Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Dziedzictwo Kopernika. Zakazany kamień - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziedzictwo Kopernika. Zakazany kamień - ebook

Największym hobby Wade’a jest astronomia. Często odwiedza obserwatorium uniwersyteckie, w którym pracuje jego ojciec. Przypadkiem natrafia na zaszyfrowany mejl od dawnego profesora ojca, a zarazem bliskiego przyjaciela rodziny, który wkrótce ginie w tajemniczych okolicznościach.

 

Śmierć Henry’ego rozpoczyna serię wypadków, które sprawiają, że Wade przeżyje przygodę, o jakiej inni mogą tylko pomarzyć. Wraz z przyjaciółmi musi odszukać Dziedzictwo Kopernika – 12 artefaktów o wyjątkowej, magicznej mocy. Ten, kto je odnajdzie, zdobędzie władzę nad światem i stanie się niezwyciężony…

 

Dziedzictwo Kopernika to czteroczęściowa seria książek przygodowych o przyjaciołach, którzy wyruszają w pełną niebezpieczeństw i zagadek podróż. Wyde, Darell, Lily i Becca, aby ocalić świat, muszą jako pierwsi odnaleźć tytułowe Dziedzictwo i jego dwanaście artefaktów.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-4112-0
Rozmiar pliku: 4,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Austin, Teksas

8 marca

23:47

Wade Kaplan nie wiedział, jak i dlaczego ani kiedy konkretnie jego bezcenna mapa nieba stanęła w płomieniach, lecz gdy tylko srebrne zawijasy i barwne przedstawienia gwiazdozbiorów zajęły się ogniem, zerwał się z krzykiem ze snu.

– Nie!

W pokoju było ciemno jak w grobowcu. Nic nie płonęło.

Widząc, że drzwi do sypialni przybranego brata Darrella są otwarte, wychylił głowę i zaczął nasłuchiwać.

Powolny, miarowy oddech.

Okej, wszystko gra.

Pierwszy dzień ferii spędzili w biegu, załatwiając różne sprawy na ostatnią chwilę. Sara, macocha Wade’a, leciała służbowo do Ameryki Południowej. Jej samolot startował z samego rana i choć mieli za sobą ciężki dzień, obiecali, on i Darrell, że wstaną o świcie, żeby się z nią pożegnać.

A jednak…

Wade odrzucił kołdrę, podszedł do okna i cichutko podciągnął roletę. Noc była niemal bezksiężycowa, a aksamitną czerń rozświetlał gęsty kobierzec gwiazd. Jako że mieszkali w domu na wzgórzu z dala od świateł Austin, nocne niebo zazwyczaj nie szczędziło pięknych widoków, i tym razem było podobnie.

Odwrócił się do biurka, wysunął górną szufladę i wyjął skórzaną teczkę wielkości dużego zeszytu. Nie płonęła, była wręcz chłodna w dotyku, i wtedy zdał sobie sprawę, że od tygodni nie trzymał jej w dłoni. Rozpiął ją i wyciągnął ze środka gruby arkusz złożonego pergaminu. Gdy go rozkładał, poczuł na karku mrowienie. Dostał tę mapę na siódme urodziny od bliskiego przyjaciela taty, człowieka, którego nazywał wujkiem Henrym. Rytowana i ręcznie malowana w szesnastym wieku była prawdziwym dziełem sztuki i nauki, zabytkiem historii, i bardzo ją sobie cenił.

Dlaczego więc śnił o jej unicestwieniu?

Obrócił ją odpowiednio względem konstelacji widocznych za oknem, gdy nagle po ciemnym nieboskłonie przemknął meteor, sypiąc iskrami, zupełnie jakby tylko czekał, aż chłopak podniesie wzrok.

– Darrell, popatrz! – powiedział odruchowo Wade w oczekiwaniu na kolejną świetlistą smugę, wiedząc, że takie rzeczy dzieją się zawsze w najmniej spodziewanym momencie. Minęła długa minuta. Nic. To by było na tyle.

Przesunął palcem po mapie.

– W sam środek, między Draconem i Cygnusem.

– Masz na myśli te czarne charaktery z Harry’ego Pottera?

Wade odwrócił się zaskoczony.

– Darrell! Widziałeś to?

Chłopak doczłapał do okna, trąc zaspane oczy.

– Co? Niebo? A, tak. Wczoraj też tam było. Która godzina? Czy to już koniec świata? Odpowiedz najpierw na drugie pytanie.

Wade parsknął śmiechem.

– Jest prawie północ. Właśnie zobaczyłem lecący meteor. To wcale nie jest takie rzadkie zjawisko, jak wszyscy sądzą.

– A jednak tu stoimy i gapimy się przez okno. Została nam jakaś godzina snu.

– Racja. Przepraszam.

Wade już jako małe dziecko wiedział, że gwiazdy to tak naprawdę płonące kule gazowe generujące energię i niewiarygodne ilości ciepła, oddalone od Ziemi o setki milionów kilometrów. Od wczesnych lat, gdy tylko poszedł do szkoły, nauka stała się jego konikiem, jego mocną stroną. Ale gwiazdy rozpięte nad Teksasem – w zasadzie nad wszystkim – były też czymś więcej niż tylko rozproszonymi po niebie świetlnymi punkcikami migającymi w ciemnościach.

– Darrell, spójrz – rzucił, wskazując najpierw mapę, potem niebo. – To Cefeusz. Widzisz, wygląda jak pudło ze spiczastym kapeluszem. A tam widać jedną z nóg Pegaza. Gwiazdy to takie jakby, sam nie wiem, zaszyfrowane wiadomości. Och, gdybyśmy tylko mogli złamać ten szyfr…

Darrell zmrużył oczy.

– Nic nie widzę, ale ci wierzę. Wierzę też, że jeśli się nie wyśpię, to zejdę. – Ruszył z powrotem do swojej sypialni.

– Wujek Henry napisał mi kiedyś: „Niebo to miejsce, gdzie matematyka i magia stają się jednością”. Ekstra, no nie?

– Ja zaraz też stanę się jednością… z łóżkiem.

– Jutro pojedziemy do obserwatorium – oświadczył Wade. – Musisz to zobaczyć.

– Już jest jutro, a ja właściwie śpię! – skomentował Darrell, po czym odwrócił się w drzwiach. – Ale tak, kumam, to naprawdę ekstra. – W trzech długich krokach znalazł się w łóżku, zachrapał teatralnie, po czym zamilkł i, o dziwo, zasnął.

Wade poprzyglądał się jeszcze chwilę i wreszcie zasunął roletę. Złożył mapę nieba i ostrożnie schował ją z powrotem do szuflady.

Tam, gdzie matematyka i magia stają się jednością…

Wade też to czuł. Tak wyraźnie, jak bicie swojego serca. Od zarania dziejów ludzie wyczytywali z nieba całe historie; patrząc w gwiazdy, widzieli przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

Na wspomnienie miłego staruszka, który przed sześcioma laty podarował mu tę bezcenną mapę, uśmiechnął się.

– Jeszcze raz dziękuję, wujku Henry.

Gdy wczołgał się z powrotem do łóżka, ogarnął go dziwny spokój.

Nie miał pojęcia, że w nadchodzących dniach zarówno on, jak i Darrell zaczną dzielić swoje życie na to, co wydarzyło się przed ową gwiaździstą nocą i po niej.Rozdział drugi

Frombork, Polska

8 marca

Osiem godzin wcześniej

Noc była wyjątkowo mroźna jak na marzec, zwłaszcza w pobliżu lodowatych wód Bałtyku.

Młoda, niespełna dwudziestoletnia kobieta otuliła się szczelniej futrzanym płaszczem. Jej długie ciemne włosy falowały na wietrze wiejącym nieprzerwanie od morza. Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić, i spojrzała na wysoką opuszczoną wieżę z cegły odcinającą się kanciastym zarysem na tle nieba.

Ten zbiór gwiazd migoczących za wieżą, tworzących coś na wzór litery W, to Kasjopeja, pomyślała. Królowa na tronie.

Królowa. Ten tytuł wiele dla niej znaczył. Może jeszcze nie wszystko stracone.

Wiedziała, że nie będzie mogła dłużej zwlekać. Dziewięć metrów dalej, na skraju drogi w pobliżu sosen, stała limuzyna. W środku w ciszy siedziało czterech mężczyzn. Spodziewali się telefonu. Tego, na który ona tyle czekała – całe lata. A co potem? Potem udadzą się w daleką podróż. To też wiedziała.

A jednak nie była w stanie się poruszyć.

Im dłużej patrzyła na wieżę – lustrując uważnie szerokie granitowe nadproże nad dębowymi drzwiami, wąskie kładki i schody wiodące po zewnętrznej ścianie na sam szczyt – tym żywsze wydawały jej się te dawne sceny.

I nagle, ot tak, jakby przeniosła się w czasie o pięćset lat, do tej nocy, o której tyle się nasłuchała. Śnieg wirował wokół wieży i na jej progu. Zaspy, na ogół białe i nieskazitelne, gorzały czerwienią pełzających po murach płomieni.

– Pożar! Mistrzu, zbudź się! – Szesnastoletni chłopak rzucił się na łeb na szyję po schodach, pędząc nad zatokę z pustymi wiadrami.

Legenda podaje, że to Hans Novak.

Wtem rozległ się tętent kopyt. Jeźdźcy, bezwzględni i przerażający, przemknęli na koniach okryci płytami zbroi. Ich miecze ociekały krwią, ich drapieżne oczy pałały wściekłością. Wioska w oddali zamieniła się w ogniste inferno. Teraz przybyli dokończyć dzieła.

I oto zjawił się on. Uczony. Matematyk. Mistrz.

Miała wrażenie, jakby go znała od zawsze.

Zbiegł ze szczytu wieży, powiewając skórzaną peleryną.

– Szubrawcy! – krzyknął. – Wiem, czemuście przybyli. Nie ulegnę! – Spod peleryny wydobył rapier. Himmelklinge, czyli Niebiańskie Ostrze. Zeskoczył na ziemię, wbijając buty w śnieg, tymczasem jeźdźcy otoczyli go kręgiem – ośmiu na jednego.

Szczęk krzyżujących się kling rozniósł się echem pod roziskrzonym niebem. Mistrz był nie tylko uczonym, ale też szermierzem biegłym w tej starej sztuce walki.

Kobieta uśmiechnęła się na tę myśl.

Odparł jednego rycerza, potem drugiego i zaraz trzeciego, zrzucając ich z siodeł. Fechtował tak rapierem, jak i sztyletem; faliste ostrze raz po raz dźgało nieosłonięte części ciała. Mistrz był szybki i skuteczny, wyszkolony przez najlepszego szermierza w Bolonii. Wkrótce jednak musiał powściągnąć swoją zaciekłość. Dwaj jeźdźcy związali chłopaka liną i powalili na ziemię; ciężkie wiadra runęły z hukiem, chlusnęła woda.

Sztylet uczonego przestał błyskać. Niebiańskie Ostrze zamilkło.

– Dosyć! – oświadczył, spuszczając głowę. – Puśćcie chłopaka. Puśćcie go wolno, a zrobię wszystko, co każe Wielki Mistrz…

Dźwięk klaksonu rozdarł nocną ciszę, przywołując kobietę do teraźniejszości. Odwróciła się, zawijając za ucho zbłąkane pasmo włosów. Gdyby mężczyźni w samochodzie dobrze się przyjrzeli, dostrzegliby na jej szyi prawie ośmiocentymetrową szramę biegnącą pionowo w dół od ucha. Nie ukrywała jej. Ta blizna była wymownym świadectwem jej niezłomności i woli przetrwania.

Ale mężczyźni w samochodzie nawet nie ośmielili się spojrzeć. Jeden z nich, blady, rachityczny osobnik o dużej głowie, trzęsący się z zimna pod cienkim płaszczem, wygramolił się z tyłu i pospieszył w jej kierunku.

– Znaleźli go – obwieścił z przejęciem, ocierając palcem strużkę śliny, która pociekła mu z ust. – Znaleźli przywódcę piątki. Znaleźli go…

– Gdzie? – spytała.

– W Berlinie! Zgodnie z przypuszczeniami!

Jej oczy jeszcze przez chwilę błądziły po wieży.

Jej oczy… Jedno niebieskie, drugie srebrnoszare. Przypadłość znana jako heterochromia iridum – różnobarwność tęczówek. Przypadkowa mutacja genu, błogosławieństwo i przekleństwo w jednym. Czyżby dlatego była taka hipnotyzująca?

Odgarnęła do tyłu falę włosów, które rozsypały się na kołnierz, po czym podeszła szybkim krokiem do limuzyny, wślizgnęła się na tylne siedzenie i pochwyciwszy we wstecznym lusterku spojrzenie kierowcy, rzuciła:

– Na lotnisko! Lecimy do Berlina.

– Tak jest, panno Krause – odparł szofer. Galina nigdy nie zwracała się do niego po imieniu. – Wedle życzenia, panno Krause.

– Moja droga Galino – zaczął blady mężczyzna, który usiadł obok niej – gdy będziemy na miejscu…

– Cisza! – fuknęła.

Zamilkł i spuścił wzrok, wpatrując się w rubinowy naszyjnik, który wyzierał spod kołnierza jej płaszcza. Lśniący czerwony kamień miał kształt morskiego potwora.

Krakena.

Samochód ruszył z rykiem silnika. Galina Krause spojrzała raz jeszcze na wieżę, całą czarną na tle gwieździstego firmamentu. W jej wyobraźni płomienie wzbijały się coraz wyżej, tak jak zwykle, kiedy fantazjowała o tamtych zamierzchłych dziejach.

– Zaczęło się – powiedziała do siebie szeptem.

Tuż przed drugą w nocy w części miasta zwanej niegdyś Berlinem Wschodnim długa czarna limuzyna wtoczyła się na ulicę Unter den Linden i przyczaiła cicho jak pantera.

Silnik zgasł.

* * *

Przez wiele lat ulica Unter den Linden – Pod Lipami – była przedzielona niesławnym murem berlińskim. Teraz, gdy zimna wojna dobiegła końca, a mur runął, aleja znów tętniła życiem. Trzy piętra wyżej w oknie małego mieszkania świeciło się nikłe światło. Stary człowiek o wynędzniałej twarzy spoglądał na sunące w dole samochody, hałaśliwe kluby muzyczne, rój tłoczących się przechodniów. Dla nich wieczór jeszcze się nie kończył.

Wszystko wyglądało normalnie, wszystko zdawało się w porządku.

Ale nic nie było w porządku.

Heinrich Vogel, emerytowany profesor i wykładowca astronomii na Uniwersytecie Humboldta, pokuśtykał do swojego gabinetu głęboko strapiony.

Czyżby wielka tajemnica miała wreszcie wyjść na jaw?

A co z przyszłymi losami? Co z ludzkością? Co ze światem?

Rozpalił w kominku słaby ogień, który po chwili rozrósł się w wielki płomień. Usiadłszy na krześle, zaczął pisać gorączkowo na klawiaturze komputera. Nagle przerwał. Pośród siedmiu gazet rozrzuconych na biurku leżał paryski dziennik „Le Monde”. Minęły dwie godziny… Dwie godziny od czasu, kiedy jego bliski przyjaciel Bernard Dufort powinien był zadzwonić. Dzwonił natychmiast, gdy tylko w sieci pojawiała się zaszyfrowana krzyżówka. Robił tak od siedemnastu lat, zawsze w drugi poniedziałek każdego miesiąca. Hasło „RIP”. Ponury żart? Być może, za to łatwy do przeoczenia, jeśli ktoś nie wie, że należy go szukać w pobliżu pola z numerem czterdzieści osiem, poziomo i pionowo.

Dzisiaj nie zadzwonił, a zaszyfrowana krzyżówka się nie pojawiła.

Vogel mógł się tylko domyślać, że ich misternie opracowany system komunikacji został zdemaskowany. Wewnętrzny krąg został przerwany.

Klikając ikonkę „Wyślij” na komputerze, zastanawiał się, czy jego kolega z redakcji „Le Monde” opuścił posterunek, czy też, co gorsza, zginął w obronie tajemnicy.

– Tak czy siak muszę wyjechać z Berlina – powiedział do siebie, wstając i rozglądając się po pokoju. – Uciec i liczyć, że mój amerykański przyjaciel zrozumie wiadomość i przypomni sobie dawne czasy.

Spojrzał na zegarek. Druga w nocy.

W Teksasie jest dwudziesta, pomyślał. Roald pewnie dopiero rano odczyta służbowego mejla. Oby tylko powiązał zawarte w nim wskazówki i podążył ich tropem.

– Nie chciałem cię w to mieszać. Teraz nie mam wyboru. I jeszcze mały Wade. Tym bardziej drżę na tę myśl. Taka odpowiedzialność…

Podniósł słuchawkę telefonu, wstukał numer, poczekał na połączenie i wypowiedział cztery słowa:

– Carlo, spodziewaj się wizyty.

Rozłączył się, wiedząc, że numer, pod który dzwonił, i wszystko, co powiedział, zostało tak poprzekręcane i zniekształcone, że tylko osoba na drugim końcu linii mogła cokolwiek zrozumieć. Technologia czasami się przydawała.

Sięgnął do kieszeni kamizelki, po raz piąty w ciągu ostatnich pięciu minut sprawdzając jej zawartość. Upewniwszy się, że bilet kolejowy jest na swoim miejscu, położył komputer na podłodze i zaczął go tratować, aż pękła obudowa. Następnie wyjął z niego twardy dysk, zgiął tak, że prawie go złamał, i wrzucił do ognia.

– Co jeszcze? – Na biurku dostrzegł przycisk do papieru. Nic niezwykłego, ot tania pamiątka znad morza. Rozgwiazda – po łacinie asterias – uformowana ze szkła.

Asterianie. Tak przed wieloma laty nazwał grupkę wybranych przez siebie studentów. Stare dzieje.

Poklepał czule rozgwiazdę i podniósł oprawioną w ramkę fotografię sprzed dwudziestu lat, na której on i trzech młodych mężczyzn oraz dwie dziewczyny stali pod jarzącym się na niebiesko szyldem knajpki. Wszyscy się uśmiechali. Profesor i jego studenci. Asterianie.

– Przyjacielu – powiedział szeptem do jednej z roześmianych twarzy. – Wszystko w twoich rękach. Jeśli podejmiesz wyzwanie…

Pod oknem rozległ się głośny trzask. Serce Vogla zaczęło walić zdjęte grozą. Drzwi na dole zaskrzypiały, a potem ze schodów dobiegło dudnienie kroków.

– Nie, nie. Za wcześnie…

Wrzucił zdjęcie do paleniska i nagle do mieszkania wtargnęło trzech mięśniaków w czarnych garniturach. Tuż za nimi wszedł niski zgarbiony mężczyzna – druciane okulary, przyklepane włosy – w towarzystwie młodej kobiety, która sama mogła być studentką.

– Kim jesteście?! – krzyknął Vogel, dźwigając szklany przycisk z biurka i mocno go ściskając. Dobrze wiedział, kim są. To wrogowie ludzkości.

Jeden ze zbirów uderzył go. Vogel upadł ciężko na kolana i osunął się na podłogę.

– Mordercy! Złodzieje! – wrzeszczał, podczas gdy pozostali rozeszli się po mieszkaniu, wywracając je do góry nogami. Kobieta stała przy drzwiach w ciszy i skupieniu jak przyczajony wąż. W jej twarzy kryło się coś niepokojącego. Była piękna, rzec można, niczym anioł.

Ale… te oczy.

Czyżby to ona?

Mężczyźni wymietli książki z półek. Poprzewracali stoły. Fotele, łóżko, poduszki – wszystko zostało rozprute. Jego bezcenne instrumenty muzyczne porozrzucane jak bezwartościowe zabawki.

– Zwierzęta! – krzyknął starzec. – Niczego tu nie znajdziecie!

Blady zgarbiony okularnik pochylił się nad nim, świdrując oczami, które odbijały się w grubych szkłach.

– Twój współpracownik z Paryża wszystko wyśpiewał – warknął. – Masz klucz do artefaktów. Oddaj go nam.

Czując przypływ adrenaliny w starych żyłach, Vogel złapał za szklaną rozgwiazdę i buchnął go w skroń.

– Proszę, oto klucz. Na twoim czole!

Okularnik dotknął dłonią krwawiącej rany.

– Głupcze, co zrobiłeś z moją twarzą?

– Teraz wygląda lepiej! – odszczeknął się Vogel.

Jeden z dryblasów przykucnął, potężną dłonią objął szyję staruszka i zacisnął na niej palce, szczerząc się przy tym.

– To koniec, starcze! – wrzasnął garbus.

Vogel parsknął szyderczym śmiechem.

– Nie, to jeszcze nie koniec…

Kobieta spojrzała gniewnie na Vogla, a potem na palenisko.

– Powiedział komuś! Wrzucił coś do ognia… Wyjmij to!

Bez chwili namysłu typ o ziemistej cerze włożył rękę w płomienie i z krzykiem wydobył tlący się twardy dysk. Po fotografii została już tylko kupka popiołu.

– Dowiedzcie się, komu jeszcze powiedział – rozkazała chłodno. – Mogłam się domyślić. Klucza nigdy tu nie było. Załatwcie go i porzućcie ciało na ulicy. Zatrzyjcie wszystkie ślady!

Vogel zaczął się krztusić i wymachiwać w szale rękami. Przewrócił pulpit do nut, próbując chwycic za statyw, lecz zamiast niego złapał jedynie wysłużony srebrny dmuchany stroik.

Galina Krause patrzyła ze spokojem, jak życie uchodzi ze starca, wbijając w niego nieruchome spojrzenie różnobarwnych oczu. Jednego niebieskiego. Drugiego srebrnoszarego.

– No dalej, Vogel – rzuciła. – Uracz nas swoim łabędzim śpiewem…Rozdział trzeci

Austin, Teksas

9 marca

8:03

Wade i Darrell na zmianę szarpali za drzwi do obserwatorium Uniwersytetu Teksańskiego. Ani drgnęły.

– Właśnie dlatego tata dał ci klucz – stwierdził Wade.

– Który ja dałem tobie.

– Nieprawda.

– Jestem pewny, że ci go dałem – upierał się Darrell.

– Kiedy?

– Wcześniej.

– Kiedy wcześniej?

– Zanim go zgubiłeś.

– Niczego nie zgubiłem – mruknął z irytacją Wade. – Nie mogłem go zgubić, bo widziałem, jak tata daje go tobie. W jego gabinecie. Gdy nas przywiózł, zanim pojechał z Sarą na lotnisko.

– Z Sarą. Masz na myśli tę panią, którą nazywam mamą?

– Sara pozwala mi mówić do siebie po imieniu – odparł Wade. – Ale nie odbiegajmy od tematu. Klucz. Pamiętasz? Tata wyjął go z szuflady biurka i dał tobie. Brzmi znajomo?

Darrell poklepał się po kieszeniach.

– Nie, ani trochę. I nie mam przy sobie żadnego klucza.

– Pewnie zostawiłeś go na biurku. – Wade odepchnął go na bok i wrócił tą samą drogą po wąskich żelaznych schodach do małego gabinetu na trzecim piętrze Painter Hall.

Ojcem Wade’a – a ojczymem Darrella – był doktor Roald Kaplan, który wykładał astrofizykę na uniwersytecie w Austin. We wspomnianym gmachu mieściło się osiemdziesięcioletnie obserwatorium astronomiczne, a w nim jeden z największych teleskopów ze skomplikowanym systemem korb i kół pasowych.

– Darrell, musisz zobaczyć ten teleskop – westchnął Wade. – Nie wiem, jak to możliwe, że minęły już trzy lata, a ty jeszcze go nie widziałeś. Jest bardzo steampunkowy. Te wszystkie korby, przekładnie, dźwignie i obciążniki.

Przez twarz Darrella przemknął cień zainteresowania. Jak zwykle odpowiedział we właściwy sobie pokrętny sposób:

– Lubię punk, zwłaszcza taki, co ma parę.

Właśnie zaczęły się ferie i obaj cieszyli się już na cały tydzień wolny od szkoły. Wade oczywiście zamierzał spędzić ten czas, studiując podręczniki do astronomii, a nocą oglądając gwiazdy w obserwatorium. Był niemal pewien, że Darrell w planach miał hibernację i nieustanne jedzenie.

Albo naparzanie w struny stratocastera.

Od kilku miesięcy próbował założyć własny zespół, ale bez powodzenia. Według Wade’a – z dwóch powodów. Po pierwsze Darrell wymyślił, że będą się nazywać RzępoLenie, co niby miało być sarkastyczne, ale nie było. Po drugie chciał grać wyłącznie muzykę z gatunku surf-punk, a Wade wiedział prawie na pewno, że coś takiego nawet nie istnieje.

Zatrzymali się przed gabinetem ojca. Wade chwycił za gałkę i przekręcił, ale te drzwi też były zamknięte na klucz.

– No bez jaj! – rzucił. – Tata wróci z lotniska dopiero za pół godziny. Muszę pokazać ci ten teleskop. Ciekawe, gdzie dyżurują ochroniarze. Oni nas wpuszczą.

– Poczekaj. Chyba mam tu gdzieś mapę kampusu – oświadczył Darrell, wpychając ręce do kieszeni dżinsów. – Możliwe, że jeszcze śpią. Jest dopiero… koło ósmej. Co przypomina mi, że jestem głodny.

– Jadłeś godzinę temu.

– Właśnie. Minęła cała godzina. Myślisz, że tata da się namówić na wczesny lunch? Jak długo to wszystko może… Och.

– „Och” co?

Wyjął z kieszeni mosiężny klucz.

– Tego szukamy?

– Wiedziałem – warknął Wade. – Chodź.

– W porządku, tylko co z tym jedzeniem?

Wade parsknął śmiechem.

– Sorry, bracie.

Darrell mruknął coś pod nosem, ale ruszył za nim, nucąc po drodze jakąś wrzaskliwą gitarową solówkę.

Dobrze, pomyślał Wade. Gada w kółko o jedzeniu i nuci riffy, czyli humor mu dopisuje.

Pięć minut później dostali się drzwiami do starego, przestronnego obserwatorium i od razu poczuli ten nieodparty powiew przeszłości.

Darrell zagwizdał z uznaniem.

– Nie żartowałeś, prawdziwy steampunk!

Centralnie pod wielką miedzianą kopułą stał słynny teleskop. Trzyipółmetrowa tuba skonstruowana w 1933 roku tkwiła nieruchomo na ceglanym podeście, idealnie wyważona za pomocą wielkiego ciężarka, dzięki czemu można nią było z łatwością manewrować. Wade wyjaśnił, że obiektyw ma zaledwie dwadzieścia dwa centymetry średnicy – niewiele w porównaniu z takim teleskopem w Obserwatorium McDonalda, którego zwierciadło ma średnicę jedenastu metrów. Ale ten był prawdziwym zabytkiem i właśnie to Wade w nim tak uwielbiał. Uwielbiał, kiedy nauka przeplatała się z historią. W tych soczewkach, przekładniach i mechanizmach było coś ekscytującego, coś, co przydawało eksploracji kosmosu wymiar bardziej… Jakie to słowo? Ach, tak – ludzki.

Wade fascynował się teleskopem w Painter Hall od momentu, gdy ojciec po raz pierwszy przyprowadził go do tego okrągłego pomieszczenia. To tutaj nauczył się lokalizować planety i gwiazdozbiory. Właśnie w tym obserwatorium poznał mity, które kryją się za ich egzotycznymi nazwami. I tutaj też nauczył się doceniać własne małe miejsce w wielkim wszechświecie.

Tam, gdzie matematyka i magia stają się jednością.

– Nieźle, no nie?

– Żebyś wiedział. – Darrell wskoczył na podest. – Kable, korby. Dźwignie. Mechanizm zegarowy! Futurystyczna maszyneria z przeszłości. Cudownie! Co to potrafi? Co zobaczę?

– W dzień niewiele, ale poczekaj do nocy. Wtedy dopiero się zdziwisz. Nie dotykaj niczego, dopóki nie znajdę instrukcji. Nie uwierzysz, jak lekko się nim steruje.

Wade klapnął ciężko za małym biurkiem przy drzwiach. Jego ojciec opisywał historię teleskopu i urządził sobie tutaj kącik do pracy.

– Zobaczysz, Mars będzie jak na wyciągnięcie ręki.

– Po marsa sięgnąłbym już teraz – rzucił Darrell. – Na pewno nie masz nic do żarcia?

– Na pewno. Może sprawdź w tych kieszeniach, których nigdy nie sprawdzasz.

– Nie sprawdzam, bo wiem, że nie noszę w nich jedzenia… ale czekaj. – Z drugiej kieszeni wyjął podłużne opakowanie. – Guma do żucia to też jedzenie, prawda?

– Jeśli ją połkniesz… – stwierdził Wade.

– Zawsze tak robię.

Przed trzema laty, zanim poznał Darrella i jego mamę Sarę, Wade łudził się jeszcze przez długi czas, że rodzice się zejdą. Był zdruzgotany, kiedy zdał sobie sprawę, że tak się nie stanie, i wciąż nie mógł pogodzić się z tym, że już nigdy nie będzie jak dawniej. Mimo wszystko nadal często widywał się z mamą, która mieszkała teraz w Kalifornii, i powoli oswajał się z myślą, że trzeba iść naprzód i nauczyć się żyć z pewnymi rzeczami. Musiał też przyznać, że jego nowa rodzina wcale nie była taka najgorsza.

– Dasz wiarę, że mama przez tydzień będzie się błąkać po boliwijskiej dżungli? – spytał Darrell. – No dobrze, nie będzie się błąkać, tylko polować na jakiegoś nawiedzonego pisarza.

– No wiem. Tydzień bez telefonu, bez prądu, bez niczego.

– Za to z robalami – dodał Darrell. – Całą chmarą robali. Potem leci do Nowego Jorku. Później do Londynu. Moja mama rozbija się po świecie.

– Sara jest superancka – stwierdził Wade.

– No, taka jest moja mama.

Jakkolwiek spojrzeć, największą zaletą tego układu był Darrell. Już od pierwszego spotkania stał się dla Wade’a bratem, którego zawsze chciał mieć. Doskonale się uzupełniali, a jednocześnie byli jak dzień i noc.

Darrell, z krótkimi ciemnymi włosami, oliwkową cerą i ciemnobrązowymi oczami, bardzo przypominał swojego ojca, który był Tajem. Wade miał jasną karnację, blond włosy i był chudy jak tyczka. Darrell mierzył metr sześćdziesiąt i grał na gitarze, czasami naprawdę genialnie, a czasami po prostu głośno. Dziesięć centymetrów wyższy Wade miał na iPodzie mnóstwo utworów Bacha, bo Bach – nie tak głośny – był najbardziej „matematycznym” kompozytorem i to w jego twórczości rozkochała go matka. Darrell został okrzyknięty młodą gwiazdą tenisa. Wade nosił trampki jak młoda gwiazda tenisa. Darrell czuł się swobodnie właściwie w każdym towarzystwie. Wade czuł się bardziej swobodnie w towarzystwie Darrella niż sam ze sobą. No i Darrell prawie cały czas się uśmiechał, nawet przez sen, z kolei Wade prawie cały czas się zamartwiał.

I właśnie w tym momencie targnął nim nagły niepokój.

Szukając na biurku ojca instrukcji obsługi teleskopu, niechcący poruszył mysz leżącą przy komputerze. Wygaszacz zamigotał i zniknął, a na ekranie pojawił się mejl. Wade mimowolnie zobaczył nazwisko nadawcy. Heinrich Vogel.

– Bez jaj! – wyszeptał. – Wujek… Henry?

– Nie, Darrell – rzucił z podestu Darrell. – Jesteśmy braćmi od trzech lat, mógłbyś się w końcu nauczyć.

– Nie, nie. Tata dostał mejla od wujka Henry’ego. Niedawno o nim rozmawialiśmy. Wiesz, że tak naprawdę nie jest moim wujkiem, no nie? Był profesorem taty, kiedy studiował w Niemczech. Nie widziałem go, odkąd skończyłem siedem lat.

Darrell zeskoczył ze schodów i zajrzał Wade’owi przez ramię.

– To prywatny mejl. Nie powinieneś go czytać. Co w nim jest?

Wade nie chciał czytać, ale jego wzrok sam powędrował ku wyświetlonej wiadomości.

Vfyey syb guygas.

Vdahdy zfuvq evdosa luynaeda.

Hzbdbv bluvat Evdaevdtloy Hdbluvy.

Iebvzgyf lzvds yularyglio.

Lq fablab iblylsd.

Darrell zmarszczył brwi.

– Tata zna niemiecki? A może to jest po rosyjsku?

– Nieee. To musi być jakiś szyfr.

– Szyfr… Chwila, nasz tata jest szpiegiem? Jest nim, prawda? Oczywiście, że jest szpiegiem. Nigdy się nie przyznał, ale właśnie tak zrobiłby szpieg. Wiedziałem. Ta jego broda. Nikt tak naprawdę nie wie, jak pod nią wygląda.

– Darrell, nie.

– Pewnie jest podwójnym agentem. Tacy są najlepsi. Nie ma już zwykłych agentów. Albo jest potrójnym agentem. Jeszcze lepiej! Tylko czekaj, jaki to ten potrójny agent…

Drzwi otworzyły się z piskiem.

– Ach, tutaj jesteście!

Wade poderwał się nagle, gdy ojciec wszedł do obserwatorium.

– Nic nie robimy! – rzucił.

Roald Kaplan w liceum uprawiał biegi, w college’u słynął jako niepokonany na długich dystansach i teraz też od czasu do czasu brał udział w maratonach. Był szczupły, wysoki i przystojny, co dało się zauważyć nawet pomimo ciemnych okularów i równie ciemnej, krótko przystrzyżonej brody.

– No więc Sara wyleciała bezpiecznie do Boliwii. Dzięki, że tu poczekaliście, gdy dopinaliśmy ostatnie sprawy. To co porabialiście?

– No… – zaczął Darrell. – Ja znalazłem gumę.

– A ja…yyy… nie – dodał niepewnie Wade.

Darrell odchrząknął znacząco.

– Wade gada trochę od rzeczy, bo się martwi. Wiem, że to żadna nowość, ale znalazł coś naprawdę dziwnego na twoim komputerze…

Wade wskazał palcem ekran.

– Przepraszam, tato. To było niechcący. Wiem, że nie powinienem czytać tego mejla, ale zobaczyłem go i… Właściwie o co tu chodzi? Jest od wujka Henry’ego, ale wygląda na jakiś szyfr.

Doktor Kaplan milczał przez długą chwilę; uśmiech zniknął mu z twarzy. W końcu pochylił się nad Wade’em, stuknął w klawiaturę i mejl wydrukował się na stojącej obok drukarce.

– Nie tutaj. Nie teraz – powiedział, kasując wiadomość.Rozdział czwarty

– Możesz nam przynajmniej wyjaśnić, dlaczego wujek Henry pisze do ciebie szyfrem? -spytał Wade, gdy wsiedli do samochodu. – Jest w opałach? Coś mu grozi? Tato, czy nam coś grozi?

– Nie masz się czym martwić – odparł zdawkowo doktor Kaplan.

– Czy wujek Henry jest szpiegiem? – spytał Darrell. – Bo jeśli tak, to naprawdę mega! Zajefajnie byłoby mieć szpiega w rodzinie. Jak pewnie wiecie, sam mam zadatki na superszpiega…

– Chłopcy, proszę – wtrącił doktor Kaplan, przedzierając się przez ruchliwe miasteczko uniwersyteckie. – Jestem przekonany, że wujek Henry ma się świetnie, a ta wiadomość to prawie na pewno jakiś żart. Tak czy siak, teraz i tak się nie dowiemy, o co chodzi. Ta układanka ma kilka elementów, które muszę dopiero poskładać. Do tego czasu…

Układanka? Wade nie wiedział, co powiedzieć. Siedział w milczeniu, gapiąc się przez okno przez kolejne dwadzieścia minut, gdy z kampusu wyjechali na drogę wijącą się między wzgórzami na zachód od Austin.

Darrell tymczasem gadał jak najęty:

– Ja już to poskładałem. Wujek Henry jest profesorem w Niemczech, ale potajemnie zajmuje się szpiegostwem. Jest specem od kryptografii i chce cię zwerbować jako szpiega. Tato, jeśli ty nie chcesz, to ja cię zastąpię. Wiem, że profesorowie mają świetną przykrywkę. Udają, że ślęczą nad książkami w swoich gabinetach, gdy tak naprawdę wykonują różne szpiegowskie misje. Ale gimnazjaliści też się nadają, kto wie, czy nie bardziej. Kto by nas podejrzewał! Wade, ty też mógłbyś być szpiegiem. Odwalałbyś papierkową robotę, a ja jeździłbym po świecie z RzępoLeniami jako przykrywką. Byłbym agentem operacyjnym. Nie żebym kogoś operował. Po prostu działałbym w terenie, a „agent” to takie fachowe określenie szpiega…

Usta mu się nie zamykały i tak jak zwykle, kiedy naparzał w gitarę, Wade musiał go uciszyć, żeby móc zebrać myśli.

Od czasu, gdy na swoje siódme urodziny dostał od wujka Henry’ego mapę nieba, Wade miał totalnego hopla na punkcie atlasów gwiazd, biegu i położenia ciał niebieskich. Całymi tygodniami przesiadywał po nocach, studiując tę mapę przy blasku księżyca i latarki. Oczywiście większość wiedzy przekazał mu ojciec, wybitny astronom, ale to jednak mapa od wujka Henry’ego zawładnęła jego wyobraźnią. Była stara, dziwna i tajemnicza, a Wade’owi to wszystko kojarzyło się właśnie z gwiazdami. Dzięki ojcu i przyszywanemu wujkowi całym sercem pokochał nocne niebo.

Gdy w końcu wjechali na podjazd przed okazałym domem wznoszącym się nad płytką doliną, Darrell niemal eksplodował na tylnym siedzeniu.

– Wujek Henry naprawdę jest szpiegiem! Ktoś obczaja nasz dom!

Doktor Kaplan zwolnił, a wtedy jakaś postać przemknęła wzdłuż bocznej ściany od strony ogrodu i zniknęła pod zadaszeniem frontowych drzwi.

Wade zesztywniał.

– Tato, zawracaj…

– Juhu!

Dziewczyna w szortach i modnie pociętym T-shircie wyszła z cienia i ruszyła w stronę auta, ciągnąc za sobą pomarańczową walizkę. To była Lily Kaplan, kuzynka Wade’a, bratanica jego ojca.

– Niespodzianka!

– Lily? To naprawdę niespodzianka! – przyznał doktor Kaplan, opuszczając szybę.

– Co ty tu robisz? – spytał Darrell.

– Ciebie też miło widzieć – odgryzła się Lily, pstrykając Darrellowi zdjęcie komórką. – Och, tę minę muszą wszyscy zobaczyć.

Zaczęła śmigać kciukami po ekranie, cały czas przy tym trajkocząc.

– Powinnam być teraz z rodzicami na wakacjach w Paryżu. Tym we Francji. Moja koleżanka ze szkoły też się z nami wybierała. Miałyśmy się obkupić. Okej, ja miałam się obkupić. Na maksa. Ale mama nagle się rozchorowała. Też na maksa. A potem się okazało, że tata musi lecieć na tydzień do Seattle w interesach. Więc „pa, pa, Francjo!”. Dlatego do ciebie zadzwonił, wujku, i… zaraz. Rozmawiałeś z tatą, prawda? Mówił, że do ciebie zadzwoni.

Doktor Kaplan zmarszczył czoło.

– Ja… – Wyjął komórkę i stuknął w nią kilka razy. – Musiała się rozładować. Przepraszam, nic nie wiem.

Lily cmoknęła językiem.

– Trzeba pilnować baterii. Ja zawsze pilnuję, żeby była naładowana. Bez działającej komórki, to jak bez głowy. A nawet gorzej. Tak czy siak, tata nas podrzucił i – tadam! – oto jesteśmy.

W głowie Wade’a coś zaskoczyło.

– Oto jesteśmy? Czyli ty i kto?

Lily spojrzała za siebie i machnęła ręką w kierunku domu.

– Jest ze mną Becca. Wade, pamiętasz Beccę, prawda?

Jak mógłbym zapomnieć? – pomyślał. Becca Moore.

Gdy tylko dziewczyna wyłoniła się spod okapu, Wade zerwał się na nogi. Nie mógł się powstrzymać. To było odruchowe. I dziwne. Tak, zdawał sobie z tego sprawę. Co więcej, bolało, bo wciąż siedział w samochodzie. A w samochodach się nie wstaje. Nawet w kabriolecie, którego zresztą nie mieli. Gdy więc uderzył głową w sufit, wiedział, że kompletnie się zbłaźnił.

Faceci nie wstają dla byle kogo.

Ale Becca Moore nie była byle kim. Była… ciekawa. Jego umysł wykrzesał z siebie tylko tyle.

Ciekawe.

Becca urodziła się w Massachusetts i przeprowadziła do Austin w wieku ośmiu lat. Była wysoka i ładna, długie brązowe, niemal czarne włosy wiązała w luźny kucyk. Trochę onieśmielała Wade’a, bo miała głowę nie od parady, ale wcale się z tym nie obnosiła. Poza tym była prawie tak milcząca jak on, co też mu się bardzo podobało. I właśnie się do nich zbliżała.

Nosiła spraną czerwoną koszulkę z którychś targów książki młodzieżowej, obcisłe niebieskie jegginsy i szare baleriny, w których stąpała tak cicho, jakby szła boso.

Ciekawe.

Doktor Kaplan wysiadł z samochodu i uściskał je obie.

– Miło was u nas gościć. Zapraszam do środka!

Darrell nie mógł zapanować nad śmiechem, widząc, jak Wade gramoli się z auta i człapie niepewnie do drzwi.

Gdy tylko wtłoczyli się do środka, Lily odwróciła się z okrzykiem:

– Poza! – i zrobiła im zdjęcie. – Mega! Wade ma zamknięte oczy. A Darrell wygląda jak… Darrell. – Przycupnęła na kanapie w salonie, wyciągnęła z torby cienki tablet i natychmiast zaczęła przebierać palcami po dotykowym ekranie. Po chwili podniosła wzrok. – Prowadzę bloga podróżniczego. Ale na pewno o tym wiecie, prawda?

Gdzie tam! Gdyby Wade wiedział, że jego zdjęcie trafi do Internetu, pewnie rano by się uczesał. Lub chociaż umyłby włosy.

Lily wyszczerzyła zęby w uśmiechu, pisząc na tablecie.

– Wakacje, dzień pierwszy. Wielkie rozczarowanie. Utknęłam na tydzień z kuzynami Wade’em i Darrellem. Naprawdę z trudem przechodzi mi to przez palce…

Darrell zmarszczył brwi.

– Ha, ha! Zabawne.

Wade oderwał wzrok od Bekki, która siedziała cicho obok Lily, i patrzył, jak ojciec krząta się półprzytomnie po salonie. Na pewno myślał o tym zaszyfrowanym mejlu. No bo o czym innym? Szyfrów używa się wtedy, kiedy chce się coś przed kimś ukryć. Tylko przed kim wujek Henry i tata mieliby coś ukrywać?

Lily i Darrell w końcu przestali sobie dogryzać, więc po prostu spytał:

– Tato, o co chodzi z tym mejlem?

– Potrzebna mi twoja mapa nieba – rzucił krótko, jakby też tylko czekał na chwilę ciszy. – Ta, którą dostałeś od wujka Henry’ego, gdy miałeś siedem lat.

Wade zamrugał.

– Naprawdę? Do czego?

– Zobaczysz.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: