Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dziedzic i nowe imperium - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziedzic i nowe imperium - ebook

Krwawe intrygi, wielkie bitwy i tajemnica nowo odkrytego lądu.

Kiedy młody Jasper, książę z dynastii Tariangoltów, osiąga pełnoletność, ojciec wysyła go w niebezpieczną misję. Następca tronu i jego nauczyciel wyruszają, by zbadać terra incognita. Z czasem okazuje się jednak, że ich założenia co do nieznanej ziemi były nie do końca słuszne, a prawo do wyspy roszczą sobie także inni.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-392-0
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Mayat Montezuma był krzepkim, wysokim mężczyzną o mocno wyrzeźbionym ciele koloru hebanu. Jego jedyny ubiór stanowiła jedwabna szmata przepasana na biodrach oraz parę złotych wisiorków i kolczyków w różnych miejscach na ciele, które błyszczały w świetle słońca.

Siedział na kamieniu na plaży wraz z kilkoma strażnikami, którzy mieli złote hełmy, naramienniki oraz nagolenniki. Ich karnacja była podobna do Mayata, a wyraz twarzy mieli identycznie skupiony, wypatrywali bowiem okrętów.

– Patrzcie dobrze – powiedział, gdy zajęli swoje pozycje. – Okręty mają przypłynąć w tych księżycach. Jak nie dzisiaj, to jutro.

– Tak jest! – odparli równo jak jeden mąż.

Ojcem Mayata był Arheotots Montezuma, władca zjednoczonych plemion, który sprawował władzę na całej Wielkiej Wyspie. Mayat był następcą tronu oraz wielkim namiestnikiem wszystkich stron świata. Nie bez powodu przebywał przez ostatnie dni w tym miejscu. Jego ojciec miewał wizje senne, w których widział potężne statki z metalowymi rurami wystającymi z ich boków i czerwonymi flagami z wizerunkiem orła. Gdy dowiedzieli się o tym nadworni mistycy, stwierdzili jednogłośnie, że to sny prorocze opowiadające o nastąpieniu dnia ostatecznego, w którym armia Montezumów weźmie udział. Nie tracąc czasu, Arheotots wysłał ludzi na brzegi Wielkiej Wyspy, aby wypatrywali momentu, w którym te ogromne statki zbliżą się do ich ziemi. Jego syn, Mayat, musiał dopilnować, by wszyscy wykonywali to zadanie, dlatego codziennie sprawdzał inną część plaży ciągnącej się od północy aż po południe. Tego dnia doglądał akurat półwyspu Włóczni, który był najdalej na zachód wysuniętym punktem Wielkiej Wyspy.

Ludzie na Wielkiej Wyspie wierzyli w bogów bardzo okrutnych, pragnących ludzkiej krwi w swojej ofierze. Montezumowie utrzymywali, że są pomazańcami mistycznych stworzeń i stoją poza prawem, dlatego raz na czternaście księżyców na jednej z piramid składali w ofierze żywego człowieka, wycinając mu serce i paląc je w ogniu bogów. W ich okultystycznych prawdach wiary znajdowała się jedna przepowiednia mówiąca o przybyszach z dalekiej ziemi, którzy przybędą tutaj, chcąc odebrać ich złoto. Mayat pamiętał dobrze słowa ojca, który mówił:

– Wypatruj ich dobrze, synu. Jeżeli zobaczysz tego orła, biegnij do Techtitland. Niech nikt cię nie widzi. Sami muszą przyjść do nas, inaczej przepowiednia się nie wypełni.

Swoim podkomendnym dał podobny rozkaz. Nieważne, kto pierwszy zobaczyłby tych przybyszów, natychmiast ma się udać do Techtitland. Mayat nie wiedział, dlaczego ojcu tak bardzo na tym zależy. On sam nie wszystko jeszcze rozumiał, ponieważ kultura Montezumów odkrywała tajemnice przed chłopcami wraz z wiekiem. Prawdziwi znawcy tych bogów mogli powiedzieć, że znają ich dokładnie, dopiero wtedy gdy ukończą sześćdziesiąty rok życia, a ci, którzy mają mniej lat, mogą jedynie żyć domysłami.

Gdy Mayat siedział na kamieniu, zza jego pleców wyskoczyła piętnastoletnia siostra Merte. Była piękną kobietą ubraną w podobną szmatę na udach oraz lekki jedwabny stanik, który nie krył w pełni jej wcale niemałego biustu. Miała bujne blond włosy przepasane złotymi ozdobami.

– I co, przypłynęli już? – zapytała zaraz po tym, jak klepnęła Mayata w plecy.

– Znowu biegałaś po tym lesie? Ojciec ci tego zabronił.

– Oj, przestań już, przestań. – Uśmiechnęła się ładnie. – Przecież nie jestem małym dzieckiem. Znam te lasy jak własną kieszeń. Przyniosłam nam po ananasie. – Podała jeden owoc bratu.

– Dzięki. – Wziął go i położył na kamieniu obok. – Nie jestem głodny.

Dziewczyna wyjęła zza pasa długi nóż i zaczęła obierać swój ananas. Robiła to bardzo uważnie i profesjonalnie, tak aby nie zmarnować ani kawałka.

– Nie mogę się doczekać, aż zobaczę tych nowych ludzi – powiedziała, odcinając kolejny fragment skóry. – Ciekawe, czy są podobni do nas.

– Na pewno – odparł sucho. – Ojciec mówi, że mogą mieć jakąś lepszą technologię. Podobno używają czarnego proszku, aby wyrzucać małe kule z wielkich rur.

– Może to ich sport. – Wgryzła się w kawałek owocu i sok popłynął po jej brodzie. – Coś jak zawody w rzucaniu młotem bojowym.

– Może masz rację – odparł. – Mam nadzieję, że my również popłyniemy do ich świata. Moglibyśmy wiele się nauczyć.

– Yhm… – przytaknęła, przeżuwając soczysty miąższ. – Ciekawe, czy ich świat jest większy niż Wielka Wyspa.

– Raczej niemożliwe – zaooponował zdecydowanie Mayat. – Wielka Wyspa jest ogromna i mieszka tutaj wielu ludzi. Nie sądzę, żeby gdzieś na świecie była większa ziemia.

Wtem usłyszeli nawoływanie jednego z żołnierzy, który biegł do nich w szybkim tempie. Był ubrany w podobne złote rzeczy jak pozostali.

– Orły! Orły! – krzyczał – Płyną orły! Orły!

Mayat, Merte oraz pozostali zerwali się na nogi. Młodsza siostra księcia porzuciła owoc i jako pierwsza rzuciła się do biegu. Była bardzo szybka i zwinna, ale Mayat dorównywał jej szybkością i biegł tuż za nią. Pozostali byli bardziej obciążeni i nie radzili sobie tak sprawnie.

– Gdzie są? – zapytał Mayat, gdy spotkali się z wojownikiem.

– Tam, książę. – obrócił się w stronę morza i wskazał palcem na małe punkty, które poruszały się leniwie i z ich miejsca wyglądały jak brązowe kule toczące się po tafli wody. – Płyną w naszą stronę.

Mayat i Merte wytężyli wzrok, aby lepiej widzieć okręty. Starali się, ale nie za wiele im to dało. Nadal widzieli tylko maleńkie kropki.

– Nie wiadomo, czy to orły – stwierdziła Merte. – Nie widać ich dokładnie. Równie dobrze mogą być to nasi rybacy.

– To na pewno oni – rzekł Mayat bardzo pewnie. – Orły. Mój ojciec zabronił naszym statkom pływać po tej stronie wybrzeża. Przybysze mają przypłynąć z tej samej strony, w którą odleciały smoki. Dam sobie rękę uciąć, że to oni.

– Jakie są zatem twoje rozkazy? – zapytał żołnierz, który jako pierwszy zobaczył zbliżające się okręty.

– Wy! – Spojrzał na wojowników stojących za nim. – Niech jeden biegnie na północ, a drugi na południe. Każcie wszystkim, aby wracali do Techtitland. Niech nikt nie wychodzi za Sprawiedliwą Rzekę. Dopilnujcie, aby każdy wykonał ten rozkaz. – Przeszył ich wzrokiem. – Nie marnować czasu, ruszać!

Obaj strażnicy pokłonili się i w biegu ruszyli w przeciwne strony plaży. Biegli szybko i niestrudzenie. Dostali rozkaz i wiedzieli, że muszą go rzetelnie wykonać, aby nie obrazić bogów. W końcu Mayat jest pomazańcem Wszystkich Wielkich.

– A my co robimy? – zapytała Merte, której sok nadal został na brodzie. – Mogę zostać i zobaczyć ich statki z bliska? – Patrzyła na niego błagalnie.

– Nie – odparł stanowczo. – Też musimy wracać. Ojciec nam kazał.

– Ale proszę… – Zrobiła maślane oczka. – Zejdziemy z plaży i sobie trochę popatrzymy. Nie zauważą nas. – Złapała go za ramię. – Proszę.

– Nie rób takiej miny, bo to na mnie nie działa – odparł twardo. – I tak ich wkrótce zobaczysz. Nasz ojciec, który jest władcą, wydał rozkaz i mamy go wykonać.

– Ale nic by się nie stało…

– Właśnie by się stało – przerwał. – Wytrzyj sobie brodę i wracamy. Za mną!

Strażnicy, którzy ciągle poruszali się za Mayatem, skinęli bez słowa na znak zrozumienia. Stanowili oni specjalną jednostkę, której zadaniem było jedynie służyć władcom i chronić ich za wszelką cenę. Kiedy opanowali mowę, odcinano im język, tak aby nie zadawali pytań, oraz kastrowano ich, by nie mogli mieć potomków. Wybrańcy do straży nie mogli zbytnio cieszyć się życiem, za to mieli większe wpływy u bogów. Mówiono, że przez zachowaną czystość ciała oraz mowy mogą słuchać rozkazów Wielkich Waratów. Nie wiadomo jednak, czy była to prawda, gdyż nie mogli o tym opowiedzieć ani również napisać, gdyż nigdy nie pojęli tej sztuki.

Szli teraz przez gęstwinę lasu. Na początku Mayat i Merte, a tuż za nimi strażnicy. Dziewczyna złościła się na brata, ponieważ zawsze była niecierpliwa. Bardzo pragnęła ujrzeć przybyszów z innego świata i porozmawiać z nimi. Czekała na ten moment bardzo długo, a teraz, gdy byli tak blisko, nie mogła nawet się im przyjrzeć.

– Jesteś okropny! – żaliła się, gdy szli skrótami. – Mogliśmy chociaż spędzić tam te parę chwil. Ojciec nawet nie musiałby się o tym dowiedzieć. Ale ty nie, zawsze nie.

– Och, Merte – westchnął głęboko. – Wiesz, dlaczego kobiety nie mogą rządzić?

– Bo nie są tak odważne jak mężczyźni – stwierdziła pewnie.

– Też. Ale nie tylko z tego powodu. Jesteście zbyt uczuciowe i nie potraficie słuchać. Władcy muszą mieć mądrość, siłę oraz umiejętność słuchania. Dlatego to właśnie my sprawujemy pieczę nad tym światem, a nie wy.

– Dlatego też jesteście zbyt poważni. No i wystarczy, że damy wam pierś w rękę, rozstawimy nogi i robicie to, co chcemy. Czasami warto stworzyć wam złudne poczucie władzy i nie sprawiacie kłopotów. – Uśmiechnęła się i popędziła biegiem przed siebie.

– Uważaj, co mówisz! – wrzasnął za nią. – Twój mąż może być mniej wyrozumiały i przetrzepie ci skórę!

Nic nie odpowiedziała, tylko ze śmiechem biegła dalej. Była inna niż wszystkie dziewczęta w jej wieku. Dbała o swój wygląd, ale bardziej lubiła chodzenie po lesie i polowania niż siedzenie w komnatach i uczenie się różnych, według niej, głupich i nudnych rzeczy. Różniła się od swego brata znacząco. On – spokojny i wyrozumiały, ona – szalona i zabawna. Czasami Mayat miał wątpliwości, czy mają wspólnych ojca i matkę.

Zniknęła im już z oczu. Nie słyszeli ani tupotu jej bosych stóp, ani śmiechu. Oddaliła się bardzo, ponieważ znała skróty i umiała skakać po drzewach jak mało kto. Czasami w parę krótkich chwil była w stanie dotrzeć tam, gdzie niejeden wlókłby się godzinę albo i dwie.

Szli już przez pewien czas. Gdy przekroczyli Sprawiedliwą Rzekę i dotarli do góry, za którą stało Techtitland, usłyszeli dźwięk rogu. Był to niski ton, który mógł zostać użyty tylko w specjalnych okolicznościach.

– Zaczęło się – powiedział Mayat, kiedy się zatrzymali. – Ojciec wzywa Dotkniętych…ROZDZIAŁ PIERWSZY

Cała sala pałacu miasta Similias bawiła się tego wieczoru w najlepsze. Każdy szlachcic, rycerz oraz bogatszy mieszkaniec, służący dynastii Tariangoltów, chciał godnie pożegnać syna Króla Harolda. Oto ród, który dawno już nie prowadził poważniejszej polityki wobec innego narodu czy dynastii, teraz odkrył Nową Ziemię. Nieznany ląd, który od wieków pozostawał nieodkryty i współistniał z wielkim Kontynentem. Radość wrosła w serca ucztujących i pobliskiego plebsu, ponieważ te niecodzienne wieści dawały początek nowym horyzontom nie tylko dla panów i możnych tego świata, ale i dla prostych ludzi, którzy dnie spędzali w swoich sklepach czy domach. Każdy mógł na tym skorzystać. Teraz jednak wszyscy myśleli raczej o zabawie i hulankach w pańskich komnatach niż o zdobywaniu nowych lądów.

W sali koronacyjnej przy długim stole siedziało sto mężczyzn i kobiet, największych dostojników ziem całego wschodu. Miejsce na szczycie zajął sam król Harold, który zorganizował tę zabawę na cześć wielkiego wydarzenia oraz z okazji osiągnięcia dorosłości jednego z książąt. Po prawym boku siedzieli jego synowie, według wieku: najstarszy Jasper, liczący piętnaście lat, który miał zaszczyt być pierworodnym i następcą tronu Tariangoltów, następnie Rick oraz Gandus, dwunastoletnie bliźniaki. Potem ośmioletni Sammel, a na końcu Will, który liczył sobie pięć lat. Po lewej stronie zaś siedziała żona Harolda, przepiękna królowa Hardylla, a za nią damy dworu, żony rycerzy w czynnej służbie oraz ich córki. Trochę dalej, tym razem już po obu stronach, bogatsi szlachcice, którzy nie mogli cieszyć się przydomkiem lorda, wraz ze swymi żonami. Na samym końcu miejsca zajęli rycerze i serdeczni przyjaciele rodziny królewskiej.

Stół nakryty został wieloma potrawami specjalnie przygotowanymi na tę okazję. W małych odstępach leżały kolejne upieczone wieprzki, które marynowały się poprzedniego dnia z wieloma przyprawami, pomiędzy nimi stały kurczaki o różnym stopniu ostrości oraz dzbany wina, piwa i miodu pitnego. Gdzieniegdzie poukładano wielkie bochenki chleba, aby można nimi zagryźć tłustsze kawałki mięsa. Przy królowej, która za mięsem zbytnio nie przepadała, postawiono parę rodzajów sera zapiekanego w cieście, gdyż Hardylla uwielbiała przygryzać go z gracją i raczyć się przy tym starym czerwonym winem.

Na początku wszyscy zachowywali powagę i kosztowali potraw, biorąc po małym kawałku i rozmawiając przy tym na różne tematy dotyczące odkrycia Nowej Ziemi, pokoju oraz polityki wewnętrznej w państwie. Dopiero z biegiem czasu, gdy alkohole zaczęły cieszyć się większym zainteresowaniem, grację i kulturę zastąpiły zbereźne żarty i przyśpiewki. Poczęto też wznosić toasty.

– Za Jaspera! Niechaj mu zdobywanie Nowej Ziemi przyniesie jeszcze większą chwałę! – wrzasnął jeden z rycerzy i wychylił pełen puchar.

– Chwała dynastii Tariangoltów! – potwierdził drugi.

– Niech inni w dupę sobie wsadzą swoją flotę! – Ten był już najbardziej pijany ze wszystkich. – Tariangoltowie! Tariangoltowie! – wykrzykując, machał kielichem i wylewał jego zawartość.

Wszyscy wstawali i unosili kielichy oraz kufle, a niektórzy nawet całe dzbany z trunkami. Sam Jasper wstał również i upił łyk wina, aby nie pozostać obojętnym na te wezwania. Ojciec obdarzał go dzisiaj szczerym uśmiechem za każdym razem, kiedy tylko ich spojrzenia się zbiegały. Robił to rzadko, gdyż był zdania, że surowość najlepiej wychowuje. Teraz jednak sam cieszył się, że jego syn osiągnął dojrzałość i może wykazać się swymi umiejętnościami.

Reszta towarzystwa wypiła do dna, ci, którzy pili ze szklanych naczyń i pucharów, wedle tradycji, zaczęli roztrzaskiwać kielichy o ziemię. Miało to bowiem przynieść szczęście i było przyjęte przy wznoszeniu toastów w większych gronach. Dzisiaj okazja pozwalała na to, a nawet kazała to uczynić.

Król Harold był człowiekiem wysokim i potężnie umięśnionym. Swoją postawą reprezentował godnego wojownika, którego niełatwo przyjdzie pokonać. Nosił zazwyczaj futrzane, bogate szaty ozdobione złotymi nićmi układającymi się w różne wzory. Na jego głowie widniały brązowe, rozpuszczone, długie włosy. Przy boku nosił zawsze miecz jednoręczny. Nie rozstawał się z nim nawet w takich sytuacjach, jak ta. Szczególnie takich, jak ta. Był człowiekiem niezbyt ufnym i doszukiwał się spisków wszędzie, gdzie można się ich spodziewać. Tylko nieliczni mogli doświadczyć tego zaszczytu, którym było pełne zaufanie samego króla.

– Ach – westchnął Harold, wlewając sobie do gardła wino z kielicha. – Mój syn staje się mężczyzną. Długo czekałem na tę chwilę, abyś mógł sam się sprawdzić, synu. – Uśmiechnął się po raz kolejny. – Abyś mógł w praktyce wykorzystać wszystko, czego cię nauczono. Masz już piętnaście lat, dlatego musisz zająć się poważniejszymi sprawami niż twoi bracia. W końcu możesz reprezentować naszą dynastię godnie i tak, jak ona sama sobie na to zasługuje.

Jasper był następcą tronu. Wysoki równie jak ojciec, ale niezbyt umięśniony, nadrabiał to jednak zwinnością i szybkością. Przyodziany był w brązowe, wystawne skóry, które służyły głównie do publicznych audiencji oraz ważniejszych spotkań z dostojnikami. Na głowie miał również brązowe włosy, obcięte krótko, na twarzy zaś niewielki zarost, który lubił eksponować. Podobnie jak ojciec nosił przy boku miecz, ale nie z tego powodu, iż był nieufny, lecz po prostu lubił broń, dlatego trzymał coś zawsze pod ręką. Był bardzo przystojny, wiele dam dworu oglądało się za nim i marzyło o tym, że może któraś z nich zostanie jego żoną. Było to jednak mało prawdopodobne, ponieważ Jasper miał już wybrankę swego serca, z którą przyjdzie mu niebawem się ożenić.

– Nie wiem, czy powinniśmy go tam wysyłać – zaprotestowała żona Harolda, Hardylla. – Jest młody, a ty go wysyłasz w miejsce w ogóle nieznane. Skąd wiesz, że nie czai się tam jakieś zło? Jeszcze coś mu się stanie, a ja na pewno tego nie przeżyję.

Hardylla była trzydziestoletnią piękną kobietą. Nigdy nie wyglądała na swój wiek. Ludzie, którzy jej nie znali, dawali jej najwyżej dwadzieścia dwie wiosny. Jej delikatną i zawsze zatroskaną twarz zdobiły piękne, gęste, kruczoczarne włosy zaplecione z tyłu głowy. Zawsze troszczyła się o swoje dzieci, rozpieszczała je i nie podobały jej się niebezpieczne pomysły męża.

– Ja też musiałem zmierzyć się z podobnym wyzwaniem – mówił król Harold, który najwyraźniej miał już dosyć narzekań ze strony Hardylli. – Każdy następca Tariangoltów musi przejść chrzest. Moim zadaniem było wyjść naprzeciw buntownikom wschodnim, mój ojciec wysłał mnie z małą armią naprzeciw wielkim hordom. Nie zważał na narzekanie swojej żony a mojej matki. Dzięki temu miał pewność, że to ja powinienem zasiąść na tronie. Jeżeli Jasper wróci z wyprawy pomyślnie, wtedy ja też nie będę miał żadnych wątpliwości, iż to on może zostać w przyszłości władcą moich ziem. poza tym rozmawialiśmy już na ten temat wiele razy.

– Nie denerwuj się, matko – uspokajał ją Jasper, który nie lubił, gdy matka miała jakieś wątpliwości co do jego umiejętności. – Dam radę. Nie płynę tam sam, tylko z wielką flotą i dzielnymi kompanami, którzy służą naszej rodzinie. Nic złego mi się tam nie stanie.

– No właśnie – przytaknął Harold, marszcząc czoło. – Słowo się rzekło. Nie byłbym królem, gdybym nie dotrzymywał słowa i zmieniał je tylko dlatego, że ty, kobieto, masz jakieś wątpliwości.

Matka Jaspera nie była zadowolona z decyzji męża. Bała się o syna, jednak musiała pogodzić się z decyzją króla.

Zabawa wciąż trwała w najlepsze. Wszyscy pili na umór, śpiewali i przekrzykiwali się nawzajem. Jedynie Jasper nie chciał, aby nowy przywilej, jakim było picie alkoholu, odebrał mu rozum. W końcu jutro z samego rana miał wypłynąć i nie chciał czuć się jak osłabiona mewa, gdyż nie przepadał za pływaniem po morzu. Bał się wielkiej i otwartej przestrzeni. Cieszył się jednak, że ojciec wysyła go na tak ważną misję. Gdy myślał o tym, ile może zyskać, parę dni żeglugi nie robiło mu wielkiej różnicy.

Nie wszyscy bracia Jaspera mieli podobny stosunek do alkoholu. Nie byli zadowoleni z tego, że nie mogą, jak ich starszy brat, pić piwa albo chociaż słabego wina zmieszanego z wodą. Trzeba wiedzieć, że według tradycji Tariangoltów chłopiec stawał się mężczyzną w wieku piętnastu lat, wtedy właśnie musiał przejść sprawdzian odwagi, siły i zdrowego rozsądku. Wszystkie przywileje zarezerwowane dla dorosłych były otwarte dla Jaspera. W tym właśnie picie alkoholu i możliwość wzięcia ślubu.

Sammel chciał wykorzystać sytuację i sięgnąć po kielich napełniony czerwonym winem, gdy jego ojciec był zajęty rozmową z Hardyllą. Jasper widział to zajście, ale nie zareagował. Był zdania, że to nie on musi upominać swoich braci.

– Sammel! – powiedział niespodziewanie król, gdy jego syn podnosił kielich do swoich ust. – Co mówiłem o takim zachowaniu? Rozmawialiśmy chyba o tym, że nie wolno ci pić napojów dla dorosłych.

– Przepraszam, ojcze – powiedział lekko zasmucony Sammel, odstawiając kielich na swoje miejsce. – Ja chciałem tylko skosztować. Odrobinkę…

– Czyż nie mówiłem czasem, że jest to zabronione? – Harold spojrzał surowo. – Nie będę tolerował takiego zachowania przy stole. Zasłużyłeś na karę.

Hardylla wiedziała, że Harold zawsze dawał karę swoim dzieciom nawet za najmniejsze przewinienie. Ona była zupełnie inna i nie uciekała się do karania swych dzieci. Pochwyciła więc męża za ramię i spojrzała błagalnym wzrokiem.

– Haroldzie, zostaw go – rzekła bardzo kobieco. – To tylko niewinne zabawy. Sammel na pewno zrozumiał swój błąd i więcej niczego takiego nie zrobi.

– Swój błąd można zrozumieć, kiedy zapłacimy za niego – rzekł król srogo. Nie lubił sprzeciwów. – Za karę pójdziesz teraz do swojej komnaty i nie wyjdziesz z niej do jutra. Zabawa właśnie się dla ciebie skończyła.

– Ależ, ojcze! – rzekł Sammel. Bardzo się cieszył na tę ucztę i nie chciał, aby go ominęła. – Przepraszam… naprawdę. Pozwól mi się bawić razem z wami!… To wielki dzień dla Jaspera, a ja chciałbym go odpowiednio przeżyć… Tutaj, razem z wami…

– Słowo się rzekło. Następnym razem zastanowisz się, zanim odważysz się złamać jakiś zakaz. A teraz idź już i nie denerwuj mnie. – Harold machnął głową na znak, aby syn opuścił wielką salę.

Sammel spojrzał na matkę, a ta skinęła głowę, potwierdzając, że lepiej będzie, gdy odejdzie. Sammel więc ukłonił się, jak przystało, i oddalił się do swoich komnat. Po drodze mówił jeszcze sam do siebie:

– Jasper, Jasper, tylko on się liczy. Bo co? Bo jest najstarszy. To ja powinienem być pierwszym synem. Wtedy to na pewno byłoby wszystko lepsze… Na pewno.

Wielu gości było już niezbyt trzeźwych. Jednak nie aż tak, aby leżeć nieprzytomnym pod stołem i nie wiedzieć, co dookoła się dzieje. Król Harold, chcąc wykorzystać fakt, że nie wszyscy jeszcze schlali się jak świnie, przemówił:

– Panowie! – Machnął ręką, po czym wszystkie rozmowy ucichły, a oczy skierowały się na Harolda. – Ci, którzy mają jeszcze kontakt ze światem, pamiętają, w jakim celu się tu spotkaliśmy. Na pewno nie po to, aby zachlać się do nieprzytomności. – Tutaj sala wybuchnęła śmiechem podobnym do ryku. – Który z was pojedzie z Jasperem i będzie go strzegł, jak oka w głowie, i wspomagał w trudnych chwilach? Który potrafił zmoczyć mordę i teraz odpłaci za to?

Nagle wstał jeden z rycerzy przyodziany w pozłacaną zbroję. Był już pod wpływem alkoholu i chwiał się na nogach. Chciał wyciągnąć miecz z pochwy, ale chyba zapomniał, że go nie ma.

– Ja… Wasza miłość! – wrzasnął. – Ja pojadę, choćby… Przepłynę to głupie morze choćby… o własnych siłach! – Zachwiał się i przewrócił na stół. – Nawet teraz – dodał, próbując podnieść się, ale tylko poprzewracał talerze i porozlewał wino.

Cała sala miała niezły ubaw z tego rycerza, który jutro nie będzie o niczym pamiętał. Nawet sam król Harold zaczął tak się śmiać, że uronił trochę wina na stół ze swego złotego kielicha.

– Dobra – powiedział władca – to może poprawię moje pytanie, tak aby wykluczyć pewne możliwości. Kto z was jest trzeźwy i wie, co mówi? Kto pojedzie z moim synem i będzie mu towarzyszył? Hę?

Nastała cisza. Wszyscy poczęli rozglądać się po sobie, szukając ochotnika. Niektórzy patrzyli w stół, kołysali pucharami, a inni udawali, że nie słyszą. Widać od razu, że mało który kwapił się do tej roboty. Król zrobił zdziwioną minę i jeszcze raz popatrzył na wszystkich. W końcu jednak wstał siwy człowiek, który miał około sześćdziesięciu lat.

Był to nauczyciel Jaspera. Nazywał się Sacjusz i pochodził z miasta Endero na południu kraju. Opiekował się następcą tronu od jego najmłodszych lat. Towarzyszył mu w najważniejszych momentach jego życia i pomagał w trudnych chwilach. Związał się z Jasperem i to tak mocno, że począł go traktować jak własnego, rodzonego syna. Książę również bardzo lubił Sacjusza i traktował go jak najlepszego przyjaciela, choć wiekowo różnili się diametralnie. Nauczył się od niego naprawdę wielu pożytecznych rzeczy, więc ucieszył się, gdy zobaczył swojego nauczyciela stojącego nad całym towarzystwem.

– Pozwól, panie – skłonił się najpierw tak bardzo, jak umiał, i począł mówić – że to ja dostąpię tego zaszczytu. Patrzyłem całe życie, jak Jasper dorasta. Możliwość towarzyszenia księciu w tej wyprawie będzie dla mnie zaszczytem. Jednak decyzja leży w twoich rękach. Jestem stary i mieczem nie władam najlepiej, ale jeśli przyjdzie czas, będę w stanie oddać życie.

Król Harold uśmiechnął się szczerze. Wstał z dębowego krzesła i podszedł do Sacjusza, nadal stojącego przy swoim siedzeniu. Pochwycił go za ramiona i powiedział:

– Wiedziałem, że na ciebie można liczyć w każdym momencie. Co innego oni. – Spojrzał na nachlane towarzystwo. – Jutro wypłyniesz wraz z moim synem, a o twoje zdolności się nie martwię. Mam nadzieję, że ani ty, ani Jasper nie będziecie musieli łapać za rękojeść miecza.

– Dziękuję, wasza miłość. Nie zawiedziesz się.

– Wiem, Sacjuszu. Wiem.

Zabawa jeszcze trwała. Prawie wszyscy opili się tak, że nie mogli wstać o własnych siłach. Nawet sam Harold postanowił, że będzie się bawił do upadłego. Tylko nieliczni zachowali się dostojnie i nie pili na umór, jednak takich było naprawdę mało. Jasper odszedł wcześniej od stołu i czmychnął niezauważony do swojej komnaty. Chciał bowiem wyspać się przed jutrem, by być wypoczętym i silnym.

Następnego dnia port za murami Similias zapełnił się gapiami z różnych warstw społecznych, którzy chcieli zobaczyć wielką królewską flotę liczącą aż dziesięć fregat, sześć galeonów, osiem pinas i jeden trójpokładowy żaglowiec liniowy. Mieszkańcy chcieli też zobaczyć całą rodzinę królewską, która rzadko pokazywała się na ulicach miasta, a co dopiero za jego potężnymi murami. Dla bezpieczeństwa drogi, którą mieli się poruszać, pilnowała straż miejska, która utorowała dla nich odpowiednią szerokość brukowanej ścieżki. Ich zadaniem było również pilnowanie, aby żaden mieszkaniec nie zdołał wskoczyć tam, gdzie nie powinien. W sumie było ich cały tysiąc. Tysiąc chłopa uzbrojonych po zęby i opancerzonych w najlepsze zbroje – straż miejska króla Harolda.

Kiedy słońce nagrzało już ziemię odpowiednio mocno, tak że rosa zeszła z listków starej trawy, rodzina królewska ruszyła specjalną karocą z pałacu do portu, leżącego poza wschodnimi murami Similias. Ludzie powstawali wcześnie i ustawili się długimi sznurami na głównej drodze miasta oraz okrążyli port, aby wszystko dobrze widzieć i wiwatować na cześć pędzącej karocy, którą zaprzęgały aż cztery kasztanowe konie.

Droga nie była długa ani też męcząca. Nikt nie sprawiał kłopotów i nie próbował wtargnąć pod koła. Nie minął kwadrans, kiedy rodzina królewska zatrzymała się w porcie. Drzwi karocy otworzyły się i jako pierwsi wyszli król i królowa, a następnie ich dzieci, po kolei, według wieku, od najstarszego do najmłodszego. Tłum nadal wiwatował i dało się usłyszeć krzyki:

– Chwała Haroldowi i Jasperowi na wieki!

– Cześć i chwała Tariangoltom!

Cała rodzina ustawiła się w rzędzie na drewnianym molu zbudowanym równo z plażą, która była teraz całkowicie przykryta. Jasper, żegnając się, podchodził do każdego z osobna. Zaczął od ojca.

– Trzymaj się, synu! – Harold objął syna i przytulił go z pewnym grymasem na twarzy. Wczoraj nieźle pohulał i nie czuł się teraz za dobrze. – Mam nadzieję, że nie splamisz dobrego imienia Tariangoltów.

Następnie Jasper podszedł do swojej matki, która przywdziała dzisiaj ciemnogranatową suknię ozdobioną niebieskimi perłami. Od samego rana z trudem potrafiła powstrzymać łzy, które nieustannie napływały jej do oczu. Trudno było jej się rozstawać z dzieckiem na dłuższy czas, a co dopiero wysyłać je na drugi koniec świata.

– Synu – wycedziła przez zęby. Dało się wyczuć w jej głosie smutek, który związywał jej język. – Wracaj szybko i bezpiecznie. Słuchaj się też Sacjusza. To mądry człowiek.

– Dobrze, matko – odparł, przytulając się do Hardylli, która uścisnęła go z całej siły. – Nie martw się o mnie. Wszystko będzie dobrze. – Uwolnił się z objęć matki, a ona wytarła policzki, po których zaczęły spływać łzy.

Potem Jasper ciepło pożegnał się ze swoimi braćmi. Jedynie Sammel był na niego trochę obrażony, ale nie chciał tego zbytnio pokazywać, aby nie rozzłościć ponownie swojego ojca i nie dostać kolejnej kary. Nie chciał siedzieć znowu w swojej komnacie, w której nie było wielu rzeczy do zabawy.

Jasper nie lubił długich pożegnań. Kierował się zasadą, że im dłużej człowiek się rozstaje, tym bardziej cierpi serce i nie daje chwili spokoju. Spojrzał więc jeszcze raz na całą rodzinę i dokładnie przypatrzył się twarzom swoich najbliższych. Następnie obrócił się na pięcie i ruszył po drewnianym pomoście na swój trójpokładowy okręt liniowy.

Okręt księcia nazywał się Orzeł i robił ogromne wrażenie. Był największy ze wszystkich, w porównaniu z pozostałymi wyglądał jak niedźwiedź stojący obok dzikich królików, które skaczą ze strachu. Był uzbrojony w sto dwadzieścia dział armatnich, po sześćdziesiąt na każdą burtę. Taki widok zapierał dech w piersiach oraz sprawiał, że na skórze powstawała gęsia skórka.

Książę wszedł na pokład statku po drewnianej kładce i odwrócił się jeszcze raz w stronę portu i murów miasta Similias. Widział tłumy, które z zaciekawieniem spoglądają na okręty stojące w równych odstępach. Gdy przeniósł wzrok na swą rodzinę, zobaczył ojca z dumą patrzącego na niego i Orła, matkę wycierającą spływające po jej policzkach łzy i braci, którzy dumnie stali i spoglądali na niego z lekką zazdrością, że to nie oni są na jego miejscu.

Po chwili spuszczono żagle i zrzucono cumy. Statki najpierw złapały wiatr w żagle i ruszyły powoli i leniwie przed siebie. Orzeł, choć najcięższy ze wszystkich, dorównywał mniejszym okrętom szybkością. Zawdzięczał to nietypowemu kształtowi dna układającego się we włócznię tnącą wodę jak swoich przeciwników. Niewiele czasu musiało minąć, by flota stanęła na otwartym morzu, a Similias pozostało daleko z tyłu, gdzieś w zupełnie innym świecie. Nie było już widać ani ludzi, ani domów, ani portu, ani też jego rodziny stojącej koło karocy.

Młody Jasper wyruszył na czele naprawdę dużego garnizonu. Pozostałe statki przewoziły około trzystu muszkieterów, stu halabardników, dwustu mieczników oraz pięćdziesięciu kawalerzystów, pomijając oczywiście marynarzy, którzy stanowili najliczniejszą ze wszystkich grup. Stanął obok sternika i spojrzał na długi okręt, którego żagle wyglądały jak skrzydła mewy. Ogromne połacie materiału łapały całe hausty powietrza i ciągnęły wielką kupę drewna naprzód. Nie da się jednak ukryć, że Jasper lepiej czuł się na lądzie niż tutaj, na środku bezkresu. Ta cała wielka niewiadoma przytłaczała go bardzo.

– Ile potrwa podróż? – zapytał, kiedy w jego pobliżu pojawił się Sacjusz, który już od rana siedział na pokładzie okrętu. – Widzę, że wiatr na samym początku nam sprzyja.

– To racja, książę – rzekł nauczyciel, drapiąc się po rzadkiej, siwej brodzie. – Wiatr okazuje się bardzo hojny. A wszystko to za sprawą wichrów północnych i zachodnich, które w tym czasie łączą się i ruszają na wschód. Nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Jest wiele legend na ten temat, tak różnych, że ani jednej nie można połączyć z drugą. A co do czasu naszej podróży: myślę, że potrwa dwa tygodnie. W najgorszym wypadku trzy, jeżeli napotkalibyśmy sztormy i wysokie fale gnające w przeciwnym kierunku.

– To niedobrze – rzekł Jasper, spoglądając na wodę. – Nie lubię takiej otwartości terenu. Trochę mnie przytłacza… Ale nie chciałem się wyżalać mojemu ojcu, bo nie spodobałoby mu się to. Poza tym jestem mężczyzną i muszę stawiać czoła wyzwaniom, a nie uciekać przed nimi. W końcu kiedyś zasiądę na tronie.

– Widzę, że moje słowa nie odbiły się w tobie echem. To dobrze. Dobra pamięć i roztropność stanowią ważne cechy silnych i mądrych władców.

Zapadła cisza. Jasper miał teraz niezły natłok myśli. Czuł podniecenie, gdy rozważał, co może spotkać w Nowej Ziemi. Czy mieszkają tam ludzie, czy może, jak mówiła jego matka, jakieś zło, które może zrobić mu krzywdę? Ale czym mogło być to zło? Może Hardylla miała na myśli jakieś dziwne bestie kryjące się w jaskiniach i wychodzące na zewnątrz tylko w ciemną noc? Albo po prostu złych ludzi, dzikich, którzy nie wiedzą, co to państwo, rygor i sprawiedliwość. Było wiele odpowiedzi, które Jasper chciał odnaleźć.

– Sacjuszu – powiedział książę, przerywając ciszę. – Jak wielkie są lądy, które odkryliśmy? Czy mogą być większe niż znany nam cały kontynent?

– Zadajesz trudne pytania, książę – odparł nauczyciel, opierając ręce na drabince. – Na razie niewiele wiemy o wielkości Nowej Ziemi. Może być ogromna, a wtedy potrzeba wielu lat na zbadanie jej całej, dopiero wówczas będziemy w stanie określić faktyczną wielkość. Z drugiej strony może być malutka i odpowiedź na swoje pytanie znajdziesz sam. Może nawet i w tej ekspedycji zdołamy przejść cały nowy ląd.

– Zastanawiałem się – Jasper ciągnął dalej – dlaczego dawni ludzie nie płynęli za Wielkie Wody. Czemu myśleli, że nasz kontynent jest jedyną suchą krainą w całym świecie Skyrind? Tworzyli legendy o smokach i dziwnych stworzeniach zamieszkujących nasze ziemie, a nic nie pisali o Nowych Ziemiach. Może tam dotarli, ale chcieli ukryć tę wiedzę przed nami? W końcu podróż w tamte strony nie jest aż taka długa.

– Nie zaprzeczam – tłumaczył Sacjusz – ale musimy sami odkryć tę prawdę. Nie ma co za bardzo wybiegać przed szereg. Spójrz na te Wielkie Wody. Co je tworzy? Krople. Maleńkie, niepozorne i bezbronne. Ale żeby mogły stworzyć coś przerażająco potężnego, potrzeba ich bardzo dużo. Nasz kontynent też może okazać się taką kropelką. Na razie płyniemy na wschód. Kiedyś może popłyniemy na zachód i odkryjemy kolejne lądy, które okażą się jeszcze bardziej tajemnicze niż te obecnie znane.

– Nigdy tak o tym nie myślałem – rzekł zdumiony Jasper, spojrzawszy z uśmiechem na starego nauczyciela. – Sacjuszu, skąd w tobie tyle mądrości?

– Jesteś bardzo młody, książę. Ja mam już życie za sobą. Wiele przeżyłem. Człowiek uczy się przez cały czas. Dlatego też w mojej głowie znajduje się tyle wiadomości. Natomiast ty masz je dopiero przed sobą i jeszcze wiele tajemnic do odkrycia stoi na twojej drodze.

Słońce zaczęło już ustępować księżycowi i ciemność rozlewała się po niebie niczym atrament, który przelał się na papier. Jasper udał się do swojej komnaty pod górnym pokładem. Zapalił j jeszcze parę świec, położył je na stole i półkach i wyciągnął mapę Skyrind. Począł ją uważnie oglądać centymetr po centymetrze. Jako młody chłopak wraz z Sacjuszem studiował ją dokładnie i to wiele razy. Znał wszystkie zatoki, góry, morza i rzeki. Pamiętał, jak stary nauczyciel męczył go w słoneczne dni w swojej komnacie i powtarzał mu wszystkie nazwy. Nigdy nie przepadał za geografią, chociaż znał ją bardzo dokładnie. Teraz płynął do nowej, nieznanej ziemi, która była daleko stąd. Czym była więc cała pojęta nauka, skoro teraz okazuje się niepełna? Kiedyś powiedziałby, że zna wszystkie góry na całym świecie. Teraz tak powiedzieć nie może. Miał nadzieję, że nie będzie musiał nigdy siedzieć i uczyć się map na nowo.

Myślał jeszcze trochę o Sarze, swojej wybrance serca, jednak potem zmorzył go sen. Zdmuchnął więc świeczki, zdjął skórzany wams i położył się spać. Śnił o nowych oceanach i lądach. Wszystko było tak bardzo realistyczne…ROZDZIAŁ DRUGI

Życie w mieście Similias wróciło do normalnego rytmu. Gdyby nie oberże, w których pito za zdrowie następcy tronu oraz przedłużano niedawno odbytą ucztę, to wszyscy zapomnieliby o misji młodego księcia Jaspera. Tak było w mieście.

W pałacu jednak wszyscy tym żyli i ten temat ciągle pozostawał żywy. Służba rozprawiała i plotkowała na temat tego, czy książę podoła zadaniu, czy przywiezie jakieś bogactwa z nowego świata, czy wróci szczęśliwie i czy spotka tam coś niezwykłego. Królowa wciąż zastanawiała się, czy właściwą decyzją było posyłanie jej syna tak daleko. Nie była też pewna opiekuna Sacjusza, który w końcu był stary i nie mógł za wiele zdziałać w razie niebezpieczeństwa. Jedyne, co mógł, to uczyć Jaspera swoich nieprzemijających mądrości. Nawet rano przy śniadaniu wypaliła nieumyślnie:

– Haroldzie, czy nie powinieneś wysłać osobnej floty za naszym synem? Tak byłoby bezpieczniej i dla nas, i dla niego.

Nie doczekała się odpowiedzi. Król wiedział, że jest zanadto opiekuńcza, i nie miał ochoty wdawać się w bezsensowną dyskusję, która mogłaby się zakończyć kolejną kłótnią.

Około południa po porze obiadowej król Harold miał w zwyczaju przyjmować posłów, którzy wcześniej rzecz jasna zgłaszali swoje przybycie i prosili o udzielenie audiencji. Tego dnia przyszło ich aż trzech. To zdarzało się rzadko, bo w większości przypadków pojawiał się jeden, góra dwóch. Pierwszy z nich reprezentował sprawę dynastii Nordów, drugi Karendów, a trzeci, najmniej spodziewany, przybył prosto z Arstitland, stolicy państwa Kolumbów.

Gdy nadszedł odpowiedni czas, Harold zasiadł na tronie w sali audiencyjnej. Goście musieli jednak jeszcze trochę poczekać przed dębowymi drzwiami, gdyż król nie przyjmował cudzoziemców od razu.

Kazał im zawsze czekać chwilę przed drzwiami sali, miało to bowiem pokazać, że cudzoziemiec jest w obcym państwie i prawa jego kraju tutaj nie sięgają. Jedyne prawo, na jakie mogli liczyć dyplomaci, to prawo gościnności, które na całym Kontynencie było takie samo. Król Harold ten niecodzienny rytuał odziedziczył po swym ojcu, był jednak bardziej łaskawy. Kazał na siebie czekać zawsze koło kwadransa, nie dłużej. Ojciec zaś przytrzymywał każdego nieubłaganie pełną godzinę, a i może więcej, w zależności od tego, jak bardzo miłował daną dynastię. Raz nawet przydarzyło się mu przyjąć posła po pełnym dniu, ponieważ umówione spotkanie zupełnie wypadło mu z głowy, a w międzyczasie pojechał na polowanie ze swym najwierniejszym przyjacielem.

Wizyta musiała przejść odpowiednie przygotowania. Król przywdział należycie bogaty, choć niezbyt wygodny strój, a na głowę nałożył wspaniałą złotą koronę wysadzaną ametystami i rubinami. Oprócz władcy i straży w sali znajdowali się jeszcze ministrowie Tariangoltów i parę osób z pobliskiej szlachty, pełniących funkcję świadków, ale i plotkarzy, mieli bowiem zdać sprawę z obrad poselskich prostemu ludowi, który potem w tawernach i na ulicach obwieszczał wszystko na całe, szerokie państwo i Kontynent.

Kiedy Harold siedział na swoim pozłacanym tronie, a ministrowie oraz szlachta rycerska zajęli miejsca po lewej i prawej stronie sali, dał znak strażnikom stojącym przy wejściu, aby otworzyli potężne dębowe drzwi.

Kiedy strażnicy wykonali rozkaz, a dzienne światło wpłynęło do Wielkiej Sali, do środka wszedł nordycki poseł, a wraz z nim sługa niosący kufer. Poseł był niskiego wzrostu, tak jak wszyscy Nordowie. Nosił na sobie wiele futer, które grzały go mocno i sprawiały, że podczas wędrówki po śnieżnej północy nie potrzebował rozpalania ogniska. Twarz miał srogą i groźną, widać było, że życie na północy odcisnęło na nim swoje piętno.

Poseł podszedł wraz ze sługą pod podwyższenie, na którym stał tron Harolda. Obaj ukłonili się najniżej, jak umieli, okazując w ten sposób szacunek dla władcy Tariangoltów. Następnie poseł spojrzał na Harolda i czekał na znak, aby móc zacząć przedstawiać swoje sprawy.

– Co cię sprowadza przed moje oblicze? – zapytał Harold, podpierając głowę dłonią, na której lśniły przeróżne pierścienie.

– Wasza miłość, przybywam jako wysłannik wielkiego pana i namiestnika całej północy, Rasgora z dynastii Nordów. Mój władca każe waszej dobrotliwości przekazać ten oto dar. – Wskazał na kufer, a następnie jego sługa otworzył go. W środku widniały drogocenne klejnoty oraz wspaniałe szaty koloru brązowego i granatowego. – Ten podarunek ma podkreślić przyjaźń panującą już długi czas pomiędzy naszymi narodami i wykazać chęci, aby pokój trwał wiecznie.

Harold uważnie przyjrzał się prezentowi, który był typowym, jaki dawali posłowie. Ucieszyło go, że jego stary przyjaciel z północy jeszcze o nim pamięta i pielęgnuje ich znajomość. Nigdy nie prowadzili żadnej koalicji przeciwko innym rodom, ale widać, że więzy przyjaźni trwają wiele lat, ponieważ to ich pradziadowie zawarli to święte przymierze.

– Widać, że u was, tam na północy, bogactwo jest duże – Harold się zaśmiał – skoro Rasgor przysyła mi tak drogie prezenty. W sumie warunki macie niezbyt przyjazne, ale wasze kopalnie kryją wiele złota i kamieni.

– Oj, tak, tak – przyznał poseł, wyczuwając przyjazną atmosferę. – Oby i u was, dobrotliwy panie, nastało samo dobro. Już od dawna nie prowadzimy z nikim wojen i widać, że dobrze to na nas wszystkich działa.

– Dobrze, nawet bardzo – przytaknął Harold. – Rozkwit gospodarczy do nas zawitał i wszyscy na tym korzystamy… Kiedy masz zamiar wrócić do Nordów?

– Myślałem, panie, aby wyruszyć za trzy dni. Chciałbym jeszcze zabawić trochę w waszej stolicy, porozglądać się po targach i popróbować okolicznych specjałów, których przecież tutaj jest wiele.

– Skoro więc tak mówisz, zabaw się tutaj trochę. – Harold się uśmiechnął. – Ale za trzy dni wyrusz w drogę i powiedz swojemu panu, że wybieram się do niego w odwiedziny. Niech no szykuje swoje sale. Dawno go nie widziałem, a poza tym marzy mi się wyprawa do waszych lasów na polowanie, jak za starych, dobrych lat.

– Na pewno przekażę twe słowa, wasza miłość.

Po tym poseł ukłonił się jeszcze raz serdecznie, odwrócił się na pięcie i wyszedł z sali wraz ze swym sługą. Kiedy drzwi zatrzasnęły się, dwoje strażników chwyciło kufer i odłożyło go na bok sali, tak aby nie zawadzał na jej środku. Skrzynia była dosyć ciężka i mężczyźni mieli problemy z jej przeniesieniem, więc bardzo się zdziwili, że sam jeden Nord mógł bez problemu ją tu przytachać.

Po kolejnym kwadransie przed obliczem króla Harolda stanął poseł Karendów. Był ubrany w mniej bogate stroje niż jego poprzednik. Narzucił na siebie postarzałe skórzane ubranie, gdzieniegdzie popękane. Trudno było go odróżnić od zwykłego pachołka, ponieważ jego twarz wyglądała mizernie i nie była zanadto zadbana. Sam był bardzo chudy, więc wyglądał, jakby był niedożywiony. Ale nie ma co się oszukiwać, dynastia Karendów nie była zbytnio majętna. Mieszkańcy tamtej krainy już dawno zaczęli tracić wpływy. Kiedyś byli najlepszymi rybakami, ale Nordowie wyparli ich z rynku. Dzięki krystalicznie czystym wodom i wspaniałej jakości mięsa ryb to oni zaczęli podbijać rynki całego Kontynentu.

Król Harold kiwnął głową na znak, aby cudzoziemiec zaczął mówić.

– Witaj, wielmożny panie. – Podobnie jak jego poprzednik pokłonił się nisko na znak szacunku. – Przysyła mnie mój władca Yarak Stary, abym przedstawił tobie jego problemy. Mój pan chciałby znaleźć twoje poparcie w sprawie kłótni o tron rodu Karendów. Pewnie wiesz, że jego młodszy brat ubzdurał sobie, że mój pan zachorował i nie jest w stanie logicznie myśleć, a co za tym idzie sprawować rządów. Są to rzecz jasna brednie, które mają zakłócić wieczny pokój. Zanim jednak wyrazisz swoje zdanie, pozwól, że przeproszę cię jeszcze za brak jakiegokolwiek daru, ale mój pan, Yarak Stary, nie miał godnego prezentu dla tak zacnej osoby jak ty, dlatego jedyne, co mogę ofiarować, to dobre słowo.

Haroldowi podobały się pochlebstwa posła Karendów. Zawsze lubił słuchać pochwał na swój temat. Rozłożył się wygodnie w tronie i uśmiechnął się szczerze.

– Twój pan wybrał godnego posła z wieloma umiejętnościami. – Na te słowa przybysz ukłonił się ponownie bardzo nisko. – Nie lubię buntów wymierzonych w legalną władzę, gdyż gwałcą one podstawowe prawa. Nie martw się. Twój pan ma moje poparcie w tej sprawie. Jeżeli będzie potrzebował jakiejś pomocy, to jestem w stanie wysłać parę oddziałów na pole walki. Musimy wspólnie rozwiązywać problemy.

Poseł się ucieszył. Rozpromienił się cały, ale nie chciał tego zbytnio okazywać. Nadal stał wyprostowany, z pełną gracją dyplomaty, gdyż musiał zachować pewne normy, by nie skalać majestatu swego pana.

– Dziękuję, wasza wysokość – rzekł. – Ta hojność twojej osoby na pewno pozostanie w pamięci dynastii Karendów. Zapewniam, że przy pierwszej sposobności mój pan ci się odwdzięczy. Kiedy tylko sytuacja się ustabilizuje, możesz spodziewać się jego osobistej wizyty.

Harold skinął ręką, a pierścienie na palcach zaświeciły w różnych barwach. Na znak zrozumienia pokiwał jeszcze głową. Poseł pochylił się już po raz trzeci, odwrócił się na pięcie i wyszedł, gdy strażnicy otworzyli przed nim drzwi.

Minęło następne piętnaście minut i do sali wszedł już ostatni poseł. Wysłannik rodu Kolumbów prezentował się najznakomiciej ze wszystkich przybyłych do Wielkiej Sali. Ubrany był w krótki pozłacany wams, miał duże, falowane rękawy i wielki kołnierz. Na rękach nosił skórzane rękawice oraz dwa srebrne sygnety. Do sali wszedł z nim sługa, który wniósł mały kufer. Poseł z szacunku do króla ściągnął kapelusz z wielkimi pawimi piórami.

Harold dał znak, a poseł przemówił:

– Przysyłam ci, władco północnego wschodu, szczere pozdrowienia mojego króla z dynastii Kolumbów. Na samym początku pozwól, że przekaże ci ten oto jakże wspaniały prezent. – Schylił się i uchylił wieko kufra, a w nim ukazały się rolki papieru. Były to mapy, a trzeba wiedzieć, że Kolumbowie robili je najlepiej w całej Skyrind. – Są to mapy bardzo dokładne, które mój pan, Krysof Żeglarz, przesyła tobie, mając nadzieję na pomyślne układy w sprawach politycznych.

Harold ucieszył się z prezentu, który otrzymał. Mapy zawsze były przydatne. Jednak czekał na konkretne informacje dotyczące tych układów. Wiedział, że miłe słówka i drogie prezenty to pewnego rodzaju przekupstwa.

– A czego twój pan ode mnie oczekuje? – zapytał nieufnie.

– Mój łaskawy pan domaga się jedynie sprawiedliwości w przestrzeganiu naszego i kontynentalnego prawa. Wiesz, panie, że nasz naród włada nie tylko tymi ziemiami, ale i wszelakimi wodami, które ten świat ma w sobie. To prawo stworzyli nasi przodkowie, dlatego też jest ono ważniejsze niż inne prawa powstałe później.

– Nie wiem, czy wiesz – Harold zdziwił się lekko – ale ja nie roszczę sobie praw do terytoriów, których nie umiem okiełznać. Nie przeszkadza mi też, że twój pan i władca sam się głosi gospodarzem tych wód.

– Mój pan pragnie, abyś zaprzestał misji podboju Nowego Świata, wycofał stamtąd swojego syna i oddał nowe ziemie pod opiekę tego, któremu prawomocnie się ona należy.

Harold zmarszczył brwi. Przez jego umysł przebiegło wiele pytań. Skąd niby Kolumbowie wiedzieli o nowych odkryciach? Skąd Krysof wie o misji Jaspera? Było to bardzo dziwne, ponieważ jego syn dopiero wczoraj wyruszył na czele ekspedycji.

– Widzę, że twój pan lubi rozsyłać szpiclów. Wpycha też swoje łapska wszędzie!

Poseł poczerwieniał na twarzy. Nie okazał jednak skruchy i ciągnął dalej, tak jakby nic się nie stało:

– Domagamy się tylko przestrzegania prawa…

– Czy ty nie wiesz, głupcze – przerwał Harold – że prawa twojego króla tutaj nie sięgają? Na jakie prawo się powołujesz? Wasze? A co ono tutaj znaczy? Nic!

– Mam rozumieć, że nie przystajesz na nasze sprawiedliwe warunki? – Poseł wypalił z wyraźną arogancją w głosie.

Harold zerwał się z tronu. Kipiała z niego złość. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Jakiś poseł rozmawiał z nim jak równy z równym. Nie mógł na to pozwolić.

– Nie wiesz, przed kim stoisz!? – wycedził przez zęby ze złością i czerwień wypełzła na jego policzki. – Za kogo się macie? Za władców tego świata? Niby macie najlepsze mapy i okręty, ale jakoś moi odkrywcy pierwsi dopłynęli do Nowej Ziemi. Przegraliście tym razem. Możemy podzielić się tym lądem, ale na pewno nie zrezygnuję z praw do niego.

– Przypominam…

– Milcz! Bo każę wyrwać ci ten plugawy język! – Harold machnął ręką przed siebie, tak jakby chciał okaleczyć powietrze. – Pędź do swojego władcy. Powiedz mu, że jest zadufanym w sobie tłuściochem i jego wydumane prawa tu nie obowiązują! Na pewno nie u mnie! A teraz precz!

– Mój łaskawy pan pragnie tylko tego, co do niego należy.

– Dobrze – powiedział Harold i uśmiechnął się szyderczo. – Jeżeli twój pan na moich oczach przejdzie się po wodzie bosymi stopami i nie wpadnie do niej, wtedy wasze prawa staną się moimi. Nie wcześniej.

– Wszyscy wiedzą, że po wodzie nie da się stąpać – prychnął pogardliwie poseł.

– A więc niech zacznie w niej pływać cały dzień i całą noc. Niech mnie czymś zaskoczy.

Harold skinął głową w kierunku straży. Dwoje uzbrojonych mężczyzn natychmiast podeszło i pochwyciło posła za ramię. Poseł wykrzykiwał jakieś formułki polityczne, ale nikt już go nie słuchał. Strażnicy szybko przenieśli cudzoziemca na koniec sali, a następnie z wielkim łoskotem wyrzucili go na zewnątrz. Ten poturlał się po podłodze i poobijał sobie kości. Nie zdążył jednak spojrzeć jeszcze raz w stronę króla Harolda, gdyż z hukiem zamknięto przed nim drzwi sali.

Król podszedł do otwartego kufra. Wyciągnął jeden rulon i rozwinął go. Widniała na nim bardzo dokładna mapa Skyrind stworzona przez naprawdę dobrych kartografów. Harold przyjrzał się jej bardzo dokładnie.

– No – powiedział, spoglądając na ministrów i szlachtę – przynajmniej mamy dobre mapy.

Cała sala zaniosła się śmiechem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: