Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziedzictwo Jadeitu. Saga o Zielonych Kościach. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
67,50

Dziedzictwo Jadeitu. Saga o Zielonych Kościach. Tom 3 - ebook

W Dziedzictwie jadeitu, niezwykle wciągającym ostatnim tomie Sagi zielonych kości, rodzeństwo Kaulów walczy z konkurencyjnych klanami o honor oraz władzę nad metropolią inspirowaną miastami Azji Wschodniej. Jadeit, tajemnicza magiczna substancja, ongiś dostępna wyłącznie dla wojowników zielonej kości z Kekonu, budzi obecnie zainteresowanie na całym świecie. Wszyscy pożądają niezwykłych możliwości, jakie daje – od tradycyjne zainteresowanych takimi sprawami rządów, najemników i królów zbrodni, aż po nowych uczestników tej gry, takich jak lekarze, sportowcy i studia filmowe. Walka o jadeit toczy się na wielu frontach i staje się coraz bardziej krwawa. Rodzina Kaulów nigdy już nie będzie taka sama. Zmęczeni wojną i licznymi tragediami Kaulowie muszą się borykać z resentymentami i starymi ranami. Ich przeciwnicy stają się coraz potężniejsi, a krajowi zagrażają walki frakcyjne oraz cudzoziemskie wpływy. Klan musi się nauczyć odróżniać przyjaciół od wrogów, zapomnieć o dawnych rywalizacjach i być gotowy na straszliwe poświęcenia… ale niezniszczalne więzy krwi i lojalności mogą nie wystarczyć, by ocalić klany zielonych kości oraz kraj, którego przysięgły bronić.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67793-69-8
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KLANY ZIELONYCH KOŚCI

Klany
zie­lo­nych kości

A także
ich współ­pra­cow­nicy i wro­go­wie

Klan Bez Szczy­tów

Kaul Hilo­shu­don – filar

Kaul Sha­elin­san – pro­gno­styczka

Emery Anden – Kaul przez adop­cję

Kaul Maik Wenru­xian – żona Kaul Hila, kamien­no­oka

Kaul Lan­shin­wan – były filar klanu, star­szy brat Hila; nie żyje

Kaul Nikoyan – syn Kaul Lana, adop­to­wany syn Hila i Wen

Kaul Rulin­shin – syn Hila i Wen, kamien­no­oki

Kaul Jay­alun – córka Hila i Wen

Juen Nurendo – róg

Juen Imrie­jin – żona rogu

Juen Ritto, Juen Din – bliź­nia­czy syno­wie rogu

Maik Tar­mingu – fila­rowy

Maik Keh­nugo – były róg; nie żyje

Maik Sho Lina­lin – wdowa po Keh­nie

Maik Camiko – syn Kehna i Liny

Lott Jinrhu – pięść klanu

Woon Papi­donwa – cień pro­gno­styka

Woon Ro Kiy­alin – żona Woon Papiego

Hami Tuma­shon – zakli­nacz desz­czu

Hami Yasuto – syn Hami Tumy

Terun Bin­tono – szczę­ścio­dawca

Luto Tagu­nin – szczę­ścio­dawca

Kaul Sening­tun – Pło­mień Kekonu, patriar­cha rodziny, nie żyje

Kaul Dushu­ron – syn Kaul Sena, ojciec Lana, Hila i Shae, nie żyje

Kaul Wan Ria­ma­san – wdowa po Kaul Du, matka Lana, Hila i Shae

Yun Doru­pon – były pro­gno­styk, zdrajca; nie żyje

Haru Eyni­shun – była żona Kaul Lana; nie żyje

Kyanla – gospo­sia w rezy­den­cji Kau­lów

Sulima – gospo­sia w rezy­den­cji Kau­lów

_Inne pię­ści i palce_

Vuay Yuduo – pierw­sza pięść Juen Nu

Iyn Roluan – pięść wyso­kiej rangi

Vin Solunu – pięść wyso­kiej rangi, mający talent do Postrze­ga­nia

Dudo, Tako – oso­bi­ści straż­nicy Kaul Maik Wen

Hejo, Ton, Suyo, Toyi – pię­ści z klanu

Kitu, Kenjo, Sim – palce z klanu

_Przy­szłe zie­lone kości_

Mal Ging – uczeń w Aka­de­mii Kaul Du, kolega z klasy Jai

Noyu Hanata – uczen­nica w Aka­de­mii Kaul Du, kole­żanka z klasy Jai

Noyu Kain­cau – star­szy brat Noyu Hany

Eiten Asha­san – córka byłej pię­ści, dzie­dziczka gorzelni Prze­klęte Piękno

Teije Inno – odle­gły kuzyn rodziny Kau­lów

_Ważni latar­nicy_

Pan Une – wła­ści­ciel restau­ra­cji Podwójne Szczę­ście

Pani Sugo – wła­ści­cielka Klubu dla Dżen­tel­me­nów Boski Bez

Fuyin, Tino, Eho – latar­nicy z branży deta­licz­nej

Klan Góra

Ayt Mada­shi – filar

Iwe Kalundo – pro­gno­styk

Nau Suen­zen – róg

Ayt (Koben) Ato­sho – bra­ta­nek Ayt Mady

Koben Yirovu – głowa rodziny Kobe­nów

Koben Tin Bet­tana – żona Koben Yira

Koben Ashi­tin – pięść, syn Yira i Bett

Koben Opo­nyo – latar­nik, wujek Ayt Ata

Sando Kin­ta­nin – pięść, kuzyn Ayt Ata

Aben Soro­gun – pięść wyso­kiej rangi

Niru Vononu – pięść niskiej rangi

Gont Aschentu – były róg klanu; nie żyje

Ven San­do­lan – były latar­nik klanu; nie żyje

Ayt Yugon­tin – Włócz­nia Kekonu, adop­cyjny ojciec Mady, Ima i Eoda; nie żyje

Ayt Immin­sho – adop­to­wany star­szy syn Ayt Yu; nie żyje

Ayt Eodoy­atu – adop­to­wany drugi syn Ayt Yu; nie żyje

Tanku Ushi­jan – były róg z cza­sów Ayt Yugon­tina; nie żyje

Tanku Din­gu­min – pięść, syn Tanku Ushi­jana

Pomniej­sze klany

Jio Wasujo – filar klanu Jed­ność Sze­ściu Dłoni

Jio Somu­sen – róg klanu Jed­ność Sze­ściu Dłoni

Tyne Retu­bin – pro­gno­styk klanu Jed­ność Sze­ściu Dłoni

San­gun Yentu – filar klanu Jo Sun

Icho Dan­jin – szwa­gier San­gun Yena

Icho Ten­n­suno – pięść z klanu Jo Sun

Durn Soshu­nur – filar klanu Czarny Ogon

Ruch Bez­kla­nowa Przy­szłość

Bero – prze­stępca

Gurino – czło­nek zało­ży­ciel RBP

Oto­nyo – czło­nek zało­ży­ciel RBP

Tadino – czło­nek RBP, wła­ści­ciel baru w klu­bie Mała Per­sy­mona

Ema – nowa człon­kini RBP

Vasti Eya Molo­vni – neko­lva, agent z Ygu­tanu

Inni na Keko­nie

Jim Sunto – były Anioł Mary­narki z Repu­bliki Espe­nii

Guim Enmeno – kanc­lerz Rady Ksią­żę­cej Kekonu, wierny Górze

Gene­rał Ronu Yasu­gon – główny doradca woj­skowy Rady Ksią­żę­cej

Canto Pan – prze­wod­ni­czący Kekoń­skiego Soju­szu Jade­ito­wego

Son Tomarho – były kanc­lerz Rady Ksią­żę­cej; nie żyje

Ren Jir­huya – arty­sta

Sian Kugo – pro­du­cent fil­mowy i współ­wła­ści­ciel Wybrzeża Kin

Toh Kitaru – pre­zen­ter pro­wa­dzący wia­do­mo­ści w Kekoń­skiej Sta­cji Pań­stwo­wej

Dano – stu­dent z Kró­lew­skiego Uni­wer­sy­tetu Jan

Lula – kur­ty­zana

Dok­tor Timo, Dok­tor Yon – leka­rze zie­lo­nej kości

Mistrz Aido – pry­watny nauczy­ciel jade­ito­wych dys­cy­plin

Wielki Instruk­tor Le – dyrek­tor Aka­de­mii Kaul Dushu­rona

_Przed­sta­wi­ciele rządu espeń­skiego_

Galo – agent wywiadu Repu­bliki Espe­nii

Ber­glund – agent wywiadu Repu­bliki Espe­nii

Ara Lonard – amba­sa­dor Repu­bliki Espe­nii w Keko­nie

Puł­kow­nik Jor­gen Basso – dowódca Bazy Mary­narki Wojen­nej na Euma­nie

_W Espe­nii_

_Keko-Espeń­czycy_

Dauk Losu­nyin – filar Połu­dnio­wej Pułapki

Dauk Sana­san – żona Dauk Losuna, jego „pro­gno­styczka”

Dauk Coru­jon – „Cory”, syn Losuna i Sany, praw­nik

Dauk Keli­shon – „Kelly”, sio­stra Cory’ego. Wice­se­kre­tarz Depar­ta­mentu Prze­my­słu

Sammy, Kuno, Tod – zie­lone kości z Port Massy

Remi Jon­ju­nin (Jon Remi) – przy­wódca zie­lo­nych kości w Resville

Migu Sun­jiki – przy­wódca zie­lo­nych kości w Ada­mont Capita

Hasho Bakuta – przy­wódca zie­lo­nych kości w Even­field

Pan i Pani Hian – rodzina gosz­cząca kie­dyś Emery Andena

Rohn Toro­gon – dawny „róg” Połu­dnio­wej Pułapki: nie żyje

Danny Sinjo – spor­to­wiec i aktor

_Paczki_

Wil­lum „Chu­dziak” Reams – szef paczki z Połu­dnio­wego Brzegu

Joren „Mały Jo” Gas­son – szef paczki z Baker Street

Ric­kart „Cwany Ricky” Slat­ter – szef paczki z Wor­min­gwood; sie­dzi w wię­zie­niu

Bla­ise „Byk” Krom­ner – były szef paczki z Połu­dnio­wego Brzegu; sie­dzi w wię­zie­niu

_Inni w Espe­nii_

Dok­tor Elan Mar­gen – star­szy rangą nauko­wiec w Cen­trum Badań Medycz­nych Dem­pheya

Rigly Hol­lin – współ­udzia­ło­wiec i wice­pre­zes WBH Focus

Wal­ford, Ber­rett – inni współ­udzia­łowcy WBH Focus

Art Wyles – pre­zes kor­po­ra­cji Anorco Glo­bal Reso­ur­ces

Depu­to­wany Blake Son­nen – prze­wod­ni­czący Naro­do­wej Rady Zdro­wia

Dok­tor Gil­spar – sekre­tarz Espeń­skiego Towa­rzy­stwa Lekar­skiego.

W innych miej­scach

Iyilo – prze­myt­nik jade­itu, szef Ti Pasu­iga; Wyspy Uwiwa

Gut­tano – kie­row­nik Stu­dia Fil­mo­wego Świa­tło Dia­mentu; Szo­tar

Choy­ulo – szef baru­kań­skiego gangu Fal­tów; Szo­tar

Batiyo – czło­nek baru­kań­skiego gangu Fal­tów; Szo­tar

Sel Luca­nito – poten­tat prze­my­słu roz­ryw­ko­wego, wła­ści­ciel Spek­ta­klu Numer Jeden; Mar­cu­cuo

Fal­ston – espeń­ski żoł­nierz

Hicks – espeń­ski żoł­nierzROZDZIAŁ 1. BEZKLANOWI

ROZ­DZIAŁ 1

BEZ­KLA­NOWI

Poczwórna Wygrana – kasyno połą­czone z hote­lem – nie spra­wiała wra­że­nia naj­lep­szego miej­sca na roz­po­czę­cie rewo­lu­cji. Była dogod­nym celem wyłącz­nie dla­tego, że Bero tu pra­co­wał i wie­dział, jak omi­nąć straże. Cały Jan­loon drżał z zimna po nagłym nadej­ściu naj­chłod­niej­szej i naj­bar­dziej wil­got­nej zimy od dzie­się­cio­leci, ale jasne świa­tła i zgiełk kasyna bez chwili prze­rwy wabiły gra­ją­cych o wyso­kie stawki hazar­dzi­stów oraz zagra­nicz­nych tury­stów, a ich pie­nią­dze napeł­niały kufry klanu Bez Szczy­tów. Dzi­siaj jed­nak tak nie będzie.

Dzie­sięć minut przed połu­dniem Bero poja­wił się w kasy­nie z wóz­kiem baga­żo­wym z trzema waliz­kami i wepchnął go do windy. Było w niej trzech biz­nes­me­nów pogrą­żo­nych w oży­wio­nej roz­mo­wie.

– Góra ofe­ruje mi daninę niż­szą o pięt­na­ście pro­cent – mówił jeden z nich.

– Kau­lo­wie nie mogą temu dorów­nać – poskar­żył się łysy męż­czy­zna w gra­na­to­wym gar­ni­tu­rze. – A mimo to na­dal ocze­kują ode mnie, że będę w sta­nie kon­ku­ro­wać z zagra­nicz­nymi fran­czy­zami, które wyra­stają wszę­dzie jak chwa­sty z powodu umów han­dlo­wych, jakie narzu­cili kra­jowi.

Pierw­szy biz­nes­men skrzy­wił się z nie­za­do­wo­le­niem.

– Zatem wolisz pła­cić daninę Ayt Madzie?

– To żądna wła­dzy mor­der­czyni, ale co z tego? Wszy­scy oni tacy są. Zro­biła to, co musiała, żeby utrzy­mać kon­trolę nad Górą – wtrą­cił trzeci z nich, mocno opa­lony. – Przy­naj­mniej sta­wia na pierw­szym miej­scu inte­resy Kekonu, a teraz wresz­cie wybrała następcę. Myślę, że…

Drzwi windy, które zaczęły już się zamy­kać, otwo­rzyły się ponow­nie i do środka weszło dwóch cudzo­ziem­ców. Zajęli ostat­nie wolne miej­sce, obok wózka Bera. Byli ubrani po cywil­nemu, ale nie wyglą­dali na tury­stów. Biz­nes­meni umil­kli, spo­glą­da­jąc na obcych z uprzejmą podejrz­li­wo­ścią. W Jan­lo­onie roiło się ostat­nio od przed­sta­wi­cieli zagra­nicz­nych rzą­dów i kor­po­ra­cji.

Winda zje­chała na par­king. Gdy wszy­scy już z niej wyszli, Bero wyto­czył swój wózek wraz z jego zawar­to­ścią na zewnątrz i spoj­rzał na zega­rek. Zie­lone kości z klanu Bez Szczy­tów uważ­nie obser­wo­wały zyskowne kasyna na ulicy Dla Ubo­gich, ale w dziel­nicy nie było ich aż tak wiele. Eitena, który dał Berowi zatrud­nie­nie w Poczwór­nej Wygra­nej, nie było dziś w robo­cie. Bero przez wiele tygo­dni obser­wo­wał har­mo­no­gram pracy ochro­nia­rzy i wie­dział, że w samo połu­dnie w kasy­nie nie będzie żad­nego z jade­ito­wych wojow­ni­ków klanu Bez Szczy­tów. Rzecz jasna, gdy już zacznie się zamie­sza­nie, zaraz się zja­wią. Dla­tego szyb­kość miała klu­czowe zna­cze­nie.

Obok niego zatrzy­mała się fur­go­netka. Sie­dzący za kie­row­nicą Tadino wysko­czył z niej bły­ska­wicz­nie. Jadący z tyłu Oto­nyo i Guriho podą­żyli za nim. Bero raczej nie lubił trzech Oor­to­ka­nów, za ich cudzo­ziem­ski akcent i brzyd­kie ygu­tań­skie ubra­nia – zwłasz­cza Tadina, który miał ostry, szcze­kliwy głos oraz wąską twarz koja­rzącą się z polu­ją­cym na szczury terie­rem. Nie­mniej byli to jedyni znani mu ludzie, któ­rzy nie­na­wi­dzili kla­nów zie­lo­nych kości rów­nie mocno jak on i pra­gnęli ich cał­ko­wi­tego upadku.

– Nikt nas nie zatrzy­my­wał ani nie zada­wał żad­nych pytań – pochwa­lił się Tadino.

Nawet gdyby ktoś się nimi zain­te­re­so­wał, w fur­go­netce nie było broni ani żad­nych podej­rza­nych mate­ria­łów. Bero zdjął walizki z wózka i rzu­cił je na zie­mię. Guriho, Oto­nyo i Tadino wyjęli ich zawar­tość – maski gazowe, pojem­niki z farbą w aero­zolu, łomy, pisto­lety oraz pojem­niki z gazem łza­wią­cym.

Gdy już wypo­sa­żyli się w to wszystko, Bero otwo­rzył klu­czem dla pra­cow­ni­ków drzwi na schody bie­gnące przy szy­bie windy. Po wej­ściu na górę otwo­rzył kolejne drzwi. Za nimi znaj­do­wał się wyło­żony dywa­nami kory­tarz bie­gnący za kuch­nią kasyna.

Tadino uśmiech­nął się i wło­żył maskę gazową. Guriho oraz Oto­nyo klep­nęli się nawza­jem po ple­cach i podą­żyli za jego przy­kła­dem. Ten pierw­szy męczył się przez moment, nim zdo­łał wepchnąć do maski swą bujną brodę. Potem popę­dzili przed sie­bie, nie oglą­da­jąc się na Bera. Oto­nyo wto­czył do kuchni jeden z pojem­ni­ków z gazem łza­wią­cym, a Tadino rzu­cił drugi na pod­łogę kasyna. Jego zawar­tość zaczęła wydo­sta­wać się z sykiem na zewnątrz. Bero przy­ci­snął się do drzwi, by nikt go nie zauwa­żył. Roz­le­gły się krzyki, a potem odgłosy kaszlu i wymio­tów oraz tupot nóg.

Gdy padł strzał, hałasy zaczęły się na dobre – krzyki prze­ra­że­nia na górze, spa­da­jące na pod­łogę tale­rze i prze­wra­cane meble, brzęk tłu­czo­nego szkła, meta­liczny łoskot drzwi ewa­ku­acyj­nych oraz szybki fur­kot obro­to­wych drzwi wej­ścio­wych. Klienci Poczwór­nej Wygra­nej ucie­kali pośpiesz­nie przed gazem, wypa­da­jąc w panice z cie­płej, wygod­nej sali na ulicę Dla Ubo­gich.

Bero zasło­nił ban­daną nos i usta, a potem wyj­rzał zza rogu na klatkę scho­dową. Na­dal ota­czało go okrop­nie dużo hałasu, ale kłęby dymu utrud­niały mu obser­wa­cję. Tro­chę żało­wał, że nie sieje cha­osu razem z innymi – nie strzela w powie­trze, nie wyma­chuje łomem, tłu­kąc szyby, nie nisz­czy ścian ani mebli. Szkody się naprawi, ale koszty obciążą klan Bez Szczy­tów. Upo­ko­rzą go, a jed­no­cze­śnie przed­sta­wią swe sta­no­wi­sko w spo­sób, któ­rego nie można będzie zigno­ro­wać. Bero skrzy­wił się z nie­za­do­wo­le­niem. Był odważ­niej­szy od swo­ich towa­rzy­szy i miał gęst­szą krew. Robił rze­czy, na myśl o któ­rych te oor­to­kań­skie kun­dle zeszcza­łyby się ze stra­chu.

Cof­nął głowę na klatkę scho­dową i zamknął drzwi. Niczego nie udo­wodni, ster­cząc tu dłu­żej. Jeśli zie­lone kości się zja­wią, poła­mią nogi dur­niom, któ­rych uda im się zła­pać. Bero już zbyt wiele razy unik­nął podob­nego losu. Cenił wła­sne koń­czyny. Kie­dyś miał jadeit i tyle bły­sku, że mógł dobrze żyć z jego sprze­daży. Nie­stety te czasy minęły. Nie­na­wi­dził kla­nów, ale potrze­bo­wał tej roboty.

Drzwi otwo­rzyły się z hukiem i trzej męż­czyźni wypa­dli chwiej­nym kro­kiem na klatkę scho­dową. W ich oczach błysz­czało sza­leń­stwo, włosy mieli prze­po­cone i dyszeli ciężko. Bero popę­dził razem z nimi na par­king. Pierw­szy dotarł na dół i scho­wał się za rogiem, gdy otwo­rzyły się drzwi pobli­skiej windy i wybie­gła z niej szóstka ucie­ka­ją­cych pra­cow­ni­ków kasyna. Kiedy się odda­lili, naci­snął alarm, by winda nie mogła wró­cić na górę, po czym wypro­wa­dził swych towa­rzy­szy z klatki scho­do­wej. Zdjęli maski gazowe i wrzu­cili ekwi­pu­nek do wali­zek.

– Przez dwa tygo­dnie siedź­cie cicho. Potem spo­tkamy się w Małej Per­sy­mo­nie – przy­po­mniał im Guriho, gdy wsie­dli do fur­go­netki.

Pojazd opu­ścił par­king i Bero został sam.

Pod­je­chał wóz­kiem do zsypu i wrzu­cił do niego walizki z obcią­ża­jącą go zawar­to­ścią. Upew­nił się, że jego służ­bowy uni­form się nie pobru­dził, i udał się na codzienną prze­rwę śnia­da­niową. Wró­cił po trzy­dzie­stu minu­tach. Pod Poczwórną Wygraną stały dwa radio­wozy i samo­chód stra­żacki, a po chod­niku spa­ce­ro­wały trzy zie­lone kości z klanu Bez Szczy­tów. Zmu­szeni do opusz­cze­nia poko­jów goście hote­lowi mar­zli na chod­niku, cze­ka­jąc, aż pozwolą im wró­cić. Bero scho­wał ręce do kie­szeni i cze­kał razem z nimi, sta­ran­nie ukry­wa­jąc uśmiech. Po wewnętrz­nej stro­nie szkla­nych drzwi wej­ścio­wych kasyna napi­sano czer­woną farbą: PRZY­SZŁOŚĆ JEST BEZ­KLA­NOWA.ROZDZIAŁ 3. NIECZYTELNE CHMURY

ROZ­DZIAŁ 3

NIE­CZY­TELNE CHMURY

Gdy jej brat wyszedł z pokoju, Shae usia­dła ciężko na jed­nym z krze­seł sto­ją­cych naj­da­lej od ciała Fuyin Kana i wsparła czoło na dło­niach. Nie było jej winą, że na koniec obiadu wycią­gnięto noże i prze­lano krew. Powta­rzała to sobie raz po raz, ale te płyt­kie słowa pocie­sze­nia w niczym jej nie poma­gały.

Była pro­gno­styczką. Jej zada­niem było wyprze­dzać wszyst­kich o krok. Pro­gno­styk czyta w chmu­rach, jak mówiło stare powie­dze­nie. Dzi­siaj instynkt Hila oka­zał się traf­niej­szy niż jej prze­my­ślany osąd. Odczuła go bar­dzo bole­śnie. Było też prawdą, że umowy han­dlowe z Espe­nią, które zawarła, przy­nio­sły korzy­ści kla­nowi Bez Szczy­tów, lecz jed­no­cze­śnie nara­ziły kekoń­skie firmy na dodat­kową zagra­niczną kon­ku­ren­cję. Przy­czy­niła się do kło­po­tów Fuy­ina i nie mogła mieć do niego pre­ten­sji o nie­na­wiść, jaką czuł. Jej obo­wiąz­kiem było pod­trzy­my­wa­nie lojal­no­ści latar­ni­ków klanu, żeby jej brat nie musiał ich zabi­jać.

Woon przy­kuc­nął przy krze­śle Shae i poło­żył dłoń na jej kola­nie. Dzięki bogom nie został ranny pod­czas walki. Jej szef sztabu rzadko robił cokol­wiek bez zasta­no­wie­nia, ale w chwili gdy Fuyin wycią­gnął pisto­let, odru­chowo spró­bo­wał ją osła­niać, mimo że nosiła wię­cej jade­itu niż on. Nie była pewna, czy powinna mu za to dzię­ko­wać, czy raczej go skar­cić.

– Shae-jen, postą­pi­łaś wła­ści­wie, pró­bu­jąc zawrzeć kom­pro­mis – rzekł cicho cień pro­gno­styczki. – To Fuyin dopro­wa­dził do wybu­chu prze­mocy, zapewne w zamian za sporą zapłatę.

– To była pułapka typowa dla Ayt Mady – zgo­dziła się z przy­gnę­bie­niem w gło­sie. – Gdyby klan Bez Szczy­tów ustą­pił przed żąda­niami latar­ni­ków, cze­ka­łaby nas finan­sowa ruina. A gdy­by­śmy pozwo­lili im bez prze­szkód opusz­czać klan, nasz upa­dek nastą­piłby jesz­cze szyb­ciej. – Unio­sła głowę. Po śmierci Fuy­ina i ujaw­nie­niu jego zdrady otwo­rzyły się przed nimi inne opcje. – Na­dal możemy sko­rzy­stać na tej awan­tu­rze, jeśli będziemy dzia­łać szybko i dopil­nu­jemy, by mają­tek Fuy­ina pozo­stał wła­sno­ścią klanu.

Jej szef sztabu ski­nął głową.

– Na szczę­ście filar nie zgo­dził się na poje­dy­nek – stwier­dził. Zwy­cięzca poje­dynku czy­stej klingi mógł sobie wziąć jadeit poko­na­nego, ale nie miał prawa tknąć jego rodziny ani majątku. – Możemy opła­cić spad­ko­bier­ców Fuy­ina i sprze­dać frag­menty jego firmy za obni­żoną cenę innym naszym latar­ni­kom zaj­mu­ją­cym się han­dlem deta­licz­nym. To z pew­no­ścią ich udo­bru­cha. W tym tygo­dniu skon­tak­tuję się z naj­waż­niej­szymi z nich i poroz­ma­wiam z nimi oso­bi­ście.

To upewni ich, że pro­po­zy­cja jest auten­tyczna i pocho­dzi pro­sto z Biura Pro­gno­styka. Zdrajca nie żyje, a wszystko, co stwo­rzyli on i jego rodzina, przy­pad­nie tym, któ­rzy docho­wali wier­no­ści.

– Dzię­kuję, Papi-jen. – Shae poło­żyła dłoń na jego dłoni. – Nie wiem, co bym bez cie­bie zro­biła.

Mię­śnie jej ramion roz­luź­niły się nieco, choć na­dal czuła ucisk w klatce pier­sio­wej, wywo­łany ostrymi sło­wami Hila. Ataki ze strony brata nie były dla niej nowo­ścią, ale kiedy poprzed­nio było mię­dzy nimi aż tak źle, mogła uciec na dwa lata za gra­nicę. Teraz musiała współ­pra­co­wać z Hilem w kie­ro­wa­niu kla­nem, a jed­no­cze­śnie tole­ro­wać to, że jej unika i cią­gle ma o coś do niej pre­ten­sję. Nie mogła nawet twier­dzić, że na to nie zasłu­żyła. Ukry­wała tajem­nice przed fila­rem, sprze­ci­wiła się jego woli, roz­ka­zała Ande­nowi i Wen zre­ali­zo­wać plan zama­chu, co omal nie dopro­wa­dziło do ich śmierci.

Hilo miał rację rów­nież w innej spra­wie. Nie miała poję­cia, dla­czego Ayt wygrywa, i nie wie­działa, jak ją powstrzy­mać.

Per­so­nel restau­ra­cji zamknął dostęp do ich sali. Tar i Iyn wynie­śli ciało Fuy­ina drzwiami na zaple­cze, żeby nie nie­po­koić pozo­sta­łych gości, a pan Une zja­wił się tu w towa­rzy­stwie Juena, by pod­dać oglę­dzi­nom uszko­dze­nia ścian i opraw oświe­tle­nio­wych. Klan będzie musiał mu je zre­kom­pen­so­wać. Kel­ne­rzy pośpiesz­nie zabrali spla­miony krwią obrus i sprząt­nęli poroz­rzu­cane jedze­nie.

– Powin­ni­śmy wra­cać do biura. – Shae wstała z wysił­kiem. – Hami pew­nie już na nas czeka.

***

Hami Tuma­shon bar­dzo się zmie­nił od czasu ich ostat­niego spo­tka­nia. Po trzech i pół roku pobytu za gra­nicą przy­brał na wadze, przy­swoił też sobie pewne espeń­skie zwy­czaje. Zja­wił się w Biu­rze Pro­gno­styka w koszulce spor­to­wej pod mary­narką i popi­jał kawę z gałką musz­ka­to­łową z prze­sad­nie wiel­kiego kubka ter­micz­nego. Shae zauwa­żyła też natych­miast, że nie wło­żył z powro­tem jade­itu. Pod nie­obec­ność swej sil­nej aury przy­po­mi­nał wer­sję samego sie­bie ze świata rów­no­le­głego.

Przed laty Shae rów­nież zdjęła jadeit, potem znowu go wło­żyła, a następ­nie stra­ciła znaczną jego część w gwał­tow­nym star­ciu. Zadała sobie pyta­nie, czy przy każ­dym z tych trau­ma­tycz­nych zwro­tów w jej życiu rze­czy­wi­ście nie doszło do roz­sz­cze­pie­nia rze­czy­wi­sto­ści. Być może w jakimś alter­na­tyw­nym świe­cie inna Shae podą­żyła odmienną drogą, a kobieta, którą była ona, wyda­wa­łaby się miesz­kań­com owego świata nie­po­ko­jąco obcym zamien­ni­kiem.

Kiedy oboje z Woonem byli w Podwój­nym Szczę­ściu, do głów­nej sali kon­fe­ren­cyj­nej biura dostar­czono obiad, by wszy­scy pra­cow­nicy mogli uczcić trium­falny powrót Hamiego do Jan­lo­onu. Były pierw­szy szczę­ścio­dawca roz­bu­do­wał filię klanu w Port Massy. Zatrud­niał teraz dwu­dzie­stu pra­cow­ni­ków i nie­dawno prze­niósł jej sie­dzibę do więk­szego biura w śród­mie­ściu. Zyski z inte­re­sów pro­wa­dzo­nych w Espe­nii wzro­sły do impo­nu­ją­cych ośmiu pro­cent docho­dów klanu, pomi­ja­jąc nawet wzrost miej­sco­wych biz­ne­sów, które sko­rzy­stały na uła­twie­niach impor­towo-eks­por­to­wych wpro­wa­dzo­nych przez klan. Było gorzką iro­nią, że zli­kwi­do­wali dzi­siaj czło­wieka, który ucier­piał z powodu jedy­nego uśmie­chu losu, jaki spo­tkał ostat­nio klan Bez Szczy­tów.

– Terun Bin pra­cuje jak wół, a umysł ma bystry niczym gór­ski potok. Pora­dzi sobie w Espe­nii – oznaj­mił Hami i usiadł obok Shae w czę­ści wypo­czyn­ko­wej jej gabi­netu.

Terun Bin miał być następcą Hamiego. Choć miał dopiero dwa­dzie­ścia osiem lat, już zdo­łał osią­gnąć pozy­cję sza­no­wa­nego szczę­ścio­dawcy wyso­kiej rangi. Nie­stety miał bar­dzo nie­wiele talentu do jade­itu, być może dla­tego, że był w jed­nej czwar­tej Abu­kei, choć na to nie wyglą­dał i tylko nie­wiele osób o tym wie­działo. Nie uczył się w aka­de­mii sztuk walki, lecz w aka­de­mic­kim liceum, a jedyny jadeit, jaki nosił, zdo­był dzięki pry­wat­nemu szko­le­niu. Za radą Woona Shae awan­so­wała Teruna i wysłała go do Port Massy, gdzie fakt, że nie posia­dał zie­leni, nie będzie szko­dził jego repu­ta­cji. Hami poświę­cił ostat­nie dwa mie­siące na przy­go­to­wy­wa­nie go do prze­ję­cia po nim kie­row­nic­twa.

– Osią­gną­łeś nawet wię­cej, niż się spo­dzie­wa­łam – oznaj­miła. – Teru­nowi trudno będzie wejść w twoje buty.

Ski­nęła na sekre­tarkę, naka­zu­jąc jej przy­nieść her­batę. Nerwy na­dal miała zszar­gane i cie­szyła się, że bez jade­itu Hami nie zdoła Postrzec roz­dy­go­ta­nia jej aury. Woon zapewne je wyczu­wał, ale z pew­no­ścią nic nie zdra­dzi.

Jedy­nym, co się w Hamim nie zmie­niło, była jego szcze­rość.

– Pro­blem, przed jakim sto­imy w Espe­nii, polega na tym, że jadeit na­dal jest w tym kraju nie­le­galny. Terun tego nie zmieni, mimo że jest inte­li­gentny i pra­co­wity. A dopóki ta sytu­acja się utrzy­muje, wszystko, co zdo­ła­li­śmy tam zbu­do­wać, jest zagro­żone. Gdy­by­śmy mieli to stra­cić, na dłuż­szą metę mogłoby to dopro­wa­dzić do znisz­cze­nia całego klanu.

Woon sie­dział mię­dzy nimi, na fotelu po pra­wej stro­nie Shae.

– Sta­ramy się, by naszych inte­re­sów w Espe­nii nie można było połą­czyć ze zwią­zaną z jade­item dzia­łal­no­ścią czę­ści klanu nale­żą­cej do rogu – oznaj­mił. – Posta­ra­li­śmy się, by nie było żad­nych praw­nych związ­ków.

– Tak, ale to wymaga spo­rego wysiłku i dodat­ko­wych wydat­ków – zauwa­żył Hami. – W ciągu tych lat nie raz pró­bo­wa­łem ścią­gnąć do Port Massy szczę­ścio­daw­ców z Jan­lo­onu, ale nie­któ­rzy odrzu­cili tę szansę, bo oni albo człon­ko­wie ich rodzin byli zie­lo­nymi kośćmi i nie chcieli zdjąć jade­itu, żeby prze­nieść się do Espe­nii. Pro­blem nie ogra­ni­cza się przy tym do Biura Pro­gno­styka. Wiele pła­cą­cych nam daninę kekoń­skich firm chcia­łoby posze­rzyć swoją dzia­łal­ność, ale ich pra­cow­ni­kom trudno jest latać do Espe­nii, ponie­waż każda zie­lona kość musi sta­rać się o wizę i reje­stro­wać swój jadeit za każ­dym razem, gdy przy­bywa do tego kraju bądź go opusz­cza, a nawet po tym wszyst­kim mogą tam spę­dzić tylko dwa­dzie­ścia dni rocz­nie.

Shae wes­tchnęła. Wie­działa, że to trudny pro­blem.

– Wciąż wynaj­mu­jemy nowych praw­ni­ków, żeby zna­leźli coś, co pozwoli nam zmie­nić tę sytu­ację.

– Ilu spon­so­ro­wa­nych przez klan stu­den­tów, któ­rych wysła­li­śmy do Espe­nii, jest zie­lo­nymi kośćmi? Podej­rze­wam, że nie­zbyt wielu. Jaka rodzina chcia­łaby powie­rzyć na osiem lat syna albo córkę Aka­de­mii Kaul Dushu­rona, żeby opa­no­wali jade­itowe dys­cy­pliny, a potem wysłać ich do kraju, gdzie nosze­nie jade­itu jest prze­stęp­stwem? A prze­cież to zie­lone kości szcze­gól­nie chcie­li­by­śmy spon­so­ro­wać. To one są naj­bar­dziej lojalne wobec klanu. To one wrócą tu i wyko­rzy­stają zdo­byte za gra­nicą wykształ­ce­nie dla dobra klanu Bez Szczy­tów. – Wypu­ścił gło­śno powie­trze. – Bez­sen­sowne i oparte na igno­ran­cji espeń­skie prawo znacz­nie zwięk­sza dla nas koszty pro­wa­dze­nia inte­re­sów w tym kraju.

Shae oplo­tła dłońmi fili­żankę cie­płej her­baty, którą sekre­tarka posta­wiła na sto­liku przed nią. Czuła się znie­chę­cona sło­wami Hamiego, choć nic z tego, co mówił, nie było dla niej zasko­cze­niem. Ale były pierw­szy szczę­ścio­dawca jesz­cze nie skoń­czył.

– A może się zro­bić jesz­cze gorzej, Kaul-jen – oznaj­mił, sior­biąc kawę. – Krążą pogło­ski, że prawo może się znowu zmie­nić i wpro­wa­dzi się surowe kary dla espeń­skich firm pro­wa­dzą­cych inte­resy z pod­mio­tami, które rząd ich kraju uzna za „orga­ni­za­cje prze­stęp­cze”. Ponie­waż posia­da­nie jade­itu przez cywi­lów jest w Espe­nii nie­le­galne, mogą ogło­sić, że klan Bez Szczy­tów jest taką orga­ni­za­cją. W ten spo­sób mogą nie tylko unie­moż­li­wić innym fir­mom han­dlo­wa­nie z nami, lecz w naj­gor­szym sce­na­riu­szu nawet cał­ko­wi­cie zaka­zać nam dzia­łal­no­ści w Espe­nii.

Woon odchy­lił z nie­do­wie­rza­niem głowę do tyłu.

– Rząd Espe­nii kupuje od Kekonu jadeit do celów mili­tar­nych. Jeśli ogło­szą nas prze­stęp­cami z powodu cze­goś, co jest ele­men­tem naszej kul­tury od tysiąc­leci, będą musieli uznać wła­sny rząd za nie­le­galny!

Hami roz­po­starł ręce.

– To Espeń­czycy – wyja­śnił. – Robią, co tylko zechcą. Czemu hipo­kry­zja mia­łaby im prze­szka­dzać? Uży­wają pie­nię­dzy i spryt­nie sfor­mu­ło­wa­nych praw w taki sam spo­sób, jak my jade­ito­wych dys­cy­plin. To dla nich rodzaj sztuki walki. Kiedy byłem w Espe­nii, sły­sza­łem opo­wieść o wła­ści­cielu ziem­skim sprzed kilku stu­leci, który zabro­nił czer­pa­nia wody z jakiejś rzeki, by móc powie­sić całą star­szy­znę pew­nego mia­steczka. Być może to tylko legenda, ale jestem skłonny w to uwie­rzyć.

Roz­le­gło się puka­nie do drzwi. Sekre­tarka Woona uchy­liła je i wsu­nęła głowę do środka.

– Wybacz­cie, że wam prze­ry­wam, ale dzwoni twoja żona, Woon–jen. Powie­dzia­łam jej, że jesteś na zebra­niu z pro­gno­styczką, ale uparła się, że muszę cię zna­leźć.

Woon skrzy­wił się z zaże­no­wa­nia i nie­ty­po­wej dla niego iry­ta­cji.

– Powiedz jej, że zadzwo­nię póź­niej, chyba że to coś bar­dzo pil­nego.

Sekre­tarka wyco­fała się, wyraź­nie nie­za­do­wo­lona, i zamknęła drzwi.

– Prze­pra­szam – rzekł do Shae i Hamiego.

– Nie ma za co. – Shae zer­k­nęła z tro­ską na swego zastępcę.

Chwi­lowa ner­wo­wość znik­nęła już z jego twa­rzy i mogłoby się wyda­wać, że wszystko jest w porządku, ale bar­dzo dobrze znała jego jade­itową aurę i Postrze­gała cichy szum nie­po­koju, który nagle poja­wił się w tle.

– I tak zaraz koń­czymy – oznaj­miła i zwró­ciła się w stronę Hamiego. – Słusz­nie postą­pi­łeś, poru­sza­jąc ten temat. Zga­dzam się, że to dłu­go­ter­mi­nowy pro­blem i musimy sta­wić mu czoło, jest jed­nak zbyt skom­pli­ko­wany, byśmy mogli pora­dzić sobie z nim w tej chwili. Czy uwa­żasz, że masz wszystko, czego potrze­bu­jesz, by urzą­dzić się z powro­tem w Jan­lo­onie i objąć nową pozy­cję, Hami-jen? – Z przy­zwy­cza­je­nia zwró­ciła się do niego hono­ro­wym tytu­łem przy­słu­gu­ją­cym zie­lo­nym kościom, mimo że nie nosił jade­itu. – Decy­zja, czy znowu wło­żysz jadeit, należy oczy­wi­ście do cie­bie – popra­wiła się pośpiesz­nie, uświa­da­mia­jąc sobie swój błąd.

Lepiej niż kto­kol­wiek inny zda­wała sobie sprawę, że to decy­zja o oso­bi­stym cha­rak­te­rze, która może się oka­zać trud­niej­sza, niżby się zda­wało.

Hami wydął wargi.

– Myślę, że to zro­bię, ale nie natych­miast. Potrze­buję tro­chę czasu na zała­twie­nie spraw rodzin­nych i ponowne wdro­że­nie się w rutynę pracy, nim będę gotowy znowu nosić jadeit. – Rodzina Hamiego prze­nio­sła się do nowego domu, a jego naj­star­szy syn miał wkrótce roz­po­cząć naukę w Aka­de­mii Kaul Dushu­rona. – Zapewne też na­dal będę regu­lar­nie latał do Port Massy, żeby zapo­biec praw­nym trud­no­ściom, o któ­rych roz­ma­wia­li­śmy, więc z prak­tycz­nego punktu widze­nia im mniej zie­lony będę, tym lepiej.

Od dziś Hami miał zostać kla­no­wym zakli­na­czem desz­czu. To było nowe, nie­zbędne sta­no­wi­sko stwo­rzone przez Shae. Jej dawni kole­dzy ze Szkoły Biz­nesu Bel­forte’a mogliby użyć nazwy dyrek­tor do spraw inwe­sty­cji zagra­nicz­nych. Hami i kilku jego pod­wład­nych będą odpo­wie­dzialni za komu­ni­ka­cję i koor­dy­na­cję dzia­łań mię­dzy Biu­rem Pro­gno­styka w Jan­lo­onie a filią klanu w Port Massy. Zajmą się też poszu­ki­wa­niem nowych szans biz­ne­so­wych za gra­nicą, co w tej chwili wyda­wało się waż­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek dotąd.

– Mia­łaś rację, Kaul-jen – przy­znał Hami. – Daleko od domu czło­wiek uczy się oby­wać bez jade­itu i po powro­cie czuje się dziw­nie. Pod pew­nymi wzglę­dami łatwiej jest nie być zie­lo­nym. Gdy włożę jadeit, będę musiał znowu stać się osobą pew­nego rodzaju. – Żach­nął się i wska­zał peł­nym iro­nii gestem na uwy­dat­nia­jący się brzuch. – Będę potrze­bo­wał wielu mie­sięcy, by wró­cić do daw­nej formy. I odzy­skać jade­itowe umie­jęt­no­ści po tak dłu­gim cza­sie.

– Tak czy ina­czej, jesteś dla klanu bez­cenny, Hami-jen – odparła Shae, tym razem celowo uży­wa­jąc hono­ro­wego tytułu. – Cie­szę się z two­jego powrotu.

– Potrze­bu­jesz ode mnie cze­goś jesz­cze, Shae-jen? – zapy­tał Woon po wyj­ściu Hamiego. – Jeśli nie, zajmę się sprawą majątku Fuy­ina, o któ­rej roz­ma­wia­li­śmy.

– Nie zapo­mnij naj­pierw zadzwo­nić do żony – powie­działa mu Shae, kiedy wstał, ale ten żar­to­bliwy komen­tarz nie wywo­łał nawet lek­kiego uśmieszku. – Papi-jen… czy wszystko w porządku? – zapy­tała. – W ostat­nim tygo­dniu nie byłeś sobą.

Nie zamie­rzała poru­szać tego tematu, ale jej cień spra­wiał wra­że­nie zmę­czo­nego, a na jego zwy­kle sta­ran­nie wygo­lo­nej żuchwie poja­wił się lekki zarost.

Woon skrzy­wił się i z zawsty­dze­niem potarł poli­czek. Jego aurę wypeł­nił impuls przy­gnę­bie­nia.

– Wybacz, Shae-jen. Zdaję sobie sprawę, że ostat­nio nieco zanie­dby­wa­łem obo­wiązki. Posta­ram się wyko­ny­wać je lepiej.

– Nie chcia­łam cię kry­ty­ko­wać – zapew­niła Shae. – Nie zauwa­żyła, by Woon ostat­nio spi­sy­wał się gorzej, a współ­pra­co­wała z nim na co dzień już od ponad sze­ściu lat. – Pyta­łam jako przy­ja­ciółka. Jeśli nie chcesz tym roz­ma­wiać, to nie ma sprawy.

Nagle zanie­po­ko­iła się, że nie sfor­mu­ło­wała tego dobrze – jakby jego pro­blemy jej nie obcho­dziły albo obcho­dziły ją w nie­wy­star­cza­ją­cym stop­niu. Zabrzmiało to, jakby się bro­niła albo pró­bo­wała go prze­pro­sić.

Woon się zawa­hał.

– Kiya znowu poro­niła – powie­dział cicho. Odwró­cił wzrok, jakby wsty­dził się przy­znać do tak oso­bi­stego nie­szczę­ścia. – Znio­sła to bar­dzo ciężko. I ja też.

Shae nie wie­działa, co na to odpo­wie­dzieć.

– Prze­pra­szam. Mogę ci jakoś pomóc? Potrze­bu­jesz urlopu?

Szef jej sztabu pokrę­cił głową.

– Prze­szli­śmy przez to już wcze­śniej i wiem, że nic, co powiem albo zro­bię, nie poprawi jej samo­po­czu­cia. W pracy mogę być uży­teczny dla cie­bie i dla klanu. Ale Kiya dzwoni do mnie kilka razy dzien­nie. Cza­sami się na mnie gniewa. Nie rozu­mie, że…

Prze­rwał nagle.

Shae mocno ści­snęła pustą fili­żankę i odsta­wiła ją pośpiesz­nie, by nie pękła w jej dło­niach. Woon zapra­co­wy­wał się dla niej nie­ustan­nie. Pole­gała na nim bar­dziej niż na kim­kol­wiek innym. Nie cho­dziło tylko o to, że poma­gał prze­ko­nać do jej pomy­słów biz­ne­sową stronę klanu. Był też dla niej doradcą, a przy tym nie­ustan­nie rzu­cał jej wyzwa­nia. Wie­działa też jed­nak, że jego żonie z pew­no­ścią nie jest łatwo. Rzadko spę­dzał z nią czas i nie poświę­cał jej tyle uwagi, na ile zasłu­gi­wała, a w dodatku nie­ustan­nie był bli­sko innej kobiety – nawet jeśli była ona pro­gno­styczką klanu.

Shae pra­gnęła powie­dzieć coś szcze­rego, co doda­łoby mu odwagi, ale pyta­nie o Kiyę byłoby krę­pu­jące. Podej­rze­wała, że żona Woona jej nie lubi. Wycią­gnęła rękę i uści­snęła ramię przy­ja­ciela. Miała nadzieję, że potrak­tuje to jako gest zro­zu­mie­nia.

Mię­śnie jego ramie­nia naprę­żyły się pod jej doty­kiem. Osu­nął się z powro­tem na fotel, z któ­rego przed chwilą wstał, wsparł łok­cie na kola­nach i przez chwilę wpa­try­wał się w pod­łogę, nim wresz­cie spoj­rzał jej w oczy. Kiedy się mar­twił albo głę­boko zamy­ślał, po pra­wej stro­nie jego czoła poja­wiał się nie­wielki dołe­czek. Shae czę­sto kusiło, by dotknąć go i wygła­dzić kciu­kiem.

– Shae-jen… ta praca… nie sprzyja życiu rodzin­nemu… Pro­gno­styk zawsze myśli o kla­nie, a jego cień musi przede wszyst­kim mu słu­żyć. – Przez jego silną jade­itową aurę prze­bie­gły lek­kie zmarszczki przy­gnę­bie­nia. – Nie chcia­łem mówić ci o tym w taki spo­sób, ale jeśli będę zwle­kał, to wcale nie sta­nie się łatwiej­sze. Myślę, że pora już, bym pomy­ślał o prze­nie­sie­niu się na inne sta­no­wi­sko.

Zmu­siła się do ski­nie­nia głową.

– Oczy­wi­ście, potra­fię to zro­zu­mieć. – Jej słowa nie zabrzmiały prze­ko­nu­jąco. Nie potra­fiła uda­wać, że cie­szy się z tej per­spek­tywy. – Wybacz, że nie uświa­do­mi­łam sobie, iż potrze­bu­jesz zmiany. Pro­si­łeś o nią kilka lat temu, ale w rezul­ta­cie zosta­łeś tutaj dłu­żej, niż mia­łam prawo tego ocze­ki­wać.

Jego twarz się zaczer­wie­niła.

– Sytu­acja była wtedy… inna. I nie cho­dzi o to, że chcę odejść. Zasta­na­wia­łem się nad tym, co będzie lep­sze dla mojego mał­żeń­stwa. Gdy­bym myślał tylko o sobie, ni­gdy nie przy­szłoby mi to do głowy.

Uśmiech­nęła się, choć kosz­to­wało ją to sporo wysiłku.

– Zasta­no­wimy się nad tym, jakie zaję­cie byłoby dla cie­bie naj­bar­dziej odpo­wied­nie. Cokol­wiek zde­cy­du­jesz, udzielę ci popar­cia. Mam tylko nadzieję, że oka­żesz jesz­cze tro­chę cier­pli­wo­ści, nim znaj­dziemy kogoś, kto będzie mógł cię zastą­pić na sta­no­wi­sku cie­nia pro­gno­styczki.

– Z pew­no­ścią nie odejdę wcze­śniej. – Woon odprę­żył się wyraź­nie po szyb­kiej zgo­dzie Shae, choć w jego oczach na­dal można było dostrzec zakło­po­ta­nie. – Dzię­kuję, że oka­za­łaś mi zro­zu­mie­nie, Shae-jen.

Wstał i zatrzy­mał się na chwilę, jakby chciał powie­dzieć coś jesz­cze. Wresz­cie uśmiech­nął się blado i opu­ścił jej gabi­net. Słu­chała dźwię­ków dobie­ga­ją­cych z sąsied­nich sal oraz bok­sów i zada­wała sobie pyta­nie, jak to moż­liwe, że choć ota­czają ją setki ludzi, czuje się samotna.ROZDZIAŁ 4. FILAROWY ZA GRANICĄ

ROZ­DZIAŁ 4

FILA­ROWY ZA GRA­NICĄ

Maik Tar lubił mieć jakieś zaję­cie, nawet jeśli ozna­czało to, że musi wyru­szyć na drugi koniec świata i zna­leźć się na łódce w Zatoce Whit­tinga w samym środku espeń­skiej zimy. Kon­kretne zada­nia – zdo­by­cie fał­szy­wego pasz­portu, zała­twie­nie for­mal­no­ści, poroz­ma­wia­nie z odpo­wied­nimi ludźmi, pla­no­wa­nie, zała­twie­nie łódki i sprzętu – powstrzy­my­wały go przed nad­uży­wa­niem alko­holu i ule­ga­niem kosz­mar­nym nastro­jom. Wresz­cie, gdy wszystko było już gotowe, nad­cho­dziły ocze­ki­wa­nie, adre­na­lina i inten­sywny impuls gwał­tow­nej satys­fak­cji. Hilo-jen ufał mu bar­dziej niż komu­kol­wiek innemu. Zada­nie, które mu zle­cił, było trudne i wyma­gało bru­tal­no­ści, a nikt inny nie mógłby być tak wytrwały, sku­teczny i dys­kretny jak on. Ta świa­do­mość była dla Tara pocie­sze­niem nawet w naj­trud­niej­szych momen­tach.

Powie­dziano mu, że w ruchli­wych let­nich mie­sią­cach łodzie wyciecz­kowe i pry­watne sta­teczki wypeł­niają cały port i cią­gle pły­wają w górę i w dół Cam­res, ale póź­nym wie­czo­rem i po sezo­nie nie powinni spo­tkać na rzece żad­nych innych jed­no­stek. Przy­tu­py­wał i dmu­chał w zło­żone dło­nie, prze­kli­na­jąc absur­dalne zimno. Nie­wy­raźny zarys nabrzeża zni­kał już za nimi.

– Jeste­śmy wystar­cza­jąco daleko! – zawo­łał do sie­dzą­cego w kabi­nie Sammy’ego, gdy brzeg nie­mal znik­nął mu z oczu. – Wyłącz sil­nik.

Łódź koły­sała się lekko w ciem­no­ści. Tar zszedł pod pokład, pochy­la­jąc głowę i trzy­ma­jąc się porę­czy. Pod sufi­tem kabiny paliły się dwie poma­rań­czowe żarówki, a pod­łogę pokry­wały płachty z mate­riału i czar­nego pla­stiku. Pośrodku sie­dział męż­czy­zna przy­wią­zany do czar­nego alu­mi­nio­wego leżaka. Gdy Tar po raz pierw­szy zoba­czył Wil­luma „Chu­dziaka” Reamsa, był on ubrany w ciem­no­szary gar­ni­tur, na gło­wie miał fil­cowy kape­lusz i sie­dział u boku szefa Krom­nera w Rezy­den­cji Tho­ricka. Teraz był nagi do pasa, deli­katne ciemne wło­ski na piersi ster­czały mu od gęsiej skórki, twarz miał posi­nia­czoną po bru­tal­nym trans­por­cie i kne­blu, który teraz zdjęto. Ścią­gnięto mu też buty i skar­petki, a palce bosych stóp pod­ku­liły się z zimna.

– Jak leci? – zapy­tał Tar.

Kuno klę­czał przy wiel­kiej meta­lo­wej wan­nie, mie­sza­jąc beton małą łopatą. Przy­kuc­nął i otarł czoło urę­ka­wicz­nioną dło­nią.

– Przy takim zim­nie będzie dłu­żej schło – poskar­żył się.

– W szafce jest grzej­nik. Możemy go włą­czyć.

Tar wyjął urzą­dze­nie i pod­łą­czył do prądu. Wszystko poszłoby szyb­ciej, gdyby miał wię­cej ludzi do pomocy, ale zabrał ze sobą tylko Sammy’ego i Kuna. Im mniej świad­ków, tym lepiej. Nie znał tych keko-espeń­skich zie­lo­nych kości i nie ufał im tak jak wła­snym ludziom. Wolałby, żeby byli z nim Doun albo Tyin, ale wystar­cza­jąco wiele kło­po­tów przy­spo­rzyło im stwo­rze­nie jed­nej fał­szy­wej toż­sa­mo­ści. Co wię­cej, Kaul Hilo pra­gnął zmi­ni­ma­li­zo­wać ryzyko i zacho­wać dobre sto­sunki z Dauk Losu­ny­inem, miej­sco­wym fila­rem. Dla­tego nie chciał wywo­ły­wać wra­że­nia, że klan Bez Szczy­tów pró­buje roz­cią­gnąć swą wła­dzę na Port Massy.

Reams rozej­rzał się po pomiesz­cze­niu z zim­nym gnie­wem i cał­ko­wi­tym bra­kiem zasko­cze­nia.

– Skur­wy­syń­skie keczki.

Tar sta­nął przed pacz­kow­cem i spoj­rzał na niego z góry.

– Wiesz, dla­czego się tu zna­la­złeś? – zapy­tał po espeń­sku.

Nie wła­dał tym języ­kiem zbyt dobrze, ale to nie była jego pierw­sza wizyta w tym kraju. Był tu z fila­rem, ponad trzy lata temu, a potem wra­cał jesz­cze kilka razy, by szko­lić miej­scowe zie­lone kości albo zała­twiać inte­resy dla klanu Bez Szczy­tów, i opa­no­wał espeń­ski w wystar­cza­ją­cym stop­niu, by sobie pora­dzić. Nie musiał mówić zbyt wiele.

Chu­dziak Reams otwo­rzył dło­nie, przy­wią­zane w nad­garst­kach do porę­czy leżaka.

– Sam uto­pi­łem sporo ludzi w rzece – przy­znał ponu­rym tonem. – Bóg wie, że nie bra­kuje takich, któ­rzy twier­dzili, że też zasłu­guję na taki los. – Popa­trzył na Tara z nie­sma­kiem. – Ale nie spo­dzie­wa­łem się, że to będą keczki. Jeste­ście źli z powodu Rohn Tora, ale nie zdo­ła­li­by­ście zro­bić tego sami.

– Rohn Toro jest jed­nym z powo­dów, to prawda – zgo­dził się Tar.

Sammy i Kuno byli przy­ja­ciółmi i pro­te­go­wa­nymi Rohna w śro­do­wi­sku keko-espeń­skich zie­lo­nych kości i od lat byli świad­kami bru­tal­nego nęka­nia Kekoń­czy­ków z Połu­dnio­wej Pułapki przez paczki. To oni pierwsi zja­wili się na miej­scu, gdy zamor­do­wano Rohna. Dla­tego byli teraz tutaj, by wymie­rzyć spra­wie­dli­wość za zgodą Dauk Losuna. Reams miał jed­nak rację. Jako nowy szef paczki z Połu­dnio­wego Brzegu był zbyt ostrożny i za dobrze strze­żony, by kto­kol­wiek, nawet zie­lone kości, mógł go porwać bez pomocy z wewnątrz.

– Wszyst­kie spenki są takie same – skwi­to­wał Tar. – Nikt nie może im ufać, nawet swoi.

Kuno prze­rwał mie­sza­nie betonu, odwró­cił się i wska­zał więź­nia koń­cem łopaty.

– Inni sze­fo­wie nie będą się smu­cić, kiedy znik­niesz, Chu­dziak – rzekł w płyn­nym espeń­skim. – Mały Jo Gas­son i Slat­te­ro­wie domy­ślają się, że to ty pomo­głeś wsa­dzić Krom­nera do pudła, a po tym, jak spro­wa­dzi­łeś na wszyst­kich poli­cję z powodu zamor­do­wa­nia Rohna i próby zabój­stwa dwóch kekoń­skich oby­wa­teli, pozbędą się cie­bie z wielką rado­ścią i zawrą pokój z nami.

– Krót­ko­wzroczne pojeby. Zwró­cili się prze­ciwko pacz­ko­wemu bratu, kiedy to bez­boż­nych kecz­ków i ich tru­jące kamie­nie powinno się zetrzeć z powierzchni ziemi. – Splu­nął na pod­łogę. Palce jego nóg zro­biły się białe z zimna. – No to bierz­cie się do roboty.

Tar potrzą­snął głową.

– Zabi­łeś Rohn Tora. Naro­bi­łeś sobie wro­gów wśród pobra­tym­ców. Ale na tym nie koniec. Nie dla­tego tu jestem. – Zdjął płaszcz i odło­żył go na bok. Robiło się coraz cie­plej. Pod­wi­nął rękawy i wyjął karam­bit z pochwy wiszą­cej u pasa. – Omal nie zamor­do­wa­łeś mojej sio­stry. Teraz ma trud­no­ści z cho­dze­niem i mówie­niem. Nie masz poję­cia, kim jest, ani kim ja jestem, prawda? Nie­ważne. Wystar­czy, że wiesz, że dla klanu Bez Szczy­tów to sprawa oso­bi­sta.

Chu­dziak Reams był pacz­kow­cem przez całe doro­słe życie i wszy­scy w pół­światku Port Massy uwa­żali go wyjąt­ko­wego twar­dziela. Tar jed­nak Postrzegł jego zwie­rzęcy strach, gdy Reams prze­su­nął spoj­rze­nie z zakrzy­wio­nego noża na nazna­czoną sza­leń­stwem twarz zie­lo­nej kości.

– Kuno, idź na pokład, do Sammy’ego – roz­ka­zał Tar, prze­cho­dząc na kekoń­ski. – Wezwę was, kiedy będę was potrze­bo­wał.

Młod­szy męż­czy­zna się zawa­hał.

– Maik-jen – ode­zwał się nie­pew­nie, obli­zu­jąc suche wargi. – Dauk Losun powie­dział, że powin­ni­śmy być szybcy i ostrożni. Rohn-jen zawsze…

Tar odwró­cił gwał­tow­nie głowę. Sza­lony blask w jego roz­sze­rzo­nych źre­ni­cach i nóż, który trzy­mał w dłoni, powstrzy­mały Kuna przed dal­szymi sprze­ci­wami. Keko-Espeń­czyk odło­żył łopatę, zdjął robo­cze ręka­wice i nakrył meta­lową wannę wil­gotną płachtą, żeby beton nie zaschnął. Potem szybko wyszedł na pokład, tylko raz rzu­ca­jąc za sie­bie zalęk­nione spoj­rze­nie.

Tar zwró­cił się ku przy­wią­za­nemu do leżaka męż­czyź­nie, który nie był już dla niego Wil­lu­mem Ream­sem. Nie był nikim, tylko kolej­nym wro­giem klanu, jedną z wężo­wych głów wie­lo­gło­wej bestii. Klan miał bar­dzo wielu wro­gów i w umy­śle Tara wszy­scy oni byli jed­nym. Łączyła ich jedna strasz­liwa cecha i w pew­nym sen­sie wszy­scy byli tacy sami. Nie powinni być w sta­nie ranić i zabi­jać potęż­nych zie­lo­nych kości. Ludzi, któ­rzy byli lepsi od nich, takich jak Maik Kehn. Ale cza­sami ich zabi­jali. To oni byli odpo­wie­dzialni za pustkę, która podą­żała wszę­dzie za Tarem, odkąd sobie uświa­do­mił, że już ni­gdy nie zoba­czy brata ani z nim nie poroz­ma­wia. Kiedy męż­czy­zna na leżaku zaczął wrzesz­czeć, Tar miał wra­że­nie, że sły­szy wła­sne krzyki, wyra­ża­jące jego wła­sne uczu­cia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: