządzenia do ćwiczeń, używanych bez odzieży. Tak było bardziej higienicznie. Po zakończonym treningu wystarczyło uruchomić moduł spłukujący, który w formie spadającego z perforowanego sufitu deszczu zmywał nie tylko pot z ciała, ale też z maszyn. Po całym procesie włączała się dmuchawa susząca całe pomieszczenie wraz z ćwiczącymi. Taka moda. Zupełnie inaczej to wyglądało w biedniejszej części Inco, czyli slumsach. Nie było pomieszczeń, a same urządzenia regeneracyjne były raczej małego kalibru. Przenośna, wielofunkcyjna głowica, wyglądająca bardziej jak lokówka niż słuchawka od prysznica, służyła do mycia, ewentualnego odgrzybiania czy odrobaczania, a także później do suszenia ludzkich ciał. Wystarczyło tylko zmienić dany program i korzystać w ramach przydzielonego poziomu wody i energii. Odświeżanie taką metodą miało dwie wady: trwało po prostu dłużej i głowica często się zapychała. Poza tym w dzielnicy drugiej często brakowało wody, co więcej – była droga.
Tego dnia Jasmin pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie zamierzała ćwiczyć. Wydostała się z naleśnika zrobionego z tiulowej kołdry i od razu włączyła moduł spłukujący ciało. Strumień spadających kropel był jednak trochę za silny. Widocznie Addam nastawił ten konkretny program. Kobieta nie zmieniła go, lecz szybko przerwała odświeżanie. Kiedy włączyła program suszenia, moduł domagał się dokończenia poprzedniego procesu i zawiesił się. Jasmin siłowała się z urządzeniem, klnąc na Addama, że to jego wina. Wciskała kolejne guziki, lecz na ekranie cały czas wyświetlał się niedokończony program. Z każdą kolejną próbą Jasmin wściekała się coraz bardziej, aż w końcu poddała się z bezsilności. Wyszła naga i mokra z pomieszczenia.
Wystarczyło dotknąć ściany, wyglądającej jak kawałek betonu porośnięty sztuczną roślinnością, by ta schowała się w suficie, odsłaniając dostęp do garderoby. Kiedy Jasmin weszła do środka, była jeszcze trochę wkurzona na system odświeżania. Zły nastrój nie minął szybko, nawet wtedy, kiedy zobaczyła setki wariantów wierzchniej odzieży w różnych odcieniach szarości i półkę z butami. Z reguły ten widok poprawiał jej nastrój. Nie dziś. Włożyła pierwszą lepszą sukienkę na mokre, jędrne ciało i zaczęła głowić się nad wyborem sandałów. Nagle usłyszała znajomy dźwięk. To komunikator informujący o zbliżającym się połączeniu. Jego sygnał był zsynchronizowany z małym światełkiem migającym na usytuowanym w garderobie lustrze. Jasmin bez wychodzenia z garderoby sparowała urządzenia ze sobą, dotykając małego czujnika w prawym dolnym rogu lustra.
– Wstałaś wreszcie, śpiochu? – zapytał męski głos.
Był to znajomy tembr, który czasem potrafił ukoić jej nerwy. Uśmiechnęła się do swoich myśli.
– To pan? Proszę się rozłączyć, bo za chwilę będzie tutaj mój mąż – zażartowała, choć ton jej głosu nie brzmiał zbyt radośnie.
– Bardzo śmieszne – obruszył się Addam.
– Dawno się tak nie wyspałam, kochanie. Jak w biurze? Wszystko w porządku? – zapytała.
– Musimy porozmawiać.
Jasmin mocno zaniepokoił jego służbowy ton. Nie lubiła go. Zazwyczaj nie wróżył nic dobrego. „Skoro Addam zaczął w ten sposób rozmowę, oznacza to, że albo stało się coś okropnego, na przykład stracił pracę, albo dowiedział się o ciąży. Tylko od kogo? Czy Luicey się wygadała? A może ta franca z UKP zrobiła raban, że wysokiemu rangą pracownikowi Biura Badania Opinii Publicznej i Nastrojów Społecznych urodzą się trojaczki płci żeńskiej” – głowiła się.
– Okej – szepnęła krótko, choć jej głos brzmiał, jakby uwiązł w gardle.
– Jakie masz plany na dziś? – Addam sztucznie podtrzymywał rozmowę, czym zawsze wzbudzał w Jasmin irytację.
– Możesz powtórzyć? – odpowiedziała pytaniem, którego on nie znosił, bo nie chciało jej się kontynuować tej maskarady.
– Muszę kończyć. Do wieczora – wymamrotał i rozłączył się.
– No to pa – powiedziała do siebie Jasmin. – Do wieczora.
Była pewna, że to będzie jeden z najdłuższych dni w jej krótkim życiu. Nie miała ochoty wyjść na zewnątrz. W Inco prognoza pogody była niezwykle precyzyjna i dokładna. Na dziś zapowiadano temperaturę rzędu sześciuset stopni Meyera i lekki wietrzyk. Czyli tyle samo co wczoraj, przedwczoraj i przez ostatnich szesnaście dni. Jutro z kolei, w wolne od pracy, ma być sześćset trzydzieści stopni i wieczorny, krótki deszcz. Będzie jakaś odmiana. Zaplanowali z Addamem wizytę w galerii sztuki. Nie mogła się już doczekać.
Inco, jako miasto industrialne, nie oferowało zbyt wielu atrakcji dla głodnych wrażeń, znudzonych mieszkańców. Nie było żadnych restauracji. Bo po co? Kto chciałby jeść batony regeneracyjne przy pięknie udekorowanym stole i świecach? Była jedna karczma, urządzona w staroświeckim stylu, cholernie droga. Sprzedawano w niej posiłki wyprodukowane na bazie importowanych składników z Floris, ale jadali tam w zasadzie tylko przedstawiciele Rządu, kiedy gościli delegację z sąsiedniego kraju. Konsumpcja prawdziwego jedzenia dla ludzi z Inco kończyła się zazwyczaj dotkliwymi boleściami. Nie ma się co dziwić. Systemy pokarmowe oficjeli, jak również każdego mieszkańca tej krainy, zostały ograniczone do trawienia batonów.
Skoro nie występowały miejsca, w których można było coś zjeść, gdzie spotykała się elita tego miasta? Tylko w galeriach sztuki oferujących jedyny rodzaj dozwolonej twórczości, czyli hybrydę malarstwa i rzeźby. Dzięki łaskawości Rządu nieliczni artyści otrzymywali koncesję na tworzenie swych dzieł. Skupiali się raczej na technice malarstwa czterowymiarowego, czyli przestrzennego, które potrafiło mutować wraz z upływem czasu. Były to naprawdę pracochłonne cacka. Stworzenie jednego dzieła, o wielkości, powiedzmy, człowieka, przedstawiającego zmieniającą się w czasie historię o długości kilku minut, zajmowało ćwierć oczyszczenia lub dłużej. Niemniej, kiedy udało się ukończyć owo arcydzieło, nie brakowało chętnych na obcowanie z nim, nawet wielokrotnie. Innych dziedzin artystycznych brakowało. Rząd Inco nie uznawał w zasadzie sztuk artystycznych, wręcz zabroniono nauki jakiegokolwiek rodzaju, szczególnie tych hołubionych we Floris, jak rzeźba, garncarstwo czy pieśniarstwo. Coś na kształt muzyki, czyli falujące dźwięki tworzące harmoniczne sekwencje wibracyjne, było dostępne szerokiemu gronu, ale tylko podczas ważnych uroczystości państwowych. Dźwięki te zastępowały hymn kraju. Prezentowany był zawsze w połączeniu z innym symbolem tożsamości narodowej, czyli białą flagą. Z innych atrakcji do wyboru była jeszcze teatromania, z czterema kanałami kontrolowanymi przez obóz rządzący. Pierwszy kanał w kółko nadawał informację o dokonaniach Rządu bądź Partii Chemików, związanej z kartelami farmaceutycznymi. Drugi na liście był kanał sportowy. Relacjonował ciekawe wydarzenia lub rozgrywki z rozmaitych dyscyplin. Nie dotyczyły one wyłącznie rywalizacji z udziałem ludzi, ale również różnego rodzaju robotów. Odbywały się one w towarzystwie dziennikarzy, których opinie przerywano zanętami. Na trzecim kanale można było zobaczyć inscenizowane, moralizatorskie opowiastki. Czwarty z kolei kanał zawierał programy o zdrowiu, porady na temat wychowywania synów oraz prognozę pogody.
Za pomocą głosowej komendy Jasmin uruchomiła pierwszy kanał teatromanii. Natychmiast pojawił się wielki ekran wyświetlony na jednej z białych ścian. Akurat trwał program publicystyczny, w którym komentator, jak co dzień, snuł peany na temat zasług Rządu. Nagle obraz zanikł. Po chwili pojawiło się zdjęcie kilku oficjeli i komentarz na dolnym pasku: „Zatajenie prawdy. Rząd do dymisji!”. Jasmin nie wierzyła własnym oczom. Czy to było zamierzone? Wszak partia rządząca trwała na swoim od wielu oczyszczeń, a oficjelom wyglądającym zawsze tak samo, zmieniały się tylko głowy. Nikt nikogo nigdy nie zwolnił, nikt nie podał się do dymisji. Nuda. Propaganda sukcesu partii była wykonywana wzorowo, w oparciu o najlepsze standardy marketingu. Jasmin potrafiła docenić ich kunszt. Sama pracowała w jednej z korporacji odpowiadającej między innymi za zrealizowaną z rozmachem popularyzację serii suplementów wspomagających redukcję płytki nazębnej.
Podkręciła głos. Nie było nic słychać. Po chwili na ekranie pojawiło się kolejne zdjęcie. Tym razem był to ówczesny premier, Barney Clifford, z niezbyt przyjazną miną. Zatrzymany w kadrze obraz szybko został usunięty i po krótkiej przerwie przy akompaniamencie drażliwych szumów pojawiła się zanęta urządzeń do rozmasowywania żylaków. Jasmin pomyślała tylko, że za tak niefortunne zdjęcie najważniejszej osoby w państwie poleci czyjaś głowa. Wyłączyła teatromanię i zaczęła zastanawiać się, o co chodziło. Jeszcze tego samego wieczoru pojawił się prostujący komunikat, że na kanale pierwszym omyłkowo wyemitowano niegotowy materiał, zaplanowany jako moralizatorska opowiastka dla kanału trzeciego. Wtedy jeszcze żaden z mieszkańców Inco nie przywiązywał wagi do tego incydentu.
Kiedy Addam wrócił z pracy, okazało się, że to właśnie o tym ataku hakerów na teatromanię i wzmiance o dymisji rządu chciał porozmawiać z żoną. Nie miał śmiałości uczynić tego przez komunikator. Jasmin odetchnęła z ulgą.
– Te młodociane wybryki są tylko wierzchołkiem grubszej afery – powiedział. – Pewien dziennikarz, notabene właśnie stracił pracę, dotarł do jakichś materiałów, które wiążą działalność Rządu z problemem zmniejszonej liczby narodzin chłopców. Mówi się o chromosomie Y.
– Y? – zdziwiła się.
– Tyle wiem. Biuro UKP odcięło się od tych rewelacji.
Jasmin czuła, że Addam nie mówi jej całej prawdy. Wyglądał na zaangażowanego i pełnego wątpliwości. To było podejrzane. Jeśli jednak cokolwiek wiedział, nie mógł się tą wiedzą podzielić nawet z własną żoną. Jasmin tym razem przywiązywała większą wagę do faktu, że też miała swoją tajemnicę. Pomimo tego, że zdawała sobie sprawę, że mąż też coś ukrywa, nie czuła się usprawiedliwiona.
– Jak sądzisz, kiedy coś się wyjaśni? – zapytała, bacznie obserwując Addama.
– Podejrzewam, że zobaczymy kolejny odcinek w ciągu najbliższego tygodnia. No, powiedzmy, dwóch.
Jasmin już była pewna, że skoro pojawiła się deklaracja terminów, to znaczy, że całe biuro męża naprawdę sporo wie.
***
Tuż przed wizytą w galerii sztuki Addam był bardzo niespokojny. Jasmin sądziła, że znów chodziło o tematy związane z aferą rządową. On jednak bacznie przyglądał się żonie. Kilka razy zerknął, niby od niechcenia, na jej brzuch. Choć lustrował ją delikatnie, nie podobało jej się to. Kiedy zapinała efektowną rubinową kolię, poczuła na sobie jego krytyczne spojrzenie. Postanowiła nie czekać dłużej w niepewności.
– Addam, czy coś cię niepokoi? – spytała.
– Nie wiem, czy nazwałbym to niepokojem. Raczej jestem totalnie wpieprzony – wybełkotał, nie kryjąc złowieszczego tonu.
– Coś z tą aferą?
– Chodzi o zaufanie do najbliższych.
– I co, będziesz mnie teraz karał? Kiedy dostąpię zaszczytu i powiesz mi łaskawie, o co ci chodzi?
– Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że odwiedziłaś doktora Steavansa?
– W stosownym czasie.
– Dlaczego muszę się o tym dowiadywać od innych?
– Od kogo?
– Nieważne! – krzyknął Addam i zaczął nerwowo chodzić po salonie.
Był ubrany w odświętny uniform, który zakładał tylko na takie okazje jak dziś. I właśnie ten wyprasowany i sztywny strój uwierał go podwójnie. Szybko rozpiął wszystkie cztery guziki przy kołnierzyku i odetchnął z ulgą. Jasmin wiedziała, że są tylko dwie możliwości. Albo Addam dowiedział się od lekarza lub tej francy Gibbondy, albo parę z ust puściła jej koleżanka. W pierwszym przypadku pewnie poznał całą prawdę, zaś w drugim tylko jej część. Tylko jedno pytanie mogło szybko rozwiać wątpliwości.
– A co by było, gdybyśmy mieli córkę? – zapytała i przełknęła ślinę.
– To jest niemożliwe! To by musiało oznaczać, że coś się zepsuło między nami. W naszej rodzinie nikt nigdy nie miał dziewczynki. Zawsze rodzili się chłopcy. Tym bardziej teraz, kiedy są takie obostrzenia, to byłoby nieodpowiedzialne.
– Za jedną dziewczynkę nie płaci się podatku – powiedziała z nonszalancją Jasmin, uznając, że nie ma co ufać Luicey.
– Tak. Ale na chłopca moglibyśmy dostać wysokie świadczenie socjalne. Poza tym kolejne dziecko byłoby ryzykiem. Przypomnę ci, że wolno mieć tylko jedną dziewczynkę. Chłopców można mieć do woli, ale akurat dziewczynek nie! Zapomniałaś?!
– Stać nas! Dużo zarabiamy! – krzyczała, lecz po chwili uspokoiła ton. – Chciałeś mieć kilkoro dzieci.
– Tak, ale chłopców. – Addam zobaczył w oczach Jasmin smutek. Podszedł do niej i objął ją czule.
– Tylko na to nie ma leku. Nie można sobie wybrać płci. Na co ten cały przemysł farmaceutyczny? – zapytała szeptem.
– No już. Kocham cię. Myślałaś o aborcji?
I cały czar związany z jego czułością trafił szlag.
– Wal się! – krzyknęła i odwróciła głowę.
Tym razem to Addam posmutniał. Jej determinacja upewniła go, że w rodzinie najwyraźniej pojawi się pierwsza dziewczynka. Odkąd poznał Jasmin, a było to jeszcze w szkole, wiedział, że zawsze będzie musiał ćwiczyć argumentację. Inaczej jego wola przegra z uporem ambitnej dziewczyny. Wtedy oglądali się za nią wszyscy jego koledzy. Uznał, że pasują do siebie, choć ona pochodziła z biedniejszej rodziny. Czasem jej wypominał, że zbyt szybko chce się piąć w górę, lecz w gruncie rzeczy imponowało mu to. Przed własną rodziną zawsze jej bronił, tłumacząc, że miała klasę i była konkretniejsza od innych, choć ojciec mu mówił, by się nie żenił, skoro nie jest pewny swoich uczuć. Nawet kiedy się kłócili czy obrażali na siebie, nigdy nawet przez moment nie brał pod uwagę, że mogliby się rozejść. Na swój sposób zżyli się ze sobą. Wiedział, że jeśli ona się na coś uprze, to nie ma żadnej siły, która by ją od tego odwiodła. Z drugiej strony narodziny córki były zapowiedzą poważnych kłopotów, nie tylko finansowych.
W tym kraju od pewnego czasu na świat przychodziły tylko dziewczynki i bardzo sporadycznie chłopcy. Rodziły się też dzieci mające narządy obydwu płci, ale były niezdolne do rozrodu. Nazywano je „hermami”. Rząd, który na wszystkie bolączki znajdował definitywne rozwiązania, postanowił szybko rozprawić się z problemem. Wprowadził dekret o zakazie rejestracji dzieci bez wyraźnej płci. W związku z powyższym, ku rozpaczy rodziców, interseksualne niemowlęta poddawane były utylizacji. Ich ciała kremowano jeszcze na terenie szpitala, kilka pomieszczeń obok miejsca, w którym przyjęto poród. To miało pomóc. Plotki głosiły, że udział mężczyzn stanowił mniej niż dwadzieścia procent populacji i stale malał. Dokładne dane nie były znane społeczeństwu, gdyż ukrywał je Rząd. Mówiono, że rodziło się znacznie mniej chłopców niż dziewczynek, zdecydowanie mniej niż odchodziło z tego świata seniorów. Aby społeczeństwo nie zamieniło się w kraj amazonek, Rząd wprowadził dekret o kontroli płci. Według zasad w nim zawartych, jedna rodzina mogła posiadać maksymalnie jedną córkę. Synów mogłaby mieć do woli, ale to prawie się nie zdarzało. Jeśli danej rodzinie urodziła się więcej niż jedna dziewczynka, za każdą kolejną należało płacić wysoki podatek. Z kolei za każdego syna przysługiwały świadczenia socjalne tak wysokie, że mogłaby się z nich utrzymać wielka familia, łącznie z dziadkami. W przypadku rodzin posiadających dwie córki i więcej rodzice musieli ciężko pracować i mimo to żyli w ubóstwie. Wszystkiego pilnował Urząd Kontroli Płci. Przedstawicielki tej instytucji nadzorowały pracę każdego gabinetu ginekologicznego w państwie, bo w przeszłości zdarzały się przypadki oszustw. System aborcji niechcianych „podatków”, jak nazywano dziewczynki, kwitł. Tak było bardziej humanitarnie. Dla ochrony gatunku.
– Wszystko będzie dobrze – powiedział z czułością Addam i przytulił Jasmin.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------