Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Dzień, który zmienił wszystko - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
14 grudnia 2025
15,00
1500 pkt
punktów Virtualo

Dzień, który zmienił wszystko - ebook

Co by było, gdyby jeden zwykły dzień mógł podzielić twoje życie na „przed” i „po”? W tych wciągających i głęboko osobistych wspomnieniach Tamara Mazur-Gibała zabiera czytelników w decydujący moment, który zburzył fundamenty jej świata. Z surową szczerością i niezwykłą emocjonalną jasnością bada, jak trauma zmienia tożsamość i jak powolny, kruchy proces gojenia może odsłonić ukrytą siłę. Kiedy Tamara stawia czoła stracie, strachowi i ciężarowi nieoczekiwanej zmiany, odkrywa również coś cicho potężnego: możliwość odbudowania życia, którego nie definiuje to, co się wydarzyło, ale to, kim postanawia się stać. Dzień, który zmienił wszystko to głęboko ludzki portret odporności, niefiltrowane refleksje na temat żalu, nadziei i przetrwania. To inspirujące przypomnienie, że nawet w chwilach ciemności możliwa jest transformacja. Odważna, niezapomniana opowieść o dniu, który zmienił wszystko... i kobiecie, która nie dała się złamać.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397845602
Rozmiar pliku: 670 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI



To nie jest opowieść o chorobie.

To historia o życiu w momencie, gdy ono nagle zmienia bieg. O kobiecie, która miała wszystko poukładane, aż jednego dnia ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Nogi, które niosły ją przez świat z lekkością, zniknęły spod niej jak osuwający się grunt. To, co oczywiste, ruch, niezależność, codzienna aktywność - zniknęło. Pozostały pytania, strach, bezradność. Ale także: potrzeba przetrwania, bunt i determinacja.

Ta opowieść powstała z potrzeby serca. Jest próbą zebrania myśli, które przez wiele miesięcy kłębiły się w mojej głowie. To forma autoterapii, pisania, które daje ukojenie i porządkuje ból. Ale też próba podzielenia się trudnym doświadczeniem, bez filtrów, bez upiększeń. Bo choć to historia indywidualna, dotyka emocji, które zna wielu: utraty, wstydu, żalu, niezgody i powolnego odnajdywania siebie na nowo.

Jest tu wszystko, medyczne procedury, fizyczne cierpienie, walka z systemem, własnym ciałem, z bezsilnością. Ale jest też miłość, wsparcie bliskich, upór, śmiech wbrew wszystkiemu i kolejne, małe sukcesy.

To historia bez kropki na końcu, wciąż się pisze, wciąż się zmienia. I właśnie dlatego jest tak prawdziwa. Nie znajdziesz tu wzniosłych haseł ani lukrowanych pocieszeń. Znajdziesz prawdę. Codzienność osoby, która pewnego dnia musiała nauczyć się żyć od nowa.

I robi to, krok po kroku. Dosłownie.✱

Kiedyś wierzyłam, że mam pełną kontrolę nad swoim światem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to złudzenie. Działałam szybko, intensywnie, z planem lub bez. Byłam matką, żoną, pracownicą, przyjaciółką. W każdej z tych ról dawałam z siebie maksimum. Każdy dzień był wypełniony po brzegi, praca, zakupy, obowiązki domowe, treningi. Ale nie narzekałam wręcz przeciwnie, ten rytm był mi bliski. Lubiłam mieć wpływ na rzeczywistość. Lubiłam zarządzać, czasem, domem, sobą. Byłam niezależna do szpiku kości.

Odkąd zaczęłam pracę bliżej domu, codziennie mknęłam przez miasto na swoim rowerze. Uwielbiałam chodzić pieszo, potrafiłam przejść kilka kilometrów tylko po to, by się przewietrzyć. Słuchałam muzyki albo toczyłam ze sobą wewnętrzne dialogi na przeróżne tematy.

Byłam organizatorką, tą która ogarnia, spina. Z wielką przyjemnością planowałam wyjazdy na wakacje lub organizowałam wypad na narty dla 20 osób. Czułam się wtedy jak ryba w wodzie. Lubiłam tę odpowiedzialność, to zaufanie. Byłam osobą, która „ogarnia”. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że kiedyś nie ogarnę… nawet własnych nóg.

Czasem wspominam te dni z rozrzewnieniem, czasem z bólem. Bo choć były one pełne stresu, bieganiny, braku czasu - były też moje. I to właśnie ta intensywność życia, która czasem mnie męczyła, dziś wydaje mi się luksusem. Ale nie idealizuję. Byłam też zmęczona, sfrustrowana, czasem zbyt wymagająca wobec siebie i innych. Często zapominałam o odpoczynku, potrafiłam jednego dnia zrobić szesnaście tysięcy kroków bez wychodzenia z domu, ignorowałam sygnały ciała. „Jeszcze chwilę wytrzymam”, „Jeszcze tylko ten tydzień”. Nie wiedziałam wtedy, że ciało pamięta. Że kiedyś się upomni.

Z perspektywy czasu widzę, jak wiele dawało mi to życie, ale też jak wiele mi umykało. Dziś, choć w zupełnie innej rzeczywistości, potrafię częściej się zatrzymać, spojrzeć głębiej, docenić ciszę i obecność.

I choć nie wrócę do tamtej wersji siebie, jestem gotowa budować nową.✱

Są w życiu takie dni, o których chciałoby się zapomnieć, wymazać z pamięci na zawsze. Dni, po których, gdyby tylko było to możliwe, cofnęlibyśmy czas, aby nigdy się nie wydarzyły i nie odcisnęły na nas tak bolesnego piętna. Dla mnie takim punktem zwrotnym, który na zawsze zmienił bieg mojego życia, była sobota, 5 marca 2022 roku. To właśnie tego dnia czas nagle się zatrzymał, a moje życie, dotychczas pełne dynamiki i aktywności, stanęło w miejscu. Moje ciało w najbardziej brutalny sposób odmówiło posłuszeństwa. Straciłam całkowitą kontrolę nad nogami i stało się jasne, że nie jestem już w stanie samodzielnie chodzić, co było dla mnie szokiem i początkiem nowej, nieznanej rzeczywistości.

Kilka dni wcześniej zgłosiłam się do szpitala, zaniepokojona częściową utratą władzy w lewej stopie. Było to uczucie potwornego drętwienia, mrowienia, które rozprzestrzeniało się w całej nodze, stopa zaczęła opadać, co znacznie utrudniało mi funkcjonowanie i chodzenie. Każdy krok był wyzwaniem, a proste czynności, jak wstanie z łóżka czy przejście do kuchni, nagle stały się niemożliwe bez asekuracji.

Rozpoczęła się intensywna diagnostyka, która trwała kilka dni; wykonano mi szereg badań, w tym bolesną punkcję lędźwiową. Pamiętam ten paraliżujący strach i przeszywający ból, gdy igła wbijała się w kręgosłup i niepewność, co jeszcze mnie czeka. Rezonans magnetyczny wykazał stan zapalny rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym i piersiowym, a także liczne zmiany demielinizacyjne, między innymi w głowie. Te wyniki doprowadziły do postawienia wstępnej i przerażającej diagnozy: STWARDNIENIE ROZSIANE (SM). Samo brzmienie tych słów wywoływało panikę. Dostałam leki sterydowe, których celem było szybkie zatrzymanie postępującego stanu zapalnego, jednak pomimo terapii, samodzielne poruszanie sprawiało mi coraz większe trudności. Szpital opuściłam po tygodniu bez ostatecznej diagnozy, podpierając się balkonikiem, a dodatkowo, niczym nieszczęsny bonus, zdiagnozowano u mnie COVID-19

Trudno jest mi opisać ten wszechogarniający strach, który mi wtedy towarzyszył, była to mieszanka lęku przed nieznanym i poczucia bezradności, ale cały czas kurczowo trzymałam się nadziei, że to tylko przejściowe kłopoty i że wszystko za chwilę wróci do normy. Przecież byłam osobą niezwykle aktywną, wysportowaną; codziennie dojeżdżałam do pracy rowerem, uwielbiałam jeździć na nartach i lubiłam aktywnie spędzać czas, niezależnie od pory roku.

W mojej głowie kłębiły się pytania: „Co mogło mi się przydarzyć? Byłam przecież zdrowa, dbałam o siebie…“. To było dla mnie całkowicie niezrozumiałe i niesprawiedliwe.

Wydawało mi się, że COVID-19 obchodzi się ze mną dość łagodnie, co dawało mi złudne poczucie bezpieczeństwa. Nadal mogłam poruszać się z pomocą balkonika, jednak z dnia na dzień byłam coraz słabsza, a moje ciało zdawało się tracić resztki sił. Po zaledwie pięciu dniach zmagań z koronawirusem, mój stan gwałtownie się pogorszył, w sposób nagły i druzgocący, straciłam kontrolę nad nogami, a następnego dnia czucie zaczęło zanikać w kolejnych partiach ciała.

Byłam przerażona, czułam, jak lód wlewa mi się do żył. Patrzyłam na moje nogi, które jeszcze niedawno niosły mnie przez życie z taką lekkością, a teraz były bezwładne, jakby obce. Nie mogłam pogodzić się z faktem, że jeszcze miesiąc wcześniej zjeżdżałam beztrosko na nartach, czując wiatr we włosach i radość z każdego skrętu, a teraz nie byłam w stanie samodzielnie zrobić kroku ani nawet usiąść bez pomocy.

Mój świat gwałtownie zahamował i stanął w miejscu, pozostawiając mnie w pustce i rozpaczy.✱

Natychmiast po zakończeniu izolacji związanej z COVID-19, trafiłam do Szpitala Bielańskiego w Warszawie, na oddział neurologii. Tam wykonano mi kolejną serię badań diagnostycznych, w tym powtórzono rezonans magnetyczny i pobrano bardzo dużą ilość krwi do analiz. Ponownie zrobiono również punkcję lędźwiową, tym razem przynajmniej nie czułam już tego potwornego bólu, ponieważ działało już moje „osobiste znieczulenie”, czyli całkowity zanik czucia w tym obszarze.

Kolejne dni to dalsze, wyczerpujące badania i traumatyzujące zabiegi, jak na przykład wkłucie centralne do tętnicy szyjnej, niezbędne do planowanych zabiegów plazmaferezy. Pamiętam ten moment, gdy lekarz tłumaczył mi, na czym polega zabieg, a ja czułam, jak cała krew odpływa mi z twarzy.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij