Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziecko w wieku przedszkolnym. Zabawne przygody odważnego ojca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 lipca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,00

Dziecko w wieku przedszkolnym. Zabawne przygody odważnego ojca - ebook

Dziecko w wieku przedszkolnym to zbiór opowieści napisanych przez tatę trzyletniej Wiki. M. M. Cabicar opisuje rodzicielską rzeczywistość bezkompromisowo, czasem dosadnie, ale przede wszystkim z rozbrajającą szczerością i kapitalnym poczuciem humoru. Nie zdejmuje różowych okularów nawet w najbardziej kłopotliwych sytuacjach, wychowując dzięki temu niezwykle pogodne dziecko!

Kategoria: Komiks i Humor
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66013-05-6
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pierwszy dzień w przedszkolu

Akcja przebiega zgodnie z planem, osobnik wtopił się w tłum. Zbliża się ósma rano, migracja osiąga punkt kulminacyjny. Na szczęście przyjechaliśmy z półgodzinną rezerwą.

Przygotowania rozpoczęły się już poprzedniego dnia. Poszliśmy do kwiaciarni, żeby trzyletnia Wiki mogła zanieść kwiatki paniom przedszkolankom. W sumie nie wiem, czy jest taki zwyczaj, ale pomyślałem, że nasza córka będzie z nimi ładnie wyglądać. Planowałem kupić fiołki lub przebiśniegi, ale kwiaciarka powiedziała, że we wrześniu naprawdę trudno je dostać. Zapytałem, czy w takim razie zrobiłaby mi bukiet z chryzantem, na co odwarknęła już dość zirytowana, że chryzantemy daje się zmarłym, a nie przedszkolankom. Mruknąłem, że i tak pewnie niewiele z tych kobiet przeżyje, ponieważ do przedszkola idzie moja córka. Na widok Wiki, przyglądającej się rosiczkom, jakby zamierzała je zjeść na drugie śniadanie, kwiaciarka odparła:

– Aha.

Oczywiście przedszkolanki od nikogo innego nie dostały kwiatów. Większość rodziców przyniosła bombonierki i inne słodycze, które zasilą fundusz przedszkolny. Będą nagrodami w różnych grach i konkursach. Na szczęście po drugiej stronie ulicy był sklep, więc też szybko skoczyłem po jeden drobiazg. Byłem pewien, że wybrałem najlepszy, ale pani dyrektor była trochę zaskoczona, kiedy Wiki wraz z kwiatkami podała jej białe opakowanie:

– Co to jest?

– Bombonierka dla przedszkolanek – powiedziałem poważnie.

– Cefalgin… Przy bólach głowy… – przeczytała pani dyrektor i spojrzała na mnie zaskoczona. Przedszkolanka stojąca obok zaczęła się śmiać, wyrwała dyrektorce pudełko i krzyknęła:

– Biorę cały listek!

Bombonierka cieszyła się wielkim powodzeniem i krążyła po wszystkich piętrach. Nie dość, że się po niej nie tyje, to jeszcze wydłuża życie. O jakieś trzy godziny, które codziennie zostają do końca pracy, chociaż gdybym ja miał zajmować się takimi dwudziestoma słodziakami, sięgnąłbym po nią po czterdziestu pięciu minutach.

Pierwszym zadaniem, jakie czekało na Wiki, był wybór obrazka na szafkę i ręczniczka w łazience. Zauważyłem, że niektórzy rodzice dodatkowo oznaczyli szafki zdjęciem dziecka, żeby łatwiej rozpoznawało swój rewir. Z pewnością intencje były dobre, ale szatnia wyglądała jak Centrum Poszukiwania Osób Zaginionych. Może my też przykleimy coś na szafkę Wiki. Najskuteczniejszy byłby suchy rogalik. Najpierw przyszedł mi do głowy pączek z marmoladą, ale Wiki mogłaby odgryźć drzwiczki.

Drobna blondyneczka biegała w kółko, płacząc za mierzącym grubo ponad dwa metry tatą. Nie pojmowałem, jak taki kawał chłopa może mieć takie małe dziecko. Tymczasem Wiki natychmiast popędziła do zabawek, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Delikatnie poinformowałem ją, że wychodzę i że zostanie tu sama. Że ma słuchać pań, być grzeczna i tego typu rodzicielskie gadki, które znam z filmów. Jeszcze raz podkreśliłem, że zostaje w przedszkolu sama, chciałem dać jej szansę na okazanie takich uczuć, jakie targały tą drobniutką blondynką. Może też zacznie tęsknić? Nie zaczęła. Powiedziała tylko:

– Dobrze.

Myślę, że po prostu dusi to w sobie. Cały ten ból pożegnań i cierpienie związane z oderwaniem od ukochanych rodziców. Tatusia i mamusi.

Ostatnie, co zobaczyłem przed wyjściem, to Wiki wbiegająca do sali zabaw z krzykiem na ustach:

– HURAAA!!!

Gdzieś głęboko, głęboko w sobie…

Wczoraj:

Żona jest przygnębiona.

– Jutro pierwszy dzień w przedszkolu. Myślisz, że będzie jej nas choć trochę brakować?

Spojrzałem na córkę, która potrafi w dowolnej chwili opuścić plac zabaw i pójść do d…omu, w ogóle się na nas nie oglądając.

– No jasne – odpowiedziałem nieprzekonująco.

Żona jest przygnębiona.

Dziś:

Żona radośnie:

– Patrz, jak nie może się od nas oderwać, ciągle na nas włazi. Ze mnie robi sobie zjeżdżalnię, po tobie skacze… Wygląda na to, że jednak za nami tęskniła.

– Albo teraz tęskni za przedszkolnym placem zabaw.

Żona jest przygnębiona.

Drugi dzień w przedszkolu

Drugi dzień w przedszkolu minął tak gładko, jakbyśmy chodzili tam od lat. Wiki się przebrała, zmieniła buty i zniknęła. Pożegnanie potrwało nie więcej niż sekundę. Podszedłem do przedszkolanki, żeby zapytać, jak moja córka sobie wczoraj radziła. Musiałem przyznać, że z Wiki udało mi się wydusić tylko słowa „kucharka", „domek" i „ziupa". Nasz dział kryptograficzny wciąż to rozpracowuje, lecz na razie bez zadowalających efektów. Obie przedszkolanki uśmiechnęły się i szczegółowo opisały mi cały wczorajszy dzień, od naszego przyjścia aż do popołudniowego odebrania, każdą jedną chwilkę. Pierwsza z kobiet całą swoją opowieść wyraziła słowami Bez problemów. Druga właściwie powtórzyła najważniejsze wydarzenia z udziałem Wiki, skupiając się przy tym głównie na interakcjach społecznych, dodała również własną ocenę przeżyć wewnętrznych i psychologii naszej córki – to wszystko zawarła w sformułowaniu W porządku. Potem ta pierwsza zaczęła opowiadać o wydarzeniach, których świadkiem wprawdzie nie była, więc zna je jedynie z drugiej ręki, ale mimo to zdała mi bardzo szczegółową relację słowami Była grzeczna. I to było najbardziej rozbudowane zdanie, jakie usłyszałem. Wciąż staram się je przyswoić. Chyba nie muszę pisać nic więcej. Nawet nie wiem, co mógłbym dodać. Naprawdę nie wiem. Nasz dział kryptograficzny poddał opowieść przedszkolanek deszyfracji na kilku różnych płaszczyznach i doszliśmy do wniosku, że właściwie chodzi o ogólne podsumowanie aspektu zawodowego: wszystkie przedszkolanki przeżyły. Tę informację zawierało zdanie Bez problemów. Przeżyła też większość dzieci. Takie było znaczenie zdania W porządku. Wiadomość uzupełniająca Była grzeczna w wolnym przekładzie oznaczać by mogła: Boże, naprawdę jutro też zamierza ją pan przyprowadzić?

Już drugiego dnia mała złapała w przedszkolu katar. Przed wysłaniem dzieci do przedszkola warto nie tylko przygotować odpowiednie rzeczy, ale również wzmocnić odporność naszych pociech. Powinni o tym pisać na tych ulotkach, które dają rodzicom. Najważniejsze jest podawanie świeżych owoców. My dodatkowo zaaplikowaliśmy immunoglobuliny. Trzylatków używa się w przedszkolu zamiast kociołka do przygotowania wojny bakteriologicznej. Możecie dbać o higienę swoich dzieci ze wszystkich sił, a one i tak przyciągną gila przez trzy ulice, a do wózeczka dla lalek włożą martwego gawrona. Dzieci w przedszkolu, oprócz tego, że się bawią, wymieniają się wirusami. Wiki wymieniła dwie ptasie grypy na jeden katar. Niezły interes. Jeden dzień została w domu, ale nie miała gorączki i nie kaszlała. Rano przyszliśmy do przedszkola i zastaliśmy naszą salę zamkniętą. Zaniemówiłem: oni wyginęli! Wszyscy! Została tylko moja córka. Ale na szczęście tylko przyszliśmy za wcześnie, bo Wiki po prostu nie mogła się doczekać.

Zapytałem, czy dzieci już trochę się znają, ale przedszkolanka powiedziała, że na to jest jeszcze za wcześnie. Na razie przedstawiają się w kółeczku, ale do Bożego Narodzenia powinny już mieć pierwszych kolegów i koleżanki. Pomyślałem, że do świąt ich gilki splączą się długimi szyjami, więc ich właścicielom również nie pozostanie nic innego, niż się ze sobą zaprzyjaźnić, ale zachowałem tę myśl dla siebie.

Zostałem jeszcze chwilę, żeby sprawdzić, co Wiki porabia w przedszkolu. Zapytałem ją, czym się bawi. Szybko wcisnęła mi do ręki dwa plastikowe rogaliki, zważyła seler, potem podała mi koszyk razem z portfelem i zamachała, żebym nie zasłaniał i spływał, bo ma mnóstwo klientów, a o wpół do pierwszej zamyka sklep.

Kiedy przyszedłem po nią po południu, wpadła mi w ramiona, co było przyjemne, ale zaraz potem powiedziała, że chciałaby tu zostać na noc. Od pierwszego dnia odmawia opuszczania przedszkola. Wyjaśniałem jej, że noce będzie jeszcze spędzać w domu, bo musi przyzwyczajać się stopniowo, tłumaczyłem jej to też wieczorem podczas wkładania piżamki, a wtedy się rozpłakała. Przez łzy zrozumiałem, że w przedszkolu rozniosła się wieść o dziecku, któremu udało się złapać chorobę wściekłych krów, a Wiki miała nadzieję, że uda się jej ją za coś wymienić. Usnęła dopiero, kiedy obiecałem, że zabiorę ją na miting przedwyborczy.

Rower stacjonarny

Wiki postanowiła się dziś bawić rowerem stacjonarnym. Naprawdę, w przedszkolu mają rowerek stacjonarny, żeby dzieci bardziej się zmęczyły. Gdybyśmy wpadli na ten pomysł wcześniej, kupilibyśmy go dwa tygodnie po porodzie zamiast becików. To co, że nie umie siadać? Wykręcacie się, żołnierzu?! Pedałujemy, pedałujemy! W przedszkolnym rowerku nie działa światło – pokazywała mi.

– Bo nie jest prawdziwy – odezwało się za mną. Obróciłem się. Stała tam drobna blondynka i dodała jeszcze: – Gdyby był prawdziwy, toby jeździł – pokazała ręką, jak śmigałaby nim po całej sali.

Przyjrzałem się jej uważnie. Dziewczynki, które potrafią wygrać Tour de France na rowerze stacjonarnym, z jakiegoś powodu wywołują we mnie niepokój.

Pożegnałem się z Wiki i powiedziałem, że przyjdę w południe.

– Nie! – jęknęła. – Cę tu być cały dzień.

Ale przedszkolanka zapewniała mnie później, że tylko tak mówi. I że naprawdę czeka, kiedy wreszcie przyjdzie mamusia lub tatuś. A przynajmniej tak to zrozumiałem: że czeka na to Wiki. Chociaż prawdopodobnie czekają przedszkolanki. Już od dziewiątej.

Poza tym dowiedziałem się, że katar w przedszkolu nie jest niczym szczególnym i że jeśli dzieci zostawałyby w domu z powodu kataru, przedszkole byłoby puste. Ale mówiła to mama, która nie mogąc wcisnąć naszyjnika na głowę lalki swojej córki, urwała lalce głowę, a rozmawiając ze mną, wciskała ją z powrotem, więc nie wiem, co o tym myśleć. Ale może naprawdę tak to działa. Jak w drużynie piłkarskiej: Podnieś tę nogę, co ci odpadła, i leć po ciastka!

Dopiero pierwszy tydzień przedszkola zbliża się powoli do końca, a Wiki już nauczyła się wielu nowych rzeczy. Opanowała na przykład trzy nowe rodzaje płaczu, kiedy czegoś chce. To kolejna rzecz, którą dzieci wymieniają się w przedszkolach. Baza danych, w jaki sposób wychować sobie rodziców i opiekunów. Ale i tak najgorsze jest to, że Wiki poznała technikę ultymatywną, dzięki której może robić praktycznie wszystko, co zechce, i nie ma się na to żadnego wpływu. Ta technika to chichranie. Mogę rozkazać jej cokolwiek, a ona się śmieje. Bez przerwy. To potrafi doprowadzić do szaleństwa. Mówię:

– Ale ja teraz mówię poważnie!

– Heheheheheeee!

– Wiki, natychmiast idź się przebrać!

– Chachachaaa!

Chyba właśnie powiedziałem coś śmiesznego… A gdy w końcu dostaje udawanego klapsa, za chwilę przychodzi i prosi:

– Jeeeszczeee!

Poddaję się.

Podsumowując pierwszy tydzień, muszę powiedzieć, że przedszkole to nie jest miejsce, do którego zaprowadza się dziecko, żeby móc wreszcie spokojnie pracować. To taki uniwersytet dla brzdąców. Jeśli wasze dziecko nie znało jeszcze jakichś sposobów rozrabiania, nauczy się tu ich w okamgnieniu. Choroby, których jeszcze nie przechodziło, otrzyma od pozostałych poprzez handel wymienny. Przedszkole to miejsce, w którym wasze dziecko zostanie doskonale wyregulowane i wreszcie zacznie działać z pełną mocą. Mówi się, że jest mało przedszkoli… To nieprawda. Jest ich PRZERAŻAJĄCO mało. Trzeba wybudować mnóstwo przedszkoli. Dla każdego dziecka jedno. Myśleliście, że na macierzyńskim można oszaleć, a kiedy wyślecie dziecko do przedszkola, wreszcie odetchniecie?

Śmiało, próbujcie.

He.

Hehehe.

Chachachaaa!

Maraton

Główna grupa maratonu zaczęła zalewać nas jak ludzka powódź. – Ja cę banana! – krzyknęła Wiki na moich ramionach. Sięgnąłem do plecaka, wyłowiłem banana, obrałem go i podałem tej nienasyconej bestii. Dosłownie mi go wyrwała.

– To mój banan! – krzyknęła Wiki zrozpaczona, a ja w tej samej chwili zauważyłem zawodnika, który szybko się oddalał, w jednej ręce trzymał banana, a drugą machał nam z wdzięcznością. Zaczęliśmy się z żoną śmiać i też mu pomachaliśmy, chociaż wiedzieliśmy, że nas nie widzi. Wiki nie pomachała. Chciała, żebym postawił ją na ziemię, by mogła ruszyć w pościg. I prawdopodobnie podstawić złodziejowi nogę. Zabawne jest to, że staliśmy przy punkcie odżywiania. Ta przygoda przydarzyła się nam podczas zeszłorocznego maratonu, więc tym razem już uważaliśmy na złodziei bananów. Staliśmy za barierkami na zakręcie trasy, machaliśmy, klaskaliśmy, a Kasia umie nawet gwizdać na palcach, przez co czasami zatrzymuje ruch na ulicy.

– Ja też cę biec! – podskakiwała przy barierkach zachwycona Wiki. W końcu żona musiała przejść z nią kawałek trasy, żeby Wiki mogła się przebiec. Minęli mnie pierwsi zawodnicy, było już prawie ciemno, w tym roku maraton zaczynał się o wpół do ósmej wieczorem. To dość głupi pomysł, ponieważ Etiopczków prawie nie było widać. Za jakieś pół godziny zobaczymy tylko ruchome paski odblaskowe na pomarańczowych, żółtych lub różowych butach do biegania. Etiopczycy mieli dużą przewagę, przez dłuższą chwilę nie nadbiegali kolejni zawodnicy. Aż nagle rozbrzmiały brawa, gwizdy i coraz głośniejszy doping. Jeszcze większy, niż kiedy nadbiegał lider. Pomyślałem, że na pewno zbliża się pierwsza zawodniczka. Wychylałem się, ale nic nie widziałem. Ludzie przede mną kibicowali jak na Super Bowl. Miałem przed sobą kawałek prostej trasy, ale wciąż nikt nie nadbiegał. Dopiero po chwili obok mnie przemknął kolejny maratończyk. Miał około metra, sandałki i dziwnie znajomą czapeczkę.

– Wiki! – ryknąłem, ale nie było mnie słychać w tej wrzawie. Spojrzałem w kierunku, w którym udała się przed chwilą żona, i zobaczyłem, jak macha do mnie bezradnie.

Później dowiedziałem się, że Wiki udało się dotrzeć do barierek pod nogami kibiców, więc nikt jej przy tym nie widział. Biegła dość żwawo jak na to, że miała w nogach już pięć kilometrów. Nie wiem, czy ten facet, który ją złapał, był organizatorem, czy kibicem również nielegalnie przemierzającym trasę wyścigu, ale kiedy podniósł Wiki nad głowę i krzyknął: Czyje to?!, ja też rozglądałem się, czy ktoś ją odbierze. Ale nikt nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Żona oglądała w skupieniu ciemną wystawę i miała przy tym minę tak bezdzietną, jak tylko potrafiła. Niezdecydowanie podniosłem rękę, że skoro nikt się nie zgłasza, to ja w takim razie ją wezmę. Ten mężczyzna najpierw zrobił ruch, jakby chciał mi ją rzucić, ale ostatecznie kilkoma susami znalazł się przy mnie.

– Człowieku, pilnuj dziecka, przecież mogło się jej coś stać!

Rozejrzałem się ponownie, trasa wyścigu była pusta, w kilku miejscach widzowie przechodzili przez nią na drugą stronę. Mruknąłem tylko, że córka była szczepiona, więc maratończykom nic nie grozi. O ile są zaszczepieni przeciwko tężcowi. I podziękowałem.

Zaraz potem pojawiły się auta jadące przed pierwszą biegaczką. Zatem przez jakieś dwadzieścia sekund to Wiki była pierwszą kobietą. A przy okazji pierwszym białoskórym uczestnikiem. Chyba w przyszłym roku wystartujemy, zwycięstwo mamy prawie w kieszeni. Ale na wszelki wypadek ja i żona zgłosimy się pod innym nazwiskiem. I będziemy trzymać się w bezpiecznej odległości od Wiki. Bo kto wie, co wymyśli następnym razem…

Boski spokój

BS. Kiedy wasze dziecko zaczyna chodzić do przedszkola, w domu nastaje BS. Boski spokój. Dla równowagi w przedszkolach wybucha w tym samym czasie PNZ. Piekło na ziemi. Dziś je widziałem. Wiki już ma koleżankę. No dobrze, może jeszcze niezupełnie koleżankę, myślę, że dużo dokładniejszym określeniem byłoby: współsprawczyni. Kiedy tylko otworzyły się drzwi do pokoju zabaw, wtargnęły tam jak byki wypuszczone na arenę. Poniedziałki muszą być straszne, dzieci są po weekendzie w pełni naładowane… Ale nie wszystkie. Większość weszła spokojnie, tylko te dwie wcielone furie chciały bawić się wszystkim jednocześnie. Pozostałe przedszkolaki trzymały się przy ścianach, a jedno dziecko próbowało wspiąć się na karnisz i udawać, że jest zasłoną. W kilka sekund zobaczyłem przyśpieszoną wersję całego dnia: dziewczynki sprzedały sobie nawzajem kilka rzeczy w sklepiku, popedałowały na rowerku stacjonarnym, aż odwirowały chomika mieszkającego w kole, wskoczyły na konika na biegunach, któremu ze strachu wypadło z pyska siano, w błyskawicznym tempie przejechały całą salę z wózkiem dla lalek, aż niemowlę wolało się katapultować, a poza tym zrobiły w tej krótkiej chwili około dziesięciu innych rzeczy.

Zapytałem, jak będą przebiegać kolejne kroki adaptacji, ponieważ wkrótce powinien nadejść czas na następny etap: południowe leżakowanie. Wiki już nie może się doczekać. Dowiedziałem się, że jest ono wprowadzane indywidualnie według potrzeb zgłaszanych przez rodziców, więc niektóre dzieci śpią w przedszkolu już od pierwszego dnia. O tym nie miałem pojęcia. Nie wiem, jak przebiega przyzwyczajanie dzieci do przedszkola, obserwowałem tylko nosorożce białe, kiedy przeprowadzały się z Afryki, ale myślę, że oba te procesy zbytnio się od siebie nie różnią. Przedszkolanka zapytała, czy Wiki ma w zwyczaju południową drzemkę, więc powiedziałem, że tak. W każdym razie mamy wszystko przygotowane na taką ewentualność. Piżamkę, szczoteczkę do zębów, klej do przyklejenia piżamki do materaca, paczkę gwoździ do przybijania kołderki, a nawet czarodziejski młoteczek, gdyby naprawdę nie chciała zasnąć. Chodzenie do przedszkola zaczęła od kilku godzin dziennie, potem stopniowo włączone zostaną popołudnia, a kiedy już porządnie się przyzwyczai, zostawimy ją tam na zawsze. Nawet na noc. A jeśli ceny mieszkań wciąż będą rosły tak szybko, być może powędrujemy tam za nią. Zrobiłem już rekonesans. Jej szafka na buty jest większa niż moja pracownia.

Ławeczki na przedszkolnym korytarzu zionęły pustką. Wiki codziennie siedziała w szatni z pozostałymi początkującymi przedszkolakami czekającymi po obiadku na rodziców, ale dziś nie było tu nikogo. Byłem zaskoczony nieobecnością córki, podobnie jak nauczycielki były zaskoczone na mój widok. Otóż moja pociecha przekonała je, że dziś ma zostać na leżakowanie. I uwierzyły, chociaż nie miała ani piżamki, ani szczoteczki, ani maskotki do spania, po prostu nic. W tym jest dobra. Zawsze potrafi wyglądać jak osoba będąca w odpowiednim miejscu. Dzięki temu kiedyś zameldowała się w pięciogwiazdkowym hotelu z jakąś starszą parą Szkotów, ale to temat na inne opowiadanie. Zajrzałem za drzwi. Wiki leżała zadowolona na materacu, przykryta pod samą bródkę, ściskała przedszkolnego prosiaczka i w ogóle jej nie przeszkadzało, że ma na sobie tylko majteczki. Najważniejsze, że misja została zakończona sukcesem. Potem mnie zobaczyła. Najpierw uśmiechnęła się radośnie i chciała do mnie pomachać, ale szybko zrozumiała, że raczej nie przyszedłem tak po prostu w odwiedziny. Zakopała się jeszcze głębiej i próbowała przypiąć się klamerkami do łóżka. Jedna z przedszkolanek chciała pomóc jej wstać, żeby cała operacja przebiegła gładko i żeby pozostałe dzieci, przebywające w łóżkach legalnie, mogły spać, ale Wiki wczepiła się w kołderkę tak mocno, że zaczęło to przypominać eksmisję squatterów. Wyjaśniłem jej, że na spanie w przedszkolu trzeba się przygotować i że w takim razie spróbujemy jutro. Zaproponowałem też, że zaniosę ją do domu. Osobista taksówka ją przekonała i wskoczyła mi w ramiona. Wolę nie myśleć, co nasza pociecha musiała naopowiadać przedszkolankom, że bez protestów położyły ją do łóżka.

– Czy ma pani może szklankę wody? Jestem taka głodna, że mogłabym zasnąć na stojąco.

– Rodzice zostawili mnie jak Jasia i Małgosię, nic mi nie dali, nie mam nawet gdzie przyłożyć głowy do poduszki.

– Dzień dobry, jestem inspektorem łóżeczek dziecięcych i przeprowadzę dziś u państwa kontrolę.

Zatem od jutra zaczynamy. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że w przedszkolu śpią podobno nawet te dzieci, które w domu nie zmrużają oka. Mam na myśli południową drzemkę, w nocy chyba musi się im to zdarzać. I ponoć nie trzeba ich nawet jakoś specjalnie usypiać, opowiada się im bajkę, a potem dzieci zasypiają. Przedszkolanki po prostu wychodzą i zamykają za sobą drzwi. I odkręcają gaz usypiający, bo inaczej to chyba nie byłoby możliwe…

Pierwsze leżakowanie w przedszkolu

Pół godziny przed budzikiem. Wiki obudziła się pół godziny przed budzikiem. Tak bardzo czekała na pierwsze leżakowanie w przedszkolu, że nie mogła rano spać. PÓŁ GODZINY! To prawie całe trzydzieści minut! To nie jest normalne! Owszem, mogę zrozumieć, że dziecko obudzi się wcześniej, bo jedzie na wycieczkę do Disneylandu, na obóz albo chce dokończyć budowę domku na drzewie, ale Wiki budzi się przed budzikiem, ponieważ nie może się doczekać, aż pójdzie spać. Potrzebujemy doktora! Mamy tu problemy ze snem. A mój problem ze snem utrzymuje się od jakichś trzech lat, ma około metra i zawsze smarki pod nosem, jakby wychodził stamtąd przeziębiony ślimak.

Ale opanowałem się, zrobiłem jej śniadanie, nie zakneblowałem jej ani nie pochowałem pod stertą pierzyn, jak robi się to czasami z natrętnym budzikiem – mimo iż wiedziałem, że przez cały dzień będę tego żałować.

Do przedszkola dotarliśmy tak wcześnie, że nawet dzwonek jeszcze spał. W centrum zaginionych spotkaliśmy jedną matkę i jej latorośl.

– Szybko, wkładaj kapcioszki – poganiała leniwego chłopczyka.

– Nie umiem.

– Wiki, ściągamy kurtkę – zacząłem podobną mantrę.

– Ale ja nie umiem, wiesz?

Spojrzeliśmy z tą panią na siebie i westchnęliśmy. Trzeba czerpać radość przynajmniej z tego, że inne dzieci też miewają nagłe ataki amnezji. Nie umiem włożyć kapcioszków. Albo: Nie wiem, jak się ściąga koszulkę. Albo: Jak się trzyma łyżkę? Już całkiem zapomniałam! Podobnie jak – kiedy macie niemowlę – czerpiecie radość z płaczu innego niemowlęcia. Najpierw szybko się rozglądacie, a potem nadchodzi to odświeżające i jednocześnie odprężające uczucie, że to nie wy musicie uspokajać dziecko. Nagle krzyk obcego dziecka zaczyna brzmieć jak rajska muzyka, a wy siedzicie i uśmiechacie się. Niech czasem pomęczy się też ktoś inny.

Podczas dzisiejszej zabawy sklepik przeszedł upgrade na food truck, ponieważ Wiki zaciągnęła pod niego rowerek stacjonarny, wsiadła i sprzedawała towar w czasie jazdy. W ten sposób połączyła swoje dwie ulubione zabawy, ale kiedy przyszedł pierwszy klient – mała dziewczynka pytająca: – Co pani dziś oferuje? – Wiki nie mogła niczego dosięgnąć. Dlatego wypięła dumnie pierś i krzyknęła: – Siebie!

Hmmm… Mam nadzieję, że kiedy wieczorem przyjdzie do nas babcia i zapyta Wiki, co robiła w przedszkolu, Wiki odpowie:

– Nic ciekawego…

Bo jeśli zdradzi, że się sprzedaje, ale przeszkadzają jej w tym pedały, teściowa mogłaby tego nie przeżyć.

Ale zaraz!

Hmmm… Właściwie nie należy uczyć dziecka zatajania prawdy, to by przecież było niepedagogiczne! Niech wszystko babci opowie.

Dziwne – Wiki po raz pierwszy śpi w przedszkolu. Po raz pierwszy od lat nie muszę być po obiedzie cicho. Nie muszę ratować samobójczych maskotek wyskakujących z dziecięcego łóżeczka ani odciągać Wiki od doniczki, kiedy próbuje schować się za palmę, żeby nie iść spać. Już kiedy w pierwszym tygodniu przedszkola chodziła tam tylko na pół dnia, czułem się nieswojo. Jak mam pracować, kiedy nikt nie wspina mi się na oparcie krzesła, nie wdrapuje mi się na głowę i nie skacze po niej, aż zacznę walić czołem w klawiaturę. Ileż rzeczy napisałem właśnie w ten sposób! Wszystko, cały ten proces adaptacyjny, kręci się wokół dzieci. A co z rodzicami? Jak mam się z dnia na dzień przyzwyczaić, że mogę normalnie iść do kuchni, nie musząc przebaletować przez wszystkie skrzypiące rejony podłogi i przeskakiwać wszystkich piszczących zabawek. Na tę głupią gumową kaczkę, która tyle razy obudziła Wiki, dziś znów przypadkowo nadepnąłem. Z radością. Trzy razy.

Bardzo chciałbym wiedzieć, jak oni sobie w tym przedszkolu radzą. Nie potrafię sobie tego wyobrazić: mieć tyle dzieci jednocześnie. Połapać je, powyciągać z dziur, do których się wcisnęły, zdjąć z żyrandola… A potem zmusić, żeby przebrały się w piżamy, co może się udać… po godzinie. Wiadomo przecież, że dobrym słowem i pistoletem w ręce można osiągnąć dużo więcej niż tylko dobrym słowem. A potem ułożyć te dzieci do snu. Ale jak jedna przedszkolanka może siedzieć jednocześnie przy dwudziestu pięciu łóżeczkach – tego nie zrozumiem nigdy. Przecież zawsze któreś dziecko na pewno próbuje uciec, więc trzeba je gonić, a w tym czasie rozbiegają się pozostałe… Może mają tam lasso. Nie wiem, krótko mówiąc – jest to dla mnie zagadką. Uśpienie jednego dziecka kosztuje mnóstwo pracy, uśpienie dwudziestopięcioosobowej grupy to czyste szaleństwo. Znam dużo mniej bolesne metody samobójstwa.

Po prostu muszę przyznać, że brakuje mi Wiki. Tego, że nie leży w swoim łóżeczku.

Że nie marudzi tam, że nie chce spać.

Że nie muszę przylutowywać jej w miejscach, w których puścił klej.

Że nie muszę wpychać jej do buźki delfinka, żeby wreszcie ucichła i zasnęła, bo w przeciwnym razie przez całe popołudnie będzie nie do wytrzymania…

Boże, jak wspaniale!

Kąpiel.

Mama: Wiki, ty masz takie piękne włoski.

Wiki: Ty też masz piękne włoski, mamusiu.

Mama: I taki piękny nosek!

Wiki: Ty też masz piękny nosek, mamusiu.

Wyciąganie z wanny, stękanie.

Mama: Jejku, jaka ty już jesteś ciężka!

Wiki: Ty też jesteś już bardzo ciężka, mamusiu.

Cisza. Potem dźwięki ciosania napisu na nagrobku.

Po raz pierwszy razem

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnejNAJLEPIEJ SPRZEDAJĄCA SIĘ CZESKA KSIĄŻKA 2015 ROKU!

Pamiętnik surrealistyczny. Gwarancja czeskiego humoru.

Przewrotny humor i galeria nietuzinkowych osobowości gwarantują dobrą zabawę. Obok historii opowiedzianej w taki sposób nie można przejść obojętnie. Mamy do czynienia z jedną z najzabawniejszych książek XXI wieku!

Rodzina Kostków powraca z Ameryki do Czech, by przejąć dawną siedzibę rodu – zamek Kostka. W zamku zastają dotychczasowych pracowników: kasztelana, ogrodnika oraz kucharkę. Jak nowi właściciele poradzą sobie w nowej rzeczywistości? Jak odnajdą się w rolach dotychczas nieodgrywanych?

UWAGA: CZYTANIE W MIEJSCACH PUBLICZNYCH NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Ta powieść chwyta za gardło i trzyma do ostatniej strony!

Zmęczony metropolią Wiktor wyjeżdża z Pragi, by zostać kasztelanem morawskiego zamku. Pragnie odnaleźć wewnętrzną równowagę i zażegnać kryzys małżeński. Jednak wizja spokojnego życia wśród zabytkowych mebli i dzieł sztuki szybko odchodzi w zapomnienie. Na zamku czeka dość zagadkowy personel oraz… demony przeszłości.

Tajemnicze odgłosy i niewyjaśnione zdarzenia przejmują władzę nad Wiktorem i jego rodziną. Czy mają swoje wytłumaczenie? Czy racjonalny umysł Wiktora rozwikła tajemnicę zamku?

Pamiętajcie: niczemu się tutaj nie dziwcie!

Zabawna powieść o kobietach i mężczyznach. Tę książkę kupił co setny Czech!

Ekożona stawia wiele aktualnych pytań: Czego oczekujemy od swoich partnerów? Jakie jest znaczenie porodu naturalnego? Co tak naprawdę oznacza życie w zgodzie z naturą i z samym sobą? Czy naturalny jest na przykład ogród? Albo małżeństwo?

Poruszane przez autora poważne tematy zostały ubrane w brawurową narrację. Szczerość, autoironia i humor sprawiają, że mamy do czynienia z powieścią niezwykle inteligentną i nowoczesną.

Kiedy Mojmirowi pęka aorta, jego świat oraz światopogląd ulegają gwałtownym zmianom. Mojmir zmienia się z butnego racjonalisty… no właśnie, w kogo?

W tej brawurowej narracji pełnej ciętych ripost Michal Viewegh z humorem i autoironią opowiada o byciu pacjentem VIP oraz o poszukiwaniu nowej drogi życiowej po osobistym kataklizmie.

Ekomąż to jedna z najważniejszych powieści najpopularniejszego czeskiego pisarza.

Jeden na milion to zbiór czternastu opowiadań jednego z najpopularniejszych czeskich prozaików. Martin Reiner zabiera nas na łąki pełne hipisów, na próby chóru więziennego, do Ameryki – a szerokiemu wachlarzowi tematów towarzyszą różnorodne formy literackie. Lektura dla smakoszy!

MISTYCZNY PORNO-GASTRO THRILLER Z XIX-WIECZNEJ PRAGI

Nadchodzi nowy rok. Kiedy praski Orloj wybija północ, odkryta zostaje bestialska zbrodnia. Śledztwo w tej sprawie prowadzi ekscentryczny komisarz Durman. Czy jego nietypowe metody doprowadzą do ujęcia sprawcy? Jak powstrzymać mordercę, który zawsze o krok wyprzedza policję? I czym jest tajemnicze Ordo Novi Ordinis?

Pewien praski bankier z braku innego pomysłu kupuje synowi na Boże Narodzenie świnkę morską. Jak dalece to niewinne wydarzenie zmieni życie rodziny? Jakie sekrety skrywa bank narodowy? I czy przed kryzysem finansowym można schować się w beczce?

W żadnym innym utworze literatura czeska nie zbliżyła się do twórczości Franza Kafki tak bardzo, jak w Świnkach morskich. (Milan Exner)

Powracający w rodzinne morawskie góry praski dziennikarz dokonuje bilansu swojego życia.

Siekiera jest dowodem na to, że sytuacja człowieka w społeczeństwie i w rodzinie nie zmieniła się w przeciągu ostatniego półwiecza tak bardzo, jak zwykliśmy sądzić. Ta powieść wciąż jest niezwykle aktualna.

Mistyczny thriller przesiąknięty strachem.

Po rozpadzie kilkuletniego związku Jożo Karski powraca do rodzinnego Rużomberka. Tam czeka na niego puste mieszkanie rodziców, najmroźniejsza od kilku dziesięcioleci zima i podnóże góry skrywające mroczną tajemnicę.

Wkrótce w sąsiedztwie zaczynają znikać dzieci.

Pamiętacie, jak to jest: mieć czternaście lat i być zagubionym, wrażliwym, lekkomyślnym, romantycznym i niezwykle napalonym nastolatkiem? Przypomni Wam to Nick Twisp – młody buntownik, którego zna cała Ameryka!

Miłość, bunt, inicjacje seksualne, młodzieńcze przyjaźnie, problemy w szkole, problemy w domu – i szalone wakacje. A to wszystko doprawione czarnym humorem i przezabawnymi dialogami.

Uczniowie Cobaina to pełna dzikich przygód i humoru historia grupy nastolatków uwielbiających Johna Lennona i Kurta Cobaina. Razem przeżywają imprezy, zakładają zespoły rockowe i próbują osiągnąć sukces.

To również – a może przede wszystkim – poszukiwanie źródeł wyalienowania i bezradności w dzisiejszym świecie. Co czeka bohaterów, gdy karuzela młodości nieubłaganie się zatrzyma?

Puchar od Pana Boga to zbiór tekstów, w których sport stanowi pretekst do opowieści o sprawach najważniejszych: życiu i śmierci, miłości, przyjaźni i pasji. Ota Pavel mówi o zwycięstwach i porażkach równie pięknie, jak o sarnach i rybach.

Lektura dla czytelników w każdym wieku i wspaniała lekcja życia.

Lucynka, Macoszka i ja to opowieść o sile przeszłości, o miłości do dziecka i tęsknocie za samym sobą. Ta książka – choć w dużej mierze oparta na prawdziwych wydarzeniach – zabiera czytelników do innego świata. Znacznie piękniejszego.

Czytelnik ma tu do czynienia z prozą niemal doskonałą. (Pavel Janoušek, „Tvar”)

Chcesz wygrać z Barceloną, a potem zostać mistrzem świata w piłce nożnej? Musisz być biednym rolnikiem i mieć jedenastu synów. Załóż drużynę piłkarską, a potem będzie już z górki. Rozgrywki ligowe, mistrzostwo kraju...

Książka mądra, z uśmiechem. Podróże, relacje z meczów, niekłamane emocje.

Świetna dla dzieci. Wciągająca dla dorosłych.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: