Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dziedzictwo - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 stycznia 2019
Ebook
30,00 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziedzictwo - ebook

Adam Floriański, który swoje zamiłowanie do historii i genealogii zamienił w sposób na życie, zobowiązuje się do odnalezienia polskich przodków pewnego zamożnego biznesmena ze Stanów Zjednoczonych. Wyrusza do wsi Sadowne aby przejrzeć kartoteki kancelarii parafialnej i porozmawiać z mieszkańcami. Pozornie zwykłe zlecenie niespodziewanie przemienia się w długą misję, która z każdym dniem staje się coraz bardziej niebezpieczna dla Adama…
Tymczasem w jednym z mieszkań w Warszawie ktoś odnajduje zwłoki młodego blogera. Śledztwo oraz wszelkie ślady dowodzą, że było to samobójstwo. Komisarzowi Piotrowi Mączyńskiemu coś jednak nie daje spokoju. Trafia na nowe dowody, rzucające na sprawę zupełnie inne światło.
Czy za śmiercią chłopaka stoi ta sama osoba, która próbuje pomieszać szyki Adamowi? Jaką rolę odegra w tej historii wielka polityka? Ile niewygodnych tajemnic kryje niepozorna wieś na Mazowszu?

Dzięki bezbłędnemu połączeniu fikcji literackiej oraz faktów, Gołębiowski tworzy niekonwencjonalną powieść sensacyjną, otwierającą przed czytelnikami nieprzewidywalny świat i poruszającą, sięgającą do korzeni historię.
Klaudia Kobylańska, Historia.org.pl

Mimo fikcji literackiej wszystkie wydarzenia opisywane w Dziedzictwie mogłyby mieć miejsce. Kryminał w doskonały sposób przedstawia, jak poszukiwania genealogiczne wkraczają w każdą dziedzinę życia. Demony minionych wieków, które w efekcie doprowadzają do najgorszych czynów. Czy Adam Floriański przez przypadek otworzył puszkę Pandory w świecie wielkiej polityki?
Alan Jakman, redaktor naczelny miesięcznika genealogicznego "More Maiorum"

Nowe ugrupowanie polityczne zdobywające coraz większą popularność, tajemnicza śmierć młodego blogera i poszukiwanie rodzinnych korzeni na zlecenie zamożnego biznesmena z USA — jak te wszystkie wątki połączyć w zgrabną całość? Grzegorz Gołębiowski po raz drugi zaprasza czytelników do śledztwa prowadzonego przez Adama Floriańskiego, zajmującego się badaniami genealogicznymi. W przeszłości kryje się jeszcze wiele sekretów, które i dziś mogą budzić wielkie namiętności.
Robert Frączek, notatnikkulturalny.pl

Grzegorz Gołębiowski – z zamiłowania genealog. Z wykształcenia ekonomista. Profesor Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Warszawie. W styczniu 2018 zadebiutował powieścią Cień przeszłości.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-243-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ

Elewacja bloku na warszawskim Bródnie od dawna już wymagała odświeżenia. Wprawdzie dwa kolory, którymi pierwotnie go pomalowano, pasowały do siebie i nadawały mu ciekawy wygląd. Balkon, a po załamaniu linii bloku boczna ściana zamieniały się kolorami. Za każdym razem w tej samej sekwencji: żółty za brązowy i odwrotnie. Blok załamywał się kilkakrotnie, niemal jak papierowa harmonijka. Całość dawała naprawdę ciekawy efekt.

Wokół budynku stało kilka samochodów służb wezwanych na miejsce – radiowóz, karetka i jakaś cywilna limuzyna. Korzystano z nadzwyczajnej sytuacji oraz uprawnień, co można było zauważyć po parkowaniu poza wyznaczonymi miejscami. Zresztą nigdzie indziej nie było to możliwe. Teren przewidziany na pozostawienie pojazdów szczelnie wypełniony został przez auta mieszkańców. Powszechną bolączką wszystkich warszawskich osiedli był deficyt miejsc parkingowych.

Na niebie zaczęły zbierać się czarne chmury, jakby miały moc przewidywania, że zdarzenie obserwowane przez tłumek gapiów ma swoją ciemną naturę. Z klatki schodowej wyniesiono ciało człowieka, zapakowane w czarny polietylenowy worek. Spomiędzy przyglądających się zdarzeniu ludzi dobiegł szmer komentarzy. Stojący na przodzie starszy mężczyzna w słomkowym kapeluszu, o nieco przygarbionej sylwetce zwrócił się do swojego całkiem siwego towarzysza:

– To Kowalska znalazła go martwego. Szkoda chłopaka. Mógł sobie jeszcze pożyć…

– Na pewno ktoś go zamordował – stwierdził natychmiast siwy mężczyzna.

– Skąd pan wie?

– Słyszałem, że komuś się naraził…

– Zaraz naraził. To był dobry chłopak. Nie mogę o nim złego słowa powiedzieć – odparł z zacięciem dyskutanta w programie publicystycznym mężczyzna w słomkowym kapeluszu.

– Panie szanowny, w dzisiejszych czasach to strach coś głośno powiedzieć. A on wypisywał jakieś kalumnie na polityków na tym swoim forum czy jak to się nazywa.

– Na blogu – dorzucił z uśmiechem na twarzy stojący obok młodzieniec o pokolenie młodszy od debatujących mężczyzn.

Obaj niemal równocześnie omietli go spojrzeniem, jakby co najmniej ukradł im portfel. Odruchowo odsunęli się o dwa kroki i kontynuowali rozmowę nieco ciszej.

– A widzi pan. Wszędzie jesteśmy podsłuchiwani. Trzeba uważać, co się mówi, jak za komuny. – Mężczyzna dyskretnie się rozejrzał. – Mówię panu: jeszcze trochę i będą ludzi aresztować, jeśli ktoś złe słowo na władzę powie – ciągnął siwy jegomość.

– Przesadza pan – żachnął się ten drugi. – Ja to niczego się nie boję – dodał podniesionym głosem.

– Ciszej! Opamiętaj się pan. Dobrze panu życzę.

– Komunę przeżyliśmy, to i przeżyjemy dzisiejszą władzę – dodał, ale na wszelki wypadek już nieco ciszej.

Postać stojąca sto metrów dalej zatarła ręce w geście jednoznacznej satysfakcji z wykonanego zadania.SOBOTA

Zakrzewski patrzył jeszcze przez chwilę na pakujących się studentów. Zakończył wykład i mógł już opuścić mury uczelni. Ostatnio nie lubił tu przebywać. Denerwowało go to środowisko i ci młodzi ludzie, którym nic się nie chce. Obarczał ich winą między innymi za niską frekwencję w wyborach parlamentarnych. W jego oczach taki brak odpowiedzialności obywatelskiej był dyskwalifikujący. Zresztą nisko oceniał też ich poziom intelektualny.

O sobie miał wyborne zdanie. Otrzymał solidne wykształcenie. Ukończył wydział politologii Uniwersytetu Warszawskiego. Ten kierunek przeżywał dziś renesans. Władał wieloma językami, odbył liczne staże zagraniczne. Dwa lata temu z rąk prezydenta otrzymał nominację profesorską. Czuł, że należało mu się to jak mało komu. Uważał, że jedyną rysą na jego wizerunku były chłopskie korzenie. Ojciec wychowany na jakiejś mazowieckiej wsi. Dodatkowo prababka puściła się z kimś, do kogo, jak sądził, nie chciała przyznać się cała rodzina. Nie wierzył w opowieści, że nie wiedziała, z kim spłodziła syna. Z tego powodu nie znał swojego pradziadka. Ta historia czasem obciążała jego myśli, ale teraz koncentrował się przede wszystkim na swojej dobrze zapowiadającej się karierze politycznej.

Po uzyskaniu profesury podjął decyzję, że w kolejnych wyborach parlamentarnych będzie kandydował na posła. W tym celu założył wspólnie z przyjaciółmi najpierw stowarzyszenie, a później partię Oświecona Polska. Dziś w sondażach zdobywał blisko osiemnaście procent z tendencją rosnącą. Miał parcie na szkło i zawsze skutecznie dążył do celu. Dziennikarze go uwielbiali. Charakteryzował się dużą erudycją i ciętą ripostą. Skrzętnie z tego korzystał. Czwartą władzę, czyli media, owinął sobie wokół palca.

Mariusz Zakrzewski należał do tych, których natura obdarzyła nie tylko rozumem, ale i wzrostem. Sto dziewięćdziesiąt dwa centymetry pozwalały mu w tłumie, ponad głowami innych, dostrzegać więcej. W swoim przekonaniu widział i wiedział więcej. To przeświadczenie dodatkowo motywowało go do działania i występowania w roli zbawcy mas ociężałych umysłowo ludzi, którzy nie chodzą na wybory albo głosują, nie przewidując konsekwencji swoich decyzji. Historia polskiej demokracji pokazuje, że do władzy najczęściej dochodzą ci, którzy w normalnym życiu byliby nikim. Nie są specjalistami w żadnej dziedzinie, nie mają nic i w ten sposób chcą się dorobić i dowartościować. Po pierwsze, chcą psychicznie poczuć się lepiej. W ich środowiskach polityk to ktoś przez duże K. Po drugie, liczą, że w parlamencie można odbić się od finansowego dna. A jeśli wejdzie się w skład koalicji rządowej, można jeszcze spodziewać się propozycji dobrze płatnych państwowych posad. Zakrzewski w myślach określał ich nieudacznikami, choć wiedział, że nie powinien używać tego epitetu głośno. Chciał z tym skończyć. Polityką mają zajmować się ludzie kompetentni.

Szerokie barki wprawdzie nie oznaczały, że miał plecy. Do wszystkiego dochodził sam, często bezkompromisowo i, jak to mówią, po trupach. Początkowo w kręgu akademickim, a potem i w innych sferach życia zawodowego i społecznego wyrobił sobie opinię człowieka ustosunkowanego. To w jego świetle chcieli błyszczeć inni. Do niego przychodzili „po prośbie”. Rozwinięty mięsień piwny mógł być świadectwem powodzenia. Nigdy niczego mu w życiu nie brakowało.

Gdy opuszczał aulę wykładową, z kieszeni jego marynarki rozbrzmiała znana serialowa melodia. Wyciągnął hałasujący telefon. Obrócił smartfona i spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił jego asystent. Przesunął palcem po wyświetlaczu i podniósł aparat do ucha.

– Słucham cię, Januszku – zwrócił się łagodnym głosem do współpracownika, pomijając tradycyjny zwrot powitalny. Jeśli współpracownicy znali swoje miejsce w szeregu, mogli liczyć na jego dobroduszność.

– Panie profesorze, dzwonię, żeby przypomnieć, że o trzynastej ma pan umówiony wywiad w radiu.

Spojrzał na zegarek. Zbliżała się dwunasta.

– Dziękuję, już zamawiam taksówkę.

Nie czekając na reakcję rozmówcy, rozłączył się. Złapał się na tym, że zupełnie zapomniał o spotkaniu. Gdy w listopadzie zeszłego roku skończył sześćdziesiąt lat, miał wrażenie, że coraz częściej zdarzało mu się czegoś zapomnieć. Odszukał ikonę „kontakty”, wybrał swoją ulubioną korporację i zamówił taksówkę z przyjazdem natychmiast. Dyspozytorka określiła czas oczekiwania na około piętnaście minut.

#

Zanim wszedł do studia, został poddany delikatnej charakteryzacji. Lubił ten moment, gdy pędzelek z pudrem, trzymany najczęściej w kobiecej dłoni, poruszał się po jego czole, powiekach czy policzkach. Wprawdzie był w stacji radiowej, ale zwyczajowo nagrywano również spotkanie kamerą. Film w całości lub we fragmencie lądował potem w internecie, na portalu stacji lub na YouTubie.

– Panie profesorze! Zapraszam. – Joanna Swaniewska, czterdziestokilkuletnia tleniona blondynka, prowadząca audycję „Kwadrans z polityką”, pojawiła się w drzwiach i przerwała chwilę relaksu, którą się delektował.

Lata pracy na uczelni, a także jego społecznikowskie zacięcie spowodowały, że praktycznie nie czuł tremy. W jego przypadku napięcie towarzyszące publicznym występom można było nazwać mobilizacją. Podniósł się z krzesła z pewnym trudem. Nie miał zwyczaju używać mięśni do niczego innego niż jedynie do wykonywania codziennych czynności. Przy jego lekkiej nadwadze brak ruchu nieraz dawał się we znaki. Teraz też poczuł, że powinien popracować nad kondycją.

Usiedli w studiu naprzeciw siebie, przy niemal okrągłym stole. Każde z nich miało przed sobą dwa mikrofony, kształtem przypominające długie marchewki. Redaktor Swaniewska poczęstowała go kawą i po krótkiej luźnej rozmowie dała znak, że zaraz wejdą na antenę.

– Dzisiejszym naszym gościem jest profesor Mariusz Zakrzewski, lider i założyciel ugrupowania Oświecona Polska. Witam, Joanna Swaniewska.

– Dzień dobry, pani redaktor, i dzień dobry państwu – odpowiedział Zakrzewski, poprawiając się na krześle.

– Panie profesorze, pana ugrupowanie zdobyło w ostatnich sondażach siedemnaście i osiem dziesiątych procent głosów. Gdyby dziś odbyły się wybory do Sejmu, moglibyście wprowadzić na Wiejską całkiem sporą reprezentację.

Wiedział, że to dobry wynik. Żadna młoda frakcja już dawno nie miała tak dobrego startu. Zainteresowanie Oświeconą Polską wciąż rosło. Jak to często w takiej sytuacji bywa, rosła też grupa ludzi nienawidzących Zakrzewskiego zupełnie bezinteresownie. Taka zwykła ludzka zawiść.

– To prawda. Widać, że wyborcy doceniają to, jacy jesteśmy, to, co robimy, oraz odpowiada im to, co mamy w naszym programie – odpowiedział bez tremy w głosie.

– A czym różni się wasz program od tego, co znajduje się w programach innych partii politycznych w Polsce?

– Pani redaktor, nas odróżnia przede wszystkim to, kim jesteśmy. W naszych szeregach są ludzie, którzy gwarantują podjęcie skutecznych działań dla Polski, a nie dla swoich partykularnych interesów. Są to ludzie, którzy do czegoś w życiu doszli, a polityka i praca dla kraju nie jest dla nich szansą na wybicie się czy zdobycie fortuny z państwowego majątku. Czują poczucie misji i obowiązku. To propaństwowcy.

– Wszyscy tak mówią – rzuciła przekornie. – A jaki jest wasz program?

– Proszę pamiętać, że program realizują ludzie, i najpierw trzeba mieć pewność, że można im zaufać, mają zasady i są przyzwoici. Naszym programem chcemy przywrócić przyzwoitość. Dużo w nim mowy o zasadach i konieczności ich przestrzegania. Stąd duży nacisk kładziemy na dobór ludzi. Stylem, o przepraszam, brakiem stylu, brakiem przyzwoitości oraz nieprzestrzeganiem zasad przez obecnie rządzących ludzie są już zmęczeni.

– Czy pan jednak nie przesadza? Obecna ekipa dotrzymuje złożonych w kampanii wyborczej obietnic i jak twierdzi, robi to dla Polski i Polaków.

„Tak, dotrzymuje” – pomyślał. Tyle tylko, że część z tych obietnic już w momencie ich składania nie nadawała się do wdrożenia. Koszty wdrożenia są nieporównywalnie większe niż korzyści. Przy niezłej propagandzie nikt nie dostrzega, ilu zobowiązań nie spełniono. Choćby tych związanych z, jak to się ładnie określało, kolesiostwem i nepotyzmem.

– Dotrzymywanie wyborczych obietnic to jedno, a arogancja, pycha, ignorancja i bezczelność to drugie. Część z tych zrealizowanych obietnic ma swoje źródło w zupełnej ignorancji i braku wyobraźni odnośnie do przyszłości. Wyobraźnia idzie w parze z wiedzą. Oświeceni ludzie są bardziej odpowiedzialni. Potrafią też właściwie zachowywać się w różnych sytuacjach. Wstyd, jaki przynoszą nam przedstawiciele władzy, szczególnie na arenie międzynarodowej, jest naprawdę odczuwalny. Wszystko to osiągnęło już nieakceptowalny społecznie poziom.

– Panie profesorze, pan ciągle swoje.

– Tak! Bo my chcemy odczarować politykę. Dla nas liczy się przede wszystkim jakość, a nie byle-jakość – odparł z naciskiem na ostatnie słowo. – Nie sztuka stworzyć program, spisać go na papierze, a potem wszem wobec ogłaszać. Sztuką jest dać gwarancję przyzwoitego działania. My rozpoczęliśmy naszą pracę od tego drugiego i to się ludziom podoba.

– A jak zagwarantujecie, jak to pan powiedział, przyzwoite działanie?

– Chcemy być wiarygodni i transparentni. Profesjonalizm i uczciwość to gwarancja przyzwoitego rządzenia. Ważny jest też brak zobowiązań naszych członków. Jesteśmy ludźmi, którzy już do czegoś doszli i swoim dotychczasowym życiem udowodnili, że potrafią osiągać sukcesy.

– Jak mało kto nawołujecie też do wzięcia odpowiedzialności za swoje sprawy. Chcecie nakłonić ludzi do aktywności. Czy nie ma w tym nadmiernego idealizmu? – Swaniewska strzelała kolejnymi pytaniami. Jej wywiady zawsze miały tempo.

– Jeśli ma pani na myśli ideały, to tak. Na każdym kroku podkreślamy, że chcemy być nośnikiem różnych wartości. Proszę zwrócić uwagę, że podstawą demokracji jest budowa społeczeństwa obywatelskiego, w którym wszyscy jesteśmy zaangażowani i, co ważniejsze, nikt nie jest wykluczony. Dziś nie można być obojętnym. Trzeba zajmować stanowisko w każdej sprawie, szczególnie w obliczu kryzysu. Przeżyliśmy kryzys finansowy, a teraz dotknął nas kryzys moralny. Jak powiedział Dante Alighieri, „najbardziej gorące miejsce w piekle jest zarezerwowane dla tych, którzy w okresie kryzysu moralnego zachowują swą neutralność”. Idea, która wypływa z tego, co powiedział Alighieri, jest naszym przesłaniem. Chcemy wciągnąć wszystkich obywateli do budowy wspólnoty. Zgoda buduje. Nie dzielimy rodaków na złych i dobrych. Nie chcemy też, by angażowali się, gdy coś im się nie podoba. Chcemy, aby angażowali się za czymś, a nie przeciw czemuś. Zachęcamy ludzi do aktywności i brania odpowiedzialności za siebie i innych, za Polskę.

Rozmowa zbliżała się do końca. Piasku w górnym stożku klepsydry stojącej obok redaktor Swaniewskiej pozostało już niewiele. Klepsydra była nieodłącznym rekwizytem w tym programie. Odmierzała czas, ale symbolizowała też ludzkie życie, które przemija i którego nie można marnować. Swaniewska wielokrotnie tłumaczyła jej symbolikę.

Po zakończeniu rozmowy Zakrzewski pożegnał się szarmancko i wyszedł ze studia zadowolony. Czuł, że wypełnił misję, z którą tu przyszedł. Sondaże pokazywały, że podejmowane działania są słuszne. Miarą tej słuszności były wzrastające słupki poparcia społecznego.

#

Janina Olton, jak niemal każda gospodyni w sobotnie południe, krzątała się po domu, przygotowując obiad. Stała przy starej kaflowej kuchni opalanej drewnem, z fajerkami o regulowanej średnicy, pamiętającej jeszcze czasy jej rodziców. Na kuchni wesoło gadały garnki. Gdy zdejmowała jeden, a w jego miejsce stawiała drugi, dokładała lub odejmowała leżące na płycie żeliwne obręcze, dopasowując w ten sposób średnicę otworu do wielkości garnka. Dzieci, które opuściły już gniazdo rodzinne, ceniły jej potrawy. Podobno te gotowane na ogniu smakują inaczej. Tak przynajmniej mówiła jej najstarsza córka, która miała w domu płytę elektryczną.

W ten weekend Janina nie spodziewała się jednak gości. Gotowała strawę dla swojego starego oraz dla starych Zakrzewskich. Profesor Zakrzewski, syn Kazimierza i Wandy, opłacał świadczone przez nią usługi. Miała obowiązek sprzątać u Zakrzewskich i przygotować codziennie obiad. Do jej zadań należało również opiekowanie się nimi w sposób nieodbiegający od zwykłej sąsiedzkiej pomocy. Miała mieć na nich oko. Byli to już starsi ludzie i „nigdy nic nie wiadomo”, jak mówił profesor. Mieszkała w chałupie po sąsiedzku. I tak czuła się zobligowana zaglądać do swoich starszych sąsiadów, ale skoro profesor Zakrzewski jeszcze jej za to płacił, miała dodatkowe pieniądze i dokładała je do skromnych dochodów, które oprócz pensji męża czerpała z agroturystyki. Lubiła ludzi i ludzie ją lubili. Miała serce dla wszystkich stworzeń. Mąż pracował jako kierowca autobusu i w domu bywał gościem. Syn i dwie córki wyprowadzili się do Warszawy. Cieszyła się więc, że ma do kogo otworzyć gębę i może wypełnić czas pracą, a nie tylko rozrywkami przed telewizorem, niedzielną mszą czy mizianiem kotów.

Oltonowie mieszkali na skraju wsi, kilka kilometrów od Sadownego, w niedalekiej odległości od Bugu. Okolica miała swój klimat i jakiś czas temu stała się modna dla miastowych, jak mówili o przyjezdnych. Na wiosnę, latem i wczesną jesienią było tu tłoczno. Większość nieruchomości zamieszkiwali letnicy. Rdzennej ludności nie zostało już dużo.

Janina poprawiła kucyk i przygładziła włosy. Spojrzała odruchowo na ocierającego się o jej nogi kota. Wyjrzała przez okno. Na podwórku obok szopy nie widziała samochodu, co świadczyło o tym, że Olton jeszcze nie przyjechał. „Pójdę do Zakrzewskich i zaniosę im obiad” – pomyślała. Wyjęła nowy garnek, do którego nalała rosołu. Do przygotowanego głębokiego talerza nałożyła ugotowany wcześniej makaron. Poukładała wszystko w piramidkę, zdjęła fartuch i ruszyła do wyjścia.

Drzwi do Zakrzewskich otworzyła łokciem.

– Dzień dobry! – przywitała się mocniejszym głosem. Nie usłyszała odpowiedzi. Zrobiła kilka kroków i ponowiła zwrot powitalny. Tym razem z pokoju obok kuchni usłyszała głos Kazimierza Zakrzewskiego:

– Dzień dobry, pani Janko. – Stary mężczyzna wyjrzał zza uchylonych drzwi. Twarz pokryta szczeciną i ozdobiona sumiastymi wąsami zdradzała, że nie golił się od co najmniej dwóch dni. Sylwetkę miał nieco przygarbioną. Z metra osiemdziesięciu wpisanego w książeczce wojskowej stracił już pewnie z dziesięć centymetrów. Nieodłączny w jego przypadku, zawiązany pod szyją krawat miał zapewne dodawać mu powagi. Zakrzewski przez prawie całe życie pracował jako leśniczy. Być może stąd wzięło się jego przyzwyczajenie do noszenia krawata. – Przepraszam, nie zdążyłem się ogolić. Słuchałem wywiadu z synem w radiu. – Czuł potrzebę wytłumaczenia się ze swojego nie do końca eleganckiego wyglądu.

– Gdzie podać obiad? W salonie czy w jadalni? – Janina zupełnie zlekceważyła wątek golenia i słuchania radia. Pozwoliła sobie na takie zachowanie, bo stary Zakrzewski był w wyśmienitym humorze. Nie zawsze jednak tak było. Czasem się go bała. Potrafił mówić do niej tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wiedziała, że ma kontakty i pojawiają się czasem u niego nieznani jej ludzie. Wtedy nie wolno było mu przeszkadzać i wchodzić do pokoju.

– Może dziś w salonie… Jestem taki dumny z Mariusza. Pomimo że dziś nie niedziela, to niech będzie bardziej uroczyście.

– A co tam u pana profesora? – Dopiero teraz podchwyciła temat, który tak ekscytował Zakrzewskiego. Wykonywała przy tym wiele czynności. Poprawiła obrus na stole i przestawiła flakon z suchymi kwiatami, następnie umieściła na podkładce garnek z gorącym rosołem.

– Oj, pani Janinko, mój syn jest wielkim człowiekiem. Nareszcie będziemy mieli kogoś na miarę marszałka Piłsudskiego. Gdy słuchałem tego, co mówił, co chce w Polsce zmienić… proszę mi wierzyć, jestem z niego dumny i wiem, że będzie tak, jak mówi.

– To prawda. Pan profesor to zacny człowiek – odpowiedziała z pełnym przekonaniem i ruszyła do kuchni, aby przynieść talerze i sztućce. Profesor Zakrzewski zawsze był dla niej miły. Wyjęła talerze i sztućce z kredensu i ruszyła z nimi do salonu. – A gdzie jest pani Wanda? – zwróciła się do stojącego w sieni Kazimierza.

– Wandzia zaraz przyjdzie, poszła po jakieś kwiaty z ogródka. Musi pani wiedzieć, że Mariusz chce przywrócić w Polsce normalność. Chce, żebyśmy znów traktowali się po chrześcijańsku i szanowali się nawzajem. – Stary Zakrzewski nie odpuszczał.

Podparła się pod boki i spojrzała na starszego mężczyznę.

– Panie Kazimierzu, ja nie interesuję się polityką i kompletnie się na tym nie znam.

– Nie trzeba się na tym znać, ale trzeba się tym interesować. – Zmarszczył i tak już przeorane czoło.

– Ja interesuję się przede wszystkim tym, żebym miała co do garnka włożyć – odpowiedziała szczerze, rozkładając talerze i sztućce na stole.

Salon wypełniało światło wpadające przez okna usytuowane na dwóch zbiegających się ścianach. Nad oknami wisiały drewniane karnisze z firankami i zielonymi zasłonami. Pośrodku, na podłodze, stał prostokątny, przykryty białym obrusem stół na sześć osób. Za nim znajdowała się stara komoda, a na niej – zegar i kilka zdjęć w ramkach. Ściany pomalowano na kolor ciepłego piasku, wiszące na nich ramy ze zdjęciami i obrazami miały kolor brązowy. Po prawej stronie od drzwi, na ścianie, znajdował się ozdobny kilim ze strzelbą, pistoletem skałkowym oraz obrazem ilustrującym koniec polowania. Podłogę z desek w kilku miejscach przykrywały niewielkie, różnokształtne skóry z dzikiego zwierza. Mimo że Janina znajdowała się w domu mieszkalnym, zapach przypominał trochę ten charakterystyczny dla starych wiejskich skansenów.

– A jak będą wybory, to skąd będzie pani wiedzieć, na kogo ma głosować? Zakładam, że na wybory pani chodzi – kontrargumentował stary Zakrzewski, ale czynił to spokojnie.

– Chodzę, chodzę, zawsze ksiądz na niedzielnej mszy przypomni. Powie też, na kogo należy głosować, albo powie, na kogo głosowanie to grzech, a wtedy już wszystko wiadomo – odparła przytomnie. Poprawiła włosy, wkładając długie kosmyki za uszy. – Wszystko już gotowe, pójdę zawołać pana żonę, bo rosół wystygnie.

Wanda Zakrzewska weszła do domu jakby ściągnięta myślami przez Janinę. W dłoniach trzymała bukiet świeżo ściętych kwiatów.

– Dzień dobry, Janeczko! – zwróciła się do kobiety. – Narwałam trochę kwiatów. Jutro niedziela, niech w domu będzie odświętnie.

– O! Jakie piękne. Pani Wandziu, proszę siadać do stołu, a ja idę już po jakiś wazon.

Oltonowa włożyła kwiaty do wazonu i nalała do niego wody.

Zakrzewska się uśmiechnęła.

– Dziękuję ci, kochanie.

– Opowiadałem właśnie o wywiadzie udzielonym przez naszego Mariusza. Mówił dużo ważnych rzeczy i wszyscy powinni tego wysłuchać – wtrącił się Kazimierz, nie dając zapomnieć o dzisiejszym wydarzeniu.

Wanda pokręciła głową i odwróciła wzrok.

– Przestań, Kazik. Nie wszyscy będą tak jak ty słuchać i oglądać wszystkie programy publicystyczne, a jeśli już gdzieś mowa o partii Oświecona Polska, to ty na pewno tego nie przegapisz – zareagowała lekko poirytowana żona.

– Wy nic nie rozumiecie! Polska jest rozdzierana jak jakieś sukno! Dorwali się do władzy nieudacznicy i rosyjscy agenci. Trzeba być ślepym, żeby tego nie widzieć – rozpoczął swoją tyradę czerwony na twarzy Kazimierz. – Nasz syn może to tylko naprawić…

– Kazik! – Tym razem Wanda podniosła głos i weszła w zdanie mężowi. – Rozmawialiśmy już o tym nie raz. Nie można stale powtarzać tego samego. Nie mówiąc już o emocjach, jakie w tobie to wywołuje. Ty nie masz już zdrowia, żeby tak wszystko przeżywać. Twoje serce tego nie wytrzyma.

Napięcie rozładowała Janina, wnosząca na talerzyku pokrojoną natkę pietruszki.

– Proszę. Życzę państwu smacznego. A ja biegnę po drugie danie. – Zakręciła się na jednej nodze i wybiegła na podwórze. Nie słyszała już słów podziękowania wypowiedzianych niemal jednocześnie i tym razem zgodnie przez małżonków Zakrzewskich.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: