Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzieci źle wychowane - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieci źle wychowane - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 501 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY. DZIE­CIĘ ŹLE WY­CHO­WA­NE, GDY MA LAT TRZY.

Dzie­cię ma­ją­ce oko­ło trzech lat, moż­na już z pew­no­ścią za­li­czyć do ka­te­go­ryj: "źle wy­cho­wa­nych", bo już wte­dy może się ono oka­zać ma­leń­ką isto­tą, wca­le a wca­le nie­przy­jem­ną.

Mło­da ło­dy­ga wy­ro­śnie tak samo krzy­wo, jak duże drze­wo….

Po­wie­cie że to do­pie­ro małe bobo! Być może, ale ma ono już do­syć ro­zu­mu, aże­by poj­mo­wać, do­syć woli, aże­by sta­wiać opór, i do­syć siły, aże­by na­ro­bić wrza­wy.

Tkwią w tem wy­bit­ne skłon­no­ści doj­rzal­sze­go wie­ku, po­nie­waż je­że­li lu­dzie są wiel­kie­mi dzieć­mi, to i dzie­ci są ma­ły­mi ludź­mi.

* * *

Po­mów­my naj­pierw o ję­zy­ku dziec­ka.

Re­per­to­ar jego, jak­kol­wiek w rze­czy­wi­sto­ści bar­dzo roz­le­gły, wy­da­je się jed­nak zło­żo­nym wy­łącz­nie z for­mu­łek naj­ści­ślej okre­ślo­nych, a mia­no­wi­cie: "Ja chcę". – "Daj­cie mi spo­kój". – "Nu­dzisz mnie". – "Po­wiem ma­mie"…

Słow­nik jego wy­da­je się prze­waż­nie ta­kim, bo resz­ta jest do­dat­ko­wą, jed­nem sło­wem: cią­głe nie­za­do­wo­le­nie, sta­łe nie­po­słu­szeń­stwo i nie­ustę­pu­ją­ca nie­chęć.

Rano pierw­szy jego ruch, to nie­cier­pli­wość; ostat­ni krzyk, to skar­ga lub zu­chwal­stwo.

Od rana do nocy, sier­dzi się i po­mru­ku­je.

Nig­dy z ni­cze­go nie za­do­wo­lo­ne, cho­ciaż­by ro­dzi­ce, przy­ja­cie­le lub słu­gi wy­si­la­li się na to, żeby je za­jąć lub ro­ze­rwać. Wy­ma­ga­nia jego nie koń­czą się nig­dy.

Czy się wam może zda­je, że wam wdzięcz­ne za to, że­ście je ba­wi­li? By­najm­niej: gnie­wa się, gdy­ście je już ba­wić prze­sta­li.

A przy­pa­trz­cie się jego przy­zwy­cza­je­niom, któ­re moż­na­by już na­zwać man­je­ra­mi: gry­zie swo­ją bonę, dra­pie swych to­wa­rzy­szy, gro­zi swo­jej mat­ce, a na­wet ją bije, ona zaś po­prze­sta­je na­tem, że prze­ma­wia do nie­go to­nem uro­czy­stym: "A pa­skud­ne dziec­ko, bi­jesz swo­ją mat­kę!? Pfe, jak­że­to brzyd­ko mój pa­nie!…. Nie, ty nie je­steś już moim ko­cha­nym chłop­cem!

Gdy jaki krew­ny lub przy­ja­ciel chce chłop­ca po­ca­ło­wać, od­trą­ca go gwał­tow­nie łok­ciem, a gdy prze­cho­dzień nań po­pa­trzy, wy­krzy­wia się mu w oczy. Je­że­li wy­krzy­wie­nie uda­ło mu się do­brze, to jest było bar­dzo nie­ład­ne, albo bar­dzo śmiesz­ne, albo tak zro­bio­ne że zwró­ci­ło nań uwa­gę, wie­cie, kto się pierw­szy z tego śmie­je? Sami ro­dzi­ce, któ­rzy nad­to po­my­śle­li so­bie w du­szy, że chło­pak ich wca­le jest za­baw­ny.

"Wy­cho­dzi się na spa­cer.

Dziec­ko wska­zu­je cel prze­chadz­ki.

Mama wpraw­dzie chcia­ła za­ła­twić pil­ne spra­wun­ki lub mia­ła inne za­mia­ry… cóż ztąd! wszak­że tu rzą­dzi nie kto inny, tyl­ko ono.

* * *

Ro­dzi­ce wy­bra­li się w od­wie­dzi­ny.

Wnet dzie­ciak roz­kła­da się, a ra­czej rzu­ca się nie­zgrab­nie na ko­la­na mat­czy­ne, albo opie­ra się le­ni­wie o krze­sło, i to­nem znu­dzo­nym lub la­men­tu­ją­cym, woła: Mar­no, chodź­my już so­bie!

A mat­ka od­po­wia­da na­tych­miast: "Do­brze mój ty skar­bie! pój­dzie­my za­raz, tyl­ko bądź grzecz­ny!…

* * *

Przy sto­le, dzie­ciak wska­zu­je pal­cem ka­wał­ki po­traw, któ­re so­bie upa­trzył, to jest te, któ­rych "chce", inne są na­tu­ral­nie prze­zna­czo­ne dla ro­dzi­ny.

Nie­za­wod­nie, że dzie­cię w tym wie­ku sła­be jest, nie­zdol­ne do ni­cze­go i sto­sun­ko­wo naj­bar­dziej ze wszel­kich istot stwo­rze­nia za­leż­ne; nie­mniej wszak­że, ta ma­leń­ka osób­ka, nie­tyl­ko nie my­śli o wdzięcz­no­ści, ale nie ma naj­mniej­sze­go po­ję­cia, iż win­na jest co­kol­wiek­bądź i ko­mu­badź…

Wresz­cie nikt mu tego nig­dy nie ob­ja­śni.

Nie może nic uczy­nić samo przez się, a zda­je mu się, że jest sa­mo­wład­nym pa­nem, bo każ­dy ugi­na się przed nie­mi pod­da­je się jego fan­ta­zjom.

Oj­ciec za­ję­ty je­dy­nie przy­szło­ścią, od­da­je się cią­głej pra­cy, za do­bra zaś mat­ka roz­pły­wa się w mi­ło­ści i w go­rącz­ko­wej tro­skli­wo­ści…

Dzie­cię wchła­nia w sie­bie wszyst­ko, a nie po­czu­wa się do naj­lżej­szej wdzięcz­no­ści za tyle po­świę­ceń i przy­wią­za­nia.

Za­chcia­ło mu się cze­go? Bar­dzo słusz­nie, po­szu­kać mu za­raz i dać!….

Cóż prost­sze­go!

Więc jest głę­bo­ko prze­ko­na­ne, że i w ży­ciu, aże­by otrzy­mać ja­kiś upra­gnio­ny przed­miot, do­syć jest tyl­ko wy­cią­gnąć rękę lub przy­spie­szyć kro­ku. In­nych prze­szkód albo trud­no­ści, wca­le nie po­dej­rze­wa. A gdy mu się mówi, że nic nie­moż­na otrzy­mać bez pie­nię­dzy, od­po­wia­da śmia­ło: "Ta­tuś ma pie­nią­dze".

* * *

Co do sług, te w jego po­ję­ciu są je­dy­nie na to, aże­by mu słu­żyć. Stwo­rzo­ne są, na to – my­śli so­bie – sko­ro po­bie­ra­ją pła­cę, miesz­ka­ją w izbach osob­nych i słu­cha­ją roz­ka­zów. Więc też z pew­nem okru­cień­stwem daje im uczuć skrom­ne ich po­ło­że­nie.

Tym­cza­sem na­le­ży po­stą­pić wręcz prze­ciw­nie, wię­cej jesz­cze w in­te­re­sie na­sze­go syna, ani­że­li z uprzej­mo­ści dla owych ni­żej po­sta­wio­nych.

Na­le­ży szep­nąć po­ci­chut­ku do­bre­mu ser­dusz­ku dziec­ka, że bio­rąc mo­ral­nie i po chrze­ści­jań­sku, słu­dzy ma­jąc wię­cej obo­wiąz­ków od nas, mają jed­nak nie­mniej od nas praw, że za­prze­da­li swą swo­bo­dę z ko­niecz­no­ści, że trze­ba być dla nich do­brym, bo są mniej szczę­śli­wi od nas; że nie są oni ni­czem in­nem tyl­ko ubo­gi­mi, któ­rych nę­dzę zło­ci­my przez zwy­cza­jo­wą próż­ność, i że są dla tego ubra­ni we frak, bo się boją, aże­by nie cho­dzi­li w łach­ma­nach… Frak prze­cież, to nasz strój ce­re­mon­jal­ny, któ­ry sta­no­wi zwy­kłe sług ubra­nie, czyż nie tak?

Go­dzi­ło­by się nie ża­ło­wać i szer­szych wy­ja­śnień.

Na­ucz­my dziec­ko, że jego "bona", słu­żąc mu i trosz­cząc się o nie, po­zba­wi­ła tych usług wła­sne dzie­ci, po­trze­bu­ją­ce ich ty­siąc razy wię­cej, że je­dy­nie ubó­stwo zmu­si­ło tę ko­bie­tę do cof­nię­cia dzie­ciom swym mi­ło­snej opie­ki, do od­da­le­nia się od do­mo­we­go ogni­ska, aże­by pod ob­cym da­chem, stać się pod­le­głą i za­leż­ną.

Mat­ka żyje… a sy­no­wie jej są sie­ro­ta­mi!

Czu­le i de­li­kat­nie, śród piesz­czot i ca­łu­sów, po­wiedz­my dziec­ku to wszyst­ko, tak po­waż­ne za­ra­zem i tak tkli­we!

Po­wiedz­my mu: "tak po­trze­ba!"

Bo jemu po­trzeb­ną jest praw­da!

Och! mów­my tyl­ko bez oba­wy! Ser­ce jego, peł­ne dziw­nej czu­ło­ści i szla­chet­no­ści nie­wy­po­wie­dzia­nej, od­gad­nie to, cze­go jesz­cze ro­zum jego nie umie po­jąć w szcze­gó­łach.

Nie! nie wy­obra­żam so­bie, żeby to dzie­cię zdol­ne­mi było na­pluć w twarz mat­ce, dla tego tyl­ko, że jest ubo­gą.

Za­miast spla­mić tę twarz, po­zba­wio­ną piesz­czot oj­cow­skich, po­my­śli – je­stem tego pew­ny – o zło­że­niu na niej po­ca­łun­ku, tak jak­by to uczy­nił ów ma­leń­ki nie­obec­ny, i o wy­szep­ta­niu tego ślicz­ne­go zwie­rze­nia: Ja tak­że ko­cham cię!"

Usza­nu­je mat­kę opusz­czo­ne­go wów­czas, gdy już go­to­we był po­dra­pać albo ude­rzyć ko­bie­tę, wy­na­ję­tą za pie­nią­dze (1).

* * *

Za­le­d­wo dzie­cię do­szło do ja­kiej­bądź świa­do­mo­ści, już zna­la­zło gniazd­ko wy­god­ne, stół za­sta­wio­ny, łó­żecz­ko mięk­kie, sło­wem do­sko­na­łe wszyst­ko, co do ży­cia po­trzeb­ne.

Nie za­po­mnia­no ni­cze­go, za­po­mnia­no tyl­ko o wy­tłó­ma­cze­niu mu, że te wy­go­dy i przy­jem­no­ści, nie są udzia­łem każ­de­go, i że te róż­no­ra­kie do­bra, z któ­rych ono ko­rzy­sta, są przy­wi­le­ja­mi z któ­rych wie­le in­nych dzie­ci nie ko­rzy­sta nie­ste­ty nig­dy!

Ten nasz syn ma wszyst­ko co po­trze­ba, na­wet co zbyt­kow­ne, a tuż obok, brak in­nym tego, co naj­nie­zbęd­niej­sze.

–- (1) Przy­kład ro­dzi­ców jest tu nie­zmier­nie waż­ny. Ro­dzi­ce sami swo­jem obej­ściem ze słu­ga­mi, po­win­ni przy­uczać dziec­ko ma­chi­nal­nie nie­ja­ko, do po­sza­no­wa­nia słu­gi. Zwy­czaj za­gra­nicz­ny nie­nió­wie­nia do słu­gi: "ty" tak jak się to prak­ty­ku­je u nas, wiel­ce bywa po­moc­ny, bo przej­ście od "ty" do obe­lży­we­go sło­wa, na­der jest ła­twe; dziec­ko zaś przy­zwy­cza­jo­ne mó­wić "wy" (u niem­ców: "Sie" u fran­cu­zów. "vous"), za­sta­no­wi się póź­niej nad tem, do­ró­sł­szy co­kol­wiek, dla­cze­go nie ma pra­wa mó­wić "ty" do czło­wie­ka, któ­re­mu się pła­ci za usłu­gi; ta­kie za­sta­no­wie­nie do­pro­wa­dzi go do dal­sze­go wnio­sku, tego mia­no­wi­cie, że czło­wie­ka tego speł­nia­ją­ce­go swe obo­wiąz­ki, usza­no­wać na­le­ży. (P. T.)

Dla cze­go po­zwo­lić mu wie­rzyć, iż jemu tyl­ko na­le­ży się wszyst­ko?

Oto źró­dło strasz­ne­go sa­mo­lub­stwa, w któ­rem już wzra­stać bę­dzie.

Po­trze­ba zwal­czać ten pierw­szy ob­jaw, któ­ry póź­niej sta­je się pierw­szym na­ro­wem, al­bo­wiem zra­dza on wszyst­kie inne, wła­ści­we temu wie­ko­wi, ja­ko­to: zu­chwal­stwo, gry­ma­sy, gniew i nie­wdzięcz­ność.

* * *

Co za zdzi­wie­nie dla na­sze­go syna, gdy przy­pad­kiem któś mu po­wie, że się znaj­du­ją małe ubo­gie isto­ty, w tych sa­mych co on la­tach, któ­re dy­go­czą z zim­na, sy­pia­ją na sło­mie, nie ja­da­ją mię­sa ale chleb za­le­d­wo!

Jak­że te od­kry­cia zaj­mu­ją go i za­sta­na­wia­ją, w jaką ła­god­ną wpro­wa­dza­ją za­du­mę!

Na­gle, cały świat no­wych po­jęć i uczuć bu­dzi się w tej mło­dziut­kiej du­szy…

Z ja­kąż uwa­gą na­ce­cho­wa­ną wzru­sze­niem, z jaką mi­lut­ką cie­ka­wo­ścią słu­cha na­sze­go opo­wia­da­nia, do­ma­ga­jąc się szcze­gó­łów!…, rad był­by do­wie­dzieć się wszyst­kie­go tego, o czem do­tąd nie miał żad­ne­go wy­obra­że­nia.

Za­pew­ne nie­raz spo­tkał nie­szczę­śli­wych u pro­gu swe­go domu, albo domu są­sia­da, może im dal na­wet grosz jaki i po­szedł so­bie da­lej. Cóż dziw­ne­go! tam­ten to ja­kiś mały że­brak, a on, on jest bo­ga­ty!…. Cóż więc może być wspól­ne­go mię­dzy nimi?

Jemu wy­da­je się tak samo na­tu­ral­nem, uro­dzić się w ko­ron­kach i ubie­rać się w je­dwa­bie i ak­sa­mi­ty, jak to, że tam­ten nę­dzarz okry­ty jest łach­ma­na­mi.

Lecz my po­wiedz­my na­sze­mu sy­no­wi, że ten nę­dzarz jest ta­kiem sa­mem dzie­cię­ciem jak on, że i on chęt­nie kładł­by się na pu­chu, ja­dał wy­bo­ro­we po­tra­wy i ła­ko­cie, i ba­wił się nie­ustan­nie!

Po­wiedz­my mu, że to dzie­cię po­bla­dłe z gło­du i wszel­kich cier­pień, nie mia­ło za­pew­ne nig­dy w ży­ciu ani jed­ne­go ba­wi­deł­ka! – po­wiedz­my mu, że ten co nie na­ra­żo­ny jest na brak po­trzeb, na­le­ży do bar­dzo szczę­śli­wych. Tłó­macz­my mu czę­sto a ja­sno, że wszyst­ko to, co on wy­da­je, za­pła­co­ne jest pra­cą jego ojca, albo pra­cą jego dzia­dów, i że bar­dzo być może, że tego wszyst­kie­go, co go dziś ota­cza w ta­kiej ob­fi­to­ści, kie­dyś mu zu­peł­nie za­brak­nie.

Je­że­li się go o tem prze­ko­na, zmniej­szą się na­tych­miast jego wy­ma­ga­nia, i te­raz bę­dzie się ty­siąc­kroć wię­cej cie­szył wszyst­kiem co mu da­dzą, a co przed chwi­lą przyj­mo­wał obo­jęt­nie.

* * *

Nie­ina­czej. Ułóż­my po­rów­na­nie jak naj­bar­dziej ob­ra­zo­we, w któ­rem po jed­nej stro­nie po – mie­ść­my wszyst­ko to, co słu­ży dziec­ku do użyt­ku lub za­ba­wy, a z dru­giej to, cze­go brak znacz­nej więk­szo­ści dzie­ci. Od­na­wiaj­my i roz­cu­caj­my te wra­że­nia za każ­dym ra­zem, ile­kroć dziec­ku za­chcie­wa się cze­goś no­we­go, albo gdy in­stynk­tow­nie po­żą­da jesz­cze ja­kiejś wy­go­dy, – a wte­dy z ko­niecz­no­ści po­zna się na­tem, jak da­le­ce los jego jest szczę­śli­wy.

I wów­czas, mło­dziut­kie jego ser­ce do­zna ra­do­ści z otrzy­ma­ne­go do­bro­dziej­stwa i wdzięcz­no­ści wzglę­dem do­bro­czyń­ców, to jest ro­dzi­ców, tych wy­bra­nych przez Opatrz­ność sza­fa­rzy.

* * *

Krót­ko mó­wiąc, niech się do­wie jak naj­ry­chlej, że świat za­peł­nio­ny jest ludź­mi, któ­rzy cier­pią, w prze­ciw­nym bo­wiem ra­zie, za­miast umieć oce­nić to co po­sia­da, bę­dzie po­żą­dał i za­zdro­ścił tego, cze­go nie po­sia­da, a w na­stęp­stwie obu­rzać się bę­dzie wi­dząc, iż pra­gnie­nia jego roz­bi­ja­ją się o prze­szko­dy, nie­po­dob­ne do urze­czy­wist­nie­nia.

Am­bi­cyj­ki jego i ży­cze­nia, prze­no­szą za­wsze mia­rę tego co jest moż­li­wem do speł­nie­nia (po­nie­waż czło­wiek nie­na­sy­co­ny jest z na­tu­ry) tak, że mógł­by być prze­ła­do­wa­ny na tym pa­do­le pła­czu wszel­kie­mi wy­ma­rzo­ne­mi przy­wi­le­ja­mi, za­wsze jed­nak i po­mi­mo­to, uwa­żać się bę­dzie za naj­niesz­czę­śliw­sze­go ze wszyst­kich, je­że­li nie bę­dzie mógł za­dość­uczy­nić ja­kiejś fan­ta­zyi dzi­wacz­nej.

Dzie­cię może wmó­wić w sie­bie, że jest naj­bar­dziej upo­śle­dzo­ne z po­śród in­nych, dla tego tyl­ko, że nie ma tych lub owych ła­ko­ci albo za­ba­wek, bo wszyst­ko inne uwa­ża wte­dy za nic.

Po­dob­ne­go wma­wia­nia w sie­bie trze­ba się oba­wiać", bo czyż aż nad­to czę­sto nie za­stę­pu­je w ży­ciu, bo­le­sna i strasz­na rze­czy­wi­stość, pierw­szych złu­dzeń i cza­ro­dziej­skich ma­rzeń!

Je­st­to jed­na przy­czy­na wię­cej, aże­by na­uczyć ko­cha­ne­go dzie­cia­ka, że ist­nie­ją tu na zie­mi przy­kro­ści ko­niecz­ne, i że przy­jem­no­ści zwy­kłe i do­zwo­lo­ne uwa­żać trze­ba za­wsze za szcze­gól­ną ła­skę.

Jed­nem sło­wem, na­ucza­nie zno­sze­nia nie­do­stat­ku, po­win­no sta­no­wić pod­sta­wę pierw­sze­go wy­cho­wa­nia po­waż­ne­go a dziel­ne­go.ROZ­DZIAŁ DRU­GI. DZIE­CIĘ ŹLE WY­CHO­WA­NE, GDY MA LAT DZIE­SIĘĆ.

Dzie­cię ma lat dzie­sięć…

Zu­chwal­szem jest jesz­cze ani­że­li wte­dy, gdy mia­ło trzy lata, bo na wię­cej się od­wa­ża.

Krzy­czy gło­śniej, bo moc­niej­sze.

Jest zło­śliw­sze, bo już bar­dziej roz­wi­nię­te.

I prze­bie­glej­sze, i umie­ją­ce le­piej uda­wać, bo ma do­świad­cze­nie. Krzew od­rósł od zie­mi, oto i wszyst­ko, ale rdzeń nie zmie­ni­ła się by­najm­niej. Ro­dzi­ce za­czy­na­ją te­raz miar­ko­wać, że może dzie­cię swe źle wy­cho­wu­ją…

Nie­ste­ty – klam­ka już za­pa­dła.

Trze­ba się bę­dzie nie­ba­wem przy­znać do tego, i aże­by mieć spo­kój, po­wie­rzy się je z naj­więk­szym po­śpie­chem opie­ce in­nych. Ci inni mają w za­da­niu po­pra­wę mal­ca.

* * *

Trze­ba, aże­by ten wy­ro­stek wziął się na­praw­dę do ro­bo­ty – po­wta­rza­ją ro­dzi­ce, szczę­śli­wi z bło­go­sła­wio­nej ko­niecz­no­ści roz­łą­cze­nia się z "piesz­czosz­kiem", z któ­re­go sta­now­czo "nic wy­do­być" nie byli w sta­nie.

Co za ulga! ja­kie po­zby­cie się kło­po­tu!

Chło­piec nie jest by­najm­niej zły – mó­wią od­da­jąc go – prze­ciw­nie, ma do­bre ser­ce; tyl­ko że jest za żywy i zbyt fi­glar­ny, trze­ba­by go tro­chę wziąć ostrzej… (nie dla tego mó­wi­my, że to nasz syn, ale rzad­ko się zda­rzy tyle zdol­no­ści w in­nem dziec­ku)!….

W rze­czy­wi­sto­ści zaś, tak mało daje on do­wo­dów in­te­li­gen­cyi, że chy­ba cho­wa cały za­pas na po­źniej…

Na­tu­ral­nie ro­dzi­ce nie przy­zna­ją się do tego, że obec­no­ści mal­ca znieść było nie­po­dob­na, że był za­nad­to nie­sfor­nym, aże­by być po­słusz­nym, i za­nad­to "tę­gim i sil­nym", aże­by się ośmie­lo­no spró­bo­wać na nim siły.

Mat­ka zwłasz­cza, nie od­wa­ży­ła­by się na wy­da­nie sta­now­cze­go roz­ka­zu, bo wie do­brze, że jej nie po­słu­cha­no­by, a kary wy­mie­rzyć­by nie mo­gła.

Zwie­rzy się na­wet na ucho przed mę­żem, że ba­ła­by się "otrzy­mać coś w upo­min­ku" od mło­de­go bru­ta­la, któ­ry "nie może się już po­ha­mo­wać, gdy wpad­nie w pas­sya".

Istot­nie ma słusz­ne po­wo­dy oba­wia­nia się. Ta­kim jest ten mały je­go­mość.

* * *

I. Dla chłop­ca na­de­szła chwi­la po­my­śle­nia o wy­swo­bo­dze­niu się. Ma on świa­do­mość, że się z nim li­czą, że może przez ja­kiś skan­dal skom­pro­mi­to­wać ro­dzi­nę, któ­ra bę­dzie mu wo­la­ła ustą­pić, ani­że­li się na to na­ra­zić.

* * *

W jaki spo­sób ob­ja­wi się to pierw­sze a waż­ne usi­ło­wa­nie wy­swo­bo­dze­nia się? Oto:

Naj­pierw, po­ro­bi bez po­zwo­le­nia małe spra­wun­ki, ucie­kać bę­dzie od nad­zo­ru swych ro­dzi­ców, chwy­ta­jąc wszel­ką spo­sob­ność byle być od nich zda­le­ka, krót­ko mó­wiąc: bę­dzie się sta­rał od­osab­niać ile moż­no­ści. Nie znaj­do­wa­nie się ra­zem z ro­dzi­ca­mi sta­nie się od­tąd naj­mil­szym jego ce­lem, bo to­wa­rzy­stwo ro­dzi­ców nu­dzi go…

A ci bied­ni jak­że się tem mar­twią! lecz czyż po­win­ni dzi­wić się temu?

Są­dzi­li, iż za­pew­nia­ją szczę­ście chłop­ca, od­da­la­jąc od nie­go wszyst­kie przy­kro­ści i prze­ciw­no­ści, lecz na­tem tyl­ko ogra­ni­cza­ła się ich cia­sno po­ję­ta tro­skli­wość.

A czy on czuł się prze­zto szczę­śliw­szy?….

Z pew­no­ścią, nie.

Ustę­po­wa­li mu bo­wiem za­wsze, ale przed­tem nim zmię­kli, sprze­ci­wia­li mu się, a do­pie­ro po­tem po­tę­pia­li go i ga­ni­li. On tego nie za­po­mniał i gniew żywi do­tąd.

Nie śmie­jąc mu po­wie­dzieć: "nie chcę", cho­wa­li się praw­do­po­dob­nie za mur złych ar­gu­men­tów, któ­rych nie­lo­gicz­no­ści nie mógł on nie do­strzedz.

I jak­że­by wy­mów­ki ro­dzi­ciel­skie nie mia­ły być chwiej­ne i błęd­ne, sko­ro aże­by mu od­mó­wić, wy­szu­ki­wa­li ty­sią­ce przy­czyn naj­roz­ma­it­szych a nie­praw­dzi­wych, za­miast wska­zać mu je­dy­ną praw­dzi­wą, to jest: nie po­zwa­lam!….

* * *

Przy­pa­trz­cie się dziec­ku, jego czy­nom i sło­wom, wszyst­ko dąży do jed­ne­go tyl­ko celu: przy­go­to­wa­nia po­wol­ne­go ale pew­ne­go, owe­go wy­swo­bo­dze­nia się.

Nie­ustan­nie nad tem pra­cu­je, uni­ka­jąc zda­wa­nia spra­wy z użyt­ku swe­go cza­su, z ksią­żek, któ­re czy­ta, i z od­wie­dzin, któ­re skła­da przy­ja­cio­łom…

Szcze­gół przy­tem nie­zmier­nie cie­ka­wy dla spo­strze­ga­cza: nie­znacz­nie za­prze­sta­je wszel­kich zwie­rzeń, i zda­je się, jak gdy­by szu­kał ja­kiejś za­sło­ny, za któ­rą­by się schro­nił.

Dla cze­go?

Bo prze­czu­wa, że nie­dłu­go za­pra­gnie się ukry­wać, że wkrót­ce za­tem kło­po­tli­wem się dlań sta­nie zda­wa­nie spra­wy ze swe­go po­stę­po­wa­nia.

Cie­ka­wość jego już pod­bu­dzo­na… Z nie­cier­pli­wo­ścią ra­de­by prze­rzu­cać same kart­ki ży­cia i wsta­wiać na­po­wrót te, któ­re wy­dar­to przez roz­sąd­ną prze­zor­ność.

Rzecz pro­sta, że wszyst­kie­go tego nie tło­ma­czy so­bie umysł jego w for­mie syl­lo­gi­stycz­nej, ato­li prze­wi­du­je już ja­sno, bo go in­stynkt nie zwo­dzi.

* * *

II. Dru­gim ry­sem cha­rak­te­ry­stycz­nym, wła­ści­wym temu wie­ko­wi, jest nie­wzrus­so­na pew­ność sie­bie.

Uwa­ża się za oso­bi­stość, roz­ma­wia o wszyst­kiem, udzie­la swo­jej rady, roz­bie­ra zda­nia lu­dzi star­szych, wal­czy prze­ciw opin­jom spe­cja­li­stów, i naj­ener­gicz­niej prze­czy swe­mu ojcu.

Co się zaś ty­cze mat­ki… tak so­bie lek­ce­wa­ży jej ro­zum, że jej na­wet nie czy­ni za­szczy­tu za­prze­cza­nia. To taka bied­na ko­bie­ci­na!

Ona od­zy­wa się do nie­go… on wzru­sza ra­mio­na­mi z li­to­ścią.

– Ależ tego nie wiesz mamo! – taką jest zwy­kła jego po­gar­dli­wa od­po­wiedź.

Kie­dy miał trzy lata, na­rzu­cał swą wolę i ustę­po­wa­no mu.

Ma­jąc te­raz dzie­sięć lat, chce aże­by bez­wa­run­ko­wo zga­dza­no się na jego zda­nie.

Nie wąt­pi o ni­czem, twier­dzi nie wie­dząc, a prze­czy z zu­chwa­ło­ścią po­ża­ło­wa­nia god­ną.

* * *

III. Bar­dzo czę­sto, za­chę­ca­ny bywa w swem zu­chwal­stwie i w swych za­chcian­kach nie­pod­le­gło­ści, przez pew­ną ka­te­go­ryą po­ufa­łych przy­ja­ciół domu, któ­rych trze­ba­by od­pę­dzić jak fe­brę, po­nie­waż wy­wie­ra­ją oni naj­opła­kań­szy wpływ na dzie­ci, a wpływ tem nie­bez­piecz­niej­szy, że się po­wta­rza czę­sto i zda­je się mieć po­par­cie w sa­mej­że ro­dzi­nie.

* * *

Gdy­by jaki obcy, jaki przy­pad­ko­wy prze­cho­dzień lub zna­jo­my, po­pu­ścił wo­dze swe­mu ję­zy­ko­wi, albo na­ma­wiał dziec­ko do ja­kie­goś złe­go czy­nu, oj­ciec wmie­szał­by się na­tych­miast i nie­za­wa­hał ska­rać na­trę­ta jak na­le­ży.

"Je­że­li się na mnie roz­gnie­wa – po­my­śli – tem le­piej, nie wró­ci wię­cej i ba­sta".

Lecz przy­pu­ść­my, że je­st­to je­den z po­ufa­łych domu, tych co to wcho­dzą o każ­dej dnia go­dzi­nie, roz­ma­wia­ją swo­bod­nie i zy­sku­ją bez wie­dzy ro­dzi­ców, sta­now­czy wpływ na dzie­ci, czy ba­wiąc je lub ba­wiąc się z nie­mi, czy ofia­ru­jąc im sute po­dar­ki; przy­pu­ść­my po­wta­rzam, że je­den z ta­kich, gani ojca lub mu się sprze­ci­wia..

Z pew­no­ścią nikt mu i słów­ka wy­rzu­tu nie uczy­ni, z oba­wy aże­by go nie ob­ra­zić, po­nie­waż jest on tu w domu jak krew­ny, a lubo ro­dzi­ce czu­ją się nie­raz do­tknię­ci i na­wet ob­ra­że­ni, schy­lą jed­nak gło­wę i za­tka­ją uszy… Skoń­czy się na­tem, że lek­ko­myśl­ny przy­ja­ciel, za­stą­pi w koń­cu zu­peł­nie ojca, któ­ry od­tąd pod­rzęd­ną za­le­d­wo od­gry­wać bę­dzie rolę.

* * *

Je­den przy­kład z po­mię­dzy ty­sią­ca.

Oj­ciec za­ka­zał sy­no­wi wy­cho­dzić z domu. Roz­kaz był sta­now­czy i nie­odwo­łal­ny. Tym­cza­sem ów próż­nia­czy przy­ja­ciel, przy­szedł na śnia­da­nie, nie na słu­cha­nie przy­krej sce­ny. Chcąc przy­tem być chęt­nie wi­dzia­ny przez chłop­ca, któ­re­go lubi po swo­je­mu, roz­kaz ów wła­sno­wol­nie zno­si.

– Do­brze już, skoń­czo­ne, nie­mów­my wię­cej o tem. Dru­gi raz po­pra­wi się i bę­dzie grzecz­niej­szy. Temi sło­wy roz­strzy­gnie ów Men­tor przy­pad­ko­wy i wręcz woli ojca, pój­dzie z chłop­cem na prze­chadz­kę.

Ła­two zgad­nąć, że wie­czo­rem roz­pocz­nie się wal­ka na nowo, jesz­cze go­ręt­sza niż wprzó­dy.

Ato­li cóż­to ob­cho­dzi przy­ja­cie­la?

Al­boż on jest przy tem?

* * *

Chcę wie­rzyć, iż ten­że jako uczci­wy czło­wiek, nie bę­dzie mal­ca uczyć nie­po­słu­szeń­stwa, ale po­peł­ni tyle nie­zręcz­no­ści, że osta­tecz­nie wyj­dzie na jed­no i to samo.

A więc, po za ple­ca­mi ro­dzi­ców, bę­dzie mu do­star­czał za­ka­za­nych przy­sma­ków, da mu po­kry­jo­mu przed­miot lub za­baw­kę za­ka­za­ną, uła­twi skry­cie roz­ryw­kę, któ­rej' mat­ka nie do­zwo­li­ła i za­pew­ne nie bez po­wo­du, na­resz­cie do­star­czy unie­win­nia­ją­cych ob­ja­śnień, o któ­rych oj­ciec uwa­żał za sto­sow­ne za­mil­czeć…

I tak da­lej, i tak da­lej.

Po­czem, za­spo­ko­iw­szy cie­ka­wość chłop­ca, nie­omiesz­ka do­dać tej naj­fa­tal­niej­szej uwa­gi: "Tyl­ko pa­mię­taj, ani sło­wa o tem przed ro­dzi­ca­mi.

I ma­lec za­mil­czy…

Na­zwać­by to moż­na słusz­nie: naj­nie­za­wod­niej­szym spo­so­bem, oba­la­ją­cym po­wa­gę ro­dzi­ców, bo na praw­dę, ten oj­ciec wy­da­je się te­raz sy­no­wi dziw­nie po­dob­nym do in­tru­za, gdy prze­ciw­nie ów przy­ja­ciel, wy­da­je się mu bo­żysz­czem, go­rą­co za­wsze ocze­ki­wa­nem i piesz­czo­nem.

* * *

Przy­zna każ­dy, że taką rolę od­gry­wa­ją za­wsze lu­dzie bez za­ję­cia, wi­dzą­cy w tem tyl­ko spo­sob­ność prze­pę­dze­nia chwil­ki cza­su i nic wię­cej. Wszak nie­rów­ność wie­ku nie po­zwa­la wie­rzyć, izby roz­mo­wa z ma­ło­let­nim była tak da­le­ce zaj­mu­ją­cą, ale co chce­cie, ma­lec "taki za­baw­ny!"

Je­st­to mały Tri­bo­ulet, któ­re­go wy­krzy­wia­nia się roz­śmie­sza­ją, a żar­ty spę­dza­ją chmu­ry z czo­ła. Szu­ka się go jak pierw­szej lep­szej roz­ryw­ki.

Tak jest. Psu­je się go, ba­wiąc się sa­me­mu przy­tem, a cza­sem wi­dzi się za­ba­wę w tem wła­śnie, aże­by go psuć.

Bądź­co­bądź, przez chwil­kę aby człek się ro­ze­rwie… a ro­dzi­ce po­tem, niech so­bie ra­dzą jak im się po­do­ba. To ich rzecz.

… Dzie­ciak ucho­dzi, daj­my na to, za po­ufa­lą­ce­go się i zu­chwal­ca.

Do­bry przy­ja­ciel ro­dzi­ny, (któ­ry chce się tyl­ko po­ba­wić) za­cznie go wy­ba­dy­wać… pod­da­wać mu myśl, jak po­stą­pić z ro­dzi­ca­mi lub ze słu­ga­mi, w tej skry­tej na­dziei, że usły­szy ja­kiś nie­do­rzecz­ny kon­cept lub nie­grzocz­ność.

Usły­szaw­szy ją, po­tę­pi go gło­śno, na­wet bar­dzo gło­śno, ale w taki ja­kiś spo­sób, że wy­glą­da to ra­czej na po­chwa­łę ani­że­li na na­ga­nę.

* * *

"W rze­czy­wi­sto­ści, dzie­ciak poj­mu­je do­sko­na­le że go uwa­ża­ją za za­baw­ne­go, zda­je mu się prze­to, że jest nad­zwy­czaj­nie dow­cip­ny.

Otóż, czło­wiek do­ro­sły czy ma­lec, z chwi­lą, gdy wy­wo­łu­je śmiech, ma wszel­kie praw­do­po­do­bień­stwo za sobą, że mu się wieść bę­dzie do­brze na świe­cie.

"On taki za­baw­ny!" cią­gle się sły­szy jako naj­wyż­szą po­chwa­łę – bo lu­bi­my roz­ryw­kę za ja­ką­bądź cenę.

* * *

Za­tem ów przy­ja­ciel spraw­dził, że dzie­ciak ośmie­lił się użyć wy­ra­żeń nie­przy­zwo­itych, wy­ra­zów bru­tal­nych, prze­zwisk lub ośmie­sza­nia ja­kiejś czci­god­nej oso­by; sły­szał, jak tego prze­drzeź­niał, a tam­tej ją­ka­nie na­śla­do­wał; – wi­dział, jak uda­wał czyjś chód nie­zgrab­ny lub czy­jeś ka­lec­two, albo ru­chy po­spo­li­te słu­gu­sów, albo bła­zeń­skie sko­ki ulicz­ni­ków.

Czy­liż prze­zto nie za­po­cząt­ko­wał on sam wła­śnie, ma­leń­kie­go przed­sta­wie­nia te­atral­ne­go, na któ­rem nie­tyl­ko sam się bawi, ale i in­nych jesz­cze za­pra­sza?

A ów ma­lec, nie je­st­że zdol­nym ak­to­rem?

Biją okla­ski, pod­że­ga­ją nie­cne mal­ca po­stę­po­wa­nie i zły jego uczy­nek.

Jaki pięk­ny po­wód do po­kła­da­nia się od śmie­chu!

Wy­szy­dzić star­ca, kry­ty­ko­wać błę­dy bliź­nie­go, wy­śmie­wać ka­lec­two! Istot­nie, przed­mio­ty god­ne śmie­chu!

I czyż­to rze­czy­wi­ście nie naj­lep­sze dro­gi, pro­wa­dzą­ce do wy­ro­bie­nia gu­stu, dow­ci­pu i ser­ca?!….

"Ach mój Boże jaki on pysz­ny! Jak on to do­brze robi! przy­siądź­by moż­na że to tam­ten, nie, to chy­lą sły­szy się jego sa­me­go. Wiesz co papo, że z twe­go syna bę­dzie zna­ko­mi­ty ko­nie­djant. Ma tu­szyst­kie wa­run­ki na ak­to­ra]..

A oj­ciec, bar­dzo czę­sto, po­gła­ska­ny próż­no­ścią, za­miast pa­mię­tać o swym obo­wiąz­ku, mówi sam do sie­bie: "Istot­nie, tkwi coś w tym chłop­cu nie­zwy­kłe­go".

Mat­ka, de­li­kat­niej­sze­go po­czu­cia, nie po – wstrzy­ma się od za­wo­ła­nia: (mó­wię za­wsze o uczci­wych ro­dzi­cach).

– Pfe smar­ka­czu! Nie wie­szże o tem, że twój po­stę­pek, to rzecz bar­dzo brzyd­ka, – wstydź się, ty mały urwi­sie!

Trze­ba jed­nak sły­szeć ja­kim gło­sem mó­wio­ne są te sło­wa, aże­by zro­zu­mieć, ile war­te całe na­po­mnie­nie!

Bo rów­no­cze­śnie głasz­cze się mal­ca pod bro­dę, albo kła­dzie się rękę na jego czu­pry­nie, rzu­ca­jąc za­ra­zem skry­cie jed­no z tych czu­łych spoj­rzeń, któ­rych ta­jem­ni­cę po­sia­da­ją tyl­ko mat­ki.

W grun­cie rze­czy mój ma­leń­ki, nie wierz ani słów­ka z tego wszyst­kie­go, com ci po­wie­dzia­ła,

* * *

Jesz­cze nie ko­niec na­tem.

Ro­dzi­ce przyj­mu­ją, w cią­gu ty­go­dnia in­nych po­ufa­łych przy­ja­ciół; a wszy­scy po­cząw­szy od mło­de­go próż­nia­ka aż do zu­ży­te­go star­ca, nie ża­łu­ją so­bie przy mal­cu naj­ha­nieb­niej­szych wy­ra­żeń.

Są to wpraw­dzie tyl­ko wy­ra­zy obo­siecz­ne, al­lu­zye da­ją­ce dużo do my­śle­nia, i dwu­znacz­ni­ki za­le­d­wo osło­nio­ne… ale wszyst­kie prze­cho­dzą, gład­ko.

Szczę­ściem jesz­cze, gdy przy de­se­rze, nie za­cznie się opo­wia­dać wprost dyk­te­ry­jek tłu­stych i pie­prz­nych, choć­by pół­gło­sem, bo to wła­śnie roz­bu­dza bar­dziej jesz­cze uwa­gę obec­nych dzie­ci.

Re­per­to­ar tych dyk­te­ry­jek za­wsze ten sam, czy go po­wta­rza mło­kos czy doj­rza­ły. Wszyst­kie one do­brze już sta­re, świe­żym tyl­ko po­wle­czo­ne po­ko­stem, a są niby kro­ni­ką dnia, peł­na skan­da­lów, roz­bie­ra­nych szcze­gó­ło­wo.

Za­zwy­czaj ten ktoś opo­wia­da­ją­cy, aże­by wy­dać się zaj­mu­ją­cym, za­pew­nia że szcze­gół­ki wie od sa­me­go bo­ha­te­ra skan­da­lu… lub że był jed­nym z świad­ków, albo jed­nym z czyn­nych współ­bo­ha­te­rów itp. i itp.

Oj­ciec, któ­ry przedew­szyst­kiem boi się ucho­dzić za na­iw­ne­go, a chce być "sta­rym wy­ja­da­czem" (1) i bio­rą­cym udział w "przy­go­dach dzien- – (1) Dzie­ło pani Zo­fii Ko­wer­skiej "O wy­cho­wa­niu ma­cie­rzyń­skiem", do­ty­ka nie­jed­no­krot­nie, a bar­dzo ro­zum­nie, po­ży­cia do­mo­we­go ro­dzi­ców, na któ­re prze­cież jak na co­dzien­ny przy­kład, dzie­ci za­pa­try­wać się mu­szą. Kto nie sły­szał owych żar­ci­ków ser­decz­nych, niby po­uf­nych, a wła­ści­wie bę­dą­cych tyl­ko wy­tar­te­mi ko­mu­na­ła­mi, któ­re jed­nak dla słu­cha­ją­cych dzie­ci są no­wo­ścią i do­te­go za­cie­ka­wia­ją­cą. Oj­ciec draż­ni mat­kę, dow­cip­ku­je, ona jego, przy­po­mi­na­jąc mu prze­szłość i jego daw­niej­sze suk­ce­sa, i niby je­st­to tyl­ko po­ga­węd­ka tak jak ty­sią­ce in­nych, a tym­cza­sem dzie­cia­ki sie­dzą­ce przy obie­dzie, wy­trzesz­cza­ją oczy i nad­sta­wia­ją uszu. Oto co mówi p. Ko­we­ra­ka: "Obok roz­mo­wy skan­da­licz­nej, wy­stę­pu­je oj­cow­ska sła­bość, przy­po­mnie­nie so­bie daw­nych suk­ce­sów. Po­waż­ny kie­row­nik ro­dzi­ny nie opo­wia­da wpraw­dzie o nich wy­raź­nie, ale pół­słów­kiem, pół­u­śmie­chem daje do zro­zu­mie­nia, że był kie­byś nie­bez­piecz­nym Don-Żu­anem. Żona do dziś dnia prze­sia­du­je go ja­kąś daw­ną sła­bo­ścią; gdy wy­jeż­dża, daje mu żar­tem zle­ce­nie, by nie za­nad­to pa­trzył w oczy słyn­nej nych" nie za­tknie so­bie uszu, ale owszem uśmiech­nie się po­błaż­li­wie…

Co do mat­ki, je­że­li aneg­do­ta sta­je się za­nad­to draż­li­wa, albo wy­ra­że­nie zbyt ry­zy­kow­ne, prze­rwie nie­raz wy­krzy­kiem po­sza­no­wa­nia god­nym, cho­ciaż tro­chę spóź­nio­nym: " Ci­szej, ci­szej! za­po­mi­nasz ko­cha­ny pa­nie – szep­cze ta­jem­ni­czo – że nas słu­cha­ją uszy, któ­re tego sły­szeć nie po­win­ny…

Wte­dy do­pie­ro dzie­ciak – któ­ry­by tak może nie był słu­chał – na­sta­wi uszu, i za­cho­wa na za­wsze lubo w se­kre­cie, ów wy­raz ry­zy­kow­ny.

Po­mi­mo­to, ta mat­ka nie­do­świad­czo­na, bę­dzie się uwa­ża­ła za na­der tro­skli­wą i dro­bia­zgo­wo opie­kuń­czą.

I rze­czy­wi­ście chę­ci ma naj­lep­sze, ale jej nie- – pięk­no­ści, któ­rą, ma spo­tkać. Cza­sem jej za­zdrość jest praw­dzi­wa. Dzie­ci spo­strze­ga­ją, że przy wy­ma­wia­niu pew­nych imion ko­bie­cych, mat­ka rzu­ca na męża spoj­rze­nie ba­daw­cze, że go po­dej­rze­wa, śle­dzi, boi się zdra­dy i lada słów­ko sta­je się dla niej po­wo­dem do po­waż­nych po­dej­rzeń… Albo gdy au­tor­ka mówi da­lej: Ta­kie żar­to­bli­we prze­stro­gi i uwa­gi, jak: – Tyl­ko mi tam żony nie zba­ła­muć". – "O! moja żona po­zaw­ra­ca dziś gło­wy wszyst­kim sta­rym ka­wa­le­rom i stu­den­tom". – "Wszyst­kie ko­bie­ty się w nim ko­cha­ją, zda­je się że i moja żona nie jest obo­jęt­ną dla nie­go" – są w wy­so­kim stop­niu nie­mo­ral­ne i gor­szą­ce. Chło­piec 17 let­ni (dla­cze­go i nie 15 let­ni?) słu­cha tych żar­to­bli­wych przy­cin­ków z zu­peł­nem zro­zu­mie­niem rze­czy, z uśmie­chem do­myśl­nym i po­wo­li roz­wie­wa się przed jego okiem po­ję­cie nie­na­ru­szal­no­ści związ­ków ro­dzin­nych"… itd., itd. (P. A.).

do­świad­cze­nie, po­cią­ga za sobą rów­nie szko­dli­we na­stęp­stwa jak to­le­ran­cya ojca.

* * *

IV. Ję­zyk mło­de­go bo­ha­te­ra, go­dzien tak­że za­sta­no­wie­nia. Oj­ciec jest bar­dzo ukształ­co­nym, i mat­ka oczy­ta­ną i wiel­ce przy­zwo­itą ko­bie­tą, a sy­na­lek po­słu­gu­je się ję­zy­kiem stró­żów, do­roż­ka­rzy i ku­cha­rek. Przy­czyn nie trud­no od­na­leźć. Za­ba­wiał się za dłu­go i za czę­sto po za pro­giem wła­ści­we­go so­bie miesz­ka­nia i po za od­po­wied­nim nad­zo­rem (1).

V. Już do­tych­czas, skie­ro­wa­no fał­szy­wie umysł dziec­ka, ze­psu­to co­kol­wiek jego cha­rak­ter, ale przy­najm­niej do­cho­wa­ła się jesz­cze czy­stość jego ser­ca, i nie­świa­do­mość' du­szy. Kwiat nie utra­cił jesz­cze cał­ko­wi­cie swej świe­żo­ści.

Ża­den ob­raz męt­ny nie za­kłó­cił wy­obraź­ni dziec­ka, żad­ne bez­wstyd­ne wi­dzia­dło, nie od­dzia­ła­ło na jego du­szę.

Tę chwi­lę wy­bie­ra­ją za­zwy­czaj ro­dzi­ce, aże­by wpro­wa­dzić swe dziec­ko na wi­do­wi­ska cał­kiem – (1) Po­zo­sta­wia­nie dzie­ci na wy­łącz­nej opie­ce sług, wte­dy zwłasz­cza, gdy ro­dzi­ce od­da­la­ją się z domu na cały wie­czór, do­pro­wa­dza je z nu­dów do po­ga­węd­ki, w któ­rej za­opa­tru­ją się w ob­fi­ty za­pas wy­ra­żeń gmin­nych lub nie­przy­zwo­itych. Go­rzej jesz­cze dzie­je sic nie­raz, gdy się zo­sta­wia dzie­ci na po­dwó­rzach, w za­ba­wie z naj­roz­ma­it­sze­mi dzieć­mi są­sia­dów ca­łe­go domu. Wte­dy na­uka róż­nych wy­ra­żeń, a z nie­mi i zna­cze­nia tych­że, idzie szyb­ko.

(P. T.).

nie­od­po­wied­nie – w Pa­ry­żu na tak zwa­ne "fe­er­je", któ­re wprost zgub­ne­mi na­zwać trze­ba (1).

Za­py­tać się trze­ba, czy ro­dzi­ce są zde­cy­do­wa­ni zro­bić z swe­go syna męż­czy­znę z cha­rak­te­ru, szlach­ci­ca (w po­ję­ciu szla­chet­no­ści) z god­no­ści oso­bi­stej? Czy poj­mu­ją obo­wią­zek utrzy­ma­nia dziec­ka w cno­cie, i w da­niu mu po­mo­cy w tem, aże­by w niej wy­trwał? Czy ro­zu­mie­ją – (1) W War­sza­wie nie­ma "fe­eryj" i nie­ma wi­do­wisk, o któ­rych w Pa­ry­żu wie­dzą, z góry, czem są i ja­kie­go ro­dza­ju spra­wia­ją, przy­jem­no­ści, ale i dra­mat i ko­me­dya, są… jesz­cze za­wcze­sną roz­ryw­ką, dla kil­ko­na­sto­let­nich wy­rost­ków. Wresz­cie gdy­by nie cho­dzi­ło już na­wet o wpływ idei, scen czy sy­tu­acyj, na du­szę mło­dzie­niasz­ków, to już samo za­cho­wa­nie się ich w te­atrze, któ­re wszy­scy mają, przed oczy­ma, wstręt­nem jest i wiel­ce przy­krem.

Co się wi­dzi w tak na­zwa­nych "wyż­szych sfe­rach"? Gro­mad­kę gę­sto zbi­tych wy­rost­ków, klasz­czą­cych za­pa­mię­ta­le mi­lut­kiej na­iw­nej, lub oka­zu­ją­cej gło­śno swe nie­za­do­wo­le­nie jej ry­wal­ce. Okla­ski i okrzy­ki za­dzi­wia­ją wszyst­kich, wy­wo­łu­jąc nie­opi­sa­ną wrza­wę a… przy­znać trze­ba ze wsty­dem, od­dzia­ły­wa­jąc nie­raz na po­wo­dze­nie lub nie­po­wo­dze­nie sa­mej sztu­ki, Mło­ko­si­ki któ­rym się uda­ło wy­wo­łać kil­ka­krot­nie, sztur­mem swych okla­sków, wdzięcz­nie kła­nia­ją­cą się ar­tyst­kę, uwa­ża­ją, się z py­chą, za do­sko­na­łych znaw­ców i sę­dziów. Czy po ta­kich try­um­fach ze­chce się im po­wra­cać do książ­ki i przy­go­to­wać się skrom­nie do lek­cyj? Wresz­cie czyż im czas na to wy­star­czy, sko­ro po skoń­cze­niu wi­do­wi­ska, od­pro­wa­dza­ją tłum­nie uwiel­bia­ną, ar­tyst­kę do domu? Tu już nie wła­dza szkol­na, ale ro­dzi­ce i prze­ło­że­ni, a na­wet stu­den­ci uni­wer­sy­te­tu, po­wstrzy­my­wać po­win­ni dzie­cia­ków od igra­szek, tak nie­od­po­wied­nich ich wie­ko­wi – Nie mo­że­my się po­wstrzy­mać róż­ni­cę po­mię­dzy uczci­wo­ścią po­spo­li­tą i zdaw­ko­wą, a praw­dzi­wym ho­no­rem?…, czy na­resz­cie wie­rzą w mo­ral­ność od­ręb­ną od za­war­tej w ko­dek­sie?

Je­że­li tak, to bacz­ność!

Czy wam ro­dzi­com przy­szło kie­dy na myśl, zba­dać roz­sąd­nie wra­że­nia dwu­na­sto­let­nie­go dziec­ka, po wyj­ściu z owych wi­do­wisk, na któ­rych czar sztu­ki, po­my­sły olśnie­wa­ją­ce, uro­cza mu­zy­ka, tań­ce sza­lo­ne a lu­bież­ne, sło­wem na­gro­ma­dze­nie efek­tów uwo­dze­nia, roz­to­czyw­szy nad­zwy­czaj­ny blask przed jego ocza­mi, za­wró­ci­ły na­resz­cie mło­dziut­ką jego gło­wę?

–- aże­by nie przy­to­czyć znów ustę­pu z dzie­ła p. Zo­fii Ko­wer­skiej "O wy­cho­wa­niu ma­cie­rzyń­skiem". Po­wia­da ona po­tę­pia­jąc uczęsz­cza­nie dzie­ci do te­atru (z wy­jąt­kiem te­atrów dzie­cin­nych), na­der traf­nie mię­dzy in­ne­mi: "Dla dzie­cin­nej wy­obraź­ni (te­atr) je­st­to po­karm za sil­ny, za­nad­to wy­czer­pu­ją­cy, roz­draż­nia­ją­cy ner­wy, na­ro­wią­cy umysł, któ­re­mu po ob­ra­zach ja­skra­wych, pro­ste i dzie­cin­ne sma­ko­wać prze­sta­ną. Nie­któ­re mat­ki pro­wa­dzą dzie­ci na przed­sta­wie­nia nie­wła­ści­we dla mło­de­go wie­ku, tłó­ma­cząc się tem, że dzie­ci jesz­cze nic nie ro­zu­mie­ją. Je­że­li to praw­da, to po­cóż je trzy­mać w go­rą­cem i dusz­nem po­wie­trzu do je­de­na­stej, co musi być szko­dli­we dla zdro­wia; je­że­li zaś wbrew za­pew­nia­niom ma­tek, ro­zu­mie­ją sztu­kę, po co wcze­śnie przy­tę­piać ich wraż­li­wość, da­wać im obok złe­go wpły­wu na zdro­wie, owo wcze­sne wy­zię­bie­nie uczuć i ze­psu­cie sma­ku, przez zbyt ostre i sil­ne przy­pra­wy, po co je nad­mier­nie roz­draż­niać, ich tkli­wość zby­tecz­nie wy­zy­ski­wać?" Za­iste "ho­do­wa­nie dzie­ci" jak się wy­ra­ża Śnia­dec­ki, wy­ma­ga nie­zmier­nie czu­łej bacz­no­ści. (P. T.).

To ja­kieś upo­je­nie sen­ne i peł­ne ma­rzeń!… Jed­ne dzie­ci po­zo­sta­ją olśnio­ne, dru­gie wpa­da­ją w za­pal go­rącz­ko­wy, jesz­cze dla in­nych – a tych wie­lu – było to nie­zręcz­nem ob­ja­śnie­niem i przed­wcze­snem wta­jem­ni­cze­niem, dla wszyst­kich zaś bądź­co­bądź, złym ob­ra­zem, psu­ją­cym wy­cho­wa­nie, je­że­li mia­ło być po­waż­ne.

Jak­że na­za­jutrz wy­da­je się im nud­nym i bla­dym dom oj­cow­ski, oświe­tlo­ny za­le­d­wie skrom­ną lam­pą u wspól­ne­go sto­łu!

Wczo­raj było tyle świa­tła, tyle pro­mie­nie­ją­cej mi­go­tli­wo­ści! tyle bla­sku!

Sza­lo­ny wir zu­chwa­le tań­czą­ce­go ba­le­tu, prze­pych de­ko­ra­cyi, złu­dze­nia optycz­ne, zby­tek lśnią­cych i bły­sko­tli­wych ko­stiu­mów, na­pa­stu­ją upo­rczy­wie wy­obraź­nię dziec­ka i po­chła­nia­ją wszyst­kie jego my­śli do tego stop­nia, że przez kil­ka dni, o czem in­nem my­śleć nie zdol­ne.

Nie, sta­now­czo nie. Pra­ca pil­na a wy­dać ma­ją­ca owo­ce, sta­ła się te­raz nie­moż­li­wą.

* * *

Wnik­nij­cie głę­biej, idź­cie da­lej w tej ana­li­zie, a je­że­li tyl­ko dziec­ko wam ufa, to po­sły­szy­cie nie­jed­ną uwa­gę tak zna­czą­cą, że jej nig­dy nie­uwie­rzy ani oj­ciec ani mat­ka, po­nie­waż za­zwy­czaj ta­kich zwie­rzeń, nig­dy dziec­ko ro­dzi­com nie czy­ni.

Je­st­to może do­pie­ro za­ro­dek, zgo­da! – ale ten za­ro­dek wyda złe owo­ce, na któ­re wkrót­ce gorz­ko po­ża­lą się ro­dzi­ce.

Dzie­ci raz ocza­ro­wa­ne tego ro­dza­ju wi­do­wi­ska­mi, na inne, jako na nud­ne, pa­trzeć będą.

I jak­że może na­wet dziec­ku po­do­bać się za­baw­ka ja­kaś kosz­tu­ją­ca ru­bla, kie­dy wie że za tego ru­bla, może uży­wać tyle na­raz in­ne­go ro­dza­ju przy­jem­no­ści!

Zbyt pie­prz­ny przy­smak, po­da­ny dziec­ku jako pierw­sza po­tra­wa, spra­wi to, że dal­sze po­tra­wy obia­du mdłe mn się wy­da­dzą.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: