- W empik go
Dziedzictwo zbrodni - ebook
Dziedzictwo zbrodni - ebook
On pragnie jej śmierci, ona jego. Czy wspólny wróg sprawi że podejmą współpracę?
Dominik wraz z ojcem prowadzą nietypowy biznes – są płatnymi zabójcami. Najnowsze zlecenie to czteroosobowa rodzina Grabowskich.
Marysia Grabowska to beztroska dwudziestolatka, której życie zmienia się w piekło, gdy zamaskowani mężczyźni atakują dom jej rodziców. Dziewczyna cudem unika śmierci. Wie, czym zajmuje się jej familia, więc nie chce iść na policję. Postanawia dowiedzieć się, kto i dlaczego chciał ich zabić.
Tymczasem Dominik próbuje odnaleźć Marysię, żeby naprawić swój błąd i dokończyć zadanie. W innym wypadku sam wpadnie w poważne tarapaty.
Żadne z nich nie jest świadome, że mają wspólnego wroga, a prawda o rodzinie Grabowskich jest zupełnie inna, niż podejrzewają…
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-434-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Nie wybieramy rodziny. Nie decydujemy o tym, kto nas wychowuje._
Odkąd sięgał pamięcią, zawsze zajmowały się nim opiekunki. Trafiały się różne. Młodsze i starsze. Głupsze i mądrzejsze. Bardziej i mniej upierdliwe. Z niektórymi dało się wytrzymać. Inne próbowały mu matkować. Ale im był starszy, tym częściej miały go w dupie. Ciemnowłosa Ania nie stanowiła wyjątku.
Jej praca ograniczała się do podania mu żarełka dwa razy w ciągu dnia i pilnowania, żeby odrobił lekcje. Poza krótkimi chwilami, gdy musiała do niego zajrzeć, żeby się upewnić, że faktycznie ślęczy nad książkami, oglądała telewizję, uczyła się do egzaminów lub pindrzyła przed lustrem. Najważniejszym jej zadaniem było spędzanie nocy w przytulnym trzypokojowy mieszkaniu. Dominik polubił Anię, bo zwisało jej, że zacznie grać późnym wieczorem, skończy nad ranem, kimnie się dwie godzinki i ledwie żywy pójdzie do szkoły. Dzisiaj ściągnął „Call of Duty. Finest Hour”, zamierzał przejść kampanię w jedną noc. Żaden z kumpli tego nie zrobi, bo wszyscy dawno poszli w kimę.
Nie było mu dane cieszyć się grą zbyt długo. Ledwie ustrzelił dwóch gości z karabinu snajperskiego, a Ania weszła do pokoju i zapaliła światło.
– Serio? Pukać nie potrafisz? – Poirytowany obrócił się na fotelu.
Ania obiecała, że nie będzie do niego wchodzić po zmroku. Słowa dotrzymała.
W drzwiach zamiast młodej opiekunki stał ojciec. Dominik był zdziwiony, bo ojciec nigdy nie wracał w nocy. Zwykle pojawiał się nad ranem lub w południe. Najczęściej znikał na kilka dni, czasami na tydzień.
– Nie powinieneś już spać? – spytał.
– Właśnie miałem się położyć. – Dominik palnął bzdurę, w którą sam by nie uwierzył.
– Tak, to właściwy moment – powiedział twardo ojciec. – Rozwydrzyłeś się, masz słabe stopnie, pewnie czujesz się dorosły, bo dostajesz więcej swobody niż koledzy. To do niczego dobrego nie prowadzi.
– Gdzie jest Ania? – wydukał Dominik.
– Ania poszła do domu. Ubieraj się, jedziemy.
– Dokąd?
– Zobaczysz. Za pięć minut masz być gotowy. – Ojciec wyszedł i zamknął drzwi.
Jechali w milczeniu. Dominik bał się mówić, ojciec wyraźnie nie miał ochoty na rozmowę. Dostawczy fiat doblo wjechał na jedną z wiejskich dróg. Krajobraz zaczął przypominać księżycowy krater z drzewami. Przed nimi tylko ciemna, dziurawa szosa, a po bokach równie ciemny las.
– Doszedłem do wniosku, że lepiej zrobić to teraz, kiedy twój charakter ciągle się kształtuje. – Ojciec mocno ścisnął kierownicę. – Potem może być za późno.
– Co zrobić? – Dominik przełknął ślinę. Sytuacja wydawała mu się dziwna.
Dotąd ojciec wymagał od niego przeciętnych ocen, które dziś zaczęły mu przeszkadzać, i niesprawiania kłopotów. Syn spełniał kryteria, w zamian mógł liczyć na kompa, gry, telefon i wyjazd na kolonie dwa razy w roku. Ale gdyby dłużej się zastanowić, Dominik prawie nic o nim nie wiedział. Starzy jego ziomków kończyli pracę, potem siedzieli w domu, żłopali piwo i kłócili się z żonami. Jego ojciec był inny.
Gdy wjechali do lasu, zgasił światła. Zatrzymał fiata na polanie daleko od drogi. Ciemność w tym miejscu zdawała się gęstnieć.
– Mogę dalej trzymać cię w bezpiecznym kokonie i pozwalać na wszystko. Ale to byłby błąd. – Stanęli przy drzwiach z tyłu auta.
Ojciec otworzył pakę i oczom Dominika ukazał się makabryczny widok. Ściany pokrywała dźwiękochłonna powłoka przywodząca na myśl wnętrze studia nagrań. Na wzmocnionej grubą blachą podłodze leżała folia. Ale to nie przeróbki przyciągnęły wzrok nastolatka, tylko dwie postacie wijące się po podłodze jak olbrzymie gąsienice. Dwie pary oczu raziły na tle wszechobecnej ciemności. Widząc zaciekawienie syna, ojciec włączył lampę zamontowaną nad drzwiami.
– Tato… – wymamrotał Dominik, któremu wydawało się, że to sen, jaki mógłby go nawiedzić po zbyt dużej dawce GTA.
Dwoje ludzi, kobieta i mężczyzna, po przeciwnych stronach paki. Zawinięci taśmą od stóp po czubki nosów. Nogi i korpusy sztywno oplecione linami przytwierdzonymi do haków wbitych w nadkola. Kobieta spojrzała na chłopca błagalnie, jakby jego pojawienie się oznaczało nadzieję. Oczy miała mokre od łez.
– Dorosłość jest sztuką dokonywania wyborów. – Ojciec wszedł na pakę. Sięgnął po tasak wiszący na ścianie.
Na uchwytach oprócz tasaka wisiały nóż, siekiera, dwie łopaty i ręczniki, a do sufitu przyczepiona była torba.
– Lubisz swoje życie, prawda, synku?
Przerażony Dominik przytaknął.
– Wiesz, że ono ma swoją cenę?
Znowu potwierdził.
Ojciec podszedł do mężczyzny. Ten rzucał się, kręcił głową, jego wzrok błagał o litość. Dominikowi zrobiło się słabo.
– Czasami cena jest wysoka, ale późniejszy zysk wynagradza niedogodności. – To powiedziawszy, ojciec wbił tasak w gardło mężczyzny.
Zrobił to spokojnie, jak profesjonalny kucharz krojący kawałek wołowiny. Ostrze prawie oddzieliło głowę od korpusu. Mężczyzna zacharczał, jego ciało zadrżało, taśma zaszeleściła. Krew strumieniem spłynęła na podłogę. Dominik zrozumiał, po co jest folia.
– Porwanie i morderstwo. – Głos ojca nie zdradzał emocji, był lodowaty. – Na pewno słyszałeś o konsekwencjach takich czynów. – Wytarł tasak o ręcznik i odłożył go na miejsce. Wziął nóż. – Słyszałeś? – spytał ponownie, widząc, że syn nie reaguje.
– Tak… – odpowiedział chłopak, choć zdawało mu się, że głos należy do kogoś innego.
Ciągle wierzył, że to jakiś dziwny sen. Kara za nocki pełne wirtualnej krwi. Ale trup był realny, ojciec też. Złapał syna za dłoń i podał mu nóż. Dominik nie potrafił cofnąć ręki.
– Tylko ona wie. – Ojciec wskazał palcem kobietę. Piszczała, próbowała wierzgać nogami. – Ty zdecydujesz, czy komuś o tym powie. – Chwycił syna za wątłe ramiona i wciągnął na pakę. – Zabij ją, Dominiku!
W piwnych, zwykle łagodnych oczach ojca dostrzegł coś paskudnego. Skazę albo zanieczyszczenie.
– Ja nie… – próbował odpowiedzieć, ale ślina skleiła mu wargi. Musiał splunąć. – Nie mogę! – krzyknął, usilnie tłumiąc łzy. Jakaś wewnętrzna siła nakazywała zachować pozory twardości.
– Możesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. – Ojciec wydawał się rozbawiony. – Ile razy byłeś żołnierzem? Ile razy zgrywałeś gangstera? Ile ulicznych walk stoczyłeś przed monitorem komputera? Przecież to to samo, tylko na żywo. – Pchnął go w stronę kobiety.
– Nie, tato, to nie to samo. – Bał się. Napięcie uderzało do głowy, w żołądek i pęcherz. – Gra jest zabawą, a to…To morderstwo. – Wypowiedziane słowa raniły jak żyletki. Ojciec nic o nim nie wiedział, chyba też nie zdawał sobie sprawy, że nocne zabawy przed kompem nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Dominik nie pojmował, dlaczego każe mu to robić. – Nie – mruknął pod nosem.
– To cena, jaką płacisz za swoje życie – warknął ojciec. – Przysięgam, synu, jeśli jej nie zabijesz, puszczę ją wolno. Wtedy ja trafię do więzienia, a ty do rodziny zastępczej! Skończą się nocki z grami! Skończy się beztroska! Cały twój świat się rozpierdoli! – Pierwszy raz ojciec zaklął w jego obecności. – Chcesz zachować dotychczasowe życie? Musisz zapłacić swoją cenę. – Pochylił się nad synem. – Na tym polega dorosłość – wyszeptał mu do ucha.
– Czemu mnie do tego zmuszasz? – spytał Dominik, nie odrywając wzroku od kobiety.
Z człowieka zmieniała się w barierę odgradzającą go od codzienności. Dominik nie chciał tracić swoich kumpli, gier, pokoju. Nie chciał, żeby tata poszedł siedzieć.
– Wyjaśnię ci, synku. – Ojciec zwrócił się do niego czule, jak nigdy dotąd. – Wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw muszę wiedzieć, że jesteś mężczyzną. – Złapał go za bark, pociągnął w dół. Bliżej kobiety, bliżej bariery.
Chłopak, walcząc z pompującym żołądek strachem, przyłożył nóż do jej szyi. Kobieta wyła w nadziei, że fale dźwiękowe przebiją taśmę i Dominik wysłucha jej błagalnych próśb. Wybałuszyła oczy, czoło pokrywały dziesiątki kropel potu. Dominik tego nie widział. Koncentrował wzrok tylko na szyi. Nie miał wyjścia. Ojcu odbiło, nie wiedział czemu. Wiedział tylko, że musi się ratować. Musi być dorosły.
Zagryzł zęby, ścisnął nóż, wziął głęboki wdech. Policzył do trzech. Kobieta zaczęła jeszcze bardziej wierzgać.
– Giń! – Obiema dłońmi naparł na rękojeść i wepchnął ostrze w jej szyję.
Poczuł ciepło na dłoniach. Widok rozerwanej szyi i wypływającej krwi sprawiły, że osunął się na ziemię. Zaczął płakać.
– Już dobrze, synku, byłeś bardzo dzielny. – Ojciec objął go jak orzeł chroniący pisklę pod swoim skrzydłem. – Na początku zawsze jest ciężko. No, już… – Pocałował go w czoło. Nigdy wcześniej tego nie robił. – Weź się w garść. Musimy posprzątać. – Obaj spojrzeli na łopaty. – Od dziś jesteś moim żołnierzem, razem osiągniemy wielkie cele.
Dominik zrozumiał, na czym polega dorosłość. Ojciec nigdy więcej nie sprowadził mu opiekunki.1.
Napięcie w samochodzie jest tak gęste, że można je kroić. Dominik siedzi na fotelu kierowcy. Przegląda Fejsa. Kretyńscy kumple, których praktycznie nie widuje, wrzucają kolejne kretyńskie posty. Oglądanie tych głupot zwykle wywołuje efekt odmóżdżenia. Dzisiaj nie. Tata siedzi obok i gapi się w swój telefon. W przeciwieństwie do syna nie przegląda kretyńskich postów. Czyta durne wiadomości. Nerwowe stukanie palcami po udzie w rytm niesłyszalnej melodii zdradza jego strach.
Osiemnaście lat temu Dominik został mężczyzną. Ojciec zmienił się w tatę, on sam przeszedł kilka faz rozwoju. Wstręt, niechęć i wyrzuty sumienia zastąpiła całkowita obojętność zahaczająca o satysfakcję. Ale jedno nie uległo zmianie – zawsze stresuje się przed. W przeciwieństwie do taty, bo zwykle, gdy wsiadali do auta, on zmieniał się w lodowy posąg. Dzisiaj jest inaczej. Już dwadzieścia minut siedzą w samochodzie zaparkowanym w ciemnym miejscu, sto metrów od jedynego domu w okolicy, czekając, aż tata uzna, że czas ruszać.
– Dajemy, padre? – ponagla Dominik. – Państwo Grabowscy rżną w karty na tarasie. Bartuś wczoraj dał w palnik, więc dzisiaj regeneracja, nawet pochwalił się tym na Insta. Marysia wróciła z Wrocławia i pewnie tekstuje z koleżankami – dodaje na zachętę.
Rodzina Grabowskich została rozpracowana. Poświęcił na to cały miesiąc. W weekendy są do bólu przewidywalni.
– Domin, kurwa! Wiesz, że nie podoba mi się temat. W chuj śliski, łatwo się na nim wypierdolić. – Tata klnie, jakby połknął słownik wulgaryzmów. – Jeszcze te dzieci…
– Tia, dzieci – drwi Dominik. – Bartuś jest tak dojebany siłką, że złamałby mnie na pół. A Marysia wyglądem kładzie na łopaty większość dziuń, z którymi się przytulałem. To nie są żadne dzieci.
– Ale to cała jebana rodzina!
– Więc chcesz się wycofać? – pyta, choć wie, że na to za późno.
Próbuje sprowokować tatę, żeby zrobić wreszcie swoje i zniknąć. Oczekiwanie źle działa na koncentrację. Nerwy rozrywają go od środka.
– O ile dobrze pamiętam, kurewsko potrzeba nam forsy! – Tata blokuje telefon. – Przestań już pieprzyć, idziemy.
Dominik osiąga cel, udaje mu się sprowokować tatę. Zakładają kominiarki. W uchu każdego tkwi słuchawka bezprzewodowa. To nigdy się nie zmienia, reszta wyposażenia ewoluuje. Teraz w użyciu są sportowe buty, wygodne sztruksowe spodnie, czarne golfy i lateksowe rękawiczki. Zawsze ubierają się identycznie. Właściciele zabójczej spółki, brakuje tylko logo wyszytego na golfie. Logo śmierci.
Z tylnego fotela Dominik bierze worek. Trzymają w nim sprzęt rezerwowy, wybrany według doświadczeń taty. Apteczka, płyn do dezynfekcji, zestaw narzędzi, noże, sztuczne brody i peruki, gdyby zaszła potrzeba nagłego wtopienia się w tłum. Z bagażnika wyciągają broń. Dwie minikusze ze stali nierdzewnej. Futerały z bełtami przypinają do pasów. Trochę trenowali, ale celność nadal jest średnia. Mimo to żaden się nie przejmuje. Z bliska nawet nowicjusz dałby radę trafić.
Podbiegają pod płot. Piętrowy dom znajduje się na odludziu, przy drodze między dwiema wioskami. Dookoła las. Idealne miejsce dla introwertyków z kasą. Od frontu ciemno, rolety opuszczone. Taras znajduje się po drugiej stronie.
– Schodek. – Tata wydaje polecenie.
Dominik natychmiast łączy dłonie i robi mu podpórkę. Staruszek ma coraz gorszą formę, sam nie daje rady się wspiąć. Syn radzi sobie bez problemów. Szybko przemieszczają się pod dom. Zawsze gdy są na terenie przeciwników, strach, obawy i niepewność ulatują. Ludzie zmieniają się w zwierzynę łowną.
Śmiech dwóch starszych osób niesie się w powietrzu od strony ogródka. Państwo Grabowscy są zadowoleni, beztroscy. Nie mają pojęcia, że to ich ostatnia sobota.
– Ja z prawej, ty z lewej. Każdy wali w najbliższego – zarządza tata. – Gaszę sieć. – Włącza przenośny zagłuszacz GSM, który ma przypięty do pasa.
Sprzęt likwiduje sieć komórkową oraz Wi-Fi i Bluetooth. Chwilowo ich słuchawki są bezużyteczne, ale zwierzyna nie może wezwać pomocy. Zderzają się pięściami na szczęście i rozpoczynają akcję.
Dominik zostawia worek i podąża wzdłuż muru po lewej stronie. Serce bije mu szybciej, kusza zdaje się lekka, jakby zrobiono ją z włókien węglowych. Opiera palec na spuście, skręca w stronę tarasu. Szybki przegląd pola. Altanka przyległa do domu jest oświetlona małą lampką. Stół stoi na środku, a przy nim Grabowscy. Kobieta bliżej Dominika, mężczyzna przy drzwiach tarasowych. Ciemna sylwetka taty pojawia się po drugiej stronie muru.
Grabowscy ich nie słyszą. Obaj poruszają się cicho, jak na myśliwych przystało. Ich sylwetki giną w objęciach mroku. Kobieta trzyma karty, w drugiej ręce wino. Jest uśmiechnięta. Mężczyzna skupia wzrok na swoich kartach. Dominik przyspiesza kroku, unosi kuszę. Jest coraz bliżej kobiety, zachodzi ją od tyłu. Celuje w głowę. Naciska spust. Bełt przebija jej kark. Kieliszek ląduje na ziemi. Pierwsza zwierzyna upolowana.
Grabowski zauważa, co się dzieje, dopiero gdy żona jest martwa. Tata ma go na widelcu. Strzela, ale zamiast w głowę, trafia w tors. Grabowski wyje z bólu. Dominik w pośpiechu próbuje załadować następny bełt. Ta czynność jest niewygodna, kradnie cenne sekundy. Tata spogląda na syna i wchodzi przez taras do domu. Wie, że krzyk mężczyzny mógł zaalarmować jego dzieci. Idzie tam z nienaładowaną bronią!
– Nie… Błagam… – Grabowski przestaje wrzeszczeć, zaczyna skamleć.
Dominik staje przed nim. Nie zna litości, nie ma skrupułów. Jest wychowany, by zabijać. Naciska spust, bełt przebija oko mężczyzny. Grabowski kona, a z domu dobiega głośny trzask. Potem słychać jakieś krzyki. Dominik rozpoznaje głos taty. Szykuje następny bełt i wbiega do środka. Nie tak to miało wyglądać.2.
Chuj strzelił jebaną starość, która zżera człowieka jak rdza rzęchy na złomowisku. Grzegorz miał zabić Grabowskiego natychmiast, tak jak syn uporał się z jego żoną. Ale skakanie przez płot, trucht pod dom, szybki marsz wokół muru, to było dla niego za dużo. Dostał zadyszki, ręka mu się omsknęła i chybił!
Grzegorz ma sekundy na podjęcie decyzji. Zerka na Dominika. Na szczęście syn potrafi go uzupełniać, właśnie przygotowuje się do strzału. Dobrze, bo Grabowski jęczy jak posrany. Grzegorz zostawia egzekucję synowi. Sam wchodzi do domu z nienaładowaną kuszą. Trudno, musi działać, zanim dzieciaki zorientują się, co jest grane.
W kuchni spokój, choć pali się światło, podobnie w salonie, do którego wszedł. Na piętrze ciemno. Obok schodów znajduje się jeszcze jedno pomieszczenie. Na drzwiach wisi plakat z żużlowcem, a nad nim szalik lokalnej drużyny. Ze środka dochodzi cichy szum, przez szparę pod drzwiami przebija się słabe światło. Grzegorz zaczyna ładować kuszę.
W tym samym momencie drzwi się otwierają. W progu staje napompowany kafar. Ma prawie dwa metry wzrostu, jest ogolony na zapałkę. Mięśnie rozrywają mu koszulkę, sportowe spodenki opinają się na potężnych udach, w dłoni ściska butelkę coli. To Bartuś Grabowski.
– Po co tak wyjesz, pijaku?! – drze się poirytowany. – Znowu boli cię wątroba?! – Wychodzi z pokoju, rusza w stronę altanki.
Grzegorz cofa się, szukając ciemnego miejsca. Próbuje załadować kuszę, ale nie jest już tak sprawny i opanowany jak kiedyś.
– Co, do…?! – Młody Grabowski zauważa go w chwili, gdy kusza jest gotowa do strzału. – Skurwysynu!
Grzegorz unosi broń, żeby go zdjąć, ale młody jest szybszy. Rzuca w niego butelką. Szkło rozbija się o czerep Grzegorza. Ten naciska spust, bez celowania, bo cola piecze w oczy. Trafia gdzieś w ścianę. Po chwili ląduje na ziemi. Młody Grabowski okłada go pięściami. Kolejne ciosy spadają jak cegłówki.
– O Boże! – Kafar nagle zerka w kierunku ogródka. Na jego twarzy maluje się przerażenie. W tym samym momencie na piętrze zapala się światło. – Marysia!
Bartuś przypomina sobie o siostrze, która, zaalarmowana hałasami, zaraz zejdzie na dół. Puszcza Grzegorza, odwraca się i pędzi w kierunku schodów. Grzegorz próbuje wstać, tymczasem mija go Dominik, który goni za Grabowskim.
– Marysia, uciekaj! Zabiją nas!
Kafar wbiega na schody, na szczęście Dominik jest szybki. Ma załadowaną kuszę. Mierzy w biegu, ale trafia bezbłędnie. W szyję. Skurwiel pada martwy w połowie schodów. Na piętrze słychać pisk. Gaśnie światło. Trzaskają drzwi. Młoda Grabowska skryła się w którymś z pokoi.
– Nic ci nie jest? Oberwałeś – pyta zatroskany syn.
Wkurwiony Grzegorz podchodzi do niego i znów przygotowuje kuszę.
– Zdejmijmy tę małą i kończmy robotę – odpowiada twardym głosem. – Ja sprawdzam pokoje, ty pilnujesz schodów, żeby przypadkiem nie spyliła.
Chwilowy kryzys minął. Polowanie trwa. Lwy i tygrysa mają za sobą. Teraz kolej ustrzelić sarnę.3.
Marysia kończy myć zęby. Przed chwilą wzięła relaksującą kąpiel, której brakowało jej podczas pobytu w ciasnym krakowskim mieszkaniu. To już drugi rok studiów, a życie ze współlokatorkami nadal stanowi udrękę. Zawsze gdy tam przebywa, czuje się brudna i osaczona. Kąpiel w domowej wannie wyparza zarazki. Muza płynąca z bezprzewodowych słuchawek pozytywnie ją nastraja. Towarzyszyła jej w zatłoczonym pociągu, potem w cuchnącej taksówce, a zaraz ukołysze ją do snu.
Jest już w piżamie, ale wcale nie chce jej się spać. Chętnie posiedziałaby z rodzicami albo bratem. Ale rodzice mają jej za złe to, jak zareagowała na ich propozycję kilka tygodni temu. Brat się boczy, bo sam chciałby od nich usłyszeć to, co usłyszała młodsza siostra. A Marysi po prostu brakuje towarzystwa. Chciałaby mieć zaplanowane na weekend coś innego niż spacer po lesie, kąpiel czy przygotowania do ostatniego egzaminu.
Sięga po komórkę. Zamierza wysłać SMS-a do Agaty, dawnej kumpeli z ogólniaka. Może wyskoczą jutro na kawę albo na zakupy. Może pozna jakiegoś przystojnego faceta. Miło byłoby mieć do kogo wracać z Krakowa. Na studiach wszyscy wydają się brudni i napaleni.
Pisze krótki tekst, ale wiadomość nie chce się wysłać. Próbuje ponownie, znów nic. Zasięg spadł do zera. Wi-Fi też zniknęło, co dziwne, bo net mają mocny. Musi spytać brata, czy też ma awarię. Wyłącza muzykę, wychodzi z łazienki. Zapala światło na korytarzu. Z dołu dobiegają jakieś hałasy tłumione przez słuchawki. Gdy wyciąga je z uszu, słyszy brata desperacko wykrzykującego jej imię.
– Marysia, uciekaj! Zabiją nas!
Bartek pojawia się na schodach. Jego szyję przebija strzała jak w filmie o Robin Hoodzie. Dziewczyna piszczy z przerażenia. Właśnie ziszcza się jej najgorszy koszmar. Bartek nie żyje. Umiera nagle, a rodzice… O nich lepiej teraz nie myśleć. Marysia jest mądra i w przeciwieństwie do brata potrafi kalkulować. Wie, że dłuższe rozpaczanie oznacza śmierć. Wie, czym zajmuje się jej rodzina, i wie, że na dole jest morderca.
Rzuca się biegiem wzdłuż korytarza, bose stopy są mokre, wpada w poślizg na drewnianych panelach, barkiem uderza w ścianę, zahaczając o wyłącznik światła. Po ciemku wbiega do sypialni rodziców i z trzaskiem zamyka za sobą drzwi; chyba odruchowo ją wybrała. Bezpieczna oaza każdego dziecka. Nos wypełnia charakterystyczny zapach. Mieszanka perfum mamy i dezodorantu taty. Zapach, którego prawdopodobnie już nigdy nie poczuje… Negatywne myśli próbują zawładnąć Marysią. Tłumi je, bo musi walczyć.
Na toaletce znajduje nożyczki, w lewej dłoni cały czas trzyma telefon. Wchodzi do szafy. Ustawia się przy rurce, na której wiszą kurtki, i kuca. Pozycja z pozoru idiotyczna jak u bohaterki _Piątku trzynastego_, czekającej na egzekucję. Ale Marysia nie czeka na śmierć. Szuka miejsca do przeprowadzenia ataku. Szafa ciągnie się na całej długości ściany, zasłaniają ją przesuwne skrzydła pokryte matowymi lustrami, ustawione po dwie pary na dwóch prowadnicach. Marysia lekko odsuwa jedne z nich, na prawo od siebie. Skrzydło znajdujące się przed jej twarzą uchyla na kilka centymetrów, tak żeby mogła coś widzieć. Ściska nożyczki, odkłada komórkę, która i tak nie działa. Czeka.
Czas się dłuży. Każda upływająca sekunda popycha jej myśli w stronę umierającego brata. Widzi przed oczami strzałę, która rozerwała mu skórę z łatwością, z jaką długopis rozerwałby chusteczkę. Marysia ma ochotę ryczeć. Walczy z tą potrzebą do momentu, w którym słyszy skrzypienie drzwi. Po nim zapala się światło. Zabójca już tu jest!
Chodzi po sypialni, zagląda pod łóżko, sprawdza okno. Marysia obserwuje jego sylwetkę przez szparę w szafie. Facet średniego wzrostu, na głowie kominiarka. Dyszy głośno jak palacz, który biegł ze szlugiem w ustach. W prawej ręce trzyma kuszę. Zaczyna przyglądać się szafie!
Marysia zatyka usta, żeby nie wydać przypadkowego dźwięku. Serce jej wali, spodnie od piżamy lekko się zsuwają, jakby dziewczyna kurczyła się ze strachu. Mężczyzna zauważa niedomknięte skrzydło na prawo od Marysi. Dokładnie tak, jak chciała. Zaraz je odsunie. Skrzydło, które Marysia ma przed oczami, jest osadzone na innej prowadnicy. To, które otworzy zabójca, pojedzie w lewo, minie ją, a napastnik, zamiast przyszłej ofiary, zobaczy przestrzeń pełną ubrań. Da jej moment, który ona wykorzysta. Przesunie osłaniające ją drzwi i wyskakując z szafy, wbije mu nożyczki w nogę albo brzuch. Potem wyrwie mu broń i podziurawi gardło.
– Chyba znalazłem sarenkę! – krzyczy radośnie zabójca.
Jego słowa czynią plan Marysi nieaktualnym. On nie jest sam! Marysia może go wziąć z zaskoczenia, ale gdy będzie z nim walczyć, przybiegnie drugi i dokończy robotę. Zostaje jedna opcja – trzeba wiać.
Gdy drzwi przejeżdżają po prowadnicy, Marysia odsuwa skrzydło, które ma przed sobą, i wyskakuje z szafy. Trafia nożyczkami w zewnętrzną część uda zabójcy.
– Aaa! – zaskoczony, wyje z bólu, zgina się wpół.
Marysia uderza pięścią w nadgarstek mężczyzny, cios wystarcza, żeby ten puścił kuszę. Ona biegnie w stronę okna. Stopy są już suche, dobrze trzymają się podłogi, a to ważne, bo ma nie więcej niż cztery metry na nabranie odpowiedniego rozpędu. Cel stanowi okno.
– Tato! – Z oddali słychać krzyk. Zagrożenie się zbliża, ale nie zdąży jej dopaść.
Na pełnym biegu wpada w szybę. Celuje w nią barkiem. Gdy zderza się ze szklaną masą, zamyka oczy. Słyszy trzask, jakby setki paznokci jednocześnie piłowały szkolną tablicę. Spadając, próbuje rozluźnić mięśnie, bo wie, że w ten sposób złagodzi siłę uderzenia.
Dom jest wysoki, z piętra na parter ponad pięć metrów, ale pod sypialnią rodziców stoi altanka. Marysia ląduje na poliwęglanowym dachu, odbija się od niego jak od trampoliny i spada na ziemię. Na moment traci oddech. Szklane drobinki haratają policzki, ręce i nogi jak w sadystycznej wersji akupunktury. Boli, ale Marysia nie może o tym myśleć. Tak jak nie wolno jej skupiać się na widoku, który ma przed sobą. Rodzice. Mama z bełtem w szyi, tata w oku i piersi. Widok abstrakcyjny, nierealny. Musi go zignorować, tak samo jak poranioną skórę. Teraz trzeba biec.
Rzuca się pędem w głąb ogródka, tam gdzie ciemno, tam gdzie wejście do lasu. Jest w tym dobra. Należy do uniwersyteckiej drużyny lekkoatletycznej. Gdy dobiega do płotu, za sobą słyszy specyficzny hałas. Niesie się echem wzdłuż posesji. Jeden z zabójców wyskoczył przez okno na dach altanki.
Marysia przeskakuje przez płot. Przed nią hektary lasu. Miejsce, które tak dobrze zna. Spaceruje po nim, odkąd skończyła dwanaście lat. Musi się schować. Na szczęście las jest jej sprzymierzeńcem. Wie, gdzie znajduje się niewielki dół przypominający wąwóz. Biegnie w jego kierunku, gałęzie gęsto porośniętych drzew kłują bardziej niż szkło, stopy ocierają się o pokrzywy, co chwilę natrafia na szyszkę. Cierpi, ale dociera do celu. Kładzie się w dole. Liczy, że zabójcy tu nie trafią. Próbuje uspokoić oddech, chce jej się płakać. Rzeczywistość jest przerażająca. Ma świadomość, że polowanie na jej życie dopiero się zaczyna.