Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzieje jednego pistoletu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 listopada 2021
Ebook
24,99 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieje jednego pistoletu - ebook

W listopadowy deszczowy wieczór sierżant Stefan Kalisiak wydaje ostatnie dyspozycje pracownikom komisariatu i wychodzi do domu. Noc na warszawskich Bielanach upływa spokojnie, w każdym razie patrole nie notują żadnych wykroczeń. Wtem nad ranem na posterunek wpada przerażona kobieta - na jej posesji, przy żywopłocie leży ciało mężczyzny w milicyjnym płaszczu. Na miejscu potwierdzają się najgorsze przypuszczenia - to sierżant Kalisiak, nieżywy, bez broni. Rozpoczynają się gorączkowe poszukiwania sprawców zbrodni i kradzieży.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-280-4973-0
Rozmiar pliku: 325 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W JESIENNYM DESZCZU

Deszcz padał ciągle. Zaczął już przed południem i z każdą godziną wzmagał się, aby teraz, o dziesiątej wieczorem, przejść w prawdziwą ulewę. Latarnie elektryczne, rozmieszczone rzadko i to jedynie na głównych ulicach Zygmuntowa, jednego z licznych podwarszawskich osiedli, nie rozpraszały ciemności listopadowej nocy. Nawet silna lampa, zawieszona nad drzwiami miejscowego posterunku milicji, widziana z odległości kilkunastu metrów była tylko niewielkim, żółtym punktem.

Wewnątrz, w budynku mieszczącym posterunek MO, było ciepło i jasno. W sporym pomieszczeniu znajdowało się dwóch ludzi w mundurach. Jeden z nich, z dystynkcjami kaprala, siedział przy stole i robił notatki w dużej książce o twardych, czarnych okładkach. Drugi, starszy od kaprala i wiekiem i stopniem — sierżant Stefan Kalisiak — obciągał właśnie płaszcz i zakładał nań pas z kaburą pistoletu.

— Ależ leje — zauważył kapral.

Potoki deszczu, gnane wiatrem wprost w okno, uderzały o szyby i spływały równymi strugami.

— Przynajmniej będziecie mieli spokojną noc. W taką pogodę nawet najgorszy złodziej siedzi pod pierzyną — zauważył sierżant.

— Jeszcze utopisz się w błocie, zanim dojdziesz do domu.

— Jakoś się trafi. Najgorzej na Wiśniowej. Tam wczoraj grzęzło się do kostek. Dalej lepiej, bo nie taka glina. A u mnie pod górką zawsze sucho, bo piasek.

— Weź pelerynę porucznika — doradzał kapral — zostawił w szafie. Nieprzemakalna.

— Dojdę i tak... Jutro do południa mam wolne, a porucznikowi mogłaby być potrzebna. Nie chce mi się z samego rana jej odnosić. Może lać tak samo jak dzisiaj.

— Na pewno będzie padało. Zanosi się na trzydniówkę.

— Wiadomo — listopad. No to cześć!

— Cześć!

— A nie zapomnijcie — sierżant odwrócił się już od drzwi — żeby po powrocie z patrolu Wierzbicki i Figiel wyszli jeszcze na ostatni elektryczny. Ten o 048 . Chuligani lubią wtedy rozrabiać.

— Na taki deszcz?

— Wraca łobuzeria ostatnim pociągiem z Warszawy i rozrabia. Im wszystko jedno jaka pogoda, a w deszcz mogą liczyć na bezkarność. Niech patrol przejdzie się po stacji i po głównej ulicy.

— Dobrze. Wyślę ich. Co powiedzieć porucznikowi?

— Że jutro będę dopiero po czternastej. Rano jadę do Warszawy. Cześć!

— Cześć! Ale pamiętaj, nie utop się na Wiśniowej!

Drzwi zamknęły się za wychodzącym sierżantem.

Po godzinie wrócił patrol — Wierzbicki i Figiel. Zdjęli podgumowane peleryny i powiesili je na wieszakach. Pod okryciami natychmiast zaczęła się tworzyć kałuża wody. Obaj milicjanci zapalili papierosa.

— W osiedlu spokój — informowali kaprala — na ulicach żywego ducha. Tylko deszcz leje coraz większy.

— Kalisiak przykazał — powiedział kapral — żebyście wyszli na ostatni pociąg, a później przeszli się po głównych ulicach.

Wierzbicki skrzywił się.

— Znowu utytłamy się w błocie. Buty już mam zupełnie przemoczone.

— Trudno, trzeba wyjść. Przedwczoraj w tym pociągu jakiejś kobiecie wyrwano torebkę. A kiedy zerwała się, by gonić złodzieja, inni podstawili jej nogę, tak że upadła i potłukła się.

— Nie meldowała — zauważył kapral.

— Ale tak było. Mówił mi koleś, który wracał o tej porze.

— To pewnie znowu sprawka Kamińszczaka i jego kompanii.

— A pewnie, pewnie.

— Jak się jeszcze bardziej rozzuchwalą, to gotowi wziąć się za noże.

— Ja bym ich wszystkich przymknął.

— Masz dowody, że to oni? Nikt doniesienia nie złoży, bo wszyscy w strachu. Kiedy w zeszłym roku złapaliśmy Kamińszczaka na gorącym uczynku bójki w gospodzie, to co z tego wyszło?

— Dali mu osiemset złotych grzywny w kolegium orzekającym.

— No i co dla takiego osiemset złotych? Jakby przyfasowali mu przynajmniej pół roku w „pośpieszniaku”, to może by trochę pomogło.

Milicjanci posiedzieli, odpoczęli i ogrzali się, po czym znowu naciągnęli peleryny i poszli w kierunku stacji. Wrócili po dwóch godzinach. W całym osiedlu panował spokój. Nasilenie deszczu nieco się zmniejszyło. Już tak nie lało, padał tylko miarowo drobny „kapuśniaczek”.

Kapral dyżurował przy telefonie. Dwaj milicjanci przeszli do sąsiedniego pomieszczenia. Zjedli coś, podsuszyli się trochę, odpoczęli godzinę i wyszli z posterunku. Przed szóstą rano musieli znowu patrolować okolicę stacji kolejowej, aby pilnować porządku wśród tłumu oczekujących na pociągi dowożące ludzi do Warszawy, do pracy.

Nieco po siódmej zjawił się na posterunku komendant, porucznik Jan Panas. Odebrał od kaprala meldunek stwierdzający, że noc przeszła w całkowitym spokoju.

W kilka minut później wbiegła do budynku starsza, bardzo wzburzona kobieta. Długo łapała oddech, zanim wykrztusiła:

— Zabity leży! Sierżant Kalisiak! W moim ogródku!

— Kto zabity? Co pani opowiada?

— Wyszłam rano z domu, aby kupić mleka i chleba — kobieta mówiła nieco spokojniej. — Otworzyłam drzwi i idę ścieżką do furtki. Było jeszcze zupełnie ciemno, więc z daleka nic nie widziałam. Podchodzę bliżej, a pod żywopłotem, przy samej furtce leży jakiś człowiek. Myślałam, że pijany, ale nie! Mundur milicyjny. Leży bez ruchu. Czapka zsunęła mu się nieco z głowy, a na włosach pełno krwi. Na ziemi koło głowy też ślady krwi. Poznałam, że to nasz sierżant. Przecież znam go dobrze. Nieraz zachodził do nas z różnymi sprawami.

— Gdzie pani mieszka? Daleko? — pytał zdenerwowanym głosem porucznik.

— Nie. Tu zaraz. Na Kwiatowej, nie dochodząc do Wiśniowej.

Porucznik zerwał się zza stołu.

— Chodźmy!

— Inni milicjanci również się poderwali.

— Niech panowie przynajmniej płaszcze włożą, bo ciągle pada. Jemu tam, biedakowi, już nie pomożecie. Całkiem martwy...

— Kapralu! — porucznik odzyskał spokój — wy zostaniecie, a Wierzbicki i Figiel pójdą ze mną.

Po przejściu kilkuset metrów milicjanci doszli do posesji ogrodzonej siatką. Za siatką rósł gęsty, pozbawiony o tej porze liści żywopłot. Pośrodku ogrodzenia znajdowała się furtka, od której prowadził do stojącego w głębi ogrodu domu betonowy chodniczek. Kobieta otworzyła furtkę i weszła do środka. Milicjanci za nią.

Nieznajoma nie kłamała. Tuż za furtką, równolegle do żywopłotu, spoczywało ciało mężczyzny w milicyjnym płaszczu. Zabity leżał na brzuchu, z szeroko rozrzuconymi rękoma. Głowę miał zwróconą w prawą stronę. Ziemia koło głowy nosiła ślady krwi, częściowo już rozmyte deszczem. Krew zlepiała również włosy widoczne spod przekrzywionej czápki. Nie ulegało wątpliwości. To był sierżant Stefan Kalisiak.

Milicjanci pochylili się nad ciałem kolegi. Nie żył chyba od wielu godzin. Rysy twarzy wyrażały zupełny spokój. Na ziemi nie było jakichkolwiek śladów walki. Widocznie morderca zaskoczył milicjanta znienacka i jednym uderzeniem pozbawił życia.

— Brak pistoletu w kaburze — zauważył Figiel pokazując rozpięty, pusty futerał po broni — nie ma też zapasowego magazynka z amunicją.

— Trzeba natychmiast zawiadomić Komendę Wojewódzką — powiedział porucznik prostując się. — Wierzbicki! Zostaniecie przy zwłokach. A panią poprosimy na posterunek, bo musimy spisać protokół.

Oficer milicji starał się mówić spokojnym głosem. Jednak lekkie drżenie rąk zdradzało, jakim wielkim wysiłkiem uzyskiwał ten pozorny spokój.

— Trzeba jeszcze kogoś przysłać — dorzucił Figiel — jeśli w osiedlu rozniesie się wiadomość o zamordowaniu Kalisiaka, sam Wierzbicki nie da rady. Zleci się gapiów i żądnych sensacji z parę setek.

— Słusznie — zgodził się porucznik — przyślemy mu dwóch ludzi do pomocy. Przypuszczam, że z komendy przyjadą najdalej w ciągu dwóch godzin.

Ale nie minęła i godzina, gdy przed budynkiem posterunku MO zatrzymały się trzy samochody. W dwóch znajdowała się ekipa śledcza z Komendy Wojewódzkiej, w trzecim major Stanisław Makowski z Komendy Głównej MO. Po wstępnych czynnościach ekipy dalsze śledztwo miał przejąć major Makowski.

Kilka minut zajęły skąpe informacje o ustalonych do tej pory szczegółach zbrodni, po czym samochody pojechały na Kwiatową. Ekipa śledcza zabrała się do roboty.

Major Makowski stał nieco z boku. Dla niego sprawa była jasna. Nie pierwszy to milicjant ginął w czasie pełnienia służby, ponieważ jego pistolet potrzebny był bandycie do popełnienia dalszych zbrodni. Nie ruszono niczego więcej, nie rozpięto nawet płaszcza. Świadczyło to wyraźnie o tym, że mordercy chodziło wyłącznie o zdobycie broni. W jaki sposób dokonano zbrodni? To również major mógł wyobrazić sobie dokładnie. Korzystając z deszczu i ciemności, napastnik podszedł niepostrzeżenie do milicjanta i jakimś ciężkim narzędziem zadał mu silne uderzenie w tył głowy.

— Zbadajcie ulicę na całej długości siatki — polecił major. — Wygląda na to, że ciało zostało przyniesione i rzucone tutaj, a zbrodnię popełniono gdzie indziej.

Na ulicy zebrał się już spory tłumek gapiów. Teraz, na polecenie milicji, ludzie ci cofnęli się na drugą stronę jezdni. Milicjanci szczegółowo badali metr po metrze chodnik biegnący wzdłuż ogrodzenia.

— Nic nie znajdą — powątpiewał porucznik — całą noc padało. Poza tym ludzie rozdeptali. Rano, zaraz po znalezieniu Kalisiaka, też niczego nie było widać.

— No, dobrze. Ale przecież na pewno sierżant nie wszedł za furtkę. Bo i po co?

— Patrzcie, tutaj siatka jest nieco wgięta — zauważył jeden z członków ekipy — i to w taki sposób, jakby leżało na niej coś ciężkiego.

— Major zbliżył się do ogrodzenia.

— Tu jest jakiś rdzawy ślad — powiedział pokazując grudkę ziemi nieco innego koloru — weźcie próbkę i zbadajcie. Może to krew?

— O, tu drugi! Na pewno krew — pokazywał inny milicjant. — Ciągnęli go w stronę furtki.

Lekarz milicyjny stwierdził, że zgon nastąpił prawie natychmiast po uderzeniu w potylicę, zadanym tępym, ciężkim narzędziem. Cios był tak silny, że zdruzgotał kości czaszki i wgniótł je do mózgu. Sądząc po stanie zwłok, śmierć nastąpiła między dziewiątą a dwunastą wieczorem poprzedniego dnia.

— To by się zgadzało — potwierdził porucznik. — Kalisiak wyszedł z posterunku nieco po dziesiątej. Mieszkał na Grzybowej — to taka mała uliczka pod lasem. Tędy było mu najbliżej do domu.

Praca ekipy śledczej nie przyniosła wielkich rewelacji. Jeśli nawet morderca pozostawił ślady, to zmył je deszcz, który padał przez całą noc.

W trzy dni później przyjaciele, koledzy i grupka znajomych odprowadzali sierżanta Stefana Kalisiaka na cmentarz. Niesiono kilka wieńców — od miejscowego społeczeństwa, od kolegów, komendanta wojewódzkiego i Komendy Głównej MO. Na małym, wiejskim cmentarzu ktoś przemawiał nad otwartą mogiłą. Mówił o „śmierci na posterunku” i o „pełnieniu obowiązków aż do końca”. Major Stanisław Makowski prowadził pod rękę zapłakaną kobietę w grubym, czarnym welonie. Przed nimi szło dwoje dzieci. Były jeszcze zbyt małe, żeby zdawać sobie sprawę z tragedii tych chwil.

Z głuchym łoskotem uderzały o trumnę bryły ziemi rzucane najpierw rękoma przyjaciół i bliskich, później wprawnymi ruchami łopat grabarzy. Tylko major nie schylił się i nie dopełnił tradycyjnego ceremoniału pogrzebowego. Stał wyprostowany i patrząc na mogiłę człowieka, tak pełnego życia i energii jeszcze przed czterema dniami, powtarzał w myśli twarde przyrzeczenie:

— Znajdę cię. Znajdę i zaprowadzę na szubienicę!

Sierżant Stefan Kalisiak został zamordowany w listopadzie 1965 roku.UDERZENIE W PRÓŻNIĘ

Nowa zbrodnia i to zbrodnia popełniona na milicjancie wzburzyła społeczeństwo. Opinia społeczna domagała się zastosowania surowszych kar niż te, które zapadały w sądach na rozprawach przeciwko rozwydrzonym wyrostkom, grasującym głównie na przedmieściach Warszawy i w miejscowościach podmiejskich.

Toteż major, który objął śledztwo w sprawie zabójstwa sierżanta, bez trudu uzyskał potrzebne środki i ludzi dla przeprowadzenia akcji tropienia przestępcy. Ponieważ nie znaleziono żadnych śladów, nie było najmniejszej nawet poszlaki, w jakich kręgach można by było szukać mordercy. Wobec tego major doszedł do wniosku, że tylko wzmożenie akcji milicji przeciwko podmiejskim mętom przyniesie jakieś korzyści. Liczył na to, że trafi na tę przysłowiową nitkę, po której będzie można dojść do kłębka.

Już na drugi dzień po pogrzebie Kalisiaka major siedział w pokoju komendanta posterunku MO i kierował wielką obławą. W osiedlu i w sąsiednich miejscowościach dokonano szeregu przeszukań. W rezultacie zatrzymano kilkadziesiąt osób.

Nie można powiedzieć, aby ta akcja poszła na marne. Znaleziono wiele towarów pochodzących ż różnych, nie ujawnionych przedtem kradzieży. Ludzie, uwolnieni od bandy Kamińszczaka i innych, podobnych grup przestępczych, odzyskali odwagę i śmielej występowali przeciwko chuliganom. Słusznie mówi się, że „wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi”. Dzięki temu można była skierować kilkanaście spraw do prokuratury.

Skonfiskowano poza tym kilkadziesiąt kastetów, noży sprężynowych, a nawet dwa „obrzynki” czyli karabiny z obciętymi lufami, jeden pistolet i jeden rewolwer — stary „nagan”. Blady strach padł na wszystkich obwiesiów w okolicy mających coś na sumieniu.

I tylko tyle. Pomimo niesłychanej energii majora, pomimo pomocy okazywanej w czasie trwania akcji przez społeczeństwo, nie znaleziono niczego, co miałoby chociaż najmniejszy związek z morderstwem przy ulicy Kwiatowej. Mocne uderzenie majora Makowskiego trafiło w próżnię.

Po kilku dniach major był zmuszony przerwać obławę. Ujawnione przestępstwa przekazano miejscowej milicji lub prokuraturze. Morderca pozostał nieznany.

Major wrócił do Warszawy i z kwaśną miną zdawał swojemu zwierzchnikowi sprawę z uzyskanych rezultatów.

— Byłem przekonany — powiedział pułkownik, naczelnik służby kryminalnej — że to się tak skończy. Cóż właściwie mógł pan znaleźć? Pistolet? Do tego byłaby potrzebna nie ekipa śledcza a ekipa jasnowidzów. Odnalezienie takiego małego przedmiotu jest wprost niepodobieństwem, tym bardziej że nie wiedzieliście, gdzie go szukać.

— A jednak znaleźliśmy sporo różnej broni — bronił się major — w tym cztery sztuki broni palnej.

— Bo nikt się nie spodziewał, że będziecie jej szukać. Natomiast morderca Kalisiaka dobrze wiedział, że będziemy poszukiwać przede wszystkim pistoletu. To jedyna poszlaka, która mogłaby doprowadzić do przestępcy. Zbrodnia była dokonana w sposób bardzo zręczny i na pewno ją szczegółowo przygotowano. To nie był zwykły chuligański wybryk, ale morderstwo na zimno, z pełną premedytacją. Mamy do czynienia z przebiegłym przeciwnikiem. Taki już dobrze wiedział, jak schować pistolet. Może nawet byliście u niego w domu i szukaliście, a on stał obok i w duchu naśmiewał się z waszej nieporadności.

— Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni!

— No, no. To na razie czcze słowa. A zamiary?

— Zajmę się przesłuchiwaniem kilku typów najpoważniej obciążonych. Najpierw tych, u których znaleziono broń. Jeżeli coś wiedzą o zabójstwie Kalisiaka, to będą sypać, żeby ratować własną skórę.

— Tak. Jeżeli wiedzą.

— Zabójca na pewno mieszka w osiedlu. Nie przyjechał przecież z innej miejscowości. Niewątpliwie rekrutuje się z miejscowych mętów. Mógł zdradzić się ze swoimi zamiarami dokonywania napadów z bronią w ręku. Zresztą w tych kołach, jeśli nie wiedzą kto, to w każdym razie mogą się tego domyślać.

— Rozumowanie słuszne, pod warunkiem że zabójcą jest rzeczywiście ktoś z miejscowego środowiska przestępczego. A jeśli nie?

— Przecież nie może być inaczej. Porządni ludzie nie zabijają milicjantów dla zdobycia pistoletu.

— Porządni nie, ale mogą być tacy, którzy tylko uchodzą za porządnych.

— Więc co mi pułkownik radzi?

— Próbować wszystkiego. Szukać nie tylko między mieszkańcami osiedla. Uważać niemal na wszystko, co dzieje się w całym kraju. Morderca potrzebował broni na pewno nie dla ćwiczenia się w strżelaniu sportowym. Przy zdobyciu pistoletu poszedł na całego, ale leż nie zrobił żadnego błędu, nie pozostawił żadnego śladu. Obawiam się, że teraz, kiedy ma już broń, wkrótce się nią posłuży. Miejmy nadzieję, że przedtem popełni jakiś błąd, który pozwoli go zdemaskować.

— Pistolet Kalisiaka był przestrzelany i mamy w archiwum zarówno łuski, jak i fotografie śladów, jakie karby tego pistoletu pozostawiają na płaszczu pocisku. Gdziekolwiek byłaby ta broń użyta, będziemy natychmiast o tym wiedzieli.

— Tak, ale za jaką cenę?

Na to pytanie major nie umiał odpowiedzieć.

W ciągu następnych dni major „ugniatał” zatrzymanych. Nie szczędził ani gróźb, ani rozmaitych obietnic, aby tylko rozwiązać oporne języki. Wszyscy przesłuchiwani zgodnie twierdzili, że nigdy nie słyszeli o jakichkolwiek planach zamachu na Kalisiaka. Nawet nie potrafią wskazać podejrzanego. A Jan Kamiński, nazywany w swoim środowisku „Kamińszczakiem”, powiedział otwarcie:

— Panie majorze, jakbym wiedział, to sam bym przyprowadził do was tego drania i jeszcze bym mu dobrze w ślepia zasunął. Żaden z chłopaków też by go nie oszczędzał. Ile ludzi siedzi teraz przez tego łobuza.

— Tylko ci, którzy nie byli w porządku.

— Byli czy nie byli, ale jakoś wszyscy żyli na wolności. A tak leżymy.

— Nikogo nie podejrzewacie?

— To nikt z naszych.

— No przecież nikt obcy nie przyjechałby do osiedla i nie zamordował Kalisiaka. Musiał to być ktoś z mieszkańców. Ktoś, kto dobrze znał milicjanta, wiedział, kiedy kończy służbę, gdzie mieszka, jakimi ulicami wraca do domu.

— To by się może zgadzało — przytaknął Kamiński — ale nikt z naszych tego nie zrobił.

Milicja znanymi sobie sposobami usiłowała dowiedzieć się w sposób półoficjalny czegoś o osobie mordercy. Niestety, te drogi również zawiodły.

Major Makowski rozważał także hipotezę zamordowania sierżanta Kalisiaka przez zemstę. Kradzież pistoletu byłaby w takim przypadku albo fałszywym tropem, albo ubocznym motywem zbrodni. Po zamordowaniu milicjanta morderca uznał po prostu, że pistolet może mu się przydać i wyjął go z kabury ofiary.

Przeprowadzono więc dokładny wywiad z ostatnich lat życia sierżanta. Zastępca komendanta posterunku MO miał oczywiście wielu wrogów. Niejeden z tych, którzy wpadli i poszli siedzieć na skutek dochodzenia prowadzonego przez Kalisiaka, odgrażał się, jego zdaniem, zbyt gorliwemu milicjantowi. Ale nigdy nie grożono mu morderstwem. Obiecywano wprawdzie zastępcy komendanta „dać dobre manto”, takie aby „ruski miesiąc” popamiętał, nie próbowano jednak zrealizować tych pogróżek.

Mimo to u wszystkich, którzy mogli mieć do sierżanta pretensje, major dokonał szczegółowego przeszukania, a także zbadał ich alibi w dniu zbrodni. I ta akcja również nie naprowadziła na ślad.

Mijały dnie, tygodnie i miesiące. Teczka zatytułowana krótko „Kalisiak” zdążyła się rozrosnąć w opasły tom akt. Były tu dziesiątki protokołów rewizji, setki protokołów przesłuchań rozmaitych osób i ... nic więcej.

Po pół roku major przyznał na odprawie, że śledztwo nie zrobiło najmniejszych postępów i o zbrodni nie dowiedział się niczego ponad to, co było wiadome już wtedy, gdy właścicielka posesji meldowała na posterunku o znalezieniu zwłok sierżanta Stefana Kalisiaka.

Dochodzenia jednak nie umorzono. Major Makowski zajmował się nim nadal. Teraz oczywiście nie było to już jego główne zadanie, niemniej jeśli w Polsce użyto gdzieś pistoletu, natychmiast prosił o zbadanie łusek i kul, aby stwierdzić, czy przypadkiem nie pochodziły z broni po zabitym milicjancie.

Co pewien czas przeprowadzano nowe akcje w osiedlu, dokonywano przeszukań w mieszkaniach tych ludzi, których zarówno miejscowe społeczeństwo, jak milicja, uważały za najbardziej podejrzanych. Często przeprowadzano obławy i rewidowano zatrzymanych. Miejscowa ludność bardzo sobie chwaliła te poczynania milicji. Dzięki nim Zygmuntowo stało się najspokojniejszą miejscowością pod Warszawą. Chuliganeria przywarowała albo wyniosła się w lepsze dla niej strony.

Jedynym rezultatem tych wszelkich akcji był plik dokumentów, które dołączano do coraz grubszych akt sprawy. Na trop mordercy nie natrafiono. Nie ujawnił się też zrabowany zabitemu sierżantowi pistolet.

W ten sposób minęło prawie dziesięć miesięcy.POCZTA NA BIELANACH

Na wprost wejścia na zielone tereny Akademii Wychowania Fizycznego biegnie piękną, szeroka ulica — aleja Zjednoczenia. Na rogu jej skrzyżowania z Marymoncką mieści się popularna kawiarnia — już chyba od kilku pokoleń miejsce randek studentów AWF. Naprzeciwko znajduje się spory budynek straży pożarnej. Idąc aleją Zjednoczenia w stronę ulicy Stefana Żeromskiego, mija się po obu jej stronach czteropiętrowe budynki mieszkalne.

Na rogu alei Zjednoczenia i Jana Kasprowicza znajduje się postój taksówek. Tam też jest przystanek autobusowy. Po przeciwnej, nieparzystej stronie ulicy, wyrasta dom wyższy od innych. Prawie „drapacz. chmur”. Tuż za nim stoi dwupiętrowy budynek oznaczony numerem dziewiętnastym. Użytkują go wspólnie i zgodnie dwie instytucje: poczta i biblioteka publiczna. Prawą część domu zajmuje poczta, do której prowadzi osobne wejście. Wisi tu duża, czerwona tablica z napisem: „Urząd Pocztowy, Warszawa 45”. Mniejszy szyld głosi, że w tym budynku można również skorzystać z usług. PKO. Całą lewą stronę gmachu zajmują okna wystawowe, ozdobione barwnymi okładkami książek. Wejście do biblioteki publicznej i do czytelni znajduje się, podobnie jak wejście do poczty, od strony alei Zjednoczenia.

Budynek numer dziewiętnasty jest domem nazywanym w nomenklaturze fachowej „wolnostojącym”. Pomiędzy nim a „drapaczem” z kwiaciarnią i gąrmażerią na parterze jest kilka metrów nie zabudowanej przestrzeni. Taka sama odległość dzieli gmach poczty od długiego budynku mieszkalnego, mającego aż potrójną numerację — 13/15/17. Wprawdzie dom ten ma wejście od alei, ale większość jego mieszkańców korzysta z wygodniejszego dla nich przejścia między budynkiem a pocztą i tędy dostaje się na tyły posesji. Tu też są wejścia do wszystkich klatek schodowych. Nieco w głębi stoi okopcony kwadratowy budynek ciepłowni osiedlowej. Obecnie już nieczynnej, gdyż Bielany otrzymują gorącą wodę z Elektrowni Żerańskiej, znajdującej się wprawdzie niedaleko, ale jednak po drugiej stronie Wisły.

Wewnętrzna uliczka, prowadząca do budynku mieszkalnego wzdłuż kotłowni, doçhodzi do sąsiedniej ulicy — Lipińskiej. W przeciwieństwie do alei Zjednoczenia nie ma ona charakteru wielkomiejskiego. Jest spokojna i cicha, zabudowana jednopiętrowymi i parterowymi domkami jednorodzinnymi.

Aleja Zjednoczenia miała być w założeniu wielkomiejską arterią Bielan. Niestety, budowano ją w tym okresie, kiedy architekci nie liczyli się z potrzebami mieszkańców. Na całej długiej ulicy są zaledwie trzy czy cztery sklepy. Poza studencką kawiarnią — żadnego lokalu rozrywkowego. Przecinająca alėję ulica Jana Kasprowicza, budowana w parę lat później, miała więcej szczęścia: jest na niej sporo sklepów, a nawet duży bar—restauracja. Toteż ulica Kasprowicza jest teraz główną ulicą na Bielanach. W alei Zjednoczenia nie istnieje prawie ruch kołowy i pieszy. Jest ona tylko miejscem, w którym się mieszka i do którego wraca wieczorem lub nocą. Nawet dzieciom nie przypadła do gustu, gdyż częściej bawią się dalej na północ, w mizernych pozostałościach tej części Lasku Bielańskiego.

Tylko poczta nie narzeka na brak ruchu. W 1966 roku jest to chyba jedyny urząd pocztowy w tej ludnej i rozwijającej się ciągle dzielnicy. Dlatego od rana aż do wieczora ludziska ciągną do budynku z szarej cegły. Nadają listy polecone i telegramy, zamawiają rozmowy zamiejscowe, a przede wszystkim podnoszą i wpłacają pieniądze na książeczki PKO. Tutaj też każdego popołudnia wpłacają swoje utargi miejscowe sklepy i zakłady przemysłowe oraz instytucje i biura. Dzięki temu dzienne obroty bielańskiego urzędu pocztowego sięgają wysokich sum, a po pierwszym i piętnastym — dniach wypłat — przekraczają nawet milion złotych.

Budynek poczty zabezpieczony jest przed różnymi niespodziankami. Wszystkie okna są okratowane. Dzwonki nie tylko uruchamiają syrenę i alarmują najbliższą komendę milicji, lecz równocześnie powodują zamknięcie jedynego wejścia do budynku. Poza tym nad pieniędzmi znajdującymi się w urzędzie czuwa uzbrojony strażnik. Niezależnie od tego kasjerzy są wyposażeni w krótką broń. Pieniądze są więc tutaj dobrze zabezpieczone i nawet najbardziej zuchwały napad nie ma najmniejszych szans powodzenia.

W porozumieniu z dyrekcją poczty milicja parokrotnie fingowała napad na ten obiekt. Przebieg ćwiczeń był zawsze jednakowy. Rozlegał się głuchy dźwięk syreny, a ciężka, stalowa żaluzja spadała na dół, odcinając od wyjścia wszystkich znajdujących się wewnątrz. Nawet nie każdy bank w Polsce ma tak dobrze zorganizowaną ochronę przed napadem.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: