-
nowość
-
promocja
Dzieci getta. Stella Maris - ebook
Dzieci getta. Stella Maris - ebook
Adam Dannun jest Palestyńczykiem, który cudem przeżył Nakbę i wychował się w utworzonym przez izraelską armię getcie w Liddzie. Jako piętnastolatek opuszcza matkę, bo w domu ojczyma czuje się wrogiem. Ponieważ ma jasne oczy i zna hebrajski, z łatwością może uchodzić za Żyda. By zapomnieć o poprzednim życiu, postanawia podjąć grę z losem i stać się tym, kim chcą go widzieć inni. Przybyłemu z Polski właścicielowi warsztatu samochodowego przypomina brata, który zginął w walce o Hajfę. Profesorowi literatury hebrajskiej na uniwersytecie nie próbuje wyjaśniać, że nie ma po co jechać do Warszawy szukać tam swoich korzeni. Spotkanie z Markiem Edelmanem otworzy mu oczy na inne paradoksy Historii...
Iljas Churi zaczyna swoją opowieść tam, gdzie inni milkną. Wchodzi w samo jądro bolesnego splotu żydowskiego i palestyńskiego losu. Nie ulegając pokusie uproszczeń i skrótów, tworzy złożoną, polifoniczną opowieść o dwóch narodach naznaczonych piętnem przemocy i śmierci. Czy można wyrwać się z traumy i zacząć nowe życie? Jak opowiadać historię tych, którzy zostali wymazani? W czym pamięć bywa gorsza od dobrowolnej amnezji? – to zaledwie niektóre z pytań, z jakimi konfrontują się bohaterowie książki.
Piękna, głęboko humanistyczna i poruszająca do trzewi powieść każe przemyśleć wiele kwestii, które uważaliśmy za pewniki, i prowadzi nas w miejsca, których wolelibyśmy nie widzieć. W samym centrum refleksji Churiego znajdują się prawda i fałsz – autor bada użyteczność i trwałość tych kategorii w pisaniu Historii i tworzeniu narracji.
Stella Maris to drugi tom trylogii zatytułowanej Dzieci getta. Pierwszy opowiada inne etapy życia Adama Dannuna. Dzięki niezwykłej literackiej zręczności Churiego tomy można czytać w dowolnej kolejności.
| Kategoria: | Klasyka |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68059-99-1 |
| Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W trzeciej osobie
Stella Maris, czyli Gwiazda Morza, to taras Boga górujący nad gołębicą, która unosi się na wodzie, a na imię ma Hajfa.
Na tym tarasie, w miejscu, gdzie Wzgórze Proroka Eliasza prowadzi nas do cudu, bohater i narrator tej opowieści, Adam Dannun, odkrył swoje rozliczne oblicza, pogodził się ze swoimi imionami i ułożył swoją historię. Tu zakosztował pierwszego pocałunku, tu poznał rozkosz i udrękę miłości. Tu przysiągł wierność ukochanej i tu nauczył się alfabetu zdrady, aby rany serca zastąpić nowymi ranami.
Kiedy nachodzą go wspomnienia „tarasu Boga”, w chwilach gdy atramentem słów próbuje nakreślić własny obraz, widzi Hajfę, która spada do morza z wysokości Karmelu i rozpościera skrzydła, jakby woda była jej żywiołem. Miasto zanurza się w morzu i staje się schronieniem dla chłopaka, który przeczuwa, że jego życie jest zaledwie cieniem życia kogoś innego, kogoś, kto sam był cieniem opowieści pozbawionej autora.
Teraz ogarnia go ogromna tęsknota za Stella Maris, gdzie przesiadywał samotnie, czując się nieobecny i niewidzialny. Zatęsknił za czasami niebycia, dlatego opisał je w trzeciej osobie.
Tu, na Górze Karmel, na tym płaskim tarasie, narodził się drugi Adam. Historia zabawiała się różnymi wersjami dziejów tego miejsca. Swoją samotność i obcość Adam wypełniał morzem. Oczy przemywał zachodzącym za horyzontem słońcem i oddawał się podmuchom cichej morskiej bryzy, od której twarz robiła się słona.
Adam, syn Hasana i Manal Dannun, urodzony w 1948 roku w getcie Liddy, postanowił, że opowieść o nim zacznie się w chwili, kiedy usiadł na tarasie Boga nazywanym tutaj Stella Maris i odetchnął. Wolność pachniała jak morze. Przychodził na taras i całymi godzinami przesiadywał na kamiennej ławie. Kamień był jego schronieniem przed wspomnieniami o matce, o pobycie w warsztacie i o wielkim, opuszczonym przez gospodarzy mieszkaniu w Wadi as-Salib, które właściciel warsztatu podarował mu na szesnaste urodziny. Kiedy jego przyjaciółka Rifka zaproponowała, żeby kochali się tam po raz pierwszy, odparł, że boi się duchów zamieszkujących puste domy i że kiedy wraca do siebie, chodzi po własnym mieszkaniu na palcach, żeby nie zbudzić nieobecnych, których stąd wygnano, by pochłonęło ich morze. Powiedział, że słucha szmeru ich głosów zaszytych między kamieniami budynku i widzi, jak ich twarze, przesłonięte mrokiem niebytu, krążą po domu, jak gdyby się z nim żegnały albo odzyskiwały go na nowo.
Nie znał języka, w którym mógłby wyznać Rifce, że boi się właścicieli tego domu. Poznał ich dzięki zdjęciom rozwieszonym na ścianach. Bał się zwłaszcza spojrzenia młodej kobiety tulącej dziecko. W kącikach jej oczu widział nagromadzony ból, mącił je strach, a źrenice były opromienione światłem.
Adam nie miał na tyle odwagi, by wyznać ukochanej, że nie może zdradzić tej nieznanej kobiety w jej własnym domu. Minął tydzień, odkąd zamieszkał w miejscu, o którym pan Gabriel powiedział, że będzie teraz jego domem. Zdjął wtedy ze ścian zdjęcia hajfańskiej rodziny, która mieszkała tu przed nim. Zdjął je wszystkie, złożył w jednym z pokoi i zobaczył, że ściany poznaczyły w tych miejscach białe widma. Zdecydował się zamieszkać wśród tych śladów, żeby uniknąć spojrzeń właścicieli domu, spojrzeń, które napełniały jego duszę osobliwą grozą i poczuciem winy. Twarz młodej kobiety ani na chwilę go jednak nie opuszczała. Wrócił po jej zdjęcie, powiesił je w środkowym pokoju i przeprosił kobietę. Nadał jej imię Szahla. Portret Szahli i jej synka, którego nazwał Nadżi, służył mu za towarzystwo w tym domu pełnym duchów nieobecnych ludzi.
Gdyby Adam wiedział, co znaczy kochać, miałby świadomość, że Szahla była jego pierwszą miłością. Ale czy szesnastoletni chłopak potrafiłby opowiedzieć historię miłosną godną kart Naszyjnika gołębicy Ibn Hazma, andaluzyjskiego poety, który opisał wszystkie rodzaje miłości, jakie mogły przyjść do głowy? Jak zdołałby wyrazić to, że zakochanie się w obrazie może przerodzić się w namiętność, a rozpacz ogarniająca zakochanego jest najwyższym stopniem miłości?
Kobieta ze zdjęcia przypominała Manal, matkę Adama. Czas nie zostawił śladów na jej młodym, pełnym smutku obliczu. Jej maleńki, przytulony do piersi synek na zawsze pozostanie dzieckiem, wszak nieobecni nie starzeją się ani nie umierają. Czy Szahla upamiętniona na ścianie domu w Wadi as-Salib była jego pierwszą miłością, czy tylko fotografią odcinającą się na białym tle pamięci?
W Stella Maris Adam Dannun postanowił przepędzić zagnieżdżone w jego życiu wspomnienia i zacząć od nowa, jakby właśnie się narodził. Będzie żył samotnie, a przeszłość złoży do skrzyni i zakopie ją w ziemi. Hajfa stanie się ziemią, która przyjmie jego skrzynię, on zaś o wszystkim zapomni. Opowieść o Liddzie, jej nieszczęściach, historie o zakochanych – wszystko to pochowa w skrzyni zapomnienia i odejdzie.
Pytanie, które spędza sen z powiek spisującemu te opowieści, brzmi: jak piszą nieobecni? Czy nieobecny może opowiedzieć swoją historię w pierwszej osobie, napisać jak ktoś, kto snuje wspomnienia, czy też musi się uciec do trzeciej osoby, która napisze opowieść za niego? W języku arabskim występuje osobliwa gra słów, która nie ma odpowiednika w żadnym innym języku. Części mowy oznaczające osoby nazywają się damair. Jest to liczba mnoga od słowa damir, a ono oznacza również sumienie, ten niewidzialny imperatyw moralny. Jakże więc powieściopisarze mogą pisać w trzeciej osobie, czyli pomimo nieobecności sumienia, i co to znaczy, że sumienie musi zniknąć, żeby można było opowiadać?
W chwili gdy Adam opuszczał mieszkanie Manal w Hajfie, pojął, że wybrał nieobecność, i dlatego nie miał innej możliwości, jak się rozdwoić. Być w połowie obecnym, a w połowie nieobecnym. Jedna z tych połówek mieszka dziś w Nowym Jorku, ale żyje tylko w tekście. Druga przebywa w Hajfie, w miejscu, które unicestwiono. Ten obecny nieobecny albo nieobecny obecny chciałby przyznać Izraelczykom, że przynajmniej jedno pojęcie świadczy o ich lingwistycznej wyższości. Izraelski prawodawca, który wymyślił termin „obecny-nieobecny”, był geniuszem, przyćmił wyobraźnię wszystkich twórców teatru absurdu, nazwę całego narodu czyniąc synonimem absurdu.
Arabscy gramatycy zaimek trzeciej osoby określają „ukrytym”. Spisujący tę opowieść czuje się zmuszony, by się ukryć. Będzie pisał o Adamie tak, jakby go odkrywał. Zapomni o dziecku, które znaleziono półżywe przy matczynej piersi pod drzewem oliwnym przy długiej drodze z Liddy do Na’alin, i spojrzy na życie na nowo. Będzie rozgrywał motyw nieobecności aż do końca. Zniknie, żeby pisać o nieistniejących miejscach, lecz wyraz zdumienia w utrwalonym w pamięci spojrzeniu Szahli uświadomi mu absurdalność tego, co robi. Nieobecność kryjąca się za jej miodowymi oczami w kształcie migdałów obudziła w nim niewysłowioną tęsknotę za jego drobną matką, o której nie potrafił zapomnieć.
Tamtej osobliwej grudniowej nocy, kiedy chmury przesłoniły światło gwiazd, kochał się z Rifką pod zazdrosnym spojrzeniem Szahli i odkrył, że życie to oszustwo, któremu stawiamy czoła, uciekając się do innego, podobnego oszustwa. Nie chcemy, żeby wspomnienie tęsknoty i strachu zniszczyło nas, przemieniło w duchy żyjące obok duchów, które wypełniają popadające w ruinę domy w Wadi as-Salib.BIAŁA GOŁĘBICA
Rozstanie
1
Adam Dannun miał piętnaście lat, kiedy nocą, w piątek 25 października 1963 roku, wyszedł z domu swojej matki położonego na zboczu Karmelu.
Była druga nad ranem. Zabrał mały plecak i zbliżył się do drzwi boso, na palcach. Nachylił się, żeby założyć buty. Kiedy już zawiązał sznurowadła i się wyprostował, stała przed nim Manal. Trzymała teczkę, którą wyciągnęła w jego kierunku.
Chciał odejść bez pożegnania. Stąpał ostrożnie, żeby jej nie obudzić. Wolał uniknąć przykrych scenariuszy, które ułożył w wyobraźni, potajemnie wymknąć się z domu, zostawić wszystko za sobą, zabrać tylko podręczniki i trochę ubrań. Matka w niebieskiej koszuli nocnej pojawiła się nagle, wyglądała, jakby dopiero co się obudziła. Kiedy ją ujrzał, cofnął się, aż plecami dotknął ściany.
Powiedziała, że przeczuła jego odejście i od dziesięciu lat przygotowywała się na tę chwilę. Przechowywała dla niego testament Hasana Dannuna pozostawiony dla jedynaka, którego nie mógł zobaczyć przed śmiercią.
– To dla ciebie. Weź. Testament twojego ojca.
Drżącą ręką wziął od niej teczkę. Od dawna nie doznał podobnego przypływu uczuć. Zrobiło mu się słabo. Oparł się o ścianę, a potem osunął i usiadł na podłodze, wciąż z teczką w rękach.
– Te papiery – szepnęła Manal – to ostatnia wola twojego ojca. Daję ci je, choć zostawił je dla mnie. Nie zasługuję na nie. To spadek przeznaczony dla ciebie.
– Te papiery nazywasz spadkiem?
– Słowa to wszystko, co posiadamy – wyszeptała.
W mroku spowijającym długą, niebieską koszulę nocną Manal wydawała się cieniem opromienionym przez ukryte światło, które tworzyło poblask wokół jej ciała. Adam nie widział nic prócz tej aureoli otaczającej na wpół przymknięte oczy, drżące rzęsy i wyciągniętą rękę.
Manal pochyliła się nad synem, jakby chciała przytulić go do piersi, ale zaraz się cofnęła. Adam uniósł ku niej ręce, lecz kobieta, której nocna koszula przenikała się z cieniami, spochmurniała.
Opowiedziała mu o testamencie nieżyjącego ojca. Wydawało się, jakby jej głos dobiegał ze studni milczenia i z powrotem w niej przepadał. Adam podparł się o ścianę, próbując wstać. Trochę się podniósł, ale zaraz usiadł, a matka znów się nad nim pochyliła i wyciągnęła rękę. Złapał ją i próbował się wyprostować, ale przychodziło mu to z trudem. Kiedy wstał, nie znalazł słów. Manal zajrzała w oczy syna i powiedziała, żeby poczekał, aż przestanie padać, po czym odwróciła się, poszła do swojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
Za każdym razem, kiedy Adam wspomina tamto pożegnanie, uginają się pod nim kolana i musi usiąść, żeby się nie przewrócić. Prześladuje go dźwięk deszczu stukającego o szybę czy wycie wiatru.
Za młodu postrzegał swoją matkę jako kobietę, która w każdej chwili mogła się rozsypać. Manal podawała synowi pierś bez mleka, tak że na całe życie pozostał spragniony. Była dla niego tajemnicą zamkniętą w milczeniu i okruchach słów. Kiedy ją wspomina, nie może przypomnieć sobie jej głosu, jeśli nie liczyć urywków zdań, jakby mówiła coś w głębi siebie i pozwalała wymykać się tylko stłumionym dźwiękom, za którymi kryły się słowa niewypowiedziane albo wypowiedziane tak, by nikt nie zdołał ich rozszyfrować. Miejsce drobnej Manal, takiej, jaką pamięta Adam, zajął obraz kobiety, która upadła na ziemię, witając go, gdy wrócił z Nazaretu.
Podczas meczu piłki nożnej między drużynami z Nazaretu i Ajlabunu umarł jego przyjaciel Ibrahim. Adam zatrzymał się potem na trzy dni w stolicy Galilei, jak mieszkańcy Nazaretu lubią nazywać swoje miasto. Manal nie mogła mu towarzyszyć, bo mąż Abd Allah al-Aszhal zakazał jej wyjeżdżać z Hajfy. Kiedy po trzech dniach syn wrócił do domu, otarłszy się o śmierć podczas przesłuchania przez Izraelczyków, którzy obciążyli go odpowiedzialnością za zgon przyjaciela, Manal z otwartymi ramionami podbiegła do drzwi, lecz zanim uściskała syna, upadła na ziemię. Odchyliła się, jakby zamierzała usiąść, po czym przewróciła się na plecy, wyciągając dłonie. Jej twarz drżała.
Adam podał matce rękę, by pomóc jej wstać. Poczuł w jej palcach przypływ czułości, choć wiedział, że czułość nie była właściwym określeniem. Mógłby powiedzieć, że poczuł duszę matki przenikającą do palców, długich i miękkich jak jedwab. Duszę kobiety leżącej na ziemi. Pochylił się nad jej twarzą i ujrzał cienie przymkniętych oczu. Przeląkł się śmierci. Wydało mu się, że matka zmarła, ale nie krzyknął. Serce zabiło mu szybciej. Zaczął dyszeć. Przetarł ręką jej oczy, a ona otworzyła powieki i próbowała się podnieść. Ucałował ją w czoło i pomógł jej, a gdy już wstała, na jej ustach pojawił się wstydliwy, przepraszający uśmiech. Wzięła syna za rękę i poprowadziła do łazienki. Przyłożyła palec do ust, nie chciała, żeby mówił, i gestem poprosiła, by się rozebrał i położył wszystko przy drzwiach. Wzięła ubrania przesiąknięte więziennym smrodem i wyrzuciła do śmieci. Kazała mu się wykąpać. Kiedy wyszedł czysty i opromieniony dobrodziejstwem wody, czekała na niego z zastawionym stołem, na którym ułożyła jajka na twardo posypane sumakiem, biały ser, oliwki, miód i herbatę. Usiadła i patrzyła, jak pochłania jedzenie, a potem kazała mu iść spać.
O nic nie pytała. Wiedziała, że jest niewinny. On też nic nie mówił, niczego nie wyjaśniał. Obawiał się słów, którymi musiałby opisać przeżycia niespełna czternastoletniego chłopca osadzonego w więzieniu za czyn, którego nie popełnił. Uznał, że mogłyby ją zranić. Kiedy patrzył na nią, jak wychodzi z pokoju, i słyszał wrzaski i przekleństwa jej męża, miał wrażenie, że cała jej szyja jest poraniona. Znaczona ranami szyja nie krwawiła. Te rany były jak jej oczy, z których nigdy nie płynęły łzy.W SERII LITERACKIEJ KARAKTERU UKAZAŁY SIĘ:
Alain Mabanckou, Kielonek
Tahar Ben Jelloun, To oślepiające, nieobecne światło
Lyonel Trouillot, Dzieci bohaterów
Yoko Tawada, Fruwająca dusza
Alain Mabanckou, African Psycho
Mia Couto, Lunatyczna kraina
Hiromi Kawakami, Nadepnęłam na węża
Alain Mabanckou, Black bazar
Hiromi Kawakami, Manazuru
Dany Laferrière, Kraj bez kapelusza
Kossi Efoui, Witajcie, powracające widma
Alain Mabanckou, Jutro skończę dwadzieścia lat
Ondjaki, Babcia 19 i sowiecki sekret
Tahar Ben Jelloun, Dziecko piasku
Tahar Ben Jelloun, Święta noc
Iljas Churi, Jalo
Alain Mabanckou, Zwierzenia jeżozwierza
Kamel Daoud, Sprawa Meursaulta
Lyonel Trouillot, Niedziela, 4 stycznia
Alain Mabanckou, Papryczka
Agneta Pleijel, Wróżba
Wells Tower, Ruiny i zgliszcza
Agneta Pleijel, Zapach mężczyzny
Marie Darrieussecq, Świństwo (Truizmy)
Yanick Lahens, Błogie odwroty
Donald Antrim, Głosuj na pana Robinsona i lepszy świat
Denis Johnson, Syn Jezusa
Iljas Churi, Dzieci getta. Mam na imię Adam
Marguerite Yourcenar, Pamiętniki Hadriana
Denis Johnson, Szczodrość syreny
Agneta Pleijel, Lord Nevermore
Eliza Kącka, Wczoraj byłaś zła na zielono
Dorota Masłowska, Magiczna rana
Agneta Pleijel, Ślimaki i śnieg
Marek Bieńczyk, Rondo Wiatraczna
Kōbō Abe, Czwarta epoka
Denis Johnson, Anioły
Seria literacka Karakteru: Najwybitniejsze książki z całego świata. Czasem wymagające. Zawsze wartościowe.