- W empik go
Dziennik wycieczki do Oberammergau - ebook
Dziennik wycieczki do Oberammergau - ebook
Przed kilku miesiącami rzekł do mnie jeden z moich przyjaciół: — Dlaczego nie napiszesz mądrej książki? To będzie ciekawe, gdy zniewolisz ludzi do myślenia. — Więc przypuszczasz, że dokonać tego można? — spytałem. — Spróbuj — odparł. Usłuchałem. Macie oto mądrą książkę, chciałbym, byście ją zrozumieli. Celem jej jest rozjaśnienie umysłów waszych. Opowiadać wam tu będę o Niemcach — wszystko, co wiem o tym państwie i o przedstawieniach w Oberammergau. (fragment Wstępu).
Kategoria: | Komiks i Humor |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7991-441-8 |
Rozmiar pliku: | 851 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przed kilku miesiącami rzekł do mnie jeden z moich przyjaciół:
— Dlaczego nie napiszesz mądrej książki? To będzie ciekawe, gdy zniewolisz ludzi do myślenia.
— Więc przypuszczasz, że dokonać tego można? — spytałem.
— Spróbuj — odparł.
Usłuchałem. Macie oto mądrą książkę, chciałbym, byście ją zrozumieli. Celem jej jest rozjaśnienie umysłów waszych. Opowiadać wam tu będę o Niemcach — wszystko, co wiem o tym państwie i o przedstawieniach w Oberammergau.
Opowiem wam i o innych rzeczach, ale nie wypowiem wszystkiego, co wiem o nich, nie chcąc przeciążać wiedzą umysłów waszych. Chciałbym was stopniowo wykształcić; zmuszając was od razu do zbyt głębokiego myślenia, mógłbym zniechęcić was do tego sportu, dlatego też nadałem lekką formę memu traktatowi, by pociągnąć młode i lekkie umysły. Gdyby wiedzieli, że się czegoś nauczą z tej książki, odrzuciliby ją z pewnością, starałem się więc zatrzeć, o ile się to dało, nadzwyczajną doniosłość i głębię wiedzy, zawartej w tej pracy. Pragnę waszego dobra, pragnę, byście myśleć zaczęli, jeżeli to jest możliwe.
Co będziecie myśleli po przeczytaniu tej książki, wolałbym nie wiedzieć.
Będę dostatecznie wynagrodzony wewnętrznym zadowoleniem ze spełnienia obowiązku i procentami z dobrej rozprzedaży książki.Poniedziałek, 19-go.
Mój przyjaciel B. — Zaproszenie do teatru. — Bardzo nieprzyjemne przepisy. — Aspiracje turysty w zawiązku. — Jak można najlepiej spożytkować własne otoczenie. — Piątek—szczęśliwy dzień. — Pielgrzymka zdecydowana.
Dziś rano odwiedził mnie mój przyjaciel B., pytając, czy zechcę pójść z nim do teatru w przyszły poniedziałek.
— Ależ naturalnie — odparłem — przysłano ci bilety?
— Tam nie dają bezpłatnych biletów, będziemy musieli zapłacić.
— Płacić! Płacić za wstęp do teatru! — krzyknąłem zdziwiony. — Co za niedorzeczność! Kpisz chyba ze mnie?
— Kochany przyjacielu — odparł B. spokojnie — czyż tak mało mnie znasz, że sądzisz, iż płaciłbym, gdyby istniała możliwość uniknięcia tego? Ale widzisz, administracja tego teatru nie rozumie nawet, co to jest „wolny wstęp,” to barbarzyńcy nieucywilizowani! Na próżno wmawiałbyś im, że należysz do prasy; oni za nic ją mają i nie chcą o niej słyszeć. Nie wiedzą, co to jest „robić kasę”, nie mają „dyrektora,” chcesz zobaczyć ich przedstawienie — płać. Nie zapłacisz — to cię nie wpuszczą; taki przepis brutalny jest u nich prawem!
— Cóż za nieprzyjemne urządzenie! — rzekłem. — I gdzież jest ten nadzwyczajny teatr? Zdaje mi się, że nigdy w nim nie byłem.
— Pewny jestem tego — odparł mój przyjaciel. — Teatr ten znajduje się w Oberammergau. Od stacji Ober należy się zwrócić zaraz na lewo i przebyć pięćdziesiąt mil od Monachium.
— No, no! to trochę nie po drodze. Nigdy bym nie przypuszczał, że taka buda teatralna może nadawać sobie takie tony!
— Ta buda pomieścić może siedem tysięcy ludzi — odparł przyjaciel — i za każdym przedstawieniem jest przepełniona. Pierwsze tegoroczne przedstawienie odbędzie się w przyszły poniedziałek. Pojedziesz? — Zamyśliłem się przez chwilę, spojrzałem w notatnik i przekonałem się, że w sobotę przyjeżdża ciotka Emma i do następnej środy ma u nas zabawić, jeżeli więc wyjadę, to nie spotkam się z nią i znów na lata całe uniknę jej widoku. To mnie zdecydowało. Co prawda, sama podróż więcej mnie nęciła, niż przedstawienie. Najdawniejszym moim pragnieniem było zawsze stać się wielkim podróżnikiem.
Tęskniłem za tym, by móc tak pisać:
„Paliłem wonne hawana, chodząc po słonecznych ulicach Madrytu, a pykałem niezbyt pachnącą fajeczkę pokoju, w przewiewnych wigwamach Dzikiego Wschodu i popijałem wieczorną kawę w cichym namiocie, gdy uwiązany dromader szczypał trawę pustyni; łykałem palący trunek Północy, a renifery przeżuwały obrok, stojąc przy mnie w szałasie; blade światło nocnego słońca wydłużało na śniegu cienie sosen i jodeł; przeszyły mnie błyszczące uduchowione oczy, wyzierające z pod gęstych zasłon na wąskich uliczkach Bizancjum; odpowiedziałem uśmiechem (czuję, że nieładnie postąpiłem) na zaczepne spojrzenie czarnookiej córy Yedd; włóczyłem się tam, gdzie „dobry” Harun Alraszyd szukał przygód pod zasłoną ciemnej nocy i w zręcznym przebraniu, mając u swego boku wiernego Mesrora, stałem na moście, gdzie Dante oczekiwał na przejście ubóstwianej Beatryczy; bujałem się na wodach, unoszących niegdyś łódź Kleopatry; stałem, gdzie Cezar padł; słyszałem słodki szelest bogatych szat w salonach Mayfir i chrzęst naszyjników z zębów na hebanowych szyjach piękności z Tongatabu; dyszałem pod palącymi promieniami indyjskiego słońca i marzyłem pod lodowatymi podmuchami w Grenlandii; żyłem z wędrującymi hordami i owinięty w kołdry, leżałem w gąszczach lasów, oddalony o tysiące mil od wszelkiej siedziby ludzkiej.”
B., któremu wytłumaczyłem moją tęsknotę do opisów tego rodzaju, powiedział, że można ten sam efekt osiągnąć, opisując miejsca znajdujące się tuż pod ręką
— Nie opuszczając Anglii — rzekł — pisałbym tak: „Paliłem dobre cygaro, chodząc po żwirowanych alejach Fleet-Street, i pykałem tanie Manila w złoconych salach Kriteryonu; popijałem pieniące się piwo z Burton, gdzie znany Anioł Islingtona chroni pod swe skrzydła spragnione dusze; ciągnąłem wódeczkę w niejednej, cuchnącej czosnkiem szynkowni na Soho. Na grzbiecie dziwnie sporego osła, którego do ruchu zmusiłem — raczej właściciel osła, krocząc z tyłu, nakłonił go do tego — przybyłem piaszczystą pustynię Hampstead, a na widok łodzi mojej podniosło się z wrzaskiem dzikie ptactwo w podzwrotnikowych okolicach Battersea.
Stoczyłem się ze wzgórza na łeb na szyję, a dziewice Wschodu otoczyły mnie kołem, śmiały się, klaskały w ręce i piszczały z radości, a w starych pałacowych ogrodach, gdzie bawiły się niegdyś jasnowłose dzieci nieszczęsnych Stuartów, przechadzałem się długo, obejmując kibić jednej z cór Ewy, gdy jej matka, pieniąc się z oburzenia, nie mogła nas dogonić. Odbywałem dalekie podróże na małym twardym koniku, który kręcąc się w koło, woził mnie po wybrzeżach wielkiego Atlantyku. A nad głowami tłumów w Barnet ujrzałem się w jaskrawo malowanym wózku, poruszanym przez człowieka, trzymającego sznur. Kroczyłem z powagą po sali w Kenigston-Town (za opłatę gwinei dostawałeś i napoje orzeźwiające, jeżeli mogłeś się do nich przez tłum przecisnąć), a na zielonej murawie lasów odbywałem dziwaczne ceremonie z pierścieniem; przebywałem z wędrującymi hordami w Drury Lane, i w czasie przedstawienia klasycznej sztuki czułem się wielkim w samotności, siedząc w pierwszym rzędzie galerii; żałowałem wówczas, że pieniędzy swych nie zużyłem lepiej we wschodnich salach Alhambry.”
— Widzisz — zawołał B. — mój opis nie jest mniej od twego ciekawy, a przedmiot do niego znajdziesz, wydalając się zaledwie na parę godzin z Londynu.
— Nie gadajmy lepiej o tym — odparłem. — Jak widzę, nie możesz zrozumieć moich odczuć. Gorące serce podróżnika nie bije w twej piersi, a więc nie jesteś w stanie pojąć jego aspiracyj. Dajmy więc tym. pokój. W każdym razie tę podróż odbędę razem z tobą. Kupię rozmówki niemieckie, książeczkę czekową, niebieską woalkę, biały parasol i podobnie niezbędne rzeczy dla Anglika, podróżującego po państwie niemieckim. Kiedyż wyjeżdżamy?
— A cóż, trzeba jechać przynajmniej dwa dni. Proponuję więc wyjechać w piątek.
— Mnie się zdaje, że to nieszczęśliwy dzień do podróży — zauważyłem wahającym tonem.
— Boże święty! — zawołał — co za niedorzeczność! Jakby Opatrzność kierowała sprawami Europy, zależnie od tego, czy wyjedziemy we wtorek, czy w piątek!
Dodał jeszcze, że nie może pojąć, by tak rozsądny, jak ja czasami bywam, człowiek, przywiązywał wagę do takich babskich przesądów. Przyznał jednak, że przed laty, gdy był jeszcze młodym chłopcem, za nic w świecie nie puściłby się w drogę w piątek. A gdy raz się zdarzyło, że był do tego zmuszony, bo miał do wyboru: albo jechać w piątek lub nie jechać wcale — zaryzykował i był przygotowany na rozmaite wypadki i nieszczęścia.
Pragnął tylko żywym wrócić do domu.
Tymczasem okazało się, że nigdy w życiu nie doznał tylu przyjemności, co w czasie tej podróży. Powiedział więc sobie, że wyjeżdżać będzie zawsze w piątek, że za nic w świecie innego dnia nie wyjedzie i tego się trzymał całe życie.
Nastąpiła więc stanowcza decyzja, że w piątek wyjedziemy. Mam go oczekiwać na stacji Wiktoria, o ósmej wieczorem.