Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Dziedzictwo chaosu i przeznaczenia - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 września 2025
36,90
3690 pkt
punktów Virtualo

Dziedzictwo chaosu i przeznaczenia - ebook

Połączyła ich miłość silniejsza niż klątwa. Rozdzieliła intryga zatruwająca serca i królestwa.

Lynthia trafia do słonecznej krainy – miejsca, które miało być jej wybawieniem, a stało się złotą klatką. Klucze do niej dzierży nieprzewidywalny, impulsywny książę. W labiryncie królewskich intryg i niedopowiedzianych legend dziewczyna traci grunt pod nogami. Komu może zaufać, gdy lojalność bywa tylko maską?

Tymczasem Nevril, rozdarty między obowiązkiem a uczuciem, nie potrafi pogodzić się z nagłym zniknięciem ukochanej. Nie przestaje szukać Lynthii, a blask jego pierścienia dodaje mu otuchy i nadziei, że elfka żyje. Mag rusza tropem, który obnaży przed nim źródło zdrady.

W cieniu władzy kryją się kłamstwa, a dawna magia budzi się do życia. Losy dwojga bohaterów splatają się w świecie pełnym intryg, dawnych klątw i sekretów skrywanych przez królewski ród Althei.

Jakie siły naprawdę rządzą słoneczną krainą?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67558-46-4
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Stał tam. Znowu w tym samym porcie, w którym zaledwie dwa miesiące wcześniej tak bardzo zmieniło się jego życie. Nevril uciekał wtedy od zaaranżowanego małżeństwa. Chciał zaznać spokoju, spróbować przez jakiś czas być kimś innym niż księciem. Kolejnym powodem była nieodparta chęć zgłębienia tematu rozwijającej się w nim nieznanej magii. Szukał wiedzy, a znalazł coś, czego się nie spodziewał – miłość, której nie zdołał przy sobie zatrzymać.

Pora najgorszych upałów w Althei dobiegła końca, temperatury w trakcie dnia zdawały się znośne, a noce – przyjemnie chłodne. Wilgotność powietrza znacznie zmalała, więc dało się odetchnąć pełną piersią. Nevril nie umiał przywyknąć do przydługich włosów, lepiących się do spoconego karku, ścięcie ich poprzedniego dnia było więc dobrym pomysłem. Przeczesał fryzurę palcami i zatęsknił za tym, jak Lynthia mierzwiła mu czuprynę. Na wspomnienie tych chwil zacisnął mocno szczęki; w żołądku poczuł nieprzyjemny ucisk.

Krótkie czarne kosmyki delikatnie poruszały się na wietrze i co rusz opadały na opalone czoło maga. Mimo muśniętej słońcem cery nie potrafił ukryć cieni pod oczami. Sińce towarzyszyły mu nieustannie od dwóch tygodni i były efektem bezsennych nocy.

Tego dnia rozpytywał o dwie elfki, które mogły się pojawić w okolicy. Wziął na siebie bogate dzielnice blisko pałacu w Rivennie, stolicy Althei. Z kolei Blair przeszukiwała rejony zamieszkałe przez pospólstwo. Miał nadzieję, że chociaż jej udało się trafić na jakiś ślad. Czekał na nią, siedząc na pomoście. Patrzył prosto przed siebie na bezkresne, niczym niewzburzone wody.

Skromna przystań odstawała od zwyczajowego wyobrażenia potężnego portu tętniącego życiem. Tutaj zacumowano jedynie prywatne statki jego rodziny oraz te należące do królewskich doradców i bogatych kupców. Wszelkie okręty handlowe i transportowe kursowały bowiem z Velsepii, gdzie utworzono jedno z większych targowisk, jakie w życiu widział. Bliźniaczy port znajdował się niewiele dalej.

Tylko że Larezja nie słynęła z legalnych interesów, a Brennanowie nie ingerowali w to, co się w niej działo, przymykając oko na czarny rynek. Bez problemów można było tam nabyć niebezpieczne substancje i narkotyki. W mieście na każdym kroku można było się natknąć na burdel, a w karczmach przesiadywali płatni zabójcy, złodzieje i inne oprychy. Jeśli wierzyć plotkom, raz na jakiś czas pojawiał się handlarz żywym towarem, który zwoził niemagicznych z Południa. Kupowano ich bez zadawania pytań, a ci biedacy trafiali na służbę lub do domów publicznych.

Nevril nigdy nie pojął, dlaczego król pozwalał na istnienie tak zepsutego, choć cieszącego się zadziwiająco dużą popularnością, miejsca. Zawsze uważał, że doradcy królewscy mogli być powiązani z różnymi szemranymi interesami. Zwłaszcza że niektórzy zdawali się trzymać bardzo blisko królowej, a to nie wróżyło niczego dobrego.

Mag ukrył się za największym statkiem na skraju doków, gdzie strażnikowi pilnującemu porządku nie chciało się zaglądać. Siedział na końcu drewnianego molo z nogami wiszącymi nad wodą i czekał na powrót swojej gwardzistki. Odkąd Dahlia i Lynthia zniknęły, odchodził od zmysłów, ale wciąż tliła się w nim iskra nadziei. Obawiał się niestety, że po raz kolejny spotka go wyłącznie zawód.

Poniekąd zdążył się przyzwyczaić do tego uczucia i faktu, że sam był rozczarowaniem dla własnej matki. Przed oczami stanął mu obraz ostatniego spotkania z Iris.

– Znowu musiałam się tłumaczyć przed naszymi sojusznikami! Jak sądzisz, ile razy błagałam śmiertelników o rozważenie ciebie jako narzeczonego dla jakiejkolwiek księżniczki? Oni cię nawet nie kojarzą! Tak bardzo nie przykładasz się do swoich obowiązków, że nawet nie mieli okazji ujrzeć cię na uroczystościach, na które nas zapraszano. Przynosisz hańbę swojemu ojcu i Althei – wysyczała królowa z odrazą, mierząc Nevrila zdegustowanym spojrzeniem. – Tracę cierpliwość, synu.

Zamrugał energicznie, by odgonić przykre wspomnienie, kiedy to matka kolejny raz dała wyraz swojemu rozczarowaniu. Gdy wrócił z Velsepii, zajął się poszukiwaniami, ale musiał też być gotowy na liczne konfrontacje z królową. Iris przepełniała wściekłość z powodu zmarnowanych pieniędzy wydanych na zorganizowanie ślubu i wstydu, jaki rzekomo spłynął na rodzinę królewską po tym, gdy Nevril z dnia na dzień przepadł. Wysłuchiwał pretensji, ponieważ sprawił, że matka wyszła na niepoważną monarchinię, niepotrafiącą utrzymać syna w ryzach.

Nie przejęła się jego zniknięciem jako matka, nie zapytała, gdzie był ani czy nic mu się nie stało. Nie zainteresowała się też powodem ucieczki. Obchodziła ją tylko opinia innych.

Nevril się łudził, że Iris choć przez jakiś czas nie będzie szukać mu narzeczonej, a rządzący królestwami śmiertelników tak bardzo gardzą magicznymi istotami, że nie wezmą pod uwagę proponowanego w ten sposób sojuszu. Nie miał czasu zajmować się dwoma problemami jednocześnie. Musiał odnaleźć Lynthię choćby po to, aby prosto w twarz powiedziała, dlaczego opuściła go bez słowa i złamała mu serce. Wiedział, że nie będzie w stanie zaznać spokojnego snu, dopóki się nie upewni, że elfka żyje i ma się dobrze, nawet jeśli to by oznaczało, że świadomie skreśliła maga ze swojego życia.

Niebo nad nim pociemniało. Fioletowopurpurowy powoli zmieniał się w granat.

Nevril pochylał się nad ciemną powierzchnią, nie dostrzegając już swojego odbicia. Patrzył w nicość, co pozwalało mu we wspomnieniach odtworzyć wydarzenia tamtego dnia. Kiedy po opuszczeniu okrętu elfki udały się po jedzenie, on pokłócił się z Tristanem. Wygarnął gwardziście wszystko, co ciążyło mu na sercu, a po tej nieprzyjemnej wymianie zdań zakończyła się ich przyjaźń. Roland Galen mieszkał z kolei w Larezji, którą od Velsepii dzieliło zaledwie pół dnia drogi pieszo. Nie chciał więc czekać na posiłek, tylko pospieszył do domu. Reszta załogi po rozładowaniu statku również się rozeszła. Nevril został wtedy sam z Blair. Gdy czekali na Dahlię i Lynthię, żadne z nich nie podejrzewało, że te zniknęły.

Elfki nie wróciły, a oni spędzili kolejne trzy dni w porcie, szukając ich. Nikt nie rozpoznał opisu kobiet, który przedstawiali przechodniom i sprzedawcom. Nie mógł zrozumieć, że tak po prostu przepadły. Zajrzeli przecież w każdy zakamarek. Blair próbowała go powstrzymać od zatracenia się w poszukiwaniach i postawiła do pionu przypomnieniem o jego statusie i konieczności stwarzania pozorów przed poddanymi. Ponoć ludzie już plotkowali, że młodszy książę latał jak z gorączką za niewiastami, których nikt nie widział, przez co otrzymał łatkę durnego młodzieńca goniącego za wytworem wyobraźni.

Opuścili więc Velsepię i udali się do Larezji, w której również niczego się nie dowiedzieli. Podobnie było w okolicznych wioskach. W stolicy zatem przyjął inną taktykę. Często wracał myślami do dnia, w którym ich drogi się rozeszły, i wszystko po kolei analizował. Zastanawiało go, czy powiedział coś, co sprawiło, że Lynthia zdecydowała się odejść bez słowa. W końcu dostała to, czego pragnęła. Dotarła do Althei, a mając ze sobą przyjaciółkę, zapewne uznała, że od tamtego momentu poradzą sobie same, i dlatego opuściła go bez pożegnania. Nie chciał jednak uwierzyć, że go wykorzystała. To, co było między nimi, nie mogło być udawane. Coś w głębi duszy kazało mu się trzymać tej myśli. Jednak Nevrila najbardziej prześladowała zatrważająca obawa, że stało się coś niedobrego.

Warknął sfrustrowany. Miał ochotę krzyczeć, ale wolał nie przyciągać niczyjej uwagi. Nie było dnia, żeby się tym nie zadręczał. W kółko rozpamiętywał ten feralny dzień i całą podróż.

Usłyszał jęknięcie desek na drewnianym molo, więc obrócił głowę. Drobna sylwetka jego osobistej strażniczki zamajaczyła w oddali. Po chwili Blair usiadła tuż obok. Podobnie jak on przerzuciła nogi nad krawędzią i głośno westchnęła. Wiedział, co to oznaczało.

– Znowu nic? – zapytał, czując obezwładniającą bezradność.

– Nic. – Dobitny smutek zadźwięczał w głosie Blair. Ona również straciła kobietę, na której zaczynało jej zależeć. – Kończą nam się miejsca do sprawdzenia w okolicy, a twoja matka nie kupi kolejnej bajki o konieczności samotnej podróży do innego miasta po specjalny materiał na kamizelkę lub o czwartych odwiedzinach u starego znajomego. Nie ma ich, przepadły. – Wyrzuciła ręce do góry w geście irytacji.

– Może coś jeszcze wymyślimy… Znalezienie specjalisty od nowej magii, którą władam? – Uniósł pytająco brew, choć wiedział, że Blair nie mogła tego zobaczyć w półmroku.

Magini odchyliła się do tyłu i zakryła twarz dłońmi, by ukryć emocje. Wydała z siebie głośne westchnienie wyrażające niemoc. Ten dzień ją wymęczył, co potwierdzał też jej zapach. Skórzana kamizelka i karwasze, czarna tunika oraz ciężkie buty sięgające kolan sprawiały, że gorące dni były dla niej jeszcze trudniejsze do zniesienia. Widząc ją w takim stanie, kiedy dopiero wieczorem mogła spokojnie usiąść i odetchnąć, Nevril się cieszył, że sam paradował w czymś znacznie lżejszym.

Jedyną częścią oficjalnego ubioru, z której nie mógł zrezygnować, pokazując się publicznie, była aksamitna kamizelka w odcieniu indygo z białym wzorem w liście i gałęzie, wijącymi się wokół siebie. Musiał mieć na sobie choć jeden element w rodowych barwach, a tymi były właśnie biel i indygo. Tak mówiła zasada rodziny królewskiej, do której należało się absolutnie stosować.

– Nevrilu – wypowiedziała jego imię stanowczym, karcącym tonem. – Iris wie o naszych samotnych podróżach. Wciąż pyta, gdzie jest Roland. Usprawiedliwiasz go, mówiąc, że jego ojciec choruje i dałeś mu wolne, ale trwa to zbyt długo. Królowa w końcu zacznie węszyć albo od razu da ci innego strażnika, którego sama wybierze, a wtedy już niczego nie utrzymasz w sekrecie. Ona tylko czeka, by wcisnąć jednego ze swoich piesków na miejsce mojego partnera. Poza tym zwolniłeś Tristana z tej roli. Doradcy się denerwują, że strzeże cię jedna osoba, w dodatku kobieta… – syknęła z odrazą po powtórzeniu ich słów.

Blair wiedziała, że książę bardzo nie lubił nazywać Iris swoją matką. Dlatego kiedy rozmawiali na osobności, wypowiadała się o władczyni w bezosobowej formie, a gdy ktoś mógł ich podsłuchiwać, używała tytułu. Był wdzięczny gwardzistce, że pamiętała o takiej drobnostce.

Miała jednak rację. Wypomniała mu kolejną rzecz, która go denerwowała. Nie dość, że kończyły mu się wymówki, to przecież nie mógł szukać Lynthii w nieskończoność po całej Althei. Był też świadom możliwych zaręczyn z obcą mu arystokratką, a do tego królowa zainteresowała się zbyt długą absencją Rolanda. Problemy się mnożyły i odnosił wrażenie, że w końcu w nich utonie.

Przeczesał rozczochrane włosy i z głuchym plaśnięciem opuścił dłoń na udo. Drugą ręką oparł się o deski, a wzrok zatrzymał na niebieskim punkcie zdobiącym jego palec. Nienawidził tego pierścienia, a jednocześnie nie mógł się z nim rozstać. Od dwóch tygodni przypominał mu o tym, co stracił. Niewiedza go dobijała, z każdym dniem czuł się coraz gorzej. Szafir był odrobinę jaśniejszy od indygo i tylko z tego powodu Nevril wciąż go nosił. Inaczej Iris już dawno zabrałaby mu tę błyskotkę.

Niedługo po jego powrocie do Rivenny matka, skończywszy swoją tyradę, zauważyła element zdobiący dłoń księcia. Bardzo ją tym zaintrygował z tego względu, że z jej synów to Hayden lubował się w świecidełkach. Zatem pierwsza biżuteria, którą Nevril założył z własnej woli, naturalnie przykuła uwagę władczyni. Musiał na szybko wymyślić historię o tym, jak to niby znalazł ten szafir na demerińskim targu i pomyślał o rodzinie, zatęsknił za domem, a przez to niepozorny pierścień skłonił go do powrotu. Nie mógł przecież się przyznać, że był to prezent od elfki z pospólstwa, którą pokochał. Iris od razu zniszczyłaby klejnot. Dołożyłaby wszelkich starań, aby odnaleźć Lynthię tylko po to, by szantażem zmusić do trzymania się od niego z daleka. Lub posunęłaby się jeszcze dalej, ale o tym Nevril nie chciał nawet myśleć.

– Dostałeś go od niej, prawda? – Ciepły głos Blair przerwał te ponure rozważania.

Poderwał głowę i spojrzał na przyjaciółkę, której twarz spowijał słaby, migotliwy blask pierścienia. Kamień ewidentnie był zaczarowany. Nocą lub gdy Nevril przebywał w miejscach bez oświetlenia, niewielki prostokąt lśnił, mieniąc się różnymi odcieniami niebieskiego, a biała wiązka magii poruszała się w nim leniwie, jakby ktoś tchnął w nią odrobinę mocy.

– Tak – odpowiedział krótko. Nie potrafił nic więcej z siebie wykrzesać.

– Zauważyłeś te jasne smugi poruszające się wewnątrz kamienia? – Otarła się o ramię Nevrila, nachylona nad jego dłonią. Rozchyliła usta i sapnęła, obserwując nietypową błyskotkę. Niedowierzanie i podziw wyzierały z jej oczu, gdy przeniosła wzrok na księcia. – Czy to nie jest czasem jeden z Pierścieni Więzi? – dodała szeptem. Rozbieganym spojrzeniem wędrowała w tę i z powrotem między jego obliczem a klejnotem.

– Co? Nie – prychnął nerwowo i uśmiechnął się rozbawiony. – Wierzysz w ich istnienie? – zapytał niepewnie.

– Oczywiście. Moi rodzice je noszą. Jako dziecko byłam nimi bardzo zafascynowana – wyjaśniła rozmarzona. – Wiem o nich praktycznie wszystko.

– Zawsze sądziłem, że to tylko legenda. Opowiesz mi coś o nich? – zapytał z wyraźną desperacją w głosie, wpatrzony w gwardzistkę.

Blair westchnęła, obserwując w skupieniu pierścień zdobiący palec wskazujący jego prawej dłoni. Zbyt długo zastanawiała się nad odpowiedzią.

– Opowiem, ale dopiero gdy znajdziemy Lynthię.

– Dlaczego? – zdziwił się i przeniósł wzrok na klejnot, jakby samym spojrzeniem miał zmusić kamień do działania. Skoro podobno tętniła w nim moc, chciał ją wykorzystać, nawet jeśli nic o niej nie wiedział.

– Ponieważ nie zamierzam dokładać ci zmartwień dopóty, dopóki wciąż nie wiemy, co się z nią stało. – Poklepała go po ramieniu, czym przyciągnęła jego udręczone spojrzenie. – Ona również zasługuje na poznanie prawdy, jeśli faktycznie łączy was to, o czym myślę.

Nevril w odpowiedzi jedynie skinął głową i zacisnął powieki. Dłoń, z której emanował niebieskosrebrzysty blask, wsunął między uda i je zacisnął. Bez słów dał znać, że chce zakończyć temat pierścieni.

– Jeśli w tych legendach jest choć ziarno prawdy… – szepnął pod nosem, a na samą myśl, że jego bratnia dusza mogłaby być w niebezpieczeństwie, lodowate szpony przerażenia ścisnęły mu serce.

Blair przysunęła się do niego, widząc, że znów jest bliski rozpaczy. Otoczyła go ramieniem, by dodać mu otuchy, choć nie mogła powiedzieć księciu nic nowego. Minęły już dwa tygodnie. Codziennie próbowała pocieszać Nevrila, ale to nie pomagało. Spoglądali w ciszy na czarne niebo, które odzwierciedlało ziejącą pustkę w sercu maga. Odkąd Lynthii przy nim nie było, czuł się niekompletny.

– Wkrótce przybędzie Caspian i pomoże nam w poszukiwaniach. W końcu to brat Dahlii. Jeśli same się gdzieś zaszyły, to będzie w stanie odgadnąć, jakich wyborów dokonały. Zna je przecież całe życie – stwierdził Nevril słabym głosem, jakby sam nie wierzył we własne słowa.

– Dobrze, że do niego napisałeś. Kiedy powinien przypłynąć?

Nevril zmarszczył brwi, licząc w myślach czas potrzebny na podróż.

– Minął tydzień… Już naprawdę niebawem powinien się pojawić – odparł, a skromny promyk nadziei złagodził pesymistyczne myśli.

– W takim razie, co teraz robimy?

Obrócił twarz w jej kierunku. Jasne oczy wpatrywały się w niego wyczekująco. Cieszył go zapał Blair do pomocy. Nie było nikogo innego, kto w tej sytuacji mógł go w pełni zrozumieć.

– Mam oficjalne spotkanie z królową w towarzystwie dwójki doradców. – Skrzywił się na myśl o czymś tak niepotrzebnym, co tylko zajmowało czas, który powinien poświęcić na dalsze poszukiwania. – Zajmę się tym, czego matka ode mnie oczekuje, a ty jako mój aktualnie jedyny osobisty strażnik niestety będziesz musiała mi towarzyszyć. Stracimy sporo dnia na jakąś pierdołę, ale może w tym czasie Caspian zdąży już przybyć do zamku z moim zaproszeniem. Miejmy nadzieję. Kiedy się pojawi, opracujemy nowy plan – zapewnił śmiałym tonem.

– A więc się nie poddajemy?

– Nie, nie poddajemy się. – Uśmiechnął się blado pod nosem na widok jej radości. – Nie spocznę, póki Lynthia nie zwyzywa mnie za zatajenie przed nią mojego statusu i nie zdepcze mi resztek serca. Muszę się dowiedzieć, że nic jej nie jest, abym mógł jakoś dalej funkcjonować w życiu, nawet bez niej, jeśli nie będzie w stanie wybaczyć mi kłamstwa.

– Myślisz, że po prostu uciekły? – zapytała niepewnie.

Przełknął ślinę. Nie chciał o tym myśleć.

– Będąc szczerym, mam taką nadzieję – westchnął, pocierając podbródek. – Codziennie modlę się do bogów, abym ją odnalazł całą i zdrową. Jeżeli mnie odtrąci, niech tak będzie, ale muszę wiedzieć, że jest bezpieczna… – Uniósł kącik ust w delikatnym uśmiechu, który nie pasował do obezwładniającego cierpienia bijącego z oczu. – Znajdziemy Lynthię i Dahlię, choćbym szukając ich, miał spalić pół Althei.

Powiedział to ze swobodą, ale Blair nie poruszył okrutny wydźwięk tych słów. Jeśli ktoś je skrzywdził, spłonie – tego był pewien. Dlatego pogodził się z magią całkowitą, która z biegiem czasu nie wydawała się już czymś złym, mimo że nadal praktycznie niczego o niej nie wiedział. Kiedy miał chwilę, ćwiczył przywoływanie i kontrolowanie nowej mocy, choć szło mu to dość opornie.

Blair nic nie odpowiedziała. Wiedział, że dobrze rozumiała, czym się kierował, i nie kwestionowała jego wyborów. Nie tylko dlatego, że był księciem, a ona jego strażniczką. Byli przyjaciółmi, których łączył wspólny cel. Dahlia stała się dla niej ważna. Choć Blair niechętnie o tym rozmawiała, to widział znany mu błysk w oku i ból na jej twarzy.

Siedzieli ramię w ramię i ściskali swoje dłonie, wspierając się nawzajem. Ktoś patrzący na nich z boku mógłby stwierdzić, że wyglądają jak para zakochanych szukająca ucieczki przed spojrzeniami postronnych. Prawda była jednak całkowicie inna. Byli przyjaciółmi, którzy potrzebowali obecności tej drugiej osoby, aby nie oszaleć, gdy przytłaczały ich własne myśli i wątpliwości.

W okolicy portu panował spokój. Żaden pijaczyna nie zapuszczał się w ten rejon, ponieważ był on pod ciągłym nadzorem. Nikt nie korzystał tutaj z nocnych kąpieli, bo do tego przeznaczono publiczne plaże. Otaczająca ich ciemność zdawała się kojąca. Przy szumiących rytmicznie wodach Nevril chciałby usypiać codziennie.

Bezgwiezdne niebo i bezkresne morze przed nimi zlewały się w jedno, tworząc otchłań, która słuchała ich wyznań. W tym miejscu mogli się wygadać bez narażania na bycie podsłuchanym przez strażników czy obcych magów. Czasem przychodzili tu wieczorem, po kolejnym dniu wciąż bezowocnych poszukiwań. Rozmowa pomagała złagodzić ból, który nie znikał. Jego echo niosło się za każdym razem, gdy Nevril wypowiadał imię ukochanej.Rozdział 2

Lynthia patrzyła w pustą przestrzeń przed sobą. Otaczał ją mrok, do którego zdążyła się już przyzwyczaić. Oplotła wokół palca kosmyk brudnych, oblepionych zaschniętą krwią włosów i bawiła się nim, czekając na pojawienie się kogokolwiek.

Rozległo się echo powolnie stawianych kroków i wreszcie trzaśnięcie zamykanych drzwi na końcu schodów. Starszy strażnik, podczas drugiej już wizyty tego dnia, podał im manierki z wodą. Zapewne chciał jedynie sprawdzić, czy trzymane w niewoli elfki zaczęły ze sobą rozmawiać. Poprzednim razem przyniósł im śniadanie, po czym upuścił każdej z nich krew.

Co kilka dni nacinano jej skórę, a posoka sączyła się do miski. Do tego samego naczynia skapywała potem krew Dahlii i Katriny. Lynthia miała już siedem takich nacięć, niektóre zdążyły się zagoić i choć nie przyzwyczaiła się do roli ofiary, to zamierzała udawać uległą. Napiła się wody, dzięki czemu zdołała wydusić z siebie kilka słów i zapytać strażnika, po co to robi, ale w odpowiedzi spotkała się jedynie z milczeniem. Żywiła nadzieję, że przy następnym spotkaniu Hayden zechce jej to wyjaśnić, a później…

Uśpię jego czujność i zaplanuję ucieczkę – pomyślała zdeterminowana.

Umysł Lynthii wciąż był przyćmiony na skutek działania pewnego specyfiku, który im podawano. Miała dosyć tej niewiedzy. Musiała znaleźć sposób na odzyskanie zdrowych zmysłów, dlatego postanowiła w końcu zaryzykować i przepytać elfkę przebywającą w tym miejscu znacznie dłużej. Liczyła, że nikt ich nie podsłuchiwał.

– Ty, srebrnowłosa! – prychnęła z wyższością Katrina w tym samym momencie. – Jak ci mija dwutygodniowy pobyt w tej luksusowej rezydencji? – Głos z celi naprzeciwko ociekał drwiną. Odezwała się pierwszy raz tego dnia, zupełnie jakby wyczuła, że myśli Lynthii krążyły wokół niej.

Elfka próbowała odnaleźć ją wzrokiem w mroku celi. Kąśliwe uwagi, dumny ton i poufałość wobec strażników sprawiały, że za nią nie przepadała. Co prawda ona również wbrew własnej woli została skazana na przykry los w rękach szalonego księcia, ale gdyby poznały się na wolności, z pewnością też nie zostałyby przyjaciółkami. Istniała jednak ograniczona liczba osób, od których Lynthia mogła obecnie cokolwiek wyciągnąć, dlatego postanowiła się otworzyć przed Katriną.

– Do tej pory zostałam dźgnięta tylko raz – odparła gorzko, siląc się na neutralny ton, jakby wspomnienie kolacji z Haydenem nie przyprawiało jej o ciarki. – Nie wiem, czy to dobry znak, czy zaledwie cisza przed burzą – dodała, po czym wykrzywiła usta w smętnym grymasie, choć jej rozmówczyni nie mogła tego dostrzec.

– W jego przypadku trudno to stwierdzić. Jednego dnia potrafi zgrywać romantyka, przytula i szepcze miłe słówka, a następnego wykręca ci rękę czy szarpie za włosy – skomentowała, po czym westchnęła głośno, jakby na potwierdzenie, że jej również nie podobało się zachowanie księcia. – Jestem tu dłużej od ciebie, a nadal nie potrafię go w pełni rozpracować – wymamrotała ledwie słyszalnie.

– A ja nie potrafię się oswoić z tą sytuacją. Nie wiem, jak mam się przy nim zachowywać – wypaliła Lynthia.

– I się nie oswoisz – prychnęła tamta. – Ja też się nie oswoiłam, choć może ci się wydawać inaczej. Z czasem zrozumiesz, że w tym miejscu, aby przetrwać, musisz przybrać maskę. Nauczysz się, kiedy należy milczeć.

Lynthia zdążyła już dojść do podobnej konkluzji. Nie potrafiła jednak zdecydować, czy sama woli wykreować postać podobną do próżnej Katriny, czy zamknąć się w sobie jak Dahlia.

Usłyszała skrzypienie desek i od razu spojrzała w ciemność spowijającą celę nieznajomej. Elfka wyłoniła się z mroku, gdy znalazła się tuż przy kratach. Usiadła ze skrzyżowanymi nogami i patrzyła wyczekująco. Jej fioletowe oczy wyróżniały się na tle zmizerniałej twarzy i bladej cery.

Lynthia przyjęła zaproszenie i również zbliżyła się do żeliwnych prętów. Opadła na zimną podłogę i oparła się o nie. Zbierała myśli w poszukiwaniu tematu do rozmowy. Nerwowa cisza się przedłużała, gdy elfki wpatrywały się w siebie.

Znalazły się w zasięgu blasku ściennych pochodni, więc Lynthia sunęła wzrokiem po ciele kobiety. Nie mogła nie zwrócić uwagi na posiniaczone ręce Katriny. Niezdrowo blady odcień skóry uwydatniał wiele śladów świadczących o przemocy, jakiej doświadczyła w tym miejscu. Niektóre były świeże, barwy ciemnego fioletu, inne bledsze, przechodzące w brązowe i zielonożółte barwy. Cokolwiek jej zrobiono, uzdrowiciel uporał się z tym tak, że zostały tylko niewielkie obrażenia.

– Co ci się stało? – zapytała przejęta i lekko spanikowana wyobrażeniem własnych kończyn wyglądających podobnie w niedalekiej przyszłości.

– Czy to nie oczywiste? – parsknęła Katrina.

– Za co ci to zrobili?

– On mi to zrobił – odparła powoli Katrina, patrząc prosto na nią. Chłód w jej fioletowych tęczówkach sprawił, że Lynthię przeszły ciarki. – Rufus i inni nie wyrządziliby nam krzywdy. Hayden traktuje nas jak swoje drogocenne skarby. W końcu mamy przejść rytuał i tworzyć jego eksperymentalną armię – syknęła z odrazą. – Jesteśmy jego cenną własnością. Jakakolwiek agresja ze strony podlegających mu strażników kończy się dla nich karą. Jeśli zauważy na nas rany, których nie zadał on sam… Nie chciałabyś tego oglądać.

– Skoro jesteśmy dla niego ważne, dlaczego twoje ręce tak wyglądają?

Katrina się skuliła i odruchowo objęła ramionami. Na chwilę zrzuciła swoją maskę. Nie wydawała się już taka pewna siebie jak na początku rozmowy.

– A dlaczego twoje tak wyglądają? – powtórzyła, przedrzeźniając jej ton. – To po prostu nacięcia od upuszczania krwi.

– Nie udawaj. Moje nie są poznaczone siniakami – stwierdziła Lynthia.

– Nie interesuj się – prychnęła tamta. Od razu wykrzywiła usta, ukazując kły, i tym samym wróciła do typowego dla niej wrogiego nastawienia.

– Czy on cię krzywdzi?

– Zajmij się sobą. Na szczęście ja już tutaj długo nie zabawię.

– Dlaczego?

– Widzisz, nie jestem typem wojowniczki. W szkole uczęszczałam na podstawowe zajęcia, z których w większości uciekałam. Nie umiem walczyć i nie zamierzam stać się mięsem armatnim. Zaproponowałam mu coś ciekawszego. Czasami potrafię być bardzo przekonująca. – Uśmiechnęła się upiornie, patrząc wyzywająco na Lynthię.

– Co z tobą zrobi?

– Zawarłam z nim umowę… Nie wstąpię do tej żałosnej armii w zamian za obopólne korzyści. Zaoferowałam mu stworzenie mieszańca.

– Co? – sapnęła Lynthia, ledwie powstrzymując się od krzyku.

– Urodzę mu potomka – odparła beznamiętnie. – Oboje jesteśmy po rytuale, rozwinęliśmy nasze magiczne zdolności i nawet on sam nie wie, co mieszaniec mógłby odziedziczyć po takich rodzicach… Traktuje to jako swego rodzaju eksperyment. Pozwoli mi zostać na dworze, więc będę widziała, jak dorasta moje dziecko. Zapewni mi dostatnie życie.

– Czy ty jesteś poważna? Oferujesz mu swoje ciało i swoje pierworodne dziecko?

– Wyciskam dla siebie to, co mogę, z tej beznadziejnej sytuacji. Tobie również radziłabym znaleźć alternatywne wyjście – stwierdziła Katrina z wyższością.

– Moim wyjściem będzie ucieczka, nic innego – warknęła Lynthia.

– Powodzenia – prychnęła rozbawiona.

Lynthia milczała dłuższą chwilę, po czym z trudem zapytała:

– Czy to wtedy cię rani? Bije cię podczas… prób poczęcia?

– Nie. Dopóki nie trafimy na dwór, do niczego nie dojdzie. Najpierw muszę się nauczyć panować nad nową mocą, którą otrzymałam po przeżyciu rytuału, a na razie… Hayden w ten sposób wyładowuje na mnie swoją frustrację. – Przy tych słowach każdy mięsień na jej twarzy się napiął, jakby walczyła z okazaniem prawdziwych emocji. Patrzyła wyzywająco przed siebie, a z jej oczu biła obojętność.

Lynthii nawet nie zaskoczyło to stwierdzenie. Fakt, że książę dopuszczał się przemocy, stanowił przykre potwierdzenie jej domysłów na jego temat. Był sadystą. Do tego potrafił kontrolować czyjś umysł. Takie połączenie nie zapowiadało niczego dobrego. To, że została porwana przez szaleńca, już w pewnym stopniu przyswoiła, ale ujrzenie jego dzieła na drugiej kobiecie wywołało w niej kolejną falę nienawiści. Musiała uciec. Nie widziała innej możliwości. Tak samo jak współwięźniarka nie chciała być mięsem armatnim, ale postanowiła, że nie zniży się do błagania Haydena o inną rolę w tym chorym planie.

– Nie łączy nas żadne uczucie, nie myśl, że jakieś chore zauroczenie skłoniło mnie do tego ruchu – stwierdziła Katrina znudzonym tonem. – Pozwól, że dam ci radę… Nie uciekniesz stąd. Jesteś zbyt delikatna, ale może z czasem dotrze do ciebie, że łóżkiem i słodkimi słówkami zdobędziesz najwięcej. Życzę ci tego, bo inaczej zginiesz w Althei. Dzięki temu dziecku zdobędę wysoką pozycję na dworze, być może nawet zdołam sobie znaleźć jakiegoś lorda – zakończyła triumfalnym tonem.

– To… to okropne – wydusiła Lynthia.

– Jestem jego pierwszą elfką, która przeżyła rytuał. Pewnego dnia dam mu wymarzonego pierworodnego. – Pierwszy przebłysk realnych emocji zalśnił na jej twarzy. Szeroki uśmiech dotarł aż do oczu, z których wyzierała nadzieja i ekscytacja, czego Lynthia nie potrafiła zrozumieć. – Jeśli tak bardzo brzydzi cię moja niemoralna decyzja, rozumiem… Pamiętaj jednak, że to ja będę chodziła w pięknych sukniach w towarzystwie możnych Althei, nie spędzę ani jednego dnia na polu bitwy czy pracując fizycznie, podczas gdy ty… Ty będziesz dalej tkwiła tutaj.

– Skoro odgrywasz tak ważną rolę, dlaczego nie przeniesie cię do jednej z dziesiątek wolnych komnat w tej cholernej rezydencji? Dlaczego śpisz w lochu na pryczy w mroku i stęchliźnie, skoro jesteś przeznaczona do tak wielkiego czynu? – wysyczała Lynthia, nie kryjąc irytacji.

Katrina wstała i oparła się policzkiem o kraty, przez co Lynthia mogła jeszcze lepiej przyjrzeć się jej twarzy. Intensywnie fioletowe tęczówki iskrzyły zawziętością i rzucały wyzwanie, co nie pasowało do obrazu złamanej kobiety, którą powinna być tak długo więziona elfka.

– Jeśli musisz wiedzieć, to jutro mnie przenoszą i raczej nie zobaczymy się więcej. Chyba że zmądrzejesz i zaoferujesz mu się w inny sposób. – Uśmiechnęła się cierpko. – Jednak radzę ci nie spoufalać się z nim za bardzo. Jestem tu najdłużej, przeszłam rytuał i wkrótce zaczniemy się starać o dziecko. To ja zasługuję na miejsce na dworze, nikt inny – oznajmiła rozbawiona zmieszaniem wymalowanym na twarzy Lynthii.

– Uwierz mi, nie mam zamiaru oferować mu się w żaden sposób, nie będę zabiegać o ten zaszczyt – parsknęła z odrazą.

– W trakcie trzech miesięcy spędzonych w tej celi doświadczyłam różnych wewnętrznych dylematów – wyjaśniła z żalem Katrina, którego Lynthia się po niej nie spodziewała. – Nie myśl, że od początku chciałam wskoczyć mu do łóżka. Zamierzałam się zabić, ale szczerze… nie starczyło mi odwagi. Zaprzyjaźniłam się z dwoma elfami, którzy trafili tu razem ze mną, też pasażerami na gapę na statku płynącym do Larezji. Byliśmy na siebie skazani, więc rozmawialiśmy całymi nocami, poznawaliśmy się i znaleźliśmy w swoim towarzystwie choć ulotne pocieszenie.

– Co się z nimi stało?

– A jak myślisz? – Katrina uśmiechnęła się cierpko, w jej oczach błysnęła tęsknota. – Postanowiliśmy uciec, kiedy zaczęły się rytuały i było już na to za późno. Tylko ja przeżyłam – rzuciła szorstko i przymknęła powieki. Po dłuższej chwili i kilku głębszych oddechach kontynuowała: – Nie mam więcej zamiaru spoufalać się z innymi więźniami. Po ich śmierci oswoiłam się z wizją samotności i przedstawiłam Haydenowi swój pomysł.

– Jak zareagował?

Katrina wyprostowała się dumnie, patrząc na Lynthię z góry. Już wyglądała jak gardząca słabszymi jednostkami dama dworu. Jej charakter z pewnością pasował do tej roli.

– Uderzył mnie, gdy wspomniałam, że nie umiem walczyć i nie chcę umierać. Jednak kiedy szybko wytłumaczyłam mu, co wymyśliłam, był wniebowzięty. Całował mnie po dłoniach i uznał, że to genialna koncepcja.

– Dlaczego mnie to nie dziwi – prychnęła Lynthia. – On jest nienormalny.

– Wiem, ale ja po prostu chcę się stąd wydostać i przeżyć. – Jej piękne oczy zalśniły mieszaniną smutku i zawziętości, gdy zebrały się w nich łzy.

Nie była przygotowana na ten widok. Cisza się przedłużała, bo dawała elfce chwilę dla siebie, aby ta opanowała emocje. Kiedy Katrina wycierała mokre policzki, Lynthia zdecydowała się podjąć inny temat.

– Skoro jesteś tu tak długo, może wiesz, co mają na celu te spotkania przed rytuałem. Hayden sprawia nam ból, aby poczuć jakąś chorą przyjemność?

Obraz noża tkwiącego w dłoni i piekącego policzka stanął jej przed oczami. Katrina omiotła ją ostrożnym wzrokiem i skinęła nieznacznie głową.

– Według niego przemoc przywołuje nas do porządku. To taki rodzaj reprymendy – wyjaśniła beznamiętnie. – Co do spotkań… masz rację. Lubi, gdy okazujemy strach. Z nieznanych mi powodów chce przed rytuałem poznać każdą z przetrzymywanych istot. Może robi to dla zabicia czasu, a może szykuje dla was coś jeszcze?

– Bogowie… – sapnęła Lynthia.

– Zanim zaczniesz układać plan, uprzedzę cię, że poza rezydencją kilkunastu strażników strzeże ogrodów i dziedzińca, a my jesteśmy tylko we trzy. Przynajmniej na razie. Gdy cię złapie na próbie ucieczki, spędzi cały dzień na wbijaniu ci do głowy swoich zasad. Dosłownie. – Uniosła wysoko brwi, posyłając Lynthii znaczące spojrzenie.

Lynthia wzdrygnęła się po tej radzie. Zdążyła na własnej skórze odczuć zamiłowanie Haydena do przemocy, widziała też ręce Katriny i apatyczną minę Eleny tamtego wieczoru. Wiedziała, że lepiej nie rozwścieczać księcia i aby przetrwać, należy grać według jego zasad.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij