Dziedzictwo dobra - ebook
Dziedzictwo dobra - ebook
Autorka bestsellerów #1 Nora Roberts powraca z nową powieścią "Dziedzictwo"„ historią o matce i córce, o romansie, ambicji i powrotach do traumatycznej przeszłości.
Królowa literatury obyczajowej i ulubiona autorka polskich czytelniczek!
Adriana Rizzo miała siedem lat, gdy poznała swojego ojca. Tego dnia niemal ją zabił, lecz jej matka Lina zdołała ją ochronić. Aby przywrócić córce równowagę, Lina podrzuca Adrianę do domu rodziców w stanie Maryland. Adriana cieszy się tam zwykłą codziennością, nawiązując coraz silniejsze więzi z dziadkami; pije lemoniadę, bawi się z psami i zawiera nowe przyjaźnie. Po raz pierwszy zakochuje się na zabój. Tymczasem Lina promuje swoją markę fitness i odnosi coraz większe sukcesy.
W szkole średniej Adriana nagrywa i zamieszcza w sieci lekcje jogi własnego pomysłu; zdobywa wykształcenie w dziedzinie dietetyki i śmiało kroczy drogą sukcesów, zapoczątkowaną przez matkę. I wtedy właśnie dostaje pierwszy list z pogróżkami. Lina zapewnia ją jednak, że w przeszłości otrzymała wiele takich listów i nie ma się czym martwić. Ale listy przychodzą regularnie, co roku, zawsze tam, gdzie Adriana akurat przebywa. Gdy wraca do stanu Maryland, aby znów zamieszkać z dziadkiem, dochodzi do eskalacji gróźb - przychodzą one coraz częściej i są coraz bardziej przerażające. Otoczona przez przyjaciół i rodzinę, zaangażowana w relację z byłą wielką miłością, Adriana czuje, że może stracić znacznie więcej niż własne życie...
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65928-01-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
GEORGETOWN
Kiedy Adriana Rizzo po raz pierwszy spotkała swojego ojca, chciał ją zabić.
Gdy była siedmiolatką, jej świat składał się głównie z ruchu. Przez większość czasu mieszkała z matką – i Mimi, która troszczyła się o nie obie – w Nowym Jorku. Czasem jednak bawiła kilka tygodni w Los Angeles albo w Chicago czy Miami.
Latem odwiedzała swoich dziadków w Maryland, jechała do nich na co najmniej dwa tygodnie. Było to według niej najprzyjemniejsze, ponieważ mieli psy, duże podwórko, na którym mogła się bawić, i oponę, na której mogła się huśtać.
Kiedy mieszkały na Manhattanie, chodziła do szkoły i to było w porządku. Brała lekcje tańca i gimnastyki, co uważała za coś o wiele lepszego niż szkoła.
W trakcie podróży związanych z pracą matki Mimi udzielała jej lekcji w domu; uważano, że wykształcenie jest ważne. Mimi włączała do niego naukę o miejscach, w których bywały. Ponieważ zatrzymały się na cały miesiąc w Waszyngtonie, oznaczało to oglądanie pomników i zabytków, wycieczkę do Białego Domu i Instytutu Smithsona, wielkiego kompleksu muzealno-badawczego.
Czasem musiała pracować z mamą – i to też bardzo lubiła. Ilekroć występowała w jednym z matczynych nagrań wideo, zmuszona była opanować pewne umiejętności, takie jak cardio dance albo joga.
Lubiła tę naukę; lubiła tańczyć.
W wieku pięciu lat nagrała z mamą kasetę wideo dla dzieci i rodzin. Z ćwiczeniami jogi, ponieważ, bądź co bądź, była dzieckiem w Yoga Baby, matczynej firmie.
Odczuła dumę i podniecenie, kiedy matka jej powiedziała, że nagrają następną kasetę. Może – jak będzie miała dziesięć lat – dla grupy właśnie w tym wieku.
Mama wszystko wiedziała o grupach wiekowych, demografii i innych podobnych rzeczach. Adriana słyszała, jak rozmawia o tym ze swoim menedżerem i producentami.
Mama wiedziała też mnóstwo o fitness, o więzi między umysłem i ciałem, o medytacji i tego rodzaju sprawach.
Nie wiedziała tylko, jak gotować – w przeciwieństwie do dziadka i babci, którzy byli właścicielami restauracji. Nie lubiła się tylko bawić jak Mimi – była naprawdę zajęta swoją karierą.
Odbywała wiele spotkań i prób, także sesji, występowała też publicznie i udzielała wywiadów.
Nawet w wieku siedmiu lat Adriana pojmowała, że Lina Rizzo niewiele wie o tym, jak być mamą.
Mimo wszystko nie miała nic przeciwko temu, by dziewczynka bawiła się jej kosmetykami do makijażu – dopóki potem odkładała wszystko na swoje miejsce. I nigdy się nie gniewała, jeśli ćwiczyły, a mała popełniała jakieś błędy.
Podczas tej podróży najlepsze ze wszystkiego było to, że zamiast polecieć z powrotem do Nowego Jorku, gdzie mama miała dokończyć wideo, przeprowadzić wywiady i odbyć spotkania, zamierzały pojechać w odwiedziny do dziadków na długi weekend.
Planowała wynegocjować cały tydzień, chwilowo jednak siedziała na podłodze w drzwiach i przyglądała się, jak matka opracowuje nową serię ćwiczeń.
Lina wybrała ten właśnie dom na cały miesiąc, bo miał salę gimnastyczną z lustrzanymi ścianami, równie ważnymi dla niej jak liczba sypialni.
Robiła przysiady i wypady, podnosiła kolana, doskonaliła sekwencję: przysiad, deska, pompka, wyskok – Adriana znała wszystkie te fachowe określenia. A Lina przemawiała do lustra – swoich widzów – przekazując instrukcje i wypowiadając słowa zachęty.
Od czasu do czasu wyrywał się jej jakiś brzydki wyraz i zaczynała ćwiczenie od nowa.
Adriana uważała, że matka jest piękna, jak spocona księżniczka, mimo że nie miała makijażu; normalne – nie było tu przecież kamer ani ludzi. Odznaczała się zielonymi oczami, jak babcia, i skórą, która wyglądała tak, jakby się kąpała w promieniach słońca – choć tego nie robiła. Jej włosy – spięte teraz z tyłu głowy frotką – przypominały kasztany, których torebkę, pachnących i ciepłych, można było kupić podczas świąt Bożego Narodzenia.
Była wysoka – choć nie tak jak dziadek – i dziewczynka miała nadzieję, że ona też będzie taka wysoka, kiedy dorośnie.
Nosiła obcisłe maleńkie szorty i sportowy biustonosz, nigdy jednak nie włożyłaby niczego, co odsłaniałoby tak wiele w trakcie nagrywania kasety czy pokazów, ponieważ, jak twierdziła, byłoby to bez klasy.
Adriana, wychowywana wedle zasady „w zdrowym ciele zdrowy duch”, wiedziała, że jej mama jest sprawna, mocna i niesamowita.
Mrucząc coś pod nosem, Lina przerwała ćwiczenia, by sporządzić kilka notatek potrzebnych do scenariusza sesji. Ten składał się z trzech części – tańca cardio, treningu siłowego i jogi – każda trwała pół godziny, plus dodatkowa piętnastominutowa, poświęcona całemu ciału.
Lina chwyciła ręcznik, żeby otrzeć twarz, i dostrzegła córkę.
– Cholera, Adriano! Ależ mnie wystraszyłaś. Nie wiedziałam, że tu siedzisz. Gdzie Mimi?
– W kuchni. Na kolację będzie kurczak z ryżem i szparagami.
– Wspaniale. Może byś jej pomogła? Muszę wziąć prysznic.
– Dlaczego jesteś zła?
– Nie jestem zła.
– Byłaś zła, kiedy rozmawiałaś przez telefon z Harrym. Krzyczałaś, że nikomu nic nie mówiłaś, zwłaszcza jakiemuś cholernemu dziennikarzowi z tabloidu.
Lina wyrwała frotkę z włosów w sposób, w jaki to zwykle robiła, ilekroć bolała ją głowa.
– Nie powinnaś słuchać prywatnych rozmów.
– Nie słuchałam, tylko słyszałam. Jesteś zła na Harry’ego?
Adriana lubiła matczynego agenta od reklamy. Przemycał jej małe torebki m&m’sów albo skittlesów i opowiadał śmieszne żarciki.
– Nie, nie jestem zła na Harry’ego. Idź pomóc Mimi. Powiedz jej, że zejdę za pół godziny.
Tak, była zła, pomyślała Adriana, kiedy matka się oddaliła. Może nie na Harry’ego, ale na kogoś, gdyż popełniła w czasie ćwiczeń mnóstwo błędów i wypowiedziała sporo brzydkich słów.
A jej matka rzadko kiedy popełniała błędy.
A może zwyczajnie bolała ją głowa? Mimi mówiła, że ludzi czasami boli głowa, gdy się za bardzo martwią.
Adriana wstała z podłogi. Ponieważ jednak pomaganie przy kolacji było nudne, weszła do sali gimnastycznej. Stanęła przed lustrami, dziewczynka wysoka jak na swój wiek, z kręconymi włosami – czarnymi, jakie kiedyś miał dziadek – wymykającymi się spod opaski. Jej oczy miały w sobie zbyt dużo złota, żeby uchodzić za prawdziwie zielone, jak oczy matki, miała wszakże nadzieję, że z czasem się zmienią.
Ubrana w różowe szorty i podkoszulek w kwiatki, przybrała odpowiednią pozę, po czym, włączywszy w głowie muzykę, zawirowała w tańcu.
Uwielbiała lekcje tańca i gimnastyki, kiedy były w Nowym Jorku, teraz jednak wyobrażała sobie, że nie uczestniczy w nich, tylko je prowadzi.
Wirowała, wymachiwała nogami, wykonała przerzut, a potem szpagat. Cross-step, salsa, skok! Improwizowała na żywo.
Bawiła się tak przez dwadzieścia minut. Ostatnie niewinne dwadzieścia minut jej życia.
A potem ktoś nacisnął dzwonek przy drzwiach wejściowych. Nacisnął i trzymał.
Był to wściekły dźwięk, którego nigdy nie zapomniała.
Nie wolno jej było otwierać drzwi samej, ale to nie znaczyło, że nie może zobaczyć, kto to taki. Poszła więc do salonu, a potem ruszyła w stronę korytarza. Z kuchni zdążyła już wkroczyć Mimi.
Otarła dłonie o jasnoczerwoną ścierkę, spiesząc do drzwi.
– Na litość boską! Pali się?
Przewróciła wymownie oczami, patrząc na Adrianę, i wsunęła ścierkę za pasek dżinsów.
– Chwila! – krzyknęła Mimi, drobna, lecz obdarzona silnym głosem kobieta.
Adriana wiedziała, że Mimi jest w tym samym wieku, co mama, ponieważ razem studiowały.
– Jaki masz problem, człowieku? – warknęła, po czym przekręciła zamek i otworzyła drzwi.
Z miejsca, w którym stała, Adriana mogła dostrzec, że irytacja malująca się na twarzy Mimi – jak wtedy, gdy jej podopieczna nie posprzątała swojego pokoju – ustępuje miejsca przerażeniu.
A potem wszystko potoczyło się w ułamku sekundy, o wiele za szybko.
Mimi próbowała jeszcze ponownie zamknąć drzwi, ale mężczyzna popchnął je mocno i przy okazji popchnął też Mimi. Był duży, o wiele większy od niej. Miał małą bródkę upstrzoną siwizną, i jeszcze więcej jej miał we włosach; wyglądał tak, jakby miał srebrzyste skrzydła na złocie, ale twarz mu płonęła czerwienią jak po wyczerpującym biegu. Szok, jakiego Adriana doznała na widok owego mężczyzny odpychającego Mimi, dosłownie przygwoździł ją do miejsca.
– Gdzie ona, kurwa, jest?! – wrzasnął.
– Nie ma jej tutaj. Nie możesz tak tu wpadać. Wynoś się, Jon, bo wezwę policję.
– Kłamliwa suka. – Chwycił Mimi za ramię i potrząsnął nią. – Gdzie ona jest? Myśli, że może chlapać ozorem? I rujnować mi życie?
– Zabieraj ręce. Jesteś pijany.
Kiedy próbowała mu się wyrwać, uderzył ją. Odgłos tego ciosu odbił się w głowie Adriany niczym wystrzał; rzuciła się bez zastanowienia przed siebie.
– Nie bij jej! Zostaw ją w spokoju!
– Adriano, idź na górę. Natychmiast! – krzyknęła Mimi.
Dziewczynka jednak, czując przypływ gniewu, zwinęła dłonie w pięści.
– Musi stąd wyjść! – oznajmiła.
– Dla czegoś takiego? – warknął mężczyzna, patrząc na Adrianę. – Dla czegoś takiego zniszczyła moje cholerne życie? W ogóle nie jest do mnie podobna. Puszczała się na lewo i prawo, a teraz próbuje mi wcisnąć tego bękarta. Pieprzyć to. Pieprzyć ją.
– Adriano, na górę! – Mimi obróciła się do niej gwałtownie, lecz mała nie dostrzegła gniewu, jaki sama odczuła. Dostrzegła za to strach. – Natychmiast.
– Ta suka jest na górze, zgadza się? Kłamczucha. Oto, co robię z kłamczuchami.
Tym razem nie trzepnął Mimi, tylko użył pięści, raz, dwa, waląc kobietę w twarz.
Kiedy się osunęła na podłogę, Adrianę ogarnął strach. Pomoc. Musiała wezwać pomocy.
Chwycił ją jednak na schodach i szarpnął jej głowę, ciągnąc za kucyk kręconych włosów.
Krzyknęła, wołając matkę.
– Tak, zawołaj ją. – Wymierzył jej policzek, który zapłonął ją ogniem. – Chcemy z nią pogadać.
Kiedy zaczął ją wlec po schodach na górę, z sypialni wybiegła Lina w szlafroku, włosy wciąż miała mokre po prysznicu.
– Adriana Rizzo, co się…
Zatrzymała się i znieruchomiała, gdy jej wzrok napotkał spojrzenie mężczyzny.
– Puść ją, Jon. Puść ją, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać.
– Dość się już nagadałaś. Zniszczyłaś mi życie, ty głupia wieśniaczko.
– Nie rozmawiałam o tobie ani z dziennikarzami, ani z nikim innym. Ta historia nie wyszła ode mnie.
– Kłamiesz! – Znowu szarpnął Adrianę za włosy, mocno, nadal miała wrażenie, że głowa jej płonie.
Lina postąpiła ostrożnie dwa kroki do przodu.
– Puść ją, a załatwimy to. Mogę wszystko naprawić.
– Za późno, kurwa. Władze uniwersytetu zawiesiły mnie dzisiaj. Moja żona czuje się upokorzona. Moje dzieci, a nigdy nie uwierzę, że ta mała suka jest moją córką, płaczą. Wróciłaś tutaj, z powrotem do mojego miasta, żeby to zrobić.
– Nie, Jon. Przyjechałam tu, żeby pracować. I nie rozmawiałam z tym dziennikarzem. Minęło ponad siedem lat, po co miałabym to robić akurat teraz? Po co? Krzywdzisz moją córkę. Przestań.
– Uderzył Mimi. – Adriana wyczuwała woń matczynego mydła i szamponu – subtelną słodycz kwiatu pomarańczy. I odór mężczyzny, nie wiedząc, że to mieszanina potu i bourbona. – Uderzył ją w twarz, a ona upadła.
– Coś ty… – Lina oderwała od niego wzrok, by wyjrzeć poza poręcz, która biegła wzdłuż piętra. Zobaczyła Mimi, która miała zakrwawioną twarz i wpełzała za sofę. Znów skierowała spojrzenie na Jona. – Musisz dać temu spokój, Jon, zanim komuś stanie się krzywda.
– To ja zostałem skrzywdzony, pieprzona dziwko!
Jego głos rozpalił się do czerwoności, tak jak jego twarz, przypominał ogień obejmujący czaszkę Adriany.
– Przykro mi, że tak się stało, ale…
– Moja rodzina doznała krzywdy! Chcesz zobaczyć, jak ktoś cierpi? Zacznijmy od twojego bękarta.
Rzucił nią. Adriana przez chwilę poczuła, że leci w powietrzu, chwilę krótką, lecz przerażającą, nim uderzyła o krawędź szczytowego stopnia schodów. Ogień, który dotąd płonął w jej głowie, wybuchł teraz w nadgarstku i dłoni, po czym powędrował ku ramieniu. Wreszcie jej głowa walnęła o drewno, ona zaś sama widziała tylko matkę, ku której rzucił się tamten mężczyzna.
Uderzył ją, ale matka oddała cios i kopnęła. I wkrótce rozbrzmiały koszmarne odgłosy, tak koszmarne, że Adriana chciała zakryć sobie uszy, nie mogła się jednak poruszyć, mogła tylko leżeć jak długa na schodach i trząść się ze strachu.
Nawet gdy matka krzyknęła na nią, by uciekała, nie zdołała drgnąć.
Zaciskał dłonie na szyi matki, miotając nią na prawo i lewo, wreszcie uderzyła go w twarz, tak jak on uderzył Mimi.
Teraz krew była i na mamie, i na tym mężczyźnie.
Trzymali się nawzajem, jakby byli objęci, ale robili to z siłą i zawziętością. Potem matka nadepnęła mu na stopę i uniosła gwałtownym ruchem kolano. Gdy mężczyzna zatoczył się do tyłu, pchnęła go.
Uderzył o balustradę. A później poleciał w dół.
Adriana widziała, jak spada, wymachując rękami. Widziała, jak uderza ciałem o stół, na którym matka stawiała kwiaty i świeczki. Usłyszała te straszne dźwięki. Zobaczyła krew cieknącą z jego głowy, uszu i nosa.
Zobaczyła…
Wtedy matka ją podniosła, obróciła i przycisnęła jej twarz do swojej piersi.
– Nie patrz, Adriano. Już wszystko dobrze.
– Boli…
– Wiem. – Lina ujęła ostrożnie jej nadgarstek. – Zajmę się tym. Mimi. Och, Mimi.
– Policja już jedzie. – Ze spuchniętym okiem, do połowy zamkniętym i już czerniejącym, Mimi ruszyła chwiejnym krokiem po schodach, a potem usiadła i objęła je obie, matkę i córkę. – Nadchodzi pomoc.
A w końcu Mimi nad głową Adriany wymówiła bezgłośnie dwa słowa:
– Nie żyje.
*
Adriana już na zawsze miała zapamiętać ten ból i spokojne niebieskie oczy ratownika medycznego, który unieruchamiał złamanie podokostnowe w jej nadgarstku. Mówił też spokojnym głosem, kiedy świecił jej w oczy małą latarką i pytał, ile palców wskazuje.
Miała też na zawsze zapamiętać policjantów, tych, którzy zjawili się pierwsi, gdy umilkły syreny. Tych w granatowych mundurach.
Jednak niemal wszystko, nawet kiedy się działo, wydawało się odległe i nieostre.
Zebrali się w salonie na piętrze z widokiem na tylne podwórze i mały staw z karpiami koi. Policjanci w mundurach rozmawiali głównie z mamą, bo Mimi zabrano do szpitala.
Matka powiedziała im, że mężczyzna nazywał się Jonathan Bennett i że wykładał literaturę angielską na Uniwersytecie Georgetown. Albo tak też było, kiedy go jeszcze znała.
Opowiedziała, co się stało, albo tylko zaczęła mówić.
Potem do pokoju weszło dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta. Mężczyzna był naprawdę wysoki i nosił brązowy krawat. Jego skóra wpadała w odcień głębszego brązu, a zęby odznaczały się nieskazitelną bielą. Kobieta nosiła krótko obcięte włosy i miała piegi na całej twarzy.
Pokazali odznaki, tak jak to się robi w serialach telewizyjnych.
– Pani Rizzo, jestem detektyw Riley, a to mój partner, detektyw Cannon. – Kobieta znów przypięła odznakę do paska spodni. – Wiemy, że to trudne, ale musimy pani i córce zadać kilka pytań. – Uśmiechnęła się do Adriany. – Masz na imię Adriana, prawda?
Kiedy dziewczynka skinęła głową, Riley przeniosła wzrok na Linę.
– Nie ma pani nic przeciwko temu, żeby córka pokazała mi swój pokój i porozmawiała tam ze mną, a pani w tym czasie pomówi z detektywem Cannonem?
– Tak będzie szybciej? Zabrali moją przyjaciółkę, to znaczy opiekunkę córki, do szpitala. Złamany nos, wstrząśnienie mózgu. A Adriana doznała złamania podokostnowego lewego nadgarstka, tak twierdził ratownik. Uderzyła się też w głowę.
– Pani też wygląda na nieźle poturbowaną – zauważył Cannon, a Lina wzruszyła ramionami i skrzywiła się z bólu wywołanego tym ruchem.
– Poobijane żebra same się wyleczą, tak jak twarz. Tak naprawdę to na niej się skupił.
– Możemy zabrać panią do szpitala i tam porozmawiać, jak już panią zbada lekarz.
– Wolałabym pojechać, jak… jak już skończycie na dole.
– Rozumiem. – Riley popatrzyła na Adrianę. – Możemy porozmawiać w twoim pokoju?
– Chyba tak. – Wstała, przyciskając mocno do piersi rękę na temblaku. – Nie pozwolę wam zabrać mamy do więzienia.
– Nie bądź niemądra, Adriano.
Nie zwracając uwagi na matkę, dziewczynka spojrzała w oczy detektyw Riley. Były zielone, ale jaśniejsze niż oczy mamy.
– Nie pozwolę wam – powtórzyła.
– Jasne. Chcemy tylko porozmawiać, okej? Twój pokój jest tu, na górze?
– Drugie drzwi po prawej stronie – wyjaśniła Lina. – Idź z detektyw Riley, Adriano. Potem sprawdzimy, co się dzieje z Mimi. Wszystko będzie dobrze.
Adriana ruszyła przodem, a Riley znowu przywołała uśmiech, kiedy weszły do pokoju urządzonego w barwach miękkiego różu i wiosennej zieleni. Na łóżku leżał duży pluszowy pies.
– Ładnie tu. I bardzo schludnie.
– Musiałam posprzątać dziś rano, inaczej nie poszłabym zobaczyć, jak kwitną czereśnie, i nie byłoby deseru lodowego. – Skrzywiła się, zupełnie jak matka. – Niech pani nie mówi o tym deserze. Tak naprawdę to miał być mrożony jogurt.
– Buzia na kłódkę. Mama tego bardzo pilnuje, co jesz?
– Czasem. Na ogół. – W oczach dziewczynki błysnęły łzy. – Czy Mimi umrze, jak ten mężczyzna?
– Jest ranna, ale to nic groźnego. I wiem, że ma dobrą opiekę. Może usiądziemy z tym jegomościem?
Riley usadowiła się na brzegu łóżka i poklepała wielkiego psa.
– Jak się wabi?
– Barkley. Harry dał mi go na Boże Narodzenie. Nie możemy mieć prawdziwego psa, bo mieszkamy w Nowym Jorku i dużo podróżujemy.
– Wygląda na wspaniałego czworonoga. Możesz powiedzieć mnie i Barkleyowi, co się wydarzyło?
Słowa zaczęły się z niej wylewać niczym strumień wody przez szczelinę w tamie.
– Mężczyzna stanął pod drzwiami. Ciągle naciskał dzwonek, więc poszłam zobaczyć, kto to. Ponieważ nie wolno mi samej otwierać drzwi, zaczekałam na Mimi. Wyszła z kuchni i otworzyła drzwi. A potem próbowała znowu je zamknąć, bardzo szybko, ale on pchnął je, a potem pchnął i ją. Prawie przewrócił.
– Znasz go?
– Nie, ale Mimi go znała, bo nazywała go Jonem i kazała mu odejść. Wpadł we wściekłość, wrzeszczał i mówił brzydkie wyrazy. Nie wolno mi takich mówić.
– W porządku. – Riley głaskała Barkleya jak prawdziwego psa. – Wiem, o co chodzi.
– Chciał zobaczyć mamę, ale Mimi powiedziała, że jej nie ma, choć była. Siedziała na górze i brała prysznic. Ten facet cały czas wrzeszczał i uderzył ją w twarz. Zbił ją po prostu. Nie wolno nikogo bić. Bicie jest złe.
– Tak, to było złe.
– Krzyknęłam na niego, żeby ją zostawił w spokoju, bo wykręcał jej ręce i to ją bolało. Wtedy na mnie popatrzył. Nie zauważył mnie wcześniej, ale wówczas utkwił we mnie wzrok, i ja się wystraszyłam, gdy się tak na mnie gapił. Ale Mimi bolało, więc się na niego rozgniewałam. Powiedziała mi, żebym poszła na górę, to znaczy powiedziała do mnie, ale wiem, że ją bolało. A potem on ją… uderzył… pięścią… – Adriana pokazała to zdrową ręką, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. – Trysnęła krew, Mimi upadła, a ja pobiegłam. Chciałam pobiec do mamy, ale mnie złapał. Chwycił mnie mocno za włosy, i pociągnął po schodach, a ja wciąż wołałam mamę.
– Chcesz chwilę odpocząć, kochanie? Możemy poczekać. Potem dokończysz.
– Nie, nie. Mama wybiegła i go zobaczyła. I cały czas go prosiła, żeby mnie puścił, ale on nie chciał. Powtarzał tylko, że zniszczyła mu życie, i mówił mnóstwo brzydkich wyrazów. Naprawdę brzydkich. Mówiła, że nic nikomu nie powiedziała i że to załatwi, tylko żeby mnie puścił. A mnie bolało. Wyzywał mnie, naprawdę brzydko, i… rzucił mną.
– Rzucił tobą!?
– Na schody. Rzucił mnie na schody, uderzyłam się w nadgarstek, poczułam, jakby się zapalił, i uderzyłam się też w głowę, ale nie spadłam daleko ze schodów. Chyba ze dwa stopnie. Mama krzyczała i skoczyła na niego, i zaczęła się z nim bić. Uderzył ją w twarz i złapał, o tak… – Pokazała gest duszenia. – Nie mogłam się poruszyć, a on uderzył ją w twarz, ale mama mu oddała, bardzo mocno, i kopnęła go, i wciąż się bili, a potem… spadł przez balustradę. Mama go odepchnęła, żeby mi pomóc. Na twarzy miała krew i pchnęła go, a on przeleciał przez balustradę. Ale to była jego wina.
– Okej.
– Mimi wczołgała się po schodach, kiedy mama mnie trzymała, i powiedziała, że nadchodzi pomoc. Wszyscy mieli na sobie krew. Nikt nigdy wcześniej mnie nie uderzył, nim on to zrobił. To okropne, że był moim ojcem.
– Skąd wiesz, że był?
– Z tego, co krzyczał i jak mnie wyzywał. Nie jestem głupia. Uczy w college’u, do którego mama chodziła; powiedziała mi, że właśnie tam poznała mojego ojca. – Adriana wyprostowała się. – I już. Bił wszystkich i brzydko pachniał, i próbował mnie zrzucić ze schodów. Spadł, bo był wredny.
Riley objęła ramiona dziewczynki i pomyślała: „Poniekąd słusznie”.
*
Zatrzymali Mimi w szpitalu do rana. Lina kupiła w sklepiku kwiaty – tyle przynajmniej mogła uczynić – do pokoju przyjaciółki. Adriana pierwszy raz w życiu miała prześwietlenie rentgenem i pierwszy w życiu gips po zejściu opuchlizny.
Zamiast zrealizować kulinarne plany Mimi na wieczór, Lina zamówiła pizzę.
Dzieciak na to zasłużył, bez dwóch zdań. Tak jak ona zasłużyła na duży kieliszek wina.
Nalała sobie i kiedy Adriana jadła, złamała żelazną zasadę i nalała drugi.
Miała do wykonania mnóstwo telefonów, wszystkie jednak musiały poczekać. W ogóle wszystko musiało poczekać, póki się nie poczuje pewniej.
Zjadły na tylnym podwórzu, z jego cienistymi drzewami i płotem zapewniającym prywatność. Czy też Adriana jadła, bo Lina tylko skubała pojedynczy kawałeczek pizzy między jednym łykiem wina a drugim.
Może było trochę za chłodno jak na posiłek na świeżym powietrzu i trochę za późno, by Adriana posilała się pizzą, ale ten dzień usprawiedliwiał właściwie wszystko.
Miała nadzieję, że córka zaśnie, ale musiała przyznać, że brak jej biegłości w wieczornym rytuale. Mimi się tym na co dzień zajmowała.
Pomyślała o kąpieli z bąbelkami, pod warunkiem że nie zmoczyłby się tymczasowy gips. Myśląc o opatrunku i o tym, że mogło być znacznie gorzej, znów zapragnęła się napić wina. Oparła się jednak pokusie. Samodyscyplina – oto jej specjalność.
– Jak to się stało, że ten facet był moim ojcem?
Lina podniosła wzrok i napotkała spojrzenie złotozielonych oczu, które przypatrywały jej się uważnie.
– Byłam kiedyś młoda i głupia. Przykro mi. Chciałabym powiedzieć, że tego żałuję, ale wtedy nie byłoby tu ciebie, prawda? Nie można zmienić tego, co już się stało, a jedynie to, co jest teraz i ma się zdarzyć.
– Był milszy, jak byłaś młoda i głupia?
Lina parsknęła śmiechem i poczuła, że jej żebra protestują boleśnie. Zastanawiała się, ile można powiedzieć siedmiolatce.
– Tak mi się wtedy zdawało.
– Uderzył cię wcześniej?
– Raz. Tylko raz, potem nie chciałam go już więcej widzieć. Jeśli mężczyzna uderzy cię raz, to prawdopodobnie zrobi to znowu i znowu.
– Mówiłaś kiedyś, że kochałaś mojego tatę, ale że nic z tego nie wyszło i że nas nie chciał, więc się już potem nie liczył.
– Myślałam, że go kocham. Powinnam była tak ci powiedzieć. Miałam tylko dwadzieścia lat, Adriano. Był starszy ode mnie, przystojny, czarujący i inteligentny. Młody profesor. Zakochałam się w kimś, kogo sobie wyobrażałam. Do tej pory się w ogóle nie liczył.
– Dlaczego był dzisiaj taki wściekły?
– Bo ktoś, jakiś dziennikarz, dowiedział się o nas i napisał o tym artykuł. Nie wiem jak, nie mam pojęcia, kto mu o tym powiedział. Ja tego nie zrobiłam.
– Nie zrobiłaś, bo się już nie liczył.
– Właśnie.
Ile należało powiedzieć? – zastanawiała się Lina. W tych okolicznościach może wszystko.
– Był żonaty, Adriano. Miał żonę i dwoje dzieci. Nie wiedziałam o tym. To znaczy okłamywał mnie, mówił, że jest w trakcie rozwodu. Wierzyłam mu.
Naprawdę? – przemknęło jej przez głowę. Nie mogła sobie przypomnieć.
– Może po prostu chciałam mu wierzyć. Miał swoje niewielkie mieszkanie nieopodal uczelni, więc wierzyłam, że właściwie jest sam. Potem się dowiedziałam, że nie tylko mnie okłamywał. Gdy odkryłam prawdę, zakończyłam to wszystko. Nie przejął się specjalnie.
Nie do końca prawda, pomyślała. Wrzeszczał, groził, popychał.
– A potem zdałam sobie sprawę, że jestem w ciąży. Wreszcie później, o wiele później, niż powinnam była to sobie uświadomić, poczułam, że muszę powiedzieć mu prawdę. Wtedy mnie uderzył. I nie był pijany tak jak dzisiaj.
Pił wcześniej, pomyślała, ale pijany nie był. Nie tak jak tego dnia.
– Powiedziałam mu, że nic od niego nie chcę ani nie potrzebuję, że się nie poniżę, mówiąc komukolwiek, że jest biologicznym ojcem. A potem odeszłam.
Pominęła groźby, żądania, by usunęła ciążę, i wszelkie koszmarności. Nie było sensu o tym wspominać.
– Ukończyłam semestr, zrobiłam dyplom i wróciłam do domu. Pomogli mi babcia i dziadek. Wiesz, co było dalej. Zaczęłam prowadzić zajęcia z jogi i fitness i nagrywać kasety, kiedy byłam z tobą w ciąży – dla kobiet spodziewających się dziecka, a potem dla młodych mam i niemowląt.
– Yoga Baby.
– Zgadza się.
– Ale zawsze był wredny. Czy to oznacza, że i ja będę wredna?
Boże, szło jej dość kiepsko. Za wszelką cenę starała się przypomnieć sobie, co w takiej sytuacji powiedziałaby jej matka.
– Czujesz się wredna?
– Czasem się wściekam.
– Opowiedz mi o tym. – Lina jednak, nie czekając na odpowiedź, uśmiechnęła się. – Wredność jest wyborem, jak sądzę, a nie musisz się decydować na taki wybór. I miał rację, mówiąc, że nie jesteś do niego podobna. Jest w tobie zbyt dużo Rizzów.
Ujęła zdrową rękę córki. Może przypominało to za bardzo rozmowę dwojga dorosłych ludzi, ale robiła, co w jej mocy.
– On się nie liczy, Adriano, dopóki nie pozwolimy, by się liczył. A więc nie pozwolimy.
– Będziesz musiała pójść do więzienia?
Lina uniosła kieliszek.
– Nie dopuścisz do tego, pamiętasz? – Dostrzegła w oczach córki przelotny strach i ścisnęła jej dłoń. – Tylko żartuję. Nie, Adriano, nie pójdę. Policja widziała, co się stało. Powiedziałaś detektywom prawdę, tak?
– Powiedziałam. Słowo.
– Ja też. Podobnie jak Mimi. Możesz się o to nie martwić. To, co się stanie, będzie konsekwencją tej historii. I będzie ich jeszcze więcej. Pomówię wkrótce z Harrym, pomoże mi się z tym uporać.
– Nadal możemy odwiedzić babcię i dziadka?
– Tak. Gdy tylko Mimi się lepiej poczuje, ja załatwię kilka spraw, a tobie założą gips, pojedziemy do nich.
– A możemy to szybko zrobić? Jak najprędzej?
– Gdy tylko będzie to możliwe. Pewnie za kilka dni.
– No to szybko. Tam będzie o wiele lepiej.
Upłynie sporo czasu, zanim będzie naprawdę lepiej, pomyślała Lina. Dopiła wino.
– Jasne.Rozdział 4
Sama w Nowym Jorku, Adriana zaczynała każdy ranek tak samo. Wstawała na dźwięk budzika i oddawała się ćwiczeniom jogi. A potem brała prysznic, zajmowała się włosami – traktując to nieodmiennie jak przykry obowiązek – i nakładała minimalny makijaż, wczuwając się w to, jak w przygodę miłosną.
Włożyła pogardzany strój szkolny – granatowe spodnie i marynarkę oraz białą bluzkę. Każdego dnia, ubierając się, przyrzekała sobie, że po ukończeniu szkoły nigdy już nie będzie go nosić.
Przyrządziła śniadanie: mieszanka owocowa z greckim jogurtem, grzanka wieloziarnistego chleba i sok.
Nauczona przez Mimi, pozmywała naczynia i pościeliła łóżko.
Szybki przegląd prognozy pogody sprawdzonej w telefonie zwiastował słoneczny ciepły dzień, nie zawracała więc sobie głowy kurtką.
Zarzuciła na ramiona plecak i zjechała na dół prywatną windą.
Nie mogła się skarżyć na spacer do szkoły, od której dzieliło ją tylko pięć przecznic, zwłaszcza przy tak ładnej aurze. Wykorzystała ten czas na przeanalizowanie swojego planu – odstępstwo od codziennej rutyny.
I jedynej zasady, którą zamierzała całkowicie naruszyć.
Kiedy zadzwoniła jej komórka, sprawdziła, kto to.
– Cześć, Mimi.
– Właśnie spełniam swój obowiązek.
– Możesz powiedzieć mamie, że szłam akurat do szkoły, kiedy mnie sprawdzałaś. Oczywiście, tak naprawdę zamierzam złapać pociąg do Jersey Shore i trochę się poopalać, posłużyć się fałszywymi dokumentami, żeby kupić mnóstwo piwa, a potem uprawiać seks na całego z nieznajomymi mężczyznami w jakimś tanim hotelu.
– Dobry plan, ale sądzę, że pominę to w swoim sprawozdaniu. Wiem, że wszystko u ciebie w porządku, ale ta kontrola to coś słusznego i miłego.
– Rozumiem.
– Chcesz tu przyjechać na weekend?
– Dzięki, niczego mi nie brakuje. Jeśli to się zmieni, zastaniesz mnie na swoim progu.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, zadzwoń do mnie.
– Jasne. Do usłyszenia.
Schowała telefon.
Dysponowała planem awaryjnym, gdyby ten pierwszy nie wypalił. Ale przyłożyła się do roboty i uważała, że plan A ma szansę realizacji.
Przypięła do marynarki identyfikator i ruszyła po krótkich kamiennych schodkach do wejścia szacownego budynku z czerwonobrunatnego piaskowca, służącego uczniom klas od pierwszej do czwartej – jeśli ktoś był dostatecznie bogaty i inteligentny.
Weszła do środka i znalazła się w niewielkim, strzeżonym przez ochronę westybulu.
Cisza, lśniąca drewniana podłoga, nieskazitelne ściany kontrastowały z gwarem, ruchliwością i niejakim ubóstwem jej dawnej szkoły.
Tęskniła za wszystkim, co się z nią wiązało.
Dwa lata, przypomniała sobie, oddalając się od szerokiego wejścia do auli po lewej stronie. Dwa lata i będzie mogła podejmować własne wybory.
Zamierzała, tytułem próby, dokonać jednego wyboru tego właśnie dnia.
W drugiej klasie większość uczniów uformowało własne grupy. Akceptacja nowej dziewczyny wymagała czasu, a ona była tu od niespełna trzech tygodni.
Wiedziała, że te niedostępne grupy przyglądają jej się, oceniają ją, rozważają wszystkie za i przeciw. Adriana, choć nigdy nie odznaczała się nieśmiałością, też czekała.
Zapaleni sportowcy mogli przez dwa następne lata wydawać się sensowni. Sport nigdy nie zaliczał się do jej pasji, ale lekkoatletyka owszem. Modne dziewczyny mogły jej sprawiać radość, ponieważ lubiła ubrania (jeszcze jeden powód, by nie znosić szkolnego mundurku).
Imprezowicze nie interesowali jej bardziej niż groźnie poważni intelektualiści.
Jak zawsze, każda grupa miała swoich snobów i prześladowców – często ze sobą związanych.
I jak zawsze i wszędzie były też nerdy, śmiertelnie nudni dla przedstawicieli wszystkich warstw społecznych.
Ale ze względu na jej projekt, to właśnie oni stanowili jej cel.
Dokonała wyboru podczas przerwy na lunch, która z pewnością pogrzebałaby jej szanse na akces do szkolnej hierarchii.
W stołówce, niosąc tacę – kurczak z grilla z sałatą, owoce sezonowe, woda gazowana – minęła stolik sportowców, trzymając się też z dala od modnych dziewczyn, i ruszyła ku tym z najniższego szczebla, nerdom.
Uchwyciła krótką przerwę w gwarze rozmów, a także ironiczne uśmieszki, gdy się zatrzymała przy skromniutkim stoliku i trojgu ludziach, którzy przy nim siedzieli.
Ponieważ odpowiednio się przyłożyła – przeczytała dawne numery gazetki szkolnej, przeczesała poprzedni rocznik – wybrała Hectora Sunga.
Azjata, chudy jak patyk, kwadratowe okulary w czarnych oprawkach, za szkłami ciemnobrązowe oczy. Teraz zamrugały na nią, gdy ich właściciel znieruchomiał, wgryzając się w kawałek pizzy wegetariańskiej.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki