- W empik go
Dziady. Część 3 - ebook
Dziady. Część 3 - ebook
Trzecia, ostatnia ukończona część dramatu, została napisana wiosną 1832 roku (wiąże się to z pobytem Mickiewicza w Dreźnie). Przez badaczy ta część ‘Dziadów’ jest uważana za arcydzieło polskiego dramatu romantycznego, m.in. ze względu na połączenie w jednym utworze problematyki polityczno-historycznej z metafizyczną. Charakterystyczną cechą tego dramatu jest jego nieciągłość, fragmentaryczność i otwarta, swobodna kompozycja. Żaden z licznych wątków fabularnych nie został ukończony, losy bohaterów są niedopowiedziane (z wyjątkiem Doktora, który ginie od uderzenia piorunem). Do całego cyklu nawiązuje scena IX (obrzęd tytułowych Dziadów). Plan historyczny utworu dzieli się na dwie części: jawną (oficjalny wymiar rzeczywistości) i ukrytą (martyrologia, spiski i walka narodowowyzwoleńcza). W części jawnej (Dom wiejski pode Lwowem, Salon Warszawski, Pan Senator) poeta staje się bezlitosnym analitykiem i krytycznym obserwatorem zaprezentowanej w utworze zbiorowości. Zbiorowość ta dzieli się na "lewą" i "prawą" stronę. W części ukrytej autor zawarł swoją drezdeńską koncepcję martyrologicznej historii Polski. (Za Wikipedią).
Kategoria: | Liceum |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-397-1 |
Rozmiar pliku: | 236 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Świętej pamięci
JANOWI SOBOLEWSKIEMU
CYPRIANOWI DASZKIEWICZOWI
FELIKSOWI KOŁAKOWSKIEMU¹
spółuczniom, spółwięźniom, spółwygnańcom
za miłość ku ojczyźnie prześladowanym,
z tęsknoty ku ojczyźnie zmarłym
w Archangielsku, na Moskwie, w Petersburgu –
narodowej sprawy męczennikom
poświęca Autor
PRZEDMOWA
Polska od pół wieku przedstawia widok z jednej strony tak ciągłego, niezmordowanego i niezbłaganego okrucieństwa tyranów, z drugiej tak nieograniczonego poświęcenia się ludu i tak uporczywej wytrwałości, jakich nie było przykładu od czasu prześladowania chrześcijaństwa. Zdaje się, że królowie mają przeczucie Herodowe o zjawieniu się nowego światła na ziemi i o bliskim swoim upadku, a lud coraz mocniej wierzy w swoje odrodzenie się i zmartwychwstanie.
Dzieje męczeńskiej Polski obejmują wiele pokoleń i niezliczone mnóstwo ofiar; krwawe sceny toczą się po wszystkich stronach ziemi naszej i po obcych krajach. – Poema, które dziś ogłaszamy, zawiera kilka drobnych rysów tego ogromnego obrazu, kilka wypadków z czasu prześladowania podniesionego przez Imperatora Aleksandra.
Około roku 1822 polityka Imperatora Aleksandra, przeciwna wszelkiej wolności, zaczęła się wyjaśniać, gruntować i pewny brać kierunek. W ten czas podniesiono na cały ród polski prześladowanie powszechne, które coraz stawało się gwałtowniejsze i krwawsze. Wystąpił na scenę pamiętny w naszych dziejach senator Nowosilcow. On pierwszy instynktową i zwierzęcą nienawiść rządu rosyjskiego ku Polakom wyrozumował jak zbawienną i polityczną, wziął ją za podstawę swoich działań, a za cel położył zniszczenie polskiej narodowości. W ten czas całą przestrzeń ziemi od Prosny aż do Dniepru i od Galicji do Bałtyckiego morza zamknięto i urządzono jako ogromne więzienie. Całą administracją nakręcono jako jedną wielką Polaków torturę, której koło obracali carewicz Konstanty i senator Nowosilcow.
Systematyczny Nowosilcow wziął naprzód na męki dzieci i młodzież, aby nadzieje przyszłych pokoleń w zarodzie samym wytępić. Założył główną kwaterę katowstwa w Wilnie, w stolicy naukowej prowincji litewsko-ruskich. Były wówczas między młodzieżą uniwersytetu różne towarzystwa literackie, mające na celu utrzymanie języka i narodowości polskiej, Kongresem Wiedeńskim i przywilejami Imperatora zostawionej Polakom. Towarzystwa te, widząc wzmagające się podejrzenia rządu, rozwiązały się wprzód jeszcze, nim ukaz zabronił ich bytu. Ale Nowosilcow, chociaż w rok po rozwiązaniu się towarzystw przybył do Wilna, udał przed Imperatorem, że je znalazł działające; ich literackie zatrudnienia wystawił jako wyraźny bunt przeciwko rządowi, uwięził kilkaset młodzieży i ustanowił pod swoim wpływem trybunały wojenne na sądzenie studentów. W tajemnej procedurze rosyjskiej oskarżeni nie mają sposobu bronienia się, bo często nie wiedzą, o co ich powołano: bez zeznania nawet komisja według woli swojej jedne przyjmuje i w raporcie umieszcza, drugie uchyla. Nowosilcow, z władzą nieograniczoną od carewicza Konstantego zesłany, był oskarżycielem, sędzią i katem.
Skasował kilka szkół w Litwie, z nakazem, aby młodzież do nich uczęszczającą uważano za cywilnie umarłą, aby jej do żadnych posług obywatelskich, na żadne urzędy nie przyjmowano i aby jej nie dozwolono ani w publicznych, ani w prywatnych zakładach kończyć nauk. Taki ukaz, zabraniający uczyć się, nie ma przykładu w dziejach i jest oryginalnym rosyjskim wymysłem. Obok zamknienia szkół, skazano kilkudziesięciu studentów do min sybirskich, do taczek, do garnizonów azjatyckich. W liczbie ich byli małoletni, należący do znakomitych rodzin litewskich. Dwudziestu kilku, już nauczycieli, już uczniów uniwersytetu, wysłano na wieczne wygnanie w głąb Rosji jako podejrzanych o polską narodowość. Z tylu wygnańców jednemu tylko dotąd udało się wydobyć się z Rosji.
Wszyscy pisarze, którzy uczynili wzmiankę o prześladowaniu ówczesnym Litwy, zgadzają się na to, że w sprawie uczniów wileńskich było coś mistycznego i tajemniczego. Charakter mistyczny, łagodny, ale niezachwiany Tomasza Zana, naczelnika młodzieży, religijna rezygnacja, braterska zgoda i miłość młodych więźniów, kara boża, sięgająca widomie prześladowców, zostawiły głębokie wrażenie na umyśle tych, którzy byli świadkami lub uczestnikami zdarzeń; a opisane zdają się przenosić czytelników w czasy dawne, czasy wiary i cudów.
Kto zna dobrze ówczesne wypadki, da świadectwo autorowi, że sceny historyczne i charaktery osób działających skryślił sumiennie, nic nie dodając i nigdzie nie przesadzając. I po cóż by miał dodawać albo przesadzać; czy dla ożywienia w sercu rodaków nienawiści ku wrogom? czy dla obudzenia litości w Europie? – Czymże są wszystkie ówczesne okrucieństwa w porównaniu tego, co naród polski teraz cierpi i na co Europa teraz obojętnie patrzy! Autor chciał tylko zachować narodowi wierną pamiątkę z historii litewskiej lat kilkunastu: nie potrzebował ohydzać rodakom wrogów, których znają od wieków; a do litościwych narodów europejskich, które płakały nad Polską jak niedołężne niewiasty Jeruzalemu nad Chrystusem, naród nasz przemawiać tylko będzie słowami Zbawiciela: «Córki Jerozolimskie, nie płaczcie nade mną, ale nad samymi sobą».
WSTĘP
I. OD GUSTAWA DO KONRADA
Dziesięć lat długich i brzemiennych w życiu Mickiewicza upłynęło między napisaniem w Kownie Czwartej części Dziadów a Trzecią ich częścią, w Dreźnie utworzoną. Droga do Rosji, zaczęta w końcu października 1824 r., prowadziła najpierw do stolicy nadnewskiej, gdzie szereg niezwykłych wrażeń i stosunków utkwił w wyobraźni poety na zawsze: poczynając od spiskowców rosyjskich, Rylejewa i Biestużewa, a idąc do malarza, mistyka i wolnomularza Oleszkiewicza, i dalej do rozczytywania się w teozoficznych rojeniach Martineza i Saint-Martina.
Wchodził w świat obcy mu duchem, wstrętny, przygnębiający... Nastały ciężkie dla Mickiewicza lata. On, którego dusza nie znała dotychczas, co fałsz i podstęp, zmuszony był na każdym kroku do tajenia swych najlepszych uczuć. Tam się nauczył »pod ziemię kryć z gniewem i być jak otchłań w myślach niedościgły«. Z ciągłą nadzieją wydostania się zczasem za granicę, Mickiewicz był na pozór spokojny, »ledwie nie rozumny«, »postać miał skromną jako wąż wystygły«, Tylko w zaufanem kółku najbliższych filomatów, przebywających z nim razem na wygnaniu w Moskwie (Malewski, Daszkiewicz, Jeżowski, Pietraszkiewicz), składał maskę »spokoju« rzekomego, był znowu sobą. Zbliżył się powoli do kilku Rosjan, z którymi łączyła go sympatyczna nić wspólnych literackich lub społecznych zapatrywań. Tu na pierwszem miejscu wymienić należy poetów: Puszkina, Żukowskiego, Kozłowa, Baratyńskiego, dalej kniazia Wiaziemskiego, K. Polewoja, Pogodina. Przed tą garstką Rosjan szlachetnych, którzy nie taili swej sympatji dla Polski, miał poeta nasz »gołębią prostotę«; do nich-to zwrócił wspaniałą odezwę z III-ej części Dziadów: „Do Przyjaciół Moskali“, w której tak streścił przymus duchowy, jakiemu ulegać musiał w latach 1825–1829:
Pókim był w okuciach,
Pełzając milczkiem jak wąż, łudziłem despotę,
Lecz wam odkryłem tajnie, zamknięte w uczuciach.
Uczucia to były gwałtowne – tem gwałtowniejsze, że tajone. Do wszystkich cierpień wygnańca-patrjoty dołączały się męczarnie poety, który rwał się do czynu-pieśni, a każdy poryw natchnienia hamować musiał względami na cenzurę:
...Zdejmą mi tylko z rąk i nóg kajdany,
Ale wtłoczą na duszę...
Błąkać się w cudzoziemców, w nieprzyjaciół tłumie
Ja śpiewak, – i nikt z mojej pieśni nie zrozumie
Nic, oprócz niekształtnego i marnego dźwięku...
Żywy... zostanę dla mej Ojczyzny umarły.
Przecież, choć »broń mu przełamano w ręku«, nie umarł dla Ojczyzny, nawet tam – w sercu wroga.
Pobyt Mickiewicza w Rosji był twardą szkołą życia, z której i jako człowiek i jako poeta wyszedł zwycięsko. Jako człowiek hartował się w uczuciach filareckich, które przez pięć lat tęsknoty wezbrały tajemnie w olbrzymiem sercu jego, czyniąc je zdolnem do miłości i cierpień »za miljony«; jako poeta: Sonetami, Wallenrodem i Farysem doszedł już niemal szczytu doskonałości i czekał tylko na sposobną chwilę, aby uwieńczyć swe skronie Improwizacją Konrada. Olbrzymią doniosłość rozwoju wewnętrznego Mickiewicza w Rosji streścił świetnie Kozłow, ociemniały poeta rosyjski, w tych kilku słowach, wypowiedzianych do Odyńca: »Daliście go nam silnym, oddajemy go wam potężnym«.
Rozum i uczucie dochodziły w nim do najpiękniejszej miary i harmonji. Rozum zdawał się w nim wówczas brać górę nad uczuciem; ale było to pozornem. Ten sam Oleszkiewicz, który w końcu roku 1824 otwierał mu pobyt w Rosji, mistyczne dając klucze do zrozumienia dziwnych dróg Opatrzności, teraz żegnał go na wyjezdnem i wróżył, że będzie »naczyniem wybranem«, i że »prędzej czy później Łaska go napełni i przez niego spłynie na drugich«. Napróżno Mickiewicz chciał w żarty obrócić słowa Oleszkiewicza. »Ty myślisz teraz – odpowiedział mu »guślarz-malarz« – że ty strasznie rozumny i że niema światła nad rozum. Ale to nic nie szkodzi; jak Pan Bóg chce, tak będzie«...
Przyjdą czasy, kiedy Mickiewicz uchyli czoła przed duchem Oleszkiewicza i wyzna w pokorze:
Rozumie ludzki! Tyś mały przed Panem,
Tyś kroplą w Jego wszechmogącej dłoni –
i powie:
Pan maluczkim objawia, czego wielkim odmawia.
A dzięki Oleszkiewiczowi rozpocznie się ferment duchowy, który dokona się w Rzymie, a któremu na imię w III części Dziadów: X. Piotr.
Wyjechawszy 27 maja 1829 r. z Petersburga, podróżował Mickiewicz naprzód po Niemczech. Woził z sobą wszędzie Pismo św. i mówił w Berlinie W. Cybulskiemu, że ma zamiar napisać coś w stylu biblijnym. Jest to godnem uwagi zjawiskiem w rozwoju duchowym poety, że już wówczas, od chwili wyjazdu z Rosji, pod wpływem poważnej zapowiedzi Oleszkiewicza, toczy się w jego duszy walka rozumu z uczuciem, pychy z pokorą. Coraz wyraźniej zapowiada się zwycięstwo uczucia i pokory. W podróży z Karlsbadu do Weimaru poucza Mickiewicz Odyńca, że »prawdy rozumem nie dojdziesz. Natchnienie, dar Boży, objawia ją niekiedy«. Później, w Darmstadzie, zastanawiając się nad dramatycznością historji polskiej, hołd składa dziejom ojczystym, bo historja nasza »obraca się w sferach wyższych nad sam ziemski rozum... i ma to podobieństwo z poetycką Helladą, że wszystkie sprawy tego świata przez uczucie i wiarę ze światem nadprzyrodzonym jednoczy, a podług praw jego i natchnień sama się w swych działaniach kieruje«. Jakże już tu bliscy jesteśmy owej zasadniczej idei Dziadów, idei-matki o wierze w wpływ świata pozagrobowego na sferę działań ludzkich. Zanim jeszcze stanął w progach Wiecznego Miasta, poeta stoczył w sobie walkę duchową wewnętrzną, której wynikiem było głębokie przekonanie, że rozum ludzki za mały jest i za słaby, aby się zmierzyć z wszechświatem ducha, że tylko uczucie, i to przez pokorę, dochodzi do uwierzenia w prawdę objawioną, a przez wiarę do przeświadczenia o tej prawdzie.
Pobyt w Rzymie miał przekonania te pogłębić i utrwalić. Nie szło to zrazu łatwo wśród gwaru życia towarzyskiego. Ale prąd, nurtujący w głębi duszy, koniecznie szukał już wtedy ujścia poetyckiego. W ciągu grudnia 1829 r. zamyślał Mickiewicz w Rzymie napisać tragedję p. t. Prometeusz. Odyniec opowiada w swych Listach, że dzieło Brumoy (Théatre des Grecs), zawierające tłumaczenie francuskie tragików greckich, przypomniało Mickiewiczowi Ajschylowego Prometeusza, o którym »myślał już oddawna. Kupił sobie oryginał grecki. Powróciwszy raz z teatru, zastał Odyniec Mickiewicza »kiwającego się jak rabin nad książeczką, której właściwie nie czytał, ale medytował nad nią i ustawicznie do niej zaglądał«. Wyraz twarzy przypomniał Odyńcowi chwilę w Wilnie, kiedy przyszedłszy raz wieczorem, zastał poetę, piszącego IV część Dziadów. Mickiewicz zaczął mówić o Prometeuszu, wreszcie tłumaczyć i deklamować z zapałem scenę między Prometeuszem a Hermesem. »Adam był tak wzruszony, że twarz i usta mu drgały, a łzy świeciły się w oczach. Skończywszy, zaczął opowiadać główny zarys swego planu. »Nie będzie to – mówił on – ani tłumaczenie, ani nawet proste naśladownictwo poety greckiego, ale tylko daleka parafraza jego idei, zastosowana do chrześcijańskich pojęć duchowych. W treści zaś jest to odwieczna historja ducha ludzkiego, nie bez dobrej woli w gruncie, ale obłąkanego przez pychę, w zapasach z potęgami wyższemi, a raczej tylko silniejszemi od niego, których on ani uznać, ani im ulec nie chce i nie może«. Te myśli zatem, które niedawno przedtem rozwijał przed grobowcem Galileusza w kościele Santa Croce we Florencji, starał się Mickiewicz w końcu roku 1829 ująć w tragedję myśli w Rzymie. Zanosiło się na polskiego Prometeusza, którego stłumiły wówczas niepomyślne dla twórczości warunki pobytu rzymskiego; ale ziarno prometeuszowe nie przepadło i nie uschło w piersi poety, czekało tylko na stosowną do wzrostu porę. Jak dalece przejęty był Mickiewicz na wskróś Prometeuszem Ajschylosa, dowodzi świadectwo Odyńca, który stanowczo twierdzi: »Przekonany jestem najmocniej, że scena Improwizacji z III-ej części Dziadów jest zabytkiem tylko i odbiciem głównej treści tego dramatu, który głęboko tkwił w duszy autora«.
Z wiosną r. 1830 poeta, bywając częściej w domu hr. Ankwiczów, poznał bliżej, a niebawem pokochał córkę ich Henrykę Ewę, cichą, rozmarzoną religijnie pannę, która mogła mu przypominać Marylę. Nowa ta miłość Mickiewicza nie miała siły i nastroju pierwszej, Gustawowej; było to uczucie niemal ojcowskie człowieka, który wiele w życiu przecierpiał, przebolał i szukał osłody w niewinnym uśmiechu dziewczęcia polskiego. Dawał jej w sercu swem miejsce drugie, skoro pierwsze zajął był kto inny raz na zawsze.² Religijna atmosfera domu Ankwiczów zaczęła zwolna oddziaływać na Mickiewicza. Już z początkiem stycznia 1830 r. powróciwszy z kościoła Jezuitów, gdzie widział »panie swoje« spowiadające się, napisał poeta znamienne i pełne natchnienia religijnego wiersze, znane potem jako wiersz do Marceliny Łempickiej. Znajdujemy w nim pierwszy od lat kilku ton religijny, tak głęboki i czysty, że już sam ten ton dowodzi wielkiej i stanowczej ewolucji duchowej w kierunku wiary głębokiej. Już tutaj wyraża Mickiewicz silną wiarę w potężny wpływ aniołów na ludzi.
Rola anioła jest tam tak samo pojęta i określona, jak później w III-ej części Dziadów. Całe widzenie Ewy (scena IV) jest właściwie rozwinięciem i spotęgowaniem myśli, zaznaczonych lekko w wierszu do M. Łempickiej. Już poeta silnych sam doznać musiał wrażeń religijnych, już ocenił doniosłość duchowej ekstazy, skoro wiersz swój do panny Łempickiej tak kończy:
Ja bym dni wszystkich rozkosz za nic ważył,
Gdybym noc jedną tak jak ty przemarzył.
Gdybym!... Cała trudność i niepewność spokoju ducha widnieje z tych słów końcowych. Serce jego rwało się ku marzeniom cichym, niebiańskim, anielskim, ale rzeczywistość burzyła rojenia tęczowe i »srodze budziła« z marzeń religijnych. Filareci: Daszkiewicz i Jan Sobolewski zmarli w tym roku (1830) na wygnaniu; ta wieść żałobna rzuciła cień smutku na jasne dni włoskie. Złowrogie przeczucia owładnęły Mickiewiczem. W lipcu 1830 r. napisał prześliczny wiersz Do Matki Polki, wieszcząc na kilka miesięcy przed 29 listopada męczeństwo bez zmartwychpowstania.
W październiku 1830 r. stosunek z Ankwiczami uległ stanowczej zmianie. Ojciec Henryki dał wyraźnie Mickiewiczowi do zrozumienia, że nie powinien się łudzić nadzieją małżeństwa. Poeta odchorował ten nowy zawód. A jak w r. 1823 na rozpacze serca kochanek Maryli znalazł gorzkie, lecz uzdrawiające lekarstwo w celi Bazyljańskiej, tak teraz niespodziewany wybuch wojny narodowej położył kres troskom osobistym i kazał drżeć nie o własne, lecz o narodu szczęście.
Zdala od Polski, pozbawiony dokładnych wiadomości o rewolucji listopadowej, »całemi dniami biegał w Rzymie bez celu, a wieczorami myślał«. »Różne przeszkody« zatrzymywały go w Rzymie dłużej, niż sam pragnął. Jakkolwiek przeczuwał niepomyślny wynik wojny z Rosją, to przecież uważał za swój obowiązek śpieszyć do kraju i stanąć w szeregach bratnich. Dopiero d. 19 kwietnia 1831 r. mógł z Rzymu wyjechać.
Kiedy w sierpniu 1831 r. przedostał się Mickiewicz w Poznańskie, już nie było właściwie poco wkraczać do Kongresówki. Los powstania był rozstrzygnięty. We wrześniu składano już na granicy pruskiej broń, a Poznańskie zaroiło się od emigrantów. Opowiadania świadków i uczestników świeżej walki narodowej podziałały wstrząsająco na twórcę Konrada Wallenroda. Zrozumiał rozpaczliwe położenie narodu, ocenił niepowetowaną stratę we własnem życiu, że nie był uczestnikiem boju o niepodległość. Przeszedł znowu męki zwątpienia i rozpaczy; bliskim był samobójstwa. Po ośmiu miesiącach pobytu w Poznańskiem dał się unieść fali emigracyjnej do Drezna.
Tu w kwietniu 1832 r. nastąpił prawie wulkaniczny wybuch twórczości, który dał nam trzecią część Dziadów. Wybuch ten zaskoczył poetę niespodziewanie. Raz, modląc się w kościele drezdeńskim, poczuł, »jakby się nad nim bania z poezją rozbiła«. Natchnienie uniosło go ku tym stronom i czasom, kiedy na łonie Ojczyzny, wśród braci filareckiej, wśród trosk serdecznych żył przecież »całem i zupełnem życiem«. Zapragnął młodość własną powołać do życia, przeszłość chlubną filarecką wcielić do »narodowego pamiątek kościoła« i dać jej nieśmiertelność.
Natchnienie płynęło nań rzeką wezbraną i szumiącą. Sam uważał się tylko za narzędzie, posłuszne temu natchnieniu. »Stałem się Schreibmaschine – pisał 26 kwietnia 1832 r. do hr. J. Grabowskiego – i przez całe te kilka tygodni pióra z ręki nie wypuszczam. Jeszcze nie wszystko, com zaczął, pokończone, a póki nie skończę, to nie ruszę się z Drezna. Pisanie jest rodzajem cietrzewiej piosnki, z której i wystrzałem trudno przebudzić. Nie wychylam się wcale z domu«... A do brata, Franciszka, w trzy dni potem pisze: »Tak jestem zatrudniony od kilku tygodni, że ledwie mam czas brodę ogolić. Pisałem tyle, że liczba wierszy skleconych w ciągu tego miesiąca, wyrównywa trzeciej części, a może i połowie wszystkiego, com dotąd ogłosił. Nie wszystko jeszcze, com zaczął, pokończone i póki nie skończę, zostanę zapewne w Dreźnie«.
W połowie maja 1832 r. Mickiewicz miał już III-ą część Dziadów gotową do druku. Wezbrana fala natchnienia opadła po sześciu tygodniach zalewu poetyckiego. Nowy utwór swój uważał jako »kontynuacją wojny, którą teraz, kiedy miecze schowano, dalej trzeba piórami prowadzić«.
Zastanówmy się na chwilę nad genezą tego utworu.
II. GENEZA III CZĘŚCI DZIADÓW
Na wybuch natchnienia zanosiło się oddawna. Kiedy Mickiewicz pewnego poranka kwietniowego 1832 r. poczuł w kościele drezdeńskim, że się nad nim jakoby »bania z poezją rozbiła«, to była to tylko jasna świadomość, że cierpliwie oczekiwany moment twórczy nadszedł, że się czasy wypełniły i że arcydziełu myśli i uczuć pora na świat...
Józef KallenbachAKT I
SCENA I
Korytarz – straż z karabinami stoi opodal – kilku więźniów młodych ze świecami wychodzą z cel swoich – północ
JAKUB
Czy można? – obaczym się?
ADOLF
Straż gorzałkę pije:
Kapral nasz.
JAKUB
Która biła?
ADOLF
Północ niedaleko.
JAKUB
Ale jak nas runt⁴ złowi, kaprala zasieka.
ADOLF
Tylko zgaś świecę; – widzisz – ogień w okna bije.
gaszą świecę
Runt dzieciństwo! runt musi do wrót długo pukać,
Dać hasło i odebrać, musi kluczów szukać: –
Potem – długi korytarz, – nim nas runt zacapi,
Rozbieżym się, drzwi zamkną, każdy padł i chrapi.
Inni więźniowie, wywołani z celi, wychodzą
ŻEGOTA
Dobry wieczór.
KONRAD
I ty tu!
KS. LWOWICZ
I wy tu?
SOBOLEWSKI
I ja tu.
FREJEND
A wiecie co, Żegoto, idziem do twej celi,
Świeży więzień dziś wstąpił do nowicyjatu,
I ma komin; tam dobry ogień będziem mieli,
A przy tym nowość, – dobrze widzieć nowe ściany.
SOBOLEWSKI
Żegoto! a, jak się masz; – i ty tu, kochany!
ŻEGOTA
U mnie cela trzy kroki; was taka gromada.
FREJEND
Wiecie co, pójdźmy lepiej do celi Konrada.
Najdalsza jest, przytyka do muru kościoła;
Nie słychać stamtąd, choć kto śpiewa albo woła.
Myślę dziś głośno gadać i chcę śpiewać wiele;
W mieście pomyślą, że to śpiewają w kościele.
Jutro jest Narodzenie Boże. – Eh – koledzy,
Mam i kilka butelek.
JAKUB
Bez kaprala wiedzy?
FREJEND
Kapral poczciwy, i sam z butelek skorzysta,
Przy tym jest Polak, dawny nasz legijonista,
Którego car przerobił gwałtem na Moskala.
Kapral dobry katolik, i więźniom pozwala
Przepędzić wieczór świętej Wigiliji razem.
JAKUB
Gdyby się dowiedzieli, nie uszłoby płazem.
Wchodzą do celi Konrada, nakładają ogień w kominie i zapalają świecę. – Cela Konrada jak w Prologu
KS. LWOWICZ
I skądże się tu wziąłeś, Żegoto kochany?
Kiedy?
ŻEGOTA
Dziś mię porwali z domu, ze stodoły.
KS. LWOWICZ
I ty byłeś gospodarz?
ŻEGOTA
Jaki! zawołany.
Żebyś ty widział moje merynosy, woły!
Ja, co pierwej nie znałem, co owies, co słoma,
Mam sławę najlepszego w Litwie ekonoma.
JAKUB
Wzięto cię niespodzianie?
ŻEGOTA
Od dawna słyszałem
O jakimś w Wilnie śledztwie; dom mój blisko drogi.
Widać było kibitki latające czwałem
I co noc nas przerażał poczty dźwięk złowrogi.
Nieraz gdyśmy wieczorem do stołu zasiedli
I ktoś żartem uderzył w szklankę noża trzonkiem,
Drżały kobiety nasze, staruszkowie bledli,
Myśląc, że już zajeżdża feldjeger ze dzwonkiem.
Lecz nie wiedziałem, kogo szukają i za co,
Nie należałem dotąd do żadnego spisku.
Sądzę, że rząd to śledztwo wynalazł dla zysku,
Że się więźniowie nasi porządnie opłacą
I powrócą do domu.
TOMASZ
Taką masz nadzieję?
ŻEGOTA
Jużci przecież bez winy w Sybir nas nie wyślą;
A jakąż winę naszą znajdą lub wymyślą?
Milczycie, – wytłumaczcież, co się tutaj dzieje,
O co nas oskarżono, jaki powód sprawy?
TOMASZ
Powód – że Nowosilcow przybył tu z Warszawy.
Znasz zapewne charakter pana Senatora.
Wiesz, że już był w niełasce u imperatora,
Że zysk dawniejszych łupiestw przepił i roztrwonił,
Stracił u kupców kredyt i ostatkiem gonił.
Bo pomimo największych starań i zabiegów
Nie może w Polsce spisku żadnego wyśledzić;
Więc postanowił świeży kraj, Litwę, nawiedzić,
I tu przeniósł się z całym głównym sztabem szpiegów.
Żeby zaś mógł bezkarnie po Litwie plądrować
I na nowo się w łaskę samodzierżcy wkręcić,
Musi z towarzystw naszych wielką rzecz wysnuwać
I nowych wiele ofiar carowi poświęcić.
ŻEGOTA
Lecz my się uniewinnim –
TOMASZ
Bronić się daremnie –
I śledztwo, i sąd cały toczy się tajemnie;
Nikomu nie powiedzą, za co oskarżony,
Ten, co nas skarży, naszej ma słuchać obrony;
On gwałtem chce nas karać – nie unikniem kary.
Został nam jeszcze środek smutny – lecz jedyny:
Kilku z nas poświęcimy wrogom na ofiary,
I ci na siebie muszą przyjąć wszystkich winy.
Ja stałem na waszego towarzystwa czele,
Mam obowiązek cierpieć za was, przyjaciele;
Dodajcie mi wybranych jeszcze kilku braci,
Z takich, co są sieroty, starsi, nieżonaci,
Których zguba niewiele serc w Litwie zakrwawi,
A młodszych, potrzebniejszych z rąk wroga wybawi.
ŻEGOTA
Więc aż do tego przyszło?
JAKUB
Patrz, jak się zasmucił.
Nie wiedział, że dom może na zawsze porzucił.
FREJEND
Nasz Jacek musiał żonę zostawić w połogu,
A nie płacze –
FELIKS KOŁAKOWSKI
Ma płakać? owszem – chwała Bogu.
Jeśli powije syna, przyszłość mu wywieszczę –
Daj mi no rękę – jestem trochę chiromanta,
Wywróżę tobie przyszłość twojego infanta⁵ .
patrząc na rękę
Jeśli będzie poczciwy, pod moskiewskim rządem
Spotka się niezawodnie z kibitką i sądem;
A kto wie, może wszystkich nas znajdzie tu jeszcze –
Lubię synów, to nasi przyszli towarzysze.
ŻEGOTA
Wy tu długo siedzicie?
FREJEND
Skądże datę wiedzieć?
Kalendarza nie mamy, nikt listów nie pisze;
To gorsza, że nie wiemy, póki mamy siedzieć.
SUZIN
Ja mam u okna parę drewnianych firanek
I nie wiem nawet, kiedy mrok, a kiedy ranek.
FREJEND
Ale pytaj Tomasza, patryjarchę biedy;
Największy szczupak, on też pierwszy wpadł do matni;
On nas tu wszystkich przyjął i wyjdzie ostatni,
Wie o wszystkich, kto przybył, skąd przybył i kiedy.
SUZIN
To pan Tomasz! ja poznać nie mogłem Tomasza;
Daj mi rękę, znałeś mię krótko i niewiele:
Wtenczas tak była droga wszystkim przyjaźń wasza
Otaczali was liczni, bliżsi przyjaciele;
Nie dojrzałeś mię w tłumie, lecz ja ciebie znałem,
Wiem, coś zrobił, coś cierpiał, żebyś nas ocalił; –
Odtąd będę się z twojej znajomości chwalił,
I w dzień zgonu przypomnę – z Tomaszem płakałem.
FREJEND
Ale dla Boga, po co te łzy, płacze, zgroza.
Patrz – Tomasz, gdy był wolny, miał na swoim czole
Wypisano wielkimi literami: «koza».
Dziś w więzieniu jak w domu, jak w swoim żywiole.
On był na świecie jako grzyby kryptogamy,
Więdniał i schnął od słońca; – wsadzony do lochu,
Kiedy my, słoneczniki, bledniejem, zdychamy,
On rozwija się, kwitnie i tyje po trochu.
Ale też wziął pan Tomasz kuracyją modną,
Sławną teraz na świecie kuracyją głodną.
ŻEGOTA
do Tomasza
Głodem ciebie morzono?
FREJEND
Dodawano strawy;
Ale gdybyś ją widział, – widok to ciekawy!
Dość było taką strawą w pokoju zakadzić,
Ażeby myszy wytruć i świerszcze wygładzić.
ŻEGOTA
I jakże ty jeść mogłeś!
TOMASZ
Tydzień nic nie jadłem,
Potem jeść próbowałem, potem z sił opadłem;
Potem jak po truciźnie czułem bole, kłucia,
Potem kilka tygodni leżałem bez czucia.
Nie wiem, ile i jakiem choroby przebywał,
Bo nie było doktora, co by je nazywał.
Wreszcie jam wstał jadł znowu i do sił przychodził,
I zdaje mi się, żem się do tej strawy zrodził.
FREJEND
z wymuszoną wesołością
Wierzcie mi, tam za kozą⁶ same urojenia;
Kto tu był, sekret kuchni i mieszkań przeniknął:
Jeść, mieszkać, źle czy dobrze – skutek przywyknienia.
Pytał raz Litwin, nie wiem, diabła czy Pińczuka:
«Dlaczego siedzisz w błocie?» – «Siedzę, bom przywyknął».
JAKUB
Ależ przywyknąć, bracie!
FREJEND
Na tym cała sztuka.
JAKUB
Ja tu siedzę podobno od ośmiu miesięcy,
A tak tęsknię jak pierwej, nie mniej –
FREJEND
I nie więcéj?
Pan Tomasz tak przywyknął, że mu powiew zdrowy
Zaraz piersi obciąża, robi zawrót głowy.
On odwyknął oddychać, nie wychodzi z celi –
Jeśli go stąd wypędzą, koza się opłaci:
Bo on potem ni grosza na wino nie straci,
Tylko łyknie powietrza i wnet się podchmieli.⁷
TOMASZ
Wolałbym być pod ziemią, w głodzie i chorobie,
Znosić kije i gorsze niźli kije – śledztwo,
Niż tu, w lepszym więzieniu, mieć was za sąsiedztwo. –
Łotry! wszystkich nas w jednym chcą zakopać grobie.
FREJEND
Jak to? więc płaczesz po nas – masz kogo żałować.
Czy nie mnie? pytam, jaka korzyść z mego życia?
Jeszcze w wojnie – mam jakiś talencik do bicia,
I mógłbym kilku dońcom⁸ grzbiety naszpikować.
Ale w pokoju – cóż stąd, że lat sto przeżyję
I będę klął Moskalów, i umrę – i zgniję.
Na wolności wiek cały byłbym mizerakiem,
Jak proch, albo jak wino miernego gatunku; –
Dziś, gdy wino zatknięto, proch przybito kłakiem,
W kozie mam całą wartość butli i ładunku.
Wytchnąłbym się jak wino z otwartej konewki;
Spaliłbym jak proch lekko z otwartej panewki.
Lecz jeśli mię w łańcuchach stąd na Sybir wyślą,
Obaczą mię Litwini bracia i pomyślą:
Wszakci to krew szlachecka………………………….NOTATKI
Jan Sobolewski, pochodził z Białegostoku, jeden z najdzielniejszych uczniów Uniw. Wileńskiego, miał wielki talent do matematyki transcedentalnej. Wcielony w r. 1824 do korpusu inżynierów, zmarł w r. 1827 w Archangielsku. »Piękny człowiek, piękna dusza«, jak świadczył Domeyko. Cyprjan Daszkiewicz, przebywał w Moskwie z Mickiewiczem w latach 1826–1829. Nieodwzajemniona miłość dla Karoliny Jaenisch przyspieszyła zgon jego w r. 1830. Ob. listy Mickiewicza do Daszkiewicza w tomie pierwszym monografji J. Kallenbacha. Feliks Kułakowski pochodził z Mozyrza; pełen zawsze humoru, pobudzał kolegów do śmiechu. Zesłany z Wiernikowskim do Kazania, doskonalił się w językach wschodnich. Zmarł w Petersburgu w r. 1830. Ob. artykuł H. Łopacińskiego w Księdze Pamiątkowej... setnej rocznicy urodzin A. M-a. – Warszawa, T. I, 53–76; tudzież Mościckiego: Wilno i Warszawa w Dziadach... 1908, str. 76.