- W empik go
Dzieci psychiatryka - dalsze losy - ebook
Dzieci psychiatryka - dalsze losy - ebook
Trudny start w dorosłe życie, przepełniony wzlotami i upadkami dzieci z Bolanowa. Brak elementarnej wiedzy i wsparcia doprowadza do konfliktów z prawem, powrotem do używek i wielu dramatów. Są jednak szczęśliwe zakończenia dodające otuchy każdemu pogubionemu dziecku, jak i dorosłemu. To także przygotowanie rodziców do egzaminu z wychowania potomstwa oraz traumy z dzieciństwa, czyli pedofile w PRL-u.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-570-8 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pobyt na oddziale psychiatrycznym (od kilkumiesięcznego do kilkuletniego) zmienia młodego człowieka. Jest on oderwany od życia w społeczeństwie, funkcjonując na zasadzie automatyzmu i szablonu. Każdy dzień pobytu na oddziale jest podobny do dnia poprzedniego. Po porannej toalecie należy sprzątać pokoje i zarazem przygotowywać się do zejścia na śniadanie. Potem wizyta lekarska i wymarsz do szkoły, obiad, szkoła, zajęcia z wychowawcami, czas wolny i tak dalej. Z czasem staje się to nudną rutyną.
Oczywiście bywają dni, które chociaż odrobinę zmieniają znane schematy — święta, uroczystości szkolne lub bardzo wyjątkowe okazje, jak na przykład Dzień Dziecka. Wówczas odbywają się przygotowania do przedstawień, inscenizacji: Wybrane dzieci mają wyznaczone role i uczą się swoich kwestii. Inne biorą udział w tworzeniu dekoracji, a jeszcze inne pomagają podczas wystroju. Dzieci uzdolnione plastycznie mogą prezentować swoje prace na różnego rodzaju kiermaszach, w czym pomagają nauczyciele, wychowawcy i terapeuci zajęciowi. W kiermaszach uczestniczą osoby, które mogą opuszczać oddział. To sąd i lekarz odpowiadają za udzielenie przepustki na kilkugodzinny pobyt poza szpitalem — w praktyce dotyczy to wyjazdów w nagrodę za dobre sprawowanie i czynione postępy w resocjalizacji oraz terapii (dają one możliwość wycieczek, udania się do kina czy na basen). Pozostałe uroczystości odbywają się jednak na terenie szpitala, a w owym przypadku wszyscy pacjenci mogą uczestniczyć w zorganizowanej gali (do tego celu wykorzystywane są pomieszczenia szkoły bądź sala teatralna). Niestety, wyjątki rzadko miały miejsce w utartym schemacie codzienności, a młodzi pacjenci potrafili sami sobie urozmaicić szarzyznę dnia…
Nieraz robili sobie krzywdę tylko po to, żeby zawieziono ich do innego lekarza niż opiekujący się nimi na co dzień psychiatra. Samookaleczenia były opatrywane na miejscu, ale inne sytuacje wymagały interwencji specjalisty.
Swego czasu wychowawcy umożliwiali dzieciakom wykonywanie pięknych bransoletek ze sznurka i koralików. Chętnych nie brakowało, a tworzyli całkiem zgrabną biżuterię. Zajmowali się tym i chłopcy, i dziewczynki, następnie obdarowywali swoimi pracami bliskich — sympatie, a nawet rodziny. Prześcigali się w opracowywaniu coraz to nowych wzorów. Pod okiem wychowawców uczyli się cierpliwości, estetyki i zdobywali nowe umiejętności. Niestety, zakończyło to pewne zdarzenie. Nasz pomysłowy chłopiec o imieniu Kacper (wydarzenie wspomniane w książce Dzieci psychiatryka. Historie z ich życia) włożył sobie do ucha dość spory koralik i przyznał się dopiero po kilku godzinach. Wydobycie go bez udziału specjalisty okazało się niemożliwe, a do tego zaczynał się ból i obrzęk. Trzeba go było wysłać na ostry dyżur laryngologiczny.
Przygotowania do takiego transportu to niebagatelna sprawa — zawiadamia się opiekuna prawnego i policję, która musi czuwać nad bezpieczeństwem małoletniego lub małoletniej. Opiekun prawny podpisuje stosowne dokumenty. Kierowca karetki zajmuje się transportem, a nad samym dzieckiem czuwają pielęgniarka i sanitariusz, policjanci zaś są obecni podczas jego pobytu poza oddziałem. To wyprawa dla kilku osób.
Kilka godzin nieobecności stanowiło nie lada gratkę dla małego pacjenta, który przez swój wyczyn stał się swoistym bohaterem. Zachowania dzieci potrafią być zaskakujące… Następnego dnia połowa grupy chłopców także miała koraliki wciśnięte do uszu. Znaleźli sie tacy, którzy w związku z tym planowali ucieczkę. Sądzili, że zostaną zawiezieni wszyscy razem i może im się udać. Cóż, zostali zawiezieni do laryngologa, ale każdy z osobna…
Historia ta zakończyła się całkowitym zakazem robienia bransoletek. Zakaz stanowił najłatwiejsze rozwiązanie, choć karał wszystkie dzieci, włącznie z dziewczętami. Niestety, nie otrzymały niczego w zamian. Ordynator uznał, że muszą nabrać dystansu do swoich wyczynów, jakby nie można było poszukać czegoś mniej kontrowersyjnego i bezpiecznego. Przez jakiś czas królowała nuda, a dziewczyny odgrywały się na chłopcach przy każdej nadarzającej się okazji, wyzywając ich od debili i robiąc drobne złośliwości.
Inne dzieci wykorzystywały swój spryt, wymyślając przeróżne dolegliwości, by również skorzystać z chwilowego wyrwania się na wolność. Tu przeważały dziewczyny. Standardem były wizyty u ginekologa — to żaden problem podrażnić tak delikatny narząd jak wagina. Wystarczy, że włożyły tam brudny ołówek czy kredkę, i już powstawał stan zapalny. Lekarz nie utrudniał im konsultacji ginekologicznych, nawet gdy zmyślały dolegliwości, bo w razie odwlekania wizyty skarżyły się rzeczniczce.
Dzieci tęskniły za wolnością, za bliskimi i znajomymi, za trybem życia, który prowadziły. Kiedy zbliżał się czas ukończenia tych upragnionych osiemnastu lat, cieszyły się, że będą wolne — musiały opuścić dotychczasowe miejsce pobytu, nawet gdy oczekiwania odnośnie resocjalizacji nie zostały spełnione. Cieszyły się bardzo, ale równie mocno bały się opuszczenia znanej im placówki. W niektórych przypadkach strach był większy od radości. Nauczyciele i wychowawcy starali się pomagać i choć częściowo przygotowywać młodych ludzi do nowej rzeczywistości. Uczyli, jak napisać podanie o pracę, jakie dokumenty przygotować do nowej szkoły, jakie korzyści płyną z kontynuowania nauki i pozostania w domu dziecka. Z perspektywy przygotowań wyglądało to nieźle, ale dzieci nie zawsze były szczere — co innego mówiły, a co innego myślały. Nie wszystkie opanowały swoje emocje do tego stopnia, żeby sobie radzić — bywało, że tuż za bramą dawały im upust, prezentując niedojrzałą postawę i wykrzykując obelżywe słowa w stronę murów i personelu. Opuszczały oddział pod opieką rodziny lub opiekunów, a także samodzielnie.
Wiele dzieci nie mogło zasnąć w nocy, już na kilka tygodni przed wyjściem wracając wspomnieniami do swojej przeszłości i dręczących demonów. Zdarzało się, że budziły się z krzykiem, całe zlane potem, nie mogąc się uspokoić. Leki nie załatwiały sprawy, wolały z kimś porozmawiać i pytać wielokrotnie o to samo — aż do znudzenia i zmęczenia materiału, jakim byli pracownicy średniego szczebla. Nie miały nic przeciwko temu, żeby wciąż słuchać zapewnień, że wszystko się ułoży i sobie poradzą — chciały tego niczym bajki opowiadanej maluchowi, która nigdy mu się nie nudzi. Zdarzały się sytuacje, że prawie pełnoletnie osoby moczyły się w nocy. Były to przypadki sporadyczne, ale wskazywało to na ogrom przeżywanego stresu. Pomimo długiej izolacji, terapii, zapewnień, że już nie są od nikogo zależne i mogą kierować własnym życiem, jakby zatrzymały się w punkcie wyjścia. Na zmianę towarzyszyła im apatia z niepohamowaną agresją. Nie wszystkie jednak uzewnętrzniały swoje emocje — część z nich tłumiła je w sobie, nie szukając rozmowy czy zapewnień.
Czego tak naprawdę doświadczyły, że ich koszmary wciąż wracały?
Pobyt w szpitalu psychiatrycznym można przyrównać do pobytu w więzieniu — najpierw nienawidzisz tego miejsca, a potem nie umiesz bez niego żyć. Po tak długiej izolacji dzieciaki będą musiały uczyć się zwyczajnego, codziennego życia. Zyskają szansę na normalne życie, jeśli będzie przy nich ktoś życzliwy, kto je wesprze w trudnych chwilach i stanie się koordynatorem ich działań. Musi jednak powstać nić porozumienia i zaufania, inaczej wrócą do tego, co już dobrze znały. Wrócą do dawnego życia z narkotykami, alkoholem i destrukcją.
Nasuwa się tylko jedno pytanie: po co były te wszystkie lata wysiłków, opieki, rozmów, uczenia i napominania?
Dla wielu był to czas stracony. Nie wszystkich można uratować, ale trzeba próbować. Niektórzy za tą bramą sięgną prawdziwego dna, uda im się jednak od niego odbić i wyjść na prostą. Inni tafią do więzienia, jeszcze inni z powrotem do szpitali psychiatrycznych, ale na oddziały dla dorosłych, choć tak naprawdę wciąż są dziećmi. Pozostali dalej będą wykorzystywani przez swoich pseudobliskich. Wielu zostanie skazanych na samotność, bo nie będą w stanie nawiązać dłuższych i bliższych relacji z drugą osobą. Znajdą się też tacy, którzy po którejś próbie samobójczej osiągną cel, powiększając niechlubne statystyki. Pozostałym do końca życia pozostanie uraz psychiczny, z którego nie będą umieli się wyzwolić. Jakiś niewielki procent zacznie życie od nowa, poszukując własnej tożsamości.
Załatwienie formalności, odebranie swoich rzeczy, pożegnania, uściski, łzy i czas za bramę. Sygnał otwieranej elektromagnesem bramki i ostatnie spojrzenie na budynek, siatkę z drutami kolczastymi i przed siebie.
A dalej dokąd?
Arleta
Tak, to ta sama osoba, która przez jakiś czas była partnerką Dominiki. Warto poznać jej wersję zdarzeń i to, co wydarzyło się w jej życiu. Ona również była pensjonariuszką Bolanowa.
Dziewczyna najpierw została przyjęta na oddział dla uzależnionych, a przyczynę stanowił alkoholizm. Z przykrością trzeba powiedzieć, że uzależniła się od alkoholu, przebywając w domu dziecka. Dopiero potem psychiatrzy stwierdzili, że jej zaburzenia powinny być leczone na oddziale I — tam, gdzie zajmowano się głównie zaburzeniami emocji i zachowania.
Odkąd pamięta, w jej domu był alkohol. Piła matka, a także starszy brat i siostra. Ojciec odszedł, jak miała trzy latka — nawet go nie pamięta. Nie raz, nie dwa chodziła do szkoły głodna i skatowana. Biła ją matka, która nie panowała nad emocjami i obwiniała dzieciaki za swoje nieudane życie, topiąc smutki w wódce. Matka nienawidziła samotności, więc co jakiś czas pojawiał się kolejny mężczyzna, który niekoniecznie chciał stworzyć rodzinę. W pewnym momencie starsza siostra przejęła rolę matki. Starała się dbać o dziewczynkę, by ta miała posiłek chociaż raz dziennie, i wielokrotnie osłaniała ją własnym ciałem przed matczynymi razami.
Arleta dorastała w patologii i biedzie. Któregoś dnia, gdy w ich lodówce nie było już nic do jedzenia i stała tam tylko nadpita butelka wódki, zapragnęła pójść w ślady swojej rodzicielki. Miała wówczas czternaście lat. Piła prosto z butelki, krztusząc się i kaszląc od piekącego płynu. Wypiła połowę zawartości, patrząc na świeże siniaki. Zrozumiała, jakie ma życie: Nigdy nie zaprosi koleżanek do domu, bo zwyczajnie jej wstyd. Nigdy nie będzie miała ładnych ubrań, którymi będzie mogła pochwalić się w szkole. I tak w kółko — nigdy to, nigdy tamto. Dla nastolatki to cały świat. Powinna być beztroską, uśmiechniętą dziewczynką, a stała się workiem treningowym rodzonej matki. Nie była już dzieckiem, a alkohol wyzwolił ukrywane emocje. Znajdowała się w domu sama, co rzadko się zdarzało, więc wlewała w siebie toksyczny płyn, wylewając zarazem bezsilność i żal — płynące wraz z rzęsistymi łzami. Przestraszyła się, gdy usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi. Bała się, że jak matka zobaczy, co zrobiła, znów dostanie solidne lanie. Nie dlatego, że nie powinna sięgać po alkohol, tylko dlatego, że wypiła go matce.
W drzwiach stanęła jej siostra Kamila. Przerażenie i zdumienie na twarzy Kamili mówiły wszystko. „Coś ty zrobiła?” — retorycznie pytała Arletę, potrząsając jej chudziutkimi ramionkami. Potem ją mocno przytuliła. Arleta próbowała coś powiedzieć, ale tylko bełkotliwie łkała wskutek rozżalenia i spożytego alkoholu. Niestety, skutki wypitego trunku prędko dały znać o sobie i Kamila musiała zaradzić ogromnym torsjom, które wstrząsały ciałem dziewczynki. Kiedy było po wszystkim, Kamila położyła ją spać, a sama usiadła w kącie — przygnębiona i zrezygnowana.
To nie był jedyny problem dziewczynek. Matka przygruchała sobie nowego faceta, Heńka. Nic szczególnego, ale nosił spodnie. Miał pieniądze, bo pracował na budowie. Przeróżne trunki lały się strumieniami, lecz matka, uzależniona od alkoholu, nie dotrzymywała już kroku w piciu tak jak dawniej. Bywało, że towarzystwo dopiero się rozkręcało, a ona już odpadała upojona. Heniek wielokrotnie zapraszał siostry, by dotrzymywały mu towarzystwa. Dzieci nie piły, ale czasami była to okazja, aby zjeść coś lepszego. Była wędlina, jak również świeży chleb, masło i pomidory. W końcu Heniek ciężko pracował, a nie jak te darmozjady, które by żarły za darmo. Słowa te często padały z ust „kochanej mamusi”. Dziewczyny już się przyzwyczaiły do towarzystwa gadatliwego mężczyzny. Nie musiały mu odpowiadać, wystarczyło, że słuchały jego wywodów. Za którymś razem, kiedy Kamila wyszła do toalety, Heńkowi przestało wystarczać gadanie i zaczął napierać na Arletę. Dziewczynka broniła się, jak umiała, wołając na pomoc siostrę. Skończyło się na nowych siniakach. Obie uciekły do sąsiadów i wróciły nad ranem, gdy Heniek już spał. Matka nie wierzyła w ich opowieści i zawsze stawała po stronie mężczyzny. Przecież zapewniał, że dziewczyny zmyślają — i to załatwiało sprawę.
Być może to zbyt duża presja i odpowiedzialność, a może po prostu obciążenie rodzinne, pchnęły Kamilę do poprawiania nastroju w znany sposób. Najpierw sama ukradkiem wypijała butelkę piwa, ale później potrzebowała więcej. Sięgała po coraz to mocniejsze trunki. Była już pełnoletnia i bez problemu nabywała alkohol ku uciesze domowników. Tylko Arleta nie cieszyła się z tego faktu. Po cichu liczyła, że siostra będzie ją wspierać przynajmniej do pełnoletniości. Teraz mogła liczyć tylko na siebie. Wielokrotnie uciekała z domu, szukając schronienia na przystankach autobusowych, w opuszczonych budynkach czy altankach działkowych. Nie miała odwagi prosić sąsiadów o pomoc, bo się wstydziła, a nikt sam nie zaproponował pomocy. Którejś nocy, po suto zakrapianym wieczorze, Arleta nie uciekła jak zwykle, bo było bardzo zimno i lał deszcz. Położyła się spać w kuchni, ponieważ pokoje zostały zajęte przez innych domowników. Nie potrzebowała wiele. Zagospodarowała dostępne krzesła i zrobiła sobie prymitywne legowisko. Miała poczucie, że dopiero co zasnęła, gdy obudziło ją gwałtowne szarpnięcie. Zanim się zorientowała, leżała już na podłodze, a Heniek na niej, zdzierając z niej ubranie. Próbowała walczyć i krzyczeć, ale skutecznie zatykał jej buzię ręką. Był bardzo ciężki i brutalny. Nie potrafiła się wyswobodzić i po pewnym czasie się poddała. Zgwałcił ją na podłodze, odbierając resztki godności. Wychodząc, powiedział: „Jak komuś powiesz, szmato, to długo nie pożyjesz”. Arleta jakoś się pozbierała i wyszła z domu. Włóczyła się po mieście przez dwa dni, w końcu jednak zdecydowała się wrócić do domu. Powiedziała matce o gwałcie, gdy ta była na olbrzymim kacu. To był błąd dziewczyny. Kobieta w zamian tłukła córkę czym popadnie. Arleta oberwała wieszakiem na ubrania — była bita, aż ten się połamał. Potem dostała zwiniętym kablem od przedłużacza, a na koniec popielniczką. Ta ostatnia rozcięła jej skórę na głowie. Zaczęła mocno krwawić, była przy tym trochę zamroczona, ale przytomna. Wyszła z domu o własnych siłach, tamując krwawienie bawełnianą bluzeczką, martwiąc się, czy potem uda jej się ją doprać. Ktoś przypadkowy zawiózł dziewczynę do szpitala, gdzie zszyto jej ranę. Wymyśliła bajkę, jak to uderzyła się o szafkę. Niestety, jej ciało okazało się tak pokaleczone, że nie musiała nic mówić. Lekarz wszczął procedurę pomocy dla Arlety. W efekcie już nie wróciła do domu, lecz pojechała do pogotowia opiekuńczego, a potem do domu dziecka.
Na początku trudno jej było się przyzwyczaić do nowych zasad i liczby mieszkanek. Nie wszystkie okazały się przyjazne. Niczego nie miała, więc musiała się podporządkować już wyznaczonej hierarchii dziewcząt. Z czasem załapała zasady i żeby nie dać się dręczyć, nauczyła się kraść. Nieważne, czy przedmioty były bardziej przydatne, czy też nie, towar to zawsze towar i znajdzie swojego nabywcę. Mieszkanki domu dziecka skutecznie uczyły ją życia, a tak naprawdę demoralizacji. Miała nawet chłopaka, którego bardzo lubiła. Konrad zapewniał jej różnego rodzaju rozrywki w postaci trunków i białego proszku, jednakże bała się narkotyków i pozostawała przy alkoholu, w niedługim czasie doprowadziło do uzależnienia. Wszystko było w porządku, dopóki zabawa ograniczała się do rozmów, wygłupów, wspólnych kradzieży, ale Konrad zapragnął przypieczętować przyjaźń. Najpierw chciał ją pocałować, lecz Arleta w bardzo gwałtowny sposób odrzuciła umizgi. Ten jednak nie dawał za wygraną, więc dziewczyna odepchnęła go tak mocno, że się przewrócił i uderzył w głowę. Nic mu się nie stało poza utratą męskiej dumy. Krzyczała na niego, wyzywając od najgorszych. Konrad nie pozostał jej dłużny, kwitując pyskówkę, że jest wariatką. Uciekła i już nigdy nie spotkała się z chłopakiem.
Dziewczyna zaczęła wagarować i w rezultacie — po różnych ekscesach — trafiła do Bolanowa. Musiała przerabiać ten sam schemat co w domu dziecka, tylko bez używek i swobodnych wyjść. Miała ukończone szesnaście lat i jej sylwetka zaczęła się zmieniać. Poprosiła o skrócenie włosów, ubierała się w luźne bluzy i spodnie. Nikt nie był w stanie namówić jej na założenie sukienki, nawet na uroczystości szkolne. Długa abstynencja dawała znać o sobie, co powodowało, że była rozdrażniona i agresywna. Na terapię chodziła w kratkę, bo uważała, że i tak gówno jej pomogą. Początki zawsze są trudne i trzeba było czasu, żeby Arleta zaczęła wyciszać swoje niekontrolowane wybuchy.
Mniej więcej po roku dostrzegła, że w gronie dziewcząt jest jedna, która szczególnie jej się podoba. Sama była zaskoczona swoim szczególnym zainteresowaniem. Z dnia na dzień zbliżała się do Julii, a Julia do niej. Znalazły płaszczyznę porozumienia, a za jakiś czas oznajmiły, że są parą. Arleta czuła się inaczej w towarzystwie tej dziewczyny. Pozwalała się dotykać, a nawet sama szukała intymnego kontaktu. W łazienkach nie było kamer i — używając młodzieżowego slangu — udawało im się „przylizać”. Sielanka nie trwała zbyt długo i nastąpiło burzliwe rozstanie. Pod koniec pobytu w Bolanowie Arleta znalazła nową miłość — była nią Dominika.
Arleta pierwsza opuściła szpital i regularnie dzwoniła do Dominiki, zapewniając o swoim przywiązaniu i miłości. Sama najpierw zamieszkała u matki, która chętnie przyjęła dziewczynę pod swój dach, ponieważ dom dziecka wyposażył ją w znaczną sumę pieniędzy, aby mogła się usamodzielnić. Pomoc matki okazała się bezcenna, bo chętnie pomagała Arlecie spożytkować otrzymaną kwotę. Kiedy pieniądze się skończyły, zaczęły się kłótnie. W złości i żalu dziewczyna wygarnęła matce swoje bolączki. Krzepka jeszcze kobieta jak dawniej dała upust swojej energii i pobiła córkę, wrzeszcząc na całą okolicę, żeby wypierdalała i nigdy nie wracała.
Dziewczyna zamieszkała u siostry, która wyszła za mąż i wynajmowała mieszkanie. Trwało to krótko, bo mieszkanie było ciasne, a Arleta czuła, że im przeszkadza. W tym czasie znalazła pracę i pomieszkiwała u kolegi. Kiedy trochę odłożyła, wynajęła niewielkie mieszkanie, czekając na Dominikę. W trakcie swoich perturbacji zaliczała sporadyczne przygody z narkotykami, nie omijała alkoholu i automatów do gry, jednak jeszcze potrafiła utrzymać swoje nałogi w ryzach. Po Dominikę pojechała z siostrą i szwagrem.
Przez kilka dni trwała sielanka, a potem zaczęły się schody. Dominika zaczęła pracować, ale wszystko wydawały na dobrą zabawę i ćpanie. Z domu zaczęły znikać przedmioty, które były zamieniane na biały proszek. To Dominika je upłynniała, a w dodatku okazała się nielojalna w stosunku do partnerki, jakby chciała sobie coś zrekompensować. Wybrała Arletę, bo w gruncie rzeczy nie miała wielkiego wyboru. Nie do końca miała pewność co do swoich preferencji seksualnych. Postawiła jednak na mężczyzn, jak pokazuje jej historia. Arleta natomiast — zakochana i zawiedziona — nie przypuszczała, że tak się zakończy ich związek. Potraktowana nożem podczas szalonej awantury i tak jej wszystko wybaczyła. Wpadła w czarną rozpacz, a używki zdominowały jej życie. Straciła pracę i mieszkanie, stając się bezdomna na własne życzenie. Czy być bezdomną w swoim mieście, czy gdzie indziej… Nie miało to dla niej większego znaczenia. Nawiązała internetowy kontakt z dawną, dobrą koleżanką i postanowiła do niej pojechać. Była w totalnej rozsypce i nie widziała w życiu sensu. Czuła się zdradzona przez kochankę i oszukana do granic możliwości. Jak ona mogła ją zostawić? I to dla kogo? Dla faceta, dla cholernego faceta. Niejedną noc przepłakała — nie tylko z powodu Dominiki, ale także dlatego, że tak potoczyło się jej życie i że nikomu nie była potrzebna. Rozpaczała z powodu wyrządzonych krzywd i niesprawiedliwego losu. W końcu dotarła na drugi koniec Polski — do Bogusi.
Bogusia mieszkała w wynajętym mieszkaniu wraz z dwuletnią córeczką. Ojciec dziewczynki nie był gotowy na rodzicielstwo i je zostawił. Młoda kobieta z trudem wiązała koniec z końcem, ale jakoś sobie radziła. Przygarnęła Arletę, ale nie zdawała sobie sprawy, w jakim jest ona stanie psychicznym. Po dwóch dniach ta połknęła sporą dawkę różnych leków i zaczęła tracić przytomność. Bogusia wiedziała, co robić, i zmusiła ją do wymiotów. Kiedyś ona także znalazła się na życiowym zakręcie. Podała Arlecie sporą ilość słonej wody do wypicia, co spowodowało kolejne opróżnianie żołądka. Po wszystkim położyła ją spać i czuwała nad nią do rana. Uratowała jej życie i tak jakby stała się odpowiedzialna za to uratowane życie. Pracowała nad Arletą bardzo długo, aż ta zrozumiała, że ma kogoś, komu na niej zależy. Z czasem znalazła pracę i przestała myśleć o narkotykach. Zupełnie odstawiła używki, zająwszy się za to swoją nową rodziną. Poczuła się na tyle silna, by znaleźć pracę w Niemczech — jeździła opiekować się starszymi osobami. Żal do Dominki minął do tego stopnia, że pomogła jej, podając namiary na firmę, w której pracowała, żeby i ona stanęła na nogi. Więcej nie utrzymywały kontaktu.
Dzisiaj Arleta jest szczęśliwa z Bogusią i razem wychowują małą Magdę. W dalszym ciągu wyjeżdża w celach zarobkowych i regularnie wraca. Jest czysta. Oficjalnie zostały parą i marzą o własnym mieszkaniu. Obie będą musiały się kiedyś zmierzyć z pytaniami dziewczynki o to, dlaczego ma dwie mamy. To dopiero pieśń przyszłości, muszą się jednak mądrze do takiej rozmowy przygotować.
Rozmowa autorki z Arletą
Sara: Czy bardzo ci było ciężko w Bolanowie?
Arleta: Na początku tak, szczególnie gdy nie miałam czym zaskarbić sobie życzliwości dziewczyn, które mieszkały tam dość długo.
S.: Nie prosiłaś o pomoc personelu?
A.: Raz, kiedy mi bardzo dopiekły, ale to nic nie dało. Potem sama sobie radziłam.
S.: Tłukąc i zastraszając koleżanki?
A.: Wyglądałam jak facet, to radziłam sobie jak facet. Po tym już dały mi spokój.
S.: Czego ci brakowało w tamtym miejscu?
A.: Więcej rozmów z psycholożką, lekarzem. Tak naprawdę nie miałam się komu wygadać. No i dyscypliny, żeby być na każdej terapii, a nie, kiedy miałam na nią ochotę.
S.: Czego najbardziej żałujesz?
A.: Chyba tego, że nie miałam prawdziwego dzieciństwa. Nie mam zdjęć, nie mam miłych wspomnień. Chyba najbardziej tego.Klaudia
Klaudia po swoim falstarcie i powrocie do Bolanowa, opisanym w poprzedniej książce, obiecała sobie, że już nigdy nie trafi do psychiatryka. Mimo że z ciężkim sercem opuszczała dobrze znane sobie miejsce, nienawidziła go całą duszą. Paradoks polegał na tym, że owszem, nienawidziła, ale zarazem była to dla niej bezpieczna przystań. Pragnęła, aby już nic jej nie ograniczało. Wyszła z założenia, że jeśli zechce sobie zmarnować życie, będzie to jej decyzja i niech nikt nie próbuje tego zmieniać. Lecz w głębi duszy bardzo chciała, żeby było normalnie. Marzyła o domu i rodzinie. Była w końcu gotowa na zmiany w swoim życiu.
Dom dziecka z ulgą przyjął decyzję dziewczyny, że chce opuścić placówkę. Tak postanowiła i już. Nikt niczego jej nie proponował, niespecjalnie doradzał — ot, odchodzi jeszcze jedna problematyczna pensjonariuszka. Wyposażono ją w niewielkie pieniądze i kurtuazyjnie pożegnano. Klaudia zaplanowała odwiedziny u ojca. Była nim rozczarowana, gdyż jako rodzic nie spełnił swojej funkcji. Miała poprawne stosunki z macochą, ale to żona ojca, a nie jej mama. Jako osoba pełnoletnia nie będzie zdana na ich łaskę. Była też ciekawa dawnych znajomych i starych kątów. Czekała na dworcu autobusowym, a żeby czas jej się nie dłużył, założyła swoje wielkie słuchawki i odcięła się od tamtejszego gwaru. Od dłuższej chwili obserwował ją pewien chłopak. Klaudia, kiedy słuchała muzyki, wpadała w ten swój trans, zapominając o bożym świecie. Często zamykała oczy i poruszała się w rytm utworu, nie przejmując się, czy ktoś na nią patrzy. Po pewnym czasie musiała sprawdzić godzinę, by nie przegapić autobusu. Wtedy spostrzegła nieznajomego, który z wielkim rozbawieniem nadal jej się przyglądał. Zaskoczenie i konsternacja zagościły na jej twarzy. Chłopak w końcu podszedł i zapytał:
— Czego tak namiętnie słuchasz?
— Pytasz o gatunek czy wykonawcę? — odpowiedziała nieco speszona.
— O wszystko. — I bez zaproszenia usiadł obok dziewczyny.
Żeby mu dokuczyć i sprawdzić jego reakcję, powiedziała:
— Ta ostatnia niedziela Mieczysława Fogga.
Zrobił głupią minę, która wyrażała niedowierzanie i totalne zaskoczenie, po czym zrozumiał żart i oboje wybuchli śmiechem.
— Nie to, żebym miał coś do pana Mieczysława, ale nie uwierzę, dopóki sam nie usłyszę — powiedział, przysuwając się do Klaudii i nasłuchując muzyki.
— Kłamczuszka — skwitował to, co usłyszał. Ze słuchawek dochodziły bowiem rytmy techno.
Miał na imię Jacek. Był wysokim brunetem z nieco dłuższymi włosami, a niesforne loki tworzyły artystyczny nieład na głowie. Dwudniowy zarost, sportowe ubranie i buty składały się na luzacki styl. Rozmawiali najpierw o muzyce, a potem tak, jakby się znali z podwórka. Klaudia zrezygnowała z autobusu, na który czekała, postanawiając, że pojedzie późniejszym. Tym także nie pojechała, bo Jacek zaprosił ją na lody, a potem do kina. Dziewczyna zgadzała się na każdą propozycję, chłonąc każde wypowiadane przez chłopaka słowo. Pracował jako kelner, ale studiował zaocznie informatykę. Wieczorem bardzo wiele o sobie wiedzieli i jakoś trudno było im się ze sobą rozstać. Jacek wynajmował kawalerkę we Wrocławiu, a dzisiaj odwiedzał babcię. Niestety, musiał już wracać, i bardzo spontanicznie zaproponował, żeby Klaudia pojechała wraz z nim. Nie musiał długo czekać na odpowiedź i po godzinie jechali już razem pociągiem. Dziewczyna była zaskoczona swoim zachowaniem. Zawsze zdystansowana i nieufna, a tu, proszę, dała się ponieść chwili. Jacek zdążył się dowiedzieć, że Klaudia mieszkała w domu dziecka. Nie miał z tego powodu uprzedzeń, ale wiedział, że musi postępować z nią inaczej. Kiedy dotarli na miejsce, Klaudia rozejrzała się w niewielkim mieszkaniu, i stwierdziła, że jest tylko jedno łóżko. Nie była przygotowana na coś więcej. Chłopak jednak prędko wychwycił zażenowanie dziewczyny i wyjął ze schowka dmuchany materac, ukradkiem śledząc jej wzrok. Była zadowolona z obrotu sprawy, ale też zmęczona. Długo się nie zastanawiając, zagospodarowała swój kąt do spania i bardzo szybko usnęła. Jacek jeszcze chwilę przyglądał się śpiącej i wkrótce poszedł w jej ślady.
Spanie na materacu trwało kilka dni, ale codziennie poznawali się coraz lepiej. Klaudia zapomniała już o swoich planach, czyli odwiedzinach u ojca. Zadomowiła się u Jacka i w nowym mieście. Zaczęła myśleć o podjęciu pracy. Przypadek sprawił, że w pobliskim sklepiku zauważyła kartkę z propozycją pracy. Niewiele umiała, ale szybko się uczyła. Została przyjęta na dzień próbny i pokazała się z jak najlepszej strony. Była zadowolona, że ludzie zaczęli jej ufać. Pani Marianna, bo tak miała na imię jej pracodawczyni, uczyła ją wszystkiego, co jest potrzebne do obsługiwania niewielkiego sklepiku. Z czasem, kiedy Klaudia opanowała potrzebną wiedzę, szefowa dokładała jej coraz to nowe obowiązki.
Wszystkie te zdarzenia wyzwoliły w dziewczynie chęć dalszego działania i uzupełnienia wykształcenia. W tygodniu pracowała w sklepiku, a w weekendy uczęszczała do liceum dla dorosłych. Pragnęła jak najszybciej nadrobić stracony czas. Miała się z kim dzielić drobnymi sukcesami i miał ją kto wspierać w rozterkach czy momentach zwątpienia. Cieszyła się każdą, najkrótszą nawet chwilą spędzoną z Jackiem, często mu powtarzając, że ma apetyt na szczęście, co go zawsze bawiło, ale też nieco łechtało jego męską próżność.
Sielanka trwała kilka miesięcy. Późna jesień to trudny czas dla osób zmagających się z depresją. Jacek coraz częściej nie radził sobie ze zmianami nastroju swojej dziewczyny. Wybuchy złości przychodziły z byle powodu. Przypadkiem odkrył, że Klaudia powinna brać leki. Znalazł puste opakowania i zażądał wyjaśnień. Był zaskoczony i przerażony: czyżby związał się z wariatką? Jeszcze kilka dni bił się z myślami, jak ma postąpić, bo Klaudia nie chciała pójść do lekarza. Jednakże strach przed ewentualną odpowiedzialnością za stan psychiczny dziewczyny kazał mu pójść na skróty. Dał jej czas na znalezienie jakiegoś lokum i przeprowadzkę. Znów wrócił do łask dmuchany materac. Dziewczyna była zdruzgotana. Tak mocno go pokochała. W skrytości ducha wiązała z nim wszelkie plany na przyszłość, a tutaj taki cios… Wiedziała, że nie jest bez winy, ale prosiła, żeby jeszcze raz spróbowali. Niestety, Jacek już nie był zainteresowany ich związkiem. Miał wrażenie, że powstała między nimi bariera, której nie będzie w stanie pokonać. Stan psychiczny Klaudii błyskawicznie się pogarszał — spadła jej samoocena, pogłębiła się depresja i pojawiły się myśli samobójcze. Nie znalazła mieszkania, a pewnego dnia, gdy wróciła z pracy, jej rzeczy czekały na klatce schodowej. Nie miała dokąd pójść, ale dzięki pracy w sklepie poznała wielu mieszkańców i mnóstwo plotek. Działając zgodnie z dawnym instynktem, skierowała swe kroki do pobliskiej meliny. Wiedziała, co trzeba zabrać w gości, więc została przyjęta z entuzjazmem.
Na następny dzień poszła do pracy „wczorajsza”. Bała się, że jej pracodawczyni to spostrzeże, a nie był to bynajmniej koniec jej kłopotów. Koniec końców Klaudia otrzymała wypowiedzenie z pracy. Nie wiadomo, skąd pani Marianna już wiedziała o wszystkim. Czego jak czego, ale nowinek i ploteczek nigdy w sklepiku nie brakowało. Nikt nie lubi problemów. Większość sądzi, że należy ich zdecydowanie unikać, dlatego lepiej pozbyć się tej, która może ich przysporzyć. Unikać kłopotów, działać prewencyjnie i dbać tylko o własny interes. Takie było motto jej szefowej. Klaudia ze łzami w oczach odebrała wypłatę i wyszła na ulicę. Znów nie miała dokąd pójść i była oszołomiona wszystkimi zdarzeniami. Pozostała melina i dobrze już znany znieczulacz. Kupiła spore ilości alkoholu i przysiadła na ławeczce. Do niedawna wierzyła, że udało jej się zerwać z nałogiem, jednak pierwsze poważniejsze rozczarowanie i stare nawyki powróciły. Nie chciała jechać do ojca w takim stanie, bo wiedziała, że będzie piła razem z nim. Nie chciała upaść tak nisko, ale to, co wybrała, trudno nazwać mniejszym złem. Pociągała prosto z butelki na ławce w parku. Przełykała gorzkie łzy popijane piekącą cieczą. Robiło się coraz później i zdecydowała się poszukać noclegu w swoim nowym domu. Zataczając się, dotarła do starej bramy, a stamtąd nie miała już daleko. Słychać było już od schodów, że towarzystwo dobrze się bawi. Przyjęto ją jak swoją, a przyniesiony alkohol potraktowano jak bilet wstępu.
Klaudia mieszkała w melinie przez kilka dni. Dopóki miała pieniądze, kupowała alkohol w sklepie, a gdy się skończyły, piła to, czym częstowali gospodarze. Pewnej nocy ktoś wezwał karetkę, bo znalazł ją nieprzytomną na ulicy. Zapewne wysłali dziewczynę po zaopatrzenie, a ona okazała się zbyt pijana, żeby dotrzeć na miejsce. Była też brudna i śmierdząca, co wzbudzało litość i jednocześnie odrazę. Do jej świadomości docierały zaledwie fragmenty rozmów, jedno zdanie utkwiło jej jednak w pamięci: „Taka młoda, szkoda, pewnie już z niej nic nie będzie”. Dopiero rano odzyskała świadomość. Została wypłukana z alkoholu metylowego i miała wiele szczęścia, że nie oślepła. Cóż z tego, skoro gdy tylko się pozbierała, marzyła tylko o tym, żeby się znów napić. Nachodził ją ten cholerny smutek… Nic nie było ważne, jedynie uporczywe myśli kręcące się wokół alkoholu. Dopiero po kilku kieliszkach stawała się nieco weselsza, a potem niczym zbliżający się mrok nadchodziły poczucie beznadziejności i psychiczny dół wielkości leja po bombie. Wiedziała, że bez pomocy marnie skończy, że to będzie jak wycieczka w jedną stronę. Stoczyła się na samo dno, z którego nie potrafiła się wydostać. Te obietnice bez pokrycia, że przestanie i ułoży sobie życie od nowa… Potem wstyd, że jest taka słaba, i znów upijała się do nieprzytomności.
Nie miała dokąd pójść po wypisie ze szpitala. Ktoś chciał jej dać szansę i znalazła się w ośrodku interwencji kryzysowej. Był psycholog, terapia i czyste miejsce do spania. Stopniowo odzyskała grunt pod nogami. Ktoś pomógł jej znaleźć pracę, ktoś inny — mieszkanie. Nic wielkiego, ale na jej potrzeby w sam raz. Praca w sklepie ze sprzętem AGD i powrót do szkoły. Tylko te myśli o utraconej miłości… Nie będzie umiała zaufać komuś ponownie. Tak trudno jest żyć bez niego. Czekała na jakąkolwiek wiadomość, której nie było. Żyła przeszłością, wspominając jego głos, uśmiech, dotyk… Poznała to, co nazywają miłością — która dała jej skrzydła i wiarę w siebie. Teraz pozostały jej tylko ból i łzy. Musiała się od tego zdystansować. Zniszczyła wszystkie pamiątki po Jacku, próbowała wymazać go z pamięci. „Trzeba żyć dalej” — wmawiała sobie przed lustrem i zakładała maskę. Nienawidziła siebie za swoją hipokryzję, próbując ukryć swoją wewnętrzną walkę. Potrzebowała wsparcia, którego nie było.
Jak długo można udawać?
Było coraz gorzej. Chodziła do pracy jak automat, wracała, by znów nie móc patrzeć na siebie w lustrze. Czuła do siebie odrazę za to całe udawanie, a nie miała komu opowiedzieć, co tak naprawdę czuła. Nie chciała wracać do psychiatryka. Podczas terapii skupiała się tylko na tym, żeby nie pić — teraz upijała się solidnie jedynie w weekendy.
To był jeden z tych dziwnych dni. Wstała pozornie całkiem spokojna i pogodzona ze światem, nie potrafiła jednak porozumieć się z siostrą, a rozmowa skończyła się kłótnią. Nie chciała brać jej problemów na swoje już mocno obciążone barki. Czasami do siebie dzwoniły, ale próby zbliżenia kończyły się niepowodzeniem. Dzień wcześniej odebrała recepty od psychiatry i postanowiła, że je w końcu wykupi. Lekarz wypisał jej zapas na dwa miesiące: antydepresanty, leki nasenne oraz antybiotyk z powodu kolejnej anginy. Zastanawiała się nad tym przez dwa tygodnie, wyczekując odmiany albo cudu, lecz nic takiego się nie stało — tylko pogłębiająca się depresja. Było bardzo źle. Płakała nawet z powodu, że nie zdążyła przejść na zielonym świetle. Coraz częściej myślała o przeszłości. Przypomniała sobie dzieciństwo — jak ojciec nie znalazł dla niej choćby odrobiny serca i kawałka dachu nad głową. Wyrzucała z siebie bezgłośnie najgłębsze pokłady żalu, jej życie mogło wyglądać inaczej, a tak — niekochana, niechciana i nikomu niepotrzebna — szła bez celu, dopieszczając pewną myśl. Odbierze sobie życie. Usiadła na ławeczce, na niewielkim skwerze. Była spokojna i opanowana, sprawiając wrażenie osoby, która potrzebuje chwilowego odpoczynku. Następnie połknęła cały zapas wykupionych leków, czekając na pocałunek śmierci. Zdążyła jeszcze przeprosić siostry w SMS-ach za swoją determinację, ale nikt nie zareagował. Była gotowa i pogodzona z tym, że niedługo spotka się ze swoją mamą. Po dwudziestu minutach myślała, że serce wyskoczy jej przez gardło. Była coraz słabsza, chciała iść, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. Z wielką determinacją udało jej się zrobić kilka kroków, potem jeszcze kilka. Mijała ludzi, którzy obojętnie obserwowali jej poczynania. Zapewne wyglądała jak pijana. Potknęła się tuż za rogiem, na mniej uczęszczanej ulicy, i już nie wstała. Zadała sobie ostatnie pytanie: „To tak się umiera w samotności?”.
Obudziła się po dwóch dniach. Ponownie miała wiele szczęścia, bo ktoś ją znalazł i zadzwonił do pogotowia. Jeszcze kilka minut i nie byłoby kogo ratować. Była wściekła, że ktoś się wtrącił, ale tak naprawdę to chciała żyć i pragnęła być szczęśliwa, tak jak wtedy z Jackiem. Tłumaczyła sobie, że to mama ją uratowała, że dla niej jest jeszcze za wcześnie. W szpitalu poznała pewną młodą kobietę. Walczyła ona z chorobą nowotworową, miała pięcioletnią córeczkę Kasię i męża, który ją porzucił. Usłyszawszy, że żona jest poważnie chora, wyprowadził się, kiedy była w pracy. Nie mieli jeszcze rozwodu, bo ona liczyła, że może wróci, a on liczył, że może umrze. Anna bardzo chciała żyć i tym swoim entuzjazmem zarażała Klaudię. Pragnęła żyć i wychować córkę. Dyskutowały przez wiele godzin, a Anna starała się na nowo odsłonić uroki życia przed zrezygnowaną Klaudią. Dzieliła ich dziesięcioletnia różnica wieku, ale żadnej z nich to nie przeszkadzało. Zawiązała się między nimi swoista nić porozumienia. Po wypisaniu ze szpitala Klaudia regularnie odwiedzała tę niezwykłą kobietę i z czasem porozumienie przerodziło się w przyjaźń. Anna zatrudniała dziewczynę do opieki nad małą Kasią, kiedy czuła się gorzej. Odciążyła z tego obowiązku swoją matkę, a zaoferowane pieniądze stały się dla Klaudii dodatkiem do skromnej pensji. Najważniejsze jednak, że stworzyły razem namiastkę rodziny. Dziewczyna przygarnęła nawet jakiegoś dachowca. Łapki miał czarne, był szary i tak samo samotny jak Klaudia. Ciężko pracowała w sklepie, będąc zatrudnioną na pół etatu, ale wypracowywała wielokrotnie więcej godzin, niż przewidywała umowa — pokrętne tłumaczenia pracodawcy sugerowały za to większe wynagrodzenie, lecz nie przełożyły się na rzeczywistość. Wahania nastroju zależały od obowiązków wypełniających dzień i przebywania wśród ludzi — najlepiej czuła się, gdy jej myśli były zaabsorbowane konkretnymi zajęciami. Najgorzej było w weekendy, bo miała sporo wolnego czasu… Nie szukała towarzystwa poza Anną i jej córką, ale rozumiała, że one mają swoje życie. W wolne dni, wieczorami, Klaudia po staremu upijała się aż do nieprzytomności, a swoje żale wylewała przed przygarniętym kotem. Wielokrotnie spłakana i totalnie pijana zasypiała gdzie popadnie, nie trafiając nawet do łóżka. Fotel, podłoga, co za różnica, skoro i tak nie pamiętała finału, kiedy kończyła się wódka.
Anna przegrywała z chorobą i coraz częściej była nieobecna. Podczas jej pobytu w szpitalu Kasią opiekowała się babcia. Któregoś dnia Klaudia otrzymała wiadomość, że Anna umarła. Jej jedyna ostoja i bratnia dusza odeszła. Nieopisany żal i smutek ogarnęły dziewczynę. Była w rozpaczy. Pokochała ją jak… No właśnie, jak matkę, przyjaciółkę, powiernicę? Tylko ona potrafiła jeszcze na nią wpłynąć, żeby się ogarnęła i wzięła za siebie. Ona też w nią wierzyła, twierdząc, że kiedyś pozna odpowiedniego chłopaka i stworzą razem rodzinę. Będzie ją chronił przed złym światem, a czasami przed nią samą. Anna potrafiła przekazywać pozytywną energię, mimo że sama jej potrzebowała. Pierwszy raz w życiu Klaudia zrobiła coś innego niż do tej pory. Swój żal przeżywała na trzeźwo. Nie upiła się, by w ten sposób oddać hołd zmarłej przyjaciółce. Była też trzeźwa na pogrzebie i może coś by z tego było, gdyby nie kolejna kłoda rzucona pod nogi. Straciła kolejną pracę, bo nie przedłużyli jej umowy. Może dla przeciętnego człowieka to nic takiego — znajdzie inną — ale nie dla niej. Nie miała ukończonego liceum ani kwalifikacji. Gdyby była facetem, to może mogłaby zarobić na budowie, ale nie była i przeczuwała wiążące się z tym trudności. Czynsz miała opłacony jeszcze na dwa tygodnie — ale co potem?
Zaczęła rozwiązywać problemy jak dawniej, czyli rozmawiając z kotem i pijąc alkohol, dużo alkoholu. Kilkudniowa abstynencja spowodowała, że upiła się znacznie mocniej, i to mniejszą ilością wódki. Doprowadziła się do takiego stanu, że bezwiednie oddała mocz, leżąc w ubraniu na podłodze. Kiedy się przebudziła, nie wierzyła, że znów jest tak bardzo upodlona. Było jej wstyd, po raz kolejny nienawidziła siebie i swojego życia. Powróciła myślami do swojej utraconej miłości, utraconej przyjaciółki, a potem do zmarnowanych lat, z trudem przypominając sobie te dni, gdy była szczęśliwym dzieckiem. Nie miała siły ani pomysłu na życie. Musiała doprowadzić się do porządku i wyjść z domu. Nie poszła szukać pracy, ale szła przed siebie, a niemoc i żal wyciskały z niej kolejne łzy. Nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się nad grobem przyjaciółki. Nie chciała wracać do domu, a monologi wypowiadane do kota pogłębiały jej depresję. Leczyła się z depresji od bardzo dawna, dopiero później odkryła, że po kilku głębszych jest fajniej. Cóż, trzeba było żyć dalej albo…
Niedługo potem Klaudia straciła wszystko. Wyprowadzając się z mieszkania, oddała kota sąsiadce. Nie miała dokąd pójść. Formalnie stała się osobą bezdomną. Czasami nocowała na jakiejś klatce schodowej, a czasami w schronisku. Chętnie przyłączała się do towarzystwa meneli, nawet gdy ceną było jej ciało, znieczulając alkoholem ciało i duszę. Czuła się pusta w środku niczym wydmuszka. Tak wyglądało jej życie.
6 listopada 2017, godzina 01.41
Często się zastanawiam: czy życie może być piękne?
Przeszłam piekło, nie, ja jeszcze z niego nie wyszłam.
Lepsze jutro? Już dawno przestałam w to wierzyć.
Życie ma brzydkie kolory.
A ja chcę być kochana.
Zrozumiana przez bliskich.
Wybrałam samotność?
Nie, po prostu nie wiem, czym jest rodzinna więź.
To jest smutne.
Czuję się niechciana, niekochana, nikomu niepotrzebna.
Bo czym jest miłość?!
Nie znam odpowiedzi na to pytanie.
Wiem jedno. Życie jest do dupy.
Dlaczego nie potrafię cieszyć się jutrem?
Już nic mnie nie cieszy. Wszystko jest szare, takie bez nadziei.
Chyba straciłam już nadzieję.
Depresja ze mną wygrywa. Jest silniejsza. Nie dam jej rady.
Poddaję się.
Po napisaniu tego tekstu Klaudia ponownie targnęła się na życie. Podcięła sobie żyły. Została znaleziona w parku — w ostatniej chwili — i po raz kolejny uratowana. Jej życie uratowała przygodna kobieta. W krajach Dalekiego Wschodu, jeśli ktoś komuś ratuje życie, to staje się za niego odpowiedzialny. Tak też poczuła owa kobieta i uznała, że musi jej pomóc. Najpierw odwiedzała ją w szpitalu, a potem poszukała jej krewnych. Jakież było zaskoczenie dziewczyny, gdy przyszedł ją odebrać brat… Nie chciała wracać tam, gdzie kiedyś robiono jej krzywdę.
Ale jaki miała wybór?
Albo melina, albo… Była dorosła i wiedziała, że już nie da mu się krzywdzić. Jak coś będzie nie tak, to odejdzie. Małe dzieci wymagają opieki i uwagi, a tania siła robocza, za wikt i opierunek, jest nadal w cenie. Klaudia zajęła się tym, co już kiedyś robiła — sprzątała, gotowała, piekła, opiekowała się dziećmi — lecz była to dla niej swoista terapia. Może to dla niej przejściowy etap, by znów stanąć na nogi?
Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, a przysłowia są mądrością narodów. Klaudia nie miała zbyt wiele wolnego czasu, ale zabierała dzieci na spacery, były też one hamulcem przed zrobieniem czegoś głupiego. Była dorosła, a chciała być też odpowiedzialna, nie naraziłaby dziecka na niebezpieczeństwo przez swoją głupotę. Odwiedzała znajome kąty, gdzie powracały wspomnienia. Spotykała dawnych znajomych, którzy wracali do rodzinnych domów praktycznie tylko okazjonalnie. Część z nich mieszkała za granicą, a inni w głębi kraju. Wyjechali w pogoni za miłością, pieniędzmi, szczęściem czy czymś tam jeszcze. Klaudia w głębi duszy zazdrościła im innego życia. Coraz częściej czuła się niewolnicą i parobkiem. Najpierw zniewolił ją alkohol, a później sytuacja. Dojrzewała do kolejnej zmiany. Nieźle dogadywała się z bratową, ale jak dawniej kłóciła z bratem.
Któregoś dnia, podczas spaceru z dziećmi, spotkała Damiana. Był dobrym kolegą Patryka, który zginął tragicznie (co zostało opisane w poprzedniej książce). Był od niej o kilka lat starszy i dawno już zapomniał o burzliwej młodości. Był wychowankiem tego samego domu dziecka co Klaudia. Dużo o sobie wiedzieli i każde z nich miało wiele za uszami. Damian stał się dojrzałym i odpowiedzialnym mężczyzną. Wynajmował małą kawalerkę, pracował i myślał poważnie o przyszłości. Może nie był tak urodziwy, jak Jacek, ale na swój sposób uroczy — ciemne, błyszczące oczy i dołeczki w policzkach, uwydatniane przez śmiech, dawały efekt połączenia mężczyzny i chłopca. Zaczęli spotykać się coraz częściej. Któregoś dnia poszli razem na cmentarz, odwiedzając grób Patryka i matki Klaudii. Wróciły wspomnienia, pojawiły się łzy. Być może ta sytuacja przyspieszyła decyzję chłopaka i zaproponował, żeby Klaudia z nim zamieszkała. Zaskoczona dziewczyna nie mogła uwierzyć, że oto los dał jej kolejną szansę. Czuła coś do Damiana, lecz bała się jeszcze głośno nazwać to uczucie. Mimo wszystko postanowiła spróbować.
Przeprowadzka odbyła się nieco burzliwie. Oberwało jej się od wkurzonego brata, który krzyczał, że jest niewdzięczną suką, natomiast bratowa życzyła jej szczęścia. Tak naprawdę to ona nie miała z nim łatwego życia. Klaudia zapewniała jej swoją pracą pewien komfort, teraz wszystkie obowiązki znów spadną na jej barki. Na do widzenia brat wykrzyknął: „Jak znów znajdziesz się w rynsztoku, to przyjdziesz na kolanach, wredna suko!”. Klaudia nic nie powiedziała poza zdawkowym „Do widzenia”. Po tylu upadkach sama nie była już niczego pewna, nie chciała jednak myśleć o przeszłości.
Czas mijał, więź między tą parą była coraz mocniejsza. Klaudia odzyskiwała pewność siebie i nawet znalazła pracę w supermarkecie. Nie było tematu alkoholu. Jej głos brzmiał mocno i pewnie, a nutę szczęścia wyczuwało się na kilometr. Przygarnęła nawet nowego kota, który okazał się panią kotką. Żeby było śmieszniej, kocica zaplanowała powiększyć rodzinę. Czas rozwiązania jeszcze nie nadszedł, ale Klaudia musi przemyśleć sprawę, co zrobić z małymi kociątkami. Najchętniej zostawiłaby je wszystkie, ale lepiej poszuka im dobrego domu… Musi poukładać własne życie i zdać następny test z dorosłości. Postara się trzymać swoje szczęście za gardło, bo jak znów je wypuści, to…
Nie wypuściła! Stara się i sprawia wrażenie szczęśliwej.
Maciek
Tak, to ten przystojny Maciek, jeden z bohaterów poprzedniej książki. Resocjalizacja chłopaka przebiegła pomyślnie. Będąc jeszcze pacjentem Bolanowa, co dwa tygodnie regularnie wyjeżdżał na przepustki. Był bardzo zaradny. Znalazł sobie pracę w ręcznej myjni samochodowej. Z racji wieku został zatrudniony na czarno, ale okazał się bardzo pracowity i radził sobie nie gorzej niż pełnoetatowy pracownik. Różnica polegała jedynie na wynagrodzeniu. Mimo to potrafił on nieco zaoszczędzić i kupić sobie najpotrzebniejsze rzeczy. Taki dzielny i roztropny chłopiec… Czyżby wymiar sprawiedliwości się pomylił, umieszczając go w takim miejscu? Niestety, nie.
Nie miał jeszcze skończonych czternastu lat, kiedy matka z dnia na dzień wyjechała za granicę, zostawiając i jego, i dwójkę młodszego rodzeństwa. Ojciec, jako niewydolny wychowawczo, nie zapewniał dzieciom właściwej opieki i nadużywał alkoholu. Nie był najlepszym ojcem już wcześniej, a teraz, gdy pozostał sam z trójką dzieci, sytuacja zwyczajnie go przerosła. Maciek starał się nimi opiekować, ale tęsknota za matką i nadmiar obowiązków przytłoczyły młodego człowieka. W dzień udawał twardziela, a w nocy płakał do poduszki. Podobnie jak wiele dzieci bez rodzicielskiego nadzoru nie radził sobie z narastającą frustracją. Najpierw zamieniał jeden ból na inny, tnąc ostrzem przedramiona i pozwalając, by równocześnie spływały łzy i krew. Potem to już nie wystarczało i szukał ukojenia w używkach. Ciągle miał nadzieję, że mama wróci, albo chociaż zadzwoni, lecz nie było ani mamy, ani żadnej wiadomości. Narastająca depresja pchnęła go do prób samobójczych. Raz podciął sobie żyły, kiedy indziej próbował się powiesić. Za każdym razem w porę pojawiało się rodzeństwo. Widział ich strach, łzy, rozpacz i tylko dlatego nie dokończył dzieła. Tak naprawdę to Maciek swoim zachowaniem manifestował własną bezradność. Po interwencji sąsiadów dzieci trafiły do domu dziecka — młodsze jakoś się zaaklimatyzowały, ale Maćkowi było ciężko i szybko trafił do Bolanowa.