Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dyktator: prolog i cztery akty z krwawych dni 1863 r. - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dyktator: prolog i cztery akty z krwawych dni 1863 r. - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 263 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD­BI­TO W DRU­KAR­NI UNI­WER­SY­TE­TU

JA­GIELL. W KRA­KO­WIE ROKU P. 1903.

DYK­TA­TOR

PRO­LOG I CZTE­RY AKTY

Z KRWA­WYCH DNI 1863 R.

NA­PI­SAŁ

JE­RZY ŻU­ŁAW­SKI

WY­DA­NO NA­KŁA­DEM KSIĘ­GAR­NI POL-

SKIEJ B. PO­ŁO­NIEC­KIE­GO WE LWO­WIE.

Suum fa­cet NE RE­SPI­CIAS fi­nem.

NAJ­LEP­SZE­MU I UKO­CHA­NE­MU

OJCU MO­JE­MU

TE ZA­SŁY­SZA­NE I W PO­WIEŚĆ ZWIĄ­ZA­NE ECHA

KRWA­WEJ A ŚWIĘ­TEJ BU­RZY

KTÓ­RĄ ON – CHŁO­PIĘ –

Z BRO­NIĄ W RĘKU PRZE­TRWAŁ

W SY­NOW­SKIEJ CZCI I MI­ŁO­ŚCI

PO­ŚWIĘ­CAM.

POD­CHY­BIE W GRUD­NIU 1902.

OSO­BY PRO­LO­GU:

sy­no­wie.

NIE­ZNA­JO­MY.

OJ­CIEC. BOH­DAN SE­WE­RYN JA­NUSZ MAR­JA cór­ka. Zo­FJA żona Boh­da­na. STA­RY RE­ZY­DENT. POD­RÓ­ZNY (Mar­jan Lan­gie­wicz). WI­KA­RY.

GRZE­LA, PTAŚ I CZTE­RECH IN­NYCH CHŁO­PÓW. DWUCH MŁO­DYCH LU­DZI. GŁOS WY­SŁAN­NI­KA RZĄ­DU NA­RO­DO­WE­GO. MAR­TA słu­żą­ca.

OSO­BY DRA­MA­TU:

MAR­JAN MEL­CHJOR LAN­GIE­WICZ, b… ofi­cer pru­skiej ar­ty­ler­ji, pro­fe­sor szko­ły woj­sko­wej w Cu­neo, z ra­mie­nia Rzą­du na­ro­do­we­go wo­je­wo­da san­do­mier­ski i kra­kow­ski, gie­ne­rał,a wresz­cie dyk­ta­tor zbroj­ne­go po­wsta­nia na­ro­du pol­skie­go.

AN­TO­NI JE­ZIO­RAŃ­SKI, b… ofi­cer wojsk wę­gier­skich z 1848. r., na­czel­nik wo­jen­ny po­wia­tu raw­skie­go, puł­kow­nik, wresz­cie gie­ne­rał dy­wi­zji w arm­ji dyk­ta­tor­skiej.

DY­ONI­ZY CZA­CHOW­SKI, oby­wa­tel wiej­ski, na­czel­nik od­dzia­łu, puł­kow­nik w arm­ji Lan­gie­wi­cza.

TO­MASZ WIN­NIC­KI, b… czło­nek Ko­mi­te­tu Cen­tral­ne­go,

10

DYK­TA­TOR

peł­no­moc­ni­cy ko­mi­te­tu kra­kow­skie­go.

szef szta­bu Je­zio­rań­skie­go, wresz­cie in­ten­dent arm­ji dyk­ta­to­ra. JÓ­ZEF ŚMIE­CHOW­SKI. żoł­nierz by­łych wojsk pol­skich, ofi­cer z od­dzia­łu Je­zio­rań­skie­go, puł­kow­nik, wresz­cie gie­ne­rał bry­ga­dy w arm­ji dyk­ta­to­ra. ULA­TOW­SKI, puł­kow­nik z od­dzia­ła Lan­gie­wi­cza. KRZE­SI­MOW­SKI, ułan z 31 r, puł­kow­nik. WA­LI­GÓR­SKI 6. puł­kow­nik wojsk szwedz­kich, gie­ne­rał w arm­ji dyk­ta­to­ra. WŁA­DY­SŁAW BENT­KOW­SKI, 6. ofi­cer pru­skiej ar­ty­ler­ji, szef szta­bu dyk­ta­to­ra. ADAM UR. GRA­BOW­SKI, b… szam­be­lan di­vor­ti pru­skie­go. LEON CHRZA­NOW­SKI, le­karz. KO­ŁACZ­KOW­SKI.

WOJ­CIECH BIE­CHOŃ­SKI, emi­swr­jusz Rzą­du na­ro­do­we­go, ko­mi­sarz wo­je­wódz­twa kra­kow­skie­go.

X. KOT­KOW­SKI, ka­pe­lan wo­je­wódz­ki san­do­mier­ski.

ANNA HEN­RY­KA PU­STO­WOJ­TÓW­NA, ad­jt­dant Lan­gie­wi­cza.

KO­SKOW­SKI, ad­ju­tant dyk­ta­to­ra.

PRO­BOSZCZ z Ma­ło­gosz­czy.

MELA, jego sio­strze­ni­ca.

GO­SPO­DY­NI.

JÓ­ZEK, słu­żą­cy Pro­bosz­cza.

BOH­DAN, żoł­nierz z od­dzia­łu strzel­ców Cza­chow­skie­go.

niź­niej żu­awów śmier­ci Ro­che­bru­na. SE­WE­RYN, mło­dy ofi­cer szta­bu Lan­gie­wi­cza. JA­NUSZ, żoł­nierz z od­dzia­łu Lan­gie­wi­cza. OJ­CIEC. WI­KA­RY. GRZE­LA.

MŁO­DY CZŁO­WIEK.

OSO­BY DRA­MA­TU

U

ŻYD, po­seł.

ELŻ­BIE­TA STO­DOL­NIC­KA. NIE­ZNA­JO­MY.

OFI­CE­RO­WIE, PO­WSTAŃ­CY, MIESZ­CZA­NIF I CHŁO­PI.

RZECZ DZIE­JE SIĘ W ROKU 1868.

PRO­LOG – W dwor­ka skla­chec­kim nie­opo­dal gra­ni­cy fl) San­do­mier­skiem, wie­czo­rem dnia 22. stycz­nia.

AKT 1… – na pro­bo­stwie w Ma­ło­gosz­czy wie­czo­rem dnia 21. lu­te­go. AKT II… – tam­że przed po­łu­dniem 24. lu­te­go. AKT III. – W Gosz­czy, w kwa­te­rze Lan­gie­wi­cza, dnia

11. mar­ca.

AKT IV… – w le­sie pod Gro­cho­wi­ska­mi w nocy z dnia 18. na 19 mar­ca.

PRO­LOG.

Przed spusz­czo­ną kur­ty­ną sta­je NIE­ZNA­JO­MY w ża­łob­nym ar­ke­kiń­skim stro­ju, na ręku ma za­rzu­co­ny ob­szer­ny sza­ry płaszcz żoł­nier­ski.

NIE­ZNA­JO­MY SCE­NA 1.

Z na­ro­du łez i krwi, ze sła­wy bla­sków, z pie­śni try­um­fu i z roz­pa­czy wrza­sków, z tego, co wiel­kie, świę­te albo krwa­we, gwo­li po­tom­nym czy­ni czas za­ba­wę i na te­atru de­ski ma­lo­wa­ne wpę­dza wi­dzia­dła z mo­gił wy­grze­ba­ne, iżby po mrów­czym dnia sza­re­go tru­dzie wspo­mnie­li wi­dzę, że i oni lu­dzie, bo są sy­na­mi tych, co ludz­kie ha­sła nie­śli, nim we krwi gwiaz­da ich za­ga­sła. Wy się nie bój­cie widm, co z mar­twych wsta­ły! Wró­cą do gro­bów – ju­tro, nim dzień bia­ły sny wa­sze spło­szy, wró­cą nie­na­tręt­ne, tak jak szły na smierć: po­waż­ne i smęt­ne, z ści­śnio­nem ser­cem, roz­wid­nio­ną twa­rzą, z oczy­ma, któ­re o PRZY­SZŁO­ŚCI ma­rzą… Wy się nie bój­cie! z bu­rzy, co je zwia­ła nie­gdyś, już pa­mięć je­dy­nie zo­sta­ła i nic, prócz gro­bów kil­ku w la­sach ciem­nych, i krwi, źyź­nią­cej łany, żył pod­ziem­nych, i imion kil­ku zna­nych a prze­klę­tych, i tłu­mu ja­kichś bez­i­mien­nych świę­tych, i pust­ki może jesz­cze w ja­kim domu, i star­ców kil­ku, nocą po­kry­jo­mu pra­wią­cych wnu­kom, jak pło­mie­niem kwit­nie drze­wo wol­no­ści i jak cza­sem szczyt­nie ko­nać na słu­pach, któ­re hań­bą stra­szą, krzy­kiem: ZA NA­SZĄ WOL­NOŚĆ I ZA WA­SZĄ!

Sta­ra ko­me­dja! ko­me­dja sza­lo­na!

roz­tań­co­wa­na, hucz­na i czer­wo­na –

hej! śmiać się trze­ba! śmiać się do roz­pu­ku!

Z dzia­dow­skich sza­leństw śmiej się, trzeź­wy wnu­ku, a gdy cię znu­dzi śmiech, prze­klnij te gło­wy, któ­re w ogrom­ny za­męt pio­ru­no­wy na śmierć bez przy­łbic szły i żrą­ce gro­my ścią­gły nie­bacz­nie na swe ci­che domy;

prze­klnij, gdy mo­żesz, te ojce sza­lo­ne, co ci pu­ści­zną za­go­ny czer­wo­ne dały, gro­ba­mi po­ora­ną zie­mię, gor­szą nie­wo­lę i – WIEL­KO­ŚCI BRZE­MIĘ!

Pora za­czy­nać! Nie­chaj czas się wstrzy­ma i przed wa­sze­mi otwo­rzy oczy­ma mo­gi­ły sta­re, za­po­mnia­ne, ci­che, – ból z nich wy­wie­dzie, po­świę­ce­nie, py­chę i bo­ha­ter­stwo więk­sze, że bez­płod­ne, du­chy prze­czy­ste, sła­be lub nie­god­ne – i w ko­me­djanc­kim prze­gna ko­ro­wo­dzie! Kur­ty­na w górę!

Ty się baw, na­ro­dzie!… Odzie­wa się płasz­czem.

Kur­ty­na się pod­no­si. NIE­ZNA­JO­MY słoi chwi­lę ty­łem do pu­blicz­no­ści i pa­trzy w głąb. Sce­na przed­sta­wia wnę­trze dwor­ka szla­chec­kie­go w San­do­mier­skiem, nie­da­le­ko gra­ni­cy. Izba ob­szer­no, o pu­ła­pie z wy­sto­ją­ce­mi bel­ka­mi i wap­nem bie­lo­nych ścia­nach. Tro­je drzwi niz­kich i po­je­dyn­czych, o wy­so­kich pro­gach. W głę­bi pro­wa­dzą na ga­nek, na pra­wo do al­kie­rza, trze­cie na lewo, nie­co w głę­bi, wio­dą do kuch­ni. Ume­blo­wa­nie sta­ro świec­kie. Pod ścia­ną na pra­wo ka­na­pa skó­rą kry­la, przed)iią stół duży, na któ­rym stoi świe­ca w mo­sięż­nym lich­ta­rzu. Na lewo na ko­min­ku pło­nie ja­sny ogień* Przy ko­min­ku sze­ro­ki fo­tel i ława. Duży ze­gar stoi na gzym­sie. Na lewo od drzwi wcho­do­wych w głę­bi okno. Pod niem ku­fer. Na ścia­nach parę szty­chów; nad ka­na­pą wi­szą przy­bo­ry my­śliw­skie. Nie­da­le­ko ko­min­ka, w cie­niu, stoi ko­ły­ska. Jest zima i noc. Na dwo­rze wi­cher, któ­re­go świ­sty sły­chać co pe­wien czas.

Na fo­te­lu przy ko­min­ku sie­dzi STA­RY RE­ZY­DENT: ZO­FJA i MAR­JA obok na ła­wie. DZIEC­KO w ko­ły­sce. Wszy­scy za­du­ma­ni.

NIE­ZNA­JO­MY prze­cho­dzi przez śro­dek sce­ny i zni­ka we drzwiach w głę­bi, za­my­ka­jąc je szyb­ko i bez sze­le­stu za sobą. DZIEC­KO pła­cze. ZO­FiA bie­gnie ku dziec­ku.

MAR­JA wzno­si gło­wę. Co to? * SCE­NA II.

ZO­FJA

Nic.

Po­chy­la się nad ko­leb­ką. Ci­cho, ci­cho, mój ma­leń­ki…

MAR­JA nie­spo­koj­nie: Tędy któś prze­szedł! Czu­łam…

ZO­FJA.

Drzwi za­mknio­ne.

co ci się zda­je!

MAR­JA Dziw­ne ja­kieś Ięki cho­dzą po domu…

ZO­FJA To stra­chy zro­dzo­ne w twej głów­ce,

AI AR JA

Może, może… Cha­ta cała peł­na jest prze­czuć.

STA­RY

Wiatr świsz­czy przez szpa­ry…

ZO­FJA sia­da na­po­wrót, uśpiw­szy dziec­ko.

Wa­ści­na po­wieść tak nas za­du­ma­ła i te okrop­ne a nie­daw­ne mary, któ­reś waść oczom sta­wił i pa­mię­ci, że się Ma­ry­ś­ce śnią owi po­rznię­ci w te dnie okrop­ne tam, na szań­cach Pra­gi, i cały dom jej zda się pe­łen stra­chu, a to wiatr tyl­ko hula gdzieś po da­chu, albo się ko­nar ła­mie w sa­dzie nagi.

STA­RY "

A tak! wiatr tyl­ko… To sta­re po­wie­ści. Sen wszyst­ko, mara, wszyst­ko strach nie­wie­ści…

MAR­JA

O nie! to nie sen!

ZO­FJA Je­śli sen, to zło­ty, nie­praw­daż, Ma­ryś?

MAR­JA

Zło­ty? może, może…

tyl­ko ta łuna…

ZO­FJA Ma­ryś! wszak to zo­rze!… Wi­dzisz, ja wię­cej mam do obaw prze­cię po­wo­du, – męża mam i małe dzie­cię, a jed­nak…

Ocie­ra łzy.

MAR­JA

Pła­czesz!

ZO­FJA

To tak, mi­mo­wo­li, bo ja się cie­szę! tyl­ko… tak coś… boli.

Ocie­ra oczy.

Ach! tak mnie gnę­bi strasz­nie to cze­ka­nie, że nie­raz my­ślę: nie­chaj już się sta­nie, nie­chaj już przyj­dzie…

Wiatr szczek­nął okien­ni­ca.

Co to!? czyż­by…? Boże Zry­wa­ją się wszy­scy.

MAR­JA

Nie! to nie jesz­cze…

STA­RY Wi­cher dmie na dwo­rze..

ZO­FJA

Ma­ryś! co to­bie? Zbla­dłaś znów jak chu­s­ta, cze­mu tam pa­trzysz? – tam noc czar­na, pu­sta.

MAR­JA wpa­trzo­na w okno. Zbli­ża się zwol­na – czu­ję – idzie la­sem, po­lem się wle­cze, przez śnież­ne roz­ło­gi, co­raz już bli­żej, nad do­mem się waży, nad kra­jem ca­łym…

STA­RY Co się Pan­nie ma­rzy!

fan­ta­zje ja­kieś!

MAR­JA… i kie­dy wiatr cza­sem po­ru­szy drzwia­mi…

ZO­FJA

Ach! drżę cała z trwo­gi. MAR­JA

… sta­ję, bo in­y­śJę, że przez drzwi roz­war­te już to strasz­li­we, groź­ne, nie­od­par­te, to nie­na­zwa­ne…

Wszy­scy mi­mo­wo­li po­gląd u ja ku drzwio­wi.

ZO­FJA

Nie­chaj Bóg nas strze­że!

STA­RY

Cza­sy są groź­ne, złe wie­ści z War­sza­wy, – może być wkrót­ce… ury­wa.

MAR­JA zro­zu­mia­ła. To mi do oba­wy nie daje przy­czyn! Wiesz wac­pan, że ska­cze we mnie tak ser­ce i z ra­do­ści pła­czę i mó­wię Bogu dzięk­czyn­ne pa­cie­rze, kie­dy po­my­ślę…

STA­RY Hoża w wszyst­kiem ręka!

MAR­JA

– lecz coś, coś… nie wiem… ja­kiś lęk mnie n któ­re­go na­zwać nie umiem, nie moge – i ra­zem pra­gnę, ra­zem czu­ję trwo­gę…

ZO­FJA

Ja złym prze­czu­ciom Ma­ryś­ki nie wie­rzę, lecz kie­dy słu­cham tych jej opo­wie­ści, drżę…

MAR­JA

Ty nie zwa­żaj na mnie! Mo­żem cho­ra..

Ja­kaś nie do­bra przy­gnia­ta mnie zmo­ra, – ocze­ki­wa­nie i brak pew­nych wie­ści…

ZO­FJA

Ot le­piej, Ma­ryś, wróć­my do ro­bo­ty, póki spo­koj­nie śpi tam mój ma­lut­ki sy­nek. No, Ma­ryś, precz z czo­ła te smut­ki! Po­patrz, ten orzeł sre­brzy­sty i zło­ty na tle czer­wo­nem wy­glą­da tak cud­nie! To dla Boh­da­na…

Po­ka­zu­je cho­rą­giew­kę.

mar­ja oglą­da.

Lecz ja­koś ci żmud­nie idzie ro­bo­ta…

Sia­da opo­dal w cie­niu.

zo­fja

Dziś bę­dzie skoń­czo­ny. Po chwi­li.

Po­wiem ci praw­dę, gdy ten płat czer­wo­ny bra­łam do ręki… tak mi ser­ce biło, by jak naj­prę­dzej wy­szyć tego pta­ka o bia­łych skrzy­dłach… Te­raz zmia­na taka –

nie wiem skąd… Całą przy­mu­szam się siłą, aby szyć da­lej i pra­wie­bym rada od­wlec ro­bo­tę, tak się cze­goś boję, że cały spo­kój, całe szczę­ście moje od­le­ci z pta­kiem, co skrzy­dła roz­kła­da na krwa­wem polu… Nit­ki z igły gu­bię.

ćmią mi się oczy i my­ślę o synu…

Oglą­da ro­bo­tę.

Patrz, tu nad or­łem zło­ty liść waw­rzy­nu – ład­nie? – Co tv tam ro­bisz?

MAR­JA

Szar­pie sku­bię…

Wi­cher. Wszel­ki duch! – sły­szysz?!

ZO­FJA

Wiatr ino sze­le­ści i mie­cie śnie­gniem…

STA­RY Lat temu trzy­dzie­ści i dwa – pa­mię­tam – noc li­sto­pa­do­wa i wiatr, jak dzi­siaj, gdy się za­czął ta­niec strasz­ny, – mu­zy­ka gra­ła pio­ru­no­wa, a po­tem… po­tem! krwa­wy Woli sza­niec, po­tem…

MAR­JA

Sza! ci­cho!

B ZO­FJA

Niech nas Bóg za­cho­wa! Wac­pan po­nu­re przy­po­mi­nasz dzie­je, a tu pod wi­chrem zgi­na­ją się knie­je, a tu my same, – tak nam trze­ba wia­ry, tak trza otu­chy…

STA­RY Mary wszyst­ko, mary!

ZO­FJA

Nim waść zje­cha­łeś do na­sze­go dwo­ru.

daw­niej – tu była taka ci­cha cha­ta, tak na za­świe­ciu w tym za­pa­dłym boru, –

dnie jed­no­staj­nie pły­nę­ły i lata;

cza­sem w nie­dzie­lę zja­da się są­sie­dzi, lub po­lo­wa­nie… Ody nikt nie od­wie­dzi.

to my, by­wa­ło, je­dziem so­bie w go­ści kędy za mie­dzę do lu­dzi, co pro­ści, do­brzy, ser­decz­ni a tacy we­se­li! Ą zaś co­dzien­na pra­ca po nie­dzie­li, mo­dli­twy, tro­ski, ucie­chy co­dzien­ne – a te­raz wszyst­ko na­gle tak od­mien­ne! Bra­cia wciąż w dro­dze, u męża na­ra­dy, a przy­tem cza­ty, po­sły, li­sty, zwia­dy! są­siedz­kie zjaz­dy od daw­nych tak róż­ne! Kie­lisz­ki sto­ją nie­tknię­te lub próż­ne, a oni dłu­go, dłu­go mó­wią nocą gło­sem stłu­mio­nym; jeno cza­sem z mocą sło­wo tam ja­kie okrop­ne wy­le­ci, ścia­na­mi cha­ty wstrzą­śnie i za­świe­ci jak bły­ska­wi­ca. Po­tem znów mil­cze­nie, jak­by ich strasz­ne słów prze­lę­kło brzmie­nie Gdy czu­wam nocą przy syn­ku w al­ko­wie, sły­szę głos męża: kie­dy on co po­wie, inni słu­cha­ją… I te­raz tam sie­dzi sam nad li­sta­mi, albo mapy śle­dzi – i tak dnie całe…

Dłu­gie mil­cze­nie. 1 co te­raz bę­dzie?

STA­RY wzru­sza ra­mio­na­mi.. Bóg ra­czy wie­dzieć.

ZO­FJA

Py­tam, jak my­śli­cie, wszak się to do­brze skoń­czyć musi?

SIA­RY

Zy­cie ludz­kie jest w ręku Boga. On los przę­dzie..

ZO­FJA

Kraj mam na my­śli. Im bliż­sza ta chwi­la.

tak upra­gnio­na nie­daw­no….. Są zna­ki dziw­ne na nie­bie. Z za gwiazd się wy­chy­la mio­tła ogni­sta… Sty­czeń ot! – a pta­ki wra­ca­ją do nas! Dnie-śmy mie­li cie­płe tak nad­zwy­czaj­nie, a dziś znów wi­chu­ra, – i oczom ciem­no i ser­cu, co skrze­płe w pier­si…

STA­RY

Ha! zima…

MAR­JA zry­wa się do ro­bo­ty.

Nie wy­trzy­mam dłu­żej!

Zoś­ka!

ZO­FJA Co to­bie?

MAR­JA Tak mnie strasz­nie nuży to wszyst­ko! Nie wiem, co się dzie­je ze mną, – Zoś­ka! mów, po­wiedz! wszak to… nie da­rem­no bę­dzie? – ty po­wiedz! bo moja już wia­ra…

ZO­FJA

Ci­cho, o, ci­cho…

MAR­JA Strasz­na ja­kaś mara ci­śnie mi ser­ce… Nie­chby się już sta­ło dziś… za go­dzi­nę…

STA­RY Dość wcze­śnie się sta­nie…

MAR­JA

…byle nie cze­kać. To ocze­ki­wa­nie dusi mnie, dła­wi, przy­gnia­ta mnie całą.

że już nie moge… Kie­dy przy­mknę oczy i chcę wy­wo­łać ten daw­ny, uro­czy ob­raz – pa­mię­tasz? – któ­rym tak jak dzie­ci my się pie­ści­ły – wiesz: na prze­dzie świe­ci ja­sna cho­rą­giew, – ptak, co do anio­ła taki po­dob­ny, – za nią…

ZO­FJA

Cyt! któś woła!

Nad­słu­chu­ją.

STA­RY Ja nic nie sły­szę.

ZO­FJA Coś szczęk­nę­ło w le­sie, mimo wi­chr sły­chać, krok, jak gdy kto nie­sie rzecz jaką cięż­ką…

MAR­JA

Zda­je ci się pew­no… Wi­dzisz, i te­raz wi­zję taką rzew­ną, taką świe­tli­stą, roz­kosz­ną, wy­śnio­ną tyś mi prze­rwa­ła! Za­wsze tak coś prze­rwie…

ZO­FJA

Ty się nie gnie­waj…

MAR­JA

Nie! – lecz w każ­dym ner­wie tak się coś tar­ga i w oczach – czer­wo­no…

ZO­FJA po (In­dii, do Sta­re­go: Woj­na rzecz strasz­na, nie­praw­daż?

STA­RY

Strasz­li­wa!

mar­ja in­iw­pół do sie­bie:

Czy na­wet wte­dy, kie­dy wol­ność wzy­wa pod broń, by umrzeć lub od­nieść zwy­cię­stwo?

STA­RY zły:

Wać­pan­na pra­wisz so­bie róż­ne dzi­wa;

ale to ta­kie jest ko­bie­ce mę­stwo!

drżysz, gdy drzwi skrzyp­ną. Cóż, kie­dy har­ma­ty plu­ną tak ogniem na ojca i bra­ty!

ZO­FIA za­kry­wa oczy ręką. Boże! okrop­ne rze­czy po­wia­da­cie!

BOH­DAN wcho­dzi w wy­so­kich bi­dach iw do-SCE­NA IlI. mo­wej kur­cie z al­kie­rza. W ręku nie­sie świe­cę, któ­ra sta­wia na sto­le.

Czy był kto tu­taj?

MAR­JA Nie, ni­ko­go, bra­cie.

BOH­DAN

Oj­ciec? Se­we­ryn? nie wró­cił? Z War­sza­wy nic od Ja­nu­sza?

zo­fja

Py­tasz co mi­nu­ta, wiesz, że nic nie­ma.

BOH­DAN do sie­bie:

To są dziw­ne spra­wy, te­raz, gdy cała rzecz już jest uknu­ta…

Do Mar­ji:

Tu klucz masz, Ma­ryś; jest tam nowa paka.

Do Sta­re­go: Wac­pan od­pra­wi owe­go chło­pa­ka, – cze­ka przy sa­dzie.

STA­RY

Do­brze, juz ja zro­bię jak trza. Cho­wa­łem tam­te paki obie…

W U cho­dzi ra­zem z Mar ją.

BOH­DAN po chwi­li mil­cze­nia: Co mó­wisz, Zoś­ka? SCE­NA IV'

ZO­FJA Nic. Ja nic nie mó­wię. BOH­DAN waha się chwi­lę, bie­rze świe­cę i chce odejść,

ZO­FJA pa­trzy na nie­go.

Boh­dan!

BOH­DAN

Co?

Za­trzy­mu­je się, pa­trzą so­bie w oczy.

ZO­FJA

Pójdź­że, pójdź, po­pie­ścić syn­ka.

Bie­rze dziec­ko z ko­ły­ski.

Patrz, jaki duży! pa­trz­że jaka min­ka! jak się uśmie­cha!

BOH­DAN głasz­cze dzie­cie i ca­łu­je.

ZO­FJA Dzie­ciąt­ko! ze snów je zbu­dzi­ło wej­ście two­je, lecz nie pła­cze, zuch chło­piec.

Kła­dzie dziec­ko do ko­ły­ski.

BOH­DAN jak­by so­bie przy­po­mniał:

Klucz od piw­ni­cy!

ZO­FJA

Oba­czę, –

jest tu na koł­ku.

Po­da­je mu.

BOH­DAN pa­trzy na żonę, waha się, chce odejść, wresz­cie:

Zoś­ka!

ZO­FJA o stół opar­ta, oczy spusz­czo­ne.

Od ty­go­dni na­wet nie spoj­rzysz na mnie ni na dzie­cię; czy­śmy już two­jej mi­ło­ści nie­god­ni?

BOH­DAN

I ty to mó­wisz!

ZO­FJA

Ma­szże ty na świe­cie kogo bliż­sze­go, ni­że­li nas dwo­je? Ja two­ja. Boh­dan, patrz, to dziec­ko two­je…

BOH­DAN

Tak – i wy moi…

ZO­FJA Cze­muś za­sę­pio­ny?

ty coś ukry­wasz?!

BOH­DAN Nic!

Od­wra­ca się ZO­FJA

Po­patrz mi w oczy du­tąd wzrok ja­sny mia­łoś, dziś go mro­czy coś… Co to, Boh­dan?

BOH­DAN.Ie­stem dziś znu­żo­ny… Te my­śli,… spra­wa… Wnet przyj­dzie go­dzi­na…

ZO­FJA z le­kiem. Nie dzi­siaj! Boh­dan?

BOH­DAN Nie… jesz­cze.

ZO­FJA

O syn cho­dzi mi tyl­ko, zresz­tą… ja nie bro­nię, owszem… Do pier­si two­jej tak­bym skro­nie przy­tu­lić rada, do­pó­ki czas jesz­cze, do­pó­kiś ze mną…

tuli sie

BOH­DAN Daj, niech się po­piesz­czę z twe­mi wło­sa­mi… No! nie smęć mi czo­ła, Zoś­ka! cóż zno­wu!

ZO­FJA Oj­czy­zna cię woła – i pój­dziesz, pięk­ny mój, ko­cha­ny, wiel­ki, a ja zo­sta­nę tu z dziec­kiem sa­mot­na i o zwy­cię­stwo Bo­żej Ro­dzi­ciel­ki tak będę pro­sić…

Pła­cze.

BOH­DAN Zoś­ka! łez nie trze­ba!

ZO­FJA

Ty się nie gnie­waj! – Tak by­łam ochot­na, tak mi się ja­sna zda­wa­ła ta dro­ga, co przez krew wie­dzie do wol­no­ści nie­ba, a dzi­siaj nie wiem skąd, ta dziw­na trwo­ga..

Ty się nie gnie­waj! – My­ślę, że na świe­cie moie sie­ro­tą być to na­sze dzie­cię, że cie­bie mogą… O! to moje ser­ce!

BOH­DAN po­nu­ro: Ra­czej niech pę­dzi dni jako sie­ro­ta i z tobą, wdo­wą, rękę gdzie u pło­ta wy­cią­ga w bie­dzie, nę­dzy, po­nie­wier­ce, niż­by żyć mia­ło, tak jak my, w nie­wo­li!

ZO­FJA

I nic w twej pier­si i…

BOH­DAN })o chwi­li wa­ha­nia.

Boli! Zoś­ka, boli!

ZO­FJA pa­trzy mu w oczy z nie­po­ko­jem. Po­wtórz mi jesz­cze, wszak ty wie­rzysz sil­nie, tak szcze­rze wie­rzysz, praw­da? nie­omyl­nie, że ta ofia­ra i to krwi roz­la­nie nie będą próż­ne? wszak ci, któ­rzy zgi­ną, zgi­ną nie dar­mo? wszak tam z dy­mów wsta­nie wol­ność? – mów! wte­dy z tą małą dzie­ci­ną zgo­dzę się rękę wy­cią­gnąć przy dro­dze, pła­cząc za tobą, mę­żem, co na chwa­ły polu, jak pło­mień, spo­pie­lił się cały!

BOH­DAN od­wra­ca gło­wę.

ZO­FJA z na­głym krzy­kiem. Boh­dan! ty mil­czy­sz7 i ty je­steś wr trwo­dze? na bo­skie rany!

BOH­DAN

Zono moja! żono!

Z )FJA oglą­da się: po­tem chwy­ta go za gło­wę, mó­wiąc szyb­ko:

Dziś nikt nie wo­łav dziś zo­sta­niesz ze mną?

mów! – Ach! tak wietrz­no na dwo­rze i ciem­no…

i tak mi strasz­no, mój miły.

MAR­JA wcho­dzi.

Zro­bio­no wszyst­ko jak trze­ba. SCE­NA V'

BOH­DAN któ­ry pu­ścił Zo­fie, doi te­raz za­du­ma­ny, ty­łem opar­ty o stół.

MAR­JA pa­trzy na niey o.

Co to­bie, Boh­da­nie?

BOH­DAN pro­stu­je się.

Nic już.

Do żony: Tak musi być i tak się sta­nie, jak się stać musi. Dłu­żej tak nie może zo­stać, jak do­tąd.

Wy­cho­dzi.

ZO­FJA. Boże, Boże, Boże!

MAR­JA

. Q SCE­NA VI.

Co mu się sta­ło r

ZO­FJA Nie wiem. To cze­ka­nie na wie­ści tak go roz­stra­ja…

MAR­JA

i nuży…?

ZO­FJA

Co mó­wisz?

MAR­JA

Nic już.

ZO­FJA po chwi­li:

Oj­ciec wciąż w po­dró­ży, a noc tak strasz­na…

MAR­JA do sie­bie:

Dzi­siaj coś się sta­nie.

zo­fja z lę­kiem:

Co?

MAR­JA

Nie wiem. Tyl­ko tak coś w ser­cu szep­ce _

i tak się boję ja­ko­we­goś du­cha, któ­re­go przy­gna tu­taj za­wie­ru­cha;

zda się, że on coś wstrzy­ma, coś po­de­pce, po­tar­ga ja­kieś prze­świę­te sztan­da­ry…

i mi­mo­wo­li rzu­ci wstecz la­wi­nę, –

a tu­taj przyj­dzie, wiem, w samą go­dzi­nę…

ZO­FJA z trwo­gą: Ma­ryś! co mó­wisz'

MAR­JA…w chwi­li, gdy ude­rzy ser­ce, jak gwał­tu dzwon…

Pła­cze.

Zo­FJA tuli ją i ca­łu­je.

O! nie­do­bre mary drę­czą cię!

Sia­da­ją ra­zem na ka­cie

MAR­JA po dur i I i… Wi­dzisz, ja ta­kich ry­ce­rzy we snach wi­dzia­łam, bez ska­zy i trwo­gi, co pój­dą z wia­rą nie­złom­ną w tę spra­wę świę­tą i du­chem ude­rzą na wro­gi, jak bu­rza w knie­ję i tak so­bie ławę zro­bią z ciał ludz­kich, jako bu­rza czy­ni, i tak zwy­cię­ża, jako duch zwy­cię­ża! Wiesz? ta­kim ja­bym była pro­ro­ki­ni, ta­kim zwy­cię­stwo, na­wet bez orę­ża ja­bym wie­ści­ła, bez har­mat, bez noży, jeno z tym ogniem, co się w ser­cach pali, gdy je wol­no­ści duch opę­ta boży, jeno z tym gro­mem, co mie­cze ze sta­li na ołów sta­pia, a jest z sil­nej wia­ry i jest z po­tę­gi… A tak mi się zda­je, że wy­ma­rzo­nym tym na po­przek sta­je ja­kaś moc ciem­na…

MAR­TA wcho­dzi od kur Inii: Pan przy­je­chał sta­ry.

ZO­FJA zry­wa się: Oj­ciec? sam wró­cił?

MAR­JA wsta­je:

Trza wo­łać Boh­da­na…

MAR­TA

Z pa­nem Se­we­rem.

ZO­FJA Idź, za­wo­łaj pana. MAR­TA wy­cho­dzi, OJ­CIEC i SE­WER wcho­dzą drzwia­mi wgłę­bi, w fu­trach, osy­pa­ni śnie­giem. Pra­wie rów­no­cze­śnie wcho­dzi za nimi.

SIA­RY z la­tar­ka w reku, kto­rą gasi i sta­wia na oknie. BOH­DAN wcho­dzi z al­ko­wy.

OJ­CIEC zrzu­ca fu­tro i ocie­ra so­ple z wą­sów i bro­dy. Co? jak się ma­cie! A to za­wie­ru­cha! Co? sta­ry oj­ciec wasz po­ka­zał zu­cha, w dro­dze w noc taką!…

BOH­DAN wita się.

Jak się oj­ciec mie­wa…

OJ­CIEC ca­łu­je w gło­wę ko­bie­ty, któ­re się schy­la­ją do jego rąk.

Głod­nym jak wilk! no! aż się kur­czą trze­wa! Daj­cie jeść, wód­ki!

MAR­JA się krzą­ta i usta­wia za­ką­skę, SE­WER się wita.

OJ­CIEC Jak­że tam sy­no­wa? Na­le­wa wód­kę. Do cie­bie, Se­wer! Pije.

ZO­FJA Dzię­ki oj­cze, zdro­wa.

SE­WER do Boh­da­na. Co tam no­we­go?

BOH­DAN. Jest prze­sył­ka świe­ża, sztuć­ców pięć­dzie­siąt. To żle, że na chło­pów nie bar­dzo moż­na li­czyć… Jak­że z wami? co?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: