- W empik go
Dzień nastania nocy. Część 1 - ebook
Dzień nastania nocy. Część 1 - ebook
Autorka światowego bestsellera Zakon Drzewa Pomarańczy.
Dzień nastania nocy to epicka opowieść rozgrywająca się w świecie Zakonu Drzewa Pomarańczy.
Tunuva Melim, siostra Zakonu, przez pięćdziesiąt lat przygotowywała się do walki z wyrmami – ale od czasu pokonania Bezimiennego na świecie nie pojawił się żaden z nich. Młode pokolenie zaczyna kwestionować zasadność istnienia Zakonu.
Na północy Sabran Ambitna poślubia nowego króla Hróth, by ocalić chylące się ku upadkowi królowiectwo. Ich córka, Glorian, pozostaje w cieniu rodziców – zgodnie ze swoją intencją.
Smoki Wschodu od wieków trwają w uśpieniu. Dumai zamieszkuje na Seiiki w górskiej świątyni, której wierni usiłują zbudzić bogów z Długiego Snu – jednak ktoś z przeszłości jej matki zmierza jej na spotkanie.
Gdy wraz z erupcją Góry Trwogi nastają czasy terroru i przemocy, kobiety muszą stawić im czoła i obronić ludzkość przed śmiertelnym zagrożeniem.
Dzień nastania nocy to wielowątkowa, napisana z epickim rozmachem opowieść osadzona w świecie Zakonu Drzewa Pomarańczy, przybliżająca wydarzenia, które zmieniły bieg jego historii.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8210-964-1 |
Rozmiar pliku: | 6,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Miała na imię Dumai, co w starożytnej mowie oznacza „sen, który zbyt wcześnie się kończy”. Przyszła na świat w ostatnim blasku Lat Zachodzącego Słońca, gdy w mieście Antuma dni płynęły leniwie niczym miód.
Gdy pewnej wiosny bramy miasta przekroczyła młoda kobieta, przywiedziona tam zakazanym życzeniem.
Utrzymywała, że nie pamięta swej przeszłości – pamięta jedynie, że zwą ją Unorą. Po jej zakurzonym odzieniu i spracowanych dłoniach nie sposób było zgadnąć, że jej ojciec budził niegdyś postrach całego dworu.
Nie sposób było zgadnąć, w jakim celu przybyła do stolicy.
W owych czasach niełatwo było uprawiać ziemię w głębi lądu Seiiki. Odkąd bogowie opuścili świat, wyspę zaczęły nawiedzać długie susze. Z dala od wyschniętych rzek ziemia błagała o wodę.
Gdyby gubernator Afy był jak inni, wciąż uskarżałby się, że przyszło mu odbywać służbę w suchej prowincji. Zamiast tego dzień w dzień pracował w pocie czoła, by doprowadzać wodę na pola. Za każdym razem, gdy powracał na dwór, umacniała się jego reputacja jako człowieka utalentowanego i pracowitego. Cesarzowa Manai podarowała mu posiadłość w stolicy, gdzie umieścił swoją córkę Unorę pod opieką piastunki.
Cesarzowa Manai od dawna pozostawała w złym zdrowiu, a jej dolegliwości nie ustępowały. Przedwcześnie zrzekła się tronu i zaszyła się na górze Ipyedzie, wyznaczywszy na swojego następcę jedynego potomka.
Choć książę Jorodu był jeszcze w młodym wieku, zdążył się wiele nauczyć od matki. Tuż po objęciu tronu powołał gubernatora Afy i mianował go rzecznym lordem Seiiki, nie zważając na innych kandydatów.
Przez rok gubernator był najbardziej zaufaną i najbliższą osobą młodego cesarza. Nikogo więc nie zaskoczyło, gdy pewnego dnia został oskarżony o zakłócenie spokoju boga, w imię zapewnienia prowincji dobrobytu, i skazany na banicję. Wokół cesarza skupił się jeden ród, nie pozwalając nikomu innemu się do niego zbliżyć. Nie na długo.
Słudzy owego rodu odnaleźli Unorę i wygnali ją w mrok ulic. Dziewięcioletnia dziewczynka żyła jako uboga sierota. Piastunka wykradła ją do Afy i na dziesięć długich lat świat o nich zapomniał.
Unora znów pracowała na polach. Nauczyła się znosić słoneczny skwar. Odkąd zabrakło jej ojca, kanałami nie płynęła już woda. Dziewczyna siała proso, jęczmień i pszenicę, umieszczając ziarna w spieczonej ziemi. Ogień w gardle i tępy ból w kościach stały się nieodłącznymi towarzyszami jej życia. Co noc przychodziła do świątyni na wzgórzu – świątyni smoka Pajatiego – i klaskała w dłonie.
Pewnego dnia Pajati się przebudzi. Pewnego dnia da posłuch modlitwom i na powrót sprowadzi do Afy deszcz.
Z czasem zapomniała o owym roku, który spędziła w stolicy. Zapomniała, jak to jest słyszeć szum rzeki i kąpać się w chłodnym stawie – ale nie zapomniała ojca. Nie zapomniała, co przyniosło zgubę ich obojga.
Kuposowie – mówiła do siebie w myślach. – To Kuposowie nas zniszczyli.
Gdy skończyła dwadzieścia lat, do wioski przybyła śmierć.
Tamtego roku susza trwała wiele miesięcy. Rolnicy czerpali wodę ze studni, ale ta okazała się skażona. Zaczęli chorować. Gdy starą piastunką wstrząsały torsje, Unora trwała u jej boku i opowiadała jej historie – opowieści o bogu Pajatim, którego powrót był ich jedyną nadzieją.
Wieśniacy zabrali ciało. Oni sami byli następni. Szóstego dnia przy życiu została już tylko Unora. Leżała na ściernisku, zbyt spragniona, by walczyć, i czekała na koniec.
I wtedy pękło niebo. Deszcz dotknął ziemi, która dla wielu stała się łożem śmierci – mżawka przeszła w ulewę, ożywiając spieczoną glebę, coraz słodszą i ciemniejszą.
Unora nie wierzyła własnym oczom. Usiadła i nabrała wody w złączone dłonie. Piła, śmiejąc się wniebogłosy.
Ulewa przeszła tak szybko, jak się pojawiła. Unora, słaniając się na nogach, ruszyła w kierunku Skrzypiącego Lasu od stóp do głów unurzana w błocie. Przez wiele następnych dni piła wodę z kałuż i spijała krople z liści. Z trudem znajdowała pożywienie, nogi trzęsły jej się z wycieńczenia. Jej śladem podążał stary niedźwiedź, ale ona niestrudzenie brnęła dalej, mając gwiazdy za przewodniczki.
W końcu dotarła na miejsce. Za wysychającym wodospadem drzemał biały smok Pajati. Pajati, strażnik Afy. Niegdyś spełniał życzenia śmiałków, którzy gotowi byli słono za to zapłacić. Unora, otępiała z głodu i pragnienia, rozglądała się w poszukiwaniu dzwonu, którego bicie miało go przebudzić.
Teraz złoży swój los w ręce bogów.
W owych czasach smoki spały głębokim snem. Większość wycofała się do podwodnych jaskiń, daleko poza zasięg ludzkiego oka, ale niektóre zaszyły się na lądzie. Choć ich nieobecność mocno doskwierała Seiiki, zakłócanie ich spokoju było największą przewiną. To prawo przysługiwało tylko cesarskiemu rodowi.
Unora nie czuła strachu – nie miała nic do stracenia.
Dzwon był wyższy od niej samej – dzwon, który miał przebudzić strażnika; dzwon, którego nie wolno było dotknąć pod groźbą śmierci; dzwon z zaśniedziałego brązu. Unora podeszła bliżej. Jeśli to uczyni, może zginąć. Jeśli tego nie uczyni, pozostaną jej tylko głód i choroba.
Zasługuję na życie.
Myśl przyszła jak uderzenie gromu. Unora od zawsze znała swą wartość. Wygnanie zmusiło ją do pędzenia żywota w skwarze i pyle, ale teraz nadszedł tego kres. Ani dnia dłużej.
Uderzyła w dzwon. Po całych wiekach ciszy bicie rozdarło noc.
Pajati odpowiedział na wezwanie.
Unora obserwowała, jak wijące się cielsko boga wypełza z pieczary. Był cały biały, od perłowych zębów po połyskującą bladość łusek. Dziewczyna osunęła się na nogach i uderzyła czołem o ziemię.
– Gwiazda jeszcze nie wzeszła. – Jego głos płynął niczym woda. – Dlaczego zakłócasz mój spokój, dziecię ziemi?
Unora nie potrafiła wyrazić swojej prośby gestami. Nikt by nie potrafił. Gdy Pajati wysunął ku niej swój ogon, pochwyciła go dygoczącymi rękami. Jego łuski w dotyku przypominały topniejący lód.
Nie jej przywilejem było prosić bogów o dary. Ten należał do cesarzowych i królów.
– Panie, jestem mieszkanką twojej prowincji. Przybywam z wioski, którą dotknęła susza. – Zebrała się na odwagę. – Błagam cię o deszcz, panie wód. Proszę, ześlij nam deszcz.
– Nie mogę spełnić tego życzenia. Jeszcze nie nadszedł czas.
Unora nie odważyła się zapytać, kiedy ów czas nadejdzie. Susze trwały już nazbyt długo.
– Wskaż mi zatem drogę na świetlisty dwór Antumy, bym mogła przebłagać cesarza o łaskę dla mojego ojca – rzekła. – Pomóż mi poruszyć serce Tęczowego Dziedzica.
Pajati obnażył kły. Jego ciało lśniło blaskiem księżyca, łuski spływały mlekiem i łzami nocy.
– To wymaga zapłaty.
A była to wysoka cena w krainie tak skąpej w cenną wodę i sól. Unora zamknęła oczy. Pomyślała o ojcu, o wymarłej wiosce, o własnej samotności – i choć jej wargi były spierzchnięte, a w skroniach pulsowało z pragnienia, po jej policzku popłynęła łza.
„Dziewica Krocząca po Śniegu opłakiwała wielkiego Kwirikiego, który pojął wówczas, że ludzie mają w sobie dobro – opowiadała piastunka. – Pojął, że i w niej płynie morze”.
W jej piersi zabiło ostrzeżenie sprzed lat. Mówiło o pogodzeniu się ze śmiercią, która kroczyła jej śladem. Lecz bóg jej prowincji już przemówił:
– Potrwa to jedno okrążenie słońca, nie dłużej.
W zamian również podarował jej łzę; srebrny błysk padł na jej dłoń jak moneta. Uniosła ją do ust.
Było to tak, jakby próbowała ugryźć ostrze sierpa. Kropla zalała falą wyschnięte od dziesięciu lat gardło, zaspokajając pragnienie do dna. Pajati zabrał jej łzę końcem języka i nim zdążył powiedzieć o zapłacie, Unora bez sił osunęła się na ziemię.
Nazajutrz zastała ją tam posłanniczka. Posłanniczka ze świetlistego dworu.
Nie wyglądała jak inne kobiety z pałacu. Ich włosy niemal sięgały podłogi, a treny sukni ciągnęły się daleko po ziemi. Unora kurczyła się pod ich spojrzeniami. Włosy miała przycięte do ramion, a dłonie szorstkie od dziesięciu lat pracy. Za nią ciągnęły się szepty – aż do Księżycowego Pawilonu, gdzie w ciemnym, przestronnym pomieszczeniu czekała cesarzowa Seiiki.
– Tej nocy przyśnił mi się motyl, który zapadł w sen obok wodospadu – rzekła. – Skąd przybywasz?
– Nie pamiętam, Wasza Wysokość.
– Czy pamiętasz swoje imię?
– Tak. – Imię było wszystkim, co jej pozostało, więc nie mogła sobie pozwolić, by je zapomnieć. – Zwą mnie Unora.
– Spójrz na mnie.
Unora usłuchała. Ujrzała kobietę, najpewniej swoją rówieśniczkę, o bladej cerze i oczach, które przywodziły na myśl oczy kruka – patrzyły ciekawie i bystro spod korony z muszli ślimaków i małży. Wierzchnią szatę zdobiły dwa herby. Na pierwszym z nich widniała złota ryba cesarskiego rodu, z którym związały ją więzy małżeńskie.
Na drugim – srebrny dzwon klanu Kuposa.
– Jesteś taka chuda – zauważyła cesarzowa Seiiki. – Nie pamiętasz swojej przeszłości?
– Nie.
– Musisz zatem być motylą duszą. Służką wielkiego Kwirikiego. Mawiają, że jego duchy giną, gdy zanadto oddalą się od wody. Twoje miejsce jest tutaj, w Pałacu Antumskim.
– Wasza Wysokość, moja obecność byłaby dla ciebie obrazą. Nie mam nic prócz mego odzienia.
– Mogę kazać uszyć dla ciebie piękne szaty. Mogę kazać przynieść ci jadło i napoje. Nie mogę jednak obdarzyć cię dworskimi talentami – rzekła cesarzowa z cierpkim uśmiechem. – Ich nauka przyjdzie z czasem, ale ją również mogę zapewnić. Obyś w zamian przyniosła memu rodowi szczęście.
Unora pokłoniła się z ulgą. Cesarzowa Kuposów nie miała ani krzty podejrzenia, kto przed nią stoi. Jeśli Unorze przyjdzie pomówić z cesarzem, będzie musiała się upewnić, że i reszta rodu władczyni pozostanie w niewiedzy.
Unora czekała. W Afie czas był prawdziwym luksusem. Dworzanie spędzali go na oddawaniu się poezji, łowom, ucztom, muzyce i miłości. Sztuki te były Unorze nieznane.
Teraz miała pod dostatkiem jadła i napojów. W miarę jak odzyskiwała siły po długich latach życia w ubóstwie, jej serce ściskało się na myśl o tych, którzy pracowali w pocie czoła w suchych prowincjach, podczas gdy możni pławili się w swoich łaźniach, czerpali wodę z głębokich studni i żeglowali dla przyjemności po rzece Tikarze.
Chciała zmienić życie tych pierwszych na lepsze. Gdy tylko uda jej się pomówić z ojcem, wspólnie znajdą sposób.
Na dworze panowało przekonanie, że Unora jest duchem. Nawet gdy wraz z innymi damami spożywała posiłek na dziedzińcu, konwersując o pięknie góry Ipyedy, tylko jedna z nich – urocza poetka oczekująca dziecka – zwracała się prosto do niej. Pozostałe jedynie patrzyły, wyczekując demonstracji mocy.
Samotność najbardziej doskwierała w letnie noce. Damy o cerze spieczonej od słońca siedziały na korytarzu, czesząc włosy i rozmawiając zniżonymi głosami. Cesarzowa Sipwo często przywoływała ją do siebie gestem, jednak Unora usilnie jej unikała.
Nie wolno jej było powierzyć swojej prośby nikomu z rodu Kuposa. Tylko cesarz Jorodu mógł jej pomóc.
Lato przeminęło. Jesień czerwieniła i złociła liście drzew. Unora czekała na cesarza, lecz ten rzadko opuszczał komnaty Pałacu Wewnętrznego. Musiała z nim pomówić, jednak jak dotąd udało jej się ujrzeć go tylko przelotnie, gdy przybył odwiedzić swoją małżonkę – czarne włosy opadające na kark, godnie wyprostowana postura.
Unora czekała.
Cesarzowa Sipwo wkrótce się nią znużyła. Unora nie potrafiła tkać z puchu chmur ani wyczarować pięknego księcia z morskiej piany. Pajati nie obdarował ją żadną widzialną mocą. W końcu odesłano ją do przeciwnego skrzydła Pałacu Wewnętrznego, do ciasnej komnaty, w której przeciekał dach. Choć jej służąca dbała o ogień w piecyku, Unora nocami trzęsła się z zimna.
Zimą mieszkańcy Afy tańczyli, by się rozgrzać, nawet gdy ich ciała niemal odmawiały posłuszeństwa. Nadszedł czas, by powrócić do dawnych zwyczajów. Nazajutrz Unora wstała przed świtem i udała się na zadaszony balkon ogradzający Pałac Wewnętrzny. Od strony północnej widać było stąd górę Ipyedę.
Unora stanęła przed nią i zaczęła tańczyć.
To tam wyruszyła Wielka Cesarzowa. Unora także pragnęła ucieczki. Jeśli nie otrzyma audiencji u cesarza, będzie zmuszona znaleźć inny sposób na ocalenie ojca – nie wiedziała jednak, od czego zacząć. Teraz jej jedyną ucieczką był zimowy taniec.
Pierwsza ze zmian pociągnęła za sobą kolejne. Pewnej nocy ktoś wsunął pod drzwiami list udekorowany dwoma świeżo zerwanymi z drzewa białymi liśćmi, najpiękniejszymi, jakie kiedykolwiek widziała.
_Bez snu szedłem o wschodzie słońca_
_posępny jak noc, gdy ujrzałem_
_panią z blasku utkaną – w tańcu._
_Czar jej nawiedza każdy mój sen,_
_więc czekam na brzask, bo pragnę znów_
_cieszyć oczy jej tańcem – w słońcu._
Ktoś ją widział. Powinna poczuć się zawstydzona, ale nazbyt długo marzła w samotności. Przywołała do siebie posłańca i poprosiła o kamień pisarski, pędzel i zakraplacz.
W głębi kraju nie trwoniono wody na rozrabianie tuszu. Wciąż przepełniało ją poczucie winy, mimo że to ojciec nauczył ją pisać, wydrapując kolejne znaki w ziemi. Pędzel płynął po papierze z zadziwiającą łatwością, wiernie oddając rytm i melodię pierwszego wiersza.
_Bez tchu tańczę o wschodzie słońca,_
_zmarznięta jak lód, lecz nie widzę_
_poety ukrytego – w cieniu._
_Wzrok ten podąża za mną dzień w dzień,_
_tak trwoży mnie brzask, lecz muszę znów_
_tańczyć wśród śniegu płatków – lśnienia._
Odłożyła pędzel i wsunęła list pod drzwi, by posłaniec przekazał go adresatowi.
Długo nie otrzymywała odpowiedzi. Usiłowała o tym nie myśleć, ale nie sposób było ujarzmić zbudzone pragnienie – pragnienie, by ktoś wyszedł jej na spotkanie. Jej cierpliwość wynagrodził drugi wiersz. Przyszedł w wieczór poprzedzający Dzień Bezsennych. Unora musnęła papier ustami.
Miasto okrył śnieg. Kolejnym wierszom towarzyszyły prezenty: najznakomitsze pędzle, złoty grzebień ozdobiony konchą, aromatyczne drewno do piecyka. Gdy dwie damy minęły jej komnatę, uśmiechając się pod nosem na myśl o jej domniemanym nieszczęściu, Unora bez żalu odwzajemniła uśmiech, wiedząc, że jej komnata jest usłana słowami miłości.
Gdy przyszedł do niej, zaprosiła go do środka. Po odzieniu nie potrafiła odgadnąć jego pozycji na dworze. Zaprowadziła go do miejsca, gdzie na podłogę padało światło księżyca. Szczupłe dłonie, które nigdy nie zaznały pracy, zręcznie rozwiązały jej pas. Próbował oddechem ogrzać jej wiecznie zmarznięte palce. Uśmiechnęła się, a on odwzajemnił uśmiech.
Była to pierwsza z licznych wspólnych nocy. Przychodził do niej przez wiele kolejnych tygodni, by dotykiem pisać wiersze na jej ciele, a ona uczyła go, jak przepowiada się pogodę. On czytał jej legendy i zapiski podróżników w rozedrganym świetle lampy olejnej. Ona uczyła go szyć i tkać oraz śpiewała piosenki, którymi mieszkańcy jej wioski zagrzewali się do pracy. Spotykali się w cieniu i przy blasku ognia, nigdy nie widując się w świetle dnia.
Nie wyjawił swego imienia. Ona nazywała go swoim Tańczącym Księciem, a on ją swoją Dziewicą Śniegu. Szeptał jej do ucha, że musi to być sen, bo jedynie w snach można być tak szczęśliwym.
Nie mylił się. Według legendy Książę Tańczący Nocą zniknął po upływie roku, zostawiając Dziewicę Kroczącą po Śniegu samą.
Na dzień przed nadejściem zimy sługa postawił przed Unorą poranny posiłek. Uniosła miskę gorącego wywaru do ust i zamarła, nim wargi dotknęły naczynia. Para niosła aromat czarnego skrzydła, zioła, które rosło w jej prowincji. Raz już piła napar z niego – z własnego wyboru.
Zioło to nie pozwalało zagnieździć się dziecku lub oczyszczało łono.
Unora złapała się za brzuch. W ostatnich dniach była taka znużona i obolała. Pochyliła się nad nocnikiem. Ktoś dowiedział się prawdy, nim ona sama ją poznała.
Był tylko jeden mężczyzna, którego dziecko mogło zaburzyć porządek rzeczy. Teraz, gdy to pojęła, znajdował się już daleko od dworu. Było za późno, by prosić o łaskę dla ojca. Na wszystko było za późno. Pozostało jej jedynie chronić ich dziecko – dziecko, które w tej gorzkiej chwili olśnienia postanowiła wychować.
Po kryjomu wylała wywar do ogrodu i uśmiechnęła się do sługi, gdy wrócił po miskę.
Tej nocy Unora z Afy opuściła dwór. Wyruszyła ku świętej górze, zabierając ze sobą tylko złoty grzebień i swój sekret. Gdyby ktoś napotkał ją na drodze, rzekłby, że ujrzał wodną zjawę pogrążoną w żałobie.