Dzieci nazistów - ebook
Dzieci nazistów - ebook
Wstrząsające historie dzieci nazistowskich zbrodniarzy.
CZY MOŻNA WYOBRAZIĆ SOBIE HIMMLERA CAŁUJĄCEGO SWOJĄ CÓRECZKĘ W DRODZE DO KWATERY GŁÓWNEJ, BY PODPISAĆ NAKAZ EGZEKUCJI DZIECI TYLKO DLATEGO, ŻE BYŁY ŻYDAMI?
Nazwiska Himmlera, Göringa, Götha czy Mengele wciąż mają moc przywoływania koszmaru nazistowskich Niemiec.
Ich potomkowie, dzieci nazistowskich przywódców, mierzą się z przeszłością rodziców, głównie ojców, w różny sposób. Gudrun Himmler została wierna zbrodniczej ideologii nazistowskiej. Matthias Göring, stryjeczny wnuk Hermanna, przeszedł na judaizm.
JAK TO JEST ŻYĆ Z POTWORNĄ SPUŚCIZNĄ I CZY MOŻNA KIEDYKOLWIEK ODCIĄĆ SIĘ OD STRASZLIWYCH ZBRODNI POPEŁNIONYCH PRZEZ PRZODKÓW?
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-379-2 |
Rozmiar pliku: | 740 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bohaterów tej książki łączy wspólne dziedzictwo: ich ojcowie winni są współudziału lub bezpośredniej eksterminacji milionów niewinnych ludzi. Ich nazwiska zostały okryte hańbą. Tak złowrogie dziedzictwo nie może pozostać bez konsekwencji. Czy powinni czuć się odpowiedzialni, a nawet winni, za zbrodnie swoich rodziców? Gudrun, Edda, Martin, Niklas i reszta… Te dzieci mają sekret.
Są synami i córkami zbrodniarzy odpowiedzialnych za najciemniejszy okres współczesnej historii. Znały tylko jeden aspekt osobowości swoich ojców. O drugim doniesiono im po kapitulacji Niemiec. Byli zbyt młodzi w czasie wojny, aby zrozumieć, a nawet dostrzec, co się dzieje. Urodzeni w latach 1922–1944, najstarsi w szczytowym okresie wojny, wkraczali dopiero w dorosłość, innych jeszcze nie było na świecie. Ich wspomnienia z dzieciństwa często ograniczają się do zielonych pastwisk Bawarii, bowiem wielu mieszkało na bezpiecznym terenie wokół Berghof, górskiego azylu Adolfa Hitlera w Obersalzbergu. To odosobnione miejsce zarezerwowane do użytku Führera, na południe od Monachium, w pobliżu granicy z Austrią, pozostało nietknięte przez wojenną pożogę.
Mówi się: „Jaki ojciec, taki syn” albo: „Ojciec ma dwa życia: swoje i syna”. Co się stało z potomstwem przywódców nazistowskich? Czy było w stanie żyć ze świadomością tak makabrycznych faktów? Pewien zatwardziały nazista zapytany o to przez wnuczkę udzielił jej następującej odpowiedzi: „Sprawcą jest ten, kto czuje się winny!”. Bez mrugnięcia okiem zasugerował również: „Trzeba to wszystko zostawić za sobą. Życie jest potem znacznie prostsze”.
Wśród członków rodzin drugiej generacji często panuje wielka rozbieżność co do chęci poznania wydarzeń z przeszłości. Podczas gdy jedni stawiają desperackie pytania, inni chcą „dać spokój umarłym”. Czasami u któregoś z nich zwycięża potrzeba poznania prawdy i zbadania przeszłości własnych przodków, wówczas pozostali – sami nic w tym kierunku nie robiąc – albo natychmiast cedują na niego własną chęć wyjaśnienia, albo też wykluczają go jako tego, który kala własne gniazdo.
Jak mówił Simon Wiesenthal, popełniamy poważny, dramatyczny błąd, zakładając, iż tylko źli ludzie są zdolni do złych uczynków. Ten słynny „łowca nazistów” twierdził, że to bardzo znamienne, iż wielu największych prominentów narodowego socjalizmu prywatnie było niezwykle czarującymi mężami i ojcami. „Ci sami ludzie, wychodząc rano z domu, czule całowali swoje dzieci, a kilka godzin później mogli posłać do gazu lub zatłuc na śmierć kilku Żydów”.
Potomkowie nazistowskich zbrodniarzy wojennych wydają się uwięzieni między dwiema skrajnościami. „Większość decyduje się całkowicie odciąć od swoich rodziców, aby mogli żyć swoim życiem, aby historia ich nie zniszczyła. Albo decydują się na lojalność i bezwarunkową miłość i wypierają wszystkie negatywne rzeczy”. Wszyscy stoją przed tym samym pytaniem: „Czy naprawdę możesz ich kochać, jeśli chcesz być szczery, i naprawdę wiedzieć, co zrobili lub myśleli?”.
Jak zostaje się masowym zbrodniarzem, którego nazwisko zapisuje się na wieki w historii jako symbol przerażającej zbrodni? Jak zostaje się Heinrichem Himmlerem, Hermannem Göringiem, Amonem Göthem? Sposób ich myślenia i wartościowania był zupełnie zrozumiały dla większości ówczesnych obywateli Niemiec (i dla wielu zwykłych ludzi w innych krajach Europy). Byli przy tym przekonani, że to właśnie oni walczą z barbarzyństwem i bronią przed nim cywilizację.
Zdaniem Stephena Leberta niemal każdy z potomków przywódców Trzeciej Rzeszy, z wyjątkiem Martina Bormanna i Niklasa Franka, zbudował sobie własny historyczny portret ojca, zgodnie z dewizą: on był w porządku, może zbyt oddany Führerowi, ale źli to byli ci inni. Jak konstatuje Lebert: „Jedni wiodą żywot skamieliny, inni, którzy dopuszczają wątpliwości, wściekłość, bezsiłę, prawdę, rozpoczęli coś, co można chyba nazwać tańcem na linie nad głęboką przepaścią, bez siatki. Tańcem, o którym nikt nie wie, kiedy i jak się skończy”.
Prawda może być ciężarem trudnym do udźwignięcia. Są tacy, którzy wolą trzymać swoje rodzinne sekrety w tajemnicy, nawet jeśli inni nigdy nie dowiedzieliby się, kim są. Żaden z tych nazistowskich urzędników nie miał odwagi ani siły, by wyjaśnić swoim dzieciom popełnione przez siebie zbrodnie. Większość z tych nazistowskich dzieci zdecydowała się nie zmieniać swoich nazwisk.
Ba, niektórzy, jak synowie Alberta Speera i Martina Bormanna, noszą nawet to samo imię, co ich ojcowie. Gudrun Himmler i Edda Göring są dumne ze swego nazwiska rodowego i darzą czcią ojców. Matthias Göring, stryjeczny wnuk Hermanna, powiedział, że lubi swoje nazwisko; inni twierdzą, że nie ma ono znaczenia, jeszcze inni, jak syn Eichmanna, konstatują: „Zmienić nazwisko? Jaki byłby sens? Nie możesz uciec od siebie, od przeszłości”.
Większość z tych dzieci mieszka lub mieszkała w Niemczech. Część nawróciła się na katolicyzm lub judaizm, a niektórzy zostali nawet wyświęceni na księży lub rabinów. Wielu z nich mieszka obecnie w Izraelu, związali się z Żydami lub Żydówkami, a ich dzieci chodzą do szkół religijnych. Czy to poczucie winy? A może odpowiedzialność? Jedno jest pewne – w Izraelu znaleźli wewnętrzny spokój.
Kathrin Himmler, stryjeczna wnuczka Himmlera, poślubiła Żyda, z którym ma syna. Dla niej pisanie było sposobem radzenia sobie z byciem krewną Heinricha. „To bardzo duże obciążenie mieć kogoś takiego w rodzinie, tak blisko. To jest coś, co po prostu wisi nad tobą. Zrobiłam co w mojej mocy, aby się od tego zdystansować i z tym skonfrontować. Nie muszę się już wstydzić tego rodzinnego związku”.
Według Martina Adolfa Bormanna – który nigdy publicznie nie potępił swojego ojca, wierząc, że tylko Bóg może osądzać – było mu łatwiej niż na przykład synowi Rudolfa Hessa. „Mój ojciec zniknął na zawsze. Łatwiej mi się było zdystansować”. Stephenowi Lebertowi opowiadał, jak kiedyś zadzwoniła do niego Gudrun Himmler, córka Himmlera. Była wściekła. Wrzeszczała na niego: jak może tak źle mówić o tamtych czasach! Bormann opowiada, że próbował jej wyjaśnić, iż ojciec a czyny ojca to są dwie różne rzeczy. Nie zrozumiała tego. „Myślę, że jej pora jeszcze nie nadeszła”.
Jak trudno musi być dziecku przyznać: „Mój ojciec był potworem, a jednak go kochałem”? Być może właśnie dlatego najsurowiej oceniały swoich ojców te najmniej kochane dzieci, które nie darzyły ich sympatią lub spędzały z nimi bardzo mało czasu. Podobnie im dalsza relacja, w przypadku siostrzeńców i wnuków, tym łatwiej o dystans. Na przykład dla Matthiasa Göringa i Katrin Himmler „potwór” był człowiekiem, którego nigdy nie znali.
Im coś bliższe sercu, tym trudniej osądzić to obiektywnie, tak jakby uznanie zbrodni ojca mogło nieodwracalnie splamić więzy miłości. Dzieciom bardzo trudno jest osądzać swoich rodziców. Ciężko o obiektywizm, kiedy patrzymy na ludzi, którzy sprowadzili nas na świat i wychowali. Reakcje tych dzieci są czasami diametralnie różne. Część zgadza się z poglądami swoich ojców. Niewielu jest neutralnych. Niektórzy zdecydowanie potępiają czyny swoich przodków, ale nadal czują do nich miłość i sympatię.
Rolf Mengele nie znał swojego ojca, miał zaledwie roczek, gdy wojna się skończyła. Dorastał w kochającej rodzinie z dziadkami, matką i ojczymem. Powiedziano mu, że jego ojciec nie żyje. Poznanie prawdy w wieku szesnastu lat było dla niego nieszczęśliwym ponurym odkryciem. Jego ojciec próbował nawiązać z nim relację listownie, nawet pisząc i ilustrując dla niego książkę dla dzieci. Mimo że Rolf wyraźnie sprzeciwiał się przekonaniom i działaniom swojego ojca, czuł pokrewieństwo i starał się go lepiej poznać.
Porzucił nazwisko Mengele w latach osiemdziesiątych, przyjmując nazwisko żony, aby oszczędzić dzieciom genealogicznego balastu. Nigdy nie ujawnił miejsca przebywania Josefa, mówiąc, że „nie można zdradzić swojego ojca”. Mimo to jego uczucia do mężczyzny się nie zmieniły. „Nawet nie zawracałem sobie głowy słuchaniem go – zarzekał się – ani myśleniem o jego pomysłach. Po prostu odrzuciłem wszystko, co przedstawił”. „Nigdy nie zrozumiem, jak ludzie mogli robić takie rzeczy. To, że mój ojciec był jednym z nich, nie zmienia mojej opinii”.
Przeszłość, o której po klęsce w 1945 roku większość Niemców starała się milczeć, wciąż jest obecna. Winą za zbrodnie obarczono jedynie wąską grupę hitlerowskich elit. Ich potomkowie, dzieci nazistowskich przywódców, są wciąż wśród nas i radzą sobie z przeszłością rodziców, głównie ojców, w różny sposób. Gudrun Himmler została wierna zbrodniczej ideologii nazistowskiej. A Matthias Göring, stryjeczny wnuk Hermanna, przeszedł na judaizm.
Jeszcze inni odmawiają kochania „potwora”, więc… zaprzeczają zaangażowaniu ojców, aby ugruntować bezwarunkową miłość dziecka do rodzica. Są wreszcie tacy jak Niklas Frank, którzy popadli w nienawiść i całkowite odrzucenie. Niektórzy niczemu nie zaprzeczali, niektórzy sami się wysterylizowali, aby nigdy nie „przekazywać zła” swoim dzieciom, a niektórzy doszli nawet do przekonania, że mogą wyeliminować swoje „złe” geny poprzez… masturbację.
Edda Göring, która nigdy nie wyszła za mąż, uważa swoje nazwisko za „źródło dumy” i nie straciła głębokiego poczucia prawa do przywilejów. Przyszła na świat w niemieckiej „rodzinie królewskiej”. Sława jej ojca, bohaterskiego pilota z czasów pierwszej wojny światowej, a potem nazistowskiego przywódcy, była tak wielka, że zdjęcie Eddy w jego ramionach sprzedało się wówczas w milionach egzemplarzy.
Dorastała otoczona przywilejami w „ekstrawaganckim domu” z kinem, basenem i salą gimnastyczną oraz zrabowanymi Żydom bezcennymi obrazami i artefaktami. Edda nigdy nie wierzyła w winę ojca, zapewniając: „Mój ojciec nie był fanatykiem. W jego oczach widać było spokój… Bardzo go kochałam i widać było, że kocha mnie”.
Zdaniem Stephena Leberta dzieje potomków nazistów „ są to niezwykłe historie rodzinne. One ukazują, jak więzy familijne decydują o losach ludzi. Kiedy siedziałem naprzeciw Niklasa Franka, syna Hansa Franka, generalnego gubernatora Polski, przychodziły mi na myśl tragedie Szekspira. Jeśli ci, co stworzyli piekło w Oświęcimiu, byli diabłami, to Hans Frank był szefem tych diabłów”.
Bormann, Frank, Göring, Göth, Himmler, Mengele, Speer – kariery siedmiu osób, których działalność w obrębie dyktatury przebiegała różnymi drogami. Jednak ich psychogramy pomagają odpowiedzieć na pytanie: jak mogło do „tego” dojść? Czy mamy do czynienia ze zbrodniarzami szczególnego rodzaju, wyposażonymi przez naturę w taki sam zasób przestępczej energii, jaki inspirował Führera? Czy raczej z „zupełnie zwykłymi Niemcami”, którzy wskutek szczególnych okoliczności mogli liczyć na zrobienie nadzwyczajnej kariery, a to z kolei umożliwiło im popełnianie ekstremalnie niezwykłych przestępstw?
Zastanawiający jest fakt: jak tacy ludzie mogli rozstrzygać o losach narodu, kraju, jak mogli rościć pretensje do władania Europą i światem? Pytanie wcale nie błahe, ponieważ nie sposób „wyciąć” nazizmu z europejskiej historii, nie jest on bowiem zjawiskiem przypadkowym. Radziecki pisarz Emanuel Kazakiewicz, zastanawiając się nad zjawiskiem nazistowskich przestępstw wojennych, odwrócił sens porzekadła: „co zapisane toporem, tego nie wyrąbiesz piórem”. Chciał przez to powiedzieć, że żadna demagogiczna bazgranina powojennych „rehabilitantów” faszyzmu nie zdoła wymazać z pamięci narodów świata potwornych zbrodni wpisanych nazistowskim toporem w dzieje naszej epoki.
W dysocjacyjnych zaburzeniach tożsamości w jednej osobowości istnieją dwa sprzeczne impulsy, co może stanowić jedno z wyjaśnień, jak podkomendni Hitlera mogli posyłać na śmierć miliony ludzi, jednocześnie prowadząc zwyczajne domowe życie. Jak te potwory mogły całować swoje dzieci na pożegnanie, zanim pójdą sami zabijać lub nakażą zabijanie niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci? „Nawet kiedy przeprowadzałem eksterminację, wiodłem normalne życie rodzinne” – stwierdził Rudolf Höss, komendant Auschwitz. Czy taka sprzeczność jest możliwa?
Jak zbrodniarze wojenni w ogóle mogli dopuszczać się takich czynów? Czy naprawdę byli psychicznie chorzy? Byli psychopatami i sadystami? Niezliczeni naukowcy formułowali opinie na temat zachowań nazistów, opierając się przy tym na własnych poglądach na temat natury całego społeczeństwa oraz zachowań jednostki. „To było spowodowane uszkodzeniami mózgu” – twierdzili przedstawiciele jednej ze szkół myślenia. „Powodem były poważne zaburzenia psychiatryczne” – upierali się inni. A trzecia szkoła mówiła: „To byli normalni ludzie, którzy po prostu dokonywali złych wyborów”.
U podstaw tej komedii znawców duszy tkwił brutalny fakt, że choćby taki Adolf Eichmann, członek SS, SD i Gestapo, które to organizacje po wojnie zostały uznane za przestępcze, a on sam za zbrodniarza wojennego między innymi za to, że był głównym koordynatorem i wykonawcą planu „ostatecznego rozwiązania”, absolutnie nie przedstawiał przypadku patologii moralnej, a tym bardziej prawnej. Psychiatrzy uznali rzekomo Eichmanna za człowieka „owładniętego groźnym i niedającym się zaspokoić pociągiem do zabijania”, o „osobowości perwersyjnego sadysty”. W takim razie powinien on znaleźć się w zakładzie psychiatrycznym.
Co gorsza, nie przedstawiał on również przypadku patologicznej nienawiści do Żydów, fanatycznego antysemityzmu lub poddania się wpływom jakiejkolwiek indoktrynacji. „Osobiście” nie miał nigdy nic przeciwko Żydom, przeciwnie – istniało mnóstwo „osobistych powodów”, żeby nie żywił do Żydów nienawiści. Sędziowie wychodzili z założenia, że – tak jak wszyscy „normalni ludzie” – musiał zdawać sobie sprawę ze zbrodniczego charakteru swych czynów, Eichmann zaś był istotnie normalny o tyle, o ile „nie był żadnym wyjątkiem w systemie rządów nazistowskich”.
Akt oskarżenia stwierdzał nie tylko, że działał on z premedytacją, lecz także że kierował się niskimi pobudkami i miał pełną świadomość zbrodniczego charakteru swych czynów. Co się tyczy niskich pobudek, Eichmann był całkowicie przekonany, że nie jest, jak się wyraził, innerer Schweinehund, czyli nędznym łajdakiem z samej swej istoty, zaś co do sumienia, był pewien, że odczuwałby wyrzuty jedynie wówczas, gdyby nie wykonał otrzymanego rozkazu, to znaczy nie posłał milionów mężczyzn, kobiet i dzieci na śmierć, czyniąc to z wielką energią i najbardziej pedantyczną starannością.
Zdaniem Jesúsa Hernándeza niepokojąca jest wiedza, iż osoby, które dokonywały tych barbarzyńskich czynów, mieściły się w parametrach „normalnej ludności”. Oczywiście trudno bronić tezy, że takie postacie jak Amon Göth czy Josef Mengele nie wykazywały żadnych zaburzeń psychicznych, lecz nie jest również absurdalna myśl, że takie skłonności mogą istnieć u wielu osób uważanych za normalne, a jedyna różnica polega na tym, że u nich te popędy miały okazję przejść ze stanu latencji i uzewnętrznić się w całej swej gwałtowności.
Czy można w ogóle wyobrazić sobie Himmlera całującego swoją Püppi, swoją „Laleczkę”, w drodze do kwatery głównej, by podpisać nakaz egzekucji dzieci tylko dlatego, że były Żydami? Byłoby nader wygodnie, gdyby tym przestępcom można było przypisać etykietkę specyficznej patologii, która wyjaśniałaby ich okrucieństwa. Jednak ci, którzy przyjrzeli się temu zagadnieniu, nigdy nie dopatrzyli się wspólnego typu osobowości u tych ludzi.
Pewna austriacka więźniarka z Auschwitz, która pracowała tam jako lekarka, Ella Lingens-Reiner, napisała w swojej książce Więźniowie strachu: „Nie znam niemal żadnego członka SS, który nie zapewniałby, że uratował komuś życie. Było wśród nich bardzo niewielu sadystów. Nie więcej niż pięć procent było w sensie klinicznym patologicznymi przestępcami. Pozostali byli całkowicie normalni i potrafili rozróżnić między dobrem a złem. Wszyscy oni wiedzieli, co się dzieje”.
Eichmann nie chciał być jednym z tych, którzy teraz udają, że „zawsze byli przeciw”, podczas gdy w rzeczywistości bardzo skwapliwie wykonywali wszystko, co im nakazano. Nie pragnął zaprzeczać, że zrobił to, co zrobił, a nawet zaproponował, by go „publicznie powiesić ku przestrodze wszystkich antysemitów świata”. Nie chciał przez to powiedzieć, że czegokolwiek żałuje. „Skrucha – to dobre dla małych dzieci”.
Trzeba przyznać, że trudno było się z tym nie zgodzić. Pół tuzina psychiatrów uznało go za „normalnego”. „W każdym razie normalniejszego niż ja sam po badaniach, jakim go poddałem!”, jak miał ponoć wykrzyknąć jeden z psychiatrów, inny natomiast doszedł do wniosku, że cała konstrukcja psychiczna Eichmanna, jego stosunek do własnej rodziny, żony i dzieci, matki i ojca, braci, sióstr i przyjaciół jest „nie tylko normalny, ale jak najbardziej pożądany”, wreszcie zaś duchowny, który odwiedzał go regularnie w więzieniu po zakończeniu rozprawy apelacyjnej przed Sądem Najwyższym, pokrzepił wszystkich na duchu, oświadczywszy, iż Eichmann jest „człowiekiem myślącym bardzo pozytywnie”.
Kusząca jest wiara, że tacy ludzie są krwiożerczymi potworami; w rzeczywistości ich „normalność” jest jeszcze bardziej przerażająca, co w słowa najlepiej ubrał Primo Levi, pisarz, który sam przeżył pobyt w obozie Auschwitz-Monowitz: „Potwory istnieją, ale jest ich zbyt mało, aby były naprawdę niebezpieczne; bardziej niebezpieczni są zwykli ludzie”.
Przepracowywanie czasu nazistowskiego zawsze stanowi rodzinny dramat. Wiele dzieci wysoko postawionych hitlerowców balansuje między gloryfikacją ojców a bezgraniczną nienawiścią wobec nich, która często przechodzi również w nienawiść do samych siebie. Jedno z pewnością mają wspólne: przeszłość nigdy nie daje im spokoju. Dzieci zbrodniarzy ukrywają się tak naprawdę za postaciami wszechwładnych ojców. Definiują siebie poprzez przeszłość. Ale kim byłyby, gdyby wyszły z cienia swoich rodziców? Co by pozostało z nich samych?
Skłonność ludzi do bestialskich zachowań jest czymś, co najprawdopodobniej nigdy nie będzie rozumiane. Zbrodniarze wojenni byli jednymi z najgorszych stworzeń, które stąpały po ziemi. Zabijanie z zimną krwią, a czasem nawet i z radością, było domeną tych, którzy uważali siebie za „lepszy gatunek”, niemalże dehumanizując innych, między innymi Polaków, Romów czy Żydów.
Gustave M. Gilbert, amerykański psycholog, który badał najważniejszych nazistowskich zbrodniarzy sądzonych w Norymberdze, doszedł do wniosku, że cechą wyróżniającą tych mężczyzn był brak empatii dla innych, i wykazał, że oprawcy rzadziej doświadczają depresji niż ich ofiary, ponieważ są przekonani, że są dobrymi ludźmi, którzy nie mają innego wyboru, jak tylko wykonywać rozkazy.
Nie jest to tożsame z przypadkiem ich dzieci, które o czynach swoich ojców dowiedziały się po wojnie, kiedy nazistowskie zbrodnie zostały zdemaskowane i stanowczo potępiono zasadność rozwiązania „problemu żydowskiego”. Często postrzegają przeszłość przez pryzmat własnego dzieciństwa. Niektórzy pamiętają tylko, jak bardzo byli kochani; zazwyczaj dzieje się tak w przypadku samotnych dzieci, często synów, ale przede wszystkim córek: Gudrun Himmler, jedynej prawowitej córki Himmlera, Eddy Göring, córki marszałka Rzeszy, czy Irene Rosenberg, córki naczelnego ideologa partii nazistowskiej i ministra Rzeszy do spraw okupowanych terytoriów wschodnich Alfreda Rosenberga.
Wszystkie trzy były rozpieszczonymi dziećmi, które czciły swoich ojców i sympatyzowały z nazizmem. Wielu innych potomków uważa, że ich osobiste historie są łatwiejsze do zniesienia niż historie innych dzieci nazistowskich dygnitarzy. Dlatego aby lepiej je zrozumieć, każdy rozdział zawiera przypomnienie pozycji ojca w narodowosocjalistycznej hierarchii, sytuacji, w jakich dziecko przesiąkało ówczesnymi ideałami, oraz roli matki w ich edukacji.
Trudno jest osądzać dzieci nazistów, które, jeśli jeszcze żyją, są już w podeszłym wieku. Nie mogą ponosić odpowiedzialności za czyny, których nie popełniły. Historia nie pozostawiała jednak wiele miejsca, by zaprzeczać zbrodniom przeszłości, chociaż niektórzy próbowali to zrobić. Pod każdym innym względem dzieci te reagowały w sposób złożony i niepowtarzalny, gdy każde pogodziło się z historią swojej rodziny.
Już w Starym Testamencie opisano, w jaki sposób złe czyny ojców oddziałują „do trzeciego i czwartego pokolenia”. Podobne przekazywanie doświadczeń zaobserwowano u dzieci i wnuków zbrodniarzy i zwolenników nazizmu. Nazwiska Himmlera, Göringa, Götha czy Mengele wciąż mają moc przywoływania okropności nazistowskich Niemiec. Jak to jest żyć ze spuścizną tych nazwisk i czy można kiedykolwiek odciąć się od straszliwych zbrodni popełnionych przez przodków? O tym opowiada ta książka…„Kiedyś, w 1929 roku, poczęło się moje życie w miłosnym uścisku moich obojga rodziców. W poniedziałek, 2 września 1929 roku, w urzędzie stanu cywilnego oraz w kościele ewangelickim w dzielnicy Monachium Solln, małżeństwo zawarli: Martin Bormann, urodzony 17 czerwca 1900 roku w Halberstadt, rolnik, i Gerda Buch, urodzona 23 października 1909 roku w Konstancy, przedszkolanka; świadkami ślubu byli: ze strony ojca Adolf Hitler, przywódca NSDAP, a ze strony matki jej ojciec Hans Walter Buch, przewodniczący komisji śledczej i rozjemczej NSDAP, po 1933 roku «najwyższy sędzia w partii».
W kwietniu 1930 roku ujrzałem światło dzienne w Grunwaldzie, podówczas rolniczym przedmieściu Monachium – o którego «chłopakach» układano ludowe przyśpiewki – na prawym brzegu Izery. O okolicznościach moich narodzin opowiadała mi dużo później młodsza siostra mojej matki, która w tym czasie mieszkała jeszcze razem z rodzicami. Moje narodziny wypadły w poniedziałek. Osobliwością było to, że ojciec, korzystając z pięknej pogody, pomalował w tamten weekend okna i dlatego musiał zostawić je otwarte”.
Martin Adolf przyszedł na świat siedem miesięcy po ślubie jego rodziców, co utwierdziło plotkujące grono towarzyszy partyjnych w przekonaniu, że Bormann uwiódł naiwną córkę sędziego partyjnego i zrobił jej dziecko, żeby się „wżenić”. Bormann twierdził natomiast, iż był to przedwczesny poród, który wszystkich zaskoczył. Podobno uznał bóle porodowe żony za… atak ślepej kiszki.
Osobowość Martina Bormanna podkreślają jego fotografie. Na zdjęciach grupowych trzyma się przeważnie z tyłu, poza tym często widać go u boku Hitlera: tłusty mężczyzna z głową tuż przy uchu Führera. Martin Bormann pozostanie w pamięci innych jako ponury, bezkształtny cień nazisty jako takiego. Nawet jeśli jego syn, również Martin, był innego zdania, to przecież tytuł jego autobiografii mówi sam za siebie: Życie na przekór cieniom.
Jego matka na przełomie 1928 i 1929 roku uczestniczyła w wiecu partyjnym w Cyrku Krone, żeby posłuchać przemówienia Hitlera. Wtedy pośród funkcjonariuszy SA niższego szczebla dziewiętnastoletnia wówczas Gerda zwróciła uwagę na niejakiego Martina Bormanna. Jego smutne spojrzenie brązowych psich oczu zrobiło na niej duże wrażenie. Ona sama była wysoka, szczupła, atrakcyjna, a dzięki fryzurze w stylu Gretchen całkowicie odpowiadała nazistowskiemu ideałowi kobiety.
Trudno byłoby taki wzorzec dostrzec w jej wybranku, którego okrągła czaszka i krępa figura już na pierwszy rzut oka znacznie odbiegały od kryteriów czystej rasy aryjskiej, stworzonych przez profesora Hansa Günthera, wskutek czego zostałby z pewnością zaliczony do „podlejszej rasy”.
Martin Bormann stanie się znany jako „Brunatna Eminencja”, a ponieważ był mistrzem intryg i zakulisowych działań, wkrótce zyska przydomek „Machiavelli zza biurka”. Był nieatrakcyjny, ale fakt ten zupełnie nie przeszkadzał Gerdzie, podobnie jak to, że młody człowiek był od niej o głowę niższy. O wiele bardziej zaniepokoiło ją, że Bormann początkowo wcale nie zwrócił uwagi na sympatię nieśmiało okazywaną mu przez córkę wysokiego dygnitarza partyjnego. Gerda poprosiła ojca, żeby zaprosił ambitnego bojownika do domu.
Bormann w przeciwieństwie do innych nazistowskich osobistości nie należał do starej bawarskiej gwardii. Miał jednak na swoim koncie jeden „czyn z bronią w ręku” i lubił się nim przechwalać: 31 maja 1923 roku członkowie korpusu, między nimi także Rudolf Höss, późniejszy komendant obozu zagłady Auschwitz-Birkenau, zwabili w pułapkę domniemanego zdrajcę w swoich szeregach, Waltera Kadowa, i brutalnie go zamordowali.
Chociaż Bormann nie brał bezpośredniego udziału w zabójstwie, był uważany za organizatora zbrodni i człowieka, który pociągał za sznurki (brał też udział w egzekucji denuncjatora Leo Schlagetera, bohatera walki przeciwko Francuzom w Nadrenii – to właśnie podczas tej operacji poznał Hössa). Skazano go 17 marca 1924 na rok więzienia za „współudział w ciężkim uszkodzeniu ciała ze skutkiem śmiertelnym”.
„W związku ze śledztwem w sprawie tego zabójstwa – wspominał Martin Adolf – ojciec został zatrzymany i osadzony do końca sierpnia w areszcie śledczym w Lipsku. Kiedy go wypuszczono na wolność, powrócił do majątku w Meklemburgii. W procesie wiosną 1924 roku został skazany na rok więzienia za «współudział w ciężkich obrażeniach ciała». Ponieważ zaliczono mu na poczet kary miesiąc aresztu śledczego, musiał odsiedzieć 11 miesięcy, sklejając papierowe torebki.
W lutym 1925 roku wypuszczono go na wolność. Jeszcze raz wrócił do swego chlebodawcy w Meklemburgii. Po śmierci ojczyma przeniósł się jednak do matki i młodszego brata do Weimaru i spróbował swych sił jako akwizytor. Wkrótce nawiązał kontakt z «Frontbannem», organizacją, która zastąpiła rozwiązane po puczu Hitlera SA. W ten sposób już w 1926 roku na zjeździe partyjnym w Weimarze zetknął się po raz pierwszy z Hitlerem, człowiekiem, który odcisnął piętno na jego dalszym życiu”.
Dlatego kiedy w kwietniu 1929 roku formalnie poprosił o rękę Gerdy, jej ojciec wyraził zgodę bez wielkiego entuzjazmu. Przyszła teściowa natomiast – gorliwa zwolenniczka Martina Lutra – bardzo się ucieszyła, że ktoś o imieniu Martin będzie teraz należał do rodziny. Zaręczyny wydawały się odpowiednim momentem na przyjęcie Gerdy do NSDAP. Dumna narzeczona otrzymała legitymację członkowską z numerem 120 112.
We wrześniu 1929 roku Gerda i Martin wzięli ślub, na weselu mieszały się ze sobą elementy ewangelickiej tradycji z narodowosocjalistyczną otoczką. Hitler i jego sekretarz Rudolf Hess byli świadkami na ślubie. Ba, Führer udostępnił swojego wielkiego mercedesa na przejazd z kościoła do domu. Doły partyjne skwitowały wesele pod znakiem swastyki złośliwymi uwagami. Ogólnie panował pogląd, że „ten człowiek znikąd” wżenił się w porządną narodowosocjalistyczną rodzinę z tradycjami wyłącznie dla kariery.
Początki były jednak trudne. Młodzi zajęli małe mieszkanko w miejscowości Grunwald na południe od Monachium. Trzeba pamiętać, że w życiu codziennym przywódcy hitlerowscy stanowili pewnego rodzaju sektę. Mieszkali na Obersalzberg i kiedy tylko nadarzała się okazja do uczczenia tysiącletniej Rzeszy Niemieckiej – robili to wspólnie. I na każdym kroku demonstrowali wzajemną przyjaźń. Nie może więc dziwić fakt, że pierworodny Gerdy i Martina będzie miał dwoje szczególnych rodziców chrzestnych, a mianowicie Adolfa Hitlera oraz Ilsę Hess.
Pierwsze swoje dziecko, które potem zyska przezwisko Krönzi („Książę Koronny”), Gerda wydała na świat 14 kwietnia 1930 roku. W przyszłości miała urodzić jeszcze dziewięcioro. Na cześć wodza chłopcu nadano imiona Adolf Martin. Co się tyczy płodzenia potomstwa ku chwale Führera, Bormann okazał się wybitnym wzorem, a w swojej żonie znalazł idealną partnerkę. Zgodnie z narodowosocjalistyczną polityką ludnościową dzieci małżeństwa Bormannów przyszły na świat w krótkich odstępach:
14 kwietnia 1930 roku – Adolf Martin;
9 lipca 1931 roku – Ehrengard (zmarła krótko po narodzinach, siostra bliźniaczka Ilse);
9 lipca 1931 roku – Ilse (ponieważ otrzymała imię po swojej matce chrzestnej Ilse Hess, po samowolnym locie Hessa do Szkocji w 1941 roku zmieniono jej imię na Eike);
25 lipca 1933 roku – Irmgard;
31 sierpnia 1934 roku – Rudolf (po locie Hessa do Szkocji zmieniono mu imię na Helmut Gerhard);
13 czerwca 1936 roku – Heinrich Hugo (nazwany „Heiner”, zmieniono mu imię, by uhonorować jego ojca chrzestnego Heinricha Himmlera);
4 sierpnia 1938 roku – Eva Ute;
23 października 1940 roku – Gerda;
4 marca 1942 roku – Fred Hartmut;
18 września 1943 roku – Volker.
Domeną Gerdy było wychowywanie dzieci, czemu oddawała się z wielką gorliwością. Czytała im bajki, śpiewała ludowe piosenki przy akompaniamencie gitary, sama szyła ubrania i zajmowała się robótkami ręcznymi. Umiejętności Gerdy w prowadzeniu domu nie były początkowo zbyt wielkie. Nie lubiła gotować i chętnie pozostawiała tę czynność swojej teściowej Antonii Vollborn, kobiecie władczej, która stale i bez ogródek wypowiadała swoje zdanie i przed którą dzieci odczuwały lęk. Antonia często przyjeżdżała z Weimaru i mieszkała u nich całymi miesiącami, nie szczędząc synowej cierpkich uwag i rad. Serdeczność Gerdy była powszechnie chwalona, w końcu też zdołała się nawet porozumieć z owdowiałą teściową.
Kiedy Gerda ponownie zaszła w ciążę, małżonkowie wyprowadzili się do niewielkiego wynajętego mieszkania w Icking w dolinie Izary. Koledzy Martina szybko przestali tam zajeżdżać, zbulwersowani sposobem, w jaki Bormann traktował swoją żonę. Jeden z gości w domu Bormannów tak odnotował to wydarzenie:
„Córka, z wyglądu i zachowania delikatna i powściągliwa, szlachetna natura swojego ojca, związała się z jednym z najbardziej brutalnych mężczyzn, który w dodatku czerpał szaloną przyjemność z poniżania żony i traktowania jej jako kogoś gorszego, i to w obecności obcych ludzi. Nie mogę na to patrzeć i zabraniam mojej żonie od 1931 roku odwiedzać dom Bormannów”.
W obecności innych ludzi Bormann traktował swoją żonę w sposób lekceważący i wręcz brutalny, co nawet dla jego towarzyszy partyjnych było nie do zaakceptowania. Potrafił na przykład gwizdać na palcach, a Gerda musiała przybiegać – jak się z lubością wyrażał – „w podskokach”. Z korespondencji wynika jednak, że ten niewysoki masywny Reichsleiter kochał swoją wysoką piękną żonę i że małżeństwo to – czego nikt nie podejrzewał – było szczęśliwe i harmonijne.
Małżeństwo, ale nie rodzina. Gerda znalazła w Obersalzbergu stałą przystań dla swoich dzieci, podczas gdy jej mąż bez przerwy był w rozjazdach. Bormann pozwalał potomstwu jedynie na ograniczone kontakty z rówieśnikami i wręcz złościł się, kiedy opowiadały mu o uroczystościach pierwszej komunii, konfirmacji lub o procesjach Bożego Ciała. Kiedy wracał do domu, sąsiedzi mogli obserwować, jak wybuchowy pan domu wrzeszczał na swoje dzieci i karał je za najmniejsze przewinienie, nawet przejawy religijności:
„Na ile uzasadniony był strach przed jego srogością, pokazuje na przykład fakt, że Bormann nie unikał chłostania swoich własnych dzieci za pomocą szpicruty. I tak pewnego razu jeden z jego chłopców potknął się i wpadł do kałuży. W wybuchu gniewu ojciec zapomniał się tak bardzo, że potraktował swojego syna kopniakami”.
Bormann junior starał się usprawiedliwiać te zarzuty: „Ojciec nie był fanatykiem bicia, był natomiast cholerykiem i miał tendencję do ataków wściekłości”.
Jego wspomnienia z wczesnego, beztroskiego dzieciństwa były nieliczne, ale jedno zdarzenie szczególnie zapadło mu w pamięć: pewnego dnia, gdy bawił się w ogrodzie, jego siostrę uderzyła w głowę huśtawka, a Martin w obawie przed laniem ukrył się w piwnicy na tyle dobrze, że nikt go nie znalazł. Jednak gdy nadeszła noc i zapadły ciemności, wpadł w panikę. Był tak przerażony, że jego matka uznała strach za wystarczającą karę.
Surowość Bormanna wywarła głęboki wpływ na chłopca, zwłaszcza że nigdy nie została zrekompensowana nawet najmniejszym przejawem uczucia. Nie było między nimi żadnej komunikacji ani ludzkiego ciepła. Podczas wizyt ojca Martin Adolf zwykle spędzał czas, pomagając ogrodnikowi lub pracując na farmie w Obersalzbergu. Jednak z lat wojny miał same dobre wspomnienia, chociaż był świadom napiętych stosunków z ojcem.
„Już w czasach mojego wczesnego dzieciństwa – wspominał – ojciec rzadko bywał w domu. Jego służba, o której ja wówczas w moim wieku mogłem wiedzieć tyle, co nic, wypełniała mu cały czas na tyle, że ani razu nie mógł spędzić urlopu razem z rodziną. Przypominam sobie jednak odwiedziny u jego matki w Weimarze, długą podróż samochodem, mój pierwszy placek cebulowy, który mi nie smakował, i spętane wiązki cebuli, które zobaczyłem po raz pierwszy”.
Dzieci Bormanna wychowywały się w odosobnieniu, w domu w bezpiecznej strefie Obersalzberg. Ta nazistowska reduta, strzeżona przez SS, była również domem takich przywódców nazistowskich jak Hermann Göring i Albert Speer oraz ich rodzin. Tamtejszych mieszkańców wcześniej wysiedlono, a cały obszar został odgrodzony jako strefa o podwyższonym poziomie bezpieczeństwa, aby pomieścić najwyższych rangą urzędników Rzeszy i gościć VIP-ów.
Oprócz potomstwa innych nazistów Martin Adolf miał za towarzyszy zabaw dzieci ogrodnika, kierowcy i szefa kuchni w Obersalzbergu. Bawili się w policjantów i złodziei, kowbojów i Indian oraz w gry wojenne, jak wszystkie dzieci w ich wieku. Nie wpuszczano gości z wioski, chociaż niektórzy próbowali rzucić okiem na „ludzi gór”, którzy mieszkali w tak dużej odległości od lokalnych mieszkańców. Speer żartował, że ogrodzona ze wszystkich stron strefa wygląda jak „rezerwat łowiecki na grubą zwierzynę”, ale był to odrębny świat, sztywny i konwencjonalny, którego mieszkańcy nie mieli kontaktu z rzeczywistością po drugiej stronie.
Martin Adolf pamięta wizyty takich dygnitarzy jak Neville Chamberlain czy Édouard Daladier, premierów Wielkiej Brytanii i Francji, którzy często odwiedzali Führera na kilka dni. Zawsze z tej okazji szyto dla niego nowe ubranie. Nigdy nie zapomniał uścisku dłoni z Benitem Mussolinim, spotkanie wywarło na nim takie wrażenie, że wszystko inne z tego dnia zniknęło z jego pamięci:
„Kiedy skończyła się defilada i przeminęło najważniejsze, a oficjalni goście z państw zachodnich opuścili już «budę Führera» – zapisał po latach – mój towarzysz zabrał mnie ze sobą do środka budynku. Co było przedtem, nie mogę sobie przypomnieć. Ktoś nas zawołał i po wielkich schodach weszliśmy na pierwsze piętro. Na górze, na podeście schodów stali razem Hitler i Mussolini, a między nimi, nieco z tyłu, stał mój ojciec. Hitler, mój ojciec chrzestny, przedstawił mnie jako syna swego współpracownika Bormanna, a ja odważyłem się wyciągnąć rękę do Mussoliniego. Zapomniałem o wszystkim, co było potem”.
Martin Adolf chodził do szkoły podstawowej w Berchtesgaden, ale jego rodzice, którzy byli otwarcie antychrześcijańscy, nalegali, by został zwolniony z lekcji religii. Pamiętał, że w czasie katechezy był odsyłany do innej klasy, gdzie w tylnej ławce odrabiał lekcje. Od najmłodszych lat zdawał sobie sprawę, że różni się od pozostałych dzieci. Nie rozumiał, dlaczego był jedynym wykluczonym z nauki katechizmu. Kiedy zapytał rodziców, odpowiedzieli po prostu: „Nie potrzebujemy tego”.
Zdaniem matki nie było „książek napisanych odpowiednio z naszego punktu widzenia” i „ten idiota nauczyciel” nie nauczał zgodnie z wymogami narodowych socjalistów, dlatego sama w tym duchu wpajała swoim dzieciom wiedzę o Karolu Wielkim. „Przerabiałam razem z Eike historię z okresu Karola Wielkiego. Jeszcze dzisiaj odczuwamy skutki jego polityki. To przez niego chrześcijaństwo, a tym samym judaizm, mógł zakorzenić się na naszej ziemi”.
W swojej książce Bormann junior zapisał inne wspomnienie z dzieciństwa: „Pewnego dnia przechodziła ulicą grupa studentów (kleryków) jezuickich w czarnych sutannach. Kolegium jezuickie mieściło się niedaleko naszego domu, a wzdłuż doliny Izary można było odbywać orzeźwiające spacery. Miałem wtedy podobno zapytać ojca: «Co to za śmieszne Murzyniątka?». Odpowiedź ojca – według kobiety, która była świadkiem zdarzenia i opowiedziała mi całą historię – brzmiała: «Synku, to czarna zwierzyna». Wiedziałem, co to czarna zwierzyna, bo w jego pokoju wisiała wypchana głowa dzika, którego upolował, gdy mieszkał jeszcze w Meklemburgii. Jakie skojarzenia mogła wywołać w głowie małego chłopca taka wypowiedź, słyszana z ust człowieka będącego dla niego «najwyższym autorytetem»? Może nie od razu takie, że «śmieszne Murzyniątka» należałoby natychmiast wystrzelać, jednak przynajmniej pośrednio, że ci «czarni» bliżsi są czarnej, a więc łowczej zwierzynie niż mojemu własnemu światu”.
W szkole Martin Adolf nie był zbyt pilnym uczniem i za to zapłacił, ponieważ ojciec surowo go zbeształ, po czym odesłał do Ordensburgen, akademii partii nazistowskiej, na „szkolenie”. Hitler poczynił kroki w celu stworzenia systemu szkół kształcących elity nazistowskie, ale żaden z urzędników Rzeszy, bez względu na to, jak bardzo był fanatyczny, nie skorzystał z możliwości kształcenia tam dziecka. Bormann jako jedyny się na to zdecydował i wysłał tam syna za karę. Martin Adolf miał dziesięć lat, kiedy wstąpił do szkoły Rzeszy w Feldafing nad jeziorem Starnberg.
Placówka została stworzona przez Ernsta Röhma w 1933 roku jako szkoła przygotowawcza dla nazistowskiej elity. Każdy regionalny gauleiter mógł zaproponować trzech kandydatów, a w Monachium i Berlinie dopuszczono po pięciu. Martin Adolf był jedynym studentem, który ominął ten system. To jego ojciec pociągnął za sznurki, aby go przyjęto. Zaczął szkolić się na żołnierza paramilitarnego, ale jako synowi Bormanna trudno było mu się wtopić w uczniowskie środowisko.
Program nauczania również okazał się dla niego wyzwaniem, zwłaszcza wychowanie fizyczne, które było traktowane priorytetowo. Na zajęciach z narodowego socjalizmu musiał nauczyć się na pamięć programu partii i studiować Mein Kampf. Potem, w klasach wyższych, wymaganym tekstem był Mit dwudziestego wieku Alfreda Rosenberga, choć ani uczniowie, ani nauczyciele niewiele z niego rozumieli. Wiele lat później powie, że nawet jego ojciec, pomimo wielu prób, nigdy nie był w stanie przeczytać od początku do końca tej publikacji, drugiej co do znaczenia dla ideologii narodowego socjalizmu.
Martin Adolf już nigdy nie zamieszka z rodziną, którą w trakcie swojej edukacji odwiedzał tylko podczas wakacji, kiedy jego ojca zwykle nie było. Wspominał, że gdy byli razem, Bormann był dla niego wyjątkowo surowy. Kiedyś, kiedy Martin Adolf zasalutował Führerowi Heil Hitler, jego ojciec uderzył go gwałtownie; zwyczajem przy bezpośrednim zwracaniu się do Hitlera było mówienie: Heil, mein Führer.
Ciąg dalszy w wersji pełnejPRZYPISY
T. Crasnianski, Children of Nazis: The Sons and Daughters of Himmler, Göring, Höss, Mengele, and Others – Living with a Father’s Monstrous Legacy, Arcade 2018, s. XII.
U. von Seltmann, Gabi i Uwe. Mój dziadek zginął w Auschwitz, a mój był esesmanem, przeł. K. Weintraub, Warszawa 2012, s. 58.
N. Lebert, S. Lebert, Noszę jego nazwisko. Rozmowy z dziećmi przywódców III Rzeszy, przeł. M. Przybyłowska, J. Szymańska-Kumaniecka, Warszawa 2004, s. 115.
F. Cronin, Nazi legacy: The troubled descendants, https://www.bbc.com/news/magazine-18120890; dostęp: 11.02.2022.
Z. Krasnodębski, Trupia czaszka na rodzinnym zdjęciu, https://www.rp.pl/plus-minus/art16081931-trupia-czaszka-na-rodzinnym-zdjeciu; dostęp: 03.05.2022.
N. Lebert, S. Lebert, op. cit., s. 135.
T. Crasnianski, op. cit., s. XV.
A. Dworak, Prawda o dzieciach zbrodniarzy hitlerowskich, „Polska The Times” 2017, nr 40, s. 37.
F. Cronin, op. cit., dostęp: 11.02.2022.
N. Lebert, S. Lebert, op. cit., s. 77.
L. Getlen, How Nazi offspring dealt with their families’ hellish historie, https://nypost.com/2018/02/03/how-nazi-offspring-dealt-with-their-familys-hellish-histories/; dostęp: 11.02.2022.
A. Dworak, op. cit., s. 36.
L. Getlen, op. cit., dostęp: 11.02.2022.
N. Lebert, S. Lebert, op. cit., s. 15.
L.C. Kilzer, Zdrajca Hitlera. Tajemnica Martina Bormanna a klęska Trzeciej Rzeszy, przeł. J. Kumaniecka, Warszawa 2001, s. 264.
J.E. Domsdale, Psychologia zła. Jak Hitler omamił umysły, przeł. M. Kowalczyk, Warszawa 2017, s. XIII–XIV.
H. Arendt, Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła, przeł. A. Szostkiewicz, Kraków 2010, s. 36–37.
J. Hernández, Nazistowskie bestie. Kaci z SS, przeł. B. Sławomirska, Warszawa 2016, s. 329.
H. Arendt, op. cit., s. 35.
Ibidem, s. 36.
T. Crasnianski, op. cit., s. XVI.
M. Bormann (syn), Życie na przekór cieniom, przeł. B. Kupis, Warszawa 2006, s. 9.
N. Lebert, S. Lebert, op. cit., s. 33.
A.M. Sigmund, Kobiety nazistów 2, przeł. J. Raszkowski, Warszawa 2003, s. 8.
Ibidem, s. 9.
M. Bormann (syn), op. cit., s. 67.
A.M. Sigmund, op. cit., s. 10.
Ibidem.
N. Lebert, S. Lebert, op. cit., s. 8.
A.M. Sigmund, op. cit., s. 12.
Ibidem, s. 11–12.
Ibidem, s. 22.
V. Koop, Bormann. Pierwszy po bestii, przeł. B. Nowacki, Warszawa 2015, s. 200.
A.M. Sigmund, op. cit., s. 16.
M. Bormann (syn), op. cit., s. 68.
Ibidem, s. 27.
T. Crasnianski, op. cit., s. 107.
A.M. Sigmund, op. cit., s. 28.
M. Bormann (syn), op. cit., s. 16–17.