- W empik go
Dzieci źle wychowane - ebook
Dzieci źle wychowane - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 501 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziecię mające około trzech lat, można już z pewnością zaliczyć do kategoryj: "źle wychowanych", bo już wtedy może się ono okazać maleńką istotą, wcale a wcale nieprzyjemną.
Młoda łodyga wyrośnie tak samo krzywo, jak duże drzewo….
Powiecie że to dopiero małe bobo! Być może, ale ma ono już dosyć rozumu, ażeby pojmować, dosyć woli, ażeby stawiać opór, i dosyć siły, ażeby narobić wrzawy.
Tkwią w tem wybitne skłonności dojrzalszego wieku, ponieważ jeżeli ludzie są wielkiemi dziećmi, to i dzieci są małymi ludźmi.
* * *
Pomówmy najpierw o języku dziecka.
Repertoar jego, jakkolwiek w rzeczywistości bardzo rozległy, wydaje się jednak złożonym wyłącznie z formułek najściślej określonych, a mianowicie: "Ja chcę". – "Dajcie mi spokój". – "Nudzisz mnie". – "Powiem mamie"…
Słownik jego wydaje się przeważnie takim, bo reszta jest dodatkową, jednem słowem: ciągłe niezadowolenie, stałe nieposłuszeństwo i nieustępująca niechęć.
Rano pierwszy jego ruch, to niecierpliwość; ostatni krzyk, to skarga lub zuchwalstwo.
Od rana do nocy, sierdzi się i pomrukuje.
Nigdy z niczego nie zadowolone, chociażby rodzice, przyjaciele lub sługi wysilali się na to, żeby je zająć lub rozerwać. Wymagania jego nie kończą się nigdy.
Czy się wam może zdaje, że wam wdzięczne za to, żeście je bawili? Bynajmniej: gniewa się, gdyście je już bawić przestali.
A przypatrzcie się jego przyzwyczajeniom, które możnaby już nazwać manjerami: gryzie swoją bonę, drapie swych towarzyszy, grozi swojej matce, a nawet ją bije, ona zaś poprzestaje natem, że przemawia do niego tonem uroczystym: "A paskudne dziecko, bijesz swoją matkę!? Pfe, jakżeto brzydko mój panie!…. Nie, ty nie jesteś już moim kochanym chłopcem!
Gdy jaki krewny lub przyjaciel chce chłopca pocałować, odtrąca go gwałtownie łokciem, a gdy przechodzień nań popatrzy, wykrzywia się mu w oczy. Jeżeli wykrzywienie udało mu się dobrze, to jest było bardzo nieładne, albo bardzo śmieszne, albo tak zrobione że zwróciło nań uwagę, wiecie, kto się pierwszy z tego śmieje? Sami rodzice, którzy nadto pomyśleli sobie w duszy, że chłopak ich wcale jest zabawny.
"Wychodzi się na spacer.
Dziecko wskazuje cel przechadzki.
Mama wprawdzie chciała załatwić pilne sprawunki lub miała inne zamiary… cóż ztąd! wszakże tu rządzi nie kto inny, tylko ono.
* * *
Rodzice wybrali się w odwiedziny.
Wnet dzieciak rozkłada się, a raczej rzuca się niezgrabnie na kolana matczyne, albo opiera się leniwie o krzesło, i tonem znudzonym lub lamentującym, woła: Marno, chodźmy już sobie!
A matka odpowiada natychmiast: "Dobrze mój ty skarbie! pójdziemy zaraz, tylko bądź grzeczny!…
* * *
Przy stole, dzieciak wskazuje palcem kawałki potraw, które sobie upatrzył, to jest te, których "chce", inne są naturalnie przeznaczone dla rodziny.
Niezawodnie, że dziecię w tym wieku słabe jest, niezdolne do niczego i stosunkowo najbardziej ze wszelkich istot stworzenia zależne; niemniej wszakże, ta maleńka osóbka, nietylko nie myśli o wdzięczności, ale nie ma najmniejszego pojęcia, iż winna jest cokolwiekbądź i komubadź…
Wreszcie nikt mu tego nigdy nie objaśni.
Nie może nic uczynić samo przez się, a zdaje mu się, że jest samowładnym panem, bo każdy ugina się przed niemi poddaje się jego fantazjom.
Ojciec zajęty jedynie przyszłością, oddaje się ciągłej pracy, za dobra zaś matka rozpływa się w miłości i w gorączkowej troskliwości…
Dziecię wchłania w siebie wszystko, a nie poczuwa się do najlżejszej wdzięczności za tyle poświęceń i przywiązania.
Zachciało mu się czego? Bardzo słusznie, poszukać mu zaraz i dać!….
Cóż prostszego!
Więc jest głęboko przekonane, że i w życiu, ażeby otrzymać jakiś upragniony przedmiot, dosyć jest tylko wyciągnąć rękę lub przyspieszyć kroku. Innych przeszkód albo trudności, wcale nie podejrzewa. A gdy mu się mówi, że nic niemożna otrzymać bez pieniędzy, odpowiada śmiało: "Tatuś ma pieniądze".
* * *
Co do sług, te w jego pojęciu są jedynie na to, ażeby mu służyć. Stworzone są, na to – myśli sobie – skoro pobierają płacę, mieszkają w izbach osobnych i słuchają rozkazów. Więc też z pewnem okrucieństwem daje im uczuć skromne ich położenie.
Tymczasem należy postąpić wręcz przeciwnie, więcej jeszcze w interesie naszego syna, aniżeli z uprzejmości dla owych niżej postawionych.
Należy szepnąć pocichutku dobremu serduszku dziecka, że biorąc moralnie i po chrześcijańsku, słudzy mając więcej obowiązków od nas, mają jednak niemniej od nas praw, że zaprzedali swą swobodę z konieczności, że trzeba być dla nich dobrym, bo są mniej szczęśliwi od nas; że nie są oni niczem innem tylko ubogimi, których nędzę złocimy przez zwyczajową próżność, i że są dla tego ubrani we frak, bo się boją, ażeby nie chodzili w łachmanach… Frak przecież, to nasz strój ceremonjalny, który stanowi zwykłe sług ubranie, czyż nie tak?
Godziłoby się nie żałować i szerszych wyjaśnień.
Nauczmy dziecko, że jego "bona", służąc mu i troszcząc się o nie, pozbawiła tych usług własne dzieci, potrzebujące ich tysiąc razy więcej, że jedynie ubóstwo zmusiło tę kobietę do cofnięcia dzieciom swym miłosnej opieki, do oddalenia się od domowego ogniska, ażeby pod obcym dachem, stać się podległą i zależną.
Matka żyje… a synowie jej są sierotami!
Czule i delikatnie, śród pieszczot i całusów, powiedzmy dziecku to wszystko, tak poważne zarazem i tak tkliwe!
Powiedzmy mu: "tak potrzeba!"
Bo jemu potrzebną jest prawda!
Och! mówmy tylko bez obawy! Serce jego, pełne dziwnej czułości i szlachetności niewypowiedzianej, odgadnie to, czego jeszcze rozum jego nie umie pojąć w szczegółach.
Nie! nie wyobrażam sobie, żeby to dziecię zdolnemi było napluć w twarz matce, dla tego tylko, że jest ubogą.
Zamiast splamić tę twarz, pozbawioną pieszczot ojcowskich, pomyśli – jestem tego pewny – o złożeniu na niej pocałunku, tak jakby to uczynił ów maleńki nieobecny, i o wyszeptaniu tego ślicznego zwierzenia: Ja także kocham cię!"
Uszanuje matkę opuszczonego wówczas, gdy już gotowe był podrapać albo uderzyć kobietę, wynajętą za pieniądze (1).
* * *
Zaledwo dziecię doszło do jakiejbądź świadomości, już znalazło gniazdko wygodne, stół zastawiony, łóżeczko miękkie, słowem doskonałe wszystko, co do życia potrzebne.
Nie zapomniano niczego, zapomniano tylko o wytłómaczeniu mu, że te wygody i przyjemności, nie są udziałem każdego, i że te różnorakie dobra, z których ono korzysta, są przywilejami z których wiele innych dzieci nie korzysta niestety nigdy!
Ten nasz syn ma wszystko co potrzeba, nawet co zbytkowne, a tuż obok, brak innym tego, co najniezbędniejsze.
–- (1) Przykład rodziców jest tu niezmiernie ważny. Rodzice sami swojem obejściem ze sługami, powinni przyuczać dziecko machinalnie niejako, do poszanowania sługi. Zwyczaj zagraniczny nieniówienia do sługi: "ty" tak jak się to praktykuje u nas, wielce bywa pomocny, bo przejście od "ty" do obelżywego słowa, nader jest łatwe; dziecko zaś przyzwyczajone mówić "wy" (u niemców: "Sie" u francuzów. "vous"), zastanowi się później nad tem, dorósłszy cokolwiek, dlaczego nie ma prawa mówić "ty" do człowieka, któremu się płaci za usługi; takie zastanowienie doprowadzi go do dalszego wniosku, tego mianowicie, że człowieka tego spełniającego swe obowiązki, uszanować należy. (P. T.)
Dla czego pozwolić mu wierzyć, iż jemu tylko należy się wszystko?
Oto źródło strasznego samolubstwa, w którem już wzrastać będzie.
Potrzeba zwalczać ten pierwszy objaw, który później staje się pierwszym narowem, albowiem zradza on wszystkie inne, właściwe temu wiekowi, jakoto: zuchwalstwo, grymasy, gniew i niewdzięczność.
* * *
Co za zdziwienie dla naszego syna, gdy przypadkiem któś mu powie, że się znajdują małe ubogie istoty, w tych samych co on latach, które dygoczą z zimna, sypiają na słomie, nie jadają mięsa ale chleb zaledwo!
Jakże te odkrycia zajmują go i zastanawiają, w jaką łagodną wprowadzają zadumę!
Nagle, cały świat nowych pojęć i uczuć budzi się w tej młodziutkiej duszy…
Z jakąż uwagą nacechowaną wzruszeniem, z jaką milutką ciekawością słucha naszego opowiadania, domagając się szczegółów!…, rad byłby dowiedzieć się wszystkiego tego, o czem dotąd nie miał żadnego wyobrażenia.
Zapewne nieraz spotkał nieszczęśliwych u progu swego domu, albo domu sąsiada, może im dal nawet grosz jaki i poszedł sobie dalej. Cóż dziwnego! tamten to jakiś mały żebrak, a on, on jest bogaty!…. Cóż więc może być wspólnego między nimi?
Jemu wydaje się tak samo naturalnem, urodzić się w koronkach i ubierać się w jedwabie i aksamity, jak to, że tamten nędzarz okryty jest łachmanami.
Lecz my powiedzmy naszemu synowi, że ten nędzarz jest takiem samem dziecięciem jak on, że i on chętnie kładłby się na puchu, jadał wyborowe potrawy i łakocie, i bawił się nieustannie!
Powiedzmy mu, że to dziecię pobladłe z głodu i wszelkich cierpień, nie miało zapewne nigdy w życiu ani jednego bawidełka! – powiedzmy mu, że ten co nie narażony jest na brak potrzeb, należy do bardzo szczęśliwych. Tłómaczmy mu często a jasno, że wszystko to, co on wydaje, zapłacone jest pracą jego ojca, albo pracą jego dziadów, i że bardzo być może, że tego wszystkiego, co go dziś otacza w takiej obfitości, kiedyś mu zupełnie zabraknie.
Jeżeli się go o tem przekona, zmniejszą się natychmiast jego wymagania, i teraz będzie się tysiąckroć więcej cieszył wszystkiem co mu dadzą, a co przed chwilą przyjmował obojętnie.
* * *
Nieinaczej. Ułóżmy porównanie jak najbardziej obrazowe, w którem po jednej stronie po – mieśćmy wszystko to, co służy dziecku do użytku lub zabawy, a z drugiej to, czego brak znacznej większości dzieci. Odnawiajmy i rozcucajmy te wrażenia za każdym razem, ilekroć dziecku zachciewa się czegoś nowego, albo gdy instynktownie pożąda jeszcze jakiejś wygody, – a wtedy z konieczności pozna się natem, jak dalece los jego jest szczęśliwy.
I wówczas, młodziutkie jego serce dozna radości z otrzymanego dobrodziejstwa i wdzięczności względem dobroczyńców, to jest rodziców, tych wybranych przez Opatrzność szafarzy.
* * *
Krótko mówiąc, niech się dowie jak najrychlej, że świat zapełniony jest ludźmi, którzy cierpią, w przeciwnym bowiem razie, zamiast umieć ocenić to co posiada, będzie pożądał i zazdrościł tego, czego nie posiada, a w następstwie oburzać się będzie widząc, iż pragnienia jego rozbijają się o przeszkody, niepodobne do urzeczywistnienia.
Ambicyjki jego i życzenia, przenoszą zawsze miarę tego co jest możliwem do spełnienia (ponieważ człowiek nienasycony jest z natury) tak, że mógłby być przeładowany na tym padole płaczu wszelkiemi wymarzonemi przywilejami, zawsze jednak i pomimoto, uważać się będzie za najnieszczęśliwszego ze wszystkich, jeżeli nie będzie mógł zadośćuczynić jakiejś fantazyi dziwacznej.
Dziecię może wmówić w siebie, że jest najbardziej upośledzone z pośród innych, dla tego tylko, że nie ma tych lub owych łakoci albo zabawek, bo wszystko inne uważa wtedy za nic.
Podobnego wmawiania w siebie trzeba się obawiać", bo czyż aż nadto często nie zastępuje w życiu, bolesna i straszna rzeczywistość, pierwszych złudzeń i czarodziejskich marzeń!
Jestto jedna przyczyna więcej, ażeby nauczyć kochanego dzieciaka, że istnieją tu na ziemi przykrości konieczne, i że przyjemności zwykłe i dozwolone uważać trzeba zawsze za szczególną łaskę.
Jednem słowem, nauczanie znoszenia niedostatku, powinno stanowić podstawę pierwszego wychowania poważnego a dzielnego.ROZDZIAŁ DRUGI. DZIECIĘ ŹLE WYCHOWANE, GDY MA LAT DZIESIĘĆ.
Dziecię ma lat dziesięć…
Zuchwalszem jest jeszcze aniżeli wtedy, gdy miało trzy lata, bo na więcej się odważa.
Krzyczy głośniej, bo mocniejsze.
Jest złośliwsze, bo już bardziej rozwinięte.
I przebieglejsze, i umiejące lepiej udawać, bo ma doświadczenie. Krzew odrósł od ziemi, oto i wszystko, ale rdzeń nie zmieniła się bynajmniej. Rodzice zaczynają teraz miarkować, że może dziecię swe źle wychowują…
Niestety – klamka już zapadła.
Trzeba się będzie niebawem przyznać do tego, i ażeby mieć spokój, powierzy się je z największym pośpiechem opiece innych. Ci inni mają w zadaniu poprawę malca.
* * *
Trzeba, ażeby ten wyrostek wziął się naprawdę do roboty – powtarzają rodzice, szczęśliwi z błogosławionej konieczności rozłączenia się z "pieszczoszkiem", z którego stanowczo "nic wydobyć" nie byli w stanie.
Co za ulga! jakie pozbycie się kłopotu!
Chłopiec nie jest bynajmniej zły – mówią oddając go – przeciwnie, ma dobre serce; tylko że jest za żywy i zbyt figlarny, trzebaby go trochę wziąć ostrzej… (nie dla tego mówimy, że to nasz syn, ale rzadko się zdarzy tyle zdolności w innem dziecku)!….
W rzeczywistości zaś, tak mało daje on dowodów inteligencyi, że chyba chowa cały zapas na poźniej…
Naturalnie rodzice nie przyznają się do tego, że obecności malca znieść było niepodobna, że był zanadto niesfornym, ażeby być posłusznym, i zanadto "tęgim i silnym", ażeby się ośmielono spróbować na nim siły.
Matka zwłaszcza, nie odważyłaby się na wydanie stanowczego rozkazu, bo wie dobrze, że jej nie posłuchanoby, a kary wymierzyćby nie mogła.
Zwierzy się nawet na ucho przed mężem, że bałaby się "otrzymać coś w upominku" od młodego brutala, który "nie może się już pohamować, gdy wpadnie w passya".
Istotnie ma słuszne powody obawiania się. Takim jest ten mały jegomość.
* * *
I. Dla chłopca nadeszła chwila pomyślenia o wyswobodzeniu się. Ma on świadomość, że się z nim liczą, że może przez jakiś skandal skompromitować rodzinę, która będzie mu wolała ustąpić, aniżeli się na to narazić.
* * *
W jaki sposób objawi się to pierwsze a ważne usiłowanie wyswobodzenia się? Oto:
Najpierw, porobi bez pozwolenia małe sprawunki, uciekać będzie od nadzoru swych rodziców, chwytając wszelką sposobność byle być od nich zdaleka, krótko mówiąc: będzie się starał odosabniać ile możności. Nie znajdowanie się razem z rodzicami stanie się odtąd najmilszym jego celem, bo towarzystwo rodziców nudzi go…
A ci biedni jakże się tem martwią! lecz czyż powinni dziwić się temu?
Sądzili, iż zapewniają szczęście chłopca, oddalając od niego wszystkie przykrości i przeciwności, lecz natem tylko ograniczała się ich ciasno pojęta troskliwość.
A czy on czuł się przezto szczęśliwszy?….
Z pewnością, nie.
Ustępowali mu bowiem zawsze, ale przedtem nim zmiękli, sprzeciwiali mu się, a dopiero potem potępiali go i ganili. On tego nie zapomniał i gniew żywi dotąd.
Nie śmiejąc mu powiedzieć: "nie chcę", chowali się prawdopodobnie za mur złych argumentów, których nielogiczności nie mógł on nie dostrzedz.
I jakżeby wymówki rodzicielskie nie miały być chwiejne i błędne, skoro ażeby mu odmówić, wyszukiwali tysiące przyczyn najrozmaitszych a nieprawdziwych, zamiast wskazać mu jedyną prawdziwą, to jest: nie pozwalam!….
* * *
Przypatrzcie się dziecku, jego czynom i słowom, wszystko dąży do jednego tylko celu: przygotowania powolnego ale pewnego, owego wyswobodzenia się.
Nieustannie nad tem pracuje, unikając zdawania sprawy z użytku swego czasu, z książek, które czyta, i z odwiedzin, które składa przyjaciołom…
Szczegół przytem niezmiernie ciekawy dla spostrzegacza: nieznacznie zaprzestaje wszelkich zwierzeń, i zdaje się, jak gdyby szukał jakiejś zasłony, za którąby się schronił.
Dla czego?
Bo przeczuwa, że niedługo zapragnie się ukrywać, że wkrótce zatem kłopotliwem się dlań stanie zdawanie sprawy ze swego postępowania.
Ciekawość jego już podbudzona… Z niecierpliwością radeby przerzucać same kartki życia i wstawiać napowrót te, które wydarto przez rozsądną przezorność.
Rzecz prosta, że wszystkiego tego nie tłomaczy sobie umysł jego w formie syllogistycznej, atoli przewiduje już jasno, bo go instynkt nie zwodzi.
* * *
II. Drugim rysem charakterystycznym, właściwym temu wiekowi, jest niewzrussona pewność siebie.
Uważa się za osobistość, rozmawia o wszystkiem, udziela swojej rady, rozbiera zdania ludzi starszych, walczy przeciw opinjom specjalistów, i najenergiczniej przeczy swemu ojcu.
Co się zaś tycze matki… tak sobie lekceważy jej rozum, że jej nawet nie czyni zaszczytu zaprzeczania. To taka biedna kobiecina!
Ona odzywa się do niego… on wzrusza ramionami z litością.
– Ależ tego nie wiesz mamo! – taką jest zwykła jego pogardliwa odpowiedź.
Kiedy miał trzy lata, narzucał swą wolę i ustępowano mu.
Mając teraz dziesięć lat, chce ażeby bezwarunkowo zgadzano się na jego zdanie.
Nie wątpi o niczem, twierdzi nie wiedząc, a przeczy z zuchwałością pożałowania godną.
* * *
III. Bardzo często, zachęcany bywa w swem zuchwalstwie i w swych zachciankach niepodległości, przez pewną kategoryą poufałych przyjaciół domu, których trzebaby odpędzić jak febrę, ponieważ wywierają oni najopłakańszy wpływ na dzieci, a wpływ tem niebezpieczniejszy, że się powtarza często i zdaje się mieć poparcie w samejże rodzinie.
* * *
Gdyby jaki obcy, jaki przypadkowy przechodzień lub znajomy, popuścił wodze swemu językowi, albo namawiał dziecko do jakiegoś złego czynu, ojciec wmieszałby się natychmiast i niezawahał skarać natręta jak należy.
"Jeżeli się na mnie rozgniewa – pomyśli – tem lepiej, nie wróci więcej i basta".
Lecz przypuśćmy, że jestto jeden z poufałych domu, tych co to wchodzą o każdej dnia godzinie, rozmawiają swobodnie i zyskują bez wiedzy rodziców, stanowczy wpływ na dzieci, czy bawiąc je lub bawiąc się z niemi, czy ofiarując im sute podarki; przypuśćmy powtarzam, że jeden z takich, gani ojca lub mu się sprzeciwia..
Z pewnością nikt mu i słówka wyrzutu nie uczyni, z obawy ażeby go nie obrazić, ponieważ jest on tu w domu jak krewny, a lubo rodzice czują się nieraz dotknięci i nawet obrażeni, schylą jednak głowę i zatkają uszy… Skończy się natem, że lekkomyślny przyjaciel, zastąpi w końcu zupełnie ojca, który odtąd podrzędną zaledwo odgrywać będzie rolę.
* * *
Jeden przykład z pomiędzy tysiąca.
Ojciec zakazał synowi wychodzić z domu. Rozkaz był stanowczy i nieodwołalny. Tymczasem ów próżniaczy przyjaciel, przyszedł na śniadanie, nie na słuchanie przykrej sceny. Chcąc przytem być chętnie widziany przez chłopca, którego lubi po swojemu, rozkaz ów własnowolnie znosi.
– Dobrze już, skończone, niemówmy więcej o tem. Drugi raz poprawi się i będzie grzeczniejszy. Temi słowy rozstrzygnie ów Mentor przypadkowy i wręcz woli ojca, pójdzie z chłopcem na przechadzkę.
Łatwo zgadnąć, że wieczorem rozpocznie się walka na nowo, jeszcze gorętsza niż wprzódy.
Atoli cóżto obchodzi przyjaciela?
Alboż on jest przy tem?
* * *
Chcę wierzyć, iż tenże jako uczciwy człowiek, nie będzie malca uczyć nieposłuszeństwa, ale popełni tyle niezręczności, że ostatecznie wyjdzie na jedno i to samo.
A więc, po za plecami rodziców, będzie mu dostarczał zakazanych przysmaków, da mu pokryjomu przedmiot lub zabawkę zakazaną, ułatwi skrycie rozrywkę, której' matka nie dozwoliła i zapewne nie bez powodu, nareszcie dostarczy uniewinniających objaśnień, o których ojciec uważał za stosowne zamilczeć…
I tak dalej, i tak dalej.
Poczem, zaspokoiwszy ciekawość chłopca, nieomieszka dodać tej najfatalniejszej uwagi: "Tylko pamiętaj, ani słowa o tem przed rodzicami.
I malec zamilczy…
Nazwaćby to można słusznie: najniezawodniejszym sposobem, obalającym powagę rodziców, bo na prawdę, ten ojciec wydaje się teraz synowi dziwnie podobnym do intruza, gdy przeciwnie ów przyjaciel, wydaje się mu bożyszczem, gorąco zawsze oczekiwanem i pieszczonem.
* * *
Przyzna każdy, że taką rolę odgrywają zawsze ludzie bez zajęcia, widzący w tem tylko sposobność przepędzenia chwilki czasu i nic więcej. Wszak nierówność wieku nie pozwala wierzyć, izby rozmowa z małoletnim była tak dalece zajmującą, ale co chcecie, malec "taki zabawny!"
Jestto mały Triboulet, którego wykrzywiania się rozśmieszają, a żarty spędzają chmury z czoła. Szuka się go jak pierwszej lepszej rozrywki.
Tak jest. Psuje się go, bawiąc się samemu przytem, a czasem widzi się zabawę w tem właśnie, ażeby go psuć.
Bądźcobądź, przez chwilkę aby człek się rozerwie… a rodzice potem, niech sobie radzą jak im się podoba. To ich rzecz.
… Dzieciak uchodzi, dajmy na to, za poufalącego się i zuchwalca.
Dobry przyjaciel rodziny, (który chce się tylko pobawić) zacznie go wybadywać… poddawać mu myśl, jak postąpić z rodzicami lub ze sługami, w tej skrytej nadziei, że usłyszy jakiś niedorzeczny koncept lub niegrzoczność.
Usłyszawszy ją, potępi go głośno, nawet bardzo głośno, ale w taki jakiś sposób, że wygląda to raczej na pochwałę aniżeli na naganę.
* * *
"W rzeczywistości, dzieciak pojmuje doskonale że go uważają za zabawnego, zdaje mu się przeto, że jest nadzwyczajnie dowcipny.
Otóż, człowiek dorosły czy malec, z chwilą, gdy wywołuje śmiech, ma wszelkie prawdopodobieństwo za sobą, że mu się wieść będzie dobrze na świecie.
"On taki zabawny!" ciągle się słyszy jako najwyższą pochwałę – bo lubimy rozrywkę za jakąbądź cenę.
* * *
Zatem ów przyjaciel sprawdził, że dzieciak ośmielił się użyć wyrażeń nieprzyzwoitych, wyrazów brutalnych, przezwisk lub ośmieszania jakiejś czcigodnej osoby; słyszał, jak tego przedrzeźniał, a tamtej jąkanie naśladował; – widział, jak udawał czyjś chód niezgrabny lub czyjeś kalectwo, albo ruchy pospolite sługusów, albo błazeńskie skoki uliczników.
Czyliż przezto nie zapoczątkował on sam właśnie, maleńkiego przedstawienia teatralnego, na którem nietylko sam się bawi, ale i innych jeszcze zaprasza?
A ów malec, nie jestże zdolnym aktorem?
Biją oklaski, podżegają niecne malca postępowanie i zły jego uczynek.
Jaki piękny powód do pokładania się od śmiechu!
Wyszydzić starca, krytykować błędy bliźniego, wyśmiewać kalectwo! Istotnie, przedmioty godne śmiechu!
I czyżto rzeczywiście nie najlepsze drogi, prowadzące do wyrobienia gustu, dowcipu i serca?!….
"Ach mój Boże jaki on pyszny! Jak on to dobrze robi! przysiądźby można że to tamten, nie, to chylą słyszy się jego samego. Wiesz co papo, że z twego syna będzie znakomity koniedjant. Ma tuszystkie warunki na aktora]..
A ojciec, bardzo często, pogłaskany próżnością, zamiast pamiętać o swym obowiązku, mówi sam do siebie: "Istotnie, tkwi coś w tym chłopcu niezwykłego".
Matka, delikatniejszego poczucia, nie po – wstrzyma się od zawołania: (mówię zawsze o uczciwych rodzicach).
– Pfe smarkaczu! Nie wieszże o tem, że twój postępek, to rzecz bardzo brzydka, – wstydź się, ty mały urwisie!
Trzeba jednak słyszeć jakim głosem mówione są te słowa, ażeby zrozumieć, ile warte całe napomnienie!
Bo równocześnie głaszcze się malca pod brodę, albo kładzie się rękę na jego czuprynie, rzucając zarazem skrycie jedno z tych czułych spojrzeń, których tajemnicę posiadają tylko matki.
W gruncie rzeczy mój maleńki, nie wierz ani słówka z tego wszystkiego, com ci powiedziała,
* * *
Jeszcze nie koniec natem.
Rodzice przyjmują, w ciągu tygodnia innych poufałych przyjaciół; a wszyscy począwszy od młodego próżniaka aż do zużytego starca, nie żałują sobie przy malcu najhaniebniejszych wyrażeń.
Są to wprawdzie tylko wyrazy obosieczne, alluzye dające dużo do myślenia, i dwuznaczniki zaledwo osłonione… ale wszystkie przechodzą, gładko.
Szczęściem jeszcze, gdy przy deserze, nie zacznie się opowiadać wprost dykteryjek tłustych i pieprznych, choćby półgłosem, bo to właśnie rozbudza bardziej jeszcze uwagę obecnych dzieci.
Repertoar tych dykteryjek zawsze ten sam, czy go powtarza młokos czy dojrzały. Wszystkie one dobrze już stare, świeżym tylko powleczone pokostem, a są niby kroniką dnia, pełna skandalów, rozbieranych szczegółowo.
Zazwyczaj ten ktoś opowiadający, ażeby wydać się zajmującym, zapewnia że szczegółki wie od samego bohatera skandalu… lub że był jednym z świadków, albo jednym z czynnych współbohaterów itp. i itp.
Ojciec, który przedewszystkiem boi się uchodzić za naiwnego, a chce być "starym wyjadaczem" (1) i biorącym udział w "przygodach dzien- – (1) Dzieło pani Zofii Kowerskiej "O wychowaniu macierzyńskiem", dotyka niejednokrotnie, a bardzo rozumnie, pożycia domowego rodziców, na które przecież jak na codzienny przykład, dzieci zapatrywać się muszą. Kto nie słyszał owych żarcików serdecznych, niby poufnych, a właściwie będących tylko wytartemi komunałami, które jednak dla słuchających dzieci są nowością i dotego zaciekawiającą. Ojciec drażni matkę, dowcipkuje, ona jego, przypominając mu przeszłość i jego dawniejsze sukcesa, i niby jestto tylko pogawędka tak jak tysiące innych, a tymczasem dzieciaki siedzące przy obiedzie, wytrzeszczają oczy i nadstawiają uszu. Oto co mówi p. Koweraka: "Obok rozmowy skandalicznej, występuje ojcowska słabość, przypomnienie sobie dawnych sukcesów. Poważny kierownik rodziny nie opowiada wprawdzie o nich wyraźnie, ale półsłówkiem, półuśmiechem daje do zrozumienia, że był kiebyś niebezpiecznym Don-Żuanem. Żona do dziś dnia przesiaduje go jakąś dawną słabością; gdy wyjeżdża, daje mu żartem zlecenie, by nie zanadto patrzył w oczy słynnej nych" nie zatknie sobie uszu, ale owszem uśmiechnie się pobłażliwie…
Co do matki, jeżeli anegdota staje się zanadto drażliwa, albo wyrażenie zbyt ryzykowne, przerwie nieraz wykrzykiem poszanowania godnym, chociaż trochę spóźnionym: " Ciszej, ciszej! zapominasz kochany panie – szepcze tajemniczo – że nas słuchają uszy, które tego słyszeć nie powinny…
Wtedy dopiero dzieciak – któryby tak może nie był słuchał – nastawi uszu, i zachowa na zawsze lubo w sekrecie, ów wyraz ryzykowny.
Pomimoto, ta matka niedoświadczona, będzie się uważała za nader troskliwą i drobiazgowo opiekuńczą.
I rzeczywiście chęci ma najlepsze, ale jej nie- – piękności, którą, ma spotkać. Czasem jej zazdrość jest prawdziwa. Dzieci spostrzegają, że przy wymawianiu pewnych imion kobiecych, matka rzuca na męża spojrzenie badawcze, że go podejrzewa, śledzi, boi się zdrady i lada słówko staje się dla niej powodem do poważnych podejrzeń… Albo gdy autorka mówi dalej: Takie żartobliwe przestrogi i uwagi, jak: – Tylko mi tam żony nie zbałamuć". – "O! moja żona pozawraca dziś głowy wszystkim starym kawalerom i studentom". – "Wszystkie kobiety się w nim kochają, zdaje się że i moja żona nie jest obojętną dla niego" – są w wysokim stopniu niemoralne i gorszące. Chłopiec 17 letni (dlaczego i nie 15 letni?) słucha tych żartobliwych przycinków z zupełnem zrozumieniem rzeczy, z uśmiechem domyślnym i powoli rozwiewa się przed jego okiem pojęcie nienaruszalności związków rodzinnych"… itd., itd. (P. A.).
doświadczenie, pociąga za sobą równie szkodliwe następstwa jak tolerancya ojca.
* * *
IV. Język młodego bohatera, godzien także zastanowienia. Ojciec jest bardzo ukształconym, i matka oczytaną i wielce przyzwoitą kobietą, a synalek posługuje się językiem stróżów, dorożkarzy i kucharek. Przyczyn nie trudno odnaleźć. Zabawiał się za długo i za często po za progiem właściwego sobie mieszkania i po za odpowiednim nadzorem (1).
V. Już dotychczas, skierowano fałszywie umysł dziecka, zepsuto cokolwiek jego charakter, ale przynajmniej dochowała się jeszcze czystość jego serca, i nieświadomość' duszy. Kwiat nie utracił jeszcze całkowicie swej świeżości.
Żaden obraz mętny nie zakłócił wyobraźni dziecka, żadne bezwstydne widziadło, nie oddziałało na jego duszę.
Tę chwilę wybierają zazwyczaj rodzice, ażeby wprowadzić swe dziecko na widowiska całkiem – (1) Pozostawianie dzieci na wyłącznej opiece sług, wtedy zwłaszcza, gdy rodzice oddalają się z domu na cały wieczór, doprowadza je z nudów do pogawędki, w której zaopatrują się w obfity zapas wyrażeń gminnych lub nieprzyzwoitych. Gorzej jeszcze dzieje sic nieraz, gdy się zostawia dzieci na podwórzach, w zabawie z najrozmaitszemi dziećmi sąsiadów całego domu. Wtedy nauka różnych wyrażeń, a z niemi i znaczenia tychże, idzie szybko.
(P. T.).
nieodpowiednie – w Paryżu na tak zwane "feerje", które wprost zgubnemi nazwać trzeba (1).
Zapytać się trzeba, czy rodzice są zdecydowani zrobić z swego syna mężczyznę z charakteru, szlachcica (w pojęciu szlachetności) z godności osobistej? Czy pojmują obowiązek utrzymania dziecka w cnocie, i w daniu mu pomocy w tem, ażeby w niej wytrwał? Czy rozumieją – (1) W Warszawie niema "feeryj" i niema widowisk, o których w Paryżu wiedzą, z góry, czem są i jakiego rodzaju sprawiają, przyjemności, ale i dramat i komedya, są… jeszcze zawczesną rozrywką, dla kilkonastoletnich wyrostków. Wreszcie gdyby nie chodziło już nawet o wpływ idei, scen czy sytuacyj, na duszę młodzieniaszków, to już samo zachowanie się ich w teatrze, które wszyscy mają, przed oczyma, wstrętnem jest i wielce przykrem.
Co się widzi w tak nazwanych "wyższych sferach"? Gromadkę gęsto zbitych wyrostków, klaszczących zapamiętale milutkiej naiwnej, lub okazującej głośno swe niezadowolenie jej rywalce. Oklaski i okrzyki zadziwiają wszystkich, wywołując nieopisaną wrzawę a… przyznać trzeba ze wstydem, oddziaływając nieraz na powodzenie lub niepowodzenie samej sztuki, Młokosiki którym się udało wywołać kilkakrotnie, szturmem swych oklasków, wdzięcznie kłaniającą się artystkę, uważają, się z pychą, za doskonałych znawców i sędziów. Czy po takich tryumfach zechce się im powracać do książki i przygotować się skromnie do lekcyj? Wreszcie czyż im czas na to wystarczy, skoro po skończeniu widowiska, odprowadzają tłumnie uwielbianą, artystkę do domu? Tu już nie władza szkolna, ale rodzice i przełożeni, a nawet studenci uniwersytetu, powstrzymywać powinni dzieciaków od igraszek, tak nieodpowiednich ich wiekowi – Nie możemy się powstrzymać różnicę pomiędzy uczciwością pospolitą i zdawkową, a prawdziwym honorem?…, czy nareszcie wierzą w moralność odrębną od zawartej w kodeksie?
Jeżeli tak, to baczność!
Czy wam rodzicom przyszło kiedy na myśl, zbadać rozsądnie wrażenia dwunastoletniego dziecka, po wyjściu z owych widowisk, na których czar sztuki, pomysły olśniewające, urocza muzyka, tańce szalone a lubieżne, słowem nagromadzenie efektów uwodzenia, roztoczywszy nadzwyczajny blask przed jego oczami, zawróciły nareszcie młodziutką jego głowę?
–- ażeby nie przytoczyć znów ustępu z dzieła p. Zofii Kowerskiej "O wychowaniu macierzyńskiem". Powiada ona potępiając uczęszczanie dzieci do teatru (z wyjątkiem teatrów dziecinnych), nader trafnie między innemi: "Dla dziecinnej wyobraźni (teatr) jestto pokarm za silny, zanadto wyczerpujący, rozdrażniający nerwy, narowiący umysł, któremu po obrazach jaskrawych, proste i dziecinne smakować przestaną. Niektóre matki prowadzą dzieci na przedstawienia niewłaściwe dla młodego wieku, tłómacząc się tem, że dzieci jeszcze nic nie rozumieją. Jeżeli to prawda, to pocóż je trzymać w gorącem i dusznem powietrzu do jedenastej, co musi być szkodliwe dla zdrowia; jeżeli zaś wbrew zapewnianiom matek, rozumieją sztukę, po co wcześnie przytępiać ich wrażliwość, dawać im obok złego wpływu na zdrowie, owo wczesne wyziębienie uczuć i zepsucie smaku, przez zbyt ostre i silne przyprawy, po co je nadmiernie rozdrażniać, ich tkliwość zbytecznie wyzyskiwać?" Zaiste "hodowanie dzieci" jak się wyraża Śniadecki, wymaga niezmiernie czułej baczności. (P. T.).
To jakieś upojenie senne i pełne marzeń!… Jedne dzieci pozostają olśnione, drugie wpadają w zapal gorączkowy, jeszcze dla innych – a tych wielu – było to niezręcznem objaśnieniem i przedwczesnem wtajemniczeniem, dla wszystkich zaś bądźcobądź, złym obrazem, psującym wychowanie, jeżeli miało być poważne.
Jakże nazajutrz wydaje się im nudnym i bladym dom ojcowski, oświetlony zaledwie skromną lampą u wspólnego stołu!
Wczoraj było tyle światła, tyle promieniejącej migotliwości! tyle blasku!
Szalony wir zuchwale tańczącego baletu, przepych dekoracyi, złudzenia optyczne, zbytek lśniących i błyskotliwych kostiumów, napastują uporczywie wyobraźnię dziecka i pochłaniają wszystkie jego myśli do tego stopnia, że przez kilka dni, o czem innem myśleć nie zdolne.
Nie, stanowczo nie. Praca pilna a wydać mająca owoce, stała się teraz niemożliwą.
* * *
Wniknijcie głębiej, idźcie dalej w tej analizie, a jeżeli tylko dziecko wam ufa, to posłyszycie niejedną uwagę tak znaczącą, że jej nigdy nieuwierzy ani ojciec ani matka, ponieważ zazwyczaj takich zwierzeń, nigdy dziecko rodzicom nie czyni.
Jestto może dopiero zarodek, zgoda! – ale ten zarodek wyda złe owoce, na które wkrótce gorzko pożalą się rodzice.
Dzieci raz oczarowane tego rodzaju widowiskami, na inne, jako na nudne, patrzeć będą.
I jakże może nawet dziecku podobać się zabawka jakaś kosztująca rubla, kiedy wie że za tego rubla, może używać tyle naraz innego rodzaju przyjemności!
Zbyt pieprzny przysmak, podany dziecku jako pierwsza potrawa, sprawi to, że dalsze potrawy obiadu mdłe mn się wydadzą.