Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzieje kultury polskiej, T. III - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieje kultury polskiej, T. III - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 603 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TŁO DZIE­JO­WE

Na­ród Żół­kiew­skie­go i Za­moy­skie­go, Ła­skie­go i Skar­gi, Mo­drzew­skie­go i Ko­cha­now­skie­go naj­świet­niej­szą ro­ko­wał przy­szłość, lecz po­stęp jego za­ha­mo­wa­ły pię­trzą­ce się ze­wsząd prze­szko­dy. Co­raz do­tkli­wiej da­wa­ły się we zna­ki: nie­po­myśl­ny układ sił spo­łecz­nych, nie­szczę­sny ustrój pań­stwo­wy, zgub­ne wpły­wy Wscho­du, po­wol­ne zry­wa­nie wę­złów łą­czą­cych z Za­cho­dem, jed­no­stron­ność ży­cia du­cho­we­go pod wy­łącz­ną fe­ru­łą je­zu­ic­ką. Przy­stą­pi­ły od r. 1648 woj­ny, któ­re ubo­ży­ły kraj, wy­cień­cza­ły za­so­by ma­te­rial­ne i mo­ral­ne, wy­lud­nia­ły i opu­sto­sza­ły zie­mię, przy­tę­pia­ły ener­gię na­ro­do­wą, usu­wa­ły wszel­ką myśl przed­się­bior­czą. Pod ta­ki­mi wi­do­ka­mi wstę­po­wa­no w wiek nowy. Oce­nił go Sta­ro­sta w Po­wro­cie po­sła:

Jak to Po­lak szczę­śli­wie żył­pod Au­gu­sta­mi!

Co to za dwo­ry! Ja­kie try­bu­na­ły hucz­ne!

Co za pa­rad­ne sej­my! ja­kie woj­sko jucz­ne!

Człek jadł, pił, nic nie ro­bi­łi suto w kie­sze­ni!

Po­tem bez żad­nych in­tryg, bez naj­mniej­szej zdra­dy

Je­den po­seł­mó­głw­strzy­mać­sej­mo­we ob­ra­dy,

Je­den oj­czy­zny ca­łej trzy­małw ręku wagę,

Po­wie­dział: nie po­zwa­lam i ucie­kł­na Pra­gę.

Cóż­mu kto zro­bił? Jesz­cze za tak przed­ni wnio­sek

Miał­pro­mo­cjęi do­stał­cza­sem kil­ka wio­sek.

Nie od razu na­sta­ły te cza­sy „szczę­śli­we”, prze­sło­nio­ne po­tom­no­ści mgłą opa­rów win­nych i ku­rza­wą ka­dzi­deł; gło­śne szczę­kiem sza­bel sej­mi­ko­wych, wi­wa­ta­mi roz­pa­ja­nej szlach­ty, chwal­bą lu­dzi naj­mar­niej­szych, śpie­wem ró­żań­co­wym i Gorz­kich ża­lów; ra­żą­ce nas wi­do­kiem łbów ogo­lo­nych, sma­kiem ole­ju po­st­ne­go i bi­go­sów hul­taj­skich, nę­dzą miej­ską i ucie­mię­że­niem chło­pa, zdzier­stwem i nie­uc­twem księ­ży, a próż­niac­twem mni­chów, de­wo­cją i bez­myśl­no­ścią wszyst­kich. Pierw­sze dwa dzie­się­cio­le­cia, 1697–1717, po­dob­ne do „po­to­pu”, acz bez jego wstrzą­śnień tra­gicz­nych, za­wio­dły na­ród do roz­pa­czy. Klę­ski ży­wio­ło­we i sto­kroć cięż­sze łu­pie­stwa wojsk sa­skich, szwedz­kich, ro­syj­skich i pol­skich, prze­mar­sze, kon­try­bu­cje, kwa­te­run­ki i eg­ze­ku­cje zruj­no­wa­ły kraj do szczę­tu. Do­pie­ro lata 1718–1763, gdy wró­ci­ły po­kój i uro­dza­je, a wal­ki o tron r. 1732 ry­chło usta­ły, zło­ży­ły się na owe bło­gie cza­sy sa­skie, kie­dy to uko­ły­sa­ny do snu na­ród pod czuj­nym okiem wro­gich gwa­ran­tów za­ży­wał swo­bo­dy – na swo­ją zgu­bę.

Sądy o tej epo­ce roz­dwo­iły się: prze­waż­na część na­ro­du, na­iw­na i po­boż­na, lu­dzie sta­re­go, sar­mac­kie­go au­to­ra­men­tu nie mo­gli się jej do­syć na­chwa­lić; w Ra­do­miu, Ba­rze i u Ki­to­wi­cza mó­wio­no tyl­ko o „Au­gu­ście III, kró­lu i pa­nie do­brym i po­boż­nym, swo­bod­nie i miło pa­nu­ją­cym” (z aktu kon­fe­de­ra­cji bar­skiej), o bło­gich jego cza­sach (o Au­gu­ście II mil­cza­no prze­zor­nie); ży­czo­no ich po­wro­tu – stąd owe sym­pa­tie do dy­na­stii wet­tyń­skiej bruż­dżą­ce aż do XIX wie­ku. Garst­ka do­brze my­ślą­cych, po r. 1775 co­raz licz­niej­sza i wpły­wow­sza, po­tę­pia­ła za­stój sa­ski dla zgub­nych skut­ków i strat nig­dy nie po­we­to­wa­nych, za któ­re on od­po­wie­dzial­ny. Póź­niej­sze po­ko­le­nia, szcze­gól­nie lat 1840–1860, za­chwy­ca­ły się ma­low­ni­czo­ścią epo­ki, jej pier­wot­no­ścią i tę­ży­zną; od spół­cze­sne­go po­ni­że­nia, zwąt­pie­nia, ma­ło­dusz­no­ści od­bi­ja­ły jej bra­wu­ra, opty­mizm, za­wa­diac­two; wy­ba­cza­no winy, bo upa­try­wa­no w niej skraj­nie ja­skra­we ob­ja­wie­nie wła­ści­wo­ści na­ro­do­wych. Ale to było złu­dze­niem: wła­ści­wo­ści roli uwy­dat­nia jej upra­wa sta­ran­na, nie jej za­chwasz­cze­nie ha­nieb­ne.

Brak upra­wy i wzrost za­chwasz­cze­nia po­czę­ły się już w wie­ku po­przed­nim; w no­wym przy­bra­ły po­twor­ne roz­mia­ry. Oba­wa wszel­kiej od­mia­ny, wstręt do każ­dej no­wo­ści, nie­ru­cho­mość, zda­wa­nie się bier­ne na Opatrz­ność, wy­ro­zu­mo­wa­na nie­czyn­ność, chęć uży­wa­nia bło­gie­go sta­nu po­sia­da­nia, peł­ni praw i swo­bód, nie­pa­mięć o ju­trze, za­nik my­śli po­li­tycz­nej zna­mio­no­wa­ły te cza­sy nie­szczę­sne. „Wszel­ka in­no­wa­cja, ile Rze­czy­po­spo­li­tej, no­ci­va", pra­wił wódz kon­fe­de­ra­cji tar­no­grodz­kiej, a ulu­bie­niec szlach­ty – Le­du­chow­ski. Strasz­ny ucisk sa­ski, jak nie­gdyś szwedz­ki z r. 1656, wy­rwał na chwi­lę szlach­tę z odrę­twie­nia, ale wy­gnaw­szy Sa­sów, za­trza­snę­ła drzwi przed Eu­ro­pą, za­ło­ży­ła ręce i od­da­ła się nie wzru­szo­ne­mu ni­czym kwie­ty­zmo­wi i pa­cy­fi­zmo­wi, prze­ko­na­na, że bło­gi jej stan wie­ki prze­trwa, sko­ro go tyl­ko sama nie na­ru­szy. Wma­wia­ła w sie­bie, że opacz­ne o niej mnie­ma­nia za­gra­ni­cy ra­czej z za­zdro­ści wy­pły­wa­ły i do wstrę­tu prze­ciw no­wiź­nie przy­by­wa­ła wzgar­da „plu­drów” wsze­la­kich, po­czu­cie wyż­szo­ści swo­jej wol­no­ści, za­do­wo­le­nie zu­peł­ne z roz­stro­ju i nie­rzą­du – szko­dli­wych dla plu­drów, zdro­wych dla Pol­ski. Szczy­cąc się ide­al­ną neu­tral­no­ścią, cho­ciaż ta się kre­som nie­raz do­tkli­wie od­czuć da­wa­ła, in­a­czej niż za po­dob­nej neu­tral­no­ści pod­czas woj­ny trzy­dzie­sto­let­niej, ani razu nie po­wzię­ła my­śli ko­rzy­sta­nia z oko­licz­no­ści, aby wła­sny byt za­bez­pie­czyć – o roz­sze­rze­niu jego pod­staw (ma­ja­czy­ła się kil­ka­krot­nie myśl o unii z Ro­sją) mowy już nie było.

Za ten za­stój, za tę bez­względ­ną re­zy­gna­cję od­po­wia­da­li i obaj kró­lo­wie, żywe do­wo­dy zgub­no­ści elek­cji. Je­den z nich zdra­dzał Pol­skę na wsze stro­ny, wy­da­wał ją Ro­sji, Pru­som, Au­strii, Szwe­dom, za­słu­żył więc god­nie na po­wszech­ną nie­uf­ność, na­wet gdy mą­drze ra­dził albo się spod opie­ki Ro­sji wy­bi­jał. Dru­gi, bez jed­nej wła­snej my­śli, dbał o spra­wy pol­skie, o ile mu drez­deń­skie do­lce far­nien­te prze­ry­wa­ły i py­ta­nia o sy­nów-na­stęp­ców na­strę­cza­ły. Nie­rów­nie cięż­sza od­po­wie­dzial­ność du­cho­wień­stwa, któ­re każ­dą nową myśl od Pol – ski od­ga­nia­ło, za­pa­trzo­nych w cele za­ziem­skie – na zie­mi na pa­sku wo­dzi­ło i tyl­ko pra­wo­wier­no­ści za­zdro­śnie strze­gło. Ta­każ i ma­gna­tów nie zno­szą­cych w swej du­mie spół­za­wod­ni­ków, je­dy­nych czyn­nych, ru­chli­wych, ale kosz­tem Pol­ski i tro­nu za­gar­nia­ją­cych dla sie­bie wpły­wy i po­żyt­ki sob­ków wzo­ro­wych. Na ko­niec i szlach­ty, któ­ra się ze snu nie ock­nę­ła, prze­stro­gi mimo uszu pusz­cza­ła, obo­jęt­nie obce gwał­ty, na­wet ob­cych obu­rza­ją­ce, przyj­mo­wa­ła, o oj­czyź­nie za­po­mnia­ła, utoż­sa­mia­jąc ją z stron­nic­twem, pra­wa i ko­rzy­ści za­gar­nę­ła, a obo­wiąz­ki i cię­ża­ry na sła­bych i uci­śnio­nych ze­pchnę­ła. Tak roz­wi­nę­ły się po­twor­nie jej naj­mniej cen­ne wła­ści­wo­ści: fa­na­tyzm, ob­rzę­do­wość, bi­go­te­ria za­miast re­li­gii; słu­żal­czość, płasz­cze­nie się przed wyż­szy­mi (i ob­cy­mi!), a po­mia­ta­nie niż­szy­mi (i swo­imi); gru­by ma­te­ria­lizm w uży­wa­niu do­bro­by­tu kosz­tem za­jęć wyż­szych; wy­ła­do­wy­wa­nie nad­mia­ru ży­wot­no­ści w za­wa­diac­twie, na wy­pit­ki i wy­bit­ki; cia­sno­ta wid­no­krę­gu umy­sło­we­go skut­kiem nie­uc­twa, za­ro­zu­mia­ło­ści i cheł­pli­wo­ści; nie­sfor­ność; dzi­kość oby­cza­ju, a pier­wot­ność my­śli; za­śle­pie­nie ogól­ne.

Nie­za­prze­czo­na ma­low­ni­czość i ory­gi­nal­ność cza­sów sa­skich, tego za­mknię­te­go w so­bie świa­ta sta­rosz­la­chec­kie­go, za­sła­nia­ła istot­ne jego tło po­sęp­ne, a by­najm­niej nie było oko­licz­no­ścią ła­go­dzą­cą, że po­dob­ne zbo­cze­nia i wy­bry­ki ucho­dzi­ły i gdzie in­dziej bez­kar­nie, bo si duo fa­ciunt idem, non est idem. Prze­kup­stwa, za Sa­sów ogól­ne­go, nie unie­win­nia­ło, że w Eu­ro­pie nie było męża sta­nu, któ­re­go by wróg nie ku­po­wał za mar­ną nie­raz cenę, ale co w Eu­ro­pie było żar­tem-aneg­do­tą, sta­wa­ło się w Pol­sce tra­ge­dią-ka­ta­stro­fą, bo w niej je­dy­nej wróg ku­pie­niem jed­ne­go po­sła ni­we­czył upra­gnio­ną przez cały na­ród re­for­mę i za jed­nym za­ma­chem oba­lał cały trud usta­wo­daw­czy sej­mu. Ka­zi­ło nie­cne prze­śla­do­wa­nie róż­no­wier­ców Au­strię czy Fran­cję, ale w Pol­sce mie­sza­li się z tego ty­tu­łu obcy w jej spra­wy do­mo­we; król zniósł edykt nan­tej­ski, więc nie mo­gli się hu­ge­no­ci nań po­wo­ły­wać; w Pol­sce nikt nie mógł znieść kon­fe­de­ra­cji war­szaw­skiej 1573 r., ale da­rem­nie po­wo­ły­wa­li ją dy­sy­den­ci i wzy­wa­li ob­cych na po­moc.

Wszę­dzie in­dziej moż­na było każ­dej chwi­li nie­zdol­ne­go mi­ni­stra czy wo­dza usu­nąć, a zdraj­cę na rusz­to­wa­nie wy­wieść; u nas był het­man, jaw­ny zdraj­ca, i nie­do­łęż­ny mi­ni­ster nie­usu­wal­ni, ra­czej kró­lo­wi gro­żo­no by de­tro­ni­za­cją. Za­sę­pił się więc po­nu­ro wid­no­krąg, ale nie bra­kło mu i ry­sów ja­śniej­szych. I tak, gdy Ro­sja na przy­kład za­mie­nia­jąc Azję na Eu­ro­pę, win­na była zrzec się ca­łej swo­jej prze­szło­ści, Pol­ska prze­ciw­nie, idąc do re­for­my, wra­ca­ła do świet­nej prze­szło­ści, na­wią­zy­wa­ła prze­rwa­ne cza­so­wo związ­ki z Eu­ro­pą: w Ro­sji cho­dzi­ło o prze­wrót, w Pol­sce o na­wrót.

Nie bra­kło też nig­dy po­czu­cia zła czy nie­bez­pie­czeń­stwa, bra­kło tyl­ko, jak i dziś jesz­cze, ener­gii prze­ciw­dzia­ła­nia; da­wa­no się uno­sić prą­do­wi zgub­ne­mu za­miast go zwal­czać; bra­kło od­wa­gi cy­wil­nej, co by wbrew ogó­ło­wi bło­gie uśpie­nie­bez­czyn­ność prze­rwa­ła; wie­dzia­no, że źle i co­raz go­rzej, lecz ja­kiś fa­ta­lizm wschod­ni (nie dar­moż od­wró­co­no się od Za­cho­du ku Wscho­do­wi) obez­wład­niał wszel­kie po­czy­na­nia. Już za cza­sów sa­skich wy­śmie­wa­no np. wy­mo­wę „je­zu­ic­ką”, czy­li szkol­ną, szko­lar­ską, i nie trze­ba było Ko­nar­skie­go do jej zwal­cza­nia; on ją tyl­ko na­pięt­no­wał pu­blicz­nie pierw­szy, nie oba­wia­jąc się skrze­cze­nia żab je­zu­ic­kich, któ­re się na­tych­miast ode­zwa­ło (Wie­ru­szew­ski i in.). Już za Sa­sów skar­żo­no się, że nie ma li­te­ra­tu­ry, że były tyl­ko „rze­czy mni­sze”, że po­sia­da­my aż nad­to „psal­mi­ków”, ale prze­sta­no czy­tać po pol­sku i książ­ka fran­cu­ska za­stą­pi­ła pol­ską, za­miast iżby ze­rwać się sa­me­mu do pra­cy. Nie­to­le­ran­cja wy­zna­nio­wa nie le­ża­ła szlach­cie we krwi, ale nikt nie śmiał przy­wo­łać du­cho­wień­stwa do po­rząd­ku. Że li­be­rum rum­po to zbrod­nia, wie­dział każ­dy trzeź­wo my­ślą­cy, ale nikt nie miał od­wa­gi wy­po­wie­dzieć tego otwar­cie i zwal­czać nie­rząd; na me­da­lu pa­miąt­ko­wym dla Ko­nar­skie­go na­pis mógł­by brzmieć: nie sa­pe­re auso, lecz di­ce­re auso.

Zna­ro­wi­ła się szlach­ta, utra­ci­ła wszel­kie po­czu­cie od­po­wie­dzial­no­ści za czy­ny i sło­wa. Po­seł, któ­ry bez­praw­nie sejm zry­wał, dum­nie oświad­czał: mam głos wol­ny i ni­ko­mu się z nie­go spra­wiać nie my­ślę; istot­nie też z trzy­dzie­stu ze­rwa­nych za Sa­sów sej­mów dwa­dzie­ścia ze­rwa­ło dwu­dzie­stu po­słów. Były więc stron­nic­twa, frak­cje i ich in­try­gi, fak­cje; in­te­res oso­bi­sty gó­ro­wał nad każ­dym in­nym, po­czu­cie spra­wie­dli­wo­ści ulot­ni­ło się tak samo, jak po­czu­cie od­po­wie­dzial­no­ści; szum­ne fra­ze­sy za­kry­ły jed­no i dru­gie. By­łyć wy­jąt­ki, taki np. Ko­nar­ski; on, je­den z bar­dzo nie­licz­nych, nie utoż­sa­miał Pol­ski z Tar­ła­mi, Po­toc­ki­mi, Czar­to­ry­ski­mi; Lesz­czyń­ski do­pie­ro w Nan­cy na ta­kie wzniósł się sta­no­wi­sko i Czar­to­ry­scy nie od razu je za­ję­li, a naj­lep­szym na­wet przez myśl nie prze­cho­dzi­ło, żeby szlach­ta nie była rów­no­znacz­na z Pol­ską; poza nią nikt nic nie wi­dział.

Roz­wy­drze­niu po­li­tycz­ne­mu od­po­wia­da­ło za­co­fa­nie umy­sło­we, cho­ciaż nie bra­kło jed­no­stek wy­kształ­co­nych. Przy­ro­dzo­nych wła­ści­wo­ści, do­bro­ci i mięk­ko­ści, po­czu­cia ho­no­ru szla­chec­kie­go, gło­su su­mie­nia, nie wy­tra­wi­ły jed­nak zu­peł­nie dzi­kie cza­sy; na­byt­ki daw­nej kul­tu­ry nie dały się wy­gła­dzić do­szczęt­nie. Na­wet osła­wio­na dy­na­stia sa­ska mia­ła o tyle pew­ne za­słu­gi, że przez nią łą­czo­no się mi­mo­wo­li z Za­cho­dem, choć­by na ra­zie nie­miec­kim; że z nią wpły­wa­ły kul­tu­ral­niej­sze czyn­ni­ki do kra­ju; że otwie­ra­ła okna do Eu­ro­py; że o nią okrze­sy­wał się po­nie­kąd sar­ma­tyzm z naj­gor­szych na­le­cia­ło­ści i na­wy­kał do ja­kiej ta­kiej ad­mi­ni­stra­cji i biu­ro­kra­cji. Była prze­cież ja­kaś na­uka i nie­pi­śmien­ne­go szlach­ci­ca te­raz już trud­niej zna­leźć niż w wie­ku po­przed­nim. Kar­bów oby­cza­jo­wo­ści prze­strze­ga­ła ro­dzi­na pa­triar­chal­na, jej au­to­ry­tet, tra­dy­cja, spod któ­rej rzad­ko kto się wy­ła­my­wał; ona na­kła­da­ła jed­no­staj­ną bar­wę ca­łe­mu spo­łe­czeń­stwu, bra­ci-szlach­cie, i czuł się Po­lak w naj­dal­szych za­kąt­kach wiel­kie­go pań­stwa jak u sie­bie w domu. Na pro­win­cji, śród śred­niej i drob­nej szlach­ty, kwi­tły daw­ne cno­ty do­mo­we, oby­czaj­ność i oszczęd­ność, pra­co­wi­tość i skrom­ność, mi­łość ro­dzin­na i wier­ność; po­wa­ża­no star­szych wie­kiem czy urzę­dem, ko­bie­tę ota­cza­no hoł­da­mi. Ze­psu­cie oby­cza­jo­we sze­rzy­ło się chy­ba u dwo­ru i śród ma­gna­tów. Wyż­szy po­lor, nie na­uko­wy co praw­da ani my­ślo­wy, lecz to­wa­rzy­ski, takt i ugrzecz­nie­nie, wy­róż­nia­ją­ce szlach­tę od Niem­ców i Ro­sjan, od chło­pów i Ży­dów, za­cho­wa­no i prze­ka­za­no nie­na­ru­szo­ne na­stęp­ne­mu po­ko­le­niu; tak samo oca­la­ło po­czu­cie na­ro­do­wo­ści, było się z niej dum­nym, ale już; nie prze­ko­ny­wa­no by cu­dzo­ziem­ca o upraw­nie­niu tej dumy. Cza­sy sa­skie utrwa­li­ły fi­zjo­gno­mię mo­ral­ną i te­raz do­pie­ro na­stą­pi­ła zu­peł­na „ko­ekwa­cja” Li­twy z Ko­ro­ną, nie tyl­ko co do po­rząd­ków pań­stwo­wych, ale i co do oby­cza­jo­wo­ści i za­har­to­wał się typ Sar­ma­ty. Nie bra­kło mą­drych i dziel­nych, zry­wa­ją­cych się i do czy­nu, np. do kon­fe­de­ra­cji tar­no­grodz­kiej, ale zbyt ła­two ustę­po­wa­ła mięk­kość sło­wiań­ska przed krzy­ka­czem-war­cho­łem albo li­sem-in­try­gan­tem, co i dziś jesz­cze bywa.

Dziw­nie mie­ni się ob­raz cza­sów sa­skich; nic ła­twiej, jak je dla zgub­nych na­stępstw po­tę­pić, jak ża­ło­wać, że gdy w Eu­ro­pie myśl po co­raz nowe zdo­by­cze się­ga­ła, pań­stwa krze­pły, a byt ma­te­rial­ny się pod­no­sił, u nas myśl się co­fa­ła, pań­stwo kru­szy­ło, kraj ubo­żał i że chcąc się ra­to­wać, na­le­ża­ło od­rzu­cie spa­dek sa­ski. Ależ to była tyl­ko pró­ba, któ­rą na­ród (nie pań­stwo) szczę­śli­wie prze­trwał. Pod­sta­wy jego były zdro­we i sil­ne; z anar­chii sa­skiej – na jej wi­dok na­zy­wał car Piotr, za­pa­trzo­ny w Za­chód, Po­la­ków bar­ba­rzyń­ca­mi – wy­brnął na­ród z wła­ści­wą mu ry­cer­sko­ścią, ży­wo­ścią umy­słu i tem­pe­ra­men­tu, zdol­no­ścią do ofiar, po­świę­ce­nia, en­tu­zja­zmu. Myl­ny kie­ru­nek wy­cho­wa­nia, zgub­ne ze­rwa­nie z Za­cho­dem dały się usu­nąć, a wie­ko­wa pra­ca kul­tu­ral­na za­bez­pie­czy­ła sa­mo­ist­ność na­ro­do­wą, na­wet gdy po­li­tycz­ną utra­co­no.RZECZ­PO­SPO­LI­TA SZLA­CHEC­KA

Daw­na szla­chec­ka de­mo­kra­cja (de­mo­sem była szlach­ta) prze­obra­zi­ła się w anar­chię oli­gar­chicz­ną; ma­gna­ci sami trzę­śli kra­jem; za nimi gar­dło­wa­ła po­słusz­na im, bo za­leż­na od nich ma­te­rial­nie szlach­ta, i dzie­je sa­skie oka­za­ły się dzie­ja­mi kil­ku ro­dów i ich wa­śni, ale gdy pod Ol­kie­ni­ka­mi 1700 r. Ogiń­scy i Po­cie­je zwal­cza­li Sa­pie­hów w imię cie­mię­żo­nej szlach­ty, to w czter­dzie­ści lat póź­niej wal­czy­li Ra­dzi­wił­ło­wie i Tar­ło­wie o do­bra So­bie­skich, a Po­toc­cy i Czar­to­ry­scy o wła­sny ster pań­stwa.

W XVII wie­ku były trzy sta­ny: król, se­nat, szlach­ta; w XVIII rów­nież trzy, ale król, se­nat, het­man, i to pra­wi­ła nie tyl­ko księż­na Ur­szu­la w Nie­świe­żu na te­atrze, ale po­waż­ni sta­ty­ści wiel­bi­li przod­ków, że po­sta­wi­li oł­tarz (het­ma­na) prze­ciw oł­ta­rzo­wi (kró­lo­wi); za Orze­chow­skie­go miał być owym oł­ta­rzem pry­mas, te­raz był nim istot­nie het­man, jako do­ży­wot­ni a nie­ogra­ni­czo­ny pan woj­ska, je­dy­nej siły w kra­ju. "Wpraw­dzie sejm nie­my ogra­ni­czył znacz­nie wła­dzę het­mań­ską, ode­brał „pió­ro”, a zo­sta­wił „sza­blę”, tj. zniósł sza­fo­wa­nie asy­gna­cja­mi, hy­ber­ną, kom­pu­tem, lo­ka­cją wojsk, z cze­go het­man dla sie­bie i swo­ich stron­ni­ków cią­gnął nie­po­mier­ne zy­ski; wy­klu­czył go na­wet z elek­cji w oba­wie o jej wol­ność, któ­rej woj­sko za­gra­żać mo­gło (niech gra­nic strze­że tym­cza­sem), ale nie tknął jego do­ży­wot­no­ści, co wo­bec ta­kich nic­po­niów, jak tchórz Sie­niaw­ski i Mas­sal­ski, lub ty­ran i zdraj­ca Po­ciej (gro­zi­łaż im szlach­ta nie­raz roz­sie­ka­niem), było tym więk­szym błę­dem, im czę­ściej się gło­sy o ich trzech­let­nim ogra­ni­cze­niu od­zy­wa­ły. Obu­rza­li się het­ma­ni i ich słu­żal­cy na tę „cyr­kum­skryp­cję”, wi­chrzy­li nią na sej­mach, ale szlach­ta nie ustą­pi­ła tym ra­zem, tak się oba­wia­ła je­dy­nej w kra­ju po­tę­gi. Lecz na tym sa­mym sej­mie zwią­za­ła kró­lo­wi i so­bie ręce przy­ka­zu­jąc, że wa­kan­se roz­da­je się po ukon­sty­tu­owa­niu sej­mu, tj. po obio­rze mar­szał­ka, więc Po­toc­cy zry­wa­li sej­my przed tym obio­rem, aby król nie mógł dać bu­ła­wy ko­ron­nej Sta­ni­sła­wo­wi Po­nia­tow­skie­mu i Po­nia­tow­ski umarł re­gi­men­ta­rzem, nie het­ma­nem.

Nie uda­wa­ły się żad­ne for­te­le dla oca­le­nia pra­cy sej­mo­wej, np. li­mi­ta, tj. od­ra­cza­nie se­sji sej­mo­wej, prze­ry­wa­nej dla gro­zy roz­bi­cia na kil­ka mie­się­cy; za­ka­za­no tego i nic nie mo­gło sej­mów ura­to­wać. Zry­wa­no je pod byle pre­tek­stem* . Ta­mo­wał je (si­sto ac­ti­vi­ta­tem) po­seł, że go w ka­len­da­rzy­ku po­li­tycz­nym pi­ja­rzy myl­nie wy­dru­ko­wa­li; to mar­sza­łek, to przy­ja­cie­le bła­ga­li, aby dla mi­ło­ści oj­czy­zny „su­per­se­do­wał” i przy­wra­cał izbie ac­ti­vi­ta­tem, co uda­wa­ło się przy dro­bia­zgach, póki fak­cja nie po­sta­no­wi­ła ze­rwa­nia. W dys­ku­sji wtrą­ca­no co­raz inną ma­te­rię; wra­ca­no do już ubi­tej; sta­wia­no wnio­ski, któ­re śmiech ho­me­rycz­ny wy­wo­ły­wa­ły (np. ka­stra­cję Ży­dów); cią­głe bu­rze uci­szał mar­sza­łek z naj­więk­szym tru­dem; od­bi­ły się one przy­sło­wio­wo na­wet za gra­ni­cą. Re­gu­la­mi­nu nie było, za to były nie­mą­dre prze­pi­sy-na­wycz­ki, np. nie wol­no było ob­ra­do­wać przy świe­cach, więc nie­skoń­czo­ną ga­da­ni­ną do­pę­dza­no mro­ku, aż mar­sza­łek za­wie­szał se­sję do dnia na­stęp­ne­go. Wła­dzy istot­nej nie miał, chy­ba że la­ską pu­kał, aby się uci­sza­no; nie mógł mów­cy prze­ry­wać ani zmu­sić go do trzy­ma­nia się ma­te­rii, bę­dą­cej na po­rząd­ku. Ar­bi­tro­wie, tj. „ga­le­ria” (słu­cha­cze), mie­sza­li się bez­kar­nie, a nie­raz sta­now­czo do ob­rad, za­bie­ra­li miej­sca po­słom, ob­rzu­ca­li nie­zdar­nych, na­bi­ja­jąc im gu­zów, i po­wa­ga sej­mu gi­nę­ła.

Sob­ko­stwo ma­gna­tów i szlach­ty wzro­sło po­twor­nie; nie za­do­wa­la­li się ma­gna­ci chle­bem bene me­ren­tium (do­brze za­słu­żo­nych), tj. sta­ro­stwa­mi i kró­lewsz­czy­zna­mi, lecz okpi­wa­li skarb na wsze łady; wy­ra­bia­li so­bie i stron­ni­kom wol­ność od kon­try­bu­cji, któ­rych cię­żar spa­dał na nie pro­te­go­wa­nych. Szlach­ta nie po­zwa­la­ła na nowe po­dat­ki, i o to roz­bi­ja­ła się wszel­ka re­for­ma. Przy­najm­niej uchwa­lo­no na sej­mie nie­mym sta­ły bu­dżet, po­chła­nia­ny przez woj­sko; jed­no i dru­gie było śmiesz­nie małe; bo­ga­cił się tyl­ko pod­skar­bi, tak że o znie­sła­wio­ny ten urząd nie ubie­gał się ma­gnat nie chcą­cy spla­mić rodu; ca­ły­mi la­ta­mi był nim przy­błę­da Se­dl­nic­ki o rę­kach naj­brud­niej­szych, a i We­ssel nie był lep­szy. Sto­sun­ki mo­ne­tar­ne, dzię­ki nim opła­ka­ne, gro­zi­ły szlach­cie eko­no­micz­ną ru­iną. Ży­dzi Po­cie­ja, min­ce­rze sa­scy, a na jesz­cze więk­szą ska­lę pru­scy, za­le­wa­li kraj mie­dzią i pod­łym sre­brem, tak że war­tość zło­te­go co­raz spa­da­ła, a co­raz nowe re­duk­cje tej mo­ne­ty przy­pra­wi­ły Pol­skę o stra­tę 100–200 mi­lio­nów; du­ka­ty obce ob­rzy­na­no na dwie trze­cie; w kra­ju obie­ga­ło nie­mal tyle mo­ne­ty ob­cej co wła­snej, a zna­li się na niej do­brze tyl­ko Ży­dzi.

W mniej­szym nie­ła­dzie niż skar­bo­wość było są­dow­nic­two. Naj­wyż­sza in­stan­cja, try­bu­nał, był jed­nak za­wa­lo­ny spra­wa­mi, bo szlach­ta pie­nia­ła się z za­mi­ło­wa­niem przed nim o byle co. Try­bu­nał ob­sa­dza­no de­le­ga­ta­mi, nie­raz mło­dzi­ka­mi bez wy­kształ­ce­nia praw­ni­cze­go, zda­ny­mi na wy­krę­ty „pa­tro­nów” (ad­wo­ka­tów), któ­rzy o na­uce praw­nej rów­nież nic nie wie­dzie­li, ale wszyst­kie krucz­ki zgłę­bia­li i spra­wy prze­cią­ga­li, wy­sy­sa­jąc ka­le­tę klien­ta; bo­ga­ci­li się ry­chło i rzu­ca­li prak­ty­kę, od­stę­pu­jąc ją no­wym pi­jaw­kom; wo­bec bez­rad­no­ści sę­dziów try­bu­nal­skich byli pa­na­mi sy­tu­acji i groź­bą po­rzu­ce­nia spraw zmu­sza­li try­bu­nał do ustępstw. Prze­kup­stwo sę­dziów było no­to­rycz­ne (o pa­tro­nach ro­zu­mia­ło się samo przez się), na­le­ża­ło więc so­bie z góry za­pew­nić więk­szość i na sej­mi­kach de­pu­tac­kich obie­rać stron­ni­ków wła­snych, choć­by prze­mo­cą, a co naj­mniej za­hu­ka­niem prze­ciw­ni­ków; wy­bo­ry by­wa­ły też bar­dzo burz­li­we; wy­bie­ra­no nie­raz po­dwój­nych de­pu­ta­tów i na­le­ża­ło przy spraw­dza­niu wy­bo­rów przed „pre­zy­den­tem” utrzy­mać wła­snych kan­dy­da­tów, a wy­rzu­cić prze­ciw­nych per fas et ne­fas. De­pu­ta­ci wiel­ko­pol­scy, któ­rych wy­bór za­kwe­stio­no­wa­no, na­szli r. 1720 try­bu­nał zbroj­ną ręką! Krót­kość se­sji (pierw­sze dni tra­co­no na wi­ta­niach), na­pływ pro­ce­sów, wy­krę­ty pa­tro­nów i pa­le­stry (tj. mło­dzie­ży na­bie­ra­ją­cej na­uki praw­nej wy­łącz­nie przez prak­ty­kę u cel­niej szych pa­tro­nów) prze­wle­ka­ły pro­ce­sy la­ta­mi; o krucz­kach, o spy­cha­niu spraw z re­ge­stru-wo­kan­dy opo­wia­da Ki­to­wicz za­baw­ne szcze­gó­ły.

Prze­kup­stwo było ogól­ne; po­słów sej­mo­wych ku­po­wa­li ma­gna­ci, Ży­dzi, Pru­sa­cy; de­pu­ta­tów – stro­ny, je­że­li nie mia­ło się po­słusz­nych po­słów czy de­pu­ta­tów, któ­rzy szli sami na rękę. Od­żył te­raz sta­ro­rzym­ski pa­tro­nat: szlach­cic, chcąc być pew­ny ży­cia i mie­nia, uda­wał się pod opie­kę moż­ne­go; róż­ni­ca za­sa­dza­ła się na tym, że nasz klient mógł zmie­niać pa­tro­na, prze­cho­dzić do in­ne­go obo­zu, sko­ro zwą­chał, że pa­tron tra­ci wpły­wy i zna­cze­nie, że przez nie­go nie moż­na się już do­rwać ni­cze­go u dwo­ru lub w try­bu­na­le. Pa­mięt­nik Ma­tu­sze­wi­cza daje wy­bor­ny ob­raz tego ży­cia szla­chec­kie­go, od­da­ne­go cał­ko­wi­cie pu­bli­ce, tj. wsze­la­kim wy­bo­rom, sej­mi­kom, ka­den­cjom i se­sjom; on sam cią­gle w dro­dze, prze­rzu­cał się od Czar­to­ry­skich, gdy ci z dwo­rem osta­tecz­nie ze­rwa­li, do Ra­dzi­wił­łów i do­świad­czył mści­wej ręki Czar­to­ry­skich, bo ci na­sta­wi­li prze­ciw nie­mu li­che ja­kieś in­dy­wi­du­um, któ­re Ma­tu­sze­wi­czom za­rzu­ci­ło nie­szla­chec­two, tj. ska­za­ło ich na śmierć cy­wil­ną; zna­lazł się pan Mar­cin w strasz­nych opa­łach mimo jaw­no­ści oszczer­stwa i wy­brnął z nich z naj­więk­szym tru­dem i prze­hoj­ny­mi łza­mi, gdy pre­zy­den­tem try­bu­na­łu był Pa­nie Ko­chan­ku.

Sprze­daj­ność po­sła czy de­pu­ta­ta we­szła w przy­sło­wie; na sej­mie ją za Ja­bło­now­skim przy­ta­cza­no: kto mówi za Ży­dem, wziął coś, kto prze­ciw nie­mu, chce coś wziąć. Nie spo­sób było ująć się za róż­no­wier­ca­mi, bo na­tych­miast pra­wio­no by, że to za po­szep­tem wor­ków z ta­la­ra­mi to­ruń­ski­mi czy gdań­ski­mi. Na sej­mie 1744 r. przy­szło do scen dra­stycz­nych, gdy po­seł Wil­czew­ski rzu­cił przed sej­mu­ją­cych kie­sę z trzy­stu du­ka­ta­mi, któ­ry­mi go agent pru­ski ku­pił, i wy­mie­nił in­nych ku­pio­nych; mimo tego czy­nu pa­trio­tycz­ne­go ze­rwa­li Po­toc­cy sejm, któ­ry mógł o przy­szło­ści roz­strzy­gać. To, co Ko­nar­ski opo­wia­dał o ze­rwa­niu sej­mu r. 1732, było nie­rów­nie bar­dziej gor­szą­ce. Re­for­my prze­pro­wa­dza­no naj­pięk­niej­sze, ze­rwa­nie sej­mu je uni­ce­stwia­ło.

Tron po­stra­dał wszel­ki au­to­ry­tet. Au­gu­sta II oba­wia­no się, i słusz­nie, bo ten si­łacz w rę­kach, pi­ja­ty­ce i mi­łost­kach był każ­dej chwi­li go­tów po­dzie­lić się Pol­ską z kim­kol­wiek. Syn amo­ral­ne­go, prze­wrot­ne­go, ale spryt­ne­go, po­my­sło­we­go, im­po­nu­ją­ce­go ojca, „man­tel­zak” Fry­de­ry­ka II, co­dzien­nie przy­kład­nie mszy słu­chał, po­tem psy strze­lał, swych bła­znów bił i ko­pał, a co­raz py­tał: Bruhl, hast du Geld? Sia­dy­wał da­rem­nie w izbie se­nac­kiej, cze­ka­jąc na upa­mię­ta­nie się po­słów, zresz­tą zda­wał wszel­kie rzą­dy Bruh­lo­wi, któ­ry się pod Bry­le­wo pol­skie pod­szy­wał, a Pol­skę zna­ko­mi­cie łu­pił. Ogra­ni­czał też król po­byt w Pol­sce, nie­raz tyl­ko przy­jaz­dem do Wscho­wy dla rady se­nac­kiej; ca­łych pięć lat w War­sza­wie prze­sie­dział, gdy go Fry­de­ryk II z Dre­zna prze­pę­dził; je­dy­nym jego ce­lem było za­pew­nić sy­nom to Pol­skę, to choć­by Kur­lan­dię; żony Au­gu­sta II, za­cię­tej lu­ter­ki, Pol­ska ani nie oglą­da­ła; żoną Au­gu­sta III była bar­dzo po­boż­na i mi­ło­sier­na Ra­ku­szan­ka, in­nych przy­mio­tów nie po­sia­da­ła, obca, jak mąż, pol­skie­mu w War­sza­wie oto­cze­niu. Au­gust II sam rzą­dził, tj knuł spi­ski na Pol­skęz Fle­min­giem, swo­im mar­szał­kiem po­lnym; Au­gust III zdałw­szyst­ko na Bruh­la, ste­ru­ją­ce­go ostroż­nie mię­dzy stron­nic­twa­mi.

Za Au­gu­sta III było ich dwa, fa­mi­lia i re­pu­bli­kan­ci, tj. Czar­to­ry­scy i Po­toc­cy. Czar­to­ry­scy, świe­żo z mało znacz­ne­go rodu wy­szli, wraz z par­we­niu­szem Po­nia­tow­skim oce­nia­li traf­nie sto­sun­ki, pra­gnę­li re­for­my i gdy o wła­snych si­łach jej prze­pro­wa­dzić nie mo­gli, oglą­da­li się za obcą po­mo­cą i łą­czy­li z Ro­sją; re­pu­bli­kan­ci, tj. Po­toc­cy, mniej dba­li o re­for­mę, pra­gnę­li przede wszyst­kim nie­za­wi­sło­ści, żeby Rzecz­po­spo­li­ta sama o swo­ich lo­sach sta­no­wi­ła, a nie, jak wy­bór Au­gu­sta III prze­ciw po­wszech­nej woli na­ro­do­wej do­wiódł, za­wi­sła zu­peł­nie od gwa­ran­tów ob­cych swe­go nie­rzą­du; byli sta­nów – czy­mi prze­ciw­ni­ka­mi Sa­sów i Ro­sji, a łą­czy­li się prze­ciw niej choć­by z Pru­sa­mi, naj­chęt­niej z Por­ta i Szwe­da­mi; brak ta­len­tów za­stę­po­wa­ła duma ro­do­wa; mimo to byli śród szlach­ty po­pu­lar­ni, bo nie­na­wi­dzi­li Sa­sów i Ro­sjan, a „in­de­pen­den­cję” sła­wi­li i kon­fe­de­ra­cję pla­no­wa­li; szlach­tę od­py­cha­ła har­dość Czar­to­ry­skich i ich kon­szach­ty ro­syj­skie, bu­rzę na nich się go­tu­ją­cą prze­rwał na­gły zgon Au­gu­sta III i Bruh­la.

Ry­wa­li­za­cja ma­gna­tów nie była świe­żej daty; zwal­cza­no się i daw­niej za­wzię­cie, np. Zbo­row­scy Za­moysz­czy­ków, do­cho­dzi­ło nie­raz nie­mal do woj­ny do­mo­wej, np. Ostrog­skich z Tar­now­ski­mi, ale te­raz od­mie­ni­ły się cele i środ­ki. W XVI i XVII wie­ku ofia­ro­wy­wa­li ma­gna­ci tron ob­cym krwi kró­lew­skiej, te­raz sami o tro­nie my­śle­li, ko­rzy­sta­ły też z tego zna­ko­mi­cie Ro­sja i Pru­sy, nę­cąc po ko­lei wszyst­kich ma­gna­tów wi­do­ka­mi na tron, Lu­bo­mir­skich, Sie­niaw­skich, Po­toc­kich, któ­rzy na ten lep lgnę­li. Tak za­po­bie­gli gwa­ran­ci, by ko­rzy­sta­ła Pol­ska ze spo­sob­no­ści wy­bi­cia się spod ich „opie­ki”, tj. pa­no­wa­nia; dwu­dzie­sto­le­cie walk Fry­de­ry­ka II na­strę­cza­ło nie­jed­ną; mimo sła­bo­ści mi­li­tar­nej mo­gła nie­raz Rzecz­po­spo­li­ta prze­wa­żyć sza­lę na nie­ko­rzyść Prus i drżał o to Fry­de­ryk, ale oba­wy jego oka­za­ły się­płon­ne; z apa­tii i le­tar­gu na­wet chęć­zem­sty sa­ska nie wy­do­by­ła Pol­ski; ma­ły­mi su­ma­mi (obie­cy­wa­no wię­cej, wy­pła­ca­no mniej) oku­po­wa­ły Pru­sy i wła­sne bez­pie­czeń­stwo, i roz­bo­je bez­kar­ne na kre­sach, a anar­chię w kra­ju.

Sza­lo­na py­cha, przy­bie­ra­ją­ca roz­mia­ry psy­cho­pa­tii u „wo­je­wo­dów z Bo­żej ła­ski” i udzie­la­ją­cych au­dien­cji z tro­nu, a stąd sta­ła waśń ro­do­wa, unie­moż­li­wia­ła wszel­ką od­mia­nę, nie­zbęd­ną we­dle ogól­ne­go prze­ko­na­nia, mimo to ubi­ja­ną w sa­mym za­rod­ku za sta­ra­niem ma­gna­tów albo gwa­ran­tów. Wła­dza kró­lew­ska ob­ja­wia­ła się już tyl­ko roz­daw­nic­twem wa­kan­sów i sta­rostw; prze­zor­ni sta­ty­ści, na­wet Ko­nar­ski, i to chcie­li kró­lo­wi ode­brać wi­dząc, jaka z tego ko­rup­cja; o te nada­nia to­czo­no za­cię­te wal­ki, wer­bo­wa­no nimi stron­ni­ków, a ścią­ga­no na sie­bie gnie­wy i ura­zy po­mi­nię­tych; tak prze­szli Czar­to­ry­scy do sta­now­czej opo­zy­cji, sko­ro im Bruhl prze­stał sprzy­jać, wi­dząc, że się i bez nich obej­dzie. Czę­sto ob­da­rze­ni wa­kan­sem czy sta­ro­stwem od­pła­ca­li dwo­ro­wi gru­bą nie­wdzięcz­no­ścią. Het­man mógł roz­strzy­gać, bo miał w rę­kach woj­sko, ale i Jó­zef Po­toc­ki, i Jan Kle­mens Bra­nic­ki dla nie­do­łę­stwa bra­li się do in­tryg i pla­nów, nie do czy­nu. Szlach­ta za­wi­sła zu­peł­nie od ła­ski ma­gna­tów, wy­sy­ła­ła sy­nów i cór­ki na ich dwo­ry, lo­ko­wa­ła sum­ki u nich, do­słu­gi­wa­ła się wy­god­nej dzier­ża­wy, do­chra­py­wa­ła do ceł i myt albo do urzę­dów po­wia­to­wych, ha­ła­so­wa­ła o nie na sej­mi­kach i sej­mach, szczę­śli­wa, je­śli mo­gła uści­skać ko­la­na ja­śnie wiel­moż­nych albo ich w brzuch ca­ło­wać. Ob­ru­sza­ła się nie­raz na tę za­wi­słość od rów­nych so­bie, wy­twa­rza­ła się ani­mo­zja prze­ciw jw. bra­ciom, ale koń­czy­ło się na po­gróż­kach.

W wal­ce ma­gnac­kiej były wszel­kie środ­ki do­zwo­lo­ne. Za­rzu­cić prze­ciw­ni­ko­wi nie­szla­chec­two i ska­zać go na za­wi­kła­ną pro­ce­du­rę są­do­wą; za­je­chać go, na­paść i po­ra­nić; zwa­bić obiet­ni­ca­mi do­brej po­ży­wy: tak uło­ży­li Czar­to­ry­scy roz­szar­pa­nie or­dy­na­cji ostrog­skiej na „ły­sej ra­dzie kol­bu­szow­skiej”; oskar­żyć nie­podat­ne­go o byle co, np. Sza­moc­kie­go o ob­ra­zę ma­je­sta­tu, że niby kró­la do­bro­tli­we­go ty­ra­nem na­zwał; w pasz­kwi­lach, pam­fle­tach od­są­dzać od czci i wia­ry były to naj­po­spo­lit­sze środ­ki „po­li­ty­ki”, tj. za­pew­nia­nia so­bie wpły­wów; wszyst­ko zaś pod po­kryw­ką szla­chet­ne­go pa­trio­ty­zmu albo obro­ny za­gro­żo­nej wol­no­ści. Jej źre­ni­cą było li­be­rum veto i o nią tru­chla­ła szlach­ta: wol­no było kry­ty­ko­wać wszyst­ko oprócz li­be­rum rum­po; na sej­mi­ku czy sej­mie roz­sie­ka­no by śmiał­ka. Na­wet prze­ko­na­ni zwo­len­ni­cy re­for­my zdo­by­wa­li się tyl­ko na pół­środ­ki, np. ogra­ni­cze­nie do pew­nych ma­te­rii, już, jak twier­dził Bra­nic­ki, 30% po­tę­pia­ło je, ale do­pie­ro Ko­nar­ski jaw­nie z tym wy­stą­pił. W czte­rech to­mach O sku­tecz­nym rad spo­so­bie, wy­da­wa­nych od 1759 do 1763, a po­pie­ra­nych przez li­sty po­chwal­ne wszyst­kich kra­jo­wych zna­ko­mi­to­ści, szcze­re czy uda­ne, upo­rał się z tym po­two­rem; wy­ka­zał naj­pierw nie­sku­tecz­ność wszel­kich pa­lia­tyw (np. sej­mu kon­ne­go), po­tem ogól­ne po­tę­pie­nie, da­lej hi­sto­rię ze­rwa­nia każ­de­go sej­mu, na ko­niec roz­wi­nął pro­gram sa­mej re­for­my. Szlach­ta w krzyk, że mnich mie­sza się w po­li­ty­kę, pro­te­sto­wa­ła w gro­dach.

Tak było z po­li­ty­ką we­wnętrz­ną; ze­wnętrz­nej nie było, bo od­że­gny­wa­ła się szlach­ta od wszel­kiej. Wcią­gnął ją bez jej wie­dzy i woli Au­gust II do nie­cnej woj­ny pół­noc­nej, któ­rą Pol­ska strasz­nym spu­sto­sze­niem oku­pi­ła; za­le­wał kraj swo­imi Sa­sa­mi pod wszel­ki­mi pre­tek­sta­mi, ale upo­ra­ła się z nimi kon­fe­de­ra­cja tar­no­grodz­ka r. 1718, nie­ste­ty za me­dia­cją ro­syj­ską i car Piotr był roz­jem­cą i gwa­ran­tem tej kon­sty­tu­cji, któ­rą trak­ta­ty war­szaw­skie uło­ży­ły w koń­cu, a sejm nie­my (je­dy­ny spo­sób, aby rzecz do skut­ku przy­wieść) uchwa­lił. Li­twa przez zdraj­cę Po­cie­ja go­dzi­ła­by się i na pa­no­wa­nie ro­syj­skie, ale na ra­zie wy­co­fa­ły się w koń­cu i woj­ska ro­syj­skie, i za­ży­ła na ko­niec Pol­ska spo­ko­ju w neu­tral­no­ści bez­względ­nej, tj. woj­ska ro­syj­skie ma­sze­ro­wa­ły swo­bod­nie przez Rzecz­po­spo­li­tą, za­kła­da­ły w niej ma­ga­zy­ny i leże zi­mo­we, wy­bie­ra­ły pro­wiant i ko­nie, a tak samo wpa­da­li Pru­sa­cy krad­nąc i lu­dzi, pła­cąc dzie­sią­tą część war­to­ści albo i nic, a szlach­ta wiel­ko­pol­ska nie zdo­by­wa­ła się na­wet na sil­ny pro­test; z ży­wio­ło­wej nie­na­wi­ści prze­ciw­ko Ro­sji sym­pa­ty­zo­wa­ła na­wet z Fry­de­ry­kiem II, za co ten Wiel­ko­pol­skę bez­kar­nie łu­pił.

Uwa­gę po­wszech­ną po­chła­nia­ła nie po­li­ty­ka, lecz pry­wa­ta i skan­da­le, np. po­je­dy­nek i śmierć po­pu­lar­ne­go Tar­ły; roz­dra­pa­nie za­dłu­żo­nej przez San­gusz­kę or­dy­na­cji ostrog­skiej mię­dzy sze­ściu Lu­bo­mir­skich i in­nych pa­nów, prze­rwa­ne, nie uchy­lo­ne przez mia­no­wa­nie ko­mi­sa­rzy kró­lew­skich, co Czar­to­ry­skich na za­wsze od Bruh­la ode­rwa­ło (za­rzu­cił prze­cież na sej­mie mło­dy Sta­ni­sław Po­nia­tow­ski mło­de­mu Bruh­lo­wi brak in­dy­ge­na­tu, o co się do sza­bel po­rwa­no), spór o ju­rys­dyk­cję kanc­ler­ską z po­wo­du Ro­kit­na, wal­ka je­zu­itów z Aka­de­mią o Lwów. Ta­kie spra­wy go­rącz­ko­wa­ły umy­sły i sy­pa­ły się o to pam­fle­ty, wier­sze, skar­gi, bar­dziej ru­basz­ne niż dow­cip­ne. I za­cie­śnił się zu­peł­nie wid­no­krąg szla­chec­ki; po­li­ty­ką pro­wa­dzi­li na wła­sną rękę je­dy­nie ma­gna­ci, szcze­gól­niej Po­toc­cy, ale nie uda­ło się im wcią­gnąć mo­carstw ob­cych w pla­ny i zam­ki nad­po­wietrz­ne.

Wy­żło­bi­ły cza­sy sa­skie nie­star­te śla­dy w uspo­so­bie­niu na­ro­do­wym. Wy­two­rzy­ły nie­na­wiść do Ro­sji, co unie­moż­li­wia­ło z góry wszel­kie za­ku­sy pan­sla­wi­zmu póź­niej­sze­go. W XVI i XVII wie­ku Mo­skwy nikt nie nie­na­wi­dził, za­wsze nią po­gar­dza­no jako sym­bo­lem pro­stac­twa i zdra­dy, na­haj­ki i tur­my, schi­zmy i nie­uc­twa; te­raz do­pie­ro bru­tal­ne rzą­dy Pio­tro­we, a dal­sze ge­ne­ra­łów i puł­kow­ni­ków nie­miec­kich (ro­do­wi­ci Mo­ska­le by­wa­li „dys­kret­niej­si”) wznie­ca­ły tę nie­na­wiść, któ­rą Czar­to­ry­scy od­po­ku­to­wa­li; Ro­sja prze­cież, nie Au­stria, wy­gna­ła Lesz­czyń­skie­go i obie­gła go w wier­nym Gdań­sku, Ro­sja ka­za­ła wy­brać stol­ni­ka li­tew­skie­go. Od cza­sów sa­skich da­tu­je się da­lej płasz­cze­nie przed moż­ny­mi, owa służ­bi­stość, owo pa­da­nie do nóg, ca­ło­wa­nie rą­czek i nó­żek, ty­tu­ło­ma­nia ja­śnie wiel­moż­nych, cze­go­śmy się do dziś nie po­zby­li, a cze­go inne na­ro­dy, na­wet Ro­sja­nie, nie zna­ją. Od Sa­sów po­czął się brak orien­ta­cji po­li­tycz­nej i łu­dze­nie się fan­ta­stycz­ny­mi sprzy­mie­rzeń­ca­mi i pla­na­mi: po­li­ty­ko­ma­nia naj­gor­szej pró­by, god­na owych na­wo­ły­wań o góry ol­ku­skie i o sumy ne­apo­li­tań­skie, ja­ki­mi szlach­ta sej­mi­ko­wa swo­je lau­da za­wsze jesz­cze za­gęsz­cza­ła; że sej­mi­ki i ich lau­da wszel­ką moc stra­ci­ły, ro­zu­mia­ło się w oli­gar­chii ma­gnac­kiej samo przez się; mo­gły się tyl­ko wy­krzy­czeć do woli. Po­ję­cie nie­za­wi­sło­ści pań­stwo­wej, „in­de­pen­den­cji”, ma­ja­czy­ło śród Po­toc­kich jako za­wzię­tych prze­ciw­ni­ków Sa­sów, nie było go u Czar­to­ry­skich, ale i Po­toc­cy szu­ka­li opar­cia u ob­cych, co praw­da nie u Ro­sji. Otrza­ska­no się zu­peł­nie z wpły­wem po­stron­nym, po­ję­cie opie­ki cu­dzej, gwa­ran­cji, uspo­ka­ja­ło trwoż­li­wych, a dumy na­ro­do­wej nie ob­ru­sza­ło.

Jak o oj­czyź­nie, za­po­mnia­no za Sa­sów i o my­śli nie­pod­le­głej; tam­tą za­stą­pi­ła gwa­ran­cja, tę tra­dy­cja; tam za­wi­ni­ła szlach­ta, tu je­zu­ici. Tra­dy­cją żyło się w ro­dzi­nie pa­triar­chal­nej, w go­spo­dar­stwie pry­mi­tyw­nym, w po­li­ty­ce za­ścian­ko­wej; do tra­dy­cji na­le­żał Żyd fak­tor, chłop pańsz­czyź­niak, łyk miesz­czuch, stra­szak ab­so­lu­ty­zmu i dzie­dzicz­no­ści tro­nu, wol­ność od cła i po­dat­ku, kult świę­tych i Ma­rii, bał­wo­chwal­stwo klej­no­tu her­bo­we­go. W tym kół­ku za­cza­ro­wa­nym oby­wa­no się bez my­śli swo­bod­nej, kry­ty­ki wol­nej, ro­zu­mu po­li­tycz­ne­go.

Utrwa­li­ła się prze­wa­ga du­cho­wień­stwa, a chleb du­chow­ny uśmie­chał się już każ­dej ro­dzi­nie i choć je­den z sy­nów jego się imał i przez to do­bro­byt jej za­bez­pie­czał; dla pa­nien nie­po­saż­nych sta­ły cele za­kon­ne otwo­rem. Kraj, nie­gdyś twier­dza wol­no­ści su­mień, za­wod­ni­czył z Wło­cha­mi i Hisz­pa­nią o nie­to­le­ran­cję, o wia­rę prze­sąd­ną, o prak­ty­ki nie­ustan­ne. Wy­żło­bi­ła się jesz­cze głę­biej strasz­na ka­sto­wość, nie­szlach­cic nie ucho­dził za czło­wie­ka; szlach­cic, po­to­mek Ja­fe­to­wy, od­gra­dzał się od Cha­mo­we­go, któ­re­mu imię pro­to­pla­sty przy­wrza­ło (i to tyl­ko u nas, a od nas do Ro­sjan to prze­szło); po­gar­da wszel­kiej pra­cy ręcz­nej i rze­mio­sła roz­próż­nia­czy­ła do resz­ty szlach­tę, prze­ko­na­ną o róż­ni­cy fi­zycz­nej mię­dzy „psią” krwią a szla­chec­ką, o ja­kimś od­ręb­nym swo­im po­cho­dze­niu. Już za­czy­na­ła się pry­wat­na wszech­wła­dza ży­dow­ska; nie ob­cho­dził się szlach­cic bez fak­to­ra, gar­dził nim, ale za­ży­wał go do wszyst­kie­go i jego rady i wska­zó­wek słu­chał. Na­wy­kał da­lej do strasz­nej sa­mo­wo­li, ogra­ni­cza­nej tyl­ko po­dob­ną sa­mo­wo­lą in­nych, li­czył się tyl­ko z mocą, nie z pra­wem, co po­cią­ga­ło za sobą naj­dzik­sze wy­bry­ki, któ­ry­mi sły­nę­li ma­gna­ci, jak ów Mar­cin Ra­dzi­wiłł, któ­ry i ha­rem urzą­dzał sys­te­ma­tycz­nie, i na ży­do­stwo prze­szedł, aż go Hie­ro­nim Ra­dzi­wiłł (sam nie­zgor­szy kwia­tek sa­mo­wo­li pań­skiej) jako obłą­ka­ne­go pod klu­cze wziął; albo ów Po­toc­ki, sta­ro­sta ka­niow­ski, co grze­chy ży­wo­ta niby jako ba­zy­lia­nin od­po­ku­to­wy­wał; ów dru­gi Po­toc­ki, co szlach­cie na po­dwó­rze wjeż­dżać nie do­zwa­lał, a z tej sa­mej dumy uto­pił mło­dziut­ką sy­no­wą. Z oba­wy przed sa­mo­wo­lą wy­pły­wa­ła po­trze­ba opie­ki, pro­tek­cji ze stro­ny moż­ne­go, a czo­ło­bit­ność pro­te­go­wa­ne­go; i dziś jesz­cze za­sła­niać się byle jaką pro­tek­cją ucho­dzi za naj­pew­niej­szy śro­dek – u nas bar­dziej niż gdzie­kol­wiek in­dziej.

Na­uczy­ły też te cza­sy, szcze­gól­niej Au­gust II wzo­ru­ją­cy się we wszyst­kiem na kró­lu-słoń­cu wer­sal­skim, nad­zwy­czaj­nej wy­staw­no­ści; za jego przy­kła­dem trwo­ni­li ma­gna­ci kro­cie na czcze wi­do­wi­ska, przy­ję­cia, wjaz­dy, po­grze­by, na prze­pych ra­czej azyj­ski niż fran­cu­ski i wy­żła­bia­ła się ist­na prze­paść mię­dzy sza­lo­nym zbyt­kiem wiel­ko­pań­skim a istot­nym ubó­stwem kra­ju bez han­dlu i prze­my­słu, bo­ga­cą­ce­go za­gra­ni­cę mi­lio­na­mi, ja­kie za swo­je su­row­ce od­bie­rał, bo je na­tych­miast na przed­mio­ty zbyt­ku roz­trwa­niał.MIA­STA

Za Sa­sów spo­ty­ka­łeś tyl­ko bo­ga­te­go księ­dza, dum­ne­go szlach­ci­ca, po­kor­ne­go Żyda, ubo­gie­go miesz­cza­ni­na, znędz­nio­ne­go chło­pa. Chło­pa uci­ska­no już od XVI wie­ku, ubó­stwo miej­skie było śwież­szej daty i tym bar­dziej ra­zi­ło; cała też li­te­ra­tu­ra po­li­tycz­na jed­no­gło­śnie nie o mia­stach, tyl­ko o ich „mi­ze­rii” i „dez­ola­cji” pra­wi­ła. Król Lesz­czyń­ski w Gło­sie wol­nym uty­ski­wał:

…jaka w nich (mia­stach) bu­dyn­ków ru­ina, jaka nie­lud­ność oby­wa­te­lów, jaka in­di­gen­cja miesz­cza­nów, jaka in­ca­pa­ci­tas rze­mieśl­ni­ków, jaka in­suf­fi­cen­cja to­wa­rów, jaki na osta­tek przy wiel­kim nie­do­stat­ku nie­rząd in po­li­tia!

Dzie­sięć lat póź­niej po­wta­rzał to samo Gar­czyń­ski w Ana­to­mii Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej: z miast i mia­ste­czek „te­raz tyl­ko same zo­sta­ły oba­li­ny”, a po ka­mie­ni­cach „jesz­cze co­kol­wiek nie­wy­ko­rze­nio­nych dy­szy miesz­czan”. Rów­nie jed­no­gło­śnie przy­czy­nę tej nę­dzy wska­zy­wa­no: nie mór, co sprzą­tał nie­raz po­ło­wę lud­no­ści (w la­tach 1707–1712), nie nie­przy­ja­ciel, co ją łu­pił (np. Szwe­dzi Lwów), nie po­ża­ry, co ją na­wie­dza­ły (np. Wil­no raz po raz), lecz dzie­dzi­ce, sta­ro­sto­wie i Ży­dzi.

W naj­licz­niej­szych, szla­chec­kich mia­stecz­kach roz­strzy­ga­ła sa­mo­wo­la dzie­dzi­ca; on od­bie­rał grun­ta nie­gdyś nada­ne, pro­pi­na­cję, inne po­żyt­ki, za­sa­dzał Ży­dów, któ­rzy mu się chęt­nie opła­ca­li, byle mo­gli na chrze­ści­ja­nach stra­tę od­bi­jać. Dla miast kró­lew­skich za­gła­dą byli sta­ro­sto­wie, prze­zna­cze­ni nie­gdyś na ich do­zór; z nimi to­czy­ły mia­sta cią­głe woj­ny w są­dach ase­sor­skich o bi­cia i wię­zie­nia, o za­bo­ry grun­tów i po­żyt­ków; sta­ro­sty-pana w mie­ście na­wet nie było, rzą­dził za nie­go pod­sta­ro­ści, szlach­cic osia­dły, a jak się opie­ko­wał mia­stem, świad­czył o tym naj­le­piej stan gro­du-zam­ku („czte­ry kąty i basz­ty ka­wał pią­ty”); żar­to­wał prze­cież jesz­cze Sta­ni­sław Au­gust, że naj­pew­niej­szy śro­dek znisz­cze­nia Ba­sty­lii – po­wie­rzyć ją opie­ce na­szych sta­ro­stów. Au­to­no­mia nie­wie­le się mia­stom kró­lew­skim przy­da­ła, bo mu­sia­no raj­ców i ław­ni­ków wy­bie­rać, ja­kich so­bie pod­sta­ro­ści ży­czył; wo­bec tych, co sta­ro­stwa ku­po­wa­li lub je pra­wem em­fi­teu­tycz­nym na­by­wa­li, byli miesz­cza­nie bez­bron­ni.

Co tyl­ko któ­ry z j… oświe­co­nych albo wiel­moż­nych ich­mo­ściów jesz­cze nie­oschły przy­wi­lej od najj… pana weź­mie, tak za­raz ju­rys­dyk­cją swo­ją roz­po­ście­ra przez wy­myśl­ne ko­mi­sa­rzów swych spo­so­by, że cza­sem gdy urząd miej­ski opo­nu­je się przy pra­wach i przy­wi­le­jach od kil­ku­set lat nada­nych i apro­bo­wa­nych ich­mo­ściom sta­ro­stom, to kij­mi by­wa­ją zbi­ci z tą ale­go­rią: ja pan, ja pra­wo (Gar­czyń­ski).

Co tego (tej nę­dzy) za ra­cja? Nie msza, tyl­ko że od ni­ko­go lud po­spo­li­ty pro­tek­cji nie ma, a od wszyst­kich krzyw­dę, i że nig­dy miesz­cza­nin nie doj­dzie spra­wie­dli­wo­ści z szlach­ci­cem (Lesz­czyń­ski).

Miast ru­ina jest tak po­wszech­na i znacz­na, że wy­jąw­szy jed­ną War­sza­wę inne naj­przed­niej­sze po więk­szej czę­ści wie­rut­nej ło­trów ja­ski­ni przy­rów­na­ne być mogą, cze­go dwie jaw­ne upa­tru­ją przy­czy­ny, ob­cią­że­nie ka­mie­nic wy­der­ka­fa­mi i od­cię­cie han­dlów miesz­cza­nom przez ży­do­stwo i in­nych par­ty­ku­lar­nych lu­dzi, któ­rzy pod róż­ny­mi pro­tek­cja­mi przy­wo­żąc i spro­wa­dza­jąc z oszu­ka­niem ceł jego król… mo­ści i ca­łej Rze­czy­po­spo­li­tej znacz­ne to­wa­ry, oby­wa­te­lom miast do za­rob­ku i wspar­cia się dro­gi za­gra­dza­ją (Ant. Po­toc­ki w ode­zwie Do pa­nów oboj­ga sta­nów 1744 r.).

Znisz­czy­li sta­ro­sto­wie mia­sta przez mie­sza­nie się w ich spra­wy, boć mie­li od r. 1565 do­zór nad nimi, „aby się po­pra­wo­wa­ły i licz­bę przed nimi czy­ni­ły”; z tego ty­tu­łu za­bie­ra­li pro­pi­na­cję i grun­ta. Nisz­cza­ły mia­sta i od ju­ry­dyk: du­cho­wień­stwo i szlach­ta ku­po­wa­li grun­ta pod mia­stem albo ka­mie­ni­ce i grun­ta w sa­mym mie­ście, i te po­sia­da­ły wła­sną ju­ry­dy­kę, tj. nie pod­le­ga­ły za­rzą­do­wi miej­skie­mu, nie pła­ci­ły po­dat­ków miej­skich, nie są­dzi­ły się przed wój­tem i ławą; na ju­ry­dy­kach osa­dza­no też Ży­dów i tak otwie­ra­no im do­stęp do miast. Taką ju­ry­dy­ką Lesz­czyń­skich było Lesz­no w War­sza­wie, inną „na Bie­li­nie” (uli­ca Mar­szał­kow­ska i Kró­lew­ska póź­niej) za­ło­żył mar­sza­łek Bie­liń­ski, jesz­cze inną St. Au­gust itd. Bez znie­sie­nia ju­ry­dyk po­stęp był nie­moż­li­wy i już An­to­ni Po­toc­ki żą­dał, by miesz­cza­nin tyl­ko miesz­cza­ni­no­wi sprze­da­wał ka­mie­ni­cę, ni­ko­mu in­ne­mu pod nie­waż­no­ścią sprze­da­ży. Tak było w uprzy­wi­le­jo­wa­nych, wol­nych, kró­lew­skich mia­stach; w „par­ty­ku­lar­nych” miesz­cza­nin od chło­pa, a mia­sto od wsi na­zwi­skiem się od­róż­nia­ły, a daw­nych miesz­czan pę­dził dzie­dzic na pańsz­czy­znę.

Mia­sta i mia­stecz­ka li­czy­ły nie­raz po kil­ka­dzie­siąt lub kil­ku­set miesz­kań­ców; je­dy­na War­sza­wa (i Gdańsk) były lud­niej­sze. War­sza­wa li­czy­ła lud­no­ści oko­ło trzy­dzie­stu ty­się­cy; skła­da­ła się z Sta­re­go Mia­sta, któ­re­go wca­le nie­zbyt­nią je­dy­ną ozdo­bą był do­syć nie­po­kaź­ny za­mek, ty­łem do Wi­sły z pięk­nym pro­spek­tem, ale za­nie­dba­ny strasz­nie; król re­zy­do­wał w wła­snym Pa­ła­cu Sa­skim. Opo­dal wą­skie­go, ciem­ne­go, brud­ne­go, opa­sa­ne­go mu­rem Sta­re­go Mia­sta roz­cią­ga – ło­się Nowe z ob­szer­ny­mi, nie bru­ko­wa­ny­mi uli­ca­mi, za­le­wa­ny­mi bło­tem tak, że jeż­dżo­no w ka­re­tach sze­ścio­kon­nych nie dla sa­mej pa­ra­dy, lecz i z po­wo­du bło­ta; za­bu­do­wa­ne bar­dzo nie­rów­no, bo obok pa­ła­ców pań­skich, a było ich kil­ka­na­ście, ster­cza­ły cha­ty drew­nia­ne. Przy­stęp do Wi­sły był trud­ny, a przez Wi­słę wo­żo­no się na pro­mie; mo­stu nie było. Osob­no sta­ły Lesz­no i Grzy­bów; od zam­ku szło Kra­kow­skie Przed­mie­ście koń­czą­ce się upraw­ny­mi po­la­mi, za­wa­lo­ne zresz­tą gru­za­mi; za Że­la­zną Bra­mą Ogro­du Sa­skie­go sta­ło kil­ka dom­ków, a na pla­cu od­by­wał się targ zbo­ża i sia­na; w jed­nym z tych dom­ków za­ło­żył Me­ier­ho­fer r. 1724 pierw­szy „ka­fen­hauz” z bi­lar­dem. Upo­rząd­ko­wa­nie za­wdzię­cza­ła War­sza­wa ener­gicz­nym rzą­dom w. mar­szał­ka kor. Fran­cisz­ka Bie­liń­skie­go (1742–1766), któ­ry wraz z pre­zy­den­tem sta­ro­miej­skim Dul­fu­sem bru­ko­wał, roz­sze­rzał uli­ce i pla­ce, od­na­wiał albo za­kła­dał ka­na­ły, czu­wał nad bez­pie­czeń­stwem i ha­mo­wał wy­bry­ki ża­ków i po­spól­stwa. Z War­sza­wy już wy­cho­dzi­ły mody; to­war szew­ców war­szaw­skich, szcze­gól­niej trze­wi­ki dam­skie, sły­nął, a pierw­sze jej mo­dyst­ki roz­pi­na­ły kor­ne­ty dam­skie, dro­go (w sto­sun­ku do ma­te­rii) opła­ca­ne. Już ba­wio­no się w War­sza­wie na re­du­tach od No­we­go Roku do Po­piel­ca, naj­pierw dwa razy ty­go­dnio­wo, po­tem co dzień (z wy­jąt­kiem piąt­ku i so­bo­ty), i przez sześć ty­go­dni przed ad­wen­tem. Za­pro­wa­dził je Włoch Sa­lva­dor; uczęsz­cza­li zra­zu tyl­ko pa­no­wie, ale nie­ba­wem i miesz­czań­stwo na­bra­ło sma­ku, więc po­otwie­ra­li re­du­ty i inni przed­się­bior­cy. Przy­cho­dzo­no za­wsze z ma­ską na twa­rzy, bez bro­ni, więc ob­co­wa­no po­ufa­le mię­dzy sobą, póki ma­ska okry­wa­ła oso­bę; tań­czo­no gra­no w kar­ty i prze­cha­dza­no się swo­bod­nie; z War­sza­wy prze­szły re­du­ty i do in­nych miast. W je­dy­nej War­sza­wie na­sta­ły ka­re­ty na­jem­ne, pa­ro­kon­ne, u kil­ku sio­dla­rzy. Tu były pierw­sze „ka­fen­hau­zy”, stąd ro­ze­szła się po kra­ju ta­ba­ka prosz­ko­wa kil­ku Wło­chów (pani Sy­ra­ku­za­ny – w ustach po­spól­stwa Sraj­ko­zi­ny, bra­ci Fon­ta­nów i in., co po­ro­bi­li ma – jat­ki na tej ta­ba­ce). Rów­nie po­pła­ca­ły me­ble i ka­re­ty war­szaw­skie, kon­ku­ru­ją­ce z gdań­ski­mi. Już zjeż­dża­no się z pro­win­cji na kar­na­wał do War­sza­wy.

Na ubo­czu sta­ły za­moż­ne i kul­tu­ral­ne mia­sta pru­skie, acz mniej lud­ne niż w wie­ku XVII, z To­ru­niem i Gdań­skiem na cze­le, bo­ga­cą­cym się kosz­tem pol­skim, bo na­rzu­ca­ją­cym do­wol­ne ceny pro­duk­tom pol­skim i to­wa­rom wła­snym: sar­ka­li na ten mo­no­pol po­sło­wie, po­da­wa­no pro­jek­ty usta­no­wie­nia in­ne­go por­tu dla kon­ku­ren­cji, ale sej­my nie do­cho­dzi­ły, więc koń­czy­ło się na sa­mych pro­jek­tach. Gdańsk od­wdzię­czał się w tym wie­ku, jak i w po­przed­nim, wier­ną służ­bą Rze­czy­po­spo­li­tej; prze­trwał ob­lę­że­nie, bo nie wy­po­wie­dział go­ści­ny pra­wo­wi­te­mu kró­lo­wi Lesz­czyń­skie­mu, i stał i póź­niej wy­trwa­le przy Pol­sce, uchy­la­jąc wszel­kie za­ma­chy i po­ku­sy z stro­ny ro­syj­skiej czy pru­skiej. To­ruń nie za­po­mi­nał rze­zi to­ruń­skiej i jego lo­jal­ność by­wa­ła mniej nie­złom­na; spra­wa wy­ku­pie­nia El­blą­ga, któ­ry nie­chęt­nie pru­ską oku­pa­cję zno­sił, za­przą­ta­ła nie­raz sej­my.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: