- W empik go
Dzień po... - ebook
Dzień po... - ebook
Jak daleko może zaprowadzić ludzkość żądza władzy i niekontrolowany postęp technologii? Pogoń za karierą i pieniędzmi ma nas wznieść na szczyt, ale czy zdajemy sobie sprawę, jak bolesny może być upadek?
Kiedy nadejdzie atomowa apokalipsa, dotychczasowy porządek świata zostanie zburzony. Ocaleni będą musieli zmierzyć się nie tylko ze schyłkiem cywilizacji, ale też z odwiecznymi ludzkimi słabościami, których nie unicestwi nawet wybuch wojny atomowej. Dystopijna wizja przyszłości, jaką serwuje czytelnikom Marek Braun, pokazuje z całą jaskrawością, jak codzienna gonitwa za władzą może przerodzić się niespodziewanie w wyścig o przetrwanie – na śmierć i życie.
Jest rok 2050. Mam 38 lat. Do tej pory wiodłem spokojne życie z żoną i dwójką dzieci.
Spokój ten został niespodziewanie przerwany. Nagle, w nocy, usłyszeliśmy wybuchy. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Ludzie wybiegli na ulicę. Wszyscy byli przerażeni. Krzyknąłem do żony:
– Szybko! Włącz telewizor, musimy wiedzieć, przed czym uciekać.
Tak rozpoczęła się dla nas się wojna atomowa.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-345-3 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mijały lata, przywykliśmy już do życia w bunkrze i nawet nasze dzieci wspomnieniami nie wracały do przeszłości. Chociaż nie wychodziliśmy ze schronu, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że świat zewnętrzny musiał się zmienić. Tak było w istocie. Mimo skażenia powstawały nowe mutacje zwierząt. Na początku gatunki nie różniły się mocno rozmiarem i wyglądem od swoich przodków, ale każde kolejne pokolenie rosło większe i coraz mniej podobne do pierwotnych przedstawicieli.
Z czasem ci, którzy ocaleli, postanowili wyjść z bunkrów przeciwatomowych. Nie zastaliśmy już jednak świata, który znaliśmy.
Moja żona Kim jest Azjatką. Ma proste włosy sięgające do końca szyi i duże ciemne oczy. Powiedziałem do niej:
– Kochanie, powinniśmy włożyć maski przeciwgazowe. Nie wiadomo, czy w powietrzu nie unoszą się żadne szkodliwe opary.
– Masz rację, nie ryzykujmy – odpowiedziała.
Nie zobaczyliśmy już domów, dróg ani ulic, jakie znaliśmy. Wszystko wydawało się takie inne i obce. Nie mogliśmy już dłużej siedzieć w schronie, ponieważ brakowało wody i jedzenia. Każdy bunkier był przeznaczony dla około dwudziestu osób. Nie wiedzieliśmy, gdzie znajduje się nasza rodzina czy znajomi. Gdy wyszliśmy, napotkaliśmy soczystą zieleń i wiele nowych odmian krzewów. Z początku nie zauważyliśmy jednak żadnych przedstawicieli fauny.
Wraz z ocalałymi staliśmy się „rodziną”. Wspólnie dbaliśmy o przetrwanie. Oczywiście nie każdy mógł wychodzić z bunkra. Mieliśmy tylko dziesięć masek przeciwgazowych. W schronie było dwadzieścia osób: sześciu mężczyzn, osiem kobiet i sześcioro dzieci.
Pewnego razu udałem się z Samem, Tonym i innymi ocalałymi na wypad w poszukiwaniu jedzenia, wody i innych rzeczy do przetrwania. Tego dnia mieliśmy szczęście, choć jednocześnie trochę byliśmy przerażeni.
Sam był średniego wzrostu i miał pomysł na przetrwanie w tym świecie. Długie blond włosy nosił upięte w kucyk, a jego niebieskie oczy dodawały mu uroku. Tony za to był wysoki i umięśniony. Mimo takiej postury charakteryzował się spokojem i łagodnością.
Po jakiejś godzinie drogi zobaczyliśmy pojazd.
– Samochód wojskowy?! – krzyknął ze zdziwienia Sam.
– Zobaczmy, może ktoś jest w środku – odpowiedziałem.
Niestety auto było puste. Na miejscu kierowcy zobaczyliśmy ślady krwi, drzwi natomiast zostały wyrwane. Auto wyglądało na solidne – to, co je rozerwało, musiało mieć bardzo wielką siłę.
– Nie podoba mi się to – rzucił Tony.
Otworzyłem tylne drzwi pojazdu, a tam… Dwadzieścia karabinów wojskowych, dwie wyrzutnie rakiet, piętnaście pistoletów z tłumikiem, kilka granatów hukowych i piętnaście zestawów magazynków do każdej broni.
– Ciekawe, po co to komu? – zaniepokoiłem się. – Nie jesteśmy tu bezpieczni, powinniśmy wracać.
– Nie, Allan – powiedział Tony. – Musimy przecież znaleźć jedzenie i wodę. Inaczej nie przetrwamy.
– Masz rację – odparłem. – Ale weźmy ze sobą broń.
Szliśmy jakieś pół godziny, gdy nagle znaleźliśmy sprawcę zniszczenia samochodu. Było to stworzenie podobne do wilka, ale stanowczo na niego za duże. Miało około półtora metra wysokości, zęby wygięte na zewnątrz, długi ogon, cztery łapy zakończone ostrymi pazurami oraz grube, czarne futro. Zwierz zachowywał się bardzo agresywnie. Rzucił się do ataku. Później nazwaliśmy tę bestię wilknikiem. Krzyknąłem:
– Strzelać!!!
Zabiliśmy potwora. To oznaczało, że broń działa – taka była dobra wiadomość. Zła natomiast uświadomiła nam, że nadal nie jest bezpiecznie na świecie.
– Co to było?! – krzyknął przeraźliwie Frank.
– Nie wiem – odparłem. – Ale musimy być ostrożni.
– Kim ty w ogóle jesteś, żeby nami rządzić? – warknął Larry.
– O co ci chodzi? Przecież zachowałem się instynktownie.
Larry był człowiekiem bardzo impulsywnym i nerwowym. Zwykła rzecz potrafiła go zdenerwować i doprowadzić do szewskiej pasji. Jego krępe ciało pokryte było tatuażami.
– Niech ci będzie, ale pamiętaj, że mną nie rządzisz i nie wydawaj mi rozkazów, jakbyś był jakimś generałem! – wrzasnął Larry.
– OK, spokojnie. – Nie chciałem już nic mówić, żeby nie wywoływać niepotrzebnych sporów.
Niestety poza bronią nie znaleźliśmy tego dnia nic do zjedzenia, a kończyły się nam już zapasy. Wróciliśmy do naszych. Opowiedzieliśmy historię, jaka nam się przydarzyła tego dnia. Kobiety były przerażone, a maluchy zaczęły płakać.
– Spokojnie – próbowałem uspokoić własne dzieci. – Nic wam tu nie grozi, jesteście bezpieczne.
– Obronisz nas, tatusiu? – pytali Klara i Adam, chlipiąc.
– Tak, nie musicie się martwić. Teraz idźcie grzecznie spać. Musimy wypocząć.
– Dobrze, tato.
– Nie martw się, kochanie, wszystko będzie dobrze – powiedziałem do żony.
– Jak mam się nie martwić? Wszystko będzie dobrze? A jak te stwory tu się dostaną? – niepokoiła się Kim.
– Przecież tu się nie wedrą.
Tak naprawdę sam bardzo się bałem. A co, jeśli nas wywęszą, będą śledzić lub zaczają się gdzieś przy bunkrze? – pomyślałem. Nie chciałem jednak pokazać swojego strachu.
– Nie bój się, mamy broń i wszystkich obronimy.
– Dobrze, ufam ci – powiedziała Kim.
Podczas ostatniego wypadu udało nam się zdobyć kilkanaście masek przeciwgazowych, co umożliwiało każdemu członkowi grupy opuszczenie bunkra. Kilka pozostało w zapasie, w razie gdyby któraś się uszkodziła. Stąd kolejnego dnia wyszliśmy ze schronu z większym entuzjazmem. Słońce pięknie świeciło. Chociaż przez moment można było zapomnieć o apokalipsie.
– To jest nasz świat – powiedziałem z nadzieją w głosie.
– Jakie plany na dziś? – Ktoś z grupy przypomniał, bym wrócił do rzeczywistości.
– Nie wiem. Może powinniśmy poszukać innych ocalałych?
– I co z nimi zrobimy? – zapytał Larry. – Przecież u nas nie ma miejsca dla nikogo więcej.
– To prawda, nie możemy już nikogo przyjąć, Allan – przyznał Tony.
– Przecież wiem. Chodzi mi o to, że może mają coś, co nam się przyda. A my to, co im będzie potrzebne.
– Lepiej ich zaatakować i odebrać wszystko! – zasugerował Larry.
– Po co od razu wywoływać konflikt? Nie dość, że mamy problem z jakimiś mutantami, to jeszcze mamy prowadzić wojnę z innymi ludźmi? – odpowiedziałem.
– Masz rację, Allan – odrzekł Sam.
– Zobaczmy, czy w ogóle ktoś przetrwał w okolicy. Weźmy broń, kilka magazynków i trochę prowiantu na wszelki wypadek.