Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzieciaki ze skraju miasta - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 lipca 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieciaki ze skraju miasta - ebook

Książka dla dzieci i młodzieży młodszej.

Powieść obyczajowa z wątkiem sensacyjnym.  Agnieszka i Robert przeprowadzają się z mamą na skraj małego miasteczka, gdzie zamieszkują na poddaszu w pokojach wynajętych od pani Maliny. Zyskują nowych niezwykle ciekawych przyjaciół w szkole i w sąsiedztwie. W krótkim czasie okazuje się, że istnieje pewna tajemnica rodzinna, którą Agnieszka postanawia rozwikłać, co czyni wplątując się przy tym w niezwykłe przygody. Książka ozdobiona ciekawymi ilustracjami jest sympatyczna i zabawna. Wciąga czytelnika i trzyma w napięciu, dopóki tajemnica się nie wyjaśni.

 

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-937454-0-1
Rozmiar pliku: 5,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zamiast przedmowy Fragment wywiadu z gazety

Dzien­ni­karz: Jest pani obec­nie oso­bi­sto­ścią do­brze zna­ną czy­tel­ni­kom. Jed­nak kie­dyś, była pani ni­ko­mu nie­zna­ną małą dziew­czyn­ką miesz­ka­ją­cą na skra­ju ma­łe­go mia­stecz­ka, tak jak dzie­cia­ki, o któ­rych pani pi­sze.

Agniesz­ka: Mów­my so­bie po imie­niu, je­stem Agniesz­ka. Oczy­wi­ście, że kie­dyś by­łam dzie­cia­kiem ma­rzą­cym o przy­go­dach i nie­zwy­kłym ży­ciu. Te­raz w tam­tym mia­stecz­ku rów­nież miesz­ka­ją ja­kieś dzie­cia­ki. Cho­dzą do mo­jej sta­rej szko­ły i cho­ciaż ostat­nio szkol­ne zwy­cza­je zmie­ni­ły się tro­chę, my­ślę, że cała resz­ta po­zo­sta­ła taka sama.

Dzien­ni­karz: Re­gu­la­mi­ny i zwy­cza­je zmie­nia­ją się bez prze­rwy. Lu­dzie, tak jak były lo­ka­tor pani Ma­li­ny, któ­re­go opi­su­jesz z taką sym­pa­tią, wciąż wy­naj­du­ją nowe ulep­sze­nia. Ja naj­bar­dziej ce­nię so­bie wy­na­la­zek wol­nych so­bót. Daw­niej trze­ba było za­do­wo­lić się tyl­ko wol­ny­mi nie­dzie­la­mi.

Agniesz­ka: Za to w szko­le były tyl­ko czte­ry oce­ny: 5-bar­dzo do­bry, 4-do­bry, 3-do­sta­tecz­ny, 2-nie­do­sta­tecz­ny. Z dwó­ją zo­sta­wa­ło się na dru­gi rok. A naj­lep­szym stop­niem była piąt­ka, a nie szóst­ka, któ­ra po­dob­no jest, ale rzad­ko kto ją wi­du­je!

Dzien­ni­karz: Ha, ha, rze­czy­wi­ście rzad­ko! Pa­mię­tam, że rok szkol­ny dzie­lił się wte­dy na czte­ry czę­ści. Czte­ry razy wy­sta­wia­no stop­nie! Py­ta­li i ro­bi­li kla­sów­ki jak sza­le­ni!

Agniesz­ka: Ale mie­li­śmy wię­cej cza­su na za­ba­wę, bo w te­le­wi­zji były tyl­ko dwa pro­gra­my.

Dzien­ni­karz: A lek­cje re­li­gii od­by­wa­ły się po po­łu­dniu w ko­ściel­nych sal­kach ka­te­che­tycz­nych. Te spo­tka­nia po lek­cjach bar­dzo wzbo­ga­ca­ły na­sze ży­cie to­wa­rzy­skie.

Agniesz­ka: Za złe za­cho­wa­nie do­sta­wa­ło się „łapy” na środ­ku kla­sy. W za­leż­no­ści od po­my­sło­wo­ści uży­wa­li wskaź­ni­ka, drew­nia­ne­go piór­ni­ka lub bili zwy­kłą li­nij­ką

Dzien­ni­karz: Do­sta­łaś kie­dyś po ła­pach?

Agniesz­ka: No ja­sne! Ki­jem. Ale bo­la­ło! Pa­mię­tam do dziś!

Dzien­ni­karz: Zmie­ni­ło się nie tyl­ko ży­cie dzie­ci, ale i do­ro­słych.

Agniesz­ka: O, tak! Nie­któ­re spra­wy wy­glą­da­ły dużo go­rzej niż obec­nie. Nie moż­na było, na przy­kład, tak po pro­stu po­je­chać na wa­ka­cje do An­glii, Sta­nów czy Egip­tu. Wy­jaz­dy były utrud­nio­ne, a cza­sa­mi na­wet za­ka­za­ne ze wzglę­dów po­li­tycz­nych. Dla­te­go czę­sto zda­rza­ło się, że lu­dzie po wy­jeź­dzie za gra­ni­cę nig­dy już nie wra­ca­li. Mó­wi­ło się o nich, że „ucie­kli na Za­chód”.

Dzien­ni­karz: A te­raz, Agniesz­ko, zdradź na­szym czy­tel­ni­kom, ja­kie nie­sa­mo­wi­te przy­go­dy spo­wo­do­wa­ły, że sta­łaś się tak do­brze zna­ną wszyst­kim oso­bą.

Agniesz­ka: Ha, ha spry­cia­rzu! Nic z tego! Niech sami zgad­ną po prze­czy­ta­niu tej książ­ki, co wy­da­rzy­ło się da­lej!1 wrze­śnia, wto­rek

Na po­cząt­ku opi­szę, dla­cze­go do­tych­czas miesz­ka­li­śmy osob­no. Ro­bert i ja je­ste­śmy bliź­nia­ka­mi. Uro­dzi­li­śmy się, kie­dy na­sza mama jesz­cze stu­dio­wa­ła. Na­sze­go taty nie pa­mię­ta­my, bo aku­rat wła­śnie wte­dy wy­je­chał na wy­pra­wę na­uko­wą i za­gi­nął w Ame­ry­ce Po­łu­dnio­wej.

W aka­de­mi­ku, czy­li domu dla stu­den­tów, miesz­ka­ło się bar­dzo przy­jem­nie. Wszę­dzie było peł­no we­so­łych lu­dzi. Ba­wi­li się z nami, za­bie­ra­li nas na wy­ciecz­ki, a kie­dy le­że­li­śmy cho­rzy, czy­ta­li nam książ­ki.

Mama naj­pierw stu­dio­wa­ła na uni­wer­sy­te­cie, a po­tem pra­co­wa­ła ucząc stu­den­tów. Wszyst­ko szło do­brze, do­pó­ki pew­ne­go dnia nie po­kłó­ci­ła się śmier­tel­nie ze swo­im sze­fem.

– Od­cho­dzę z uni­wer­sy­te­tu – ob­wie­ści­ła. – W tej sy­tu­acji mamy tyl­ko jed­no wyj­ście. Mu­si­my po­je­chać do Sol­bo­rza.

No więc po­je­cha­li­śmy. Wy­na­ję­li­śmy po­kój w domu przy ryn­ku, mama zna­la­zła pra­cę w Urzę­dzie Mia­sta, a ja za­czę­łam cho­ro­wać.

Mama cią­gle bra­ła prze­ze mnie zwol­nie­nia le­kar­skie. W koń­cu za­gro­zi­li, że je­że­li nie prze­sta­nie, to zwol­nią ją z pra­cy.

Dla­te­go mu­sie­li­śmy się roz­stać. Ro­bert zo­stał w Sol­bo­rzu, a ja po­je­cha­łam do dziad­ków, do Szcze­ci­na.

2 wrze­śnia, śro­da

Dzi­siaj pierw­szy raz przyj­rza­łam się dzie­cia­kom z na­szej kla­sy.

Nie je­stem wca­le w naj­gor­szej sy­tu­acji, bo szko­łę skoń­czy­li bu­do­wać do­pie­ro w tym roku i wszy­scy są tu nowi.

Ro­bert co praw­da miesz­kał w Sol­bo­rzu, ale w in­nym koń­cu mia­sta, więc tak jak ja musi zna­leźć so­bie no­wych przy­ja­ciół.

Sie­dzę w jed­nej ław­ce z Sa­bin­ką Ra­wic­ką, któ­ra jest na­szą są­siad­ką z uli­cy Mo­niusz­ki. Jej naj­lep­sza ko­le­żan­ka miesz­ka bli­żej sta­rej szko­ły i ro­dzi­ce nie zgo­dzi­li się, żeby prze­nio­sła się ra­zem z Sa­bin­ką.

Kto wie, może te­raz ja i Sa­bin­ka zo­sta­nie­my przy­ja­ciół­ka­mi?

3 wrze­śnia, czwar­tek

Po po­łu­dniu wy­bra­łam się na spa­cer. Te­raz, kie­dy miesz­kam tu na sta­łe, mu­szę po­znać całą oko­li­cę. Uli­ca Mo­niusz­ki to kil­ka dom­ków w ogród­kach. Nasz jest przed­ostat­ni. Obe­szłam ogród­ki od dru­giej stro­ny, mi­nę­łam sta­rą kuź­nię i dwa inne domy. Na chwi­lę przy­sta­nę­łam przy wy­so­kim pło­cie i przez szpa­rę mię­dzy de­ska­mi spró­bo­wa­łam zaj­rzeć na po­dwór­ko.

Na­gle furt­ka otwo­rzy­ła się i na uli­cę wy­biegł mały chłop­czyk.

– Cyj to pies? – za­py­tał.

Był ze mną Nuk, pies pani Ma­li­ny, więc od­po­wie­dzia­łam, że nasz.

– My mamy lep­se­go – po­chwa­lił się i za­pro­sił mnie na po­dwór­ko, że­bym oce­ni­ła

– Jak on ma na imię? – py­tał da­lej.

Po­wie­dzia­łam, że Nuk.

– Nas ma lep­se – oświad­czył z prze­ko­na­niem.

Po chwi­li na po­dwó­rze wy­szła mama chłop­czy­ka i za­pro­si­ła mnie do domu.

I tak po­zna­łam ro­dzi­nę Ku­bi­ków.

Wy­py­ty­wa­li mnie, skąd przy­je­cha­łam, gdzie miesz­ka­łam i gdzie jest mój tata. A po­tem po­szli­śmy oglą­dać film w te­le­wi­zji. Bo oni mają te­le­wi­zor!

Film był o ro­dzi­nie Od­rzu­tow­skich, czy­li po ame­ry­kań­sku Jet­so­nów. Miesz­ka­li na pla­ne­cie i la­ta­li od­rzu­tow­ca­mi. Strasz­nie faj­ne.

W ro­dzi­nie Ku­bi­ków poza mamą, tatą i tym ma­łym jest jesz­cze star­sza ode mnie o rok Dan­ka, młod­szy ode mnie o rok Ja­nek, młod­sza od nie­go Jan­ka i naj­star­szy, pra­wie do­ro­sły, szes­na­sto­let­ni Zyga.

Tyle ich jest, że każ­dy zna­la­zł­by ko­goś w swo­im wie­ku.

4 wrze­śnia, pią­tek

Pierw­szy raz w ży­ciu mam swój po­kój.

Przed­tem miesz­ka­łam w jed­nym po­ko­ju z bab­cią i dziad­kiem. Dwa są­sied­nie zaj­mo­wa­li wu­jek He­niek z cio­cią Ha­li­ną i ma­łym Pio­tru­siem, a w czwar­tym miesz­ka­ła cio­cia Ka­sia. Na­sza ka­mie­ni­ca była sta­ra, tak jak wszyst­kie domy wzdłuż ca­łej uli­cy, i nie mia­ła po­dwór­ka. Ba­wi­li­śmy się na traw­ni­ku przy bra­mie albo na bo­isku li­ceum, na któ­re prze­ła­zi­ło się przez ozdob­ny, po­ma­lo­wa­ny na zie­lo­no, me­ta­lo­wy płot.

Nie mia­łam też przy­ja­ciół­ki, bo w są­siedz­twie nie było dziew­czy­nek w moim wie­ku. Tyl­ko sami chłop­cy.

Je­dy­na ko­le­żan­ka, któ­ra miesz­ka­ła bli­sko i cho­dzi­ła ze mną do kla­sy, na­zy­wa­ła się Ane­ta i nie znam na świe­cie ni­ko­go zło­śliw­sze­go od niej.

Na fe­rie i wol­ne dni mama przy­wo­zi­ła Ro­ber­ta do dziad­ków. Na wa­ka­cje wszy­scy ra­zem jeź­dzi­li­śmy nad mo­rze. Przez te lata nie by­łam ani razu w Sol­bo­rzu.

W czerw­cu mama po­zna­ła pa­nią Ma­li­nę. Pani Ma­li­na za­pro­po­no­wa­ła, że wy­naj­mie jej dwa po­ko­je. Je­den na par­te­rze, a dru­gi, po­dwój­ny, w sam raz dla nas, na pod­da­szu.

A co naj­waż­niej­sze, pani Ma­li­na jest na eme­ry­tu­rze i sie­dzi przez cały dzień w domu, więc może za­jąć się nami, kie­dy mama bę­dzie w pra­cy.

I oto je­ste­śmy znów wszy­scy ra­zem! Hur­ra!

5 wrze­śnia, so­bo­ta

Dzi­siaj po szko­le tro­chę pa­da­ło, więc sie­dzie­li­śmy w kuch­ni z pa­nią Ma­li­ną. Pani Ma­li­na pie­kła ser­nik i sma­ży­ła po­wi­dła śliw­ko­we. Przy­jem­nie sie­dzieć so­bie w ta­kiej du­żej, przy­tul­nej kuch­ni – na­wet kie­dy się nie je. Jest tu sta­ry drew­nia­ny stół, przy­kry­ty ce­ra­to­wym ob­ru­sem, a do­oko­ła nie­go moż­na usta­wić z sie­dem krze­seł.

Pani Ma­li­na go­to­wa­ła, a my z Ro­ber­tem opo­wia­da­li­śmy jej o szko­le. Cho­dzi­my do tej sa­mej kla­sy, ale każ­de z nas ma inne przy­go­dy.

Ro­bert i ja je­ste­śmy bliź­nię­ta­mi i by­li­by­śmy po­dob­ni, gdy­by nie to, że Ro­bert ma rude wło­sy, a ja nie.

Kie­dy tak so­bie sie­dzie­li­śmy, ktoś na dwo­rze za­wo­łał:

– Agniesz­ka!

Wyj­rza­łam przez okno (bo okno kuch­ni wy­cho­dzi na po­dwór­ko) i zo­ba­czy­łam przy furt­ce Sa­bin­kę. Pani Ma­li­na nie lubi, żeby dzie­ci z są­siedz­twa przy­cho­dzi­ły do domu. Mo­że­my się ra­zem ba­wić tyl­ko na po­dwór­ku.

Sa­bin­ka jest moją nową przy­ja­ciół­ką. Cho­dzi­my do tej sa­mej kla­sy i na szczę­ście miesz­ka­my obok sie­bie. Na­sze ogro­dy dzie­li tyl­ko siat­ka.

Wło­ży­łam ka­lo­sze i po­le­cia­ły­śmy ba­wić się do Dołu. Faj­nie jest dep­tać po mo­krej tra­wie i strzą­sać deszcz z krza­ków.

6 wrze­śnia, nie­dzie­la

Dzi­siaj jest nie­dzie­la i dla od­mia­ny od rana świe­ci słoń­ce. Wy­bra­li­śmy się całą ban­dą na pla­żę.

Pla­ża, na któ­rą po­szli­śmy, na­zy­wa się dzi­ka. Po prze­ciw­nej stro­nie je­zio­ra jest dru­ga pla­ża, strze­żo­na. Za wstęp na nią trze­ba pła­cić. My­ślę, że moż­na tam cho­dzić tyl­ko z do­ro­sły­mi.

Umiem pły­wać strzał­ką pod wodą, ale nie wię­cej niż dwa me­try, więc nie wy­pły­wam za da­le­ko. Mimo to pra­wie cały czas sie­dzia­łam w wo­dzie. Póź­niej cho­dzi­li­śmy wzdłuż brze­gów po­ro­śnię­tych ta­ta­ra­kiem. Z ta­ta­ra­ku robi się świet­ne pisz­czał­ki.

Zna­leź­li­śmy łódź przy­wią­za­ną łań­cu­chem do drze­wa. Mia­ła na dnie tro­chę wody. Ro­bert sta­nął na ław­ce i krzy­czał, ko­ły­sząc łód­ką:

– Sta­tek to­nie, za­ło­ga do pomp!

Wy­le­wa­li­śmy wodę rę­ka­mi.

– Wrzuć­cie ba­last do mo­rza! – roz­ka­zał Ro­bert.

Wrzu­ci­li­śmy Jan­ka Ku­bi­ka, bo był naj­mniej­szy, a po­tem wsko­czy­li­śmy wszy­scy po ko­lei.

– W wo­dzie są raki – wo­łał Ja­nek – za­raz was po­żrą, bo to dzi­kie ra­ki­ny!

Za­bra­li­śmy się więc za ło­wie­nie ra­ków. Raka chwy­ta się pal­ca­mi za grzbiet i wy­cią­ga z wody. Po­tem chwi­lę się go oglą­da, moż­na do nie­go coś za­ga­dać. W koń­cu wrzu­ca się go z po­wro­tem do wody.

Mo­gła­bym uzbie­rać tro­chę na zupę ra­ko­wą, ale raz już kie­dyś je go­to­wa­łam i tak ja­koś pisz­cza­ły, że było mi bar­dzo przy­kro.

7 wrze­śnia, po­nie­dzia­łek

Od po­cząt­ku roku szkol­ne­go sie­dzia­łam z Sa­bin­ką, a dzi­siaj wy­cho­waw­czy­ni po­prze­sa­dza­ła nas i ka­za­ła tak sie­dzieć na wszyst­kich lek­cjach.

No i sta­ło się. Sie­dzę te­raz w pierw­szej ław­ce z Ry­siem Dudą, a wko­ło same chło­pa­ki. Sa­bin­ka sie­dzi po dru­giej stro­nie kla­sy.

Na ra­zie dzie­cia­ki nie prze­zy­wa­ją mnie. W tam­tej szko­le mia­łam same kło­po­ty z moim na­zwi­skiem – Kost­ka.

U dziad­ków na po­cząt­ku wszy­scy na­zy­wa­li mnie „wnucz­ką Za­le­skiej" i mia­łam na­dzie­ję, że tak po­zo­sta­nie. W szko­le ten nu­mer nie prze­szedł. Nie­ste­ty, oka­zu­je się, że są rze­czy, na któ­re nie ma rady, cho­ciaż nie spo­sób się z nimi po­go­dzić.

– Zwy­kle wnu­ki i dziad­ko­wie no­szą inne na­zwi­ska – po­cie­sza­ła mnie bab­cia. – To na­wet szczę­śli­wie się zło­ży­ło.

Ła­two po­wie­dzieć. Jej nie prze­zy­wa­li Ko­stu­cha!

– No cóż, mój pierw­szy mąż, oj­ciec wa­szej mamy, taki już był, że gdzie­kol­wiek się po­ja­wił, w jed­nej chwi­li wszyst­kim wo­kół po­tra­fił na­ro­bić kło­po­tów – po­wie­dzia­ła kie­dyś.

Nie ro­zu­mia­łam, co ma jed­no do dru­gie­go, ale nad­sta­wi­łam uszu z ogrom­nym za­in­te­re­so­wa­niem, bo bab­cia nie­chęt­nie roz­ma­wia­ła o spra­wach ro­dzin­nych.

– A co się z nim sta­ło? – spy­ta­łam niby od nie­chce­nia.

– Włó­czył się, włó­czył, aż cał­kiem znikł nam z oczu – mach­nę­ła lek­ce­wa­żą­co ręką.

– Może po­je­chał do Ame­ry­ki Po­łu­dnio­wej, tak jak nasz tata? – nie da­wa­łam za wy­gra­ną.

– Je­den wart dru­gie­go, hi­sto­ria się po­wta­rza – szep­nę­ła bab­cia ta­jem­ni­czo i nic już wię­cej nie chcia­ła mi po­wie­dzieć.

Nie tyl­ko ona jed­na. Nikt w tej ro­dzi­nie nie chce z czło­wie­kiem po­roz­ma­wiać po­waż­nie. A Ro­ber­to­wi to na­wet nie za­le­ży, żeby się cze­goś do­wie­dzieć.

8 wrze­śnia, wto­rek

Dzi­siaj też był upal­ny dzień. Mama po pra­cy wy­nio­sła le­żak do ogro­du i do wie­czo­ra le­ża­ła na słoń­cu.

Nasz ogród dzie­li się na trzy czę­ści. Pierw­sza, na­prze­ciw­ko domu, roz­cią­ga się wzdłuż po­dwór­ka. Ro­sną tam geo­r­gi­nie, ziem­nia­ki i śliw­ka wę­gier­ka.

Dru­ga po­ło­żo­na jest za do­mem, wzdłuż pło­tu z Mar­ku­sa­mi (Sa­bin­ka). Ro­sną tam iry­sy, pi­wo­nie, ma­li­ny wy­so­kie na dwa me­try, ogrom­na cze­re­śnia, a na sa­mym dole ogro­du ka­pu­sta i inne wa­rzy­wa.

Trze­cią, ogra­ni­czo­ną skłę­bio­ny­mi za­ro­śla­mi dzi­kich ma­lin od stro­ny są­sia­da ko­le­ja­rza i krza­ka­mi agre­sto­wo-po­rzecz­ko­wy­mi ro­sną­cy­mi wzdłuż głów­nej ścież­ki ogro­du, pani Ma­li­na po­świę­ci­ła na upra­wę tru­ska­wek.

Tru­skaw­ki to duma pani Ma­li­ny.

Li­ście drzew już żółk­ną i opa­da­ją. Na ga­łę­ziach było jesz­cze tro­chę wę­gie­rek. Po­ma­ga­li­śmy zry­wać śliw­ki na po­wi­dła, a to co zo­sta­ło, pani Ma­li­na po­zwo­li­ła nam zjeść.

9 wrze­śnia, śro­da

Na czwar­tej lek­cji, kie­dy pani opo­wia­da­ła o Ame­ry­ce, Ry­siek, z któ­rym te­raz sie­dzę, pod­niósł rękę i po­wie­dział:

– Pro­szę pani, a tata Agniesz­ki i Ro­ber­ta za­gi­nął w Ame­ry­ce!

Pani spy­ta­ła, czy to praw­da.

– Tak – po­wie­dział Ro­bert – za­gi­nął w Ame­ry­ce Po­łu­dnio­wej.

Pani za­py­ta­ła, gdzie do­kład­nie za­gi­nął, ale nie wie­dzie­li­śmy. Bab­cia nig­dy nie chcia­ła ze mną o tym roz­ma­wiać.

– Za­gi­nął, to za­gi­nął i o czym tu wię­cej ga­dać? – wy­mi­gi­wa­ła się.

No i nie ga­da­li­śmy.

10 wrze­śnia, czwar­tek

Prze­ka­za­li­śmy ma­mie, że pani ka­za­ła nam do­wie­dzieć się, gdzie za­gi­nął nasz tata. Mama od­po­wie­dzia­ła, że było to na wy­pra­wie na­uko­wej w Ko­sta­ry­ce i że to bar­dzo bo­le­sna hi­sto­ria, o któ­rej po­roz­ma­wia z nami, kie­dy bę­dzie­my star­si.

Spraw­dzi­łam w atla­sie. Ko­sta­ry­ka leży w Ame­ry­ce Środ­ko­wej.

Naj­pierw Ame­ry­ka Po­łu­dnio­wa, te­raz Ame­ry­ka Środ­ko­wa, a kie­dyś sły­sza­łam na­wet, jak bab­cia mó­wi­ła coś o Ka­na­dzie. Może zresz­tą po­je­chał tam, za­nim za­gi­nął?

Na szczę­ście tu­taj ni­ko­mu nie prze­szka­dza, że nasz tata za­gi­nął. Nikt nie wy­dzi­wia i nie krę­ci no­sem, a na­wet nam za­zdrosz­czą.

U Sa­bin­ki też nie wi­dzia­łam żad­ne­go taty. Każ­dy wie, że sta­ry Mar­kus, dzia­dek Sa­bin­ki, jeź­dzi wo­zem z ko­niem i zbie­ra szma­ty, bu­tel­ki oraz ma­ku­la­tu­rę dla pań­stwo­wych sku­pów. I cho­ciaż Sa­bin­ka na­zy­wa się Ra­wic­ka, ni­cze­go to nie zmie­nia, bo dla lu­dzi z oko­li­cy jest tyl­ko „dzie­cia­kiem od Mar­ku­sów”.

11 wrze­śnia, pią­tek

Za­miast, jak zwy­kle, ba­wić się w Dole, wy­bra­li­śmy się z Sa­bin­ką, Dan­ką, Jan­ką i Jan­kiem Ku­bi­ka­mi nad je­zio­ra. To je­zio­ro, o któ­rym już pi­sa­łam, znaj­du­je się w mie­ście. A my po­szli­śmy w kie­run­ku je­zior, po­ło­żo­nych po­śród łąk.

Idzie się tam wzdłuż to­rów ko­le­jo­wych, ścież­ka­mi przez pola i łąki. Po dro­dze za­trzy­ma­li­śmy się przy ma­łym staw­ku, a po­tem nie po­szli­śmy już da­lej.

Ten sta­wek jest cały za­ro­śnię­ty i po­kry­ty rzę­są. Do­oko­ła ro­sną roz­ma­ite krza­ki oraz brzo­zy. Jest tam tak sil­nie zie­lo­no i ci­cho.

Ja­nek wska­zał ręką coś brą­zo­we­go, wy­sta­ją­ce­go spo­mię­dzy wod­nych ro­ślin na środ­ku staw­ku.

– Wiesz, co to jest? – spy­tał.

Nie wie­dzia­łam.

– To uto­pio­ny koń – wy­ja­śnił.

– Kie­dy on się uto­pił? – za­py­ta­łam.

– Ja­kieś pięć lat temu – od­po­wie­dział – i cią­gle jesz­cze go wi­dać.

Po­sie­dzie­li­śmy na tra­wie koło staw­ku. Po­roz­ma­wia­li­śmy o róż­nych, co się uto­pi­li, i ja­koś ode­chcia­ło nam się iść da­lej. Zresz­tą zro­bi­ło się już tro­chę ciem­no, więc trze­ba było wra­cać.

Mam te­raz w gło­wie róż­ne smut­ne my­śli. Szko­da mi tego ko­nia.

12 wrze­śnia, so­bo­ta

Na­sze po­ko­je na pod­da­szu to wła­ści­wie je­den duży po­kój po­dzie­lo­ny na dwa drew­nia­ną ścian­ką. Wcho­dzi się jed­ny­mi drzwia­mi i każ­dy idzie do swo­jej po­ło­wy. Piec, któ­ry za­sła­nia wi­dok na drzwi, jest wspól­ny. Okno wy­cho­dzi na ogród, a pędy wi­no­gron stu­ka­ją o szy­bę, kie­dy wie­je wiatr. W moim po­ko­ju stoi łóż­ko, szaf­ka, biur­ko, pół­ki na książ­ki i sto­lik przy łóż­ku, zro­bio­ny z wiel­kiej skrzy­ni z de­sek przy­kry­tej ser­we­tą.

Nie­daw­no od­kry­łam, że skrzy­nia przy łóż­ku jest wy­peł­nio­na sta­ry­mi cza­so­pi­sma­mi. Pani Ma­li­na po­wie­dzia­ła, że te wszyst­kie ga­ze­ty uzbie­rał so­bie po­przed­ni lo­ka­tor. Więk­szość z nich to „Prze­kro­je”, cza­so­pi­sma, w któ­rych na ostat­niej stro­nie są dow­ci­py i śmiesz­ne ry­sun­ki.

13 wrze­śnia, nie­dzie­la

Po po­łu­dniu wy­my­śli­li­śmy świet­ną za­ba­wę. Dzi­wię się, że nie wy­my­śli­li­śmy jej wcze­śniej.

Na zbo­czach Dołu ro­sną drze­wa i tra­wa. Kła­dzie­my się na zie­mi na kra­wę­dzi zbo­cza i tur­la­my się w dół. Naj­le­piej za­mknąć przy tym oczy.

Wrzesz­cze­li­śmy i śmia­li­śmy się jak sza­le­ni. Nasz pies Nuk nie po­tra­fi się tur­lać, więc dla to­wa­rzy­stwa zjeż­dżał z góry na brzu­chu. Nie wiem, jak moż­na było do­tych­czas żyć bez tur­la­nia.

14 wrze­śnia, po­nie­dzia­łek

Jesz­cze przed pój­ściem do szko­ły na­zry­wa­li­śmy pani Ma­li­nie wi­no­gron na wino. Po szko­le ze­bra­li­śmy resz­tę do je­dze­nia dla wszyst­kich.

Wi­no­gro­na ro­sną na ogro­do­wej ścia­nie domu. Na par­te­rze ota­cza­ją okna po­ko­jów mamy i pani Ma­li­ny i wspi­na­ją się aż do na­szych okien na pod­da­szu. Wi­no­ro­śla mają małe chy­tre wici, któ­re wplą­tu­ją się w szcze­blin­ki drew­nia­nych okien­nic.

W tym roku uro­dzaj na osy jest jesz­cze więk­szy niż uro­dzaj na wi­no­gro­na. Na stry­chu wy­so­ko pod bel­ką osy zro­bi­ły so­bie gniaz­do, ale nam to nie prze­szka­dza, bo nie wla­tu­ją przez drzwi tyl­ko przez szpa­ry w da­chu.

15 wrze­śnia, wto­rek

Ka­wa­łek za do­mem Mar­ku­sów bie­gną tory ko­le­jo­we.

Jesz­cze tego nie pi­sa­łam, ale na­sza uli­ca znaj­du­je się na sa­mym koń­cu mia­sta.

Na­wet nie wiem, czy to praw­dzi­wa uli­ca, czy tyl­ko ścież­ka wo­kół Dołu. Ścież­ka ta za­krę­ca i prze­cho­dzi w piasz­czy­stą dro­gę wzdłuż to­rów. Po tej dro­dze, cho­ciaż pro­wa­dzi do mia­sta, wca­le nie jeż­dżą sa­mo­cho­dy.

Naj­le­piej je­śli na­ry­su­ję plan na­szej oko­li­cy. Lu­bię ry­so­wać.

No więc nasz dom jest tu, dro­ga do szko­ły jest tam, a do mia­sta idzie się tędy…

16 wrze­śnia, śro­da

Te­raz lu­bię czy­tać książ­ki, ale jesz­cze nie­daw­no była to dla mnie strasz­na ka­tor­ga. Cała na­sza ro­dzi­na to mole książ­ko­we; i bab­cia, i dzia­dek, i mama, i Ro­bert, tyl­ko ja mia­łam kło­po­ty z czy­ta­niem. Po pro­stu du­ka­łam wy­raz po wy­ra­zie. Dla wpra­wy bab­cia ka­za­ła mi czy­tać na głos. Sie­dzia­łam przy pie­cu i du­ka­łam.

A wszyst­ko dla­te­go, że dała mi do czy­ta­nia taką okrop­ną książ­kę o ser­cu. Cała była o ja­kichś sta­ro­daw­nych chło­pa­kach, zu­peł­nie zdzi­wa­cza­łych. Nig­dy jak żyję, po­dob­nych nie wi­dzia­łam. Byli tacy świę­ci, że złość mnie bra­ła.

I kie­dy je­den Ga­ron­ne no­sił wiąz­ki drze­wa na ple­cach, a ja my­śla­łam, że już dłu­żej nie wy­trzy­mam, zda­rzy­ła się szczę­śli­wa rzecz.

Mia­łam ro­bić świą­tecz­ne po­rząd­ki w cza­sie fe­rii i w trak­cie sprzą­ta­nia za­uwa­ży­łam książ­kę, któ­ra na okład­ce mia­ła na­ma­lo­wa­ną ma­skę z or­lim pió­rem. Uwiel­biam In­dian, więc coś mnie tknę­ło i otwo­rzy­łam na pierw­szej stro­nie.

Po­tem, po sprzą­ta­niu, za­miast iść się ba­wić, po­ło­ży­łam się z książ­ką na ka­na­pie. Czu­łam się z tego bar­dzo dum­na i po­wie­dzia­łam gło­śno, żeby wszy­scy sły­sze­li:

– Nie pój­dę te­raz na dwór, po­czy­tam so­bie tro­chę.

I tak się za­czę­ło. Książ­ka była po­ży­czo­na, ale bab­cia po­pro­si­ła zna­jo­mych, żeby mi ją po­da­ro­wa­li. Będę ją trzy­mać na pół­ce do koń­ca ży­cia.

Na­zy­wa się Łow­cy wil­ków, Łow­cy zło­ta, Łow­cy przy­gód.

17 wrze­śnia, czwar­tek

Hi­gie­nist­ka od rana spraw­dza­ła czy­stość. Za­wsze mam wło­sy zwią­za­ne w war­kocz i pod­wi­nię­te do góry. A dzi­siaj po prze­glą­dzie cały dzień cho­dzi­łam z roz­pusz­czo­ny­mi.

Sie­dzie­li­śmy so­bie po lek­cjach na mur­ku koło szko­ły. Ja, Sa­bin­ka, Ro­bert, To­mek Mo­ski i jesz­cze jed­na dziew­czy­na.

To­mek Mo­ski po­pa­trzył na mnie i po­wie­dział:

– Wy­glą­dasz cał­kiem jak Śpią­ca Kró­lew­na.

Zro­bi­ło mi się bar­dzo przy­jem­nie. Jesz­cze ża­den chło­pak tak do mnie nie mó­wił.

Jak mi się ja­kiś chło­pak po­do­bał, to naj­czę­ściej się z nim bi­łam na ko­ry­ta­rzu albo z in­ny­mi dziew­czy­na­mi na­pa­da­ły­śmy na nie­go.

Ale chło­pa­ki nie la­ta­ją za mną. Tyl­ko się ra­zem wy­głu­pia­my.

18 wrze­śnia, pią­tek

Mama ku­pi­ła mi żół­te spodnie z płót­na ża­glo­we­go. Nie za­le­ży mi zbyt­nio na ubra­niu, ale ta­kie spodnie to jest coś!

Cią­gle w nich cho­dzi­łam i dzi­siaj trze­ba było je wy­prać. Płót­no ża­glo­we szo­ru­je się szczot­ką w mi­sce z wodą, bo kie­dy na­mok­nie jest sztyw­ne jak bla­cha. Po­my­śleć, że no­szę spodnie z ma­te­ria­łu, z któ­re­go szy­je się ża­gle dla okrę­tów. Wspa­nia­ła rzecz!

19 wrze­śnia, so­bo­ta

Wszyst­kie dzie­cia­ki z oko­li­cy, z któ­ry­mi się ba­wię, to po ko­lei: Sa­bin­ka i jej młod­sza cio­tecz­na sio­stra Jol­ka, da­lej Dan­ka, Jan­ka i Ja­nek Ku­bi­ko­wie, Lo­dek i Adaś Pra­go­wie.

Adaś jest ostat­nio naj­lep­szym przy­ja­cie­lem Ro­ber­ta, a Lo­dek to młod­szy brat Ada­sia.

Są też inne dzie­cia­ki, ale za małe albo dużo star­sze. Albo ta­kie, któ­re miesz­ka­ją tro­chę da­lej i spo­ty­ka­ją się z nami tyl­ko w szko­le.

20 wrze­śnia, nie­dzie­la

Jest co­raz chłod­niej. Z rana jest już tyl­ko 10 stop­ni. Ale w po­łu­dnie ocie­pla się i moż­na cho­dzić z krót­kim rę­kaw­kiem.

Kie­dy szli­śmy z Ro­ber­tem do ko­ścio­ła, było mi zim­no na­wet w swe­trze, a w dro­dze po­wrot­nej mu­sia­łam go zdjąć.

Ko­ściół jest w cen­trum mia­sta. Od nas to spo­ry ka­wa­łek. Po dro­dze mija się taki mały ko­śció­łek czy ka­pli­cę. Przez dziu­rę w pło­cie pod­glą­da­li­śmy za­kon­ni­ce. To bar­dzo za­gad­ko­we i ta­jem­ni­cze miej­sce.

Po po­łu­dniu po­szłam do Ku­bi­ków i tra­fi­łam na strasz­ną awan­tu­rę.

Dan­ka jest star­sza ode mnie o rok. Le­d­wo zda­ła po­praw­kę z ma­te­ma­ty­ki i mało bra­ko­wa­ło, a cho­dzi­ły­by­śmy do tej sa­mej kla­sy. A te­raz też ma same dwó­je. (Au­tor­ka w przed­mo­wie wy­ja­śnia, dla­cze­go z dwó­ją zo­sta­wa­ło się na dru­gi rok oraz kil­ka in­nych cie­ka­wych rze­czy. Prze­czy­taj ko­niecz­nie.)

Kie­dy we­szłam do kuch­ni, mama wła­śnie strasz­nie wy­dzie­ra­ła się na nią.

Pani Ku­bi­ko­wa nie ma wy­kształ­ce­nia i nie może po­móc Dan­ce w ma­te­ma­ty­ce. A pan Ku­bik w cza­sie woj­ny był na­wet we Wło­szech, ale też nie po­tra­fi jej po­móc. Zyga, z ko­lei, jest bar­dzo za­ję­ty swo­ją na­uką w szko­le za­wo­do­wej.

Cała ro­dzi­na Ku­bi­ków zna się naj­le­piej na wszyst­kim. Sama wie­le razy sły­sza­łam, jak się tym chwa­li­li. Wi­docz­nie na wszyst­kim z wy­jąt­kiem ma­te­ma­ty­ki.

– Ty zo­ba­czysz, że ja stra­cę cier­pli­wość! – krzy­cza­ła pani Ku­bi­ko­wa.

– Zo­ba­cys, zo­ba­cys – mru­czał pod no­sem naj­młod­szy Ku­bik.

– A co ja będę ga­dać po do­bre­mu! – za­wo­ła­ła pani Ku­bi­ko­wa i chwy­ci­ła za pas.

Na to Dan­ka ze­rwa­ła się z krze­sła i wy­le­cia­ła na dwór. Pani Ku­bi­ko­wa za nią z pa­sem. Naj­młod­szy Ku­bik za nimi. Ja­nek i Jan­ka też po­bie­gli po­pa­trzeć. A na sa­mym koń­cu ja.

Ale Dan­ka ucie­kła przez ogród da­le­ko na pola, więc wró­ci­łam do domu.

21 wrze­śnia, po­nie­dzia­łek

Dróż­ka, wzdłuż któ­rej sto­ją ko­lej­no: dom Sa­bin­ki, nasz i ko­le­ja­rza, bie­gnie po kra­wę­dzi zbo­cza ota­cza­ją­ce­go Dół.

Na zbo­czu ro­sną drze­wa, a w jed­nym miej­scu koło domu Sa­bin­ki gę­ste krza­ki śnie­gu­licz­ki oraz sta­ry i mło­dy dąb. Na te dęby czę­sto wła­zi­my.

W po­bli­żu na­sze­go domu do Dołu scho­dzi się gli­nia­stą ście­żyn­ką. Po desz­czu moż­na z niej ła­two zje­chać na sie­dze­niu.

W po­ło­wie wy­so­ko­ści zbo­cza, przy ścież­ce ktoś wy­ko­pał śred­niej wiel­ko­ści jamę. Grze­ba­łam w niej dzi­siaj i wy­grze­ba­łam z gli­ny grud­ki cze­goś zło­ta­we­go.

– Co to może być? – spy­ta­łam Ro­ber­ta. – Wy­glą­da jak zło­to.

– To jest mika – po­wie­dział Ro­bert. Bo tak już ktoś mu wcze­śniej wy­ja­śnił.

Za­nio­słam ka­wa­łek do po­ka­za­nia pani Ma­li­nie.

– Czy to jest mika? – spy­ta­łam.

– Tak, w tej gli­nie jest dużo miki – po­wie­dzia­ła pani Ma­li­na.

No, ale gdy­by to jed­nak nie była mika – po­my­śla­łam so­bie – to, co to by mo­gło być?

22 wrze­śnia, wto­rek

Mój brat jest rudy i przez to musi się bić czę­ściej niż inni chłop­cy. Na przy­kład, wcho­dzi do kla­sy, a na jego miej­scu sie­dzi Try­bu­la.

– Prze­suń się, Try­bu­la – mówi Ro­bert – to moje miej­sce.

– Jak będę chciał – Try­bu­la na to.

A kie­dy Ro­bert go ze­pchnął, Try­bu­la od­szedł ka­wa­łek i wrza­snął:

– Rudy wlazł do budy!

I Ro­bert mu­siał się z nim bić.

Albo jak ja­kaś dziew­czy­na po­my­li­ła się i po­wie­dzia­ła, że Ko­per­nik od­krył Ame­ry­kę, a Ro­bert śmiał się z niej na prze­rwie, to ona za­czę­ła wy­krzy­ki­wać:

– Mar­che­wa czer­wo­na jak bu­rak!

I Ro­bert mu­siał tar­gać ją za wło­sy do­pó­ki nie prze­sta­ła.

My­ślę, że to nie­uczci­we, kie­dy lu­dzie wy­ko­rzy­stu­jąc czy­jąś wadę, wy­tkną mu ją w chwi­li kie­dy po­czu­ją się po­ko­na­ni w zu­peł­nie in­nej dzie­dzi­nie.

23 wrze­śnia, śro­da

Dzi­siaj w szko­le na du­żej prze­rwie tak się roz­ba­wi­li­śmy, że na­wet nie sły­sze­li­śmy dzwon­ka.

Spóź­ni­li­śmy się na lek­cję. Ja, To­mek Mo­ski, Ry­siek i jesz­cze jed­na dziew­czy­na.

Pani od pol­skie­go ka­za­ła nam sta­nąć na środ­ku kla­sy i wy­cią­gnąć rękę.

Jesz­cze nig­dy nie do­sta­łam li­nij­ką po ła­pie. Dziw­ne uczu­cie stać tak z wy­cią­gnię­tą ręką i cze­kać na swo­ją ko­lej­kę. Tro­chę na­wet cie­ka­we. Czy ta pani się nie wsty­dzi? Ja bym się chy­ba wsty­dzi­ła, gdy­by wszy­scy przy­glą­da­li mi się, jak ko­goś biję.

24 wrze­śnia, czwar­tek

Mia­łam dzi­siaj na dzie­sią­tą do szko­ły. Po prze­bu­dze­niu wca­le nie chcia­ło mi się spać.

Skrzy­nia przy łóż­ku od­su­nę­ła się wczo­raj od ścia­ny, bo ga­nia­li­śmy się z Ro­ber­tem po po­ko­ju. Zro­bi­ła się szpa­ra w któ­rą moż­na wsu­nąć rękę i wy­cią­gnąć ga­ze­tę.

Wy­cią­gnę­łam trzy "Prze­kro­je" i czy­ta­łam w łóż­ku do pół do dzie­wią­tej. Przy­jem­na rzecz sie­dzieć so­bie z rana pod koł­drą z ga­ze­ta­mi po­roz­kła­da­ny­mi na po­dusz­ce.

25 wrze­śnia, pią­tek

Lato chy­ba się już koń­czy. Za­cznie się zło­ta je­sień. Nie wiem, dla­cze­go zło­ta. Przy­glą­dam się drze­wom; brzo­zy mają li­ście żół­te, dęby po­ma­rań­czo­we, te, któ­re opa­da­ją, są czer­wo­ne i brą­zo­we. Ale żad­ne nie są zło­te.

Wo­kół czuć za­pach ognisk w ogro­dach.. Uśmie­cham się, gdy go czu­ję w je­sien­nym po­wie­trzu.

Li­ście tru­ska­wek są czer­wo­ne i rzad­kie. Ziem­nia­ki przy domu moż­na już wy­ko­pać, więc dep­cze­my po ich zżół­kłych ło­dy­gach.

Przy­szła Sa­bi­na z Jol­ką, Dan­ka, Lo­dek i Adaś. Roz­pa­li­li­śmy ogni­sko na sa­mym dole ogród­ka, koło ka­pu­sty. Na­zno­si­li­śmy ze­schłych ba­dy­li, li­ści, ga­łę­zi. Wrzu­ci­li­śmy do środ­ka ziem­nia­ki, a po­tem bie­ga­li­śmy i ska­ka­li­śmy do­oko­ła.

– Je­stem wo­jow­ni­kiem – po­wie­dzia­łam.

– Nie mo­żesz być – za­prze­czy­li Adaś i Lo­dek – bo je­steś dziew­czy­ną.

– Cie­ka­we, że do­pó­ki was tu nie było, mo­głam być wo­jow­ni­kiem i dziew­czy­ną i ni­ko­mu to nie prze­szka­dza­ło – od­po­wie­dzia­łam.

– Nie mo­żesz być – nie zga­dzał się Lo­dek.

Lo­dek się nie zga­dza, kie­dy tyl­ko ma oka­zję.

Zła­pa­łam go za ra­mio­na i ta­rza­łam po zie­mi tak dłu­go, aż zmie­nił zda­nie. Za­wsze by­łam wo­jow­ni­kiem, i nikt mi nie bę­dzie się tu rzą­dził!

Po­ba­wi­li­śmy się tro­chę, a po­tem w za­pa­da­ją­cym zmierz­chu sie­dzie­li­śmy przy do­ga­sa­ją­cym ogni­sku, a dym uno­sił się wo­kół.

Ziem­nia­ki spa­li­ły się, ale to nie szko­dzi. Ju­tro roz­pa­li­my so­bie ogni­sko w ogro­dzie Mar­ku­sów.

26 wrze­śnia, so­bo­ta

Po­przed­ni lo­ka­tor pani Ma­li­ny przy­wiózł i zo­sta­wił na po­dwó­rzu kil­ka po­dłuż­nych be­to­no­wych płyt. Mia­ło być z tego ja­kieś uno­wo­cze­śnie­nie. Zro­bię so­bie na nich dom albo sklep.

Pa­li­li­śmy ogni­sko u Mar­ku­sów w ogro­dzie. Na­wrzu­ca­li­śmy za dużo zie­le­ni­ny i na­ro­bi­ło się dymu na całą oko­li­cę. Ba­wi­li­śmy się w mgłę na mo­rzu.

Ja ry­cza­łam jak sy­re­na – uaa, uaa..

A Ro­bert – uuu…

A Lo­dek i Adaś gwiz­da­li na pal­cach.

Sa­bin­ka cie­niut­ko pisz­cza­ła – iiii…

Dan­ka wy­krzy­ki­wa­ła gru­bym gło­sem – uwa­ga, uwa­ga…

A naj­młod­szy z Ku­bi­ków wył bez żad­ne­go sen­su.

Po­tem przy­le­cie­li do­ro­śli i ka­za­li nam zga­sić ogień. Wła­ści­wie nie było mi wca­le żal, bo od ry­cze­nia strasz­nie roz­bo­la­ło mnie gar­dło.

27 wrze­śnia, nie­dzie­la

Dzi­siaj było pięk­nie na dwo­rze. Po­szli­śmy na łąki przy to­rach. Za­wsze wte­dy prze­cho­dzi­my przez ogród­ki dział­ko­we. Te ogród­ki na­le­żą do ko­le­ja­rzy. Cza­sa­mi wcho­dzi­my przez dziu­rę na któ­rąś dział­kę, ale nie­zbyt czę­sto. Dużo rza­dziej niż by­śmy mo­gli.

Ogród­ki, a wła­ści­wie ogro­dy są przed­wo­jen­ne. Ro­sną w nich sta­re roz­ło­ży­ste ja­bło­nie i wy­so­kie krze­wy owo­co­we. Od cza­su do cza­su wśród za­ro­śli moż­na zo­ba­czyć ko­le­ja­rza ko­pią­ce­go grząd­ki albo wra­ca­ją­ce­go ro­we­rem do domu. Ale zwy­kle ni­ko­go nie ma.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: