Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dziennik zagubionych dusz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2022
Ebook
19,99 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziennik zagubionych dusz - ebook

Charlene, Vienne i Lynette to siostry, które po śmierci rodziców są zdane tylko na siebie. Choć różnica charakterów tworzy mieszankę wybuchową i często trudno im dojść do porozumienia, to jednak łączy je głęboka więź oraz... rodzinne sekrety. Stabilne relacje zostają wystawione na próbę w momencie, gdy w ich domu pojawia się tajemniczy Claude. Mężczyzna całe swoje dorosłe życie spędził na morzu jako szpieg wojenny. Nauczył się, by nie zdradzać o sobie za wiele. Jak odnajdzie się wśród równie nieufnych sióstr? Idealna lektura dla miłośników skomplikowanych rodzinnych portretów psychologicznych, w stylu serialu "Ostre przedmioty".

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-284-7269-9
Rozmiar pliku: 563 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Miasteczko Quimper na zielonej wyspie Alba zaczęło odmierzać czas nowego dnia. Słońce wolno wyłaniało się znad horyzontu, strojąc świat swoimi ciepłymi barwami. Rozległy błękit nieba został przystrojony przez pudroworóżowe obłoki ginące w przestworzach niczym morska piana. Wiatr gnał wąskimi uliczkami, bawiąc się z pierwszymi letnimi kwiatami. Sporadyczny skowrończyk przeciął swoimi drobnymi skrzydełkami rześkie, poranne powietrze, by następnie zasiąść na jednym z rozległych dachów kamiennych budynków i rozpocząć śpiewną litanię.

Z pobliskiej piekarni unosił się słodki zapach świeżego chleba i ciastek. Kilku sąsiadów rozwieszało przed oknem pranie. Jakaś żona żegnała męża, życząc mu bezpiecznej drogi do pracy. Szumiący dźwięk gramafonu roznosił się dookoła, a spokojna bluesowa melodia wędrowała po alejkach spokojnego miasta.

Młoda kobieta o lśniących niebiesko-zielonych oczach śledziła z rosnącym zainteresowaniem treść czytanej lektury. Siedząc na drewnianej ławce tuż przed ekscentrycznym antykwariatem, okryta ręcznie haftowaną chustą, Charlene z lekkim uśmiechem przerzucała strony opowiadania, czując budzące się w sercu wzruszenie wraz z każdym kolejnym przeczytanym fragmentem. Losy bohaterów zapisane na papierowych kartach nigdy nie były jej obojętne. Jej palce z miłością głaskały każdą zapisaną stronę, nie chcąc pozwolić oczom choć na moment stracić czytany wątek.

Ten dzień był jednak inny, niósł w sobie pewną tajemnicę – ciągniętą przez górski wiatr, szarpaną przez morską bryzę. Ledwo słyszane kroki Wędrowca nagle ucichły. Prawie nie pamiętał początku swojej podróży. Wszystko ograniczało się do tego, gdzie znajdował się w chwili obecnej.

Charlene kierowana dziwnym impulsem spojrzała tuż przed siebie. Jej uśmiech rozciągnął się na całą twarz, podchodząc aż do oczu w swej niezaprzeczalnej szczerości.

_Odnalazł mnie_ – pomyślała, wpatrując się w nieznaną sylwetkę mężczyzny w podeszłym wieku. Jego głowę zdobił skromny, słomkowy kapelusz, który zaraz zdjął, dostrzegając zaintrygowane spojrzenie młodej kobiety. Tak rzadko się to zdarzało, że Charlene przez chwilę patrzyła na starca z ogromem niezdolnych do wyrażenia uczuć.

_Zagubiona Dusza._

– Witam pana. Zapowiada się piękny dzień, czyż nie? – zagadnęła otwarcie.

Wędrowiec wpatrywał się w Charlene z dozą nieśmiałości i niepewności. Jego prawa dłoń zadrżała na główce drewnianej laski.

– Pani wybaczy… Ja ni-nie wi-wiem… Gdzie je-jestem? – zapytał skrępowany, rozglądając się dookoła, jakby po raz pierwszy znalazł się wśród malowniczych uliczek Quimper.

– W miejscu idealnym o czasie równie idealnym. – Zamknęła książkę z głuchym trzaskiem i podniosła się z ławki, strzepując pospiesznie niewidzialny kurz ze swojej brzoskwiniowej, prostej sukienki sięgającej za kolana. Krótkie obcasy jej butów zastukały na kamiennej drodze. Podeszła śmiało w stronę starszego mężczyzny. Wsunęła mu rękę pod lewe ramię i posłała przyjazny uśmiech, chcąc wzbudzić jego zaufanie. – Nazywam się Charlene Cousette. A to – wskazała palcem w stronę znajdującego się naprzeciwko antykwariatu – mój dom.

Pokierowała wystraszonego jegomościa ku staremu sklepowi z książkami, a wraz z otwarciem drzwi zabrzęczał melodyjnie mały dzwonek. Charlene dosłownie na chwilę opuściła ramię nieznajomego i podbiegła w stronę wielkiego, mahoniowego biurka. Szukała pospiesznie ukrytego wśród piór, kałamarzy i niepotrzebnych bibelotów małego srebrnego kluczka. Otworzyła dobrze zakamuflowaną skrytkę i wyciągnęła ostrożnie gruby wolumin w niezwykle ozdobnej okładce oraz dodatkowe klucze.

– Trochę tu bałagan, musi mi pan wybaczyć. Porządków nie ma końca.

– Nic nie szkodzi… – odparł niezręcznie, rozglądając się ze zdawkowym zaciekawieniem po wszystkich kątach. Nie czuł strachu, acz zaintrygowanie. Część jego świadomości doskonale zdawała sobie sprawę, dokąd zawędrował. Słomkowy kapelusz trzymał w ręce, opierając go o pierś. Kremowy garnitur pasował do słonecznych dni, które nie miewały końca na wyspie Alba.

W oczach kobiety zalśniła żywa determinacja. Jakże cieszyło ją to spotkanie! Ponownie pojawiła się obok starszego mężczyzny i wolną rękę wsunęła pod jego ramię.

– Odbył pan długą podróż. Może zechciałby mi pan o niej opowiedzieć? – Jej uśmiech budził ufność, a osobliwy spokój płynący ze słów kobiety sprawił, że mężczyzna się rozluźnił.

– Jest pani niezwykle uprzejma – powiedział po dłuższej chwili. Niepewność zniknęła z jego głosu, zastąpiona przez wdzięczność i ulgę.

Dziewczyna z nieschodzącym z ust uśmiechem zaprosiła go do przejścia pomiędzy wysokimi kolumnami książek aż ku zaryglowanym drzwiom, które zręcznie otworzyła. W pomieszczeniu pojawiła się gęsta fala kurzu, przez co dziewczyna zadławiła się kaszlem. Rozpoczęła żwawo machać otwartą dłonią przed twarzą, by rozproszyć unoszący się w powietrzu pył, aż udało się jej ze śmiechem przejść i powitać gościa w odosobnionym pomieszczeniu.

Dwa seledynowe, tapicerowane fotele znajdowały się naprzeciw siebie. W tym pokoju nie było okna ani innych drzwi niż te, którymi przyszli. Na wysokich półkach stały tylko w drogocennych okładkach potężne księgi, które same w sobie szeptały tysiącami języków, znanych tylko tej dziewczynie o niebiesko-zielonych oczach. _Księgi Bram_ zawierające w swoich wnętrzach sekrety setek żyć.

Charlene podeszła do jednego z foteli, zapaliła stojącą na stoliku pomiędzy nimi lampkę i zachęciła Wędrowca, by usiadł tuż przy niej.

Mężczyzna mozolnie zbliżył się do fotela i upadł na niego ciężko. Zachrzęściło mu z wrażenia w starych kościach. Obydwie dłonie oparł na główce swojej drewnianej laski i zatopił głowę w ramionach. Z jego ust uszło ciche westchnienie.

– Jest pan gotów? – zapytała. Pogłaskała skórzaną okładkę księgi, siląc się na spokój i przypominając sobie każde z pojedynczych słów matki. Miała wrażenie, że _Dziennik Zagubionych Dusz_ uśmiechnął się do niej w oczekiwaniu. On również tęsknił za tym uczuciem.

– Chyba tak… Tak – sapnął staruszek, jakby zaskoczony własną pewnością, a w jego brązowych oczach zalśniły kryształowe łzy. – Jestem gotowy.

Wiedział już, kim jest ta osobliwa panna, która tak ochoczo zaprosiła go do swojego domu.

– Niech więc mi pan opowie. Jak to wszystko się zaczęło?

– Od czego by tu zacząć, panno Cousette?

– Niech pan pocznie od swojego imienia. – Zauważyła, że spojrzał na nią, ledwo mogąc unieść ciężkie powieki. – Tak po prostu będzie nam łatwiej.

– Nazywam się Harrison Germein. Opowiem pani pewną historię…

Widziała to.

Śledziła każdą z drobnych emocji malującą się w jego sercu. Były tak wyraźne, że gdyby teraz chwyciła za pędzel, mogłaby obrysować kontury jego duszy, lśniącej coraz mocniej wraz z każdym wypowiedzianym słowem. Jego twarz młodniała, pojawiało się na niej więcej życia, więcej emocji, więcej uczuć, więcej wiary, a z jego ust wciąż wychodziło to samo słowo. Imię. Kilka sylab mających dla niego większą wartość niż złoto całego świata. Miłość bowiem była historią, którą chciał jej opowiedzieć, przekazać bez pominięcia żadnego ważnego detalu.

_Marigold_. Tak się nazywała.

To do niej był gotów wrócić po długich latach rozłąki. Śmierć bowiem nigdy nie była końcem. Była zaledwie początkiem, choć wielu nie zdawało sobie z tego sprawy.

Charlene w ciszy słuchała jego historii, powstrzymując uciążliwe pieczenie w oczach. Nie wszystkie z opowieści Zagubionych Dusz wzbudzały w niej tyle emocji. Niektóre były straszne, inne monotonne. Z kolei takie jak ta pozostawały w jej sercu na długie lata.

Wraz z jego słowami na czystych kartkach _Dziennika_ ukazywało się delikatne kobiece pismo, złote niczym samo słońce.

Tyle pięknych słów.

Tyle pięknych wspomnień.

Historia pana Germeina była wyjątkowa, dlatego już na zawsze miała zagościć w sercu młodej właścicielki antykwariatu.

Pod koniec Charlene uśmiechnęła się, jak zwykle czując gulę w gardle. Już nie powstrzymywała łez wzruszenia. Oparła wygodnie głowę o oparcie fotela. Jej palce raz jeszcze przejechały po świeżo zapisanych kartkach.

Zamknęła księgę z głuchym klaśnięciem.

Po kilku godzinach pozostała sama w tym tajemniczym pomieszczeniu. Starszy mężczyzna wraz z końcem powieści rozpłynął się niczym widmo wiedzione w inną drogę, daleko stąd.

Tam, gdzie jego historia będzie wieczna.

Młoda antykwariuszka nie miała jeszcze pojęcia, że to był dopiero początek jej własnej opowieści.ROZDZIAŁ 1

Morze było wyjątkowo spokojne. Jego granatowe fale z białą grzywą delikatnie łaskotały stronice kadłubów, wzbijając się wodną parą w górę, roznosząc dookoła zapach morskiej soli. Księżyc lśnił zdawkowo, rozświetlając mglistą poświatą otaczający świat. Noc w takich chwilach zawsze nabierała nowego kształtu i wymiaru. Przestrzeń jawila się jako coś enigmatycznego, oderwanego od rzeczywistości.

Załoga składająca się na dwudziestu zręcznych chłopów pracowała w ciszy. Claude specjalnie zebrał zaledwie garstkę najbardziej lojalnych ludzi, ponieważ nie ufał nikomu, kogo podsyłał mu rząd. Zewsząd można było wyczuć niespokojny nastrój, gęsto unoszący się w powietrzu niczym zapowiedź czegoś złego. Coś się szykowało. Coś było wyraźnie nie w porządku.

Każda cząstka mężczyzny stojącego w drzwiach kapitańskiej kajuty była napięta do granic możliwości, a intuicja wręcz krzyczała głośno, by zrezygnował z obranego kursu. Wiatr zdawał się szeptać jego imię w cichym lamencie.

Zmarszczył brwi i złapał się palcami za skronie, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia.

Wrócił do środka kajuty, by raz jeszcze przejrzeć dokumenty rozłożone na stole. Spędził całe dnie, próbując rozwiązać łamigłówkę otrzymaną od jednego ze szpiegów pracujących tak jak on dla Korony. Był pewien, że to tu miała odbyć się wymiana. Mimowolnie dotknął kartek z informacjami, które trzymał jak najbliżej siebie, schowane w kieszonce marynarki uniformu.

– Kapitanie, znajdujemy się blisko celu – rzekł oficer nawigacyjny, wchodząc do środka.

– Trzymajcie kurs. Nie zostało nam wiele czasu.

– Tak jest, kapitanie.

Przejechał dłonią po spoconym karku. Zatrzasnął drzwi kajuty i wyszedł na rozświetlony delikatnym, stłumionym światłem pokład.

Przyjrzał się z wnikliwą dokładnością swojemu trzymasztowemu żaglowcowi, który choć pamiętał lepsze czasy, był jego jedyną miłością. Ludzie biegali w milczeniu, próbując wykonać jak najdokładniej swoją pracę.

Perła Oceanu była dla niego całym życiem. Jego domem.

– Coś źle wyglądasz, kapitanie – rzekł ze spokojem w głosie pierwszy oficer floty. – Powinieneś być szczęśliwy. Jeśli przekazane nam informacje są prawdziwe, jeszcze dziś będziemy mogli wyruszyć w drogę do domu.

– Cieszy mnie twoje podejście, Elianie. Niestety go nie podzielam.

– Jesteś dla siebie zbyt surowy, kapitanie. Admirał jest zadowolony z naszej pracy.

Claude ułożył usta w grymasie.

Spędzili na morzu całe miesiące, zbierając informacje dotyczące planów floty morskiej ich wroga. Oczywiście, że był zadowolony. Dzięki niemu i jego ludziom ich król miał chociaż mdłe pojęcie odnośnie do ogromu siły nieprzyjaciela. Claude starał się nie myśleć o skutkach niepowodzenia ich misji i dalszych jej komplikacjach. Zdawał sobie sprawę, że były to zaledwie kroczki w stronę zbliżającej się wojny. Pragnął, aby ten ciągnący się koszmar nareszcie się skończył. Gdyby tylko istniał sposób, by przerwać to wariactwo…

Sama myśl, że władca zwany Szalonym Królem szukał niemożliwego, potęgowała tylko jego niepokój. Niektórych ludzi nie powinno się dopuszczać do władzy.

Wiatr szarpnął jego jasnymi włosami. Zerknął na kompas ukryty w kieszonce uniformu wojskowego i westchnął przeciągle. Przyrząd zwariował. Strzałka wirowała jak szalona, jakby zapomniała, gdzie północ, gdzie południe. Wrzuciłby go do morza, gdyby nie świadomość tego, jak cenny był to prezent. Morze uczyniło z niego sentymentalnego głupca.

Spędził zbyt wiele nocy na pokładzie, a zbyt mało godzin na odpoczynku w kajucie. Czuł, jak cały stres kumuluje się w jego plecach i aż błaga o rezygnację z posterunku i chwilowy spoczynek. Gdy tylko wypełnią tę misję, znajdzie chwilę, by przymknąć oczy. Może nawet pozwoli sobie na jakąś rozrywkę. Da się wziąć pod troskliwe skrzydła Annabelle i pozwoli jej na te wszystkie swatki, o jakich niejednokrotnie wspominała w rozległych listach.

Może gdy wojna się skończy, naprawdę powinien się ustatkować.

W jego głowie odżyło wspomnienie ślubu jego najlepszego przyjaciela Sebastiana Crusoe ze śliczną Annabelle. Ostatnie beztroskie dni jego życia, zanim został wysłany na pełne morze. Był świadkiem pary, pijąc drogiego szampana aż do samego świtu, by następne dwa dni zwijać się z powodu kaca. Pamiętał jednak, z jakim uczuciem Sebastian wpatrywał się w swoją wybrankę. Nie myśleli wtedy ani o wojnie, ani o rozprzestrzeniającym się wśród mieszkańców Rhossili niepokoju. Istniała tylko ta chwila, długie tańce i oddanie czci ich prawdziwej miłości.

Westchnął, przeganiając te wspomnienia, by móc skupić się na chwili obecnej.

Znajdowali się zaledwie kilka mil morskich od jednej z licznych wysp należących do granic nieprzyjaciela. Nie mógł wyprzeć z głowy myśli, że nie było to najlepsze miejsce na spotkanie z pozostałymi szpiegami. Istniało bowiem zbyt wielkie ryzyko, że jakiś przybrzeżny statek patrolujący okolice dostrzeże ich i wzniesie alarm na całej wyspie.

– Kapitanie! Dostrzegliśmy statek, znajduje się niecałą milę od nas.

Zaciągnął czapkę niżej, ukrywając twarz w cieniu daszka. Jego trzewiki stukały o deski, gdy wspinał się po schodach w stronę dziobu. Widział zmęczone spojrzenia swoich ludzi. Zatrzymał się w pół kroku, mierząc każdego z osobna.

– Gotowi? Ma być to szybka misja i o świcie pragnę znaleźć się już w drodze do Rhossili. Zgadzacie się?

– Tak jest, kapitanie! – wykrzyknęli marynarze dźwięcznie. Elian stanął za szerokimi plecami Claude'a, przyglądając się spokojnemu morzu.

– Po tym wszystkim udam się na wakacje. – Claude odwrócił się ku niemu. Ton głosu przyjaciela go zaniepokoił.

– Po tym wszystkim czeka nas wojna do wygrania, przyjacielu. Może potem znajdziesz chwilę na wakacje.

– Gbur z ciebie – jęknął.

Claude zamaszystym krokiem zbliżył się do burty i sięgnął po lornetkę. W ciemności nocy trudno mu było dojrzeć charakterystyczne elementy dowodzące tego, że faktycznie jest to okręt ich przyjaciół. Miał tylko przekazać dowódcy wiadomości i wracać na ląd, by zdać relację królowi. Bułka z masłem.

Zmarszczył brwi, gdy kolejne niepokojące uczucie oblało mu kark. Wiatr z mocą trącił jego czapkę, by zerwać mu ją z głowy. Spróbował sięgnąć po nią równie szybko, lecz ten niewidzialny przeciwnik okazał się sprytniejszy i pchał ją ku mrokom wyspy.

Claude warknął głośno, ale na powrót skupił się na lornetce i tym, co dzięki niej ukazało się jego oczom. Dostrzegł garstkę marynarzy. Skupił się mocniej, wyostrzając wzrok, aż spostrzegł emblematy wrogich wojsk. Przyrząd w jego dłoni zadrżał.

– To zasadzka! – wykrzyknął do swoich ludzi, nie odrywając lornetki od oczu.

Członkowie nieznanej załogi dostrzegli go. Zdał sobie sprawę, jak tamci wolno płyną, zupełnie jakby czekali na jakiś znak…

– Chyba nie dopisuje ci dziś szczęście, kapitanie.

– Szczęście? Kto mówi o szczęściu? – Odwrócił się w chwili, kiedy usłyszał dźwięk charakterystyczny dla odblokowania pistoletu.

Elian celował w niego z chytrym uśmiechem na twarzy.

– Co robisz?!

– A na co to wygląda? Kapitanie, kiedy ktoś ofiarowuje ci bogactwo, co robisz? Przyjmujesz czy odmawiasz, wiedząc, że za kilka minut skończysz z kulką w głowie?

– Jesteśmy przyjaciółmi! – Spojrzał mimowolnie na zbliżający się okręt, następnie ku swoim marynarzom, którzy wpatrzeni byli w niego z pewnym żalem. Zdradzili go.

– Dlatego to tak strasznie boli, ale nie mam innego wyboru. Kapitanie, służba tobie była czystą przyjemnością, ale coś czuję, że przejmę twoją odpowiedzialność. Jako że i tak umrzesz, wytłumaczę ci kilka rzeczy. Ci tam – wskazał zbliżający się żaglowiec – czekają, aż przekażę im wszystko, co wiemy. W ten sposób ich król zdoła uzbroić się w większą siłę, a gdy rozpocznie się wojna, ja sam będę daleko stąd, być może na jakiejś bezludnej wyspie, z panienką do towarzystwa wcześniej zgarniętą z portu, by umiliła mi samotność.

– Zdrajca! – warknął z czystą furią.

– Możesz nazywać mnie, jak chcesz, Claude. Dbam o swój interes. Król chciał posłać nas na wojnę? Niech sam ją prowadzi z tym szaleńcem. I tak byśmy nie mieli szans z całym królestwem Aragonii.

– Parszywy idioto! – wykrzyknął we frustracji. Dłonią już prawie sięgał ku swojej broni, kiedy Elian zauważył jego intencje. Claude poczuł jako ostry powiew wiatru siłę wystrzelonego nagle pocisku, który minął jego palce o zaledwie kilka centymetrów.

– Następna kula będzie w twoje serce, jak się nie uspokoisz. Wiem, że chowasz resztę dokumentów w kieszeni. Oddaj mi je wpierw, gdyż nie mam zamiaru ubrudzić ich twoją krwią.

Claude analizował szybko swoją sytuację. Katem oka zerknął na rozległy granat morza. Widział majaczący wśród ciemności zarys wyspy. Może… może dałby radę.

Działał równie szybko, co instynktownie. Wykorzystując brawurę Eliana, kopnął go mocno w brzuch, czym powalił go na ziemię, a sam wyskakiwał już za burtę.

Usłyszał jak we mgle odgłos ponownego wystrzału i tuż przed upadkiem do wody jego ciało przeszył potężny ból, który w kontakcie z morską wodą był nie do wytrzymania.

Zachłysnął się słonym płynem. Nie widział nic w ciemności morza. Ciepła krew sączyła się do zimnej toni. Zagryzł zęby, próbując wynurzyć głowę choć na moment, by nabrać powietrza w płuca. Udało mu się to i usłyszał zamęt na swoim statku – Perle Oceanu. Zanurzył się ponownie w odmętach wody i zaczął płynąć, ignorując ból w prawym boku oraz gorzki strach. Skupiał się na jednym: konieczności przetrwania.

Musiał przeżyć, by powiadomić swego króla o zdradzie. Musiał przeżyć, by przekazać resztę informacji. Musiał przeżyć dla Sebastiana i Annabelle, gdyż nigdy nie wybaczyliby mu śmierci.

Po raz pierwszy w życiu się modlił z żarłoczną determinacją. Modlił się, by rekiny znajdowały się zbyt daleko, by móc wyczuć smak jego krwi.

Czuł siłę wciągającej go wody, potęgę prądu morskiego i nie był w stanie dłużej z nim walczyć.

Krew tętniła mu w uszach, zagłuszając odgłos ciągnącej się za nim strzelaniny.

Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że słabnie. Silny paraliż zaczął spowalniać ruchy jego nóg.

Posłał ostatnie modły do nieznanych bogów, kiedy jego umysł pogrążył się w nieświadomości, a morze zawładnęło nieprzytomnym ciałem i porwało z siłą prądu.ROZDZIAŁ 2

Kobiece dłonie trzęsły się pod wpływem emocji, a zaszklone oczy śledziły zawartość listu dostarczonego tuż przed świtem przez listonosza. Serce dudniło głośno w piersi, jakby w każdej chwili miało połamać się na tysiące kawałeczków, i Charlene doprawdy nie wiedziała, co zrobić.

Skuliła się mocniej na krześle, wystukując nerwową melodię paznokciami o blat mahoniowego biurka.

Nie tego się spodziewała, kiedy tego ranka pan Garza, miejscowy listonosz, zapukał do drzwi antykwariatu, jeszcze zanim na dobre rozpoczęła dzień. List od rodzinnego prawnika jej nie wzruszył, dlatego początkowo się nim nie przejęła i odłożyła go do przeczytania na późniejszą chwilę, gdy znajdzie nieco więcej czasu.

Po wyjściu sióstr do szkoły zajęła się wypełnianiem swojego solidnego postanowienia, że uporządkuje antykwariat, nawet jeśli oznaczałoby to starcie pajęczych nici ozdabiających każdy kąt pomieszczenia.

Jej kolorowe oczy lśniły zdecydowaniem. Kilkakrotnie wyszła na ulicę, by zamieść ścieżkę przed domem. Co rusz przyglądała się drewnianej, ręcznie malowanej tabliczce z napisem „Antykwariat” wiszącej nad drzwiami, za którymi znajdowało się wnętrze wypełnione po same brzegi książkami. Wyszorowana została nawet stojąca tuż przed budynkiem mała ławeczka, zachęcająca do chwilowego odpoczynku na niej, być może z jakąś interesującą lekturą zakupioną w sklepie i pogrążenia się w tak cudownym świecie pisanego słowa.

Dopiero kiedy zadowolona ze swojej pracy opadła na drewniane krzesło przy swoim mahoniowym biurku, nożem do korespondencji otworzyła list. Spodziewała się w nim takiej samej treści, co zawsze; zapytania o to, jak im się wiedzie, czy ludność miasteczka jest wciąż taka życzliwa, jak idzie sprzedaż książek oraz czy zamierzają wyruszyć latem w jakąś podróż.

Niestety nic z tego nie ujrzała, a krew w jej żyłach zamieniła się w długie lodowe rzeki paraliżujące całe ciało z wyjątkiem oczu, które raz za razem przeczesywały niewiarygodną treść.

Droga Panno Cousette,

jak Pani wie, od zawsze byłem bliskim przyjacielem Pani rodziny i żywię ogromny szacunek zarówno do Pani, jak i do Pani sióstr. Wiem, że czyni Pani wszystko, co w jej mocy, by utrzymać siebie i antykwariat, dlatego tak bardzo bolą mnie wieści, które muszę przekazać.

Przyjrzawszy się z dokładnością Pani finansom oraz temu, co Pani rodzice pozostawili Pani i Jej siostrom w spadku, muszę przyznać, że sytuacja drastycznie się zmieniła, a Pani dochody nie są wystarczające, by móc czerpać wiele korzyści z Pani działalności. Koszty utrzymania antykwariatu są znacznie większe niż przychody i obawiam się, że jeśli sytuacja się nie zmieni, będę zmuszony do poważnej konfrontacji z Panią i zaproponowania innych rozwiązań.

Radziłbym jednak Pani zastanowić się nad możliwością sprzedania domu, w tym również rodzinnej działalności. Choć może Panią martwić, że nie znajdzie pani kupca, mogę z przyjemnością powiadomić, że kupca już nawet znalazłem. Pan Gibbson jest osobą odpowiedzialną i szuka właśnie miejsca takiego jak Pani dom. Jest zdolny zaoferować Pani znacznie więcej niż rzeczywista wartość tej posiadłości ze względu na Pani smutną historię.

Mam nadzieję, że chociaż ta jedna rzecz Panią pociesza, i liczę na Pani szybką odpowiedź.

Uniżony sługa i przyjaciel rodziny
Seweryn Zalicki

Nerwowe stukanie zegara doprowadzało Charlene do białej gorączki, a jako osoba na co dzień całkowicie ułożona i pozbawiona tych wybuchowych emocji, zaczynała czuć wstręt do samej siebie.

Zacisnęła usta w wąską kreskę, siląc się na tak charakterystyczny dla niej spokój. Gorące łzy szczypały ją w oczy, dlatego zamknęła mocno powieki, odliczając cicho w głowie: _raz, dwa, trzy…_

_Jak on śmiał_ – zastanawiała się, odkładając list na biurko. Oświadczenie, że znalazł już kupca, było niemalże jak gwóźdź do trumny, który najwyraźniej zdecydował już wbić bez jej uprzedniego poinformowania. Wiedziała, że interes idzie nie najlepiej, a rodzące się wokół plotki tworzone przez sąsiadów nie ułatwiały jej życia. Jak radzili sobie jej rodzice z tym wszystkim? Dłonią odszukała mały kluczyk schowany pod butelką atramentu i zaczęła się nim bawić, obracając go między palcami.

Tutejsza ludność uważała, że to skandal, by dwudziestodwuletnia panna mieszkała sama z dwiema siostrami, bez żadnej ciotki czy upartego wujka pod dachem. Gdy tylko Charlene wkroczyła w dorosłość, zaczęła cieszyć się względami wielu młodzieńców z wioski, lecz zawsze wszystkim odmawiała, co spowodowało liczną krytykę ich zgorzkniałych matek. Bolało ją to, że tutejsi mieszkańcy tak szybko się od niej odwrócili, tym samym zamykając wiele sąsiedzkich drzwi. Siostry były skazane na siebie, dość szybko zdały sobie z tego sprawę. Raj, który ich rodzice odnaleźli, okazał się piekłem stworzonym przez ograniczonych ludzi, rozmawiających głównie na tematy kręcące się wokół prywatnego życia sióstr Cousette.

Nawet pomimo tego Charlene nie miała zamiaru rezygnować z domu. To był jej dom. Dokładnie pamiętała, jak dwanaście lat temu rodzice wraz z nią i maleńką wówczas Vienne dotarli na wyspę Alba, obiecując lepsze, spokojniejsze życie.

Już od pierwszego wejrzenia młode oczy Charlene zakochały się w wiosce Quimper, otoczonej wysokimi górami, lecz położonej na tyle blisko morza, że zaledwie po godzinie drogi w dół wzgórza można było się znaleźć na osłoniętej gęstą zielenią kamienistej plaży, z morzem równie turkusowym co ogon kolibra.

Niestety, tu już nawet nie chodziło o miejsce czy jej miłość do starego domu, lecz o to, jakie sekrety wykute darem jej rodziców skrywał. Sekrety stworzone po to, by zostały przekazane tylko tym, którzy naprawdę na to zasługiwali.

Podniosła się pospiesznie, czując, że ściany zaciskają się wokół niej z każdej ze stron, jakby próbowały zmiażdżyć ją w swoim wnętrzu. Wiedziała, że siostry wrócą później ze szkoły, dlatego szybko sięgnęła po skromny błękitny kapelusik pasujący do kompletu i klucze do budynku. Obróciła tabliczkę na drzwiach, ustawiając ją względem ulicy napisem „Zamknięte”, i opuściła antykwariat wyjątkowo wcześnie.

Na ulicach miasteczka codzienny poranny zgiełk wygasł, a skąpane w ciepłych promieniach słońca kamienne domy sprawiały wrażenie niezwykle przyjaznych. Piekarnia nieopodal, prowadzona przez starsze małżeństwo Dolaris, była jeszcze otwarta, a z jej wnętrza unosił się kuszący zapach świeżych wypieków. Nie zastanawiając się długo, Charlene ruszyła w jej stronę.

– Dzień dobry, panno Cousette. Cóż za radość panią widzieć! – powitała ją pani Dolaris, trzymająca w rękach blachę ze świeżymi czekoladowymi ciasteczkami.

– Dzień dobry, pani Dolaris. Jak pani dzień mija? – Podeszła do szklanej lady, spoglądając na pyszności. Nie była pewna, czy woli wyglądające smakowicie ptysie, małe kolorowe makaroniki, czy też może czekoladowe pralinki.

– Och, bywały lepsze dni, moja droga. – Sposępniała nagle i Charlene nie miała innego wyjścia, jak zapytać, co się stało. – To jeszcze nie dotarły do pani te straszne wieści? Wojna wisi w powietrzu, a na statkach naszych żołnierzy odnaleziono szpiega! Szpiega wysłanego przez samego króla z Rhossili! Nasi biedni chłopcy… Co prawda słyszałam, że ten niecny mężczyzna wpadł do wody i przepadł.

– To chyba dobrze, czyż nie, pani Dolaris?

– Oczywiście, że nie! Mógł przeżyć, a ich statek przepływał tak blisko naszej cudownej wyspy, że jego jeszcze żywe truchło mogło zostać tu przygnane prądem morskim. Zaiste dziwne, że pani nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji.

– Pani Dolaris, jestem pewna, że nikt nie przeżyłby takiej kąpieli w morzu. Myśli pani, że dlaczego bogowie podarowali nam nogi? Wody nie są nam przeznaczone i nigdy nie będą – powiedziała, czując nieprzyjemny posmak na języku. W głębi duszy modliła się, by mężczyźnie nic się nie stało, a nieprzyjemne wspomnienie dotknęło wciąż niezagojonej rany. Zdaniem Charlene nie było gorszej śmierci niż ta poniesiona na pełnym morzu. Z daleka od ojczyzny, od lądu, od swoich bliskich. Czasem przetransportowanie ciał było tak kosztowne i trudne, że ich bliscy musieli spotykać się przy pustym grobie, tak jak to było w przypadku sióstr Cousette.

– Obyś miała racja. Życzę śmierci wszystkim Rhossilijczykom!

Charlene zmarszczyła się, słysząc tak oburzający komentarz. Słowa cisnęły się jej na usta, lecz zasznurowała je starannie. Miała nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Ponad wszystko. Brakowało jej tylko, by uraziła ostatnią osobę w całej wiosce, która znosiła jej towarzystwo.

Wskazała więc pośpiesznie na dużą bezę wypełnioną migdałowym kremem.

– Dziękuję uprzejmie – rzekła Charlene, otrzymując od piekarki papierowy worek z bezą.

– Ależ nie ma za co. Miłego dnia!

Zwróciła się w dół ulicy, a jej eleganckie obcasy wystukiwały monotonny rytm na kamiennej ścieżce. Nawet stąd była w stanie dostrzec białe fasady okazałej rezydencji najbogatszej rodziny w całym Quimper. Charlene nigdy nie przepadała za jej właścicielami, których uważała za aroganckich, nadąsanych i egoistycznych. Chwalili się swoim bogactwem na prawo i lewo, zupełnie jakby cała wyspa należała do nich. Jako nieliczni z całego miasteczka posiadali lśniące samochody, które Charlene postrzegała jako zbyt głośne i niebezpieczne na górskich drogach, nie mówiąc o smudze dymu, jaką pozostawiał po sobie nowoczesny silnik.

Skierowała się czym prędzej w dół urwistej ścieżki, która prowadziła wprost na maleńką, ukrytą przed cudzym okiem plażę.

Potrzebowała chwili, by pomyśleć, znaleźć rozwiązanie na wyjście z niewygodnej sytuacji. Zawsze mogła wziąć kredyt, lecz nawet nie chciała myśleć o tak przykrym rozwiązaniu. Pozostawiła tę opcję jako ostatnią na liście rzeczy do zrobienia.

W oddali słychać było uderzanie morskich fal o kamienisty brzeg. Wsłuchała się w ten melodyjny dźwięk, podpierając się sporadycznie o korę wychylających się z ziemi wiecznie zielonych dębów, by nie poślizgnąć się na żwirowatej powierzchni. Wokół rozchodził się przyjemny zapach cytrusów, soli morskiej i pistacji.

Po kolejnych trzydziestu minutach spaceru dotarła na plażę. Wciąż na nowo zaskakiwało ją to, jaki lazurowy odcień przybierała woda oraz w jaki sposób promienie słońca łamały swoje światło na tej idealnej powierzchni. Jej rytm przerywały tylko cztery kołyszące się łódki, przywiązane pewnie do przygotowanych drewnianych pali. Jedna z tych łodzi należała do jej ojca, w tym również do niej. _Zawsze mogę ją sprzedać_ – pomyślała smętnie.

Zdjęła buty i zanurzyła stopy w zaskakująco ciepłej wodzie. Piana morska pieściła jej nagie łydki. Uśmiechnęła się szeroko, czerpiąc siłę z tej chwili.

W tym momencie była pewna, że da sobie radę ze wszystkim. Cokolwiek by to było.

Rozpoczęła wędrówkę wzdłuż zatoki. Ostatnimi laty rzadko tu przychodziła, gdyż była zbyt zajęta pracą oraz opieką nad młodszymi siostrami. Przysiadła na jednym z wyrzeźbionych przez wodę białych kamieni i rozpakowała bezę. Przypomniała sobie jak przez mgłę żartobliwe komentarze swojej matki, że najlepszym lekarstwem na wszelkie żale jest cukier.

Czas mijał, słońce rozpoczęło wolną wędrówkę, by uciec za horyzont. Charlene nie pamiętała, kiedy ostatni raz obserwowała zachód słońca z tego miejsca. Podejrzewała, że było to jeszcze za życia jej rodziców. Tak, z całą pewnością. Ta myśl ją przygnębiła. Minęło już sześć lat od momentu, kiedy cały jej świat wywrócił się do góry nogami, a ona sama zapomniała, jak wygląda życie.

Morska bryza muskała jej policzek, bawiła się włosami. Coś dotknęło jej nagiej stopy.

Zerknęła na ziemię i podniosła marynarską czapkę, przyglądając się jej z ciekawością. Sól pozostawiła na czarnym aksamicie białe wzory.

Co tu jednak robiła czapka marynarska?

Podniosła się z kamienia niczym kierowana jakąś magiczną mocą, by po chwili przeciskać się przez najwęższy kawałek plaży i próbować przedrzeć się na drugą stronę. Wysokie zwaliste skały zasłaniały jej widok.

Zatrzymała się jak oparzona, dostrzegłszy czyjąś nieprzytomną sylwetkę wyplutą przez morze i pozostawioną u wzgórka najdalszej części wybrzeża. Ruszyła biegiem, porzucając po drodze pantofle i marynarską czapkę, którą zaraz porwał morski prąd. Wiatr szarpnął jej spódnicą.

Opadła na kolana tuż przy nieprzytomnym mężczyźnie.

– Proszę pana? – Spróbowała go ocucić, lecz nieznajomy nie odpowiadał. Złapała mężczyznę za szerokie barki, by wyciągnąć resztę jego ciała z wody. Na widok czerwonej smugi pozostawianej na płaskich kamieniach zbladła. Był ranny.

Udało się jej go odwrócić, mocząc przy okazji słoną wodą sukienkę aż po biodra. Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, próbując zbudzić rannego. Zbadała jego puls i choć był słaby, wiedziała, że mężczyzna żyje. Jego niegdyś elegancka czarna kurtka była podarta, a na koszuli pod spodem widniały czerwone plamy. Z rany na prawym boku ciekła krew. Doświadczenie Charlene podpowiedziało jej, że przynajmniej miał mniejszą szansę na zakażenie, gdyż sól porządnie obmyła ranę… O ile nie była to rana postrzałowa, a sama kula wciąż mogła tkwić wewnątrz.

Rozejrzała się dookoła, lecz aż za dobrze wiedziała, że mieszkańcy miasteczka zbyt rzadko tu schodzili. Musiała dać sobie radę sama.

Dopiero po chwili przypomniała sobie słowa piekarki. Mężczyzna nie przypominał jej nikogo znajomego. Mógł być to zagubiony rybak, którego morskie fale wyrzucił na brzeg, czy też słyszany z plotek szpieg.

Charlene była jednak pewna jednego – odnalazła go żywego, a pozostawienie go tutaj na pastwę losu byłoby równoznaczne z tym, że pozwoliła mu zginąć. Do tego nie mogła dopuścić. Złamałaby wszelkie prawa.

Szarpnęła za jego ciało, ciągnąc je w górę. Pot przysłaniał jej widoczność, strach ścisnął żołądek, a małe kamyczki zaczynały niezwykle zawadzać. _Zapomniałam swoich butów_ – pomyślała z żalem.

– Niech się pan nie martwi. Pomogę panu – powiedziała, zupełnie jakby mógł ją usłyszeć. Udało się jej przerzucić jego ramię przez własny kark i nieco unieść ciało rannego.

Sapnęła pod jego ciężarem, lecz w jej niebiesko-zielonych oczach pojawiła się silna determinacja.

– Nie pozwolę panu zginąć. Przynajmniej nie wtedy, kiedy ja jestem obok.

Zdawało się jej, że usłyszała jego słaby szept. Zignorowała głosy wyobraźni i rozpoczęła wędrówkę wzdłuż zbocza. Kierowała się ku najdzikszej część lasu, lecz równocześnie najkrótszej, tak by przypadkiem żaden z mieszkańców jej nie zauważył.

***

Lynette obudziła się, gdy usłyszała hałas w korytarzu. Urwany głos. Jęk.

Przetarła zmęczone oczy, ziewnęła głośno i w samej koszuli nocnej i bez bucików poszła w stronę odgłosów. Zdawało się, że dobiegają od podnóża schodów.

Zerknęła na zamknięte pokoje sypialniane Vi i Char.

– Halo? – krzyknęła w majaczącą w dole ciemność.

– Lynette? To ty, kochanie? – Usłyszała zdyszany głos Charlene. Zmarszczyła brwi, ale kierowana ciekawością ruszyła na dół.

Jej najstarsza z sióstr ledwo trzymała się na nogach, z nieprzytomnym ciałem przerzuconym przez barki. Lynette zbladła, łapiąc się nerwowo za szyję.

– Kim on jest? – zapytała.

– Zawołaj Vi! Musimy mu pomóc, bo wykrwawi mi się tu na śmierć. No idź!

Posłusznie posłuchała i już biegła w stronę pokoju Vienne, która jeszcze przekręcała się z boku na bok.

– Co się dzieje? Skąd tyle hałasu? – syknęła bardzo w swoim stylu. Lynette wskoczyła na jej łóżko, podskakując na tyle mocno, by dobudzić siostrę.

– Charlene przyprowadziła jakiegoś pana.

– Pana? Tutaj? W środku nocy? Oszalała?

Lynette posłała siostrze zdenerwowany uśmiech. Nie lubiła, gdy ta się tak unosiła. Wszystko wtedy zaczynało ją boleć – od głowy po nogi. Vienne miała bardzo dużo złej energii.

– Czekają przy schodach. Mamy pomóc.

Vienne jęknęła głośno, ale wyszła posłusznie z łóżka i już po chwili obydwie stały w koszulach nocnych, bez bucików, przyglądając się Charlene z niepokojem.

– Vi, weź go za wolne ramię! – rozkazała. Mężczyzna wydał dziwny odgłos, jakby w gorączce bólu. – Lynette, otwórz drzwi do sypialni rodziców.

– Nie ma mowy, byś go tam wsadziła! – stęknęła Vienne.

Lynette posłuchała Charlene i już biegła znowu na górę. Nie słyszała dalszej konwersacji sióstr. Otworzyła drzwi, czując gęsią skórkę wstępującą na ramiona. Tych drzwi nikt nie otwierał od wielu lat. Równie prędko pobiegła do stoliczka. Pamiętała, że stała tam kiedyś lampka. Pospiesznie ją zapaliła. Każdy cień budził jej lęk, każde stęknięcie drewna pod stopami.

Ulga w jej oczach, gdy Charlene wraz z Vienne i nieznajomym stanęli już w progu, była równie jasna, co księżycowy blask.

– Pomóż mi go położyć na łóżku – wydała kolejne polecenie Charlene. Lynette pobiegła obok, by zdjąć narzutę łóżka i strzepać grudki kurzu, który sprowokowany wzbił się w powietrze.

Mężczyzna głośno jęknął w agonii.

– Lyn, zagotuj wodę, następnie przynieś z mojego pokoju sprzęt do szycia.

Posłuchała równie grzecznie. Pobiegła do kuchni, w pośpiechu nastawiła czajnik. W pokoju Charlene jak zwykle panował porządek, więc bez trudu tuż obok toaletki odnalazła małą skrzynkę z zestawem nici, igieł i noży.

Gdy wróciła do pozostałych, Charlene podziękowała jej skinieniem głowy. Vienne była wyjątkowo blada, rozglądała się po dawnej sypialni rodziców. Lynette podeszła do niej i złapała ją za dłoń. Siostry splotły palce, obserwując pracującą w najwyższym skupieniu Charlene, która rozpoczęła od zdzierania ubrudzonej krwią i solą morską tkaniny. Mężczyzna miał poważną ranę po prawej stronie i nawet Lynette, która nigdy wcześniej nie widziała takiej ilości krwi, wiedziała, że to nie oznacza nic dobrego.

– Dałabyś radę go dotknąć? – zapytała szeptem Vienne, tak by Charlene ich nie usłyszała.

– Charlene by się to nie spodobało. Zabroniła mi…

– Charlene jest zajęta czymś innym – syknęła cicho Vi, pchając Lyn do przodu.

Najmłodsza z sióstr ze strachem spojrzała na Vienne, której stalowy wzrok sprawiał fizyczny ból. Charlene wydawała się całkowicie pochłonięta swoim zadaniem. Lynette na palcach przemknęła koło łóżka i uklęknęła nisko, zrównując się głową z linią materaca. Wolna ręka mężczyzny zwisała z jego powierzchni. Raz jeszcze zerknęła na siostrę, która obserwowała ją z ciasno zasznurowanymi ustami, jakby mówiła: „No dalej!”.

Zacisnęła na jego zimnych palcach swoje.

Nagły skurcz przeszedł jej ciało, jak zawsze gdy bez rękawiczek dotykała kogoś, kto nie należał do rodziny. Już po chwili bodźce zaczęły napływać na jej zmysły: zapach soli, morski wiatr, odgłos wystrzału, a następnie zimno. Przenikliwe, pochłaniające wszystko zimno.

Drgnęła, nie wiedząc, w czym ta wizja może pomóc.

Wypuściła pospiesznie męską dłoń, czując się stokrotnie bardziej zmęczona niż wcześniej.

– Ręczniki, czyste ręczniki i więcej ciepłej wody. I bandaże – poprosiła Charlene, nie podnosząc głowy.

Lynette ze smutkiem zerknęła na Vienne, przekazując jej w ten sposób, że wizja nie zawierała żadnej przydatnej informacji. Pobiegła więc po ręczniki, bandaże i ciepłą wodę, próbując się pozbyć przenikliwego zimna, które weszło w jej żyły, w głowę, jakby sama tonęła i nie wiedziała, w którą stronę płynąć, by ponownie nabrać w płuca powietrza.

Gdy wróciła, mężczyzna był do pasa zasłonięty ciepłym kocem, a Charlene kończyła zszywanie rany. Wydawała się wyczerpana. Nikt nie musiał mówić głośno, co by się stało z Charlene, gdyby pozwoliła mu umrzeć. Zabrała miskę z zabarwioną na czerwono wodą. Vienne wciąż stała podparta o ścianę, mrużąc groźnie oczy, jakby obawiała się, że nieznajomy zaraz się podniesie i zrobi im krzywdę.

– Jestem głodna… – szepnęła do niej Lynette. Wyjątkowo jasne, zielone oczy siostry spojrzały wprost na nią. Vienne westchnęła, choć było to dobre westchnienie. Jedno z tych, które wydawała, gdy przegrywała swoją wewnętrzną walkę.

– Masz ochotę na kanapkę z tuńczykiem?

– Może być.

– Char, chcesz coś do zjedzenia? Jesteś blada – zapytała również starszą siostrę.

Charlene podniosła zmęczony wzrok i słabo się uśmiechnęła.

– Herbatę. I kanapkę. Tylko nie z tuńczykiem. Na samą myśl o zjedzeniu teraz ryby jest mi niedobrze. – Jęknęła cierpiętniczo.

Vienne chwyciła Lynette za dłoń i poprowadziła ją wzdłuż ciemnego korytarza, kierując się na schody i ku kuchni. Zapaliła światło.

Lynette usiadła na drewnianym krześle z obeschniętą farbą odpadającą małymi płatami, przyglądając się Vienne szykującej kolację.

– Jesteś zła.

– Zdegustowana – odparła stanowczo.

– Nie gniewaj się na Char. Robi, co może.

– Wiem, Lyn. Nie przejmuj się mną. Przejdzie mi. Co widziałaś, jak go dotknęłaś?

– Nic. Morze. Czułam smak soli. Zimno.

Vienne podniosła wzrok, wbijając go ostrożnie w siostrę. Było między nimi sześć lat różnicy, a Lynette zdawało się, że to całe wieki.

– Mam nadzieję, że Charlene wie, co robi – powiedziała w końcu, stawiając przed Lynette talerz z grubą kanapką. Młodsza z dziewczynek ugryzła kawałek. Chleb był już suchy, ale mimo wszystko żołądek nie zaprotestował.

– Ona zawsze wie, co robi.

Vienne usiadła na krześle naprzeciwko i również ugryzła swoją porcję, krzywiąc się odrobinę.

– Obyś miała rację, Lyn.

Czekały niemalże do świtu, nim Charlene zeszła do kuchni, ledwo trzymając się na nogach. Jej ręce były zaróżowione, jakby źle domyła resztki krwi, a policzek wieńczyła czerwona smuga. Strój nadawał się już tylko do śmieci. Opadła ciężko na krześle, ukrywając twarz w dłoniach.

– Jak się czujesz? – zapytała z niezwykłą troską Vienne.

– Źle…

– Obudził się?

– Nie.

– Kim jest?

– Nie wiem.

– Długo zostanie? – drążyła Vienne.

– Nie sądzę.

Lynette przeskakiwała wzrokiem z siostry na siostrę, sama czując się bardzo zmęczona. Odchrząknęła niezręcznie, wyczuwając rosnące napięcie między nimi.

– Nie musicie iść jutro do szkoły. Zaraz napiszę telegram do dyrektor placówki, w którym postaram się wyjaśnić jakoś waszą nieobecność. Będę was tutaj potrzebować – odezwała się cicho Charlene po dłuższej chwili.

Vienne uśmiechnęła się szeroko.

– Cudownie! – Klasnęła w dłonie, podniosła się ze swojego miejsca i pobiegła od razu do sypialni.

Siostry przez chwilę wpatrywały się w plecy ginącej na schodach Vienne, gdzie jeszcze. To z nią Charlene miała najwięcej problemów i nie mogła pozbyć się uczucia, że ją zawiodła. Nie wiedziała, kiedy dokładnie oraz jak to naprawić, a te wszystkie myśli od wielu miesięcy spędząły jej sen z powiek.

– Przepraszam. – Tym wypowiedzianym cicho słowem Charlene zaskoczyła Lynette.

– Nie martw się Char, jutro będzie lepiej. – Uśmiechnęła się ciepło, mając nadzieję, że ten gest rozraduje najstarszą z sióstr, lecz tak nie było. Wiedziała, że w tych zmęczonych oczach kryje się znacznie więcej niż ten nieznajomy w sypialni ich rodziców. Nie powiedziała jednak nic więcej, tylko skierowała się do własnej sypialni.ROZDZIAŁ 3

Gorączka trawiła jego ciało. Obudził się, dysząc ciężko. Pot perlił się na rozpalonym czole. Wspomnienia atakowały jego myśli niczym spadające bomby. Próbował się poruszyć, lecz ból przechodzący przez całe ciało powalił go na powrót na miękkie łóżko. Gdzieś zniknęło jego odzienie. Białe płótno owijające go od bioder w górę przewiązano przez ramię. Czuł na języku słony smak morza i metaliczną nutę krwi.

Rozejrzał się dookoła spanikowanym wzrokiem.

W pokoju panował półmrok, a do jego nozdrzy wdarł się dziwny, nieco zatęchły różany zapach, tak całkowicie niepodobny do aromatu morskiej soli, który towarzyszył mu przez ostatnie długie miesiące. Przejechał wzrokiem po ścianach o jasnym odcieniu, koronkowych kotarach przy oknach i wysuszonych kwiatach na parapecie. Z kątów przyglądały mu się z ciekawością pająki, jakby zaskoczone wizytą ludzkiej istoty w tym pomieszczeniu po latach zapomnienia.

_Jeśli to miało być piekło, sami bogowie ze mnie zadrwili_ – pomyślał sceptycznie. Udało mu się podciągnąć do pozycji siedzącej. Obok, na stoliczku nocnym dostrzegł szklankę z wodą. Natychmiast wypił wszystko łapczywie, niczym wysuszony biedak po latach spędzonych na pustyni, płucząc nieprzyjemny smak reminiscencji.

Musiał stąd uciec. Gdziekolwiek był i ktokolwiek przejawił uprzejmość opatrzenia jego ran, powinien czym prędzej zniknąć. Nim go odnajdą. Nim dokończą to, co zaczęli.

Udało mu się wyciągnąć długie nogi i zawisł na granicy łóżka. Rana piekła. Wciągnął sykiem powietrze przez nos, łapiąc się za postrzelone miejsce.

Jeszcze nigdy nikomu nie udało się go oszukać, a tym bardziej postrzelić. Przeklinał sam siebie za ten wypadek. To był jego błąd. Elian dał się kupić. Jego właśni ludzie go sprzedali.

Zaklął siarczyście pod nosem, a chwilę później w powietrzu rozniósł się odgłos jego westchnienia. Słyszał uderzenia własnego serca. Szaleńcy pęd, który rozrywał mu klatkę piersiową. Za nic nie podobała mu się ta sytuacja. Krew głośno szumiała w uszach.

Udało mu się stanąć na nogach. Każdy z jego mięśni był napięty do granic możliwości. Potrzebował czegoś do ubrania. Dostrzegł leżący na łóżku szlafrok, który natychmiast na siebie zarzucił. Był miękki, ale pachniał stęchlizną, jakby minęły wieki od chwili, kiedy jego właściciel ostatni raz miał go na sobie. Podszedł do okna i wyjrzał na puste ulice jakiegoś miasteczka. W ciemności ledwo dostrzegał detale. Jednak najbardziej skupił się na wyłaniającym się ponad miastem widoku gór. Jak do cholery znalazł się w górach?

Złapał za metalową klamkę, aby otworzyć okno. Nie miał jednak wystarczająco siły, by to uczynić. Ktoś specjalnie musiał je zaryglować, żeby nie uciekł. Szarpnął po raz kolejny. Ani drgnęło. Po drugiej stronie pomieszczenia były drzwi, jednak nie wiedział, co czai się za nimi ani ilu żołnierzy mogło się tu znajdować. Nie marzyła mu się kulka w głowę za nieposłuszeństwo bądź próbę ucieczki.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: