Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dymisja nadinspektora Willburna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dymisja nadinspektora Willburna - ebook

Istnieją zagadki tak skomplikowane, że rozwiązać można je tylko najprostszymi środkami.

W obskurnym hotelu na obrzeżach Londynu na noc zatrzymała się wyłącznie jedna lokatorka. Rankiem okazuje się, że za zamkniętymi drzwiami jej pokoju doszło do morderstwa. Obsługa ośrodka jest osłupiała - nikt inny nie pojawił się w okolicy, sprawca nie zostawił żadnego śladu.

Sprawa trafia do inspektora Willburna ze Scotland Yardu. Śledczy sceptycznie podchodzi do nowinek w dziedzinie kryminologii, takich jak zbieranie odcisków palców. Polega jedynie na mocy swojej dedukcji. Czy ostry jak brzytwa umysł wystarczy, by odnaleźć przestępcę?

Prawdziwa gratka dla miłośników książek i serialu o Sherlocku Holmesie.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-270-7994-3
Rozmiar pliku: 345 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Jestem bardzo ciekaw, co na to powie Willburn — mruknął podinspektor Silas.

— Będzie wściekły — odparł cicho Groves. — Jak zwykle będzie wściekły.

Obaj siedzieli na małej, wąskiej otomanie. Mieli stroskane twarze. Ich rosłe, tęgie ciała przylegały ciasno do siebie, ale żaden nie miał ochoty ustąpić miejsca drugiemu. W pokoju hotelowym, poza otomaną, złamanym krzesłem i szafą, był tylko jeden mebel — łóżko. Stare, secesyjne łóżko, bardzo szerokie, zapewne bardzo miękkie i wygodne. Stało na przeciwległej ścianie pokoju, jaskrawo oświetlone słońcem. Niestety było zajęte. Leżały na nim zwłoki.

— Willburn będzie wściekły i oczywiście zemści się to na nas — kontynuował Groves. W głosie jego dźwięczała złość. Był niewyspany i zziębnięty. Poszedł spać około trzeciej nad ranem, a już o szóstej telefon postawił go na nogi. Ranek był chłodny, w nocy spadł drobny śnieg. Nie zdążył wypić porannej kawy i na czczo przyjechał tutaj, do tego parszywego hotelu na krańcach Maida Vale.

Stanowczo nie miał powodów do zadowolenia. Takie sprawy nigdy go nie interesowały, były to brzydkie, paskudne sprawy. Groves zawsze marzył o poważnej, ciekawej sprawie, ale życie obeszło się z nim po macoszemu. Ilekroć stykał się z morderstwem, zawsze było to morderstwo prostackie, niechlujne i podłe. Jakieś wstrętne noże, kastety, jakieś burdele i podejrzane hoteliki, poranione prostytutki, zmasakrowani sutenerzy. Groves był już szalenie zmęczony swoim życiem i pracą. Nie oczekiwał rewelacji, pogodził się z tym, że nie zyska sławy, choć przecież tyle lat o niej marzył. Dzisiaj czekał już tylko spokojnie na dzień, w którym przejdzie w stan spoczynku i wyjedzie do Hampshire hodować swoje róże.

Podinspektora Silasa nie lubił. Człowiek zazwyczaj nie lubi ludzi łudząco podobnych do siebie. Silas był równie ociężały i równie zawiedziony w swoich ambicjach. Pracowali razem od lat, dzień w dzień w tym samym pokoju, pochyleni nad podobnymi sprawami. Mieli swoje kolekcje kastetów, noży, pistoletów, które po zakończeniu spraw kryminalnych i uzyskaniu zgody sądu zabierali na pamiątkę. Kiedyś, w dawnych czasach, uważali się za rywali. W każdym razie Groves tak myślał. Chciał mieć więcej okazów w swej kolekcji, chciał Silasa w jakiś sposób zdystansować. Może nawet udało mu się to, ale nie odczuwał już z tego powodu najmniejszego zadowolenia. Nie lubił podinspektora Silasa, ponieważ podinspektor Silas był jego zwierciadłem. Jadali te same potrawy, pili tę samą whisky ballantinea i zawsze od dwudziestu lat powtarzali sakramentalne zdanie, że whisky ballantinea, ta przeklęta kanadyjska whisky jest stokroć gorsza od doskonałej whisky szkockiej. Raz nawet wypili tę doskonałą szkocką whisky, stwierdzili, że jest o całe niebo lepsza od ballantinea, i następnego dnia pili ballantinea. Groves miał o to żal do siebie, albowiem było w tych gestach coś tuzinkowego, czego się wstydził. Widocznie taki już jestem — myślał z niezadowoleniem.

Dzisiaj rano był nieco zaskoczony obecnością Silasa w tym obskurnym pokoiku. Ostatecznie dla jednego trupa nie wzywa się do Maida Vale dwóch podinspektorów Yardu. Kiedy obaj zeszli się w pokoiku hotelowym, musieli podzielić się jedną otomaną. Oględziny zwłok, konferencja z lekarzem, daktyloskopia, fotografie — zabrało im to wszystko sporo czasu. Już mieli wracać, gdy zatelefonował Willburn. Jego słodki głos podziałał na Grovesa jak trucizna. Willburn był zły przez całe życie. Kiedy był tylko zły — wrzeszczał. Kiedy był wściekły — mówił cicho i starannie dobierał słów. Kiedy był doprowadzony do ostateczności — szeptał głosem tak słodkim jak najczulsza kochanka. Ostatnimi czasy niemal od rana do wieczora szeptał. Ludzie drżeli i unikali go. Willburn bywał uśmiechnięty, jego mocne, zdrowe zęby błyszczały złowieszczo, palił dużo. Oznaczało to niemal kataklizm. Podczas rozmowy telefonicznej powiedział tylko jedno zdanie do Grovesa:

— Zechcą panowie na mnie poczekać i przyjąć moje uszanowanie za dziesięć minut w tym uroczym hoteliku!

Cisnął słuchawkę i wszystko umilkło. Teraz oczekiwali jego przybycia. Siedzieli milcząco na otomanie jak grzeczni chłopcy i patrzyli w otwarte drzwi, w których miał się ukazać.

Kiedy wszedł do pokoju, obaj wstali niechętnie i z ociąganiem.

— Cieszy mnie — powiedział Willburn cicho — cieszy mnie ten budujący widok. Panowie tylko dwaj? Tylko dwaj inspektorzy Yardu przy jednym niepozornym trupie? Doprawdy, niełatwo to zrozumieć. Dlaczego tylko dwaj...

— To pomyłka, sir — wtrącił Silas.

— Pomyłka — powtórzył głośniej Willburn. — Czyżby pana tutaj nie było, Silas? Przecież widzę was dwóch.

— Pomyłka, sir — powiedział Silas, nabierając odwagi, w miarę jak Willburn mówił głośniej — po prostu niepotrzebnie nas obu zawiadomiono...

— Że niepotrzebnie, to pewne! Ale po co pan tutaj został, skoro był już na miejscu Groves?

— Ja byłem tutaj pierwszy, sir — powiedział Silas. — Groves przyjechał w kwadrans potem. Postanowiliśmy już zostać, skoro się tak złożyło. Było bardzo wcześnie. Groves miał trochę czasu.

— Miał zapewne za wiele czasu — szepnął Willburn i wyszedł na korytarz. Stali obaj niezdecydowani. Groves zrobił krok w kierunku drzwi, gdy nagle Willburn znowu się pojawił z krzesłem w ręku. Postawił je na środku pokoju, usiadł, wyjął paczkę playersów, zapalił. Ruchy miał ostre, gwałtowne.

— Co to było? — zapytał nagle i spojrzał na zwłoki.

— Niejaka Fancy Moore, panie nadinspektorze — powiedział Groves. — Lat trzydzieści, nie więcej. Właściciel hotelu zna ją od dłuższego czasu. To jest parszywy hotel, sir. Zakochane parki, pan rozumie. Moore bywała tutaj często przed dwoma, trzema laty. Potem już nie. Zdaje się, że wyjechała na prowincję. Wczoraj w nocy, około jedenastej, zjawiła się po długiej nieobecności z wysokim mężczyzną, niejakim Birtschem. Podał, że nazywa się Birtsch. Mówiła do właściciela hotelu, że jest jego narzeczoną. Znamy takie narzeczone, sir! Wzięli klucz i poszli na górę. O piątej, może trochę później, hotelarz na dole usłyszał krzyk. To jest malutki hotelik, sir, zaledwie kilka pokoi. Było cicho jak zwykle nad ranem, więc stary usłyszał krzyk. Nie może powiedzieć na pewno, czy ona wzywała pomocy... W każdym razie pobiegł na górę. Drzwi były zamknięte od wewnątrz, stukał, pukał. Nie otwierali. Ale twierdzi, że słyszał jakiś jęk, szepty. Wołał chwilę i pytał, co się dzieje. Ponieważ nikt nie odpowiadał — wyważył drzwi. Zastał Fancy w tej pozycji, tak twierdzi. Żyła jeszcze. Była w agonii. Uduszenie, sir. Tego mężczyzny w pokoju nie było. Ani śladu. Hotelarz zbiegł na dół i zatelefonował po lekarza i policję. Kiedy wrócił na górę, Fancy już nie żyła. Hotelarza oczywiście zatrzymałem. Właściwie sam nie wiem dlaczego, ale oczywiście zatrzymałem.

— Jak z oknem? — zawołał Willburn. Był w lepszym humorze.

— Zamknięte od wewnątrz, sir — odparł Silas.

— Jak z wyjściem na ulicę z tego pokoju?

— Jedyne wyjście prowadzi obok portierni. Szerokość korytarza półtora metra, sir. Płonęła lampa. Hotelarz musiałby zauważyć Birtscha, gdyby tamtędy przechodził.

— Kiedy? — zapytał Willburn.

— Rozumiem, sir — odparł Groves z nutką zadowolenia. — Braliśmy to pod uwagę. Pan przypuszcza, że...

— Ja nic nie przypuszczam — wyszeptał Willburn.

— Przepraszam, sir — powiedział Groves. — Chodzi po prostu o to, czy morderca mógł wyjść w czasie, gdy hotelarz telefonował po lekarza i policję. Zakładamy, że ten Birtsch ukrył się w pokoju po dokonaniu morderstwa. Ostatecznie nie mógł wyjść stamtąd wcześniej. Doktor Matthews stwierdził, że zgon nastąpił między piątą a szóstą. Kiedy tu przyjechałem, ona była jeszcze ciepła. Przyjęliśmy wariant, że Birtsch ukrył się w momencie, gdy Sedge, ten hotelarz, sir, wyważył drzwi. Potem wymknął się za hotelarzem na dół i korzystając z jego zdenerwowania, gdy Sedge był odwrócony i rozmawiał przez telefon — wyszedł na ulicę. Ale to jest dziwne, sir! Sedge stojąc tyłem do przejścia patrzył w lustro. Było jasno, zupełnie jasno. Sedge zeznał, że nikt tamtędy nie przechodził. Poza tym drzwi wyjściowe na ulicę były zamknięte. Usłyszałby zgrzyt zamka. On twierdzi, że nikt nie wychodził z hotelu, nawet z tego pokoju.

— Ciekawe — szepnął Willburn.

— Pozwolę sobie dodać, sir — podjął Groves — że w interesie Sedge’a leżało złożenie zeznań odmiennych. Ostatecznie, gdyby coś usłyszał, wszystko byłoby łatwiejsze i jaśniejsze. Birtsch zamordował, skorzystał z nieuwagi Sedge’a, uciekł. Koniec. Kropka. Tymczasem w tej sytuacji mamy wszelkie dane, by twierdzić, że ten Birtsch w ogóle nie istnieje. Ostatecznie to wszystko powiedział Sedge. Jest Sedge i jest trup.

— Rozumiem — powiedział Willburn. — Rozumiem, o co panu chodzi. Sedge ją udusił najzwyczajniej w świecie, potem wyważył drzwi, zadzwonił na policję i skomponował bajeczkę o tym Birtschu. Właściwie to jest zupełnie proste.

— Obawiam się, że zbyt proste, sir — mruknął Groves.

— Otóż to — krzyknął Willburn. — Stanowczo za proste. Jeżeli Sedge wyfantazjował sobie istnienie tego Birtscha, to dlaczego nie dodał, że Birtsch uciekł. Upiera się, że był tutaj w tym pokoju jakiś człowiek i że z tego pokoju nie wyszedł. Szalenie zabawna bajeczka.

Zamilkł na chwilę i palił w zadumie papierosa. Groves i Silas stali przed nim jak dwie wielkie góry.

— Jakie ślady? — zapytał Willburn.

— Zająłem się tym, sir — odparł Silas. — To jest też ciekawe. Bardzo mało śladów. Właściwie żadnych śladów. Na szkle stolika przy łóżku ślady palców Fancy Moore. Na parapecie okiennym śladów brak. Na wyważonym skrzydle drzwi kilka wyraźnie odciśniętych palców Sedge’a. To zrozumiałe. Wyważał, dotykał, uderzał rozwartą dłonią. Ponadto nic.

— Co to znaczy nic, Silas — powiedział Willburn.

— To znaczy, że nic więcej nie znaleziono, sir. Została uduszona szalem lub ręcznikiem, coś w tym rodzaju. Nic takiego nie znaleziono.

— Ciekawe — powiedział Willburn. Wstał z krzesła, rozejrzał się po pokoju. Podszedł do szafy, otworzył ją szeroko.

— Tutaj pan też zaglądał? — zapytał.

— Oczywiście, sir — odparł Silas. — Pusta szafa. W takich hotelach nikt z szafy nie korzysta.

_—_ Gdzie jest jej płaszcz czy coś takiego? — zapytał Willburn. — Przecież w zimie nie przyszła tutaj bez płaszcza.

_—_ Jej płaszcz wisiał na wieszaku, na drzwiach. Kiedy Sedge wdarł się do pokoju, płaszcz upadł na ziemię. Ullman zabrał płaszcz do centrali. Może tam coś się znajdzie, sir!

— Czy Sedge zaglądał do tej szafy, kiedy wszedł po raz pierwszy do pokoju?

— Nie wiem, sir — wtrącił Groves. — Nie pytałem go o to!

— To niechże pan zapyta, u diabła — szepnął Willburn. Pochylił się nieco, zajrzał w głąb szafy. Była to stara, rzeźbiona szafa, której dwuskrzydłowe drzwi otwierały się ze skrzypieniem. Stał pochylony, z głową w czeluściach mebla. Nagle wyciągnął dłoń, po omacku błądził nią we wnętrzu. Cofnął się szybko, przemierzył pokój i stanął przy oknie.

— Oczywiście — krzyknął. — Oczywiście, że tam był.

W palcach trzymał grudkę ziemi, mokrej, świeżej ziemi.

— To ciekawe — powiedział Silas. — Nie przyszło mi do głowy szukać na dole, tam gdzie się stawia obuwie.

— Groves! — zawołał Willburn — niech się pan nie trudzi. Sedge nie zaglądał do szafy. A jeżeli zaglądał, to znaczy, że i tak nic nam już nie powie. Ten Birtsch był wtedy w szafie. Albo w ogóle nie istniał. Rzecz staje się coraz ciekawsza, coraz ciekawsza... — Rzucił papierosa na podłogę.

— Nie mamy tutaj nic więcej do roboty — zawołał. — Możemy wracać do domu.

Jego krzyk podziałał uspokajająco na Grovesa i Silasa. Willburn był w znakomitym humorze. Był po prostu zły, nic więcej. W takich wypadkach pozwalali sobie nawet na odrobinę poufałości wobec niego.

— Mam nadzieję, sir że pan się zgadza z moją decyzją co do zatrzymania Sedge’a? — zapytał Groves.

— Jasne! — krzyknął Willburn

Stanął na progu, zmierzył obu swych współpracowników ostrym spojrzeniem.

— Zostawiam tutaj panów. Proszę zająć się tą małą. Matthews powinien być gotowy z sekcją do wieczora. Jestem głody. Nic jeszcze nie jadłem.

Odwracając się ku wyjściu zmierzył ich wzrokiem i dodał: — Jesteście obaj strasznie tędzy. Grubasy! Silas, pan nawet jest grubszy. Zupełnie jak beczki.

Powiedział to i uśmiechnął się szeroko. Było to coś niebywałego. Potem wyszedł.

Stali chwilę niezdecydowani. Groves poprawił marynarkę, potarł łysinę. Pomyślał, że rzeczywiście Silas jest nieco tęższy od niego i z zadowoleniem przyjrzał się jego łysinie. Obaj byli tak okropnie, przerażająco łysi. Silas zaczerpnął oddechu i mruknął:

— Przypuszczam, że mamy dzisiaj szczęście! Willburn przestał wreszcie szeptać.

— Jestem tym zmęczony — powiedział Groves. — Od dziesięciu lat znoszę jego przeklęte humorki. Jestem pewien, że jemu mamy do zawdzięczenia omijanie nas w awansach. Nie znosi konkurencji. Jest tak obrzydliwie zarozumiały...

— Któż z nas nie jest zarozumiały, Pat — powiedział pojednawczo Silas. — Czy nie mamy do tego prawa?

Groves nie lubił filozoficznych dyskusji. W głębi duszy pogardzał swoim zawodem, który był w jego opinii brudny już choćby z tego powodu, że na co dzień ocierał się o brudne sprawy. Uważał jednak, że policjant, nawet policjant w popielatym. garniturze, na odpowiedzialnym stanowisku w Yardzie, nie jest upoważniony do prowadzenia dysput o istocie świata i człowieka. Nie wierzył w psychologiczne tło przestępstw. Upraszczał je, sprowadzał do form czystych, do działań, czynów, faktów. Podszewka psychologiczna nie interesowała go. Kiedy się nad tym zastanawiał, znajdował proste wytłumaczenie tego stanu rzeczy. W swej bogatej i długiej karierze nie zetknął się dotąd z przestępstwem zawiłym, w którym motywy psychologiczne odgrywałyby jakąś rzeczywiście istotną rolę. Psychologię zbrodniarzy uważał za literaturę. Była dla niego prosta, prymitywna. Morderców tropił niejako mechanicznie, demaskował na podstawie faktów, ścigał i wysyłał na szubienicę. O zawiłych zbrodniach czytał tylko w powieściach, wiedział o nich z opowiadań. Osobiście stykał się zawsze z prymitywem. Decydowały tutaj mięśnie i szybkość ścigającego samochodu policyjnego. Intelekt nie był orężem w tej wałce. Właśnie dlatego, nie lubił rozmów górnolotnych, tematów ambitnych.

W tej chwili nie myślał wcale o tym, czy ma powody do zarozumiałości. Myślał o swoim brzuszku i brzuszku Silasa. Westchnął.

— Skończę to, co zacząłem — powiedział zmęczonym głosem. — Idę na dół. Jeszcze raz dzisiaj przesłucham Sedge’a. Potem przekażę ci śledztwo. Ostatecznie ty je zacząłeś kilka minut przede mną. Zajmij się tą dziewczyną. Przyślę tu dwóch ludzi.

Skinął głową i wyszedł.2

Willburn skończył rozmowę z Ullmanem około czwartej po południu. Wyniósł z tej rozmowy przekonanie, że Ullman należy do najlepszych pracowników jego wydziału. Dotychczas go nie doceniał. Ullman był to młody, przystojny człowiek, namiętny wielbiciel jazzu i pięknych dziewcząt. Miał opinię leniwego i pewnego siebie. Groves, który był jego bezpośrednim zwierzchnikiem, wyrażał się o nim bez entuzjazmu. Konflikt pokolenia — tak to określał Willburn. Sam należał do pokolenia Grovesa i Silasa. Miał już na karku pięćdziesiąt lat, odczuwał lekką pogardę dla pachnących młodzieńców w rodzaju Ullmana. Ale potrafił należycie ocenić jego zdolności.

W rzeczy samej Ullman był nieoceniony. Jeżeli jakaś sprawa fascynowała go, potrafił wiele dokonać. Zależało to jednak wyłącznie od jego własnego przekonania. Bywało, że nie wykonywał należycie poleceń w sprawach, do których nie chciał się przyłożyć, które traktował jako zło konieczne. W innych wypadkach robił więcej, niż do niego należało, i okazywało się zazwyczaj, że jego rewelacje rzucały zgoła nowe światło na przebieg śledztwa.

Willburn natychmiast po powrocie do centrali wezwał Ullmana do siebie. Ullman miał młodsze oczy aniżeli Groves i Silas i choć doświadczenie tamtych było niebagatelne, to przecież zdarzało się, że potrafili, szczególnie w ostatnich latach, przegapić niebłahe szczegóły.

Willburn tym razem nie oczekiwał rewelacji. Sprawa w zasadzie była prosta. Obraz przestępstwa rysował się już w ogólnych konturach. Chodziło jednak o potwierdzenie pewnych faktów. Willburn liczył, że Ullman udzieli mu pomocy w tej mierze.

Ullman był zadowolony. Ten młodzieniec o niebieskich, niewinnych oczach i pięknych jasnych włosach, zawsze wytworny, dokładnie ogolony, pachnący wodą Yardleya, w idealnie skrojonym garniturze — należał do nielicznej garstki pracowników wydziału, którzy nie obawiali się Willburna. Ullman świetnie wiedział, że przeżyje szefa, i to czyniło go pewnym siebie. Szef miał siwe włosy, coraz bardziej zmęczony wygląd, nierzadko się mylił. Za kilka lat szef będzie urządzał wytworne polowania w lasach Cork i przestanie zajmować się ściganiem przestępców.

Ullman wierzył w swoją dobrą gwiazdę i nie przejmował się humorami Willburna. Powtarzał sobie często, że droga do kariery jest ciernista i tylko cierpliwi mogą osiągnąć sukces, do którego zmierzają.

Willburn przyjął go na progu gabinetu.

— Co dobrego, Ullman!? — ryknął gniewnie.

— Dziękuję, sir! — odkrzyknął Ullman. — Wszystko w najlepszym porządku.

— To się okaże, mój panie!

Willburn wrócił za biurko, wielkie, ciemne biurko zastawione pudełeczkami, popielniczkami, figurkami z brązu. Willburn szalenie lubił drobiazgi. Był to w gruncie rzeczy starszy pan z początku naszego stulecia. Jego głos nadawał się świetnie do armii. Jakimże wspaniałym pułkownikiem byłby Willburn, gdyby nie był doskonałym detektywem!

— Niech pan siada, Ullman — zawołał.

Ullman usiadł posłusznie, choć wcale nie miał na to ochoty, właśnie dlatego, że Willburn skojarzył mu się z armią i koszarami.

— Ullman — powiedział Willburn — czy pan tam, w Maida Vale, coś znalazł?

— Gdybym coś znalazł, sir, byłoby to mało ciekawe! Nie znalazłem nic i to właśnie staje się pasjonujące.

— Obawiam się, Ullman, że pan nie ma racji! Przypuszczałem, że pan nic nie znalazł. Ale to wcale nie jest pasjonujące...

— Sprawa jest zagadkowa, sir! Proszę sobie wyobrazić...

— Proszę mi nie dyktować tego, co mam sobie wyobrażać, Ullman — przerwał Willburn. — Ostatecznie to jest najzupełniej prywatna dziedzina.

— Oczywiście, sir — kontynuował nie zrażony Ullman. — Otóż stwierdziłem, że tej nocy dziwnym trafem tylko jeden pokój w hotelu Sedge’a był zajęty. Pokój, w którym popełniono zbrodnię. Wszystkie inne były wolne. Klucze wisiały w portierni. Obszedłem wszystkie zakamarki. Każdy pokój zamykany jest na podwójny zamek. Osobiście je otwierałem. Żadnych śladów, najmniejszych nawet śladów. Tam nikogo nie było, tam nikt nie mógł się ukryć.

— On się ukrył w szafie, to jest jasne — przerwał Willburn. — Znalazłem tam grudkę świeżej ziemi. Kiedy Sedge wszedł do pokoju, a raczej wpadł jak bomba — tamten był w szafie. Potem zbiegł na dół, wykorzystał moment nieuwagi i uciekł na ulicę.

— Obawiam się, że to jednak jest zbyt proste. — Ullman mówił z naciskiem, przeciągając wyrazy. Odczuwał ciche zadowolenie. — Sedge zeznaje uparcie, że to niemożliwe. Drzwi wyjściowe były zamknięte. Ten zamek niełatwo ustępuje. Probowałem. Jest stary, trochę zardzewiały. Skrzypi i zgrzyta. Sedge rozmawiał z policją bardzo krótko. Może minutę, może półtorej. Jest zupełnie wykluczone, aby nie zauważył wyjścia tamtego. Stał dwa metry od drzwi. Wprawdzie tyłem, ale tylko dwa metry. Poza tym patrzył w lustro przed sobą.

— Czy pan wierzy w duchy, Ullman? — zapytał Willburn.

— Nie wierzę, sir!

— Więc jak to wytłumaczyć!?

Chwila milczenia. Wreszcie Willburn zapytał:

— Co pan znalazł w tym płaszczu?

— Otóż to, właśnie to, sir! Czy pan sądzi, sir...

— Ja nic nie sądzę, Ullman.

— Przepraszam, sir! W płaszczu znalazłem szal. Szeroki, jedwabny szal, wsunięty do wewnętrznej kieszeni z prawej strony. Sedge nie jest w stanie sobie przypomnieć, czy Fancy Moore była owinięta szalem w chwili, kiedy wszedł do pokoju. Był bardzo zdenerwowany, jak twierdzi, i nie może sobie przypomnieć. Ale ja nie muszę sobie przypominać. Jeżeli przyjmiemy, że Fancy w tym czasie jeszcze żyła, to znaczy, musiała mieć na szyi szal. Morderca w momencie, gdy Sedge wybiegł z pokoju na dół, dokończył swego dzieła. Potem schował szal do kieszeni płaszcza. Na to musiał mieć czas, sir! Nie zdążyłby po tym wszystkim spokojnie wyjść.

— Ponieważ nie zdążył wyjść, rozpłynął się w powietrzu, co!

— Nie potrafię dać na to odpowiedzi, sir — odparł skromnie Ullman. Willburn milczał dłuższy czas. Palił papierosa i spoglądał w okno.

— Czy pan widział tego Sedge’a, Ullman? — zapytał po chwili.

— Nie, sir! Przesłuchiwał go podinspektor Groves. Działo się to w prywatnym mieszkaniu Sedge’a. Wejście do tego mieszkania znajduje się na tyłach kantorku portiera. Sedge był tam przez cały czas naszej obecności w hotelu. Podinspektor Groves rozmawiał z nim przeszło godzinę. Ten Sedge uparcie powtarza jedno i to samo.

— Co stwierdził Matthews?

— Uduszenie, sir! Nic ponadto. W związku z sekcją niczego nie można oczekiwać. To tylko potwierdzi nasze przypuszczenia.

— Pan ma na myśli przypuszczenia doktora Matthewsa?

— Oczywiście, sir! Czy pozwoli pan o coś zapytać, sir!?

— Jeżeli to nie dotyczy moich osobistych zainteresowań i mojego stanu majątkowego!

— Czy pan sądzi, że to może być coś innego? Nie uduszenie, ale coś zupełnie innego?

Willburn roześmiał się głośno.

— Na razie nic nie sądzę. Nie zamierzam naśladować pana i wyciągać pochopnych wniosków!

Ullman wcale nie poczuł się dotknięty. W gruncie rzeczy lubił tego starego krzykacza.

— Co to za płaszcz? — zapytał Willburn.

— Płaszcz pochodzi od Sefridge’a, sir! Zupełnie przyzwoity płaszcz. Niebieski, ciepły, dobra wełna. Kieszenie puste, poza tym szalem oczywiście. Podszewka w jednym miejscu nieco nadpruta. Płaszcz został kupiony niedawno.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: