Dzieci kapitana Granta - ebook
Dzieci kapitana Granta - ebook
Powieść przygodowa, będąca pierwszą częścią tzw. dużej trylogii Juliusza Verne’a. W trakcie rejsu jachtu „Dunscan”, który należy do lorda Glenarvane’a, zostaje złowiony rekin. Podczas patroszenia drapieżnika załoga statku odnajduje list w butelce. Jego treścią jest apel o pomoc. Autorem listu jest kapitan Grant, którego statek zaginął dwa lata wcześniej. Rozpoczynają się poszukiwania...
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7903-151-1 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1. Balance Fish
Rozdział 2. Trzy dokumenty
Rozdział 3. Malcolm Castle
Rozdział 4. Propozycja lady Glenarvan
Rozdział 5. Odjazd Duncana
Rozdział 6. Pasażer z kajuty numer 6
Rozdział 7. Skąd przybywa i dokąd dąży Jakub Paganel
Rozdział 8. O jednego jeszcze poczciwego człowieka więcej na pokładzie Duncana
Rozdział 9. Cieśnina Magellańska
Rozdział 10. Trzydziesty siódmy równoleżnik
Rozdział 11. Przejście przez Chile
Rozdział 12. Na wysokości dwunastu tysięcy stóp
Rozdział 13. Zejście z Kordylierów
Rozdział 14. Strzał opatrznościowy
Rozdział 15. Hiszpańszczyzna Jakuba Paganela
Rozdział 16. Rio Colorado
Rozdział 17. Pampa
Rozdział 18. Poszukiwanie wody
Rozdział 19. Czerwone wilki
Rozdział 20. Równiny argentyńskie
Rozdział 21. Fort Indépendance
Rozdział 22. Powódź
Rozdział 23. Życie na drzewie
Rozdział 24. Jeszcze życie na drzewie
Rozdział 25. Pomiędzy ogniem a wodą
Rozdział 26. Atlantyk
Rozdział 27. Powrót na okręt
Rozdział 28. Tristan d’Acunha
Rozdział 29. Wyspa Amsterdam
Rozdział 30. Zakłady Jakuba Paganela z majorem MacNabbsem
Rozdział 31. Wybryki Oceanu Indyjskiego
Rozdział 32. Przylądek Bernouilliego
Rozdział 33. Ayrton
Rozdział 34. Odjazd
Rozdział 35. Wiktoria
Rozdział 36. Wimerra River
Rozdział 37. Burke i Stuart
Rozdział 38. Kolej żelazna z Melbourne do Sandhurst
Rozdział 39. Nagroda za geografię
Rozdział 40. Kopalnie Góry Aleksandra
Rozdział 41. Australian and New-Zealand Gazette
Rozdział 42. Major otrzymuje, że są to małpy
Rozdział 43. Hodowcy bydła milionerzy
Rozdział 44. Alpy Australijskie
Rozdział 45. Niespodziewane zajście
Rozdział 46. Zealand i aland
Rozdział 47. Cztery dni niepokoju
Rozdział 48. Eden
Rozdział 49. Bryg Macquarie
Rozdział 50. Przeszłość kraju, do którego się jedzie
Rozdział 51. Rzezie na Nowej Zelandii
Rozdział 52. Skały
Rozdział 53. Improwizowani żeglarze
Rozdział 54. Teoria ludożerstwa
Rozdział 55. Przybycie do ziemi, której uniknąć należało
Rozdział 56. Stan kraju, w którym znaleźli się podróżni
Rozdział 57. O trzydzieści mil na północ
Rozdział 58. Niewola
Rozdział 59. Jezioro Taupo
Rozdział 60. Pogrzeb naczelnika Maorysów
Rozdział 61. Ostatnie godziny
Rozdział 62. Góra tabu
Rozdział 63. Wielkie środki Paganela
Rozdział 64. Wzięci we dwa ognie
Rozdział 65. Skąd się wziął Duncan pzry wschodnim brzegu Nowej Zelandii
Rozdział 66. Ayrton czy Ben Joyce?
Rozdział 67. Układ
Rozdział 68. Krzyk w nocy
Rozdział 69. Wyspa Tabor
Rozdział 70. Ostatnie roztargnienie PaganelaRozdział 1
Balance Fish
Dnia 26 lipca roku 1864, podczas mocnego wiatru północno-wschodniego, wspaniały jacht sunął całą siłą pary po grzbiecie spienionych fal kanału Północnego. Na tylnym jego maszcie powiewała flaga Anglii; na wierzchołku zaś wielkiego masztu chorągiew błękitna nosiła na sobie dwie wielkie głoski: EG, wyhaftowane złotem i w górze książęcą przyozdobione koroną. Jacht ten nazywał się Duncan; był własnością lorda Glenarvana, jednego z szesnastu parów szkockich, zasiadających w Izbie Wyższej, i zarazem jednego z najcelniejszych członków królewskiego klubu jachtowego na Tamizie (Royal Thames Yacht Club), tak słynnego w całej Wielkiej Brytanii.
Na pokładzie jachtu znajdował się w tej chwili lord Edward Glenarvan z młodą małżonką, lady Heleną, i jednym ze swych krewnych, majorem MacNabbsem.
Świeżo zbudowany Duncan wypłynął na próbę o kilka mil poza odnogę Clyde i zdążał do Glasgowa; już wyspa Arran wynurzała się na horyzoncie, gdy majtek, siedzący na czatowni, dał znać, że w tyle jachtu ukazała się olbrzymia ryba. Kapitan statku, John Mangles, doniósł o tym zaraz lordowi Glenarvanowi, a ten, wszedłszy na rufę wraz z majorem MacNabbsem, pytał kapitana, co myśli o tym potworze.
– Doprawdy, wasza dostojność – odpowiedział John Mangles – sądzę, że to jest ogromny rekin i nic więcej.
– Rekin w tej okolicy? – ze zdziwieniem zawołał Glenarvan.
– Bez wątpienia – odrzekł kapitan – ryba ta należy do rodzaju rekinów, spotykanych na wszystkich morzach i pod wszystkimi szerokościami geograficznymi. Głowę daję, że jest to Balance fish, i z tym zapewne lichem mieć będziemy do czynienia. Jeśli wasza dostojność pozwoli, a lady Glenarvan zechce przypatrzyć się ciekawemu połowowi, zaraz weźmiemy się do roboty i dowiemy się rzetelnej prawdy.
– Jak myślisz, MacNabbs – rzekł lord Glenarvan do majora – może by popróbować tej nowości.
– Przystaję na wszystko, co ci się spodoba – powolnie odpowiedział major.
– Zresztą tępienie tych straszliwych bestii nigdy nie może być zbyteczne – zawołał znowu John Mangles. – Korzystajmy ze sposobności; a jeśli wasza dostojność zgodzić się raczy, to i widok będziemy mieli zachwycający i dobry zarazem spełnimy uczynek.
– A więc wydaj rozkazy, kapitanie – rzekł Glenarvan. Po czym posłał z uwiadomieniem do lady Heleny, która ciekawością zdjęta, pośpieszyła do męża.
Morze było wspaniałe; na powierzchni jego wyraźnie rysowały się gwałtowne i silne poruszenia potwora. Gdy John Mangles wydał rozkazy, majtkowie zarzucili przez parapet prawego boku jachtu w morze długą i grubą linę z ogromnym na końcu hakiem, na który dla przynęty założyli spory kawał słoniny. Chociaż rekin był jeszcze w odległości pięćdziesięciu co najmniej jardów (przeszło 45 metrów), poczuwszy nęcący zapach ofiarowanego sobie przysmaku, zwrócił się szybko ku statkowi. Ogromne jego płetwy, szare po bokach a czarne przy osadzie, z nadzwyczajną siłą i szybkością pruły morskie bałwany, i zwierzę płynęło wciąż w prostej linii. W miarę jak się rekin zbliżał, rozeznać było można blask jego ślepiów pałających żarłoczną chciwością; a gdy otworzył spragnioną paszczę, ukazały się w niej cztery rzędy ogromnych zębów. Szeroka jego głowa podobna była do dwu młotów, osadzonych na jednym trzonku. John Mangles nie omylił się; był to rzeczywiście Balance fish, najżarłoczniejszy z rodziny skwalów czyli żarłaczy.
Cała osada Duncana śledziła z żywym zajęciem wszystkie ruchy rekina. Wkrótce potwór dopłynął do przynęty, przewrócił się na grzbiet, aby ją lepiej pochwycić, i w mgnieniu oka ogromny kawał słoniny wraz z ostrym hakiem utonęły w jego paszczy, a majtkowie szybko pociągnęli linę przeciągniętą przez blok, umieszczony na wierzchołku wielkiej rei masztu.
Rekin zaczął się szarpać gwałtownie, widząc się wyrywanym ze swego żywiołu, lecz na szarpanie znalazł się sposób: mocny postronek z pętlicą, uchwyciwszy rekina za ogon, paraliżował wszelkie jego ruchy. W chwilę potem potwór leżał rozciągnięty na pomoście jachtu; jeden z marynarzy, ostrożnie przybliżywszy się do niego, silnym uderzeniem siekiery odciął ogromny ogon zwierzęcia.
Połów był skończony; rekin leżał bezsilny i nikomu szkodzić nie mógł – zemście marynarzy stało się zadość, lecz ciekawość ich jeszcze nie była zaspokojona. Na pokładzie wszystkich statków morskich przyjęty jest w podobnych razach zwyczaj, żeby ściśle rewidować żołądek schwytanego potwora. Majtkowie, znając jego żarłoczność, zawsze spodziewają się znaleźć tam coś nadzwyczajnego i prawie nigdy nie mylą się w swych oczekiwaniach.
Lady Glenarvan, nie chcąc być obecną przy tej krwawej operacji, poszła do kajuty. Rekin dyszał jeszcze. Ogromne to zwierzę miało dziesięć stóp długości i ważyło przeszło sześćset funtów; waga ta i miara nie są niczym nadzwyczajnym.
Wkrótce ogromna ryba została rozpłatana kilkoma silnymi cięciami siekiery. Hak z przynętą doszedł aż do żołądka, pustego zresztą zupełnie – widocznie potwór pościł od dość dawna – i zawiedzeni w swych nadziejach marynarze już porąbane sztuki chcieli na powrót rzucić w morze, gdy nagle sternik dostrzegł jakiś duży przedmiot, okryty wnętrznościami.
– A to co? – zawołał.
– To jakiś kawałek skały – odpowiedział jeden z majtków – bestia widać z głodu go połknęła, biorąc za przysmak zapewne.
– Nie, nie! – krzyknął drugi – to musi być wiązka zielska, której dotąd strawić nie zdołał.
– Lepiej milczeć, gdy się nic nie wie – zawołał Tomasz Austin, porucznik jachtu – czy nie widzicie, że bestia była pijakiem nałogowym, a nie chcąc nic stracić, nie tylko wypiła wino, ale jeszcze i butelkę połknęła?
– Co? – zawołał lord Glenarvan – rekin ma butelkę w żołądku?
– Prawdziwą butelkę – odpowiedział sternik – ale widać, że nie z piwnicy ją wyniesiono!
– Poruczniku, wydobądź ją ostrożnie – rzekł lord Edward – butelki, znajdowane na morzu, ważne nieraz zawierają dokumenty.
– Tak mniemasz? – zapytał major MacNabbs.
– Nie twierdzę, ale przypuszczam, że tak być może.
– Nie sprzeczam się bynajmniej – odrzekł major. – I bardzo być może, iż tu dowiemy się jakiej tajemnicy.
– Zaraz to zobaczymy! A cóż, Tomaszu?
– Oto jest – rzekł porucznik, podając jakiś niekształtny przedmiot, który z trudem niemałym wydobył z żołądka ryby.
– Wybornie! – zawołał Glenarvan. – Każ obmyć to paskudztwo i przynieś do mojej kajuty.
Tomasz Austin spełnił rozkaz i w chwilę potem butelka, w tak szczególnych znaleziona okolicznościach, złożona została na kwadratowym stoliku, wokoło którego zasiedli: lord Glenarvan, major MacNabbs, kapitan John Mangles i lady Helena, ciekawa, jak każda kobieta.
Każdy z niecierpliwą ciekawością rad by się był dowiedzieć, co obejmuje w sobie ta szklana powłoka – czy opis jakiego wielkiego nieszczęścia, czy też nic nieznaczące wiadomości puszczone na morze przez marynarza nie mającego nic lepszego do roboty.
Wypadało jednak dowiedzieć się prawdy – i Glenarvan, nie czekając dłużej, przystąpił do zbadania butelki ze wszelką w takich razach przezornością. I miał słuszność, bo w podobnych wypadkach najdrobniejsza często na pozór wskazówka prowadzi do bardzo ważnych odkryć.
Najprzód obejrzano butelkę dokładnie z wierzchu; na potężnej szyjce znaleziono jeszcze owinięty drut, już dobrze przez rdzę zjedzony, a grube szkło, mogące wytrzymać ciśnienie kilku atmosfer, wyraźnie wykazywało szampańskie pochodzenie – mogło przeto wytrzymać wszystkie wypadki długiej nawet podróży, bez najmniejszego uszkodzenia.
– Jest to butelka domu Clicquot – odezwał się major, a nikt mu nie zaprzeczał, bo major powinien był znać się na tym.
– Mój kochany majorze – odpowiedziała lady Helena – cóż nas obchodzić może, jaka to jest butelka, jeśli nie wiemy, skąd ona do nas przypływa?
– Dowiemy się, droga Heleno – rzekł lord Edward – a z góry można być pewnym, że przybywa z daleka. Czy widzisz, jak ją grubo pokrywają różne materie skamieniałe pod wpływem wód morskich? Długo ona widać przebywała w oceanie, zanim ją ten rekin połknął.
– Podzielam twe zdanie, lordzie – odezwał się major – że to kruche naczynie długą i daleką po morzu podróż zrobić musiało.
– Ale skądże do nas przybywa? – z lekką niecierpliwością powtórzyła lady Glenarvan.
– Poczekaj, droga Heleno, poczekaj chwilkę, a zdaje mi się, że butelka ta samą treścią swą odpowie na wszystkie nasze pytania.
I to mówiąc, Glenarvan zaczął zdrapywać nożem grubą z szyjki powłokę, i niedługo też ukazał się korek, ale mocno przez wodę morską uszkodzony.
– To źle, to bardzo źle! – powtarzał lord Glenarvan – bo jeśli tam wewnątrz są jakie papiery, to je znajdziemy w bardzo złym stanie.
– To być bardzo może – machinalnie powtórzył major.
– Ponieważ butelka ta – mówił dalej lord Edward – źle była zakorkowana, więc byłaby z pewnością zatonęła, gdyby nie wypadek, że rekin ją połknął i przyniósł na pokład Duncana.
– Zapewne – odezwał się John Mangles – dobrze, że tak się stało, ale byłoby lepiej, gdybyśmy ją złowili na pełnym morzu, pod pewną wiadomą długością i szerokością geograficzną; bo w takim razie, badając prądy atmosferyczne i morskie, można by było niemal odgadnąć, jaką przebyła drogę. Ale gdy ją przynosi taki posłaniec, jak rekin, który płynie pod prądy i wiatry, to trudno coś odgadnąć.
– Zaraz zobaczymy – powiedział lord Edward, wyjmując ostrożnie korek. I w tejże chwili po kajucie rozszedł się mocny zapach soli.
– I cóż? – pytała lady Helena.
– Tak jest – rzekł Glenarvan – nie omyliłem się, bo są w środku papiery.
– Papiery! Dokumenty! – wołała lady Helena.
– Jednakże – mówił dalej Glenarvan – zdają się być przez wilgoć uszkodzone i tak przylgnęły do ścian butelki, że trudno je będzie stamtąd wydobyć.
– Stłuczmy szkło – doradził MacNabbs.
– Wolałbym je zachować w całości – odpowiedział Glenarvan.
– I ja także – dorzucił sentencjonalnie major.
– Zapewne – rzekła lady Helena – że dobrze by to było; ale znowu z drugiej strony warto poświęcić butelkę dla ocalenia kosztownych może dokumentów.
– Niech wasza dostojność odtrąci szyjkę – rzekł John Mangles – a będzie można wydobyć papiery bez uszkodzenia ich.Rozdział 2
Trzy dokumenty
Na tych kawałkach papieru, na wpół zniszczonych przez wodę morską, można było rozeznać pojedyncze wyrazy, szczątki całych przedtem zdań, niepodobnych już teraz do odczytania. Lord Glenarvan przypatrywał się im z największą uwagą przez kilka minut; obracał je na wszystkie strony, wystawiał do słońca, badając najdrobniejsze ślady pisma niespłukane wodą morską, i nareszcie zwrócił się do swych przyjaciół i rzekł:
– Są tu trzy różne dokumenty, albo raczej, jak mi się zdaje, trzy kopie jednego dokumentu w potrójnym tłumaczeniu na język angielski, francuski i niemiecki. Pozostałe wyrazy, wyczytać się dające, wątpić o tym nie pozwalają.
– A czy przynajmniej można się czego domyślić z tych pojedynczych wyrazów? – zapytała lady Glenarvan.
– Trudno coś z tego wnioskować, kochana Heleno – myśl w wielu miejscach poprzerywana.
– Może by wyrazami jednego dokumentu dały się uzupełnić braki drugiego – rzekł major ze zwykłą sobie flegmą.
– Major ma słuszność – odezwał się John Mangles – niepodobna bowiem przypuścić, aby woda morska na wszystkich trzech papierach wygryzła pismo w tychże samych miejscach. Próbujmy przeto zbliżyć jedne resztki do drugich, a może się złoży całość jaka.
– To właśnie chcę zrobić – rzekł lord Glenarvan; zacznijmy od dokumentu angielskiego.
Dokument ten przedstawiał się w sposób następujący:
Le 27 juin 1862
„Britannia” de Glasgow,
sink
l
dans l’hemisphère austra
Portés a land
et le skippap Gr
ils ont that monit
par 153° of long
and
Venez à ssistance
ou ils sont lost
– Z tego doprawdy niewiele dojść można – odezwał się major.
– Przyznać jednak trzeba, wtrącił kapitan, że to dość wyraźnie po angielsku.
– Pod tym względem nie ma wątpliwości – rzekł lord Glenarvan – wyrazy sink, a land, that, and, lost są nietknięte; skipp widocznie jest początkiem wyrazu skipper i, jak się zdaje, mowa jest o jakimś Gr... może kapitanie statku rozbitego.
– Już to wystarcza, aby się czegoś domyślić.
– Na nieszczęście – przerwał major – brak całych wierszy; jakże więc dojść do nazwiska okrętu rozbitego i jak się dowiedzieć o miejscu, w którym go wypadek spotkał?
– Wynajdziemy i to – rzekł lord Glenarvan.
– Bez wątpienia – odpowiedział major lubiący podzielać cudze zdanie – bez wątpienia wynajdziemy, tylko jakim sposobem?
– Uzupełniając jeden dokument przez drugi.
– Próbujmy więc! – zawołała lady Helena.
Na drugim kawałku papieru, więcej jeszcze uszkodzonym, widniało kilka niezrozumiałych wyrazów.
Le 27 Juni
„Britannia” de Gla
Portés à terre, zwei matrosen
à une graus
Venez bringt ihnen
– To jest pisane po niemiecku – mówił John Mangles.
– A ty, kapitanie, znasz podobno ten język? – spytał lord Glenarvan.
– Doskonale, wasza dostojność.
– Powiedz nam przeto, co znaczyć może tych kilka wyrazów.
Kapitan z uwagą wpatrywał się w papier przez chwilę, a nareszcie rzekł:
– Przede wszystkim mamy już datę wypadku; 7 Juni znaczy 7 czerwca. Cyfra ta przyłożona do liczby 62, znalezionej na dokumencie angielskim, da nam całkowitą datę: 7 czerwca 1862 r.
– Doskonałe tłumaczenie! – zawołała lady Helena.
– W tymże samym wierszu – mówił dalej młody kapitan – znajduję wyraz Glas, który zestawiony z wyrazem gow, znajdującym się na pierwszym dokumencie, da nam całą nazwę Glasgow. Widocznie mowa jest o okręcie z portu Glasgowa.
– Tak i ja sądzę – wtrącił major.
– Drugiego wiersza całkiem brakuje – mówił dalej młody kapitan – lecz w trzecim znajduję dwa bardzo ważne wyrazy: zwei, co znaczy dwaj, i atrosen, albo raczej Matrosen, majtkowie.
– A zatem – mówiła lady Helena – mowa jest o jakimś kapitanie i dwóch majtkach.
– Być to bardzo może – odezwał się lord Glenarvan.
– Przyznam się waszej dostojności, że następny wyraz graus niemałego nabawia mnie kłopotu. Nie wiem, jak go tłumaczyć. Może go nam wyjaśnić trzecia kartka. Co zaś do dwu ostatnich wyrazów, te objaśnić bardzo łatwo: bringt ihnen znaczy nieście im – co, przyłożywszy do angielskiego wyrazu assistance, jak i tamte znajdującego się w siódmym wierszu, będziemy mieli razem; nieście im pomoc.
– Tak, nieście im pomoc! – zawołał lord Edward – lecz gdzież są ci nieszczęśliwi? Dotąd nie mamy najmniejszej wskazówki miejsca, w którem się przytrafił wypadek rozbicia.
– Może kartka, pisana po francusku, da nam w tym względzie jakie objaśnienie – dodała lady Helena.
– Przejdźmy do francuskiego dokumentu, a tym łatwiejsze będą nasze badania i domysły, że język ten znamy wszyscy.
Trzecia kartka nosiła te wyrazy:
Le 27 juin 1862 letrois-mâts
lieues de la Patagonie
dans l’hemisphèreaustral
ont atteint l’ile Tabor
Là continuellement en pr
à une cruelle indi
ils ont jeté
par 153° de longit
et 37°11′
– A widzicie panowie – zawołała lady Helena – tu już mamy i cyfry...
– Idźmy porządkiem – mówił lord Glenarvan – zaczynajmy od początku. Pozwólcie mi rozebrać jeden po drugim te wyrazy rozrzucone i niezupełne. Z pierwszych zaraz liter widać, że chodzi o jakiś statek trzymasztowy, którego nazwę Britannia łatwo złożyć można z kartek angielskiej i francuskiej. Z dwu następnych wyrazów: gonie i austral ostatni tylko ma jakieś znaczenie.
– Jest to szczegół bardzo ważny – wtrącił John Mangles – rozbicie miało miejsce na półkuli południowej.
– Nie jest to jeszcze tak bardzo jasne – odezwał się major.
– Idę dalej – mówił lord Edward. – Następuje wyraz abor, rdzeń słowa aborder. Ci nieszczęśliwi przybili więc gdzieś do brzegu. Ale gdzież? Contin! czyżby ten wyraz miał znaczyć continent (ląd stały?) Cruel!...
– Cruel – zawołał John Mangles – ależ to doskonale tłumaczy niemiecki wyraz graus... grausam... okrutny!
– Idźmy dalej! idźmy dalej! – wołał niecierpliwie Glenarvan rozciekawiony. – Indi, znaczy zapewne Indie, gdzie ci biedacy zostali wyrzuceni. Cóż znowu znaczy wyraz ongit? – Ach! longitude (długość)! a tu szerokość: i trzydzieści siedem stopni, jedenaście minut. Mamy na koniec jakąś wskazówkę dokładniejszą.
– Lecz brakuje stopnia długości – rzekł MacNabbs.
– Trudno wszystkiego naraz żądać, kochany majorze – odpowiedział lord Edward – dokładnie oznaczony stopień szerokości także ma swoją wartość. Kartka, po francusku pisana, jest ze wszystkich najdokładniejsza. Widoczną jest rzeczą, że wszystkie trzy są tylko dosłownym tłumaczeniem tego samego tekstu, bo wszystkie mają jednaką liczbę wierszy. Trzeba je przeto złożyć teraz razem, przetłumaczyć na jeden język i wynaleźć najprawdopodobniejsze i najzrozumialsze ich znaczenie.
– A na jakiż język chcecie zrobić to tłumaczenie? – zapytał major.
– Na francuski – odpowiedział Glenarvan – bo w nim najwięcej przechowało się wyrazów zrozumiałych.
– Wasza dostojność ma rację – odezwał się John Mangles – tym bardziej, że wszyscy, jak tu jesteśmy, znamy ten język wybornie.
– Zaczynam tedy; spróbuję złożyć w całość te wyrazy i ułamki zdań, zachowując ściśle przerwy, jakie pomiędzy nimi natrafiamy, i uzupełniając sens tam, gdzie on jest widoczny i niewątpliwy. Potem wszystko to porównamy i osądzimy, co wnosić należy.
Glenarvan pochwycił pióro i wkrótce potem podał towarzystwu papier, na którym nakreślone były wiersze następujące:
Le 27 juin 1862 le trois-mâts
„Britannia” de Glasgow,
sombré
lieues de la Patagonie
dans l’hemisphère austral
Portésà terre, deux matelots
et le capitaine Gr
ont atteint l’ileTabor
Làcontinuellement en pr
à une cruelle indi
ils ont jeté ce document
par 153° de longitude
et 37°11′ de latitude
Portez-leur secours,
ou ils sont perdus
W tej chwili jeden z majtków przyszedł powiadomić kapitana, że Duncan wpływał do zatoki Clyde, i pytał go o rozkazy.
– Jakie są zamiary waszej dostojności? – rzekł John Mangles, zwracając się z zapytaniem do lorda Glenarvan.
– Dostać się do Dumbartonu jak najprędzej, skąd lady Helena powróci do Malcolm Castle, a ja pojadę do Londynu i przedstawię dokument ministerstwu marynarki.
John Mangles wydał potrzebne rozkazy, które majtek odniósł do spełnienia porucznikowi.
– Teraz, kochani przyjaciele – mówił lord Edward – prowadźmy dalej nasze poszukiwania; zdaje się, że trafiliśmy na ślad ważnej jakiejś katastrofy. Życie kilku ludzi zależy od naszej domyślności, użyjmy więc wszystkich sił naszej inteligencji do odgadnięcia tej nieszczęsnej zagadki.
– Jesteśmy gotowi, kochany Edwardzie – rzekła lady Helena.
– Najpierw – mówił Glenarvan – trzeba w tym dokumencie zwrócić uwagę na trzy rzeczy: Primo, co wiemy; secundo, czego się domyślamy; i tertio, czego nie wiemy. Cóż tedy wiemy? – Wiemy, że 7 czerwca roku 1862 trzymasztowy okręt Britannia z Glasgowa zatonął; że dwaj majtkowie i kapitan rzucili niniejszy dokument na morze pod 37°11′ szerokości i że żądają pomocy.
– Nic prawdziwszego – odezwał się major.
– Przejdźmy do tego, czego się domyślamy – mówił dalej Glenarvan. – Naprzód: że rozbicie zdarzyło się na wodach południowych, a dalej zwracam uwagę waszą na wyraz gonie; czy nie jest on zakończeniem francuskim nazwy kraju, o który chodzi?
– Ach! Patagonia (Patagonie) – zawołała lady Helena.
– Nie inaczej, kochana żono.
– Ale czy przez Patagonię przechodzi trzydziesty siódmy równoleżnik? – zapytał major.
– To łatwo sprawdzić – rzekł John Mangles, rozkładając mapę Ameryki Południowej. – Tak jest, niezawodnie: trzydziesty siódmy równoleżnik przecina Araukanię i północne prowincje Patagonii, wreszcie ginie w Atlantyku.
– Dobrze – ciągnął Glenarvan – posuwajmyż się w naszych domysłach. Dwaj majtkowie i kapitan dostają się na ląd, jak to wskazują niedokończone wyrazy abor... (aborder) i contin... (continent). Uważajcież dobrze: dostają się na ląd, a nie na wyspę. Cóż się dalej z nimi dzieje? – To odgadnąć mamy z dwu niepojętych głosek, pr... Ci nieszczęśliwi są widocznie schwytani (pris), lub niewolnikami (prisonniers), ale czyimi? Okrutnych Indian (cruelle indi...). W moim przynajmniej umyśle miejsca próżne na papierze w taki wypełniają się sposób. Nie wiem wszakże, czy i wy, kochani towarzysze, podzielacie ten mój sposób widzenia rzeczy.
Glenarvan mówił z gruntownym przekonaniem, które w oczach jego czytać się dawało; zapał jego przeniknął wszystkich obecnych i ci zgodnie zawołali:
– Tak jest! tak jest! widocznie! inaczej być nie może!
Po krótkiej przerwie, lord Edward tak mówił dalej:
– Wszystkie te przypuszczenia, drodzy moi przyjaciele, zdają mi się być dostatecznie usprawiedliwione. Według mojego przekonania, wypadek zdarzył się na wybrzeżach Patagonii. Zresztą każę zapytać w Glasgowie, dokąd odpłynął okręt Britannia – z tego łatwo odgadniemy, czy mógł być zapędzony w te okolice.
– Nie potrzebujemy posyłać tak daleko – wtrącił John Mangles. – Ja mam tu cały komplet handlowego dziennika Mercantile and Shipping Gazette, z którego najdokładniejsze powziąć możemy wiadomości.
– Zobaczmyż, zobaczmyż! – niecierpliwie domagała się lady Glenarvan.
John Mangles wziął pakę gazet z roku 1862 i zaczął je szybko przerzucać; po niedługim szukaniu, z radością zawołał:
– 30 maja roku 1862. Peru. Z Callao ładunek do Glasgowa, okręt Britannia, kapitan Grant.
– Grant! – zawołał Glenarvan – ten śmiały Szkot, który chciał założyć Nową Szkocję na wodach Oceanu Spokojnego!
– Tak jest – odrzekł John Mangles – ten sam, który w roku 1861 wypłynął z Glasgowa na okręcie Britannia i o którym aż dotąd żadnej nie ma wiadomości.
– To już najmniejszej nie ulega wątpliwości – zawołał Glenarvan. – To on! to ten sam! Wszystko jest jasne i oczywiste. Okręt Britannia opuścił Callao 30 maja, a 7 czerwca, to jest w osiem dni po odjeździe, zatonął na wybrzeżach Patagonii. W tych kilku na pozór niezrozumiałych i nieczytelnych wyrazach mamy całą tę historię. Tak tedy domysły nasze okazują się zupełnie uzasadnione. Jednej więc już tylko rzeczy nie wiemy, to jest stopnia długości...
– Który nam jest zupełnie teraz niepotrzebny – odezwał się John Mangles – skoro znam kraj i wiem stopień szerokości, to podejmuję się trafić od razu do miejsca, w którym okręt uległ rozbiciu.
– Więc tedy wiemy wszystko, co nam wiedzieć trzeba? – spytała lady Glenarvan.
– Wszystko, droga moja Heleno; wyrazy, które woda morska zmyła na dokumencie, dopełnię teraz bez trudu, jakby mi je sam kapitan Grant dyktował.
To mówiąc, lord Glenarvan pochwycił pióro i bez najmniejszego namysłu zredagował notatkę następującą:
Dnia 7 czerwca 1862 r. trzymasztowy okręt „Britannia” z Glasgowa zatonął na wybrzeżach Patagonii, na półkuli południowej. Kierując się ku ziemi, dwaj majtkowie i kapitan Grant próbują, czy nie uda im się dobić do lądu, gdzie popadną w niewolę okrutnych Indian. Rzucają ten dokument pod... stopniem długości i 37°11′ szerokości. Nieście im pomoc lub zginą.
– Wybornie! wybornie! drogi Edwardzie – zawołała lady Helena – i jeśli ci nieszczęśliwi wrócą kiedy do swej ojczyzny, tobie to tylko samemu zawdzięczać będą.
– A wrócą z pewnością – zawołał Glenarvan. – Dokument ten zbyt jest jasny i wyraźny, aby Anglia namyślać się mogła, czy biec z pomocą trzem swoim synom, zapędzonym gdzieś na puste wybrzeża. – A to, co uczyniła dla Franklina i tylu innych, uczyni dziś dla nieszczęśliwych rozbitków z okrętu Britannia.
– A może – dodała lady Helena – ci biedacy mają rodziny, które opłakują ich stratę. Może ten biedny kapitan Grant ma żonę, dzieci...
– Masz słuszność, kochana lady, zaraz ich zawiadomię o losie ojca i zapewnię, że bynajmniej nadziei tracić nie powinni. Teraz zaś, kochani przyjaciele, każdy na swoje miejsce, bo się zbliżamy do portu.
Istotnie Duncan, płynąc całą siłą pary, minął brzegi wyspy Bute, wpłynął na wąską zatokę, zawrócił około Greenock i o szóstej wieczorem zarzucił kotwicę u stóp bazaltowej skały Dumbartonu, na której wierzchołku stał sławny pałac znanego bohatera szkockiego, Wallace’a. Tam czekał powóz zaprzężony w konie pocztowe, mający odwieźć do Malcolm Castle lady Helenę i majora MacNabbsa. Lord Glenarvan, uścisnąwszy młodą małżonkę, siadł na pośpieszny pociąg drogi żelaznej glasgowskiej. Lecz przed odjazdem jeszcze szybszemu nad wszystko posłańcowi powierzył ważną depeszę i rzeczywiście w kilka minut potem telegraf elektryczny przyniósł do gazet: Times i Morning Chronicle ogłoszenie następującej treści:
Kto chce mieć wiadomości o losie trzymasztowego okrętu „Britannia”, który z kapitanem Grant wypłynął z Glasgowa, niech się zgłosi do lorda Glenarvana; Malcolm Castle, Luss, hrabstwo Dumbarton – w Szkocji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.