- W empik go
Dziękuję i zapraszam ponownie - ebook
Dziękuję i zapraszam ponownie - ebook
Urszula to trzydziestoletnia singielka z zasadami. W swoim życiu boryka się z problemami – trudną sytuacją rodzinną i niezadowalającą pracą, lecz jej największą bolączką jest brak odpowiedniego mężczyzny u jej boku. Kobieta, jak na prawdziwą romantyczkę przystało, czeka na księcia na białym koniu – czarującego, szarmanckiego i nieziemsko przystojnego. Co zrobić, kiedy nagle w jej życiu pojawia się aż trzech kandydatów na raz? I co wspólnego z tym wszystkim ma narrator?
Dziękuję i zapraszam ponownie to powieść o współczesnej kobiecie, która pragnie kochać i być kochaną.
Książka ta w początkowym zamyśle miała być romansem w stylu Danielle Steel, napisanym w prezencie dla mamy. Szybko jednak okazało się, że jestem za mało romantyczna, aby napisać takie dzieło. Opowiastka ta prezentuje więc życie współczesnej kobiety, której marzeniem jest bycie szczęśliwą.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-574-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozmowa z najlepszą przyjaciółką nieco wytrąciła Ulę z równowagi. Odłożyła telefon i usiadła przy kominku. Cholera jasna, pomyślała. Że też zawsze w jej życiu muszą dziać się same nudne rzeczy. Dlaczego przystojny, ekscytujący mężczyzna nie może wpaść jej między nogi? Przynajmniej coś by się działo w jej szarym i tendencyjnym życiu. Po chwili zamyślenia Ula przywołała się do porządku. Była trzydziestoletnią kobietą, uchodziła w środowisku znajomych za silną i niezależną. Miała ułożone życie. Nie powinna narzekać. Tego wieczoru Ula długo siedziała przy kominku. Widać, że nad czymś rozmyślała. Ale kobiety są dziwne, zawsze znajdą jakiś powód do zmartwień. W tym temacie nasza główna bohaterka nie różniła się, mówiąc kolokwialnie, od innych bab. Siedziała pod kocykiem tak długo, aż w końcu zasnęła.
Rano Ulka, bo lubiła, gdy tak się do niej mówiło, obudziła się wyspana. Mimo chandry z dnia poprzedniego wstała w dobrym humorze, a fakt, że ma jeszcze trzy dni wolnego w pracy sprawił, że postanowiła zrobić coś dla siebie i wyjechać do spa. Taki wyjazd zapewne nadszarpnie jej budżet, ale w końcu z zachcianką babeczki nie wygrasz, a poza tym była sama. Sama zarabiała, to niech sama wydaje. Tuż po dziesiątej Ula zadzwoniła do Ewki, tej, która wcześniej tak popsuła jej humor, i zapytała, czy pojadą razem. Ewka – z pozoru poważna pani dietetyk, na serio totalna leserka i imprezowiczka, była zbyt zajęta swoim nowym-starym facetem, by jechać z przyjaciółką.
– No tak – westchnęła Ula – jadę sama i nie zamierzam się niczym martwić.
Jak na kobietę, spakowała się szybko i sprawnie, niecałe dwie godziny później wsiadła do dużego saaba i lekko popuszczając sprzęgło, wyjechała przed dom. Zawsze mnie bawił ten widok. Nie wiem, co może być skomplikowanego w jeździe samochodem, ale Ulka jest naprawdę kiepskim kierowcą. To, że jej samochód nie miał jeszcze rys i wgnieceń, było jakimś cudem. Lubię Ulkę, ale kupiłaby sobie automat i byłoby jej łatwiej w życiu. Gaz, zresztą, wcisnęła tak, że pół osiedla wiedziało, że wyjechała z posesji. Kosmos jakiś. Ale nieważne. Ja bym to zrobił lepiej. Wiadomo, tacy są faceci, zawsze nam się wydaje, że zrobimy coś lepiej. I z pewnością tak się dzieje. To męskie geny.
A jeżeli już o genach mowa, to wczoraj mówili w telewizji, że faceci nadal mają pierwotny instynkt. Patrzą na kobietę jak na zdobycz, no wiecie, jak wilk na owcę czy może lepszy przykład – lew na antylopę. Tylko że w przyrodzie polujący woli grubszą, konkretniejszą zdobycz, a współcześnie mężczyźni preferują szczupłe kobiety. No, tak przynajmniej mówili w tej telewizji. Czasem z nudów oglądam program śniadaniowy i stąd mam takie informacje. Ulka nie należała do top modelek i z pewnością nie dostałaby się do tego programu. Miała duże cycki i tyłek. No i kilka kilogramów za dużo. Była ładna, tak zwyczajnie ładna. Nie wyróżniała się z tłumu i taką siebie lubiła.
Jak wyjechała z garażu, tak też podjechała pod ośrodek spa. Duży neon zachęcał do wejścia, odpychał za to cennik przy recepcji. Ula chwilę się wahała, lecz widząc przez przeszklone drzwi owiniętych ręcznikiem mężczyzn w saunie, podała szczerzącej się blondynie w recepcji kartę i wynajęła pokój relaks na dwa dni.
– Jest pani sama? Czy pojedyncze łóżko pani odpowiada? – zapytała tępa blondynka z recepcji, co nieco wkurzyło naszą bohaterkę.
– Nie, proszę pani, za chwilę dojedzie do mnie siedmiu krasnoludków – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy Ula, wzięła klucz do pokoju i na odchodne dodała: – jak już przyjdą te krasnoludki, niech wniosą moją walizkę, bo jest strasznie ciężka. – Blondynka nie zrozumiała. Przeszło jej przez myśl, że nowa lokatorka hotelu jest szurnięta, ale postanowiła nie zaprzątać sobie tym głowy. Zawołała Patryka z baru i z takim samym szczerzącym wyrazem twarzy poprosiła go, by zaniósł bagaże do pokoju numer 115. Chłopak, młody i nienauczony życia, spełniał zachcianki plastikowej recepcjonistki, a Ula była zadowolona, gdy pięć minut później dostarczono jej walizkę do pokoju.
– Chyba zacznę wierzyć w krasnoludki. – Uśmiechnęła się i rzuciła na zasłane satynową pościelą pojedyncze łóżko.
Pół godziny później Ula leżała w saunie. Widok całkiem, całkiem. Lubiłem Ulę w tej pozycji. Zazwyczaj rozkładała się tak w wakacje, po szybkim prysznicu po pracy, leżała z nogą założoną na nogę, pod parasolem w ogródku. Zazwyczaj też spędzała samotnie czas, ze słuchawkami na uszach. Co jakiś czas wpadała do niej Ewa z kolejnymi rewelacjami. Dziewczyny różniły się od siebie jak ogień od wody, jak czarne od białego, jak zima od lata. Ale to właśnie urok ich przyjaźni. Niepoważna Ewa uczyła Ulkę szaleństwa, a nasza bohaterka sprowadzała Ewkę na ziemię, gdy ta, po raz trzydziesty w miesiącu, była zakochana. Tego dnia jednak widok Ulki w saunie zapierał dech. Korzystając z wolności i trzech dni bez pracy, którą Ula czasem lubiła, ale chyba częściej jej nienawidziła, kobieta poszła na całość. Strefa nagości sprawiła, że już po chwili leżała w saunie zupełnie naga, rytmicznie przewracając się z boku na bok, trochę, tak jak kurczak obraca się na rożnie. Ale to był bardzo ładny kurczak, dojrzały i niezwykle apetyczny. A i piersi miał niezwykle jędrne, jak na zwyczajnego kurczaka. Mógłbym tak stać i patrzeć, ale dźwięk otwieranych drzwi spłoszył moją zwierzynę. Obserwacja zakończona. A, to tylko sprzątaczka hotelowa przyszła umyć podłogę. Ula zerwała się na równe nogi, zasłoniła najpiękniejsze tajemnice swojego ciała i przykryła się ręcznikiem. Chwilę później wyszła z sauny, cała czerwona, nawet tam, gdzie teraz nie było tego widać. Zarówno mnie, jak i ją, orzeźwił szybki prysznic oraz skok do beczki. Ula uśmiechnęła się sama do siebie i zniknęła w damskiej szatni.
Kolejny dzień zaczął się niespecjalnie. Ula źle spała, zsuwała się jej satynowa, piękna kołdra, a brak jaśka pod głową spowodował ból karku. W sumie to do bólu Ulka była przyzwyczajona. W liceum na łopatce oraz kostce wytatuowała sobie motylka i różę. Od tej pory pamięta, co oznacza ból kości. Poza tym, na co dzień w pracy też się sporo musi schylać, a potem narzeka na kręgosłup lub ręce. Kładzie się wtedy do łóżka i mówi sama do siebie. Klnie na swoje życie, które nie miało tak wyglądać. Ale wygląda, jak wygląda – tymi słowami zazwyczaj Ula kończy rozmowę sama ze sobą, kładzie się do łóżka i idzie spać.
Ulka, po kilkunastu minutach grymaszenia, zakończyła feralny poranek i zeszła do restauracji hotelowej. Nie powiem, żeby wyglądała źle w niebieskiej sukience do kolan, ale wczorajszy widok w saunie bardziej mi się podobał. Za to już kompletnie nie spodobał mi się brunet, który dosiadł się do Ulki na śniadaniu. Jakiś pajac, choć przystojny z niego lamus. Co to, nie ma innych wolnych stolików? Jest i to mnóstwo. Usiadł i zasłania mi bohaterkę. I jak tu coś stworzyć, kiedy napatoczyło się coś takiego? Bezczelny typ. Nie żebym był zazdrosny, ale to po prostu moja postać literacka.
Na całe szczęście Ula też coś przeczuwała i mimo iż od dawna z nikim się nie spotykała, to pogoniła natręta. No i dobrze. Można dalej pisać. Tuż po śniadaniu, na które zjadła jedynie banana, zapijając łykiem ciepłej herbaty, wyszła na spacer do parku. Było mroźnie, ale przyjemnie. Taka aura skłoniła Ulę do przemyśleń. Otuliła się szalikiem, wyjęła z kieszeni małą bułkę, zabraną z hotelowej restauracji i rzuciła pływającej po stawie kaczce. W sumie to po sadzawce. Ula przyglądała się zwierzęciu z zaciekawieniem i doszła do wniosku, że jej życie przypomina życie tej kaczki. Niby ma swoje małe jeziorko, niby jej tu dobrze, ale jednak wolałaby większy akwen. Niby umie latać, ale nie leci. Siedzi w miejscu. Jest barwna, kolorowa, ale jednak to tylko zwykła kaczka. I pewnie na zawsze nią pozostanie. Wybierze to, co dobrze zna, nie zaryzykuje lotu w nieznane, będzie stała w miejscu, bo przecież lubi swój stawek. Tak samo jak Ula. Niby lubi to, jak żyje. Dobrze jej z tym wszystkim. Tylko czasem sobie tak marzy po cichu, że gdyby mogła, to rzuciłaby swoje dotychczasowe życie w kąt, zostawiła wszystko daleko i wyruszyła, by odnaleźć siebie na nowo. Siebie i nowy stawek. I z szarej, bezbarwnej myszki stałaby się kolorową kaczką w wielkim stawie, w wielkim mieście. Albo jeszcze inaczej, zostałaby tu, gdzie jest, w końcu znalazła miłość swojego życia, urodziła dwójkę dzieci, kupiła labradora, dobudowała nowy kominek i żyła długo i szczęśliwie. No, i pracę by zmieniła. Na satysfakcjonującą, z widocznymi efektami i jakąkolwiek pochwałą od szefa, chociaż raz na jakiś czas. Gdy tak stała, już nieco zmarznięta, pomyślałem sobie, żeby do niej podejść, przytulić i zaopiekować się nią, pozwalając jednocześnie spełnić jej wszystkie marzenia. Jednak nie zdążyłem skończyć tej myśli, bo z oddali usłyszałem charakterystyczny stukot obcasów i zobaczyłem śnieżnobiały płaszczyk, odkrywający chude nogi Ewki. Kobieta przebijała się przez trawnik w parku, krzycząc:
– Ula, Ula! – Ciągnęła za sobą walizkę z zepsutym kółkiem, co znacznie utrudniało utrzymanie równowagi w niebotycznych szpilach. Ja, jako facet, zabiłbym się w nich już przy drugim kroku, a i niejedna kobieta miałaby problem z ich długim obcasem i obowiązkową platformą. – Niech to szlag – krzyknęła na widok Ulki. –Dalej wyjechać nie można było? Dzwonię i dzwonię, ale na tym wygwizdowie nawet zasięgu nie ma. Jeszcze mi się walizka zepsuła. Ulka, to już nie ma lepszych miejsc na odpoczynek, tylko ten bunkier w lesie?
Ula, jak zwykle, roześmiała się na widok zupełnie niedostosowanej do warunków Ewki, dała jej buzi w policzek i rzekła:
– Też się cieszę, że cię widzę. Buty trzeba było inne włożyć. Gdzie w szpilkach do lasu? – Pomogła przyjaciółce z walizką, oddała jej swój szalik, gdyż płaszcz Ewki miał taki dekolt, że z pewnością przemarzły jej sutki, i razem ruszyły do hotelu, idąc w rytm stukotu obcasów. W pokoju okazało się, że Ewka jest znowu w depresji. Marek, bo tak nazywała się jej nowa-stara zdobycz, okazał się kłamcą i wcale nie rozwiódł się z żoną, która wczoraj bezczelnie zapukała do drzwi Ewy w poszukiwaniu niewiernego męża. Ten zaś nie miał w sobie nawet odrobiny odwagi i dla ratowania własnego tyłka oznajmił, że kochanka nic dla niego nie znaczy, że kocha tylko żonę i właściwie w samych bokserkach wybiegł za nią do auta. Żałosny widok. Wobec tego Ewka upiła się dwiema butelkami wina, rano, na lekkim kacu, wywiesiła karteczkę, że zakład dietetyczny nieczynny do poniedziałku, poleciła swojej sekretarce odwołać wszystkie wizyty w tym tygodniu i ruszyła do spa w lesie. Miała zamiar upijać się winem w towarzystwie przyjaciółki i zapomnieć o tym dupku. Ula zaś ucieszyła się z przyjazdu przyjaciółki, bo w końcu mogła z kimś sensownym porozmawiać, a poza tym wiedziała, że w jej obecności nie będzie rozmyślać, a już na pewno nie porówna się do kaczki ze stawu. W ich relacji zawsze była bardziej odpowiedzialna i rozsądna. Jak powie Ewce, że jej życie przypomina życie kaczki, to ta pomyśli, że przyjaciółka jest psychiczna. Już lepiej posłuchać wywodów na temat gównianych facetów, którzy i tak nie nadawali się do związku, a których tak mocno przyciągała do siebie pani dietetyk. Rozmowa skończyła się późno w nocy, a właściwie nad ranem. Ewa wynajęła pokój obok, ale nawet do niego nie zajrzała. Teraz leżała na łóżku Ulki, podczas gdy ta próbowała zrobić kwiat lotosu. Obie były zmęczone i pijane. Po wyjściu z basenu, poszły na saunę, niestety tam nie uświadczyłem już takich widoków jak wczoraj, a następnie upiły się półwytrawnym winem Carlo Rossi, wypiły go znacznie więcej niż można. Rozmowa o czwartej nad ranem toczyła się na temat odgrzewanych kotletów. Początkowo myślałem, że to pijacki bełkot, ale w końcu udało mi się zrozumieć, iż miano to otrzymuje mężczyzna, z którym Ewka już się kiedyś spotykała i teraz robi to ponownie. Tak jak Marek. Poznała go dwa lata temu, przyszedł do jej gabinetu z zaawansowanym kryzysem wieku średniego i sporą warstwą tłuszczu do zrzucenia. Tłuszczu udało się pozbyć, a kryzys zażegnał razem z Ewką na biurku w jej gabinecie. Ich romans trwał dwa miesiące, potem mężczyzna odszedł. Nic sobie nie obiecywali, ot, takie bzykanie co jakiś czas. Ewka wmówiła sobie, że to seks i udawała, że wszystko dobrze. Szybko znalazła następny obiekt, tym razem wolny, jednak niedojrzały do związku. Jakiś miesiąc temu przypadkowo wpadła na Marka w centrum handlowym i ten, od tej pory, zaczął zasypywać ją SMS-ami, twierdził, że nie umie bez niej żyć. Jednak wczorajsze odwiedziny żony zweryfikowały jego pragnienia. Jeszcze kilku takich facetów Ewki i obie wpadną w alkoholizm. W tym momencie rozmowa się urwała, a nasze bohaterki zasnęły na jednym łóżku, w pokoju Ulki.
Rano plastikowa blondyna z recepcji tłumaczyła dziewczynom, jak dojechać do miasta. W ramach chandry i kaca postanowiły udać się do najbliższego miasteczka na zakupy. Ulka była pewna, że ten wypad zrujnuje ją finansowo, ale co tam. Raz się żyje, poza tym i tak nie ma na kogo wydawać. Trafiły w końcu do Albatrosa, domu handlowego starego typu, bez ruchomych schodów i świecących neonów, za to znajdował się tam ich ulubiony sklep, w którym obkupiły się, wydając co najmniej po połowie pensji. Swoją drogą, kobiety robią zakupy zupełnie inaczej niż mężczyźni. My, wchodząc do sklepu, jesteśmy zdeterminowani na jeden cel – albo chcemy spodnie, albo kurtkę, podczas gdy kobiety idą popatrzeć i wychodzą z sukienką. Idą po buty i kupują trzy bluzki, a zamiast kurtki, stringi i torebkę. Tak też zrobiły nasze bohaterki. Kupiły chyba wszystkie części garderoby i wydając masę pieniędzy, wyszły ze sklepu bardzo zadowolone. Wróciły do hotelu, po drodze zjadły obiad w przydrożnej knajpce, zrewolucjonizowanej przez Magdę Gessler, w której podawali naprawdę dobry rosół i niezłe sushi. Pani dietetyk zamówiła oczywiście surową rybę, natomiast Ulka zadowoliła się tradycyjną polską kuchnią. Ewka wiedziała, że schabowy nie należy do dietetycznych dań, ale znała Ulę i mając na uwadze jej przyzwyczajenia kulinarne, nie wtrącała się. Właściwie to jedyny temat, na który dziewczyny rzadko rozmawiały. Ula w swoim życiu stosowała wiele diet, chudła, tyła, ale nigdy nie była w tym wszystkim szczęśliwa. Ewka wiedziała, że Ula nadawałaby się na jej pacjentkę, ale stosowała zasadę wpojoną na studiach – jeżeli ktoś nie prosi cię o pomoc, nie komentuj i nie narzucaj się. Dietetyk może pomóc, jeśli pacjent tego chce. Ula nie chciała. W wieku trzydziestu lat, po dwudziestu latach stosowania różnorakich diet, wiedziała jedno – jedzenie i gadanie ją uszczęśliwia.
Droga do hotelu minęła szybko, zwłaszcza że samochód prowadziła Ewka. Przyjaciółki wróciły do pensjonatu w dobrych humorach. Zresztą kobieta jest zawsze zadowolona, kiedy się obkupi w ciuchy. W pokoju spakowały się, skoczyły ostatni raz na basen, a leżąc w jacuzzi, znów obgadywały Marka. Palant był na tyle bezczelny, że zadzwonił do Ewki i głosem zbitego psa spytał, czy ta jest na niego obrażona. Uznał, że nie mógł inaczej postąpić, ale przecież mogą się dalej spotykać, tylko muszą zachować ostrożność. Ewce opadły ręce i rozłączyła się bez słowa komentarza. Wówczas Ulka wygłosiła monolog o istocie małżeństwa i wierności i zapewniła przyjaciółkę, że na pewno wkrótce znajdą tego jedynego. W sumie, to sama nie wierzyła do końca w to, co mówi, ale należało tak powiedzieć. Wieczorem dziewczyny wyjechały z hotelu. Wypad uznały za udany, choć wizja kolejnego tygodnia pracy była już mniej obiecująca.