- W empik go
Dzień za dniem i nie pytaj o jutro - ebook
Dzień za dniem i nie pytaj o jutro - ebook
Historia mężczyzny którego uczucie do kobiety zostaje przerwane w dramatycznych okolicznościach. Jego późniejsza próba życia dalej, bezsens wyborów i braku nadziei na przyszłość. Wątek miłosny wpleciony zdecydowanie w wartką akcję. Pościgi, przygody, spektakularne ucieczki, helikoptery, jednostki specjalne, walka zbrojna jednostek na Ukrainie oraz historia innej kobiety pojawiającej się w życiu mężczyzny po stracie. Czy to rodzące się uczucie ma szansę?
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-823-3 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Świt poranka
Odwiezienie dziewczyn do ich pensjonatu wcale nie było takie proste i szybkie, jak mogłoby się wydawać. Długie pożegnania, a później umawianie się na kolejny dzień i wymiana numerów telefonów trwała chyba z godzinę. Ale cóż, tak to już jest.
— Będę czekała na twój telefon rano — przypomniała mi Asia.
— Nie zapomnij odebrać. — Dotknąłem koniuszkiem palca jej noska.
— Nie martw się. Będę spać z telefonem. — Uśmiechnęła się słodziutko.
W apartamencie byliśmy przed czwartą nad ranem. Mnóstwo wrażeń nie pozwalało nam zasnąć. W pokojach u chłopaków widziałem poświatę od wyświetlaczy telefonów, można więc było się domyślić, że klawiatura jest pewnie gorąca, a za moment zablokują dostęp innym do sieci. Wszyscy grzecznie powskakiwaliśmy do łóżek, ale tylko po to, żeby napisać SMS i sprawdzić, czy aby na pewno wszystko, co się wydarzyło między nami wszystkimi, jest w należytym porządku.
Leżałem wpatrzony w wyświetlacz telefonu i widniejący na nim numer „Asia VIP” i zastanawiałem się, czy napisanie SMS-a o piątej nad ranem nie będzie przegięciem. Pomyślałem, że jeżeli będzie spać, to najwyżej nie odpisze, więc nie powinno być obciachowo.
Asiulka, nie mogę spać i przestać myśleć o Tobie. Już nie mogę doczekać się dzisiejszego obiadu z Wami i kiedy Cię znowu zobaczę :)
Minęła minuta i myślałem, że już nie przyjdzie SMS od Asi, ale…
Ja też nie mogę zasnąć i cieszę się, że piszesz. Tak mi jest lepiej ;) To tak jakbyś był tu obok mnie. To jest bardzo miłe. Ale może śpij, bo zaśpisz nawet na kolację :)
Przyszedłbym dać Ci całuska na dobranoc… :)))
Nie kuś, Romeo :) Bo jeszcze się zgodzę i będziesz leciał kawał drogi tylko po to, żeby mi dać jednego całusa. Na więcej nie licz. Hi :)))
A gdybym poprosił o dwa? Mógłbym przyjść? :(
Nawet półtora. Nie ma mowy. Ale jak poczekasz tych kilka króciutkich godzinek, to za to możesz pomnożyć x 10. Dobrze? ;)
Już nie mogę się doczekać… W załączniku za to wysyłam Ci misia z różyczką.
Minęła minuta, zanim odpisała.
Ale po co mi wysyłasz chorego misia??? Hi. ;)))
Ha, ha :) Dobry humor. Misiu ma kwiatuszka różyczkę, a nie różyczkę…
Wiem, wiem, na żarty mi się zebrało :) Może pójdziemy jednak spać, bo jutro będziemy jak zombi?
Proponujesz mi wspólne spanko??? Asiu, no coś Ty! Nie wypada…
„Nie, głuptasie! Każdy w swoim wyrku, ech, Ty facecie. Teraz idź spać, bo jutro masz być na chodzie, dobrze? :)))
Dobrze. To do zobaczenia jutro u Was. Pa.
Pa. Całuski słodziutkie. ;)
Leżałem tak jeszcze przez dłuższą chwilę, patrząc na telefon na poduszce. Było mi bardzo dobrze. Czułem się najszczęśliwszy na świecie. Leżałem i uśmiechałem się sam do siebie, jak głupi do sera. Poczułem nieodpartą ochotę, żeby z kimś pogadać, ale ponieważ nie było z kim, bo chłopaki jeżeli nawet nie spali, to i tak byli bardzo zajęci pisaniem, więc zacząłem mówić na głos, jakbym gadał z kimś, kto siedzi obok mnie:
— Wiesz co, ta dziewczyna, którą poznałem dwa dni temu, Asia, wiesz, jest tak świetna, że zgodziłbym się nawet, żeby ktoś wyciął całe moje życie od dzieciństwa, później skleił tak do czasu sprzed dwóch dni i mógłbym zacząć od początku. Czyli wiesz, od momentu poznania Asi na stoku — tłumaczyłem dokładniej. — Hi, hi… Mogę nawet zgodzić się jeszcze raz na zjazd i poobijanie kijami, i szycie, i wszystko. Hm… Zgodziłbym się, nawet gdybym miał przeżyć to całe poobijanie jeszcze raz. Wstydzę się tego wszystkiego, jak żyłem do tej pory. Boże! Jakim ja byłem debilem! Co ja jej teraz powiem, jak się zapyta, czy spałem już z jakąś dziewczyną? A jak się zapyta, z iloma spałem? Kurwa mać!!! Nawet mi do głowy by nie przyszło, żeby ją okłamać! Ale co ja jej powiem? I tak przecież potrafi wyczuć moje myśli i uczucia, a poza tym jakbym ją okłamał, to dziesięć minut później chyba bym popełniłbym harakiri. Nie chcę jej okłamywać! Rozumiesz?! Wytnij mi ten kawał ohydnego życia, co? Albo wymyśl coś…
Moja rozmowa z wymyślonym gościem chyba przybrała bardziej religijny charakter, niż zamierzałem, ale na szczęście nikt tego nie słyszał, więc problemu nie było. No, może tylko osobisty wniosek, że zaczyna mi powoli chyba odwalać.
— Piter! Wstawaj! Kurwa! Jest dwunasta czterdzieści! Mamy być na trzynastą u dziewczyn! — Stał nade mną Mrozio z przerażoną miną. — Zaspaliśmy! Wyrywaj z wyra!
Biegaliśmy jak oparzeni po kwaterze. Szafa, łazienka, szafa, ubikacja, łazienka, sypialnia (po telefon) i do wyjścia. Wszystko w osiem minut! Rekord!
Nie czekaliśmy na windę, tylko zbiegaliśmy po schodach, gdy w pewnym momencie zauważyłem w jednym z korytarzy, kiedy zbiegałem, kobietę z ogromnym bukietem kwiatów. Instynktownie pobiegłem w jej kierunku.
— Błagam, proszę chociaż o cztery! — prosiłem lekko zdyszany z grymasem błagania.
Uśmiechnęła się do mnie i podała mi cały pęk kwiatów.
— Jesteś aniołem! — krzyknąłem, biegnąc już z powrotem schodami.
— Wiem! — odkrzyknęła. — Życzę powodzenia!
Chłopaków dogoniłem na parkingu przy samochodzie. Robson odpalał właśnie swoje volvo. Wsiadając, rozdzieliłem róże na trzy bukiety, bo Robson nie potrzebował, o czym wiedzieliśmy. Udało się punktualnie o 13:00 zapukać do pokoju dziewczyn. Honor był uratowany.
Zastaliśmy u dziewczyn jednak identyczny harmider jak u nas, tylko pół godziny później. Drzwi otworzyła nam Kasia.
— Cześć, chłopaki — przywitała nas z zadowoleniem i przyciągnęła Kujona za kurtkę do siebie, i pocałowała go namiętnie.
— Musicie chwileczkę poczekać, bo jeszcze nie jesteśmy gotowe. Wiecie, jak to jest u dziewczyn. — Uśmiechnęła się do nas, prosząc o cierpliwość, z charakterystycznym grymasem. — Ale to przecież dla was, prawda?
Kujon zdążył podać Kasi kwiaty, zanim zniknęła za drzwiami, otrzymując w podziękowaniu jeszcze jednego całusa. Stał uśmiechnięty i zadowolony. My patrzyliśmy na niego spode łba, że jemu się udało dać kwiaty i dostać całusa, a nam nie.
— No co? Przecież to nie moja wina, że Kasia wyszła, a nie któraś z waszych. — Kujon rozłożył ręce.
— Ale nie musisz się tak przy nas puszyć z zadowolenia, egoisto. — Mrozio wyraził naszą zbiorową zazdrość, oczywiście pół żartem.
Dziewczyny po chwili wyszły i mogliśmy otrzymać w nagrodę to, co przed chwilą dostał Kujon od Kasi za kwiaty i w ogóle za to, że byliśmy.
Asia objęła mnie za szyję, wieszając się na mnie.
— Bardzo się cieszę, że jesteś. — Całowała mnie z nieskrywanym zadowoleniem.
— A ja nie mogłem się doczekać… — zrobiłem przerwę na całusy — kiedy dostanę to wszystko… o czym teraz myślę… razy dziesięć.
— Nawet razy sto albo tysiąc. Tylko proszę o rozłożenie na raty. Hi, hi… — Śmiała się zabawnie.
— To co? Gdzie idziemy? — rzucił Paweł pytanie.
— „Pod Aniołem”! — odpowiedziały dziewczyny.
— No to niech będzie. A nie chcecie zjeść hamburgera na mieście? — Paweł w naturalny dla siebie sposób rozśmieszał nas swoimi dowcipami.
— I ty chcesz mnie na hamburgera zaprosić?! — Spojrzała rozbawiona Justyna na Mrozia. — Może was tam w wojsku karmią takim czymś, ale to nie znaczy, że dziewczyna żołnierza musi jeść to samo.
— O nie, nie! Nas, elitę, karmią wyśmienicie! — sparował Paweł w kierunku Justyny.
— Elitę, mówisz?! No, no… — pokiwała głową Ruda.
— On gdzieś w Rembertowie ma jednostkę — sprostował Kujon.
— W Rembertowie, mówisz? A to czytałam gdzieś o tym. Tam są ci… Gromowcy czy jakoś tak.
— Jednostka specjalna GROM. Jak już coś. — wyjaśnił Mrozio.
Wtedy właśnie dzięki Justynie dowiedzieliśmy się po raz pierwszy, gdzie Paweł służył i kim był. Nigdy też wcześniej nie przyszło nam do głowy, żeby pytać, bo wyczuwaliśmy, że on nie chce za bardzo o tym rozmawiać. Czasami był bardzo tajemniczy, jak wracał po dłuższej nieobecności, a teraz było dla nas bardziej jasne, czym to było spowodowane.
Następnych kilka dni było wręcz identycznych. Śniadania jedliśmy u dziewczyn, obiady wspólnie gdzieś na mieście, a kolacje u nas. Umówiliśmy się, że w sobotę wracamy razem. Dziewczyny przyjechały pociągiem, więc było bardzo prosto upchać nas w dwa samochody. Bmw X6 Mrozia i Volvo XC90 Robsona były wystarczające dla naszego planu.
Jeszcze tylko jeden epizod jest wart zwrócenia uwagi. Następnego dnia po pierwszym naszym wspólnym obiedzie poszedłem do recepcji, żeby zapłacić za te pięćdziesiąt róż, które dostałem od kwiaciarki na korytarzu. Ale sytuacja w recepcji zrobiła się dla mnie niewytłumaczalna. Zaskakująca i niezrozumiała do dzisiejszego dnia.
— Dzień dobry. — Zwróciłem swoją osobą uwagę obsłudze w recepcji.
— Dzień dobry panu.
— Proszę pana, w środę wziąłem pięćdziesiąt róż od waszej kwiaciarki na korytarzu, a ponieważ nie miałem czasu, żeby wtedy zapłacić, chciałem to uregulować teraz.
— Proszę pana, nie zatrudniamy u nas kwiaciarek.
— Nie chciałbym, żeby musiała regulować ze swoich pieniędzy braków — wyjaśniłem.
— Proszę pana, stawia mnie pan w niezręcznej sytuacji, ponieważ muszę jeszcze raz panu odpowiedzieć, że nie zatrudniamy kwiaciarek, a akwizycja w naszym hotelu jest kategorycznie zabroniona — wyjaśnił uprzejmie, ale i stanowczo.
— Może pan sprawdzić na monitoringu, jak pan nie wierzy. Przecież nie wymyśliłem sobie kwiaciarki — byłem równie stanowczy w swoim twierdzeniu, co recepcjonista.
— Kiedy to było? — spytał uprzejmie hotelarz.
— Środa. Około dwunastej pięćdziesiąt. Mogę pomylić się o dwie minuty w jedną lub drugą stronę — określiłem nader precyzyjnie.
— Które piętro i korytarz?
— Pierwsze. Lewy korytarz.
— Zapraszam pana na chwileczkę tutaj do mnie. Spróbujemy odszukać zgubę.
Wszedłem za ladę recepcji, żeby obejrzeć nagranie z kamery korytarza. Korytarz był pusty do momentu, kiedy było widać, jak zbiegamy po schodach, a ja biegnę w kierunku kamery w głąb korytarza. I tutaj była najbardziej dziwna sytuacja, jaka mnie spotkała w moim dotychczasowym życiu. Na monitorze widać bardzo wyraźnie, jak biegnę w głąb korytarza już z bukietem kwiatów i nagle zatrzymuję się w połowie, coś mówię, stojąc przy jaskrawym świetle, jakby właśnie w tym miejscu oświetlenie lampy na ścianie było zbyt jasne i zniekształciło miejsce tuż obok mnie do tego stopnia, że nic nie było widać do połowy monitora… Później odwracam się i biegnę z powrotem w stronę schodów.
— Nagranie jest tutaj niewyraźne. Pewnie żarówka kończyła swój żywot i musiała bardzo jasno świecić — wyjaśniał zawiłości techniczne recepcjonista. — Faktycznie, przyznaję, widać, że pan z kimś rozmawia, może nawet z kobietą, i być może chciał jej pan wręczyć te kwiaty, które pan przyniósł ze sobą, ale bardzo mi przykro, nie jestem w stanie stwierdzić z kim i niestety jest to jedyne ujęcie w tym miejscu. — Grzecznie i uprzejmie recepcjonista zwrócił moją uwagę, że kwiaty miałem ze sobą.
— Dziękuję i przepraszam za kłopot.
Nie pozostało mi nic innego, jak wycofać się i podziękować za fatygę. Pamiętałem wyraźnie, że kwiaty dała mi kwiaciarka z ogromnym koszem róż, a na monitorze widać ewidentnie jak JA biegnę z kwiatami. Dziwne, bardzo dziwne…
Nowy stary Wrocław
Wyjazd z Wisły razem z dziewczynami był dla nas, delikatnie ujmując… lekko przeorganizowany. Wszystko za sprawą nowego doświadczenia z pakowaniem. Oczywiście nam ta czynność zajęła dosłownie parę minut, natomiast u dziewczyn, jak przyjechaliśmy o 10:00, tak wyjechaliśmy koło 11:30. Walizka, jedna i druga, walizeczka, wieszak jeden i drugi, reklamóweczka… No cóż, dobrze, że Mrozio i Robson mieli dość pojemne bagażniki. Na szczęście.
Umówiliśmy się, że ja z Asią wracamy do Wrocławia z Mroziem, a Kujon z Kasią wracają z Robsonem. Nie jechaliśmy szybko, padał śnieg i było ślisko. Tak właściwie to też nie spieszyło nam się szczególnie. Po drodze Ruda uczyła Mrozia znaków drogowych, przepytując go ze wszystkich napotkanych. Mieliśmy ubaw po pachy z tych ich przepychanek słownych i przekomarzania.
— Ale się dobrali. Nie ma co. — Śmiałem się do Asiulki leżącej na moich kolanach.
— Tak jak my. Czarodzieju jeden. — Uśmiechnęła się i przez dłuższy czas patrzyła na mnie z lekko zmarszczonym czołem. — A tak właściwie jak się nazywasz? Bo nie wiem czemu, trochę to dziwne, ale nie znam nawet twojego nazwiska. — Rozłożyła ręce, pokazując swoje zdziwienie.
— Hm… No tak, faktycznie. Masz rację! W sumie… — podrapałem się po głowie na znak zaskoczenia — ja też nie wiem, jak się nazywasz. Ale numer! — Pokiwałem głową ze zdziwienia.
— Więc… — przynaglała mnie, rozpoczynając zdanie, które ja miałem dokończyć. — nazywam… się… — Uśmiechała się i patrzyła na mnie.
— Miś Uszatek! — wtrącił Mrozio, odwracając się w naszym kierunku, rozbrajając całą ekipę śmiechem. — I klapnięte uszko mam…
— Cicho bądź! — skarciła go zabawnie Asia. — Nie widzisz, że chłopczyk ma problem z przedstawieniem się?!
— Przepraszam. Już się zamieniam w słuch, aż sam jestem ciekaw, jak się nazywa! — Paweł śmiał się, a my wszyscy razem z nim.
— No to zaczynamy od początku. Nazywam… się…
— Piotr Sikorski… Mieszkam we Wrocławiu…
— Bardzo dobrze!!! — Zaklaskała w dłonie. — A teraz: gdzie Piotruś pracuje? Na proszę, słuchamy. — Klaskała w dłonie, nagradzając mnie za postępy.
Wszyscy płakaliśmy ze śmiechu z całej tej zabawnej sytuacji.
— Pracuję w biurze projektowym „Progress”, jestem architektem.
— Brawo! Brawo! — Asia klaskała w dłonie, a z nią Ruda i Mrozio, śmiejąc się do rozpuku.
Uwielbiałem patrzeć, jak się śmieje. Te piękne dołeczki na policzkach i takie radosne i czyste spojrzenie, wręcz rozbrajająco zniewalające… Byłem gotów oddać wszystko, żebym mógł codziennie oglądać to wspaniałe dla mnie zjawisko. Mogłem nawet robić z siebie głupca, nawet teraz, jeżeli byłoby trzeba.
— Dobrze. A teraz Asia się przedstawi. Słuchamy. — Patrzyłem, jak bawi się, trzymając rożek od kołnierzyka koszulki, leżąc na moich kolanach. Jak mała nieśmiała dziewczynka przynaglona prośbą przedszkolanki.
— Mam na imię Asia… Nazywam się Zabierska… Mieszkam we Wrocławiu… Pracuję w biurze rachunkowym… Umiem czytać i rachować. Dziękuję. — Zrobiła minkę zawstydzonej małej dziewczynki i wtuliła się we mnie.
— No, bardzo dobrze! — Pogłaskałem ją po włosach. — A dokładnie gdzie dziewczynka mieszka? Chcemy dziewczynkę odwieźć do domku. — Uśmiechałem się i głaskałem małą dziewczynkę po włosach.
Spojrzała na mnie, jakby chciała się upewnić, czy na pewno jestem tym zainteresowany. Tak właściwie to była ostatnia nieodkryta tajemnica, zaliczana oczywiście do tych podstawowych.
— Dzielnica Gądów. Ulica Kołobrzeska cztery.
Mówiła do mnie z uśmiechem, ale z drugiej strony jakby ze skrywaną ulgą. Było to jakby z mojej strony przecięcie wstęgi i jednoczesne zakomunikowanie: „Asiu, będzie dalszy etap naszej znajomości…”.
— Dobrze. Wklepiemy dane do tej mądrej maszynki i za chwilę będziemy wiedzieć, za ile będziemy na miejscu. — Mrozio wpisywał parametry w nawigację. — Czterdzieści sześć minut. No proszę, prawie na miejscu.
BMW Pawła szybko sunęło trasą A4. Nim się obejrzeliśmy, minęliśmy granice Wrocławia i wjechaliśmy w centrum miasta. Asia mieszkała w dzielnicy domków jednorodzinnych. Skręcając z ulicy Woźniczej w prawo, wjechaliśmy na ulicę Kołobrzeską i zatrzymaliśmy się po chwili pod numerem czwartym.
— To tutaj — oznajmiła Asia.
— Dobrze — zwróciłem się głównie do Pawła i Justyny. — Ja pomogę Asi z bagażami, a wy, jak chcecie, możecie zaczekać w samochodzie. — Chciałem uprzejmie powiedzieć, że dam sobie radę ze wszystkim.
— Nie! No co ty?! Będzie szybciej, jak zrobimy to we dwóch, no nie? — Mrozio był bardzo chętny do pomocy, bo wiedział, że bagaży jest dość pokaźna liczba i na pewno nie dam rady zabrać się ze wszystkim naraz.
— Okej, dobra.
— Ja też idę. Przywitam się z mamą Asi — oznajmiła Justyna.
Robson zatrzymał się zaraz za nami. Wszyscy wysiedliśmy z samochodów i podeszliśmy do siebie, żeby się pożegnać. Kujon nie miał za wiele czasu, musiał za kilka godzin wyjechać pociągiem do Poznania, więc Robson zamierzał odwieźć Kasię i Kujona do domu. Pożegnaliśmy się z nimi i Paweł pomógł mi zanieść walizki przed drzwi wejściowe.
— Dalej ty, panie kolego. — Mrugnął do mnie okiem i pobiegł z powrotem do samochodu.
Stałem chwilę pod zadaszonym wejściem i patrzyłem, jak Asia idzie powoli w moim kierunku, z przełożonym przez rękę wieszakiem z ubraniami. Za nią oczywiście szła rozgadana Justyna i opowiadała, że jak zwykle jej mama, to znaczy Asi, nie będzie chciała nas wypuścić bez wypicia z nimi chociażby herbaty. Obie wiedziały, że słyszałem ostatnie zdanie o herbacie, więc zagadnąłem, o co chodzi z tą herbatą.
— Herbata? — spytałem.
— Wiesz… Moi rodzice są bardzo gościnni i chyba by ich pokręciło, gdyby nie udało im się was zatrzymać. Co ty na to? Gwarantuję ci, że będą pytać. — Uśmiechała się życzliwie, ale widziałem, że nie chce stwarzać niezręcznej sytuacji, więc czekała na moją decyzję. Przyznam, nie wiedziałem, czy jestem gotowy na wypicie herbaty z jej rodzicami już teraz.
— Paweł na pewno się zgadza! — wtrąciła z dumą Justyna.
Nie pozostało mi więc nic innego, jak zgodzić się.
— Okej. Myślę, że chętnie poznam twoich rodziców. — Uśmiechnąłem się, dając znać Asi, że jest wszystko w porządku.
Asia zadzwoniła dzwonkiem przy wejściu z boku drzwi i po chwili światło nad wejściem rozbłysło, a drzwi otworzyły się.
— Cześć, mamuś, wróciłyśmy! — Uśmiechnęła się do mamy, pocałowała ją w policzek i weszła do środka…
— Justyna! Tak się cieszę, że cię widzę! — Pogodna pani w średnim wieku, o krótkich jasnobrązowych włosach i równie pełna energii co Justyna uścisnęła mocno Rudą.
— Wchodźcie dalej! — zwróciła się życzliwie do nas.
Spojrzała na mnie z wymownym badawczym wzrokiem, ale i jednocześnie wyrażającym zaciekawienie.
— Dzień dobry pani. Jestem Piotr. Yyyy… kolega Asi — przywitałem się, podając rękę.
— Aaaa… Piotr! Miło mi cię poznać. Już nie mogłam się doczekać, kiedy cię poznam! — Najwyraźniej dała mi do zrozumienia, że już o mnie słyszała.
Spojrzałem na Asię stojącą za plecami mamy dwa kroki dalej. Patrzyła na mnie i poruszając ramionami dała znać, że o niczym nie wie. Oboje z Asią w jednym momencie uchwyciliśmy Rudą w krzyżowy ogień spojrzeń.
— Przepraszam. Nie mogłam się powstrzymać — wyznała, przyłapana na gorącym uczynku.
Skrucha była tylko pozorna. Była tak z tego zadowolona, że zupełnie się tym nie przejęła. Ciekawe, co takiego mogła naopowiadać mamie Asi o mnie? W pierwszym momencie chciałem ją skarcić, ale po chwili zastanowienia zdałem sobie sprawę, że jeżeli mogła cokolwiek powiedzieć o mnie, to chyba same pozytywy, bo jakąś głupotą nie zdążyłem chyba błysnąć, więc mogło to być nawet korzystne.
— Poczekaj, Piotrze, zaraz zawołam męża, to pomożesz zanieść bagaże do pokoju Asi.
— Zbyszku! — zawołała. — Zbyszku!
— Już idę! — dało się słyszeć głos z głębi domu.
— Zbysiu, pomóż, proszę, Piotrowi zanieść rzeczy Asi na górę, dobrze? — Dało się wręcz namacalnie wyczuć życzliwość między nimi.
— Cześć, Piotrze. Jestem Zbyszek. Tata Asi. Fajnie, że też wszedłeś na herbatę — przywitał się przyjaźnie, jakbyśmy już się znali.
Mężczyzna mniej więcej mojego wzrostu, lekko szpakowaty, koło pięćdziesiątki, dość przystojny. Podszedł, wziął dwie walizki i wniósł je do przedsionka. Ja wziąłem pozostałe dwie i wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi.
— Asi pokój jest na górze. — Spojrzał na mnie, jakby za chwilę miał podjąć próbę wejścia na Mont Blanc. — Mam nadzieję, że damy radę zanieść za jednym razem. — Zaczął się śmiać i spojrzał na drewniane schody prowadzące na górę. — Co ona ma w tych walizkach?!
Ojciec Asi wydał mi się bardzo miłym facetem znającym się najwidoczniej również i na żartach.
— A przeglądał pan kiedyś damską torebkę? — spytałem żartobliwie.
— Nie miałem śmiałości i odwagi — podłapał żarcik. — A co?
— Myślę, że gdyby MacGyver miał do dyspozycji tyle podręcznych narzędzi co kobieta w swojej torebce, to zbudowanie łodzi podwodnej zajęłoby mu najwyżej czterdzieści pięć minut! — Wchodziliśmy drewnianymi schodami, niosąc po dwie dość pokaźne walizki.
— Ha, ha, ha… — śmiał się szczerze rozbawiony. — Dobre! Jak MacGyver! Ha, ha, ha…!
Weszliśmy schodami na górę, po prawej był niewielki hol z oknem, przy którym stała na podłodze palma dość dużych rozmiarów. Pokój Asi był na wprost wejścia ze schodów. Sam pokój dość przestronny, urządzony w nowoczesnym stylu. Duże łóżko metalowe marki Ikea po lewej stronie, obok niego biurko z komputerem, na przeciwległej ścianie biblioteczka z książkami, wąski regalik z wazonami, zdjęciami oraz telewizor na ścianie. Pod oknem stolik, na którym stała pusta ramka na zdjęcie, oraz po bokach dwa fotele. Na ścianie po lewej stronie, tej z łóżkiem, dodatkowo sprzęt nagłaśniający. Obok wejścia do pokoju, zaraz po lewej stronie, drzwi przesuwne, za którymi była dość obszerna szafa.
— No. To dotarliśmy do celu — uśmiechnął się do mnie ojciec Asi i odsunął przesuwne drzwi. — Wstaw, proszę, walizki do środka, myślę, że i tak byśmy nie wiedzieli co i gdzie. — Przewrócił oczami.
— Myślę, że ma pan absolutną rację — potwierdziłem jego żartobliwe zrezygnowanie i wstawiliśmy walizki do środka, zasuwając drzwi naprawdę całkiem pokaźnej szafy.
— To co, zasłużyliśmy chyba na herbatę, prawda? — stwierdził dając znać, że dzięki dobrze wykonanej pracy jak najbardziej można dołączyć do towarzystwa na dole.
— Oczywiście, nawet z rumem — pokiwałem głową na potwierdzenie.
Szedłem za ojcem Asi, przyglądając się po drodze, jak urządzili poszczególne pomieszczenia. Dało się zauważyć, że wystrój był przemyślany i estetycznie dopasowany. Weszliśmy do przestronnej jadalni, gdzie czekała na stole gorąca herbata. Mrozio siedział obok Justyny, zabawiając wszystkich swoimi dowcipami.
— Witamy, witamy. Już myślałam, że zginęliście! — zaprosiła nas pani Zosia, żebyśmy usiedli obok nich. — Jak ci się, Piotrze, podoba pokój Asi? Sama go urządzała — zdradziła z dumą mama.
— Bardzo ładny, gustowny i taki przytulny. W ogóle macie państwo bardzo ładnie urządzony dom. Widać w nim przemyślaną koncepcję — rzuciłem komplement w kierunku mamy Asi.
— Jeszcze nie widziałeś warsztatu! Taka trochę większa damska torebka! — mrugnął do mnie okiem tata Asi. — Ale to może następnym razem, jak będzie okazja.
— Oczywiście bardzo chętnie zobaczę.
Asia siedziała dość grzecznie obok mnie, ukradkiem tylko dotykając mojej ręki, na przykład podczas sięgania po cukier. Najwidoczniej nie chciała jeszcze teraz, przynajmniej oficjalnie, oznajmiać rodzicom, że łączy nas coś więcej niż tylko znajomość.
— Może mielibyście jutro czas, żeby wpaść do nas na obiad? Miło by nam było, gdybyście przyszli — zachęciła nas wszystkich z przejęciem mama. — Ja i Asia wszystko przygotujemy. Będzie dla nas prawdziwą frajdą, jak będzie miał kto zjeść to, co przygotujemy.
— Bardzo chętnie, proszę pani, naprawdę — wtrącił Paweł — ale niestety rano wyjeżdżam. Muszę dojechać na poniedziałek do Rembertowa, ale ten delikwent… — wskazał skinieniem głowy na mnie — myślę, że dałby radę. On też zaczyna w poniedziałek rano, ale jest na miejscu.
— Przyjdziesz? — spytała Asia słodziutko. Wiedziałem, że bardzo chciała, żebym przyszedł.
— Nie chcę przeszkadzać… — Próbowałem jednocześnie pod stołem zdzielić Mrozia kopniakiem za to, że załatwia sprawy za mnie.
— Niech się pani nie martwi, dużo nie je. Jest na diecie. Suchary mu wystarczą. — Paweł w swój charakterystyczny sposób rozluźniał atmosferę.
Spojrzałem na Mrozia z groźną miną, a później w górę. ze słowami:
— Boże, widzisz i nie grzmisz!
Wszyscy się śmiali. Mimo wszystko zrobiliśmy chyba dobre wrażenie jak na pierwszy raz. Czas szybko mijał i nim się obejrzeliśmy, minęło półtorej godziny.
— Myślę, że będziemy się zbierać powoli — wtrąciłem, spoglądając na zegarek. — Jesteśmy po podróży i dobrze by było, żeby trochę się ogarnąć, rozpakować. Niektórzy mają trochę więcej do rozpakowania na przykład. — Spojrzałem na Asię, dając jej do zrozumienia, że ma aż cztery walizki i kilka pomniejszych pakunków.
— O, tak! — potwierdził ojciec, przytakując głową z uśmiechem.
— Ale jutro spotkamy się na obiedzie? — utwierdzała się Asia tak na wszelki wypadek.
— A na którą godzinę mam przyjść, proszę pani? — spytałem grzecznie.
— Na czternastą. Pasuje ci? — dała mi możliwość korekty.
— Oczywiście pasuje, jak najbardziej.
Wstaliśmy od stołu, podziękowaliśmy za gościnę, pyszną herbatę i pożegnaliśmy się w jadalni z rodzicami Asi.
— Masz fajnych rodziców. Bardzo mili i uprzejmi — powiedziałem do Asi, kiedy odprowadzała nas do drzwi wyjściowych.
— Chciałabym, żebyś został. Położyłabym się przy tobie i tak bym zasnęła. — Pocałowała mnie słodziutko. — Już mi się tęskni, a jeszcze nie wyszedłeś.
— Nie rozdzieraj mi serca, kobieto! — Uśmiechałem się błagająco, dając jej do zrozumienia, że też mi się już tęskni, a najchętniej też bym został z nią na noc. — Wiesz co? Jeszcze tego nigdy nie robiłem, trochę to może staroświeckie, ale tak mi wpadło teraz do głowy. Poproszę jutro twoich rodziców, żeby pozwolili mi się z tobą spotykać tak po staroświecku. Powiem, że mi się bardzo podobasz, że chciałbym przychodzić do ciebie tutaj, do domu, i tak dalej, wiesz? — naszkicowałem po trosze mój zamiar.
— Dobrze, skoro tak wolisz… — zgodziła się, ale niezbyt przekonująco jak dla mnie.
— Przecież nie będę rzucał kamieniami w twoje okno jak jakiś smarkacz!
— Dobrze, już dobrze. Tata się na pewno ucieszy. On jest staroświecki jak ty.
Staroświecki nie byłem wcale. Powiem więcej, byłem nawet zbyt nowoczesny w tych całych relacjach damsko-męskich. Taki manewr z mojej strony robiłem pierwszy raz w życiu.
Dało się wyczuć, że cała rodzina była jakaś taka inna. Przyciągała mnie do siebie, trochę jak magnes. Z poprzednimi dziewczynami po prostu byłem, przychodziłem i wychodziłem, nikogo o nic nie pytając, wychodziłem czasami późno w nocy albo nawet dopiero nad ranem. Zależy, jak wyszło. Nie zamierzałem też uświadamiać Asi co do moich poprzednich razów. Wstydziłem się tego i nie chciałem o tym nigdy wspominać.
— Nie wiem, ale się chyba w tobie zakochałem. — Pocałowałem ją na pożegnanie.
— Nie mów tak, bo się zaraz rozpłaczę. Idź już! — Otworzyła mi drzwi.
— Pa. — Obejrzałem się jeszcze i poszedłem w kierunku samochodu.
Podchodząc do samochodu widziałem, jak się Mrozio z Rudą całują całkiem namiętnie, no ale nie będę stał przy samochodzie na mrozie. „Na mrozie!” — ha! Co za zbieżność! Otworzyłem drzwi samochodu z tyłu, wzbudzając jednocześnie westchnienie z przodu.
— Przepraszam — powiedziałem przeciągłym głosem, zatrzaskując drzwi.
— Nie, no spoko — podsumował Paweł rozgrzany przez Rudą do czerwoności. — To co, zawozimy cię na chatę, tak?
— Tak. Jestem padnięty. Psie Pole, ulica Bezpieczna, proszę. — zażartowałem sobie.
— Się robi, proszę pana. Pięćdziesiąt za trzaśnięcie drzwiami i złotóweczka od kilometra. — Uśmiechnął się do Rudej.
Moje mieszkanko na poddaszu, właściwie piętro na poddaszu, miało 120 metrów kwadratowych. Dostałem je w spadku po babci i było moim najwspanialszym azylem od zgiełku dużego miasta. Ciepłe i przytulne, w które inwestowałem moje zarobione pieniądze. Było na tyle atrakcyjne, że nie musiałem się wstydzić zaprosić Asi do siebie.
Wszystko, co się do tej pory wydarzyło przez ostatnie dni, było fantastyczne. Nie sądziłem, że moje życie może się tak zmienić. Chociaż właściwie zmieniło się na razie tylko pod moją „kopułą” w sposobie myślenia i patrzenia na świat i ludzi. Jedna kobieta wprowadziła w tak krótkim czasie tyle zmian w moim życiu, zmian, których później właściwie sam chciałem. Tego wieczoru nie mogłem przestać myśleć o Asi, o jej rodzicach, jej domu, całej atmosferze wokół nich wszystkich. Byli tacy inni, tacy ciekawi. Można było wyczuć między nimi silną więź i takie pozytywne wibracje wokół nich. Może wcześniej już spotykałem takich ludzi na swojej drodze? Może tylko ich nie dostrzegałem, bo nie byli dla mnie interesujący? Może byłem zbyt płytkim obserwatorem, żeby dostrzec takich ludzi? Masa pytań przelatywała mi przez głowę, dotyczących tego, w jak bardzo powierzchowny i płytki sposób patrzyłem na otaczający mnie świat.
Przez moment odniosłem wrażenie, jakby przeszedł mi koło nosa zupełnie niezauważony z powodów dla mnie niezrozumiałych, ale całkiem interesujący świat ludzi takich właśnie jak Asia, głębszy w uczucia, bogaty w ich wyrażanie i sposoby wyrażania. Stwierdziłem, że będę obserwował od teraz innych ludzi, żeby zobaczyć i przekonać się, czy może są właśnie tacy interesujący „inni ludzie” dookoła mnie.
Leżąc tak na łóżku i rozmyślając nad tym wszystkim, nie zdążyłem wysłać nawet jednego SMS-a do Asi. Zasnąłem…ROZDZIAŁ 4
Poranek
Dźwięk wibracji w telefonie na poduszce powoli przywracał mi świadomość. Leniwym, zaspanym wzrokiem spojrzałem na wyświetlacz: dziewięć wiadomości nieodebranych. Wszystkie w skrzynce odbiorczej opisane: „Asia VIP”. Cholera jasna! Zaspanie uleciało w sekundę. Wchodziłem po kolei w każdą wiadomość, począwszy od najstarszej.
Wstałam… (8:41)
Leżę sobie w piżamce i myślę sobie, jak byłoby fajnie otworzyć oczka i patrzeć, jak śpisz koło mnie. Hi_…_ (8:43)
Myślałam wczoraj dużo o tym, jak mi powiedziałeś, że się chyba zakochałeś… (8:46)
Bardzo bym chciała być tą, w której się zakochałeś… (8:48)
Nigdy Ci nie mówiłam, ale Twoje oczy są takie… przenikliwie paraliżujące. :) Uwielbiam, kiedy na mnie patrzysz, aż mam wtedy taką gęsią skórkę! Hi… ;) (8:54)
Zaraz idę pod prysznic… ;) (8:57)
Umyjesz mi plecy? (9:00)
Żartowałam. Hi… )) (9:02)
Pewnie jeszcze śpisz… (9:10)
— Takie ważne SMS-y, a ty śpisz! Chłopie, od dzisiaj pobudka o siódmej! Zrozumiano?! — mówiłem do siebie karcącym głosem.
Nie mogłem zostawić tych SMS-ów bez komentarza.
Właśnie otworzyłem lewe oko, a tu tyle pięknych słów… (9:12)
Tak, zakochałem się w pięknej dziewczynie… Pamiętam ją w czerwonej sukni. Pamiętam jej delikatny zapach i pamiętam, jak z nią tańczyłem, i pierwszy pocałunek, który był jak narkotyk. Auuuuuu!!!! (9:16)
_Carpe diem_… ;) Zawsze… (9:18)
A co to znaczy _Carpe diem_? — pojawił się niespodziewanie SMS o 9:30.
Hm… Jak przyjdę na obiad do ciebie, to ty mi powiesz. Czyli masz pracę domową. Hi. (9:33)
No niech ci będzie, panie tajemniczy… Za chwilkę nie będę dostępna aż do 12:30. Na razie, mój chłopaku. Pa )) (9:37)
Pomyślałem, że musi iść pewnie na zakupy, pomóc mamie przy obiedzie, posprzątać czy coś tam. Ja w sumie też mógłbym podnieść się z wyra, umyć, ogolić, zjeść śniadanie, ubrać, mógłbym nawet obowiązkowo iść kupić kwiaty dla Asi i jej mamy, no i może jakieś dobre winko dla ojczulka. W sumie miałem co robić do południa, a parę minut po trzynastej mogłem się zbierać. Plan miałem dobry, więc jakoś dotrwam do czternastej.
U ZABIERSKICH
Kilka minut przed trzynastą wszystko miałem już gotowe. Wizytowa koszula, spodnie w kancik, dwa bukiety i dobre półwytrawne wino. Nie miałem zamiaru siedzieć u siebie na sofie i czekać do 13:30. Zresztą nie dałbym rady tak bezczynnie siedzieć. Postanowiłem zrobić sobie „amerykański spacer” i o odpowiedniej porze podjechać samochodem pod dom Zabierskich.
Ruch we Wrocławiu nawet w niedzielę jest duży, jak w każdym większym mieście. Jednak dobrze, że tylko na głównych ulicach. Nie mogłem pozwolić sobie na utknięcie w jednym z takich korków na światłach w centrum, z tego powodu wybrałem uliczki podrzędne, mniej uczęszczane. Oczywiście wybrałem te wokół dzielnicy Gądów. Na wszelki wypadek, gdybym jednak napotkał na trudności, zwane dalej „okolicznościami zewnętrznymi”, mogłem zostawić samochód i dojść na nogach. Czas mijał nieubłaganie, jednak dla mnie mimo to płynął w ślimaczym tempie. Udało mi się mimo wszystko dotrwać do 13:45. Dojazd pod dom Zabierskich powinien zająć jakieś dziesięć minut, więc godzina 13:55 była odpowiednią godziną, żeby wjechać w uliczkę Kołobrzeską.
Podjechałem prawie punktualnie, wysiadłem z lekkim przejęciem, zabrałem z tylnego siedzenia zawinięte dwa bukiety kwiatów oraz ładnie zapakowaną butelkę wina i poszedłem na wyczekiwane spotkanie. Dzisiejszy dzień był według mnie bardzo dobrym dniem, był radosny od samego rana i przede wszystkim wyczekiwany. Dobry był również dlatego, że zamierzałem poprosić rodziców Asi o możliwość spotykania się z ich CÓRKĄ. Wydawało mi się na podstawie zapamiętanych scen ze starych filmów, że właśnie niedziela i wspólny obiad były najwłaściwszym czasem na zrealizowanie mojego planu. Zastanawiałem się, stojąc tak przez chwilę przy drzwiach wejściowych. W końcu nacisnąłem przycisk dzwonka i po chwili drzwi otworzyły się.
— Cześć, Piotrze! Wchodź, zapraszamy! — przywitał mnie najwidoczniej zadowolony ze spotkania ojciec.
— Dzień dobry. Jak minął poranek? — spytałem z grzeczności.
— Dzisiaj odpoczywamy. To znaczy głównie ja, bo wiesz, dziewczyny coś tam pichcą w kuchni. Chyba będzie coś pysznego. Wpadaj częściej. W sumie możesz nawet codziennie. Może właśnie dzięki tobie niedziele zejdą się do kupy. — Zaśmiał się zadowolony ze swojego żarciku. Wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi.
— To dla Pana. — Podałem ładnie zapakowaną butelkę.
— Oooo… Dziękuję! Fajny prezent. Wypijemy od razu do obiadu! — wyraził zadowolenie.
— Dla pań też coś mam, czy mógłbym…? — poprosiłem.
— Oczywiście! Widzę, że potrafisz ująć kobiece serca. — Uśmiechnięty zaprowadził mnie do kuchni.
— Dzień dobry! — Wyszczerzyłem zęby od ucha do ucha, zwracając na siebie uwagę.
— No proszę, jest jak obiecał, i na dodatek z kwiatami! — Rozpromieniona mama Asi patrzyła na mnie z nieskrywaną radością.
— To dla Pani. — Podałem bukiet pani Zabierskiej.
— Piękny! I na dodatek z żółtych róż! A tak właściwie dlaczego z żółtych? — rzuciła pytanie.
— Ponieważ dla Asi jest z czerwonych. Nie mogłem pozwolić, żebyście przez przypadek pomyliły bukiety! — wytłumaczyłem żartobliwie.
— Nie ma takiej opcji! — wtrącił się pan Zbyszek. — Ale gwarantuję ci, że dzisiaj dostaniesz podwójną porcję na obiad!
— A to dla ciebie. — Podałem bukiet z czerwonych róż Asi i zauważyłem jej szklące oczka, chyba ze wzruszenia.
— Dziękuję, bardzo dziękuję. — Pocałowała mnie w policzek, przytrzymując się dłońmi na moich ramionach, przy okazji zostawiając mi ślady po mące. — Upsss… Sorki. — Uśmiechnęła się niewinnie. — Po lewej stronie jest łazienka… jak chcesz. — Na odchodne umączyła mi palcem jeszcze nos.
Śmialiśmy się wszyscy z zabawnej sytuacji.
— To co? Zaproszę gościa do jadalni, a wy uwijajcie się z tymi pysznościami, bo już się nie mogę doczekać. Jestem strasznie głodny! Piotr pewnie też. — Objął mnie za ramię i poszliśmy do jadalni.
— Od dawna się znacie z Asią? — zadał bezpośrednie pytanie.
— Drugi tydzień.
— Napijesz się koniaku? — spytał po cichu, najwyraźniej nie chcąc być słyszanym w kuchni obok.
— Przed obiadem?
— Dzisiaj jest dobry dzień, żeby się napić koniaku — podsumował, podkreślając swoją słuszność.
— Ma pan absolutną rację. W takim razie poproszę — odpowiedziałem równie po cichu.
Podszedł do barku stojącego w rogu jadalni i nalał po pół szklaneczki koniaku.
— Zbyszku! Piotrze! Możecie przyjść pomóc zanosić? — zawołała nas pani Zabierska.
— Tak! Już idziemy! — odpowiedział pan Zbyszek. — To co? Za dzisiejsze spotkanie. — Przechylił szklaneczkę i wypił do dna.
— Za miłe spotkanie. — Podniosłem szklaneczkę do góry, a następnie przechyliłem, wypijając koniak do dna. Ciepło rozlało się aż do żołądka. Oddałem szklaneczkę gospodarzowi, który szybko schował obie w barku jakby nigdy nic.
— Halo! Czy ktoś nas słyszał?! — dobiegł nas ponownie głos z kuchni.
— Tak! Tak! Już jesteśmy! — Szybkim krokiem pan Zbyszek zmierzał w kierunku kuchni, a ja za nim.
— Piotrze, dla ciebie waza z zupą, zanieś do jadalni, a ty, kochanie, weź makaron. Jest na piecu. Nałóż na talerze, a ty, Piotrze, postaw wazę na środku. — Podobała mi się taka swoboda i naturalność w zachowaniu mamy Asi. Czułem się jakbym był członkiem rodziny. Fajnie! Wręcz zajebiście! Powoli zaczynałem odczuwać skutki działania wypitego przed paroma minutami koniaku. Miałem tylko nadzieję, że na takim efekcie się zakończy.
— Jest pięć talerzy. Piąty dla niespodziewanego gościa? — spytałem Zbyszka nakładającego makaron.
— Jeszcze Justyna ma przyjść. Będzie za parę minut — odpowiedział lekko zaczerwieniony na policzkach. Uśmiechnąłem się, patrząc na niego i widząc, że najprawdopodobniej moc koniaku dawała o sobie znać. Mój uśmiech zauważył oczywiście pan Zbyszek, bo oboje zrobiliśmy się rozbawieni pod wpływem jego działania.
— Z czego się śmiejesz? — pytał, śmiejąc się do mnie.
— Nic, nic… — Uśmiechałem się dalej, kiwając głową.
— Może po jeszcze jednej szklaneczce? — spytał rozochocony ojczulek.
— Nie, nie. Dziękuję. Z mojej strony nie wypada. Chciałbym być na chodzie przy obiedzie — odmówiłem grzecznie.
Rozległ się dzwonek do drzwi.
— O! Justyna idzie! — Podniósł palec do góry i pobiegł otworzyć. Po chwili oboje weszli do salonu.
— Cześć, Piter! — rzuciła w moim kierunku energicznym głosem.
— Hej! Jednak sama? — zaczepiłem Rudą.
— Niestety. Służba nie drużba. — Przewróciła oczami, wyrażając niezadowolenie z tego powodu, że nie będzie dzisiaj jednak Pawła. — Pani Zosiu, pomóc może w czymś?! — powiedziała na tyle głośno, żeby była dobrze słyszana w kuchni.
— Nie, nie trzeba! Już do was idziemy! — odpowiedziała pani Zosia i weszły razem z Asią do salonu. — Siadajmy i zajadajmy.
Asia sięgnęła po wazę i zaczęła nalewać niedzielny rosół począwszy od swojej mamy, taty, Justyny, mnie i na końcu nalała sobie. Atmosfera, jak przypuszczałem, była bardzo luźna. Można było rozmawiać i zachowywać się dość swobodnie. Dzięki temu nie czuło się niepotrzebnej sztuczności, co byłoby dla nas wszystkich na pewno krępujące. Po drugim daniu ojczulek otworzył obiecane wino.
— Ponieważ za chwilę będzie deser, czyli kawa, herbata i szarlotka, więc możemy się napić wina, które przyniósł Piotr, prawda? — spytał retorycznie pan Zbyszek.