- W empik go
Dzieci kapitana Granta. Les enfants du capitaine Grant - ebook
Dzieci kapitana Granta. Les enfants du capitaine Grant - ebook
Dzieci kapitana Granta. Les enfants du capitaine Grant. Version bilingue: polonaise et française. Powieść przygodowa Juliusza Verne. „Dzieci kapitana Granta”. Pierwsza część tzw. dużej trylogii vernowskiej (Dzieci kapitana Granta, Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi, Tajemnicza wyspa). Lord Glenarvan podczas rejsu przez Kanał Północny na swoim statku "Duncan" znajduje w wnętrznościach upolowanego rekina butelkę z ledwie czytelnym wołaniem o pomoc. Lord, jego żona Helena, ich kuzyn major Mac Nabbs oraz kapitan statku John Mangles starają się rozszyfrować list. Niestety, został on napisany w trzech językach, a że zachowały się pojedyncze słowa, interpretacja tekstu jest tylko zgadywanką. Przede wszystkim przyjaciele odkrywają, że przesłanie wysłał kapitan Grant, zaginiony kilka lat wcześniej podczas rejsu z Ameryki Południowej. Kiedy do państwa Glenarvan przybywają dzieci kapitana Robert i Mary z prośbą o pomoc, zacny i hojny lord postanawia pomóc im odnaleźć ojca... (http://pl.wikipedia.org/wiki/Dzieci_kapitana_Granta)
L'action commence en 1864. Alors que Lord et Lady Glenarvan font une excursion au large de Glasgow à bord de leur yacht, le Duncan, l'équipage pêche un requin dans le ventre duquel on découvre une bouteille de Veuve Clicquot qui contient un message de détresse en mauvais état, de la part d'un dénommé capitaine Grant et de deux de ses compagnons à cause du naufrage du Britannia ; ce dernier indique bien le degré de latitude (37° 11')2 du naufrage du Britannia, mais toute indication de longitude est devenue illisible. Heureusement, le capitaine Grant avait écrit 3 messages identiques mais de langues différentes... (http://fr.wikipedia.org/wiki/Les_Enfants_du_capitaine_Grant)
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-403-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Część pierwsza
Rozdział I. Balance Fish.
Dnia 26-go lipca r. 1864, podczas mocnego wiatru północno-wschodniego, wspaniały jacht sunął całą siłą pary po grzbiecie spienionych fal kanału Północnego. Na tylnym jego maszcie powiewała flaga Anglji; na wierzchołku zaś wielkiego masztu chorągiew błękitna nosiła na sobie dwie wielkie głoski: E. G., wyhaftowane złotem i w górze książęcą przyozdobione koroną. Jacht ten nazywał się Duncan; był własnością lorda Glenarvan, jednego z szesnastu parów szkockich, zasiadających w Izbie Wyższej, i zarazem jednego z najcelniejszych członków królewskiego klubu jachtowego na Tamizie (Royal-Thames-Yacht-Club), tak słynnego w całej Wielkiej Brytanji.
Na pokładzie jachtu znajdował się w tej chwili lord Edward Glenarvan z młodą małżonką, lady Heleną, i jednym ze swych krewnych, majorem Mac Nabbs.
Świeżo zbudowany Duncan wypłynął na próbę o kilka mil poza odnogę Clyde i zdążał do Glasgowa; już wyspa Arran wynurzała się na horyzoncie, gdy majtek, siedzący na czatowni, dał znać, że w tyle jachtu ukazała się olbrzymia ryba. Kapitan statku, John Mangles, doniósł o tem zaraz lordowi Glenarvan, a ten, wszedłszy na rufę wraz z majorem Mac Nabbs, pytał kapitana, co myśli o tym potworze.
– Doprawdy, wasza dostojność – odpowiedział John Mangles – sądzę, że to jest ogromny rekin i nic więcej.
– Rekin w tej okolicy? – ze zdziwieniem zawołał Glenarvan.
– Bezwątpienia – odrzekł kapitan – ryba ta należy do rodzaju rekinów, spotykanych na wszystkich morzach i pod wszystkiemi szerokościami geograficznemi. Głowę daję, że jest to „Balance-fish”, i z tem zapewne lichem mieć będziemy do czynienia. Jeśli wasza dostojność pozwoli, a lady Glenarvan zechce przypatrzyć się ciekawemu połowowi, zaraz weźmiemy się do roboty i dowiemy się rzetelnej prawdy.
– Jak myślisz, Mac Nabbs – rzekł lord Glenarvan do majora – możeby popróbować tej nowości.
– Przystaję na wszystko, co ci się spodoba – powolnie odpowiedział major.
– Zresztą tępienie tych straszliwych bestyj nigdy nie może być zbyteczne – zawołał znowu John Mangles. – Korzystajmy ze sposobności; a jeśli wasza dostojność zgodzić się raczy, to i widok będziemy mieli zachwycający i dobry zarazem spełnimy uczynek.
– A więc wydaj rozkazy, kapitanie – rzekł Glenarvan.
Poczem posłał z uwiadomieniem do lady Heleny, która ciekawością zdjęta, pośpieszyła do męża.
Morze było wspaniałe; na powierzchni jego wyraźnie rysowały się gwałtowne i silne poruszenia potwora. Gdy John Mangles wydał rozkazy, majtkowie zarzucili przez parapet prawego boku jachtu w morze długą i grubą linę z ogromnym na końcu hakiem, na który dla przynęty założyli spory kawał słoniny. Chociaż rekin był jeszcze w odległości pięćdziesięciu co najmniej jardów (przeszło 45 metrów), poczuwszy nęcący zapach ofiarowanego sobie przysmaku, zwrócił się szybko ku statkowi. Ogromne płetwy jego, szare po bokach a czarne przy osadzie, z nadzwyczajną siłą i szybkością pruły morskie bałwany, i zwierzę płynęło wciąż w prostej linji. W miarę jak się rekin zbliżał, rozeznać było można blask jego ślepiów, pałających żarłoczną chciwością; a gdy otworzył spragnioną paszczę, ukazały się w niej cztery rzędy ogromnych zębów. Szeroka jego głowa podobna była do dwu młotów, osadzonych na jednym trzonku. John Mangles nie omylił się; był to rzeczywiście Balance-fish, najżarłoczniejszy z rodziny Skwalów czyli Żarłaczy.
Cała osada ˝Duncana˝ śledziła z żywem zajęciem wszystkie ruchy rekina. Wkrótce potwór dopłynął do przynęty, przewrócił się na grzbiet, aby ją lepiej pochwycić, i w mgnieniu oka ogromny kawał słoniny wraz z ostrym hakiem utonęły w jego paszczy, a majtkowie szybko pociągnęli linę, przeciągniętą przez blok, umieszczony na wierzchołku wielkiej rei masztu.
Rekin zaczął się szarpać gwałtownie, widząc się wyrywanym ze swego żywiołu, lecz na szarpanie znalazł się sposób: mocny postronek z pętlicą, uchwyciwszy rekina za ogon, paraliżował wszelkie jego ruchy. W chwilę potem potwór leżał rozciągnięty na pomoście jachtu; jeden z marynarzy, ostrożnie przybliżywszy się do niego, silnem uderzeniem siekiery odciął ogromny ogon zwierzęcia.
Połów był skończony; rekin leżał bezsilny i nikomu szkodzić nie mógł – zemście marynarzy stało się zadość, lecz ciekawość ich jeszcze nie była zaspokojona. Na pokładzie wszystkich statków morskich przyjęty jest w podobnych razach zwyczaj, żeby ściśle rewidować żołądek schwytanego potwora. Majtkowie, znając jego żarłoczność, zawsze spodziewają się znaleźć tam coś nadzwyczajnego i prawie nigdy nie mylą się w swych oczekiwaniach.
Lady Glenarvan, nie chcąc być obecną przy tej krwawej operacji, poszła do kajuty. Rekin dyszał jeszcze. Ogromne to zwierzę miało dziesięć stóp długości i ważyło przeszło sześćset funtów; waga ta i miara nie są niczem nadzwyczajnem.
Wkrótce ogromna ryba została rozpłatana kilkoma silnemi cięciami siekiery. Hak z przynętą doszedł aż do żołądka, pustego zresztą zupełnie; widocznie potwór pościł od dość dawna, i zawiedzeni w swych nadziejach marynarze już porąbane sztuki chcieli napowrót rzucić w morze, gdy nagle sternik dostrzegł jakiś duży przedmiot, okryty wnętrznościami.
– A to co? – zawołał.
– To jakiś kawałek skały – odpowiedział jeden z majtków – bestja widać z głodu go połknęła, biorąc za przysmak zapewne.
– Nie, nie! – krzyknął drugi – to musi być wiązka zielska, której dotąd strawić nie zdołał.
– Lepiej milczeć, gdy się nic nie wie – zawołał Tomasz Austin, porucznik jachtu – czy nie widzicie, że bestja była pijakiem nałogowym, a nie chcąc nic stracić, nietylko wypiła wino, ale jeszcze i butelkę połknęła?
– Co! – zawołał lord Glenarvan – rekin ma butelkę w żołądku?
– Prawdziwą butelkę – odpowiedział sternik – ale widać, że nie z piwnicy ją wyniesiono!
– Poruczniku, wydobądź ją ostrożnie – rzekł lord Edward – butelki, znajdowane na morzu, ważne nieraz zawierają dokumenty.
– Tak mniemasz? – zapytał major Mac Nabbs.
– Nie twierdzę, ale przypuszczam, że tak być może.
– Nie sprzeczam się bynajmniej – odrzekł major. – I bardzo być może, iż tu dowiemy się jakiej tajemnicy.
– Zaraz to zobaczymy! A cóż, Tomaszu?
– Oto jest – rzekł porucznik, podając jakiś niekształtny przedmiot, który z trudem niemałym wydobył z żołądka ryby.
– Wybornie! – zawołał Glenarvan. – Każ obmyć to paskudztwo i przynieś do mojej kajuty.
Tomasz Austin spełnił rozkaz i za chwilę potem butelka, w tak szczególnych znaleziona okolicznościach, złożona została na kwadratowym stoliku, wokoło którego zasiedli: lord Glenarvan, major Mac Nabbs, kapitan John Mangles i lady Helena, ciekawa, jak każda kobieta.
Każdy z niecierpliwą ciekawością rad by się był dowiedzieć, co obejmuje w sobie ta szklana powłoka – czy opis jakiego wielkiego nieszczęścia, czy też nic nie znaczące wiadomości, puszczone na morze przez marynarza, nie mającego nic lepszego do roboty.
Wypadło jednak dowiedzieć się prawdy – i Glenarvan, nie czekając dłużej, przystąpił do zbadania butelki, ze wszelką, w takich razach przezornością. I miał słuszność, bo w podobnych wypadkach najdrobniejsza często napozór wskazówka prowadzi do bardzo ważnych odkryć.
Najprzód obejrzano butelkę dokładnie zwierzchu; na potężnej szyjce znaleziono jeszcze owinięty drut, już dobrze przez rdzę zjedzony, a grube szkło, mogące wytrzymać ciśnienie kilku atmosfer, wyraźnie wykazywało szampańskie pochodzenie – mogło przeto wytrzymać wszystkie wypadki długiej nawet podróży, bez najmniejszego uszkodzenia.
– Jest to butelka domu Cliquot – odezwał się major, a nikt mu nie zaprzeczał, bo major powinien był znać się na tem.
– Mój kochany majorze – odpowiedziała lady Helena – cóż nas obchodzić może, jaka to jest butelka, jeśli nie wiemy, skąd ona do nas przypływa?
– Dowiemy się, droga Heleno – rzekł lord Edward – a zgóry można być pewnym, że przybywa zdaleka. Czy widzisz, jak ją grubo pokrywają różne materje, skamieniałe pod wpływem wód morskich? Długo ona widać przebywała w Oceanie, zanim ją ten rekin połknął.
– Podzielam twe zdanie, lordzie – odezwał się major – że to kruche naczynie długą i daleką po morzu podróż zrobić musiało.
– Ale skądże do nas przybywa? – z lekką niecierpliwością powtórzyła lady G1enarvan.
– Poczekaj, droga Heleno, poczekaj chwilkę, a zdaje mi się, że butelka ta samą treścią swą odpowie na wszystkie nasze pytania.
I to mówiąc, Glenarvan zaczął zdrapywać nożem grubą z szyjki powłokę, i niedługo też ukazał się korek, ale mocno przez wodę morską uszkodzony.
– To źle, to bardzo źle! – powtarzał lord Glenarvan – bo jeśli tam wewnątrz są jakie papiery, to je znajdziemy w bardzo złym stanie.
– To być bardzo może – machinalnie powtórzył major.
– Ponieważ butelka ta – mówił dalej lord Edward – źle była zakorkowana, więc byłaby z pewnością zatonęła, gdyby nie wypadek, że rekin ją połknął i przyniósł na pokład ˝Duncana˝.
– Zapewne – odezwał się John Mangles – dobrze, że tak się stało, ale byłoby lepiej, gdybyśmy ją złowili na pełnem morzu, pod pewną wiadomą długością i szerokością geograficzną; bo w takim razie, badając prądy atmosferyczne i morskie, możnaby było niemal odgadnąć, jaką przebyła drogę. Ale gdy ją przynosi taki posłaniec, jak rekin, który płynie pod prądy i wiatry, to trudno coś odgadnąć.
– Zaraz zobaczymy – powiedział lord Edward, wyjmując ostrożnie korek. I w tejże chwili po kajucie rozszedł się mocny zapach soli.
– I cóż? – pytała lady Helena.
– Tak jest – rzekł Glenarvan – nie omyliłem się, bo są w środku papiery.
– Papiery! Dokumenty! – wołała lady Helena.
– Jednakże – mówił dalej Glenarvan – zdają się być przez wilgoć uszkodzone i tak przylgnęły do ścian butelki, że trudno je będzie stamtąd wydobyć.
– Stłuczmy szkło – doradził Mac Nabbs.
– Wolałbym je zachować w całości – odpowiedział Glenarvan.
– I ja także – dorzucił sentencjonalnie major.
– Zapewne – rzekła lady Helena – że dobrzeby to było; ależ znowu z drugiej strony warto poświęcić butelkę dla ocalenia kosztownych może dokumentów.
– Niech wasza dostojność odtrąci szyjkę – rzekł John Mangles – a będzie można wydobyć papiery bez uszkodzenia ich.
Rozdział II. Trzy dokumenty.
Na tych kawałkach papieru, nawpół zniszczonych przez wodę morską, można było rozeznać pojedyńcze wyrazy, szczątki całych przedtem zdań, niepodobnych już teraz do odczytania. Lord Glenarvan przypatrywał się im z największą uwagą przez kilka minut; obracał je na wszystkie strony, wystawiał do słońca, badając najdrobniejsze ślady pisma, nie spłókane wodą morską, i nareszcie zwrócił się do swych przyjaciół i rzekł:
– Są tu trzy różne dokumenty, albo raczej, jak mi się zdaje, trzy kopje jednego dokumentu w potrójnem tłumaczeniu na język angielski, francuski i niemiecki. Pozostałe wyrazy, wyczytać się dające, wątpić o tem nie pozwalają.
– A czy przynajmniej można się czego domyślić z tych pojedyńczych wyrazów? – zapytała lady Glenarvan.
– Trudno coś z tego wnioskować, kochana Heleno – myśl w wielu miejscach poprzerywana.
– Możeby wyrazami jednego dokumentu dały się uzupełnić braki drugiego – rzekł major ze zwykłą sobie flegmą.
– Major ma słuszność – odezwał się John Mangles – niepodobna bowiem przypuścić, aby woda morska na wszystkich trzech papierach wygryzła pismo w tychże samych miejscach. Próbujmy przeto zbliżyć jedne resztki do drugich, a może się złoży całość jaka.
– To właśnie chcę zrobić – rzekł lord Glenarvan; zacznijmy od dokumentu angielskiego.
Dokument ten przedstawiał się w sposób następujący:
62 Bri gow
sink stra
aland
skipp Gr.
that monit of long
and ssistance
lost
– Z tego doprawdy niewiele dojść można – odezwał się major.
– Przyznać jednak potrzeba, wtrącił kapitan, że to dość wyraźnie po angielsku.
– Pod tym względem niema wątpliwości – rzekł lord Glenarvan – wyrazy sink, aland, that, and, lost są nietknięte; skipp widocznie jest początkiem wyrazu skipper i, jak się zdaje, mowa jest o jakimś Gr... może kapitanie statku rozbitego. .
– Już to wystarcza, aby się czegoś domyślić.
– Na nieszczęście – przerwał major – brak całych wierszy; jakże więc dojść do nazwiska okrętu rozbitego i jak się dowiedzieć o miejscu, w którem go wypadek spotkał?
– Wynajdziemy i to – rzekł lord Glenarvan.
– Bezwątpienia – odpowiedział major – lubiący podzielać cudze zdanie – bezwątpienia wynajdziemy, tylko jakim sposobem?
– Uzupełniając jeden dokument przez drugi.
– Próbujmy więc! – zawołała lady Helena.
Na drugim kawałku papieru, więcej jeszcze uszkodzonym, widniało kilka niezrozumiałych wyrazów.
7 Juni Glas
zwei atrosen
graus
bringt ihnen
– To jest pisane po niemiecku – mówił John Mangles.
– A ty, kapitanie, znasz podobno ten język? – spytał lord Glenarvan.
– Doskonale, wasza dostojność.
– Powiedz nam przeto, co znaczyć może tych kilka wyrazów.
Kapitan z uwagą wpatrywał się w papier przez chwilę, a nareszcie rzekł:
– Przedewszystkiem mamy już datę wypadku; 7 Juni znaczy 7 czerwca. Cyfra ta przyłożona do liczby 62, znalezionej na dokumencie angielskim, da nam całkowitą datę: 7-go czerwca 1862 r.
– Doskonałe tłumaczenie! – zawołała lady Helena.
– W tymże samym wierszu – mówił dalej młody kapitan – znajduję wyraz Glas, który zestawiony z wyrazem gow, znajdującym się na pierwszym dokumencie, da nam całą nazwę Glasgow. Widocznie mowa jest o okręcie z portu Glasgowa.
– Tak i ja sądzę – wtrącił major.
– Drugiego wiersza całkiem brakuje – mówił dalej John Mangles – lecz w trzecim znajduję dwa bardzo ważne wyrazy: zwei, co znaczy dwaj, i atrosen, albo raczej Matrosen, majtkowie.
– A zatem – mówiła lady Helena – mowa jest o jakimś kapitanie i dwóch majtkach.
– Być to bardzo może – odezwał się lord Glenarvan.
– Przyznam się waszej dostojności, że następny wyraz graus niemałego nabawia mię kłopotu. Nie wiem, jak go tłumaczyć. Może go nam wyjaśnić trzecia kartka. Co zaś do dwu ostatnich wyrazów, te objaśnić bardzo łatwo: bringt ihnen znaczy nieście im – co, przyłożywszy do angielskiego wyrazu assistance, jak i tamte znajdującego się w siódmym wierszu, będziemy mieli razem; nieście im pomoc.
– Tak, nieście im pomoc! – zawołał lord Edward – lecz gdzież są ci nieszczęśliwi? Dotąd nie mamy najmniejszej wskazówki miejsca, w którem się przytrafił wypadek rozbicia.
– Może kartka, pisana po francusku, da nam w tym względzie jakie objaśnienie – dodała lady Helena.
– Przejdźmy do francuskiego dokumentu, a tem łatwiejsze będą nasze badania i domysły, że język ten znamy wszyscy.
Trzecia kartka nosiła te wyrazy:
troi ats tannia
gonie austral
abor
contin pr cruel indi
jeté ongit
et 37° 11′
– A widzicie panowie – zawołała lady Helena – tu już mamy cyfry...
– Idźmy porządkiem – mówił lord Glenarvan – zaczynajmy od początku. Pozwólcie mi rozebrać jeden po drugim te wyrazy rozrzucone i niezupełne. Z pierwszych zaraz liter widać, że chodzi o jakiś statek trzymasztowy, którego nazwę ˝Britannia˝ łatwo złożyć można z kartek angielskiej i francuskiej. Z dwu następnych wyrazów: gonie i austral ostatni tylko ma jakieś znaczenie.
– Jest to szczegół bardzo ważny – wtrącił John Mangles – rozbicie miało miejsce na półkuli południowej.
– Nie jest to jeszcze tak bardzo jasne – odezwał się major.
– Idę dalej – mówił lord Edward. – Następuje wyraz abor, rdzeń słowa aborder. Ci nieszczęśliwi przybili więc gdzieś do brzegu. Ale gdzież? Contin! czyżby ten wyraz miał znaczyć continent (ląd stały?) Cruel!...
– Cruel – zawołał John Mangles – ależ to doskonale tłumaczy niemiecki wyraz graus... grausam... okrutny!
– Idźmy dalej! idźmy dalej! – wołał niecierpliwie Glenarvan rozciekawiony. – Indi, znaczy zapewne Indje, gdzie ci biedacy zostali wyrzuceni. Cóż znowu znaczy wyraz ongit? – Ach! longitude (długość)! a tu szerokość: trzydzieści siedem stopni, jedenaście minut. Mamy nakoniec jakąś wskazówkę dokładniejszą.
– Lecz brakuje stopnia długości – rzekł Mac Nabbs.
– Trudnoż wszystkiego naraz żądać, kochany majorze – odpowiedział lord Edward – dokładnie oznaczony stopień szerokości także ma swoją wartość. Kartka, po francusku pisana, jest ze wszystkich najdokładniejsza. Widoczną jest rzeczą, że wszystkie trzy są tylko dosłownem tłumaczeniem tegoż samego tekstu, bo wszystkie mają jednaką liczbę wierszy. Trzeba je przeto złożyć teraz razem, przetłumaczyć na jeden język i wynaleźć najprawdopodobniejsze i najzrozumialsze ich znaczenie.
A na jakiż język chcecie zrobić to tłumaczenie? – zapytał major.
– Na francuski – odpowiedział Glenarvan – bo w nim najwięcej przechowało się wyrazów zrozumiałych.
– Wasza dostojność ma rację – odezwał się John Mangles – tem więcej, że wszyscy, jak tu jesteśmy, znamy ten język wybornie.
– Zaczynam tedy; spróbuję złożyć w całość te wyrazy i ułamki zdań, zachowując ściśle przerwy, jakie pomiędzy niemi natrafiamy, i uzupełniając sens tam, gdzie on jest widoczny i niewątpliwy. Potem wszystko to porównamy i osądzimy, co wnosić należy.
Glenarvan pochwycił pióro i wkrótce potem podał towarzystwu papier, na którym nakreślone były wiersze następujące:
7 juin 1862 troismâts ˝Britannia˝ Glasgow
sombré gonie austral
à terre deux matelots
capitaine Gr abor
contin pr cruel indi
jeté ce document de longitude
et 37° 11′, de latitude Portez-leur secours
perdus
W tej chwili jeden z majtków przyszedł uwiadomić kapitana, że ˝Duncan˝ wpływał do zatoki Clyde, i pytał go o rozkazy.
– Jakie są zamiary waszej dostojności? – rzekł John Mangles, zwracając się z zapytaniem do lorda Glenarvan.
– Dostać się do Dumbarton jak najprędzej, skąd lady Helena powróci do Malcohn Castle, a ja pojadę do Londynu i przedstawię dokument ministerstwu marynarki.
John Mangles wydał potrzebne rozkazy, które majtek odniósł do spełnienia porucznikowi.
– Teraz, kochani przyjaciele – mówił lord Edward – prowadźmy dalej nasze poszukiwania; zdaje się, że trafiliśmy na ślad ważnej jakiejś katastrofy. Życie kilku ludzi zależy od naszej domyślności, użyjmy więc wszystkich sił naszej inteligencji do odgadnięcia tej nieszczęsnej zagadki.
– Jesteśmy gotowi, kochany Edwardzie – rzekła lady Helena.
– Najprzód – mówił Glenarvan – trzeba w tym dokumencie zwrócić uwagę na trzy rzeczy: l-mo, co wiemy, 2-do, czego się domyślamy i 3-tio, czego nie wiemy. Cóż tedy wiemy? – Wiemy, że 7-go czerwca r. 1862 trzymasztowy okręt ˝Britannia˝ z Glasgowa zatonął; że dwaj majtkowie i kapitan rzucili niniejszy dokument na morze pod 37° 11′ szerokości i że żądają pomocy.
– Nic prawdziwszego – odezwał się major.
– Przejdźmy do tego, czego się domyślamy – mówił dalej Glenarvan. – Najprzód: że rozbicie zdarzyło się na wodach południowych, a dalej zwracam uwagę waszą na wyraz gonie: czy nie jest on zakończeniem francuskiem nazwy kraju, o który chodzi?
Ach! Patagonja (Patagonie) – zawołała lady Helena.
– Nieinaczej, kochana żono.
– Ale czy przez Patagonję przechodzi trzydziesty siódmy równoleżnik? – zapytał major.
– To łatwo sprawdzić – rzekł John Mangles, rozkładając mapę Ameryki Południowej. – Tak jest, niezawodnie: trzydziesty siódmy równoleżnik przecina Arankonję i północne prowincje Patagonji, wreszcie ginie w Atlantyku.
– Dobrze – ciągnął Glenarvan – posuwajmyż się w naszych domysłach. Dwaj majtkowie i kapitan dostają się na ląd, jak to wskazują niedokończone wyrazy abor... (aborder) i contin... (continent). Uważajcież dobrze: dostają się na ląd, a nie na wyspę. Cóż się dalej z nimi dzieje? – To odgadnąć mamy z dwu niepojętych głosek, pr.. Ci nieszczęśliwi są widocznie schwytani (pris), lub niewolnikami (prisonniers), ale czyimi? Okrutnych Indjan. W moim przynajmniej umyśle miejsca próżne na papierze w taki wypełniają się sposób. Nie wiem wszakże, czy i wy, kochani towarzysze, podzielacie ten mój sposób widzenia rzeczy.
Glenarvan mówił z gruntownem przekonaniem, które w oczach jego czytać się dawało; zapał jego przeniknął wszystkich obecnych i ci zgodnie zawołali:
– Tak jest! tak jest! widocznie! inaczej być nie może!
Po krótkiej przerwie, lord Edward tak mówił dalej:
– Wszystkie te przypuszczenia, drodzy moi przyjaciele, zdają mi się być dostatecznie usprawiedliwione. Według mojego przekonania, wypadek zdarzył się na wybrzeżach Patagonji. Zresztą każę zapytać w Glasgowie, dokąd odpłynął okręt ˝Britannia˝ – z tego łatwo odgadniemy, czy mógł być zapędzony w te okolice.
– Nie potrzebujemy posyłać tak daleko – wtrącił John Mangles. – Ja mam tu cały komplet handlowego dziennika Mercantile and Shipping Gazette, z którego najdokładniejsze powziąć możemy wiadomości.
– Zobaczmyż, zobaczmyż! – niecierpliwie domagała się lady Glenarvan.
John Mangles wziął pakę gazet z roku 1862 i zaczął je szybko przerzucać; po niedługiem szukaniu, z radością zawołał:
„30 maja r. 1862 Peru. Z Callao ładunek do Glasgowa, okręt ˝Britannia˝, kapitan Grant”.
– Grant! – zawołał Glenarvan – ten śmiały Szkot, który chciał założyć Nową Szkocję na wodach Oceanu Spokojnego!
– Tak jest – odrzekł John Mangles – ten sam, który w roku 1861 wypłynął z Glasgowa na okręcie ˝Britannia˝ i o którym aż dotąd żadnej niema wiadomości.
– To już najmniejszej nie ulega wątpliwości – zawołał Glenarvan. – To on! to ten sam! Wszystko jest jasne i oczywiste. Okręt ˝Britannia˝ opuścił Callao 30-go maja, a 7-go czerwca, to jest w ośm dni po odjeździe, zatonął na wybrzeżach Patagonji. W tych kilku napozór niezrozumiałych i nieczytelnych wyrazach mamy całą tę historję. Tak tedy domysły nasze okazują się zupełnie uzasadnione. Jednej więc już tylko rzeczy nie wiemy, to jest stopnia długości...
– Który nam jest zupełnie teraz niepotrzebny – odezwał się John Mangles – skoro znam kraj i wiem stopień szerokości, to podejmuję się trafić odrazu do miejsca, w którem okręt uległ rozbiciu.
– Więc tedy wiemy wszystko, co nam wiedzieć potrzeba? – spytała lady Glenarvan.
– Wszystko, droga moja Heleno; wyrazy, które woda morska zmyła na dokumencie, dopełnię teraz bez trudu, jakby mi je sam kapitan Grant dyktował.
To mówiąc, lord Glenarvan pochwycił pióro i bez najmniejszego namysłu zredagował notatkę następującą:
"Dnia 7-go czerwca 1862 r. trzymasztowy okręt ˝Britannia˝ z Glasgowa zatonął na wybrzeżach Patagonji, na półkuli południowej. Kierując się ku ziemi, dwaj majtkowie i kapitan Grant próbuje, czy nie uda im się dobić do lądu, gdzie popadną w niewolę okrutnych Indjan. Rzucają ten dokument pod... stopniem długości i 37° 11′ szerokości. Nieście im pomoc, lub zginą."
– Wybornie! wybornie! drogi Edwardzie – zawołała lady Helena – i jeśli ci nieszczęśliwi wrócą kiedy do swej ojczyzny, tobie to tylko samemu zawdzięczać będą.
– A wrócą z pewnością – zawołał Glenarvan. – Dokument ten zbyt jest jasny i wyraźny, aby Anglja namyślać się mogła, czy biec z pomocą trzem swoim synom, zapędzonym gdzieś na puste wybrzeża. – A to, co uczyniła dla Franklina i tylu innych, uczyni dziś dla nieszczęśliwych rozbitków z okrętu ˝Britannia˝.
– A może – dodała lady Helena – ci biedacy mają rodziny, które opłakują ich stratę. Może ten biedny kapitan Grant ma żonę, dzieci...
– Masz słuszność, kochana lady, zaraz ich uwiadomię o losie ojca i zapewnię, że bynajmniej nadziei tracić nie powinni. Teraz zaś, kochani przyjaciele, każdy na swoje miejsce, bo się zbliżamy do portu.
Istotnie ˝Duncan˝, płynąc całą siłą pary, minął brzegi wyspy Bute, wpłynął na wąską zatokę, zawrócił około Greenock i o szóstej wieczorem zarzucił kotwicę u stóp bazaltowej skały Dumbartonu, na której wierzchołku stał sławny pałac znanego bohatera szkockiego, Wallace'a.
Tam czekał powóz, zaprzężony w konie pocztowe, mający odwieźć do Malcolm-Castle lady Helenę i majora Mac-Nabbs. Lord Glenarvan, uścisnąwszy młodą małżonkę, siadł na pośpieszny pociąg drogi żelaznej glasgowskiej.
Lecz przed odjazdem jeszcze szybszemu na wszystko posłańcowi powierzył ważną depeszę i rzeczywiście w kilka minut potem telegraf elektryczny przyniósł do gazet: Times i Morning-Chronicle ogłoszenie następującej treści:
„Kto chce mieć wiadomości o losie trzymasztowego okrętu ˝Britannia˝, który z kapitanem Grant wypłynął z Glasgowa, niech się zgłosi do lorda Glenarvan; Malcolm-Castle, Luss, hrabstwo Dumbarton – w Szkocji.
Rozdział III. Malcolm-Castle.
Zamek Malcolm, jeden z najpoetyczniejszych w Szkocji, wzniesiony jest ponad piękną doliną wioski Luss, a czyste wody jeziora Lomond obmywają granitowe podstawy jego murów. Od niepamiętnych czasów należał on do rodziny Glenarvan, która w ojczyźnie Rob-Roya i Fergusa Mac-Gregora przechowała w czystości tradycje gościnnych obyczajów starych bohaterów walterskotowskich. W epoce rewolucji socjalnej w Szkocji, ci z wasalów, którzy nie mogli dawnym naczelnikom klanów zbyt wygórowanych opłacać dzierżaw, zostali usunięci; jedni poumierali z głodu, drudzy zostali rybakami, a inni nareszcie wyemigrowali. Rozpacz była powszechna. Jedna tylko rodzina Glenarvanów zachowała to przekonanie, że dotrzymanie słowa równie obowiązuje wielkich i małych, i nie naruszyła stosunków swych z dzierżawcami. Ani jeden z nich nie opuścił rodzinnej swej strzechy i ziemi, w której spoczywały prochy jego przodków; wszyscy pozostali w klanie swych dawnych wodzów. Dlatego też w tej epoce nawet, w tym wieku obojętności i niezgody, rodzina Glenarvan miała samych jedynie Szkotów tak w zamku Malcolm, jak i na pokładzie ˝Duncana˝; wszyscy oni byli potomkami wasalów Mac-Gregora, Mac-Farlane'a, Mac-Nabbsa, Mac-Naugthonsa, to jest byli synami hrabstw Sterlingu i Dumbartonu. Dzielni ci ludzie duszą i ciałem oddani byli swemu panu, a niektórzy z nich dotąd jeszcze nie zapomnieli dawnego narzecza starej Kaledonji.
Lord Glenarvan był panem ogromnego majątku, którego używał szczodrze na cele dobroczynne; dobroć serca przewyższała jeszcze wrodzoną mu szlachetność i hojność. Pan Lussy, laird Malcolmu, był reprezentantem swego hrabstwa w izbie lordów, lecz w charakterze legitymisty-jakóbity. Niewiele dbając o przypodobanie się domowi Hanowerskiemu, źle też był widziany przez angielskich mężów stanu, szczególniej zaś dlatego, że trzymał się starych tradycyj swych przodków i energiczny stawiał opór wdzieraniu się „tradycyj południowych” w sferę polityczną.
Przy tem wszystkiem lord Edward Glenarvan nie był człowiekiem ani zacofanym, ani krótkowidzącym, ani ograniczonej inteligencji. Owszem, bramy jego hrabstwa otworem stały dla wszelkiego postępu; ale w duszy pozostawał Szkotem i dla sławy to Szkocji z jachtami swemi stawał do zapasów na wszystkie gonitwy i walki, ogłaszane przez „Królewski Jachtowy Klub na Tamizie”.
Edward Glenarvan miał trzydzieści dwa lata; był wysokiego wzrostu, rysów twarzy nieco surowych; miał nieopisaną słodycz spojrzenia, a cała postawa jego tchnęła urokiem górskiej poezji „high-landu”. Znany był jako waleczny, przedsiębiorczy, zuchwały „Fergus” XIX wieku, lecz zarazem dobry nad wszelki wyraz.
Lord Glenarvan od trzech dopiero miesięcy zaledwie był żonaty; poślubił on miss Helenę Tuffnel, córkę słynnego podróżnika Wiliama Tuffnela, który sam był jedną z licznych ofiar nauk geograficznych i zgubnej namiętności do odkryć.
Miss Helena nie należała do szlacheckiej rodziny, ale była Szkotką, co w oczach lorda Glenarvan miało największą wartość – i młodą tę, powabną, odważną i przywiązaną dziewicę pan na Lussy wybrał na dozgonną swą towarzyszkę. Poznał ją żyjącą samotnie, sierotę, prawie bez majątku, mieszkającą w domu ojcowskim w Kilpatrick. Odrazu odgadł w niej zacną niewiastę i poślubił ją bez namysłu. Miss Helena miała dwadzieścia dwa lata, blond włosy i oczy jasno-niebieskie, jak woda na szkockich jeziorach w pięknym wiosny poranku. Miłość jej dla męża była większa jeszcze niż wdzięczność. Kochała go tak, jakgdyby to ona była bogatą dziedziczką, a on ubogim sierotą opuszczonym. Dzierżawcy, włościanie i słudzy duszę by za nią oddali z ochotą i nazywali ją: nasza dobra pani z Luss.
Lord Glenarvan i lady Helena żyli szczęśliwi w Malcolm-Castle, w pośród wspaniałej i dzikiej zarazem natury kraju górzystego, przechadzając się pod cieniem starych kasztanów, brzmiących jeszcze niekiedy echem dawnych wojennych pieśni (pibrochs), lub błądząc wśród opustoszałych wąwozów, gdzie historja Szkocji w odwiecznych wypisana jest zwaliskach. To błądzili po lasku brzezinowym czy modrzewiowym, wpośród obszernych płaszczyzn, zasianych pożółkłym wrzosem, to wdzierali się na strome szczyty Ben Lomondu, albo konno przebiegali puste odłogi, napawając się pięknościami tej poetycznej krainy, dotąd jeszcze nazywanej „Krainą Rob Roya”, którą z takim czarującym talentem opiewał Walter-Scott nieśmiertelny. Przy zapadającym zmroku, gdy na horyzoncie rozbłysła jasna latarnia Mac-Farlane'a, przy świetle jej chodzili po galerji, okalającej zamek Malcolm, a tam zadumani, samotni, nie pomnąc o reszcie świata, wśród poważnego milczenia natury, marzyli długo, mile... aż ich noc chłodna ostrzegła nareszcie, że potrzeba powrócić do komnat zamczyska.
Tak im przeszły pierwsze po ślubie miesiące. Lecz lord Glenarvan nie zapomniał, że żona jego była córką wielkiego podróżnika; domyślał się, że lady Helena musi żywić w duszy wszystkie skłonności swego ojca, i nie mylił się w tym względzie. ˝Duncan˝ został zbudowany nato jedynie, aby lorda i lady Glenarvan przeniósł do najpiękniejszych w świecie krain, na wody morza Śródziemnego, a nawet aż do wysp archipelagu. Łatwo odgadnąć, jaką radość lady Helenie sprawiło oddanie ˝Duncana˝ do jej rozporządzenia. Bo i rzeczywiście, czyż jest większe szczęście, jak upajać się wrażeniami pierwszej miłości pod zachwycającem niebem Grecji i miesiąc miodowy spędzić na czarownych wybrzeżach Wschodu!
Tymczasem lord Glenarvan pojechał do Londynu. Ponieważ chodziło o ocalenie biednych rozbitków, zatem chwilowe to oddalenie się męża więcej niecierpliwiło, niżeli zasmucało lady Helenę. Nazajutrz rano depesza od męża otrzymana uwiadamiała ją o rychłem jego powrocie; wieczorem tegoż dnia odebrała list, w którym prosił ją o przedłużenie urlopu, bo propozycje jego napotkały na niejakie trudności; trzeciego dnia lady Helena znowu otrzymała od męża list, w którym lord nie taił swego niezadowolenia z admiralicji.
Od tej chwili lady Helena poczęła być niespokojna. Wieczorem, gdy sama siedziała w swym pokoju, intendent zamku, p. Halbert, wszedł z zapytaniem, czy lady pozwoli wprowadzić do siebie nieznane dziewczę z chłopczykiem, którzy pragną widzieć się z lordem Glenarvan.
– Czy są z tych stron? – spytała lady Helena.
– Nie, pani – odrzekł intendent – nie znam ich; do Balloch przybyli koleją, a z Balloch do Luss przyszli pieszo.
– Poproś ich, panie Halbert – rzekła lady Glenarvan.
Intendent wyszedł. W chwilę potem młoda para wprowadzona była do pokoju lady Heleny. Byli to brat i siostra; podobieństwo rysów pokazywało to na pierwszy rzut oka. Siostra miała lat szesnaście; piękna jej, choć tchnąca niejakiem strudzeniem twarzyczka, oczy, na których znać było, że często i długo płakały, postawa pełna rezygnacji i odwagi, skromna, lecz porządna i czysta odzież, dobrze o niej świadczyły. Trzymała ona za rękę chłopczyka dwunastoletniego, który z postawy pragnąłby uchodzić za opiekuna i protektora swej starszej siostry. I rzeczywiście, ktoby chciał jej ubliżyć, niełatwą miałby sprawę z tym zuchwałym malcem.
Siostra zmieszała się trochę w obecności lady Heleny, lecz ta, zachęcając ją uprzejmem, dobrotliwem wejrzeniem, rzekła:
– Macie mi coś do powiedzenia, moje dzieci?
– Nie – odpowiedział śmiało chłopiec – nie z panią, lecz z lordem Glenarvan pragnęlibyśmy pomówić.
– Daruj mu pani jego śmiałość – rzekła wtedy dziewczynka, karcąc brata wzrokiem.
– Niema w tej chwili w zamku lorda Glenarvana – powiedziała lady Helena – lecz jestem jego żoną i mogę go wam w zupełności zastąpić.
– Pani jest lady Glenarvan? – zawołało dziewczę.
– Tak jest, miss.
– Żoną lorda Glenarvan z Malcolm-Castle, który w Timesie ogłosił, że ma wiadomość o rozbitym okręcie ˝Britannia˝?
– Tak, tak! – z niecierpliwością powtórzyła lady Helena – a wy...
– Ja jestem miss Grant, pani, a on jest moim bratem.
– Miss Grant! miss Grant! – zawołała lady Helena, chwytając dziewczynkę za ręce i ciągnąc ją ku sobie – a potem nagle obróciła się do malca i szczerze go ucałowała.
– Pani – rzekło dziewczę – co wiesz o nieszczęściu mojego ojca? Czy on żyje? Czy go kiedy zobaczymy? Powiedz mi, błagam cię!... zaklinam na wszystko.
– Moje dziecię – odparła lady Helena – nie chciałabym lekkomyślnie odpowiedzieć na tak ważne pytanie, aby cię nie łudzić.
– Mów pani, mów na Boga! mam siłę do zniesienia wszelkiej boleści... mogę słuchać wszystkiego.
– Moje drogie dziecię – rzekła znowu lady Helena – bardzo słabą mamy nadzieję, lecz przy Bożej pomocy może kiedyś zobaczycie jeszcze waszego ojca.
– Boże mój, Boże! – zawołała miss Grant, nie mogąc powstrzymać łez radości; mały Robert tymczasem pocałunkami okrywał ręce lady Heleny.
Gdy minęło to pierwsze wrażenie bolesnej radości, dziewczę zarzuciło pytaniami dobrą lady Glenarvan, która opowiedziała jej całe zdarzenie ze znalezionemi w butelce papierami, pozwalającemi się domyślić, że okręt ˝Britannia˝ zabłąkał się na wybrzeżach Patagonji; że po jego rozbiciu się, kapitan z dwoma, jacy przy życiu zostali, majtkami, musiał dostać się na ląd; że nareszcie w tym dokumencie, spisanym w trzech językach i powierzonym falom oceanu, żądają, by im przybyć z pomocą.
W czasie tego opowiadania, Robert Grant pożerał oczyma lady Glenarvan; życie jego zdawało się zależeć od słów, przez nią wymawianych. W dziecięcej jego wyobraźni żywo rysowały się obrazy niebezpieczeństw, na jakie ojciec jego w tej chwili mógł być narażonym; widział go jużto na pokładzie Britannji, jużto tonącego w fa1ach oceanu, lub też pomagał mu myślą wspinać się na skałę, mającą uratować mu życie. Po kilkakroć przerywał opowiadanie lady Heleny wykrzyknikami:
– Mój ojcze! mój biedny ojcze!
Dziewczę ze złożonemi rękami, całe drżące, powstrzymując dech, słuchało opowiadania, nie przerywając go ani jednym wyrazem; po skończeniu zaś zawołała, zalewając się łzami:
– Ten papier, oh! daj mi pani ten papier!
– Nie mam go już, moje dziecię – odpowiedziała lady Helena.
– Już go pani nie masz!
– W interesie waszego ojca lord Glenarvan musiał go zabrać do Londynu; lecz upewniam cię, że co do słowa powtórzyłam ci treść jego.
– Ale pragnęłabym widzieć pismo mojego ojca.
– Jutro może lord Glenarvan powróci. Mąż mój przez pokazanie tego dokumentu chce nakłonić ministra marynarki do bezzwłocznego wysłania okrętu na poszukiwanie kapitana Granta.
– Czy być może pani! uczyniliście to dla nas?
– Tak, moja droga miss, i co chwila oczekuję powrotu mojego męża.
– Pani! – rzekło dziewczę głęboko wzruszone i podniecone – niech wam Niebo zapłaci za tę dobroć i łaskę!
– Drogie dziecię – rzekła lady Helena – nie zasługujemy na żadną wdzięczność: każdy inny na naszem miejscu zrobiłby toż samo. Oby się tylko spełniły błogie nasze nadzieje! Tymczasem, do powrotu lorda Glenarvan pozostańcie w zamku...
– Pani – odezwała się miss Grant – nie śmiemy nadużywać współczucia, jakie raczysz okazywać nieznajomym...
– Nieznajomym! moje drogie dziecię, ani ty, ani brat twój nie jesteście obcymi w tym domu, a przedewszystkiem pragnę, aby za swym powrotem lord Glenarvan mógł powiedzieć dzieciom kapitana Granta o tem, co się da uczynić dla ocalenia ich ojca.
Nie można było nie przyjąć tak serdecznej ofiary. Stanęło więc na tem, że miss Grant i brat jej Robert czekać będą w Malcolm-Castle powrotu lorda Glenarvan.