Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Dziedzictwo tom I W imię honoru - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
8 grudnia 2025
31,50
3150 pkt
punktów Virtualo

Dziedzictwo tom I W imię honoru - ebook

Młody dziedzic rodu pada ofiarą spisku. Zmuszony do ucieczki, przez lata skrywa się pod fałszywą tożsamością, żyjąc na marginesie świata, który niegdyś należał do niego. Zmuszony jest walczyć nie tylko o przetrwanie, lecz także o pamięć swojej rodziny.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397424500
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

łońce nie wychyliło się jeszcze tego dnia zza horyzontu. Za oknami dworu Haghingtonów cicho szumiały gałęzie sadu, a spoza jego murów dobiegały dźwięki lasu, który miał się budzić do życia nowego dnia. W najciemniejszych zakamarkach puszczy lisy i dziki szukały schronienia przed pierwszymi promieniami słońca, a w konarach drzew gdzieniegdzie słychać było poranne ptasie trele. Lato było wyjątkowo upalne.

Bramy dworu prowadziły ubitym traktem prosto do puszczy. Tuż przed jej pierwszymi krzewami rozdzielał się on na dwoje. Jeden, mocniejszy i wygodniejszy, prowadził przez las aż do sąsiedniego hrabstwa, a drugi skręcał nieco w dół, ku wiosce należącej do lorda Ronalda Haghingtona i jego małżonki. Przez wioskę można było dojechać do dalszych jego włości – urodzajnych pól i łownych stawów. Władał także częścią lasu. Kilkoma akrami naokoło jego ziem, przyległymi bezpośrednio do nich. Tam wolno było jemu i jego drużynie polować. Reszta należała bądź do innych możnowładców, bądź do króla, którego pełnomocnikiem był hrabia rządzący całym hrabstwem.

Lady Anna przebudziła się właśnie o tej porze i poczuła, że potrzebuje niezwłocznie zaspokoić pragnienie. Sięgnęła więc po dzwonek stojący tuż obok łoża jej i jej męża – lorda Ronalda.

Milady posiadała swoją osobistą służkę Kate, która sypiała w pokoiku tuż obok alkowy państwa, by zawsze być na wezwanie. Opiekowała się także ich synem, paniczem Rogerem. Kiedy pan musiał udać się gdzieś w sprawach swoich włości, a pani potrzebowała chwili odpoczynku lub źle się poczuła, to właśnie Kate dbała, aby rozkład dnia młodego panicza nie uległ zmianie. Niemalże codziennie ojciec troszczył się o jego wykształcenie – sprowadził zaprzyjaźnionego mnicha, aby nauczył Rogera samokontroli, opanowania, a także kaligrafii i najpotrzebniejszych dziedzicowi umiejętności zarządzania. Ze swojej drużyny wojów wybrał też kilku, którzy już od dwóch lat pracowali nad umiejętnościami fechtunku młodego Haghingtona.

Kate nie odpowiadała na dźwięk dzwonka. Pomimo trzykrotnego wezwania w korytarzu dworu nie dał się słyszeć najmniejszy nawet szmer. W pewnej chwili Annę tknęło złe przeczucie. Postanowiła przejść się do izby Kate i sprawdzić, czy coś się stało. Wstała, przywdziała najszybciej, jak umiała, codzienną suknię i ruszyła do drzwi. Mąż nawet nie drgnął. Poprzedniego wieczoru długo nie wracał z wioski, bo załatwiał tam sprawy jakichś danin. Anna odemknęła drzwi i wystąpiła na korytarz. Zauważyła, że drzwi pokoiku Kate są otwarte na oścież. Jej samej nie było w środku. Przymknęła więc izbę i ruszyła w lewo, do drzwi Rogera. Odemknęła je cicho, młodzieniec spał twardym snem, jak jego ojciec. Z pewnością był bezpieczny. Zamknęła na powrót Rogera i ruszyła z powrotem, ku schodom prowadzącym na parter. Pomyślała, że może Kate zachorowała. Postanowiła więc sama udać się po wodę.

Ledwie zdążyła dojść do pierwszego schodka, gdy nagle poczuła silny uścisk naokoło talii. Nie zdążyła wydać żadnego dźwięku, jakiś mężczyzna sprawnie zasłonił jej usta i bez słowa począł sprowadzać na dół. Powoli jej oczom ukazali się inni żołnierze. Nie była w stanie oprzeć się temu, kto ją prowadził. Rozglądała się więc naokoło, ciągle szamocząc. Zanim jeszcze postawili stopy na podłodze parteru, zza rogu salonu wyłonił się przywódca napastników. W tym samym momencie spostrzegła stojącego za nim innego żołnierza przytrzymującego w taki sam sposób Kate. „Gdzie drużyna Ronalda? Co tu się dzieje?” – myśli przelatywały przez jej umysł z prędkością strzał w ferworze walki.

Dobrze znała Toma Younga. Nieraz widywała jego ludzi, gdy próbowali pertraktować w różnych sprawach z jej mężem. Wiedziała, że od dawna knuł, jak przejąć majątek Ronalda. Ziemie Hanghingtonów przylegały do jego ziem, a ich przejęcie skutecznie powiększyłoby wpływy i majątek Younga. Nigdy nie wprowadzono jej w te sprawy, po prostu dużo słyszała i rozumiała z rozmów męża czy członków jego drużyny. Gdzie oni teraz są?

Wiedziała też, że Toma zwą Mordercą. Przydomek prosty i bardzo wymowny – był bezlitosnym tyranem. Wszyscy jego poddani, prócz mieszkańców jego małego dworku mieszczącego się w niewielkim zamku, żyli w biedzie i ciągłym strachu. Ale czy to możliwe, że przyszedł tu dziś, aby zaatakować? Powinien znać powszechne prawo i wiedzieć, że dom lorda jest jego ostoją. Zamordowanie człowieka błękitnej krwi w jego własnym domu może być ścigane prawem, a karą może być nawet śmierć. Przecież nie odważyłby się…

Tom Young odezwał się półgłosem, a na jego twarzy gościł ironiczny uśmiech:

– Milady Anna, kłaniam się nisko. – Tu przykląkł na jednym kolanie, szybko jednak wstał. W prawej ręce dzierżył zwój. – Proszę o wybaczenie za te niedogodności, ale nie mogę sobie pozwolić, aby jakiś nieprzemyślany krzyk czy hałas zniweczył moją niespodziankę. Przyszedłem tu dziś do lorda Ronalda. To, co tu mam – uniósł rękę, dzierżąc zwój ze złamaną pieczęcią – daje mi pełne prawo do wykonania na nim wyroku śmierci. Popełnił bowiem ciężkie wykroczenie polowania w lasach królewskich i czczenia diabła w tym domu. – Nie zwracał wcale uwagi na zaprzeczający gest głowy Anny. – Cudem udało mi się uratować od wyroku ciebie i panicza. Administracja nie była do końca przekonana, że nie jesteście skażeni takimi zachowaniami. Przekonałem ich jednak, że lord Haghington jest sprawnym manipulatorem. Wprawdzie jesteśmy tu już od dłuższego czasu, chciałem jednak, abyś wyszła, pani, z alkowy. Nie mogę pozwolić, by te piękne oczy oglądały tak okropną karę.

Stał bardzo blisko i patrzył bezpośrednio w jej oczy. Nie mogła zapanować nad strachem, który się w nich malował. Czuła, że on go rozpoznał, ale nie potrafiła temu zapobiec. Teraz zauważyła, że zwój nosił pieczęć hrabiego i znak królewski. To koniec. Ale przecież te oskarżenia to same kłamstwa! Mimo to oni naprawdę przyszli tu zamordować jej męża. Szarpała się, ale nic to nie pomagało. Spojrzała na Kate. Dziewczyna stała niczym zbity szczeniak i wbijała wzrok w podłogę. Znikąd pomocy.

– Milady. – Głos sprawił, że znów spojrzała wprost w jego oczy. – Proszę się nie denerwować. Zaopiekuję się panią i zabiorę na swój zamek. Wspólnie wychowamy twojego syna. Włościami Haghingtonów także się zaopiekuję, będziemy mogli rządzić nimi razem. Odetchniesz pełną piersią po zrzuceniu jarzma… ale teraz, proszę mi wybaczyć, mam coś do zrobienia. – Mówiąc to, uśmiechnął się jeszcze szerzej, pomachał jej przed oczami zwojem zawierającym wyrok i szybko się odwrócił. Zawołał na swoich ludzi. Czwórka z nich wspólnie z nim ruszyła do góry. Anna próbowała krzyczeć – na marne. Spróbowała nawet kopnąć swojego oprawcę, ale miała zbyt delikatny bucik na nodze, podczas gdy on okuty był w strój wojskowy i zbroję.

Tom Young był niezwykle zadowolony ze sposobu, w jaki rozegrał scenę na parterze dworu Haghingtonów. Wcale nie myślał już o tym miejscu w ten sposób. Teraz były to prawie jego włości. Nazwisko Haghington należy niezwłocznie wymazać z historii. Wbiegał niemal po schodach i prędko udał się w kierunku alkowy. Nagle coś przyszło mu do głowy. Gdzie jest Roger? Nie było mu na rękę mieszanie tego młokosa w swoje interesy. Na razie trzeba było utrzymać go przy życiu, ale za niedługo i jego się pozbędzie. Nie może być żadnych dziedziców, a o dziecko z Anną sam się postara. Przeszedł tak trudną drogę do zafałszowania tylu dokumentów i dowodów. Wszystko po to, aby król za wstawiennictwem hrabiego zgodził się na wykonanie wyroku na Ronaldzie. Teraz nic nie może pójść źle. Skinął na jednego z towarzyszy i szeptem nakazał mu skryte wyciągnięcie Rogera na dół i zamknięcie go w spiżarce obok kuchni.

Rozkaz został wykonany błyskawicznie i niemal bezszelestnie. Kiedy Anna zobaczyła, że sprowadzają na dół jej półnagiego syna, chciała wyciągnąć po niego ręce, ale nie pozwolono jej na to. Roger był zupełnie zaspany i zaskoczony. W rękach żołnierza niosącego go niemal nad ziemią zdawał się zupełnie bezwładny. Został wrzucony do spiżarni niczym worek z towarem. W oczach matki pojawiły się łzy. Żołnierz zawołał dwóch kamratów do przypilnowania spiżarni i szybko wrócił do góry. Anna była kompletnie załamana, czuła, jak jej ciało powoli ogarnia bezwład i szarpią nerwy.

Nie doceniła jednak swojego syna. Od dziecka bowiem zdarzało mu się bawić w tej spiżarni i wówczas odkrył w jej rogu skrzynię na ziarno. Gdy nie była pełna, można było przez nią wyjść na drugą stronę ściany dworu i stojąc na niej, wejść w korony drzew i łatwo przesadzić mur.

Gdy tylko Roger się ocknął z marazmu, wyjrzał przez szparę w drzwiach. Matka i Kate przytrzymywane były przez jakichś żołnierzy, dwóch z nich stało też przy jego drzwiach. Reszta rozproszona była po salonie i przy drzwiach wejściowych. Nigdzie nie było ojca ani jego ludzi. Chłopak poczuł, że dzieje się coś niedobrego. Człowiek, którego przez chwilę widział na piętrze, był mu znany. Kojarzył go z kimś niemile widzianym we dworze. Nagle usłyszał z góry szczęk żelaza i zduszony krzyk. Spojrzał na matkę. Pilnujący jej żołnierz rozluźnił uścisk. Nie było już powodu, aby utrzymywać ciszę. Upadła na kolana, zaczęła szlochać i ukryła twarz w dłoniach. Powinien tam być. Z nią. Teraz. Powinien ją wspierać. Skoro ojcu i jego ludziom stało się coś złego, on nie powinien tak tego pozostawić. Z góry schodzili ludzie, których mijał wcześniej. Ich przywódca – jak on się, u licha, nazywał? – stanął nad matką. Wyciągnął do niej rękę, ona jednak nawet na niego nie spojrzała.

– Milady, proszę – odezwał się Young, nie opuszczając ręki. Nadal nie było odpowiedzi. Tylko szloch. Ciało Anny niekontrolowanie drżało. Zniecierpliwił się więc, opuścił rękę. – Dobrze więc. Pani, możesz pójść dziś ze mną do zamku lub pozostać ubogą żebraczką na moich ulicach.

– Wolałabym umrzeć z głodu i mrozu, niż pozostać pod twoim dachem – wycedziła przez drżące wargi i zaciśnięte zęby, podnosząc ku niemu wzrok. Twarz miała zaczerwienioną od płaczu.

– Hm… Doceniam odwagę. Skoro nie dbasz o siebie, może zadbasz o swojego syna. – Skinął na strażników. Anna gwałtownie drgnęła i już zaczynała mówić: „Nie r…”, gdy żołnierze otworzyli spiżarnię. Ku ich zdziwieniu była pusta.

Roger przeturlał się przez zbiornik na zboże i przesadził mur. Biegł przed siebie ukryty przez szarugę poranka. Nie oglądał się, a po twarzy płynęły mu łzy. Dopadł brzegu puszczy. Zaszył się w najbliższych jej ostępach i przysiadł. Miał na sobie wyłącznie lekkie spodnie i zawieszony na szyi rzemień z pierścieniem. Drżał z zimna i podniecenia. Ścisnął pierścień z pieczęcią rodową, który dostał od ojca na ostatnie urodziny, a który był jeszcze zbyt luźny, by nosić go na palcu. Żołdak Mordercy nie zauważył, jak wartościowa to rzecz, inaczej z pewnością by mu ją odebrał.

Przez chwilę pomyślał: „Wrócę do niej i po nią. Ojciec by nie uciekł”. Jednak tego nie zrobił. W momencie gdy zobaczył wyraz twarzy Mordercy – triumf, samozadowolenie, szyderstwo – zrozumiał, że ojciec nie żyje. Rozejrzał się szybko po spiżarni. Nie było tam nic, czym można by walczyć. Zrozumiał też, że sam jeden nie da rady tylu doświadczonym wojownikom. Nie wiedział, czy kamraci ojca nie żyją, czy są gdzieś zamknięci, nie mógł więc liczyć na ich wsparcie. Gest Younga w kierunku matki pokazał mu, że nie grozi jej z jego strony morderstwo. W jednej chwili postanowił więc uciec i poszukać wsparcia wśród poddanych ojca. Wiedział już, że musi dokonać zemsty. Na ujście całego smutku i żalu, jaki wypełnił jego serce, pozwolił sobie w biegu, na wpół świadomie. I nie trwało to długo. Teraz trzeba było znaleźć sojuszników. Ktoś musiał użyczyć mu broni, ktoś musiał go doszkolić i wreszcie wesprzeć. Sam jeden nie pokona murów zamku. Przyszło mu do głowy, że nawet jeżeli jego ojciec nie był kochany przez poddanych, to nikt nie będzie chciał bezwolnie oddać się tyranii Toma Younga. To dawało mu przewagę.

W pewnej chwili usłyszał jakieś poruszenie od strony dworu. Uznał, że jak na razie znajduje się za blisko traktu, i udał się powoli głębiej w las.

Gdy oczom Mordercy ukazała się pusta spiżarnia, jego reakcja była natychmiastowa. Błyskawicznie przemieścił się do jej wnętrza i niemal od razu odnalazł skrzynię. Pojął, co zaszło. Wściekły odwrócił się do swoich ludzi i warknął:

– Ty i wy dwaj! Znaleźć mi tego zaplutego gnojka! Już ja go nauczę…

– Czekaj, nie! Proszę! – Rozpaczliwy krzyk Anny aż zadzwonił pośród ścian. Wszyscy zwrócili się w jej stronę. – Nie krzywdź go, proszę… zostaw go… To mój syn. Błagam, panie… mój… – Z ostatnim, niemal bezgłośnie wypowiedzianym słowem spuściła wzrok z jego twarzy do poziomu kolan. Cały czas klęczała na podłodze, podpierając się jedną ręką, a drugą wyciągając w kierunku Younga w błagalnym geście. Jego twarz znów stała się jasna, złość ustąpiła poczuciu zwycięstwa. Kąciki ust delikatnie uniosły się ku górze. Przystąpił do niej i ponownie podał jej rękę. Tym razem odwzajemniła gest, pomógł jej wstać. Mocno ściskając delikatną, drżącą dłoń, przyciągnął Annę do siebie i spojrzał jej prosto w oczy.

– Panie mój? Pójdziesz więc ze mną?

– Pójdę, panie… zgadzam się… – Spuściła oczy. Wiedziała, że w tej chwili nie mogła okazać słabości, łykała więc bezgłośnie łzy i cały żal, jaki jeszcze przed chwilą wylewała. Myślała tylko o tym, by Rogera nie spotkała z jego strony żadna krzywda. Zbyt wiele złego stało się tego ranka w jej rodzinie. – Ale proszę cię… Proszę, zostaw mojego syna… Błagam…

Young odwrócił się, nie puszczając jednak jej dłoni. Na powrót zwrócił się do swoich ludzi:

– Słyszeliście, wyruszamy z powrotem. Oszczędziłem tę dziewkę – mówił na powrót do Anny – bo sądząc po miejscu, w którym spała, musiała być twoją najbliższą służącą. Chciałem, by zajęła się wychowaniem panicza. Ale skoro uciekł i nie chcesz go zabrać ze sobą, nie będzie mi już potrzebna…

– A czy… nie mogłaby pozostać przy mnie?

– Mamy na zamku wielu służących, którzy będą na twe usługi, pani.

– Czy wolno mi nalegać?

Tom przez chwile badawczo przyglądał się Annie i Kate na zmianę.

– Myślę, że to nie będzie kłopot. Zresztą spodobała się też paru moim ludziom, przyniesie im sporo uciechy. Potraktuj darowanie jej życia i ochronę twego syna jako prezent ślubny. Musisz jednak wiedzieć, że jeśli raz się go wyrzekłaś, ja nie będę go szukał, a ty nie śmiesz o nim nawet wspominać. Nie chcę go też więcej widzieć. Czy zrozumiałaś?

– Tak…

– Dobrze. Matt, zaprowadź panią do mojego konia, pojedziemy razem. – Mówiąc to, zwolnił uścisk i jeden z jego żołnierzy natychmiast wyprowadził Annę z domu. Zwrócił się do Kate: – A ty, dziewko, lepiej, żebyś szybko przyniosła tu rzeczy swojej pani. Nie waż mi się też nigdy do mnie odzywać. Na zamku masz się zająć wyłącznie swoją panią i niczym ani nikim więcej. Nie śmiej się też na nic nikomu skarżyć. Inaczej przypłacisz to życiem.

Kate dygnęła i pobiegła szybko na piętro, aby zebrać rzeczy Anny. Starała się nie zwracać uwagi na nieruchome ciało lorda Ronalda spoczywające w zakrwawionej pościeli. Znała swoje miejsce. Nie mogła się jednak powstrzymać przed tym, aby przykryć zmarłemu twarz. Tyle przynajmniej mogła zrobić dla jego honoru.

Morderca podszedł do kapitana swojej straży.

– Chcę, by ten dwór spłonął. Jak tylko stąd wyjdziemy, ma obrócić się w popiół. Niech Roger nie ma dokąd wracać i szczycić się ochroną. Nie możemy pozwolić mu na odbudowanie dziedzictwa. Kolejny raz może nam nie pójść tak gładko.

Kapitan skinął głową i nakazał swoim ludziom prędkie obłożenie dworu łatwopalnymi materiałami. Sam poszedł po pochodnię, której nikt jeszcze nie zdążył zgasić po minionej nocy.

Gdy Tom Young wraz z ludźmi wtargnęli do dworu, pierwszą ofiarą napaści padła straż. Nie miała szansy zaalarmować śpiących w środku kompanów i służby Ronalda. Napastnicy przebili się do wnętrza dworku najciszej, jak potrafili, i prawie wszystkich wymordowali we śnie. Nawet jeżeli ktoś był na tyle czujny, że wybudziły go ich ostrożne kroki, i tak nie miał szans. Nim zdążył się zorientować, kto i czemu chodzi nocą po dworze w pełnym uzbrojeniu, pierwszy padł ofiarą tak, że nie zdążył wydać z siebie żadnego dźwięku poza tłumionym rzężeniem. Ciała sprzed dworku i z salonu pochowano do izb na parterze. Gdzieniegdzie widoczne były ślady krwi.

Cała ta atmosfera pobudzała w Annie wyobrażenie, co stało się z jej mężem i jak może teraz wyglądać jego ciało. Dopiero co, wychodząc z alkowy, widziała go śpiącego spokojnie. Nie zdążyli nawet o niczym porozmawiać wczoraj wieczorem, bo wrócił do domu, gdy ona już spała. Znów zdusiła w sobie płacz. Oczy na chwilę się zaszkliły. Podjęła się trudnej roli nałożnicy oprawcy swego męża, ale robiła to dla dobra syna. I tak starała się myśleć – wyłącznie o bezpieczeństwie Rogera. Dopóki pozostanie blisko Mordercy, dopóty będzie miała na niego jakikolwiek wpływ.

Kilka chwil zabrało Kate zebranie wszystkich rzeczy swej pani i zniesienie ich na dół. Kazano jej zawinąć jeden tobół na plecach i nieść za końmi pieszo do zamku. Young usadowił się na koniu, a przed sobą posadził bokiem Annę. Objął ją ramionami i postanowił przedefilować przez ziemie Haghingtonów. Niech nowi poddani widzą, komu mają być posłuszni i kto zajmie wszystko. Gdy ruszyli, niemal tuż za nimi podpalono dwór. Ogień obejmował go powoli, lecz nieubłaganie. Skręcając w dół, ku wiosce, Anna widziała już swój dom przypominający ogromną pochodnię. Miała nadzieję, że Roger będzie miał dokąd wrócić, by chociaż zabrać jakieś swoje rzeczy i odejść stąd. W tej chwili nadzieja odeszła z dymem.

Długo trwała podróż, którą można by przebyć w czasie krótszym o połowę. Ten pochód pozwolił Youngowi na napawanie się swoim sukcesem. Ludzie wychodzący rano do pracy w polu, otwierający gospody czy księża spacerujący po ulicach wsi porzucali na chwilę swoje czynności i przyglądali się zjawisku. Na silnym, kasztanowatym rumaku siedziała Anna Haghington. Jednak nie w objęciach swego męża, a znanego z okrucieństwa mieszkańca okolicznego zamku. Niektórzy zrozumieli, czego symbolem jest ten pokaz. Innym uświadomił to dopiero słup dymu unoszący się od strony dworu. Anna siedziała dumnie wyprostowana. Na twarzy zupełnie blada, tylko oczy miała lekko zaczerwienione. Pusty wzrok wbijała gdzieś w powietrze, na poziomie strzech wiejskich chałup. I co najbardziej nietypowe, jechała w bardzo lekkiej, przewiewnej sukni, nieznacznie dygocąc. Z pewnością nie był to strój wyjściowy.

Niektórzy poznali też Kate, która często schodziła do wsi, by przynieść państwu potrzebne wiktuały. Gdy ktoś chciał podejść, by pomóc jej w niesieniu tobołka, odganiała go szybkim gestem i ofukiwała. Nie chciała widzieć już żadnych ofiar tego krwawego poranka.

Wieśniacy z włości Haghingtonów czuli się bezpieczni pod rządami, jakie były im dane. Często dochodziły do nich pogłoski o tym, jak toczy się życie na ziemiach Younga. Rządy twardą ręką sprawiły, że usunął on już wielu buntowników, a tych, którzy uciekli, pozbawił majątku i rodziny. Uznał, że nie wrócą, bo nie będą mieli dokąd, a po porzuceniu swojej wsi staną się tylko wędrownymi żebrakami. Część z nich trafiała jednak na ziemie Haghingtonów, gdzie prosili o azyl i próbowali żyć od nowa dla nowego pana. Był to jeden z wielu powodów, dla których Young posunął się do zamachu na lorda Haghingtona. Większość wygnańców wybierała się jednak na poszukiwanie szczęścia w drogę gdzieś przez puszczę.

W chwili morderstwa lorda zmieniła się jedna rzecz – Tom Young zyskał obiecany w zamian za zasługę usunięcia czciciela szatana tytuł lordowski. Małżeństwo z żoną oskarżonego było ukoronowaniem jego dążenia do uzyskania potomstwa, w którego żyłach płynęłaby błękitna krew i które dziedziczyłoby zamek wraz z własnością ziemską.

We włościach Younga niemal nikt nie ośmielił się spojrzeć na przejeżdżających, wszyscy padali na kolana i składali władcy pokłon. W momencie tego przejazdu panowała martwa cisza.

Nareszcie dotarli pod zamek. Jeden z żołnierzy pomógł Annie zsiąść z konia. Morderca zszedł tuż za nią, znów chwycił ją za nadgarstek i zwrócił się do przechodzącej właśnie przez plac praczki:

– Zaprowadź tę dziewkę – praczka dygnęła na dźwięk jego głosu, a on wskazał jej Kate – do kuchni, pralni i pokaż jej najistotniejsze pomieszczenia dla pełnienia dobrej służby lady Annie. Na koniec przyprowadź ją na wschodnie skrzydło, gdzie w rogu czekać będzie na nią izba tuż obok komnaty. Tam będzie od dziś mieszkała.

Dziewczyna ponownie dygnęła, skinęła na Kate i powiodła ją ze sobą na zamek. Tom miał teraz jeszcze inne plany. Jego ludzie czekali na rozkazy, pozwolił więc im się rozejść, zachowując oczywiście stały porządek wart i obowiązków. Ponownie zawołał do siebie kapitana i dodał:

– Chcę, aby jutro w południe odbyła się ceremonia zaślubin. Nie pozwolę lady Annie zbyt długo trwać w smutnym osamotnieniu. Masz zorganizować ogłoszenie tej nowiny także na moich nowych ziemiach, jak również nie omieszkać potwierdzić zaproszenia u okolicznych magnatów. Wszak wiedzieli o tym od dwóch tygodni, powinni więc żwawo potwierdzić. Sprawdź, czy sprawy jadła i napitku stoją w należytym porządku. Spiesz się.

– Tak jest – odparł kapitan i oddalił się, by wykonać polecenia. Anna została z Tomem sama na placu zamkowym. Odwrócił się w jej stronę. Jego twarz nie miała właściwie żadnego wyrazu. Był po prostu zimny, zrównoważony i zdeterminowany. Może tylko oczy zdradzały stopień jego samozadowolenia. Anna nie mogła znieść tego butnego spojrzenia, więc opuściła lekko głowę.

– Moja pani, zapraszam ze mną. – Na wpół wykonał szarmancki gest przyklęknięcia przed damą, po czym pociągnął ją za sobą. Ruszyła bez słowa. Weszli do zamku przez główne wejście. Następnie kluczyli nieco korytarzami. W pewnym momencie zaczęli się piąć w górę. Po drodze Annę doszły zapachy z kuchni i poczuła się głodna. Widziała też bogato urządzoną salę gościnną, każdy kolejny korytarz robił na niej wrażenie, prezentując przepych, z jakim go urządzono. Mijali wiele mniejszych sal i izdebek, jedna z nich wydawała jej się nawet czymś w rodzaju gabinetu. Podobny miał Ronald. Później miała się przekonać, że to tam Tom uwielbia przesiadywać całymi dniami i stamtąd wydaje najważniejsze decyzje. Po zamku krzątało się sporo służących i spacerowali żołnierze. Wszyscy kłaniali się Tomowi, który nie zwracał na nich niemal wcale uwagi.

W końcu, po przebyciu wielu schodów i przejściu długiego, ciemnego korytarza, otworzył przed Anną jedne z drzwi. Przepuścił ją pierwszą i pozwolił wszystko obejrzeć. Jej oczom ukazała się jasna, dość duża komnata. Stało w niej wielkie łoże z baldachimem. Znajdowała się tu także szafa, w której – ku jej zdziwieniu – rozłożono już wszystkie jej rzeczy. W innej części komnaty umiejscowiono niższe półki, na których stały ozdoby i świece na żeliwnych świecznikach. Na ścianie widniały dwa obrazy i pochodnie, by rozjaśnić komnatę nocą. Na oknie zawieszono przepiękne zasłony, a część posadzki najbliżej łóżka przykryto dywanem. Całkiem na tyłach widoczny był kominek. W pewnej chwili przysiadła na łożu, nie mogąc opanować zdziwienia. Nadmiar wrażeń przyprawił ją o zawrót głowy.

– Lady Anno, to będzie nasza komnata. Życzę sobie, abyś nie wychodziła z niej za często, a jeśli już, to nigdy sama. Pod twoimi drzwiami będzie stała para moich ludzi. To oni będą z tobą chodzili, gdy zechcesz pospacerować po ogrodzie lub zejść do holu zamku, oczywiście dla bezpieczeństwa. Tam – wskazał ręką niewielkie drzwi widoczne w głębi korytarza – mieszka twoja służka. Po nią też oczywiście wolno ci wyjść, jeśli zechcesz, lecz tutaj, na półce, masz od tego dzwonek. Nie wolno ci opuścić zamku beze mnie. Mam nadzieję, że zrozumiałaś, co powiedziałem. – Mówiąc to, zamknął drzwi i powoli się do niej zbliżał, odpasując miecz. Zareagowała natychmiast.

– Ależ, panie, wybacz, lecz ceremonia zaślubin odbywa się jutro.

Przystanął i się zawahał. Zapiął pas z powrotem, ale i tak się ku niej zbliżył. Położył ręce na łożu z obu jej stron, lekko się nachylił i wycedził:

– Pytałem, Anno, czy zrozumiałaś, co mówiłem. Nie chciałem, byś cokolwiek komentowała.

– Tak, mój panie… – odparła cicho.

– Cieszy mnie to. A więc do zobaczenia jutro. Z rana przyjdzie służba, a twojej służce przekażę suknię ślubną. Mam nadzieję, że nie będzie wymagała czasochłonnych poprawek. Do widzenia. – Skłonił się przy wyjściu z szyderczym uśmiechem i opuścił komnatę.

Anna poczuła, że opada z niej odrętwienie, jakie męczyło ją od chwili uchwycenia przez draba we dworze Haghingtonów. Dwór już nie istniał. Mąż nie żył. Syn uciekł i pewnie nigdy nie dowie się, jakie będą jego dalsze losy. Jutro ponownie miała wyjść za mąż, co wiązało się z konsumpcją związku. Przerażał ją fakt, że ze słów Mordercy wywnioskowała, iż wszystko było zaplanowane już od bardzo długiego czasu. Łącznie ze ślubem. Nie miała na to ochoty, jednocześnie musiała to zrobić. Dla bezpieczeństwa dziecka musiała być uległa i posłuszna. Pozostało jej tylko modlić się, by nigdy nie powiła Youngowi potomka. Z krawędzi osunęła się półprzytomnie na dywan, skuliła i zapłakała, opierając o łoże.

Tom Young opuścił komnatę przyszłej żony i szybko przysłał pod nią dwóch strażników. Sam udał się do swego biura i wezwał do siebie Davida, jednego z zasłużonych spośród swoich ludzi. Gdy Dave się pojawił, kazał mu zamknąć drzwi i podejść blisko do siebie. Wyszedł zza biurka i odezwał się:

– Wezwałem cię tu, bo ci ufam. Uważam, że mogę powierzyć ci ważne zadanie. Chcę znaleźć młodego Haghingtona. To dla mnie być albo nie być. Masz dobrać sobie kilku zaufanych ludzi. Nie połowę gwardii, aby nie robić niepotrzebnego szumu wokół sprawy. Jak go znajdziecie, macie przyprowadzić do mnie. Nikt nie może się zorientować, co i dlaczego się dzieje. Jeśli ludzie zaczną mówić, informacje dotrą do jego matki. Póki myśli, że jej syn jest bezpieczny, będę z niej miał dobry pożytek. Nie mam ochoty zaczynać małżeństwa od kłótni i problemów. A chciałbym mieć swojego syna z legalnego łoża, żeby bez wątpliwości mógł dziedziczyć majątek.

– Tak jest. Rozumiem.

– Cieszę się. Możesz odejść i zacznij działać choćby dziś. Codziennie oczekuję raportu.

Żołnierz skłonił się i odszedł. Young zasiadł za biurkiem, założył na nie nogi i wpatrzył się w widok za oknem. Zatonął w rozmyślaniach. Nie wiedział, że jego upragniony cel znajduje się w zasięgu wzroku.

Roger Haghington początkowo zaszył się w puszczy. Spędził niemal cały dzień, podążając w jej głąb, odpoczywając i chroniąc się przed wścibskimi oczami. Nie bał się tam przebywać, bo od dziecka ojciec zabierał go do lasu na polowania i przechadzki. Jego serce przeszywał ogromny żal i tęsknota za rodzicami. Czuł, że oboje utracił na dobre, lecz nie chciał puścić tego płazem. Nie pozwalał sobie więcej na łzy. Ojciec uczył go także, jak być dostojnym i powściągliwym. W pewnej chwili, gdy pierwszy strach minął, poczuł ogromny głód i zmęczenie. Postanowił najpierw trochę się przespać, więc ułożył posłanie z mchu i trawy. Zasnął.

Gdy się przebudził, pomyślał, że miejsce, w którym się zaszył, mogłoby być jego bezpieczną kryjówką. Postanowił wrócić do wioski, zapamiętując dokładnie trasę do posłania. Musiał zdobyć coś do ubrania i jedzenia. A także w jakiś sposób wyposażyć się w broń. Wyszedł na ubity trakt dokładnie w miejscu, w którym poprzednio wszedł do lasu. Jego oczom ukazał się jednak zupełnie odmienny widok.

Dogasające zgliszcza dworu Haghingtonów wyglądały przerażająco. Wokół nie było żywego ducha. Podbiegł do miejsca, które jeszcze niedawno było jego domem. Ostrożnie przeszedł przez pozostałości ścian do dawnego salonu. Wszystko było czarne i gorące. Piętra nie było już w ogóle. Pewne było, że nie odzyska żadnych swoich rzeczy. Nienaruszone w tym wszystkim były jedynie mury okalające posiadłość. Poczuł się bezsilny. Teraz już zupełnie odebrano mu wszystko. Nagle nadszedł przypływ gniewu i nienawiści. Chęć zemsty stopniowo wzbierała od rana, a teraz osiągnęła swój punkt kulminacyjny. Uchwycił i zacisnął w pięści dyndający na szyi pierścień. Jego zwykle jasnoniebieskie oczy zaszły mgłą wściekłości i jakby zmieniły kolor na granatowy. Furia rozdygotała całym ciałem.

Prędko rozejrzał się naokoło siebie. Pomyślał, że jeśli będą go szukać, mogą zacząć od tego miejsca, trzeba więc jak najszybciej stąd zniknąć. Nagle przyszło mu coś do głowy. Rzucił się w kierunku pozostałości kamiennych schodów. Przypomniało mu się, że w ich konstrukcji jeden z kamieni był ruchomy. Z pewnością ojciec trzymał tam coś ważnego, nigdy mu jednak tego nie pokazał. Nie ukrywałby przecież rzeczy bezwartościowych. Dopadł do zgliszczy i począł poruszać wszystkimi kamieniami. W końcu znalazł ten jedyny. Nie potrafił go jednak odpowiednio podważyć. Szybko zaczął szukać jakiegoś narzędzia i znalazł rękojeść z czymś, co kiedyś było mieczem, a zostało przełamane. Ciągle było ciepłe, zdjął więc spodnie i uchwycił to przez materiał. Nagi wrócił do schodów i podważył kamień, który tym razem lekko wyskoczył. Sięgnął ostrożnie ręką do wnętrza. Chwilę szukał, po czym udało mu się wyczuć zwoje. Delikatnie wyciągnął je na zewnątrz i sięgnął raz jeszcze. Było tam także coś drewnianego. Odrzucił rękojeść, włożył spodnie, schował zdobycze za pas i już miał wychodzić, gdy usłyszał tętent kopyt. Dźwięk się nasilał. Zorientował się, że ktoś się zbliża, aby sprawdzić ruiny. Nie wiedział, jakie ma zamiary. Wskoczył w wyrwę pomiędzy pozostałościami schodów a dawną tylną ścianą. Przysiadł i czekał w ciszy.

Pozostając dłuższy czas w bezruchu, odczuwał, że stopy zaczynają się rozgrzewać. Bał się oparzenia, a ból był coraz bardziej dotkliwy. Jednakże dużo bardziej obawiał się konfrontacji z ewentualnym napastnikiem. Wiedział, że jeszcze nie jest na to gotów. Zacisnął zęby i wytrzymał.

Do ruin podjeżdżało dwóch żołnierzy. Poruszali się bardzo powoli. Dostali rozkaz: sprawdzić pogorzelisko. Nie traktowali go poważnie. Co może dziać się w miejscu, które dopiero zostało zrównane z ziemią? Po co ktoś miałby pojawić się w takim domu? Nie było tu już czego zbierać. Nawet tak młody człowiek nie byłby na tyle głupi, by wrócić. W końcu dotarli do ruin. Jeden z nich zsiadł z konia i wszedł za mury, drugi objeżdżał posiadłość naokoło. Nie mógł jednak dostrzec niczego zza muru, więc gdy wrócił do bramy, przystanął i znudzony zaczekał na swego towarzysza.

Człowiek, który wszedł do wnętrza pogorzeliska, napotkał identyczny widok jak Roger, który zrobił podobny ruch przed chwilą. Ze swej pozycji nie mógł dostrzec ukrytego młodzieńca. Przez chwilę zastanawiał się, gdzie się rozejrzeć, w końcu ruszył w prawo, aby obejść ruiny. Szedł powoli, obserwował teren raczej niedbale. Jego słuch także nie donosił mu niczego podejrzanego.

Roger zza kamiennych schodów słyszał każdy krok za murami. Powoli przybliżały się one do jego kryjówki, jednak czuł się ciągle bezpieczny. Z trzech stron otaczał go mur, a z czwartej, naprzeciwko wyrwy, również ostał się fragment jednej ze ścian dworu. Oddychał płytko, starał się, aby nawet on sam tego nie słyszał. Jednocześnie bicie własnego serca wydało mu się nagle zdradzieckie. Kroki były teraz wyraźnie naprzeciwko. Ten ktoś przyspieszył. Nagle dźwięk ustał. Roger wstrzymał oddech.

Żołnierz stał teraz dokładnie za plecami Rogera. Zaniepokoiło go, że w tym narożniku domu ściany są ciągle tak wysokie, że nie można skutecznie zajrzeć do środka. Żadnego okna nie było. Zastanowił się przez chwilę, nasłuchiwał, po czym ruszył dokończyć okrążenie. Chłopak za ścianą głęboko odetchnął. To jednak nie był koniec.

Żołnierz obszedł już wszystkie pozostałości dworu, a teraz zdecydował się zajrzeć do środka. Wszedł tą samą drogą, którą wcześniej przebył młody Haghington. Pierwsze, co zrobił, to spojrzał w kąt, który zaniepokoił go z zewnątrz. Począł powoli zbliżać się w jego kierunku. Roger ponownie poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Najciszej, jak tylko umiał, przesunął się spod ściany zewnętrznej do rogu pomiędzy stopniami schodów a kolumną, wokół której kiedyś pięły się do góry. Ponownie znalazł się tyłem do żołnierza. Tamten powoli zbliżył się do rogu i zajrzał tam, nie wchodząc jednak głębiej. W zasięgu jego wzroku znalazły się więc obie ściany dworku, w tym wnęka. Doszedł do wniosku, że jest ona za ciasna, by ktoś schował się tam niepostrzeżenie. Widać ją przecież stąd niemal w całości. Czuł gorąco bijące od pogorzeliska, stopy zaczynały mu się męczyć. Odwrócił się i podążył obejrzeć wszystkie komnaty. Znalazł kilka zwęglonych ciał, ale nikogo żywego. Część izb spalona była doszczętnie, inne jeszcze lekko się tliły, a niektóre przedmioty pozostały, o dziwo, nietknięte. Po takich oględzinach żołnierz opuścił dwór, udał się do swojego towarzysza i oboje odjechali.

Roger wyskoczył z kryjówki dopiero po chwili, gdy tętent kopyt zniknął z zasięgu jego słuchu. Wybrane z ukrycia przedmioty podtrzymywał za pasem i począł biec ponownie w kierunku puszczy. Pędził najszybciej, jak umiał, a gdy dopadł lasu, zaczął szukać jakiegoś podmokłego terenu czy odrobiny wody. Kiedy tylko udało mu się ją znaleźć, od razu usiadł przy brzegu i zanurzył stopy. Stres i strach chwilowo ustąpiły. Teraz liczył się tylko odpoczynek. Nie myślał o tym, co było ani co przyniesie jutro. Czuł się bezpiecznie, oddychał pełną piersią, stopy odpoczywały po żarze spalonego dworu. Tak mogłoby zostać na zawsze.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij