Dziedziczka - ebook
Dziedziczka - ebook
Dziedziczka
PIERWSZA CZĘŚĆ SAGI RODZINY DONELLÓW
Megan Donell ma wszystko: urodę, talent, kochających rodziców i gigantyczną fortunę. Jej rodzina jest jedną z najbogatszych w Nowym Jorku.
Mimo to Meg nie zachowuje się jak typowa miliarderka. Nie lubi luksusu i przepychu, chce do wszystkiego dojść sama i ciężko na to pracuje.
Kończy studia w najbardziej prestiżowej szkole kulinarnej na świecie, zamierza zostać szefem kuchni.
Nagle na jej drodze staje przystojny Erick Evans, który zmienia jej życie o 180 stopni.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby Evans nie miał tylu tajemnic, a w jego spojrzeniu nie czaiłby się niepokojący mrok.
Czy Meg ulegnie jego urokowi?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-069-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ 1
Czwartek, 2 maja
Na pewno chcesz różową limuzynę? – zapytałam Kimberly z nadzieją, że może się rozmyśli. To w końcu miało być auto na ślub, a nie na wieczór panieński.
– Zawsze o takiej marzyłam, będzie różowa, czy wam wszystkim się to podoba, czy nie. – Zaśmiała mi się w twarz. Doskonale wiedziała, że nie znoszę tego koloru.
Był piękny majowy poranek. Wiosną Nowy Jork wydawał mi się nieco bardziej przyjazny, szczególnie po ostrej zimie, którą nam zafundował.
– Ciesz się, że nie kazałam wam włożyć różowych bufiastych sukienek. – Pokazała mi język i głęboko westchnęła, podkreślając, że się dąsa, na co było ją stać jak mało kogo.
– No jasne, tego by jeszcze brakowało – odpowiedziałam i spojrzałam na jej ciążowy brzuszek. To potoczyło się tak szybko. – Zawsze musisz wszystko robić w innej kolejności niż cała reszta – dodałam z delikatną ironią.
– Dajcie już spokój, stało się. Może Robert nie jest zięciem, jakiego wymarzyli sobie rodzice, ale muszą go zaakceptować. To jego wybrałam i on jest ojcem mojego dziecka.
Robert był narzeczonym Kimberly. Poznali się rok temu podczas długiego weekendu w New Jersey i od razu wpadli sobie w oko. A teraz, rok później, przyszło nam wybierać limuzynę, którą za niecałe trzy tygodnie miała pojechać do ślubu, już w zaawansowanej ciąży. I myślę, że gdyby nie ta wpadka, moja młodsza siostrzyczka nigdy nie wybrałaby Roberta na męża. Był fajnym facetem, a do tego bardzo przystojnym i właściwie wszyscy go lubili, miał jednak jedną „maleńką” wadę. Nie pochodził z wyższych sfer, a o jego rodzinie nie pisał „Forbes”. Mówiąc wprost, nie był takim bogatym snobem jak ludzie, z którymi się wychowywałam. Jednym z największych bogaczy w tym środowisku był mój ojciec, choć akurat jemu daleko było do snoba. Może dlatego, że tata na każdego dolara ciężko zapracował, nikt nie dał mu niczego za darmo, a że miał głowę na karku i szczęście do biznesu, już w wieku trzydziestu ośmiu lat miał na koncie miliony, a teraz, kiedy zbliżył się do pięćdziesiątki, miliony zamieniły się w miliardy, przez co stałyśmy się z siostrą bardzo kuszącymi kąskami dla łowców posagów. Kim nigdy nie miała z tym problemu, bogactwo było dla niej czymś naturalnym, lubiła – zresztą tak samo jak nasza mama – wszystko, co drogie i luksusowe. Zupełnie inaczej było ze mną. Mnie pieniądze szczęścia nie dawały, już w szkole wstydziłam się tego, że jesteśmy tacy bogaci. Na studiach korzystałam z panieńskiego nazwiska mamy, żeby nikt nie skojarzył, że jestem dziedziczką fortuny. Nie chciałam, by ludzie myśleli, że dostałam się do prestiżowej szkoły kulinarnej, bo tatuś zasponsorował elewację głównego budynku. Sama na to zapracowałam. A już szczególnie nie chciałam, żeby ludzie przyjaźnili się ze mną, mając nadzieję, że mój tata coś im załatwi. Jako zwykła ambitna studentka czułam się zdecydowanie lepiej i marzyłam o tym, żeby to nie było tylko przebranie…
– Dobrze wiesz, że go lubię, ale moje zdanie znasz. Nie powinniście się tak spieszyć ze ślubem. Ja bym poczekała, aż maleństwo się urodzi, a nie uginała się pod presją rodziców.
Kim spojrzała na mnie z dezaprobatą i nie odpowiedziała. Zrobiła tylko tę swoją obrażoną minkę.
Eh, córeczka tatusia.
W sumie jej się nie dziwiłam – ile można słuchać tych wszystkich rad mamy, ciotek, babć, no i moich? Kimberly zawsze miała swoje zdanie, już od najmłodszych lat ze wszystkimi się kłóciła i w każdej sytuacji potrafiła postawić na swoim.
– Nie mają tu różowej, widzę tylko białe i czarne. Musimy jechać gdzieś indziej – oznajmiła.
Byłam już tak zmęczona tym ślubnym maratonem, że nie miałam najmniejszej ochoty nigdzie jej wozić. Tego dnia od rana załatwiałyśmy prawie wszystkie szczegóły: kwiaty, tort, wybrałyśmy całe menu weselne i opłaciłyśmy salę. Kosztowała fortunę, ale nie było w tym nic dziwnego – wszystko organizowałyśmy na ostatnią chwilę, a moja nadąsana siostrzyczka nie chciała skorzystać z pomocy profesjonalnej firmy weddingowej. Oczywiście Kim i Robert za nic nie płacili, wszystko fundował nasz tata.
– Na biednych nie trafiło – mruknęłam cicho pod nosem, żeby Kim mnie nie usłyszała.
– Idź i zapytaj, czy mają różową limuzynę, tam w środku jest jakiś facet z obsługi – powiedziała, wskazując siedzącego w budynku mężczyznę.
– No dobrze, poczekaj chwilę i usiądź, tam jest ławka.
Mimo że czasami mnie denerwowała i była samolubna, kochałam ją do szaleństwa. W końcu to moja młodsza siostra. Różnice między nami były tak wielkie, że czasami zastanawiałam się, czy przypadkiem nie jestem adoptowana. Kim była wysoką blondynką z brązowymi oczami, która nawet w piątym miesiącu ciąży, gdy przybyło jej kilka kilogramów, wyglądała olśniewająco, a ja – o wiele niższą od niej zielonooką brunetką z dość sporym biustem i okrągłym tyłkiem. Chociaż byłam starsza, w pierwszej chwili wszyscy myśleli, że to ja jestem młodszą siostrą. Kimberly w wieku trzynastu lat zaczęła się malować i robić te wszystkie dziewczęce rzeczy, a ja przez prawie całą szkołę średnią nie miałam nawet chłopaka. Dodatkowo moja siostrzyczka miała na koncie więcej podbojów miłosnych niż ja pocałunków z języczkiem.
Poszłam w kierunku oszklonego budynku, wewnątrz którego stały najnowsze modele drogich markowych aut, gotowe do sprzedaży. Udało mi się z gracją przeskoczyć kałużę, która rozlała się miłej starszej pani z wiadra z mopem. Uśmiechnęłam się do niej ze współczuciem.
– Mary, proszę to szybko wytrzeć, zanim ktoś się poślizgnie i będzie nieszczęście – upomniał ją surowo, ale z szacunkiem mężczyzna ubrany w ciemne dżinsy i firmową niebieską koszulę z napisem „Evans Cars”, po czym spojrzał w moją stronę i przywołując wyuczony uśmiech, zapytał:
– Mogę w czymś pomóc szanownej pani?
Odwróciłam się w jego stronę i zrobiłam krok do przodu, po czym moja prawa noga poślizgnęła się na resztkach wody, straciłam równowagę, z hukiem wylądowałam na plecach, uderzając głową o posadzkę i… ogarnęła mnie ciemność.
***
Najpierw usłyszałam przerażony głos mojej siostry.
– Megan, ale nam napędziłaś stracha, zaraz będzie tu pogotowie!
Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą kaskadę blond włosów Kimberly, która siedziała obok mnie na skórzanej kanapie.
– Jakie pogotowie? Przecież nic się nie stało, tylko się poślizgnęłam – odpowiedziałam, łapiąc się za obolałą głowę. – Nawet niczego sobie nie rozcięłam – dodałam, jednak gdy chciałam się podnieść, zakręciło mi się w głowie i opadłam z powrotem na kanapę.
– Proszę się nie ruszać, pogotowie podjeżdża pod salon – usłyszałam nieznajomy głos. Odwróciłam głowę i na widok jego właściciela musiałam kilka razy zamrugać.
Niedaleko kanapy, na której leżałam jak idiotka, stał mężczyzna. I to jaki! Wysoki brunet o tajemniczych ciemnych oczach, w których nie było widać żadnych emocji. Miał atletyczną sylwetkę, podkreśloną przez idealnie skrojony garnitur. Jego palce przesuwały się po krawędzi biurka, o które opierał się – zapewne seksownymi – pośladkami. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, mężczyzna się uśmiechnął, ukazując szereg idealnie białych zębów.
– Megan, leż spokojnie i poczekaj. Nie rób więcej problemów – zezłościła się Kim, trącając mnie ręką w kolano.
– Aua, daj już spokój, naprawdę nic się nie stało – skarciłam wzrokiem moją wkurzoną i zestresowaną siostrę.
– Proszę się nie kłócić, szanowne panie – powiedział Pan Tajemniczy i Uroczy, po czym ruszył w moim kierunku – Powinna się pani napić wody, panno Donell. – Mówiąc to, podał mi szklankę. Gdy brałam od niego naczynie, nasze palce się zetknęły, a mnie aż przeszedł dreszcz.
– Nie jesteś już taka blada, więc może wszystko będzie okej? Musimy dziś załatwić tę limuzynę – przypomniała Kim, a potem wstała i dodała: – Jestem strasznie głodna, może jak stąd wyjdziemy, pójdziemy coś zjeść?
– Zapraszam panie na lunch w ramach rekompensaty za tę nieprzyjemną i niebezpieczną sytuację – wtrącił przystojniak i podsunął mojej siostrze krzesło. – Proszę usiąść, panno Donell, nie chcę, by pani także się coś stało.
– O, dziękujemy bardzo, panie Evans, będzie nam bardzo miło – odpowiedziała zadowolona Kimberly.
Na samą myśl o tym, że miałabym zjeść lunch w jego towarzystwie, zrobiło mi się gorąco i dostałam wypieków, nawet na dekolcie. Tak już miałam. Relacje damsko-męskie nie były moją bajką.
– Kim, zostało nam jeszcze sporo do załatwienia. Nie możemy iść teraz na lunch, mamy przymiarkę sukni – odezwałam się z nadzieją, że Kimberly zrozumie sytuację i przyzna mi rację.
– Faktycznie, zupełnie o tym zapomniałam. W takim razie musimy przesunąć nasz lunch na inny termin. Panie Evans, zostawię panu swój numer telefonu. Proszę zadzwonić po osiemnastej, może uda nam się zjeść kolację w ramach tej rekompensaty, o której pan wspomniał. – Moja siostra bez najmniejszych oporów podeszła do biurka i zapisała numer na kartce.
– Będzie mi niezmiernie miło towarzyszyć paniom przy kolacji, ale dziś wieczorem mam spotkanie biznesowe, więc muszę odmówić. Zadzwonię jutro i jeśli będą miały panie ochotę, możemy spotkać się innym razem w dogodnym dla pań terminie. – Przystojniak mówił do nas obu, ale patrzył tylko na mnie.
Było mi niezręcznie, ale jednocześnie nie mogłam oderwać od niego wzroku.
– Świetnie, w takim razie będę czekać na pana telefon – odpowiedziała Kim.
W tym momencie drzwi się otworzyły i weszła ekipa ratownicza.
– Dzień dobry, co się stało? – zapytała ratowniczka i podeszła do mnie. Zaczęła zadawać pytania i badać mi głowę, świecąc latarką w oczy. – Musimy zabrać panią ze sobą. Nie widzę żadnych urazów zewnętrznych, mogło jednak dojść do wstrząśnienia mózgu. W szpitalu przejdzie pani badania i zostanie na obserwację.
– Czy to konieczne? Naprawdę dobrze się czuję, pani doktor, już nawet nie kręci mi się w głowie.
„A przynajmniej nie z powodu upadku” – dodałam w myślach, po czym ukradkiem spojrzałam na Evansa.
On także ciągle na mnie patrzył. W oczach mężczyzny było coś, co nie pozwalało uwolnić się od jego spojrzenia.
– Panno Donell, oczywiście może pani odmówić, jednak lepiej sprawdzić, czy wszystko z panią w porządku. Jeśli tak będzie, jutro zostanie pani wypisana do domu. Proszę nie robić problemów.
Kim wyszła z pokoju odebrać telefon. Pewnie dzwoniła mama.
– No dobrze, ale moja siostra jest w ciąży i nie ma prawa jazdy. Jeśli pojadę do szpitala, nie dotrze na umówione spotkanie.
W tym momencie wtrącił się Pan Tajemniczy i zaoferował, że jeden z jego kierowców zawiezie Kim tam, gdzie będzie trzeba, i do końca dnia pozostanie do jej dyspozycji. Moja siostra oczywiście zgodziła się bez wahania, więc pozostało mi tylko pojechać do szpitala. Mimo sprzeciwu położyli mnie na noszach i zanieśli do karetki. Pan Evans wyszedł z nami przed salon i odprowadził Kimberly do samochodu, którym miała dotrzeć na spotkanie. Nachylił się do szyby po stronie kierowcy i przekazał siedzącemu w środku mężczyźnie, że ma zawieźć Kimberly tam, gdzie sobie zażyczy. Potem podszedł do karetki, by zapytać o coś ratownika, ale nie słyszałam, o czym mówili. Pani doktor powiedziała, że jesteśmy już gotowi do drogi.
– Do zobaczenia, panno Donell, mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku – rzucił Evans, po czym uśmiechnął się do mnie jak chyba nikt inny do tej pory. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo ratowniczka zamknęła drzwi karetki.
Po dziesięciu minutach dojechaliśmy na Manhattan do szpitala klinicznego mieszczącego się na rogu 100th Street i Fifth Avenue. Na miejscu od razu zabrano mnie na badania: tomografię głowy i pobranie krwi. Po około dwóch godzinach w końcu przewieziono mnie do sali, w której mogłam spokojnie odpocząć. W środku były łóżko, stolik, szafka oraz biurko i trzy krzesła. Zostałam sama. Za oknem malował się piękny widok Central Parku. Westchnęłam i pomyślałam, że takie rzeczy zawsze przytrafiają się mnie.
Gdy miałam siedem lat, razem z Kim spędzałyśmy wiosenne ferie u babci w New Jersey. Pewnego dnia poszłyśmy bez zgody na promenadę, by zobaczyć wesołe miasteczko. I oczywiście komu się coś przytrafiło? Mnie. Gdy już wracałyśmy i przechodziłyśmy przez ulicę, jakiś wariat na rowerze wtargnął na pasy i we mnie wjechał. Kim oczywiście nic się nie stało, a ja złamałam rękę i rozbiłam sobie głowę. Do tej pory mam bliznę pod linią włosów, nad skronią. Było jeszcze kilka takich sytuacji. Można powiedzieć, że Kimberly to dziecko szczęścia, a ja – niezdara. Wszyscy mnie za taką uważali, w ich oczach byłam mało zaradną, wstydliwą małą Meg. Dopiero gdy w liceum postawiłam się rodzicom i powiedziałam, że chcę iść na studia, ale nie na ten kierunek, na który już od dziecka chcieli mnie wysłać, trochę spuścili z tonu i dali mi spokój. Teraz, mając niecałe dwadzieścia cztery lata, kończyłam studia, o których zawsze marzyłam, zaczęłam staż w małej, ale znanej firmie cateringowej, mieszkałam i utrzymywałam się sama. Do szczęścia brakowało mi jedynie faceta, jednak na związek nie starczało mi czasu. Miałam kilku dobrych przyjaciół i sporo znajomych, ale nigdy nie potrafiłam zaangażować się w poważniejszą relację. Może dlatego, że wszyscy moi koledzy zwracali uwagę na moją młodszą siostrę. Ja nie miałam nawet okazji tak naprawdę i mocno się w kimś zakochać. Siostra zawsze mi dogryzała, że zostanę starą panną. Na szczęście nie wiedziała, że do tej pory spałam tylko z jednym mężczyzną.
Zaczęłam przysypiać, kiedy rozbudził mnie dzwonek mojej komórki. Dzwoniła mama.
– Megan, kochanie, jak się czujesz? Kim o wszystkim nam powiedziała. – Przewróciłam oczami. Znowu się zacznie.
Moi rodzice, mówiąc krótko, są przewrażliwieni na naszym punkcie.
– Hej, mamo. Nic mi nie jest. Leżę w szpitalu klinicznym i już zrobili mi wszystkie badania. Teraz odpoczywam. Jutro pewnie wyjdę do domu.
– Meg, skarbie, dziś wieczorem do ciebie wpadniemy. Teraz jedziemy z tatą do Kim na przymiarki, a potem na obiad. Czego potrzebujesz, co ci przywieźć?
– Oj, mamuś, nie chcę nic jeść, możesz mi przywieźć tylko jakiś dres i szlafrok. A, i szczoteczkę do zębów, i ładowarkę do telefonu.
– Dobrze, kochanie, to będziemy u ciebie koło dziewiętnastej. Prześpij się teraz i się nie martw. Tę limuzynę już tata załatwi, a swoją sukienkę przymierzysz, kiedy wyjdziesz ze szpitala.
– Okej, mamo, do zobaczenia. Kocham cię. Pa.
– Do zobaczenia, Meg.
Zapomniałam o przymiarce sukienki. Miałam nadzieję, że Kimberly nie wykorzysta mojej nieobecności i nie zmieni koloru i fasonu, bo chyba ją uduszę. Mówiłam jej, że nie chcę wyglądać jak beza. Ona upierała się przy falbaniastej różowej lub brzoskwiniowej sukni do ziemi, bez pleców, w dodatku wyszywanej kryształkami, ja wybrałam jednak skromną kremową sukienkę koktajlową bez rękawów. Chciałam być komfortowo ubrana, a nie przebrana.
Po dłuższej chwili rozmyślań znowu przysnęłam.
Obudziła mnie pielęgniarka, która zmieniała mi kroplówkę.
– Przepraszam bardzo – odezwała się młodziutka dziewczyna, pewnie stażystka. Włosy miała spięte w niechlujny koczek, a ubrana była w biały fartuch do kolan. Miała ciekawą urodę: bardzo jasną cerę, duże, pełne usta i rysy, które zdradzały hinduskie pochodzenie.
– Nic się nie stało – zapewniłam, spoglądając na nią przyjaźnie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki