Dziedzictwo Jadeitu. Saga o Zielonych Kościach. Tom 3 - ebook
Dziedzictwo Jadeitu. Saga o Zielonych Kościach. Tom 3 - ebook
W Dziedzictwie jadeitu, niezwykle wciągającym ostatnim tomie Sagi zielonych kości, rodzeństwo Kaulów walczy z konkurencyjnych klanami o honor oraz władzę nad metropolią inspirowaną miastami Azji Wschodniej. Jadeit, tajemnicza magiczna substancja, ongiś dostępna wyłącznie dla wojowników zielonej kości z Kekonu, budzi obecnie zainteresowanie na całym świecie. Wszyscy pożądają niezwykłych możliwości, jakie daje – od tradycyjne zainteresowanych takimi sprawami rządów, najemników i królów zbrodni, aż po nowych uczestników tej gry, takich jak lekarze, sportowcy i studia filmowe. Walka o jadeit toczy się na wielu frontach i staje się coraz bardziej krwawa. Rodzina Kaulów nigdy już nie będzie taka sama. Zmęczeni wojną i licznymi tragediami Kaulowie muszą się borykać z resentymentami i starymi ranami. Ich przeciwnicy stają się coraz potężniejsi, a krajowi zagrażają walki frakcyjne oraz cudzoziemskie wpływy. Klan musi się nauczyć odróżniać przyjaciół od wrogów, zapomnieć o dawnych rywalizacjach i być gotowy na straszliwe poświęcenia… ale niezniszczalne więzy krwi i lojalności mogą nie wystarczyć, by ocalić klany zielonych kości oraz kraj, którego przysięgły bronić.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67793-69-8 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Klany
zielonych kości
A także
ich współpracownicy i wrogowie
Klan Bez Szczytów
Kaul Hiloshudon – filar
Kaul Shaelinsan – prognostyczka
Emery Anden – Kaul przez adopcję
Kaul Maik Wenruxian – żona Kaul Hila, kamiennooka
Kaul Lanshinwan – były filar klanu, starszy brat Hila; nie żyje
Kaul Nikoyan – syn Kaul Lana, adoptowany syn Hila i Wen
Kaul Rulinshin – syn Hila i Wen, kamiennooki
Kaul Jayalun – córka Hila i Wen
Juen Nurendo – róg
Juen Imriejin – żona rogu
Juen Ritto, Juen Din – bliźniaczy synowie rogu
Maik Tarmingu – filarowy
Maik Kehnugo – były róg; nie żyje
Maik Sho Linalin – wdowa po Kehnie
Maik Camiko – syn Kehna i Liny
Lott Jinrhu – pięść klanu
Woon Papidonwa – cień prognostyka
Woon Ro Kiyalin – żona Woon Papiego
Hami Tumashon – zaklinacz deszczu
Hami Yasuto – syn Hami Tumy
Terun Bintono – szczęściodawca
Luto Tagunin – szczęściodawca
Kaul Seningtun – Płomień Kekonu, patriarcha rodziny, nie żyje
Kaul Dushuron – syn Kaul Sena, ojciec Lana, Hila i Shae, nie żyje
Kaul Wan Riamasan – wdowa po Kaul Du, matka Lana, Hila i Shae
Yun Dorupon – były prognostyk, zdrajca; nie żyje
Haru Eynishun – była żona Kaul Lana; nie żyje
Kyanla – gosposia w rezydencji Kaulów
Sulima – gosposia w rezydencji Kaulów
_Inne pięści i palce_
Vuay Yuduo – pierwsza pięść Juen Nu
Iyn Roluan – pięść wysokiej rangi
Vin Solunu – pięść wysokiej rangi, mający talent do Postrzegania
Dudo, Tako – osobiści strażnicy Kaul Maik Wen
Hejo, Ton, Suyo, Toyi – pięści z klanu
Kitu, Kenjo, Sim – palce z klanu
_Przyszłe zielone kości_
Mal Ging – uczeń w Akademii Kaul Du, kolega z klasy Jai
Noyu Hanata – uczennica w Akademii Kaul Du, koleżanka z klasy Jai
Noyu Kaincau – starszy brat Noyu Hany
Eiten Ashasan – córka byłej pięści, dziedziczka gorzelni Przeklęte Piękno
Teije Inno – odległy kuzyn rodziny Kaulów
_Ważni latarnicy_
Pan Une – właściciel restauracji Podwójne Szczęście
Pani Sugo – właścicielka Klubu dla Dżentelmenów Boski Bez
Fuyin, Tino, Eho – latarnicy z branży detalicznej
Klan Góra
Ayt Madashi – filar
Iwe Kalundo – prognostyk
Nau Suenzen – róg
Ayt (Koben) Atosho – bratanek Ayt Mady
Koben Yirovu – głowa rodziny Kobenów
Koben Tin Bettana – żona Koben Yira
Koben Ashitin – pięść, syn Yira i Bett
Koben Oponyo – latarnik, wujek Ayt Ata
Sando Kintanin – pięść, kuzyn Ayt Ata
Aben Sorogun – pięść wysokiej rangi
Niru Vononu – pięść niskiej rangi
Gont Aschentu – były róg klanu; nie żyje
Ven Sandolan – były latarnik klanu; nie żyje
Ayt Yugontin – Włócznia Kekonu, adopcyjny ojciec Mady, Ima i Eoda; nie żyje
Ayt Imminsho – adoptowany starszy syn Ayt Yu; nie żyje
Ayt Eodoyatu – adoptowany drugi syn Ayt Yu; nie żyje
Tanku Ushijan – były róg z czasów Ayt Yugontina; nie żyje
Tanku Dingumin – pięść, syn Tanku Ushijana
Pomniejsze klany
Jio Wasujo – filar klanu Jedność Sześciu Dłoni
Jio Somusen – róg klanu Jedność Sześciu Dłoni
Tyne Retubin – prognostyk klanu Jedność Sześciu Dłoni
Sangun Yentu – filar klanu Jo Sun
Icho Danjin – szwagier Sangun Yena
Icho Tennsuno – pięść z klanu Jo Sun
Durn Soshunur – filar klanu Czarny Ogon
Ruch Bezklanowa Przyszłość
Bero – przestępca
Gurino – członek założyciel RBP
Otonyo – członek założyciel RBP
Tadino – członek RBP, właściciel baru w klubie Mała Persymona
Ema – nowa członkini RBP
Vasti Eya Molovni – nekolva, agent z Ygutanu
Inni na Kekonie
Jim Sunto – były Anioł Marynarki z Republiki Espenii
Guim Enmeno – kanclerz Rady Książęcej Kekonu, wierny Górze
Generał Ronu Yasugon – główny doradca wojskowy Rady Książęcej
Canto Pan – przewodniczący Kekońskiego Sojuszu Jadeitowego
Son Tomarho – były kanclerz Rady Książęcej; nie żyje
Ren Jirhuya – artysta
Sian Kugo – producent filmowy i współwłaściciel Wybrzeża Kin
Toh Kitaru – prezenter prowadzący wiadomości w Kekońskiej Stacji Państwowej
Dano – student z Królewskiego Uniwersytetu Jan
Lula – kurtyzana
Doktor Timo, Doktor Yon – lekarze zielonej kości
Mistrz Aido – prywatny nauczyciel jadeitowych dyscyplin
Wielki Instruktor Le – dyrektor Akademii Kaul Dushurona
_Przedstawiciele rządu espeńskiego_
Galo – agent wywiadu Republiki Espenii
Berglund – agent wywiadu Republiki Espenii
Ara Lonard – ambasador Republiki Espenii w Kekonie
Pułkownik Jorgen Basso – dowódca Bazy Marynarki Wojennej na Eumanie
_W Espenii_
_Keko-Espeńczycy_
Dauk Losunyin – filar Południowej Pułapki
Dauk Sanasan – żona Dauk Losuna, jego „prognostyczka”
Dauk Corujon – „Cory”, syn Losuna i Sany, prawnik
Dauk Kelishon – „Kelly”, siostra Cory’ego. Wicesekretarz Departamentu Przemysłu
Sammy, Kuno, Tod – zielone kości z Port Massy
Remi Jonjunin (Jon Remi) – przywódca zielonych kości w Resville
Migu Sunjiki – przywódca zielonych kości w Adamont Capita
Hasho Bakuta – przywódca zielonych kości w Evenfield
Pan i Pani Hian – rodzina goszcząca kiedyś Emery Andena
Rohn Torogon – dawny „róg” Południowej Pułapki: nie żyje
Danny Sinjo – sportowiec i aktor
_Paczki_
Willum „Chudziak” Reams – szef paczki z Południowego Brzegu
Joren „Mały Jo” Gasson – szef paczki z Baker Street
Rickart „Cwany Ricky” Slatter – szef paczki z Wormingwood; siedzi w więzieniu
Blaise „Byk” Kromner – były szef paczki z Południowego Brzegu; siedzi w więzieniu
_Inni w Espenii_
Doktor Elan Margen – starszy rangą naukowiec w Centrum Badań Medycznych Dempheya
Rigly Hollin – współudziałowiec i wiceprezes WBH Focus
Walford, Berrett – inni współudziałowcy WBH Focus
Art Wyles – prezes korporacji Anorco Global Resources
Deputowany Blake Sonnen – przewodniczący Narodowej Rady Zdrowia
Doktor Gilspar – sekretarz Espeńskiego Towarzystwa Lekarskiego.
W innych miejscach
Iyilo – przemytnik jadeitu, szef Ti Pasuiga; Wyspy Uwiwa
Guttano – kierownik Studia Filmowego Światło Diamentu; Szotar
Choyulo – szef barukańskiego gangu Faltów; Szotar
Batiyo – członek barukańskiego gangu Faltów; Szotar
Sel Lucanito – potentat przemysłu rozrywkowego, właściciel Spektaklu Numer Jeden; Marcucuo
Falston – espeński żołnierz
Hicks – espeński żołnierzROZDZIAŁ 1. BEZKLANOWI
ROZDZIAŁ 1
BEZKLANOWI
Poczwórna Wygrana – kasyno połączone z hotelem – nie sprawiała wrażenia najlepszego miejsca na rozpoczęcie rewolucji. Była dogodnym celem wyłącznie dlatego, że Bero tu pracował i wiedział, jak ominąć straże. Cały Janloon drżał z zimna po nagłym nadejściu najchłodniejszej i najbardziej wilgotnej zimy od dziesięcioleci, ale jasne światła i zgiełk kasyna bez chwili przerwy wabiły grających o wysokie stawki hazardzistów oraz zagranicznych turystów, a ich pieniądze napełniały kufry klanu Bez Szczytów. Dzisiaj jednak tak nie będzie.
Dziesięć minut przed południem Bero pojawił się w kasynie z wózkiem bagażowym z trzema walizkami i wepchnął go do windy. Było w niej trzech biznesmenów pogrążonych w ożywionej rozmowie.
– Góra oferuje mi daninę niższą o piętnaście procent – mówił jeden z nich.
– Kaulowie nie mogą temu dorównać – poskarżył się łysy mężczyzna w granatowym garniturze. – A mimo to nadal oczekują ode mnie, że będę w stanie konkurować z zagranicznymi franczyzami, które wyrastają wszędzie jak chwasty z powodu umów handlowych, jakie narzucili krajowi.
Pierwszy biznesmen skrzywił się z niezadowoleniem.
– Zatem wolisz płacić daninę Ayt Madzie?
– To żądna władzy morderczyni, ale co z tego? Wszyscy oni tacy są. Zrobiła to, co musiała, żeby utrzymać kontrolę nad Górą – wtrącił trzeci z nich, mocno opalony. – Przynajmniej stawia na pierwszym miejscu interesy Kekonu, a teraz wreszcie wybrała następcę. Myślę, że…
Drzwi windy, które zaczęły już się zamykać, otworzyły się ponownie i do środka weszło dwóch cudzoziemców. Zajęli ostatnie wolne miejsce, obok wózka Bera. Byli ubrani po cywilnemu, ale nie wyglądali na turystów. Biznesmeni umilkli, spoglądając na obcych z uprzejmą podejrzliwością. W Janloonie roiło się ostatnio od przedstawicieli zagranicznych rządów i korporacji.
Winda zjechała na parking. Gdy wszyscy już z niej wyszli, Bero wytoczył swój wózek wraz z jego zawartością na zewnątrz i spojrzał na zegarek. Zielone kości z klanu Bez Szczytów uważnie obserwowały zyskowne kasyna na ulicy Dla Ubogich, ale w dzielnicy nie było ich aż tak wiele. Eitena, który dał Berowi zatrudnienie w Poczwórnej Wygranej, nie było dziś w robocie. Bero przez wiele tygodni obserwował harmonogram pracy ochroniarzy i wiedział, że w samo południe w kasynie nie będzie żadnego z jadeitowych wojowników klanu Bez Szczytów. Rzecz jasna, gdy już zacznie się zamieszanie, zaraz się zjawią. Dlatego szybkość miała kluczowe znaczenie.
Obok niego zatrzymała się furgonetka. Siedzący za kierownicą Tadino wyskoczył z niej błyskawicznie. Jadący z tyłu Otonyo i Guriho podążyli za nim. Bero raczej nie lubił trzech Oortokanów, za ich cudzoziemski akcent i brzydkie ygutańskie ubrania – zwłaszcza Tadina, który miał ostry, szczekliwy głos oraz wąską twarz kojarzącą się z polującym na szczury terierem. Niemniej byli to jedyni znani mu ludzie, którzy nienawidzili klanów zielonych kości równie mocno jak on i pragnęli ich całkowitego upadku.
– Nikt nas nie zatrzymywał ani nie zadawał żadnych pytań – pochwalił się Tadino.
Nawet gdyby ktoś się nimi zainteresował, w furgonetce nie było broni ani żadnych podejrzanych materiałów. Bero zdjął walizki z wózka i rzucił je na ziemię. Guriho, Otonyo i Tadino wyjęli ich zawartość – maski gazowe, pojemniki z farbą w aerozolu, łomy, pistolety oraz pojemniki z gazem łzawiącym.
Gdy już wyposażyli się w to wszystko, Bero otworzył kluczem dla pracowników drzwi na schody biegnące przy szybie windy. Po wejściu na górę otworzył kolejne drzwi. Za nimi znajdował się wyłożony dywanami korytarz biegnący za kuchnią kasyna.
Tadino uśmiechnął się i włożył maskę gazową. Guriho oraz Otonyo klepnęli się nawzajem po plecach i podążyli za jego przykładem. Ten pierwszy męczył się przez moment, nim zdołał wepchnąć do maski swą bujną brodę. Potem popędzili przed siebie, nie oglądając się na Bera. Otonyo wtoczył do kuchni jeden z pojemników z gazem łzawiącym, a Tadino rzucił drugi na podłogę kasyna. Jego zawartość zaczęła wydostawać się z sykiem na zewnątrz. Bero przycisnął się do drzwi, by nikt go nie zauważył. Rozległy się krzyki, a potem odgłosy kaszlu i wymiotów oraz tupot nóg.
Gdy padł strzał, hałasy zaczęły się na dobre – krzyki przerażenia na górze, spadające na podłogę talerze i przewracane meble, brzęk tłuczonego szkła, metaliczny łoskot drzwi ewakuacyjnych oraz szybki furkot obrotowych drzwi wejściowych. Klienci Poczwórnej Wygranej uciekali pośpiesznie przed gazem, wypadając w panice z ciepłej, wygodnej sali na ulicę Dla Ubogich.
Bero zasłonił bandaną nos i usta, a potem wyjrzał zza rogu na klatkę schodową. Nadal otaczało go okropnie dużo hałasu, ale kłęby dymu utrudniały mu obserwację. Trochę żałował, że nie sieje chaosu razem z innymi – nie strzela w powietrze, nie wymachuje łomem, tłukąc szyby, nie niszczy ścian ani mebli. Szkody się naprawi, ale koszty obciążą klan Bez Szczytów. Upokorzą go, a jednocześnie przedstawią swe stanowisko w sposób, którego nie można będzie zignorować. Bero skrzywił się z niezadowoleniem. Był odważniejszy od swoich towarzyszy i miał gęstszą krew. Robił rzeczy, na myśl o których te oortokańskie kundle zeszczałyby się ze strachu.
Cofnął głowę na klatkę schodową i zamknął drzwi. Niczego nie udowodni, stercząc tu dłużej. Jeśli zielone kości się zjawią, połamią nogi durniom, których uda im się złapać. Bero już zbyt wiele razy uniknął podobnego losu. Cenił własne kończyny. Kiedyś miał jadeit i tyle błysku, że mógł dobrze żyć z jego sprzedaży. Niestety te czasy minęły. Nienawidził klanów, ale potrzebował tej roboty.
Drzwi otworzyły się z hukiem i trzej mężczyźni wypadli chwiejnym krokiem na klatkę schodową. W ich oczach błyszczało szaleństwo, włosy mieli przepocone i dyszeli ciężko. Bero popędził razem z nimi na parking. Pierwszy dotarł na dół i schował się za rogiem, gdy otworzyły się drzwi pobliskiej windy i wybiegła z niej szóstka uciekających pracowników kasyna. Kiedy się oddalili, nacisnął alarm, by winda nie mogła wrócić na górę, po czym wyprowadził swych towarzyszy z klatki schodowej. Zdjęli maski gazowe i wrzucili ekwipunek do walizek.
– Przez dwa tygodnie siedźcie cicho. Potem spotkamy się w Małej Persymonie – przypomniał im Guriho, gdy wsiedli do furgonetki.
Pojazd opuścił parking i Bero został sam.
Podjechał wózkiem do zsypu i wrzucił do niego walizki z obciążającą go zawartością. Upewnił się, że jego służbowy uniform się nie pobrudził, i udał się na codzienną przerwę śniadaniową. Wrócił po trzydziestu minutach. Pod Poczwórną Wygraną stały dwa radiowozy i samochód strażacki, a po chodniku spacerowały trzy zielone kości z klanu Bez Szczytów. Zmuszeni do opuszczenia pokojów goście hotelowi marzli na chodniku, czekając, aż pozwolą im wrócić. Bero schował ręce do kieszeni i czekał razem z nimi, starannie ukrywając uśmiech. Po wewnętrznej stronie szklanych drzwi wejściowych kasyna napisano czerwoną farbą: PRZYSZŁOŚĆ JEST BEZKLANOWA.ROZDZIAŁ 3. NIECZYTELNE CHMURY
ROZDZIAŁ 3
NIECZYTELNE CHMURY
Gdy jej brat wyszedł z pokoju, Shae usiadła ciężko na jednym z krzeseł stojących najdalej od ciała Fuyin Kana i wsparła czoło na dłoniach. Nie było jej winą, że na koniec obiadu wyciągnięto noże i przelano krew. Powtarzała to sobie raz po raz, ale te płytkie słowa pocieszenia w niczym jej nie pomagały.
Była prognostyczką. Jej zadaniem było wyprzedzać wszystkich o krok. Prognostyk czyta w chmurach, jak mówiło stare powiedzenie. Dzisiaj instynkt Hila okazał się trafniejszy niż jej przemyślany osąd. Odczuła go bardzo boleśnie. Było też prawdą, że umowy handlowe z Espenią, które zawarła, przyniosły korzyści klanowi Bez Szczytów, lecz jednocześnie naraziły kekońskie firmy na dodatkową zagraniczną konkurencję. Przyczyniła się do kłopotów Fuyina i nie mogła mieć do niego pretensji o nienawiść, jaką czuł. Jej obowiązkiem było podtrzymywanie lojalności latarników klanu, żeby jej brat nie musiał ich zabijać.
Woon przykucnął przy krześle Shae i położył dłoń na jej kolanie. Dzięki bogom nie został ranny podczas walki. Jej szef sztabu rzadko robił cokolwiek bez zastanowienia, ale w chwili gdy Fuyin wyciągnął pistolet, odruchowo spróbował ją osłaniać, mimo że nosiła więcej jadeitu niż on. Nie była pewna, czy powinna mu za to dziękować, czy raczej go skarcić.
– Shae-jen, postąpiłaś właściwie, próbując zawrzeć kompromis – rzekł cicho cień prognostyczki. – To Fuyin doprowadził do wybuchu przemocy, zapewne w zamian za sporą zapłatę.
– To była pułapka typowa dla Ayt Mady – zgodziła się z przygnębieniem w głosie. – Gdyby klan Bez Szczytów ustąpił przed żądaniami latarników, czekałaby nas finansowa ruina. A gdybyśmy pozwolili im bez przeszkód opuszczać klan, nasz upadek nastąpiłby jeszcze szybciej. – Uniosła głowę. Po śmierci Fuyina i ujawnieniu jego zdrady otworzyły się przed nimi inne opcje. – Nadal możemy skorzystać na tej awanturze, jeśli będziemy działać szybko i dopilnujemy, by majątek Fuyina pozostał własnością klanu.
Jej szef sztabu skinął głową.
– Na szczęście filar nie zgodził się na pojedynek – stwierdził. Zwycięzca pojedynku czystej klingi mógł sobie wziąć jadeit pokonanego, ale nie miał prawa tknąć jego rodziny ani majątku. – Możemy opłacić spadkobierców Fuyina i sprzedać fragmenty jego firmy za obniżoną cenę innym naszym latarnikom zajmującym się handlem detalicznym. To z pewnością ich udobrucha. W tym tygodniu skontaktuję się z najważniejszymi z nich i porozmawiam z nimi osobiście.
To upewni ich, że propozycja jest autentyczna i pochodzi prosto z Biura Prognostyka. Zdrajca nie żyje, a wszystko, co stworzyli on i jego rodzina, przypadnie tym, którzy dochowali wierności.
– Dziękuję, Papi-jen. – Shae położyła dłoń na jego dłoni. – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
Mięśnie jej ramion rozluźniły się nieco, choć nadal czuła ucisk w klatce piersiowej, wywołany ostrymi słowami Hila. Ataki ze strony brata nie były dla niej nowością, ale kiedy poprzednio było między nimi aż tak źle, mogła uciec na dwa lata za granicę. Teraz musiała współpracować z Hilem w kierowaniu klanem, a jednocześnie tolerować to, że jej unika i ciągle ma o coś do niej pretensję. Nie mogła nawet twierdzić, że na to nie zasłużyła. Ukrywała tajemnice przed filarem, sprzeciwiła się jego woli, rozkazała Andenowi i Wen zrealizować plan zamachu, co omal nie doprowadziło do ich śmierci.
Hilo miał rację również w innej sprawie. Nie miała pojęcia, dlaczego Ayt wygrywa, i nie wiedziała, jak ją powstrzymać.
Personel restauracji zamknął dostęp do ich sali. Tar i Iyn wynieśli ciało Fuyina drzwiami na zaplecze, żeby nie niepokoić pozostałych gości, a pan Une zjawił się tu w towarzystwie Juena, by poddać oględzinom uszkodzenia ścian i opraw oświetleniowych. Klan będzie musiał mu je zrekompensować. Kelnerzy pośpiesznie zabrali splamiony krwią obrus i sprzątnęli porozrzucane jedzenie.
– Powinniśmy wracać do biura. – Shae wstała z wysiłkiem. – Hami pewnie już na nas czeka.
***
Hami Tumashon bardzo się zmienił od czasu ich ostatniego spotkania. Po trzech i pół roku pobytu za granicą przybrał na wadze, przyswoił też sobie pewne espeńskie zwyczaje. Zjawił się w Biurze Prognostyka w koszulce sportowej pod marynarką i popijał kawę z gałką muszkatołową z przesadnie wielkiego kubka termicznego. Shae zauważyła też natychmiast, że nie włożył z powrotem jadeitu. Pod nieobecność swej silnej aury przypominał wersję samego siebie ze świata równoległego.
Przed laty Shae również zdjęła jadeit, potem znowu go włożyła, a następnie straciła znaczną jego część w gwałtownym starciu. Zadała sobie pytanie, czy przy każdym z tych traumatycznych zwrotów w jej życiu rzeczywiście nie doszło do rozszczepienia rzeczywistości. Być może w jakimś alternatywnym świecie inna Shae podążyła odmienną drogą, a kobieta, którą była ona, wydawałaby się mieszkańcom owego świata niepokojąco obcym zamiennikiem.
Kiedy oboje z Woonem byli w Podwójnym Szczęściu, do głównej sali konferencyjnej biura dostarczono obiad, by wszyscy pracownicy mogli uczcić triumfalny powrót Hamiego do Janloonu. Były pierwszy szczęściodawca rozbudował filię klanu w Port Massy. Zatrudniał teraz dwudziestu pracowników i niedawno przeniósł jej siedzibę do większego biura w śródmieściu. Zyski z interesów prowadzonych w Espenii wzrosły do imponujących ośmiu procent dochodów klanu, pomijając nawet wzrost miejscowych biznesów, które skorzystały na ułatwieniach importowo-eksportowych wprowadzonych przez klan. Było gorzką ironią, że zlikwidowali dzisiaj człowieka, który ucierpiał z powodu jedynego uśmiechu losu, jaki spotkał ostatnio klan Bez Szczytów.
– Terun Bin pracuje jak wół, a umysł ma bystry niczym górski potok. Poradzi sobie w Espenii – oznajmił Hami i usiadł obok Shae w części wypoczynkowej jej gabinetu.
Terun Bin miał być następcą Hamiego. Choć miał dopiero dwadzieścia osiem lat, już zdołał osiągnąć pozycję szanowanego szczęściodawcy wysokiej rangi. Niestety miał bardzo niewiele talentu do jadeitu, być może dlatego, że był w jednej czwartej Abukei, choć na to nie wyglądał i tylko niewiele osób o tym wiedziało. Nie uczył się w akademii sztuk walki, lecz w akademickim liceum, a jedyny jadeit, jaki nosił, zdobył dzięki prywatnemu szkoleniu. Za radą Woona Shae awansowała Teruna i wysłała go do Port Massy, gdzie fakt, że nie posiadał zieleni, nie będzie szkodził jego reputacji. Hami poświęcił ostatnie dwa miesiące na przygotowywanie go do przejęcia po nim kierownictwa.
– Osiągnąłeś nawet więcej, niż się spodziewałam – oznajmiła. – Terunowi trudno będzie wejść w twoje buty.
Skinęła na sekretarkę, nakazując jej przynieść herbatę. Nerwy nadal miała zszargane i cieszyła się, że bez jadeitu Hami nie zdoła Postrzec rozdygotania jej aury. Woon zapewne je wyczuwał, ale z pewnością nic nie zdradzi.
Jedynym, co się w Hamim nie zmieniło, była jego szczerość.
– Problem, przed jakim stoimy w Espenii, polega na tym, że jadeit nadal jest w tym kraju nielegalny. Terun tego nie zmieni, mimo że jest inteligentny i pracowity. A dopóki ta sytuacja się utrzymuje, wszystko, co zdołaliśmy tam zbudować, jest zagrożone. Gdybyśmy mieli to stracić, na dłuższą metę mogłoby to doprowadzić do zniszczenia całego klanu.
Woon siedział między nimi, na fotelu po prawej stronie Shae.
– Staramy się, by naszych interesów w Espenii nie można było połączyć ze związaną z jadeitem działalnością części klanu należącej do rogu – oznajmił. – Postaraliśmy się, by nie było żadnych prawnych związków.
– Tak, ale to wymaga sporego wysiłku i dodatkowych wydatków – zauważył Hami. – W ciągu tych lat nie raz próbowałem ściągnąć do Port Massy szczęściodawców z Janloonu, ale niektórzy odrzucili tę szansę, bo oni albo członkowie ich rodzin byli zielonymi kośćmi i nie chcieli zdjąć jadeitu, żeby przenieść się do Espenii. Problem nie ogranicza się przy tym do Biura Prognostyka. Wiele płacących nam daninę kekońskich firm chciałoby poszerzyć swoją działalność, ale ich pracownikom trudno jest latać do Espenii, ponieważ każda zielona kość musi starać się o wizę i rejestrować swój jadeit za każdym razem, gdy przybywa do tego kraju bądź go opuszcza, a nawet po tym wszystkim mogą tam spędzić tylko dwadzieścia dni rocznie.
Shae westchnęła. Wiedziała, że to trudny problem.
– Wciąż wynajmujemy nowych prawników, żeby znaleźli coś, co pozwoli nam zmienić tę sytuację.
– Ilu sponsorowanych przez klan studentów, których wysłaliśmy do Espenii, jest zielonymi kośćmi? Podejrzewam, że niezbyt wielu. Jaka rodzina chciałaby powierzyć na osiem lat syna albo córkę Akademii Kaul Dushurona, żeby opanowali jadeitowe dyscypliny, a potem wysłać ich do kraju, gdzie noszenie jadeitu jest przestępstwem? A przecież to zielone kości szczególnie chcielibyśmy sponsorować. To one są najbardziej lojalne wobec klanu. To one wrócą tu i wykorzystają zdobyte za granicą wykształcenie dla dobra klanu Bez Szczytów. – Wypuścił głośno powietrze. – Bezsensowne i oparte na ignorancji espeńskie prawo znacznie zwiększa dla nas koszty prowadzenia interesów w tym kraju.
Shae oplotła dłońmi filiżankę ciepłej herbaty, którą sekretarka postawiła na stoliku przed nią. Czuła się zniechęcona słowami Hamiego, choć nic z tego, co mówił, nie było dla niej zaskoczeniem. Ale były pierwszy szczęściodawca jeszcze nie skończył.
– A może się zrobić jeszcze gorzej, Kaul-jen – oznajmił, siorbiąc kawę. – Krążą pogłoski, że prawo może się znowu zmienić i wprowadzi się surowe kary dla espeńskich firm prowadzących interesy z podmiotami, które rząd ich kraju uzna za „organizacje przestępcze”. Ponieważ posiadanie jadeitu przez cywilów jest w Espenii nielegalne, mogą ogłosić, że klan Bez Szczytów jest taką organizacją. W ten sposób mogą nie tylko uniemożliwić innym firmom handlowanie z nami, lecz w najgorszym scenariuszu nawet całkowicie zakazać nam działalności w Espenii.
Woon odchylił z niedowierzaniem głowę do tyłu.
– Rząd Espenii kupuje od Kekonu jadeit do celów militarnych. Jeśli ogłoszą nas przestępcami z powodu czegoś, co jest elementem naszej kultury od tysiącleci, będą musieli uznać własny rząd za nielegalny!
Hami rozpostarł ręce.
– To Espeńczycy – wyjaśnił. – Robią, co tylko zechcą. Czemu hipokryzja miałaby im przeszkadzać? Używają pieniędzy i sprytnie sformułowanych praw w taki sam sposób, jak my jadeitowych dyscyplin. To dla nich rodzaj sztuki walki. Kiedy byłem w Espenii, słyszałem opowieść o właścicielu ziemskim sprzed kilku stuleci, który zabronił czerpania wody z jakiejś rzeki, by móc powiesić całą starszyznę pewnego miasteczka. Być może to tylko legenda, ale jestem skłonny w to uwierzyć.
Rozległo się pukanie do drzwi. Sekretarka Woona uchyliła je i wsunęła głowę do środka.
– Wybaczcie, że wam przerywam, ale dzwoni twoja żona, Woon–jen. Powiedziałam jej, że jesteś na zebraniu z prognostyczką, ale uparła się, że muszę cię znaleźć.
Woon skrzywił się z zażenowania i nietypowej dla niego irytacji.
– Powiedz jej, że zadzwonię później, chyba że to coś bardzo pilnego.
Sekretarka wycofała się, wyraźnie niezadowolona, i zamknęła drzwi.
– Przepraszam – rzekł do Shae i Hamiego.
– Nie ma za co. – Shae zerknęła z troską na swego zastępcę.
Chwilowa nerwowość zniknęła już z jego twarzy i mogłoby się wydawać, że wszystko jest w porządku, ale bardzo dobrze znała jego jadeitową aurę i Postrzegała cichy szum niepokoju, który nagle pojawił się w tle.
– I tak zaraz kończymy – oznajmiła i zwróciła się w stronę Hamiego. – Słusznie postąpiłeś, poruszając ten temat. Zgadzam się, że to długoterminowy problem i musimy stawić mu czoło, jest jednak zbyt skomplikowany, byśmy mogli poradzić sobie z nim w tej chwili. Czy uważasz, że masz wszystko, czego potrzebujesz, by urządzić się z powrotem w Janloonie i objąć nową pozycję, Hami-jen? – Z przyzwyczajenia zwróciła się do niego honorowym tytułem przysługującym zielonym kościom, mimo że nie nosił jadeitu. – Decyzja, czy znowu włożysz jadeit, należy oczywiście do ciebie – poprawiła się pośpiesznie, uświadamiając sobie swój błąd.
Lepiej niż ktokolwiek inny zdawała sobie sprawę, że to decyzja o osobistym charakterze, która może się okazać trudniejsza, niżby się zdawało.
Hami wydął wargi.
– Myślę, że to zrobię, ale nie natychmiast. Potrzebuję trochę czasu na załatwienie spraw rodzinnych i ponowne wdrożenie się w rutynę pracy, nim będę gotowy znowu nosić jadeit. – Rodzina Hamiego przeniosła się do nowego domu, a jego najstarszy syn miał wkrótce rozpocząć naukę w Akademii Kaul Dushurona. – Zapewne też nadal będę regularnie latał do Port Massy, żeby zapobiec prawnym trudnościom, o których rozmawialiśmy, więc z praktycznego punktu widzenia im mniej zielony będę, tym lepiej.
Od dziś Hami miał zostać klanowym zaklinaczem deszczu. To było nowe, niezbędne stanowisko stworzone przez Shae. Jej dawni koledzy ze Szkoły Biznesu Belforte’a mogliby użyć nazwy dyrektor do spraw inwestycji zagranicznych. Hami i kilku jego podwładnych będą odpowiedzialni za komunikację i koordynację działań między Biurem Prognostyka w Janloonie a filią klanu w Port Massy. Zajmą się też poszukiwaniem nowych szans biznesowych za granicą, co w tej chwili wydawało się ważniejsze niż kiedykolwiek dotąd.
– Miałaś rację, Kaul-jen – przyznał Hami. – Daleko od domu człowiek uczy się obywać bez jadeitu i po powrocie czuje się dziwnie. Pod pewnymi względami łatwiej jest nie być zielonym. Gdy włożę jadeit, będę musiał znowu stać się osobą pewnego rodzaju. – Żachnął się i wskazał pełnym ironii gestem na uwydatniający się brzuch. – Będę potrzebował wielu miesięcy, by wrócić do dawnej formy. I odzyskać jadeitowe umiejętności po tak długim czasie.
– Tak czy inaczej, jesteś dla klanu bezcenny, Hami-jen – odparła Shae, tym razem celowo używając honorowego tytułu. – Cieszę się z twojego powrotu.
– Potrzebujesz ode mnie czegoś jeszcze, Shae-jen? – zapytał Woon po wyjściu Hamiego. – Jeśli nie, zajmę się sprawą majątku Fuyina, o której rozmawialiśmy.
– Nie zapomnij najpierw zadzwonić do żony – powiedziała mu Shae, kiedy wstał, ale ten żartobliwy komentarz nie wywołał nawet lekkiego uśmieszku. – Papi-jen… czy wszystko w porządku? – zapytała. – W ostatnim tygodniu nie byłeś sobą.
Nie zamierzała poruszać tego tematu, ale jej cień sprawiał wrażenie zmęczonego, a na jego zwykle starannie wygolonej żuchwie pojawił się lekki zarost.
Woon skrzywił się i z zawstydzeniem potarł policzek. Jego aurę wypełnił impuls przygnębienia.
– Wybacz, Shae-jen. Zdaję sobie sprawę, że ostatnio nieco zaniedbywałem obowiązki. Postaram się wykonywać je lepiej.
– Nie chciałam cię krytykować – zapewniła Shae. – Nie zauważyła, by Woon ostatnio spisywał się gorzej, a współpracowała z nim na co dzień już od ponad sześciu lat. – Pytałam jako przyjaciółka. Jeśli nie chcesz tym rozmawiać, to nie ma sprawy.
Nagle zaniepokoiła się, że nie sformułowała tego dobrze – jakby jego problemy jej nie obchodziły albo obchodziły ją w niewystarczającym stopniu. Zabrzmiało to, jakby się broniła albo próbowała go przeprosić.
Woon się zawahał.
– Kiya znowu poroniła – powiedział cicho. Odwrócił wzrok, jakby wstydził się przyznać do tak osobistego nieszczęścia. – Zniosła to bardzo ciężko. I ja też.
Shae nie wiedziała, co na to odpowiedzieć.
– Przepraszam. Mogę ci jakoś pomóc? Potrzebujesz urlopu?
Szef jej sztabu pokręcił głową.
– Przeszliśmy przez to już wcześniej i wiem, że nic, co powiem albo zrobię, nie poprawi jej samopoczucia. W pracy mogę być użyteczny dla ciebie i dla klanu. Ale Kiya dzwoni do mnie kilka razy dziennie. Czasami się na mnie gniewa. Nie rozumie, że…
Przerwał nagle.
Shae mocno ścisnęła pustą filiżankę i odstawiła ją pośpiesznie, by nie pękła w jej dłoniach. Woon zapracowywał się dla niej nieustannie. Polegała na nim bardziej niż na kimkolwiek innym. Nie chodziło tylko o to, że pomagał przekonać do jej pomysłów biznesową stronę klanu. Był też dla niej doradcą, a przy tym nieustannie rzucał jej wyzwania. Wiedziała też jednak, że jego żonie z pewnością nie jest łatwo. Rzadko spędzał z nią czas i nie poświęcał jej tyle uwagi, na ile zasługiwała, a w dodatku nieustannie był blisko innej kobiety – nawet jeśli była ona prognostyczką klanu.
Shae pragnęła powiedzieć coś szczerego, co dodałoby mu odwagi, ale pytanie o Kiyę byłoby krępujące. Podejrzewała, że żona Woona jej nie lubi. Wyciągnęła rękę i uścisnęła ramię przyjaciela. Miała nadzieję, że potraktuje to jako gest zrozumienia.
Mięśnie jego ramienia naprężyły się pod jej dotykiem. Osunął się z powrotem na fotel, z którego przed chwilą wstał, wsparł łokcie na kolanach i przez chwilę wpatrywał się w podłogę, nim wreszcie spojrzał jej w oczy. Kiedy się martwił albo głęboko zamyślał, po prawej stronie jego czoła pojawiał się niewielki dołeczek. Shae często kusiło, by dotknąć go i wygładzić kciukiem.
– Shae-jen… ta praca… nie sprzyja życiu rodzinnemu… Prognostyk zawsze myśli o klanie, a jego cień musi przede wszystkim mu służyć. – Przez jego silną jadeitową aurę przebiegły lekkie zmarszczki przygnębienia. – Nie chciałem mówić ci o tym w taki sposób, ale jeśli będę zwlekał, to wcale nie stanie się łatwiejsze. Myślę, że pora już, bym pomyślał o przeniesieniu się na inne stanowisko.
Zmusiła się do skinienia głową.
– Oczywiście, potrafię to zrozumieć. – Jej słowa nie zabrzmiały przekonująco. Nie potrafiła udawać, że cieszy się z tej perspektywy. – Wybacz, że nie uświadomiłam sobie, iż potrzebujesz zmiany. Prosiłeś o nią kilka lat temu, ale w rezultacie zostałeś tutaj dłużej, niż miałam prawo tego oczekiwać.
Jego twarz się zaczerwieniła.
– Sytuacja była wtedy… inna. I nie chodzi o to, że chcę odejść. Zastanawiałem się nad tym, co będzie lepsze dla mojego małżeństwa. Gdybym myślał tylko o sobie, nigdy nie przyszłoby mi to do głowy.
Uśmiechnęła się, choć kosztowało ją to sporo wysiłku.
– Zastanowimy się nad tym, jakie zajęcie byłoby dla ciebie najbardziej odpowiednie. Cokolwiek zdecydujesz, udzielę ci poparcia. Mam tylko nadzieję, że okażesz jeszcze trochę cierpliwości, nim znajdziemy kogoś, kto będzie mógł cię zastąpić na stanowisku cienia prognostyczki.
– Z pewnością nie odejdę wcześniej. – Woon odprężył się wyraźnie po szybkiej zgodzie Shae, choć w jego oczach nadal można było dostrzec zakłopotanie. – Dziękuję, że okazałaś mi zrozumienie, Shae-jen.
Wstał i zatrzymał się na chwilę, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze. Wreszcie uśmiechnął się blado i opuścił jej gabinet. Słuchała dźwięków dobiegających z sąsiednich sal oraz boksów i zadawała sobie pytanie, jak to możliwe, że choć otaczają ją setki ludzi, czuje się samotna.ROZDZIAŁ 4. FILAROWY ZA GRANICĄ
ROZDZIAŁ 4
FILAROWY ZA GRANICĄ
Maik Tar lubił mieć jakieś zajęcie, nawet jeśli oznaczało to, że musi wyruszyć na drugi koniec świata i znaleźć się na łódce w Zatoce Whittinga w samym środku espeńskiej zimy. Konkretne zadania – zdobycie fałszywego paszportu, załatwienie formalności, porozmawianie z odpowiednimi ludźmi, planowanie, załatwienie łódki i sprzętu – powstrzymywały go przed nadużywaniem alkoholu i uleganiem koszmarnym nastrojom. Wreszcie, gdy wszystko było już gotowe, nadchodziły oczekiwanie, adrenalina i intensywny impuls gwałtownej satysfakcji. Hilo-jen ufał mu bardziej niż komukolwiek innemu. Zadanie, które mu zlecił, było trudne i wymagało brutalności, a nikt inny nie mógłby być tak wytrwały, skuteczny i dyskretny jak on. Ta świadomość była dla Tara pocieszeniem nawet w najtrudniejszych momentach.
Powiedziano mu, że w ruchliwych letnich miesiącach łodzie wycieczkowe i prywatne stateczki wypełniają cały port i ciągle pływają w górę i w dół Camres, ale późnym wieczorem i po sezonie nie powinni spotkać na rzece żadnych innych jednostek. Przytupywał i dmuchał w złożone dłonie, przeklinając absurdalne zimno. Niewyraźny zarys nabrzeża znikał już za nimi.
– Jesteśmy wystarczająco daleko! – zawołał do siedzącego w kabinie Sammy’ego, gdy brzeg niemal zniknął mu z oczu. – Wyłącz silnik.
Łódź kołysała się lekko w ciemności. Tar zszedł pod pokład, pochylając głowę i trzymając się poręczy. Pod sufitem kabiny paliły się dwie pomarańczowe żarówki, a podłogę pokrywały płachty z materiału i czarnego plastiku. Pośrodku siedział mężczyzna przywiązany do czarnego aluminiowego leżaka. Gdy Tar po raz pierwszy zobaczył Willuma „Chudziaka” Reamsa, był on ubrany w ciemnoszary garnitur, na głowie miał filcowy kapelusz i siedział u boku szefa Kromnera w Rezydencji Thoricka. Teraz był nagi do pasa, delikatne ciemne włoski na piersi sterczały mu od gęsiej skórki, twarz miał posiniaczoną po brutalnym transporcie i kneblu, który teraz zdjęto. Ściągnięto mu też buty i skarpetki, a palce bosych stóp podkuliły się z zimna.
– Jak leci? – zapytał Tar.
Kuno klęczał przy wielkiej metalowej wannie, mieszając beton małą łopatą. Przykucnął i otarł czoło urękawicznioną dłonią.
– Przy takim zimnie będzie dłużej schło – poskarżył się.
– W szafce jest grzejnik. Możemy go włączyć.
Tar wyjął urządzenie i podłączył do prądu. Wszystko poszłoby szybciej, gdyby miał więcej ludzi do pomocy, ale zabrał ze sobą tylko Sammy’ego i Kuna. Im mniej świadków, tym lepiej. Nie znał tych keko-espeńskich zielonych kości i nie ufał im tak jak własnym ludziom. Wolałby, żeby byli z nim Doun albo Tyin, ale wystarczająco wiele kłopotów przysporzyło im stworzenie jednej fałszywej tożsamości. Co więcej, Kaul Hilo pragnął zminimalizować ryzyko i zachować dobre stosunki z Dauk Losunyinem, miejscowym filarem. Dlatego nie chciał wywoływać wrażenia, że klan Bez Szczytów próbuje rozciągnąć swą władzę na Port Massy.
Reams rozejrzał się po pomieszczeniu z zimnym gniewem i całkowitym brakiem zaskoczenia.
– Skurwysyńskie keczki.
Tar stanął przed paczkowcem i spojrzał na niego z góry.
– Wiesz, dlaczego się tu znalazłeś? – zapytał po espeńsku.
Nie władał tym językiem zbyt dobrze, ale to nie była jego pierwsza wizyta w tym kraju. Był tu z filarem, ponad trzy lata temu, a potem wracał jeszcze kilka razy, by szkolić miejscowe zielone kości albo załatwiać interesy dla klanu Bez Szczytów, i opanował espeński w wystarczającym stopniu, by sobie poradzić. Nie musiał mówić zbyt wiele.
Chudziak Reams otworzył dłonie, przywiązane w nadgarstkach do poręczy leżaka.
– Sam utopiłem sporo ludzi w rzece – przyznał ponurym tonem. – Bóg wie, że nie brakuje takich, którzy twierdzili, że też zasługuję na taki los. – Popatrzył na Tara z niesmakiem. – Ale nie spodziewałem się, że to będą keczki. Jesteście źli z powodu Rohn Tora, ale nie zdołalibyście zrobić tego sami.
– Rohn Toro jest jednym z powodów, to prawda – zgodził się Tar.
Sammy i Kuno byli przyjaciółmi i protegowanymi Rohna w środowisku keko-espeńskich zielonych kości i od lat byli świadkami brutalnego nękania Kekończyków z Południowej Pułapki przez paczki. To oni pierwsi zjawili się na miejscu, gdy zamordowano Rohna. Dlatego byli teraz tutaj, by wymierzyć sprawiedliwość za zgodą Dauk Losuna. Reams miał jednak rację. Jako nowy szef paczki z Południowego Brzegu był zbyt ostrożny i za dobrze strzeżony, by ktokolwiek, nawet zielone kości, mógł go porwać bez pomocy z wewnątrz.
– Wszystkie spenki są takie same – skwitował Tar. – Nikt nie może im ufać, nawet swoi.
Kuno przerwał mieszanie betonu, odwrócił się i wskazał więźnia końcem łopaty.
– Inni szefowie nie będą się smucić, kiedy znikniesz, Chudziak – rzekł w płynnym espeńskim. – Mały Jo Gasson i Slatterowie domyślają się, że to ty pomogłeś wsadzić Kromnera do pudła, a po tym, jak sprowadziłeś na wszystkich policję z powodu zamordowania Rohna i próby zabójstwa dwóch kekońskich obywateli, pozbędą się ciebie z wielką radością i zawrą pokój z nami.
– Krótkowzroczne pojeby. Zwrócili się przeciwko paczkowemu bratu, kiedy to bezbożnych keczków i ich trujące kamienie powinno się zetrzeć z powierzchni ziemi. – Splunął na podłogę. Palce jego nóg zrobiły się białe z zimna. – No to bierzcie się do roboty.
Tar potrząsnął głową.
– Zabiłeś Rohn Tora. Narobiłeś sobie wrogów wśród pobratymców. Ale na tym nie koniec. Nie dlatego tu jestem. – Zdjął płaszcz i odłożył go na bok. Robiło się coraz cieplej. Podwinął rękawy i wyjął karambit z pochwy wiszącej u pasa. – Omal nie zamordowałeś mojej siostry. Teraz ma trudności z chodzeniem i mówieniem. Nie masz pojęcia, kim jest, ani kim ja jestem, prawda? Nieważne. Wystarczy, że wiesz, że dla klanu Bez Szczytów to sprawa osobista.
Chudziak Reams był paczkowcem przez całe dorosłe życie i wszyscy w półświatku Port Massy uważali go wyjątkowego twardziela. Tar jednak Postrzegł jego zwierzęcy strach, gdy Reams przesunął spojrzenie z zakrzywionego noża na naznaczoną szaleństwem twarz zielonej kości.
– Kuno, idź na pokład, do Sammy’ego – rozkazał Tar, przechodząc na kekoński. – Wezwę was, kiedy będę was potrzebował.
Młodszy mężczyzna się zawahał.
– Maik-jen – odezwał się niepewnie, oblizując suche wargi. – Dauk Losun powiedział, że powinniśmy być szybcy i ostrożni. Rohn-jen zawsze…
Tar odwrócił gwałtownie głowę. Szalony blask w jego rozszerzonych źrenicach i nóż, który trzymał w dłoni, powstrzymały Kuna przed dalszymi sprzeciwami. Keko-Espeńczyk odłożył łopatę, zdjął robocze rękawice i nakrył metalową wannę wilgotną płachtą, żeby beton nie zaschnął. Potem szybko wyszedł na pokład, tylko raz rzucając za siebie zalęknione spojrzenie.
Tar zwrócił się ku przywiązanemu do leżaka mężczyźnie, który nie był już dla niego Willumem Reamsem. Nie był nikim, tylko kolejnym wrogiem klanu, jedną z wężowych głów wielogłowej bestii. Klan miał bardzo wielu wrogów i w umyśle Tara wszyscy oni byli jednym. Łączyła ich jedna straszliwa cecha i w pewnym sensie wszyscy byli tacy sami. Nie powinni być w stanie ranić i zabijać potężnych zielonych kości. Ludzi, którzy byli lepsi od nich, takich jak Maik Kehn. Ale czasami ich zabijali. To oni byli odpowiedzialni za pustkę, która podążała wszędzie za Tarem, odkąd sobie uświadomił, że już nigdy nie zobaczy brata ani z nim nie porozmawia. Kiedy mężczyzna na leżaku zaczął wrzeszczeć, Tar miał wrażenie, że słyszy własne krzyki, wyrażające jego własne uczucia.