Dzień czekolady - ebook
Dzień czekolady - ebook
Opowieść o czasie, który wszystko zmienia, o lękach, marzeniach, tęsknocie, a przede wszystkim – o miłości. Jej bohaterowie – siedmioletni Dawid i Monika – przeżywają problemy zbyt trudne na swój wiek. Radzą sobie z nimi, oswajając rzeczywistość na swój dziecięcy sposób.
Książka została nagrodzona w I Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren i jest inspiracją do filmu pod tym samym tytułem w reżyserii Jacka Piotra Bławuta.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7672-744-8 |
Rozmiar pliku: | 10 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy po raz pierwszy ją zobaczyłem, miała na sobie spódniczkę z wąskich kolorowych paseczków przymocowanych do wstążki. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem.
– To jest spódniczka tancerek hula, wiesz? – spytała. Potrząsnąłem głową. – Przysłała mi ją babcia. Ona też jest tancerką hula.
Aż westchnąłem z zazdrości.
– To się tańczy jakoś tak... – dziewczynka zaczęła podrygiwać w miejscu i kręcić pupą, a paseczki wirowały z chrzęstem dookoła niej.
Też nabrałem ochoty, żeby się pokręcić, ale bez spódniczki to nie to samo, więc tylko się przyglądałem.
– Ja mam na imię Monika, a ty? – spytała, podskakując na jednej nodze.
– Dawid... – bąknąłem.
– Masz kota? – Cały czas coś robiła, nie mogła ustać w miejscu nawet przez chwilę.
– Nie.
Zatrzymała się nagle, paski jej spódniczki opadły smutno.
– Widziałam dzisiaj w twoim ogródku czarno-rudego kota z białymi uszami. To czyj on jest?
Wzruszyłem ramionami. Dopiero ją poznałem. Nie mogłem jej powiedzieć, kim mógł być ten kot, a właściwie kotka. To było zbyt dziwne, nawet dla mnie samego.
– Będę tu mieszkać, wiesz? Obok ciebie – pokazała żółty domek, w którym do tej pory mieszkały tylko dwie panie.
To dobrze – pomyślałem i uśmiechnąłem się do niej.
Dzień deszczu
Obudziło mnie stukanie kropelek o blaszany dach. Czułem, że jest już rano, ale wciąż nie chciało mi się otwierać oczu. Chodziły mi po głowie resztki snu. Siedziałem po turecku na skorupie olbrzymiego żółwia, a pod nami przewalały się morskie fale. Gdzieś daleko majaczyła wyspa. Zbliżaliśmy się do niej w błyskawicznym tempie. Pod samotną palmą widziałem coraz wyraźniej podrygującą w takt stukotu deszczu postać. Miała na sobie spódniczkę z kolorowych paseczków.
– Monika! Monika!!! – wołałem, ale pewnie mnie nie słyszała.
– To jest jej babcia – mruknął żółw i zaczął się zanurzać.
Nie umiem pływać – przestraszyłem się, podnosząc głowę z poduszki.
Z komina żółtego domku unosił się dym, niewysoko, jakby niskie chmury pakowały go z powrotem do środka. Otworzyłem okno. Deszcz pachniał łąką, grzybami i mokrą sierścią. Dziewczynka w niebieskiej pelerynie bujała się na wysokiej huśtawce. Przysiągłbym, że jeszcze wczoraj huśtawki tu nie było.
– Spadła z deszczem – powiedziała Monika, kiedy stanąłem przy jej płocie. – W nocy. Możesz też usiąść, jeśli chcesz... – zatrzymała huśtawkę.
Furtka skrzypnęła i już po chwili brnąłem przez wysokie trawy. Usiadłem obok Moniki na szerokiej desce, wiszącej na grubych sznurach. Kiedy spojrzałem w górę, aż zakręciło mi się w głowie. Była przymocowana do najwyższej gałęzi sosny. Huśtaliśmy się, piszcząc trochę ze strachu, a trochę z radości. Przestałem piszczeć dopiero ze zdziwienia.
Kotka siedziała w rozwidleniu gałęzi jabłonki. Nie widziałem jej ani wczoraj wieczorem, ani rano, i już zaczynałem się niepokoić.
Napełniłem ci miseczki. Stoją tam, gdzie zwykle – przemawiałem w myślach. – Po co mokniesz, schowaj się na werandzie...
Monika podążyła za mną wzrokiem, ale chyba jej nie zauważyła. Przestała machać nogami, więc ja też przestałem i huśtawka zatrzymała się.
Potem szukaliśmy pieczarek na łące, a ja opowiadałem Monice swój sen.