Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Dzienniki 1913–1945. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
22 grudnia 2025
49,00
4900 pkt
punktów Virtualo

Dzienniki 1913–1945. Tom 1 - ebook

Dzienniki Jadwigi Beaupré w tym tomie obejmują lata 1913–1945

Kraków, początek XX wieku, porządna inteligencka rodzina o tradycjach niepodległościowych – w takich warunkach dorasta Jadwiga Beaupré. Szuka swojej drogi życiowej, próbuje rozumieć świat i miejsce w nim kobiety urodzonej na przełomie epok. Choć początkowo wydaje się jej, że ma przed sobą jedynie tradycyjną drogę „panny z dobrego domu”, ostatecznie decyduje postawić na siebie. Zaczyna studia, a medycyna staje się jej życiową służbą dla drugiego człowieka. Tom 1 zawiera niepublikowane zdjęcia ze zbiorów rodzinnych.

Stworzyć sobie cel! To moja idée fixe.

Ale jaki, na litość boską? Dać szczęście mężowi – dobrze, ale na Hausfrau nie mam zacięcia, a dla niego, zdaje się, byłoby szczęściem, gdybym od rana do wieczora goniła, ścierała kurze z szaf i pieców, zamiatała, pilnowała służącej, a w wolnych chwilach cerowała jego skarpetki. […] Ale ja nie mogę!!! Pomijam już moje lenistwo, bo staram się je pokonywać i nie próżnuję ani chwili, ale […] muszę mieć jakiś, choć trochę wyższy, cel, muszę czegoś gorąco pragnąć i do czegoś dążyć.
Kraków, 26 listopada 1921, sobota

Taki atak tęsknoty za Warszawą miałam wczoraj […] i nagle pomyślałam, że barwne i ruchliwe ulice warszawskie nie istnieją, że całe nasze życie z tamtych czasów znikło jak senny miraż; że ludzie rozproszeni i wymordowani, że tych ulic nie ma, tylko gruzy i popalone szkielety domów. To wszystko takie bolesne i takie okropne. Trudno nie rozpaczać. Ale nie wolno dopuszczać tych myśli. Musimy być twarde.

Byłam przed paru dniami w rentgenie. Różnokolorowy zespół lekarski – rentgenolog Włoch z brodą, z którym rozmawiałam po francusku, nasz sznaps, rentgenolog Polak i ja. Zbieranina z różnych końców Europy uprzytomniła mi żywo straszliwy nonsens wojny. Zagnać tylu młodych i zdrowych ludzi, ogrodzić drutami i kazać im tu bezczynnie siedzieć – z dala od kraju, od bliskich, od użytecznej pracy. Żeby z wolna niszczeli psychicznie i fizycznie.
Obóz jeniecki Zeithain, 22 grudnia 1944, piątek

Jadwiga Beaupré, Dzienniki

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67820-55-4
Rozmiar pliku: 7,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

W dziennikach pisanych przez Jadwigę Beaupré siedem dekad – od dzieciństwa – Jej życie prywatne przeplata się z działalnością publiczną, a wrażliwość osobista i wnikliwa obserwacja najbliższego Jej świata z wydarzeniami o wielkiej wadze historycznej. Tom pierwszy obejmuje okres od 1913 roku do końca II wojny światowej i jest unikalnym, bardzo osobistym spojrzeniem, zarówno w wymiarze jednostkowej autobiografii, jak i świadectwa przemian społecznych i kulturowych, jakie przechodziło polskie społeczeństwo w pierwszej połowie XX wieku. Jadwiga Beaupré dorastała w kraju podzielonym między trzy zabory i zaczęła prowadzić zapiski, gdy Polska nie istniała na mapie Europy. Jej dzieciństwo upływało w cieniu obcych języków, urzędów i cudzej władzy, ale także w atmosferze cichej, domowej walki Jej rodziców o zachowanie polskości.

Kiedy w 1914 roku wybuchła I wojna światowa i mężczyźni poszli na front, kobiety, obok dotychczasowych obowiązków, podejmowały się działalności zawodowej. Często po raz pierwszy w życiu czuły, że ich praca i odwaga mają znaczenie publiczne. Gdy w 1918 roku Polska odzyskała niepodległość, to właśnie te kobiety – doświadczone przez wojnę, zahartowane – witały wolność jako obywatelki nowego państwa. W tym samym roku Polki po raz pierwszy otrzymały prawa wyborcze, wcześniej niż wiele kobiet w Europie Zachodniej. Wreszcie mogły poczuć, że ich głos się liczy. Jednak mimo poprawy statusu kobiet w życiu publicznym, codzienność wciąż wymagała od nich ogromnego poświęcenia, a oczekiwania wobec „dobrej żony” i „matki Polki” nie zniknęły z dnia na dzień. I choć zaczynały się wówczas wzmacniać nowe prądy: emancypacja, akceptacja dla pracy zawodowej kobiet, prawo do nauki, to w zaciszu domowym często panowała jeszcze surowa dyscyplina, a los dziewcząt był z góry określony – miały zostać paniami domu, poświęcić się rodzinie.

Jadwiga Beaupré (z domu Klemensiewicz) miała szczęście dorastać w domu nieuznającym tych sztywnych reguł społecznych. Pochodziła z rodziny o ugruntowanych tradycjach liberalnych i intelektualnych. Jej ojciec, Zygmunt Klemensiewicz, był lekarzem, działaczem społecznym i politycznym – postacią przejawiającą znaczną aktywność nie tylko w Krakowie, ale i na arenie ogólnokrajowej. Matka, Jadwiga z Sikorskich Klemensiewiczowa, była jedną z pierwszych kobiet studentek Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jej wykształcenie medyczne, decyzja o budowaniu drogi zawodowej i tworzeniu miejsc pracy dla kobiet w Krakowie, stanowią istotne tło dla późniejszych wyborów córki.

Ta mieszanka dążeń emancypacyjnych, wolnomyślicielskiej ciekawości i poczucia odpowiedzialności społecznej kształtowała postawę dojrzewającej Jadwigi. Z pełnej wigoru dziewczyny kochającej zabawę stała się ambitną, wytrwałą, kierującą się ideałami i honorem lekarką odpowiedzialną za innych, o silnym poczuciu obowiązku i zdolnościach organizacyjnych. W wieku 18 lat napisała w swoim dzienniku: „Jestem stworzona po to, by kochać. Bez kochania nigdy nic w życiu nie zdziałam”. I wydaje się, że właśnie to uczucie, pojmowane przez Nią już jako dojrzałą osobę altruistycznie, stanowiło Jej siłę napędową – w medycynie i służbie drugiemu człowiekowi Jadwiga Beaupré odnalazła swój sens istnienia.

*

Dzienniki Jadwigi Beaupré stanowią najistotniejszą część kolekcji rodziny Beaupré przekazanej Fundacji Ośrodka KARTA przez potomków Autorki na przełomie lat 2023–24. W zasób kolekcji wchodzą materiały obejmujące okres od 1860 do 1998 roku: 44 686 stron dokumentacji aktowej i 4909 fotografii w postaci odbitek, negatywów, pozytywów, szklanych negatywów i dagerotypów. Dzienniki Jadwiga prowadziła od 1910 do 1984 roku, czyli do śmierci, z różną intensywnością. Początkowo pisała nieregularnie, czasem z kilkumiesięczną bądź kilkuletnią przerwą, a od lat 50. zapisy były już codzienne. Dzienniki obejmują łącznie 51 zachowanych zeszytów – około 8600 stron rękopisu.

Z całości dokonano wyboru fragmentów, podzielonych na dwa tomy: pierwszy z lat 1913–45 i drugi z okresu 1945–84. Wybrane fragmenty zawierają wszystkie zapisy odnoszące się do najistotniejszych wątków życia osobistego i zawodowego Autorki, dotykające spraw historycznych, politycznych, społecznych i obserwacji otaczającego świata, najbardziej wyrazistych dla epoki współczesnej Autorce.

W tekście dokonano niezbędnych poprawek interpunkcyjnych oraz redakcyjnych, została uwspółcześniona pisownia. Rozwinięto skróty występujące w tekście, w przypadku osób, których imię czy nazwisko zostało napisane skrótem lub inicjałem – podano pełną wersję. Dzienniki uzupełniono przypisami bibliograficznymi i rzeczowymi. W obrębie cytowanego fragmentu zaznaczono wszystkie skróty wewnętrzne, natomiast pominięto znak opuszczenia zarówno na początku, jak i końcu zapisu. Nawiasy kwadratowe pochodzą od redakcji, a okrągłe od Autorki.

Swietłana RudowiczDZIECIŃSTWO

7 czerwca 1913, sobota

Leżę w łóżku . Tatuś¹, żeby mi się nie nudziło ciągle leżeć bez wstawania i prawie żadnego ruchu, zapisał mnie do czytelni i co dzień mi przynosi w południe nowe książki, a przeczytane zabiera. Wczoraj zrobił mi niespodziankę, bo wziął od razu dwie i w nocy położył mi je przy łóżku. Były to _Królowa morza_ i pierwszy tom _Piętnastoletniego kapitana_ .

Nie wiem, co pisać, a tak przyjemnie pisać. Postanowiłam teraz zacząć prawdziwie pisać pamiętnik. Wszystko w porządku: najprzód moje imię, gdzie mieszkam i tak dalej. Nazywam się Jadwiga Klemensiewiczówna, mam 11 lat, wzrost średni, włosy i oczy czarne. Jedni mówią, żem ładna, drudzy – żem dosyć ładna, inni wreszcie, jak siostry i zdaje się mama² – nic pięknego. Mam dwie siostry. Starsza ode mnie jest prześliczna, ma oczy błękitne, włosy... chyba takie średnio-blond. Jest wyższa od mamusi, gdy się złości – jest jakby pokraka, gdy jest wesoła – jest również śliczna. Nazywa się Hela, Helica, Helura, Helusia, Heluśka, a my z Hanką nazywamy ją Helą, Hanka w złości Helicą i Helurą, tatuś Heluśką, mama – Helusią³. Dotychczas, a pewno już i na zawsze, najmłodsza jest sześcioletnia Hanka⁴. Ma jasne włosy i ciemne oczy, jest też bardzo ładna, tylko bardzo niegrzeczna dla mamusi, służącej i nas dwóch.

Mnie w domu nazywają Jadwisieńką, Jadwiśką, a najczęściej Maćkiem.

Teraz drugie śniadanie, więc... przerwa.

11 lutego 1914, środa

Dawniej już prowadziłam dzienniczek blisko przez cały rok. Ten to dalszy ciąg tamtego dziennika.

Hela jest stałą pensjonarką na pensji u cioci Jadzi⁵ w Warszawie. Ja trzeci dziś dzień leżę w łóżku. Była właściwie przerwa, bo w sobotę nie byłam w szkole, w niedzielę się ubrałam, w poniedziałek byłam w szkole, ale poszłam o 9.00, nie o 8.00, jak powinnam iść. We wtorek nie byłam, dziś środa – też nie, i nie wiem, czy jutro pójdę. Zaziębiłam się bardzo silnie i mam bronchit. Kaszel i katar mnie męczą, ale to przecież nic strasznego ani niebezpiecznego. Niedługo się skończy i pójdę do szkoły.

Nie mam, doprawdy, co pisać dzisiaj. Już będzie może 18.00. Ale nie wiem, co pisać. A właściwie wiem. Otóż zaszły nowe wypadki, jeden bardzo smutny: ojciec mojej mamusi, dziadzio Sikorski⁶ umarł na skrzep arterii. Mamusia chodzi w ciężkiej żałobie, w welonie. Przyjechała zupełnie nagle. Gdym weszła do kuchni (bo prosto tam przyjechała z kolei), to po prostu zgłupiałam. Można sobie wystawić, jakie miny zrobiłyśmy obie z Hanką, gdy spostrzegłyśmy, że mamusia wkłada czarny, krepą obszyty kapelusz z długim krepowym welonem. Dziadzio umarł podczas Wszystkich Świętych. Chwała Bogu, że mamusia była wtenczas w Warszawie, bo pojechała odwiedzić Helę. Już o tym pisać nie będę, o ile możność – wcale, bo gdyby mamusia znalazła kiedy ten zeszyt, to może byłoby jej przykro.

Drugi wypadek to śmierć pana Brunera⁷, ojca mojej koleżanki i dawnego znajomego mojej mamusi. Umarł dwa dni po zachorowaniu na nieuleczalne dotąd (przynajmniej tak mi się zdaje) zapalenie otrzewnej i skręt kiszek. Wanda śmieje się i dokazuje tak samo, jak przedtem. Tak samo i pani Brunerowa; ona tak wygląda, że gdyby nie żałoba, to nikt by nie powiedział, że straciła męża.

22 lutego, niedziela

Miałam się stać od poniedziałku bardzo porządna, ale to nie warto⁸. Za tydzień 1 marca. Od pierwszego zawsze lepiej zaczynać coś porządnego. Podobno się lepiej powiedzie.

1 marca, niedziela

Muszę posprzątać na biurku. Ale wpierw owinę moje książki i zeszyty w niebieski papier. Potem na czystym biurku będę odrabiać lekcje. Aż miło mi pomyśleć o tym, jak moje biurko, szuflady, kasetka i etażerka będą wyglądały.

2 marca, poniedziałek

Może ja będę rzeczywiście porządniejsza? Już sobie urządziłam śliczny, mały kącik w jadalni. Doskonale tak sobie pisać u siebie przy porządnym biureczku, siedząc na wygodnym fotelu.

W moim pokoiku jest tak: biurko, przy nim obszerny wygodny fotel, z boku etażerka. Na dolnej półce książki używane dawniej, moje i Heline na wyższej używane obecnie. I tu jest porządek. Na dnie półeczki leży atlas i zeszyt geograficzny, po lewej stronie książki, po prawej zeszyt, a w środku preparatki⁹, linijki, piórniki i tym podobne drobiazgi.

3 września, czwartek

Musiałam zacząć pisać, bo wprost tęskniłam za jakimś kawałkiem papieru, na którym bym mogła pisać moje myśli, wspomnienia i tak dalej.

Wakacje moje wcale nie były wesołe. Z samego początku nudziłam się szalenie, a gdym to mamusi powiedziała, to zaczęła nas obie z Helą uczyć geometrii. To nam zabierało trochę czasu, ale poza tym nudziłyśmy się na nowo. Później, gdyśmy z tatusiem nauczyli Helę jeździć na rowerze (ja już dawniej całkiem dobrze umiałam i jeździłam z tatuśkiem na wycieczki), tośmy jeździli we trójkę na dalsze wycieczki lub spacery. I to nam dużo czasu zajęło.

Lecz przyszły takie chwile, żeśmy przestały się uczyć i jeździć, bo oto Serbowie zamordowali arcyksięcia, następcę tronu austriackiego Franciszka Ferdynanda¹⁰. Z tego powodu powstały różne zaburzenia w Austrii i w Serbii, wskutek czego Serbia Austrii wypowiedziała wojnę. Potem Austria Rosji, Niemcy – Francji, Japonia – Niemcom, Anglia – Niemcom, Czarnogóra – Austrii, Czarnogóra – Niemcom, Anglia – Austrii, Belgia – Niemcom, Rosja – Niemcom i tak dalej.

Wybuchła więc wielka europejska wojna, jakiej świat nigdy nie widział. Rozumie się, że tatuś zaraz poszedł do „Strzelca”¹¹ i szedł jako komendant taboru do Kielc . Jutro rano idziemy na rewię strzelców!

14 września, wtorek

Szkoła już się zaczęła dość dawno, a ja również dawno nie pisałam, bo nie miałam czasu. Mamusia uczy nas francuskiego. Pan Tyran.¹² jest naszym gospodarzem klasy w zastępstwie pani Młodowskiej¹³ . Ale Halszka dziś mi powiedziała, że po południu będzie pożegnanie i KONIEC SZKOŁY.

25 października, niedziela

Szkoła u pani Ramułtowej¹⁴ już się skończyła 14 września, a teraz pani Helena Szaferówna¹⁵ założyła komplety gimnazjalne od 8 października i do tej chwili trwają bez przerwy.

Ponieważ teraz mam czas, bo lekcji już się nauczyłam, a jest dziś niedziela, więc piszę sobie trochę. U nas w szkole jest bardzo mało uczniów i nauczycieli. W klasie jest nas siedmioro.

__

Mieszkamy w dwóch maleńkich pokoiczkach na Rynku, Ab. 45, pierwsze piętro w oficynie, a na froncie jest salon krawiecki „Czaja i Rechowicz” i kuchnia jarska „Przyroda” mojej mamusi. Nasze pokoiki są ogromnie czyste i zwłaszcza rano panuje w nich bardzo wielki porządek.

3 listopada, wtorek

Co do polityki, to pod Warszawą jest bardzo źle, ale niestety we wschodniej Galicji też krucho nam idzie i Rzeszów już zajęty. Moskale zajęli na powrót Radom, Kielce i Miechów, i są już prawie na swej granicy, toteż spodziewamy się w tym tygodniu tatusia.

Po Salwatorze chodziła gadka, że tatuś jest ciężko ranny w prawe płuco, a jakiś „mosiu” dowodził, że był tak ogromny upływ krwi, że jest niemożliwością, by się wylizał.

Muszę już skończyć, tylko napiszę, że w gazetach tak stało: „Turcja wydała wojnę: Anglii, Francji i Rosji” i „Ultimatum Bułgarii do Rosji”.

12 grudnia, wtorek

Nie pisałam dawno, za pięć dni będzie dwa miesiące.

Co to się pozmieniało przez ten czas. Ho, ho! A w polityce, a w prywatnym życiu. Ho, ho! Niemcy zachodzą ze swojej strony do Warszawy. Przemyśl ciągle oblężony, Lwów ciągle rosyjski. Bomby w Warszawie. Bajeczna drożyzna. Uciekanie na gwałt z Warszawy. Belgrad już był austriacki, a teraz znów serbski. Z Francji nie ma wiadomości.

31 grudnia, czwartek

Od 1 stycznia będę bardzo cnotliwa, będę się pilnie uczyć, będę się starać nie kłócić z siostrami, będę się bardzo dobrze uczyła każdej lekcji, żebym nie miała wyrzutów sumienia. Będę bardzo porządna, będę ubranie składała porządnie, a nie byle jak! Będę się starannie czesała, myła ręce i czyściła paznokcie, bo kto nosi pierścionek, musi mieć czyste i porządnie utrzymane dłonie. Będę się starała mówić do mamusi przez „trzecią osobę”, to znaczy: „Niech mnie mamusia uczesze”, a nie jak dotychczas przez „ty”, to jest: „Uczesz mnie, mamusiu” albo coś w tym rodzaju.

Ach, Boże, żeby to można się nie kłócić z Hanką, ale cóż, kiedy mimo najszczerszych chęci nie można z nią wytrzymać. Na przykład wczoraj przy kolacji. Wzięłam jej kawałek ziemniaka z talerza, to jak mnie nie ugryzła w rękę, to wszystkich świętych w niebiosach bym ujrzała, jeżeli by tylko tam byli, bo ja w to wcale nie wierzę, ale to nic a nic. Bo jakże by mógł być Bóg, jeżeli jest wojna i tyle ludzi ginie, i on nawet palcem nie kiwnie? Religia chrześcijańska jest bardzo szlachetna, ale też bardzo naiwna.

Do widzenia, dzienniczku, bo ja zaczynam pisać drugi, mądrzejszy i głębszy niż ten. A więc zaczęłam Cię przed wojną, ale kończę Cię, a tu jeszcze wojna! Kiedy się skończy?

1 stycznia 1915, piątek

Zaczynam pisać porządny, prawdziwy dziennik .

Mam teraz dużo do roboty, bo chodzę do pani Szaferówny, czyli tak zwanej cioci Heli, na komplety, a jest bardzo wymagająca i wciąż nam mnóstwo zadaje.

2 stycznia, sobota

Byłyśmy się szczepić. To nic nie boli. Przed Hanką ukrywałyśmy, że się będziemy szczepić.

Ciocia Hela ciągle Hance mówiła, że idziemy do magistratu, gdzie ciocia ma „drapiący” interes. Wreszcie weszłyśmy do magistratu. Przez jakąś sień dostałyśmy się na podwórze z wielkimi skwerami, stąd do białej dużej sieni, gdzie się zatrzymałyśmy, niepewne. W sieni tej było dużo drzwi, na jednych z nich był czerwony krzyż. Z jednych drzwi wyszedł jakiś pan i spytał, czego chcemy. Ciocia Hela zapytała, gdzie się szczepi. Więc on nas zaprowadził do małego pokoju, całego białego, wyścielonego kaflami do połowy ściany. Były tam dwa fotele dentystyczne, umywalnia w ścianie, kanapka trzcinowa, wieszadło, stołki, biały stolik z flaszkami i urny z papierami.

Było tam przeraźliwie duszno i siedziało parę osób: jakaś pani ubierająca małe dziecko, druga z dwojgiem malców, gruby doktor, asystent, dwie panienki i my cztery. Hanka zdumiona, ale więcej przerażona, rozejrzała się po pokoju, a wtem ciocia jej mówi: „Myśmy tu przyszły się szczepić i Haneczka też się zaszczepi!”. A Haneczka w bek! Hela, pąsowa ze wstydu, zaczęła ją uspokajać, ale to nic nie pomogło. Doktorzy zaczęli ją pocieszać, ale ona nic, tylko: „Wyprowadź mnie, wyprowadź, bo mi niedobrze, ja zwymiotuję”. Hela ją wyprowadziła, a tymczasem doktor pilnie się krzątał.

Och! Tej chwili to chyba długo nie zapomnę. Aż mi w oczach pociemniało i serce mi zaczęło silnie bić. Ale nic się nie stało. Podszedł do mnie asystent i natarł mi rękę spirytusem. Później doktor położył dwie krople krowianki¹⁶ i pociągnął parę razy lancecikiem.

Potem, gdy już wszyscy byli zaszczepieni, doktor kazał nam siąść. Cioci i Heli wystąpiła krew suto, mnie w jednym „szczepku” kropelka, a w drugim nic. Zrobiły się te placuszki różowe, ale nic nie bolało! Doktor przyłożył po kawałku waty, ubrałyśmy się i poszłyśmy do domu.

25 stycznia, poniedziałek

Ja nie wierzę w Boga. Jakże mogę wierzyć, kiedy się to nie zgadza zupełnie z nauką, z wiedzą.

Teorie mówią, że świat wstał z eteru. Tak! Ale mi się zdaje, że światem ktoś rządzić musi. Jest wielki i potężny umysł, który tym wszystkim zarządza i rozporządza. Mówią: „Dziwny zbieg okoliczności”, „Co za zrządzenie losu”, „Przypadek” i tak dalej, i tak dalej, a tym przecież ktoś rządzić musi.

Mamy nowego profesora do polskiego i łaciny, Dworskiego. Nadzwyczaj elegancki, wyperfumowany, wygląda jak śmierć. Gbur, ale go dość lubię.

14 lutego, niedziela

Od poniedziałku do piątku miałam dzień w dzień lekcje łaciny z tym ohydnym perfumerem Dworskim. Och, Wielki Umyśle, ja nie mogę wytrzymać, doprawdy; już jutro drugi tydzień, jak mnie uczy. Ciągle mi mówi, że się nie wyuczam końcówek. Na każdą lekcję łaciny idę jak na gilotynę. Ponieważ w sobotę nie miałam lekcji, więc mi ta zmora zadała taką furę do domu, że coś okropnego. Chwała Wielkiemu Umysłowi, że teraz w soboty i we czwartki nie będę miała lekcji.

26 lutego, sobota

Wczoraj wieczorem kupiłam sobie dwa śliczne ołówki: chemiczny i Majewskiego¹⁷ z odpowiednimi skuwkami. Mam zamiar kupić sobie żółtego Kooh-I-Noora¹⁸ i takąż do niego skuwkę. Oprawiam sobie zeszyty, książki mam porządne, kupiłam śliczny, elegancki brulion, będę starannie wykonywała lekcje i nie będę ich też odkładała na wieczór. Postanowiłam też wypełniać ściśle obowiązki domowe i uważać w szkole na lekcjach.

Dziś miałam w szkole nieprzyjemność. Ciocia Hela wzięła mój stary brulion, otwiera go, by wyrwać kartkę, a tu nagle zaczyna czytać: „Do cholery, będę kląć”. Musiałam spąsowieć.

2 maja, poniedziałek

Właściwie to nie mam o czym pisać, tylko o tym, żeśmy się przeprowadziły na Salwator, i że dziś tatuś przyjechał akurat na swoje imieniny.

Naszymi współlokatorami są państwo Henrykiewiczowie, którzy mają ślicznego psa _namens_ Lotti, który czuje do mnie wielką sympatię. Może być pewien, że nawzajem.

4 czerwca, piątek

Ani razu nie wspomniałam o ciężkiej chorobie dziadzi Klemensiewicza¹⁹. Mamusia czuwała tam dzień i noc, ale dziadzio umarł 17 maja 1915. Pogrzeb odbył się dnia 19 maja, we środę o piątej po południu. Ja płakałam dopiero na pogrzebie, ale prawie cały czas. Hela dopiero przy grobie (ciotka Wanda²⁰ śliczna w żałobie).

2 sierpnia, poniedziałek

Dostałam trzy białe sukienki i białe pantofelki na wysokich obcasach. Tu, na parterze, mieszka jedna legionistka, pani Stefania²¹, która od paru dni chodzi w męskim mundurze. Była wczoraj na festynie.

My chodzimy z mamusią rano na spacer i mama czyta. Ja sobie urządziłam pokoiczek na małym ganeczku i tylko go trzeba do reszty umeblować.

Prusacy wzięli Lublin i podobno Dęblin. Lwów już dawno odebrany. Żeby już tam odebrali tę Warszawę. Pewno byłby już koniec wojny.

2 października, sobota

Mamusia wyjechała dziesięć minut temu. I gdzie? Do Warszawy!

I zdobyli Warszawę²², zdobyli Grodno, lada chwila Wilno... Ryga... i... Petersburg.

„Od samej Warszawy,

Aż do Petersburga,

Za Moskalami

Marsz, marsz, marsz!”²³

Ot, i sprawdziły się słowa piosenki! Mamy Warszawę! Ale co! Ani biur Legionów Polskich nie ma, ani w ogóle nie ma nic, co by miało jakąkolwiek łączność z polskimi żołnierzami, Prusacy nie pozwalają. Dają nam uczuć, że to przecież oni zdobyli Warszawę! Czy to jest ten „dzień trzeci”? Bardzo jakoś niepozornie wygląda; przynajmniej na początku.

Był tatuś u nas. On był jakiś czas w Warszawie, ale go wyrzucili. Podłe rządy. Tfu! Z własnego miasta wyrzucić! I mama pojechała. Smutno nam samym!

7 sierpnia 1916, poniedziałek

Och, jakżeż ja już dawno nie pisałam w tym dzienniku! Coś okropnego! Przecież to już minęło prawie sześć miesięcy! Ile to się wydarzyło rozmaitości. Aż do mniej więcej 26 czerwca mijały jedne za drugimi dni, tygodnie i miesiące, bez żadnych ważniejszych zdarzeń. Kończył się rok szkolny, kończyła się czwarta klasa, nadchodził egzamin! Wielkie słowo! Egzamin zdawała cała klasa, z wyjątkiem Nuśka, któremu z powodu złamanej ręki nie pozwolono zdawać i Wandy Bruner, która niedawno przyjechawszy, nie była wcale przygotowana. Przez cały 26. egzaminy szły nam doskonale. Trochę tylko nadryli z francuskiego Ola i Bronek (dostali „bardzo słabo przygotowani”), a ja odrobinkę z fizyki, ale to się nie liczy, bo i tak dostałam „przygotowana” tak, jak wszyscy.

Dopiero nazajutrz (kazano nam przyjść na historię i geografię) nie poszczęściło się nam. Otóż Ada i ja zryłyśmy doszczętnie z tych dwóch przedmiotów. Z szaloną migreną wróciłam, nie pożegnawszy się z nikim – do domu i tak szczęśliwa, że już koniec z egzaminami, bawiłam się z dziećmi. Dopiero mamusia, wróciwszy późno wieczorem, przyniosła wiadomość, że ten belfer poprawił nam stopnie na dostateczne.

25 sierpnia, piątek

Jest mi źle! Pod każdym prawie względem jest źle, źle, źle!

Już tego niedługo, bo się szkoła zacznie. Ale jaka szkoła? Mamusia chce do pani Ramułtowej, a ja do Lewickich²⁴. Co robić? Nie wiem, ale ja chcę iść do Lewickich. Mamusia także mi we wszystkim słuszność przyznaje, ale mimo to przykro jej wypisywać mnie ze szkoły, do której tyle lat chodziłam. Nie dziwię się, ale bardzo pragnę chodzić do Lewickich.

Źle mi dlatego, że nie mam co robić, że czuję, że jestem leniuch, że czuję, jak bardzo, bardzo źle postępuję, że widzę, jak mamusia martwi się nami. Źle mi i dlatego, i z wielu innych względów.

9 listopada, czwartek

Chodzę do Lewickich . Co niedzielę widuję się z moją dawną klasą, bo się zbieramy u pani Młodowskiej na posiedzenia świeżo otwartego klubu „Piątaków”. Nie tęsknię więc do klasy wcale, zwłaszcza że znajdują się tam sami „żydzi”.

Otóż w niedzielę 5 rano poszłyśmy najpierw, to znaczy mamusia, pani Zofia²⁵, Hanka i ja, z motyką i nasionami na podgórski cmentarz na grób Jureczka²⁶. Po długich szukaniach znalazłyśmy go, no i ślicznieśmy go oporządziły, chociaż wyglądał z początku jak kawałek trawnika.

Po obiedzie przyszły do nas Bogdaniówny i bawiłyśmy się świetnie, ale gdy one wyszły, państwo Offmańscy i Zosia wzięli nas ze sobą do Schroniska Legionów na Tomasza, gdzie miał przyjść na wizytę Brygadier . Otóż po kwadransie przyszedł i dwie godziny był tam, i przez ten czas myśmy z nim siedziały przy tym samym stole i jadłyśmy podwieczorek.

Potem Piłsudski z nami rozmawiał, a na pożegnanie podał nam rękę. Był to wieczór, którego nigdy nie zapomnę, tak jak dzień 29 marca bieżącego roku, kiedy mi Brygadier rękę podał po raz pierwszy. Datę 5 listopada będę pamiętała podwójnie, bo raz przez ten podwieczorek, a potem przez to, że 5 listopada 1916 na mocy manifestu cesarza otrzymała wreszcie Polska Niepodległość²⁷.

_Tu w dziennikach Autorki następuje przerwa aż do 1920 roku. Z lat 1916–20 zachowały się jedynie notatki z wakacji, które koncentrują się wyłącznie na sprawach rodzinnych czy opisach wypoczynku. Brakuje także jakichkolwiek zapisów z 1918 roku, a więc z czasu odzyskania przez Polskę niepodległości po 123 latach zaborów. Nie wiadomo, czy Autorka zaniechała wówczas prowadzenia dzienników, czy też one zaginęły. (Red.)_DOJRZEWANIE

26 stycznia 1920, poniedziałek

Mam wrażenie, że nie ma na świecie człowieka, który potrafiłby się wżyć w to najsubtelniejsze życie mojej duszy i prawdziwie je zrozumieć...

Nawet Zośka²⁸. To od początku był dla mnie dotkliwy zawód, że ona jednak nie może się wczuć we mnie. Są takie drgnienia duszy, które sprowadzają ból ogromny albo tęsknotę bez granic, albo smutek ciężki, które nie objawiają się na zewnątrz, niczym i nikt ich odgadnąć nie zdoła, bo zbyt są nieuchwytne. A ja mam naturę przeogromnie uczuciową, a przy tym nienawidzę skrytości. I tak bym pragnęła wypowiedzieć, opisać mój smutek czy tęsknotę, ale cóż, słowa są takie blade, tak ich mało, a zresztą choćbym mogła powiedzieć – nie mam komu... Myślałam już nieraz – czemu mnie Zośka nie „odczuwa”? To najlepsze wyrażenie, bo tu nie ma czego rozumieć, trzeba tylko czuć...

Ta moja tęsknota, te nastroje i drgnienia duszy dla niej są całkiem, ale to całkiem obce. Była dzieckiem, kiedy pokochała po raz pierwszy, potem – bezpośrednio z jednej miłości przeszła w drugą. Nie była sama ani chwili. A ja ani chwili nie miałam tego, czego pragnę.

Jestem stworzona po to, by kochać. Niczego innego nie umiem. Bez kochania nigdy nic w życiu nie zdziałam. Czuję, że miłość mnie wydoskonali i podniesie, jakby uświęci. Wcześniej, niż trzeba może, przestałam być dzieckiem – w głębi duszy. Bo przecież i dziś jeszcze zarzucają mi, że jestem szalenie dziecinna! To dowód na to, jak mnie nikt nie zna. A że przy tym mam naprawdę ogromny temperament, którego nie umiem utrzymać na wodzy, i całym moim istnieniem pragnę kochania wielkiego i myśli tylko mną zajętej, i opieki – aż drobiazgowej – i zrozumienia, więc chyba nic dziwnego w tym nie ma, że mi nie jest zupełnie bez zastrzeżeń dobrze i spokojnie. Przyznaję szczerze, że zwłaszcza teraz, kiedy jestem tak bardzo zajęta – rzadko rozmyślam o tym, ale to jedno pragnienie krąży nade mną bez przerwy, nie opuszczając mnie ani na chwilę. Czasem jakieś jedno głębsze spojrzenie, nowa znajomość – gdy jeszcze nie mam czasu rozróżnić w świetnej szacie szych²⁹ od złota... Czasem łudzę się chwilę i dobrze mi jest. Tym smutniejsze potem przychodzi rozczarowanie.

A najgorzej, że nie mam komu powiedzieć wszystkiego, tylko chyba tym niemym kartkom, bo nikt nie odczuje i nikt nie zrozumie. Powiedzą, żem przeczulona i egzaltowana, a pomyślą, żem histeryczka.

Ach! Jak źle samej. Przyjdź Ty, jeden, mój na całym świecie najdroższy i najukochańszy, bo ja Ci dam szczęście...

29 stycznia, czwartek

Poznałam na balu porucznika Mikeskę³⁰, kolegę Staszka. Ma takie niebieskie, ostro patrzące oczy, jest bardzo wysoki, elegancki i poważny. Myślałam o nim wiele i traf chciał, że spotkałam go raz, i nie widział mnie, potem drugi raz, i ku mej radości z uśmiechem ukłonił się bardzo ładnie. Coś powiedział o mnie Staszkowi, ale on mi nie chce powiedzieć, bo: „Dzieciom się nie mówi takich rzeczy, boby się je popsuło!”. Może coś miłego, widać, bo inaczej by Stach powiedział.

Okropnie dużo myślę o poruczniku, a nawet nie wiem, jak ma na imię...

30 stycznia, piątek

Siedzę w koszuli nocnej przy biurku i piszę bardzo prędko i bardzo krótko, bo już późno, ale muszę... Tak się mile dzień zaczął!

Już od dość dawna wykombinowałam sobie, że porucznik wraca z kasarni³¹ przez Basztową do swego domu na Sławkowskiej o godzinie 13.30. Właśnie tamtędy chodzę na naświetlanie do doktora i tam już dwa razy spotkałam porucznika. Dziś uciekłam umyślnie wcześniej ze szkoły, ale i tak już było późno i biegłam szybko, by się z nim nie minąć. Już straciłam nadzieję. Wtem, wychodzę na róg plant, patrzę – o, radości! – idzie porucznik, zagadany srodze z jakimś panem. Zobaczył mnie zaraz i tak bardzo ładnie się uśmiechnął, i ukłonił, patrząc bardzo mile. Ja się też do niego uśmiechnęłam, bo nie mogłam wytrzymać. Byłam strasznie zadowolona. Tymczasem...

Wieczorem jesteśmy u Duśki z Kwiecińskich Konecznej – są goście, komitet omawia piknik, który urządzamy 9. bieżącego miesiąca. Coś się mówi o gościach. Między innymi Duśka czyta: „Porucznik Mikeska”, bo i jego podałyśmy na listę. A Hela, gaduła, zaczyna opowiadać namiętnie Fitusi, że to jest moja sympatia i tym podobne. Na to Fitusia: „Tak? Ależ on jest zaręczony z panną Skrzyszowską!”. A na dobitkę już raz słyszałam to nazwisko w połączeniu z jego. Grom z jasnego nieba!

5 lutego, czwartek

Za cztery miesiące i pięć dni – matura! Boję się bardzo i mam złe przeczucia. Tyle mnie czeka jeszcze wytężonej pracy, obawy i zdenerwowania, że mi chwilami ręce opadają. Gdyby móc przeskoczyć ten czas i znaleźć się już nad morzem w ciszy i spokoju, i słońcu... Chciałabym przez jakiś czas żyć tylko ze sobą i naturą.

11 lutego, środa

Był na balu jeden wolny kąt; mała kanapka w _fumoirze_³² odgrodzona od świata dużą wiechą baź i jedliny. A z boku widać część sali balowej... Siedzę już trochę zmęczona, a przede wszystkim bardzo smutna, koło mnie Fred – inny Fred, nie tamten .

– Co pani jest? Czemu taka minka zgnębiona?

– Ach, bo mam zmartwienie.

– No! Jakież? Niech powie.

– E, co tam! Nie umiem i nie chcę.

– No, proszę, ja bardzo proszę. Tak ogólnie chociaż. Dobrze? Główną przyczynę.

– Obrażona miłość własna i jeszcze coś.

– No, jakże to było? Dlaczego?

– Bo jeżeli ja sobie wyobrażam, że ktoś o mnie myśli, a tymczasem okazuje się, że o kimś całkiem innym...

– Och! Znam to dobrze. I już chodzą po głowie różne plany...

– Nie plany, jeżeli – to marzenia.

– Ale właściwie, po co pani sobie z tego coś robi?! Już panią to nic nie powinno obchodzić.

– Aha! Właśnie... Kiedy tu zachodzi taka dziwna i przykra komplikacja, że...

– Że?

– Że jedna z tych osób jest mi bardzo bliska i ja mogę na to zawsze, całe życie patrzeć.

– A wie pani, że ja doskonale wiem, o kim pani mówi.

– Nie!

– A wiem! Prawda, że są tu obie te osoby?

– Prawda.

– Doprawdy, nie powinna pani sobie z tego nic a nic robić. To głupstwo niewarte pani zmartwienia. Trzeba się śmiać!

– Kiedy to boli...

– To boli... biedne dziecko. Ale to przestanie boleć, bardzo prędko, prędzej, niż można przewidzieć.

– Ja wiem o tym, ale trudno mi porzucić tę myśl.

– Niech się pani stara myśleć o czym innym. Koniecznie.

I już mam podnieść głowę, by z uśmiechem powiedzieć: „Już dobrze”, wtem – w tym skrawku sali balowej, który widzę z mego schronienia – widzę ich³³. W takt melodyjnego walca płyną przytuleni do siebie tak bardzo blisko... tak bardzo blisko... I widzę jego spojrzenie – długie takie, tonące w niebieskich oczach Heli, i uśmiech... O, Boże...

– Już dobrze? Już pani nie myśli o tym?

– Nie mogę!

Przy końcu naszej rozmowy czytam zdanie, które mi „inny Fred” napisał na karnecie:

„Poezja tkwi jedynie w melancholii niespełnionych marzeń, o marzenia spełnione – to już proza”.

Przyznaję mu rację. Ale poezja tak nie popłaca w życiu. Ja chcę tylko tej prozy!

13 lutego, piątek

Zrobiłam się teraz pusta i bezmyślna, jak manekin. Te bale i toalety, flirty i zakochania – to treść główna moich myśli. Wstydzę się siebie czasem!

Ja jestem przecież bardzo niemądra! Nie wiem nic, a przynajmniej tak bardzo mało. Mówię, że chcę iść za mąż – aha! – ładna by ze mnie była żona i matka! Osioł. Muszę się jeszcze dużo uczyć. Matura tak niedługo!

23 lutego, poniedziałek

Noc jest już późna i w domu cisza. Tylko czasem słychać monotonny głos Hanki, uczącej się w przyległym pokoju. A za oknem wicher wyje i kroplami deszczu bije o szyby. Zimno!

Bardzo się zaziębiłam i leżę znów parę dni. Żal mi, że opuszczam szkołę, ale mnóstwo się uczę w domu – więcej nawet. Czytam różne biografie i krytyki literackie. Teraz pracuję nad Słowackim, sprawia mi to ogromną satysfakcję. Poza tym do nauki przyzwyczaiłam się zupełnie, a nawet, co dziwne i radosne – uczę się z wielką przyjemnością. Nawet zwykłych przedmiotów szkolnych. Z łaciny dostałam kiedyś – przeczytawszy i przetłumaczywszy koncertowo trudną satyrę Horacego – „bardzo dobrze”! Profesor powiedział przy tym: „Pierwsze to bardzo dobrze tego roku w tej klasie!”. Miałam z tego dużo radości i dodało mi to otuchy na przyszłość.

Uspokoiłam się też moralnie. Może to zresztą chwilowe lub „cisza przed burzą”, ale dobrze się czuję. W ogóle luty tegoroczny to dla mnie dobry miesiąc pod każdym względem! O poruczniku myślę tylko o tyle – o ile o Heli.

Doprawdy, głęboko się zastanawiałam kilkakrotnie ostatnimi czasy, czy powinnam pisać o tych moich kilkudniowych zawrotach głowy, czy nie. Rozważam _pro_ i _contra_. Gdy piszę – czasem przesadzam mimo woli, ubieram w piękne szaty tak, że ktoś obojętny, czytając to, może mieć wrażenie prawdziwej miłości. A napotykając podobne epizody ogromnie często, wyrobi sobie o mnie łatwo sąd grubo niepochlebny, a co ważniejsze – nieprawdziwy. Ale za to takie drobne, jak ja to nazywam, „zakochania” są dla mnie miłymi oazami w pustyni życia codziennego i dlatego chętnie powracam do nich myślą. Przy tym o moich parodniowych porywach nie mówię nikomu, bo się boję śmieszności i wyśmiania mnie, a papier cierpliwie wszystko przyjmie. I tak lubię potem czytać te głupstwa! Taki pamiętnik jest szczery, jest prawdziwie impulsywny, bo piszę to, co w danej chwili, w danym okresie czuję.

Więc jednak – postanawiam pisać szczerze każdą myśl.

4 kwietnia, niedziela

Wielkanoc. W domu nastrój mniej więcej uroczysty. Nie można nic robić, więc wyrzuty sumienia wygnały mnie poza dom. Byłyśmy na spacerze powozem.

Matura i fizyka gnębią mnie tak okropnie, tak zjadliwie i dokuczliwie... Źle mi jest bardzo, co się dziwnie łączy z niesłychanym wprost humorem, temperamentem. Chęcią do flirtu i kokieterii, którą się teraz odznaczam. Budzę się rano – pierwszą myślą: „Fizyka!”, a drugą: „A! Co tam! Głupstwo wszystko! Wesoło mi jest!”. I jestem wesoła, i dobrze mi – mogę się bawić, kokietować, flirtować i tańczyć z niezrównanym humorem, choć chwilami ciężka myśl przychodzi. Odpędzam ją czym prędzej i znów się bawię, i wesoło mi!

Najważniejszej rzeczy nie napisałam: przenosimy się na wieś na stałe! Za flotę z Warszawy rodzice biorą dużą dzierżawę pod Krakowem, koło Wieliczki – i jazda! Będą konie, „ekwipaże”, słońce, zieloność, swoboda i wygoda – bo dom duży – dziesięć pokoi. Cieszę się ogromnie – jutro rozstrzygnie się, czy bierzemy upatrzony i wymarzony Sygneczów, czy co innego!

10 kwietnia, sobota

_À propos_ matury – bo myśl o niej mam w głowie na pierwszym planie, ponieważ w domu się nic nie uczę – od 15. będę pół-pensjonarką w naszej szkole. Matura ma być w maju. Nie wiem, czy się mam martwić, czy cieszyć, chyba cieszyć. Będę się porządnie uczyła na pensji – to dobrze. Co to jednak za męcząca rzecz taka „zmora naukowa”.

Sygneczów już nasz!³⁴ I to nie dzierżawa, ale rodzona własność! To tak dobrze! Jedziemy tam jutro na cały dzień, a mamusia zostaje na stałe, potem pani Zofia i my, o radości! – same będziemy na gospodarstwie.------------------------------------------------------------------------

¹ Zygmunt Gabryel Klemensiewicz (1874–1948) – lekarz, działacz społeczny, polityk. Poseł do Rady Państwa w Wiedniu (od 1911 roku), w okresie II RP radny Krakowa, poseł na Sejm, senator; publicysta, redaktor, zbieracz i znawca ekslibrisów, filatelista. W latach 1897–1906 asystent pierwszego polskiego bakteriologa prof. Odo Bujwida w zakładzie szczepień ochronnych przeciw wściekliźnie w Krakowie. Od 1905 roku związany z Józefem Piłsudskim, redaktor „Robotnika” (organu Polskiej Partii Socjalistycznej). Z ramienia Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej redagował i wydawał pismo dla chłopów „Prawo Ludu”; redaktor miesięcznika popularnonaukowego i agitacyjnego „Latarnia”, pism „Metalowiec” i „Robotnik Drzewny” oraz „Kalendarzy Robotniczych”. Od 1907 roku działał w ubezpieczeniach społecznych, przewodniczący Zarządu Powiatowego Kasy Chorych w Wieliczce (do 1914 roku). Podczas I wojny światowej żołnierz i oficer werbunkowy Legionów Polskich. Współzałożyciel i długoletni prezes Robotniczego Klubu Sportowego Legia Kraków.

² Jadwiga z Sikorskich Klemensiewiczowa (1871–1963) – farmaceutka, działaczka socjaldemokratyczna, członkini ruchu kobiecego, m.in. pierwsza przewodnicząca Ogólnozawodowego Stowarzyszenia Kobiet Pracujących. W 1894 roku zdała egzamin na pomocnicę aptekarską, po czym rozpoczęła starania o przyjęcie na Uniwersytet Jagielloński, dostała wraz ze Stanisławą Dowgiałłówną i Janiną Kosmowską zezwolenie na zapisanie się na Wydział Filozoficzny, tym samym stając się jedną z trzech pierwszych hospitantek tejże uczelni (jej wspomnienia _Przebojem ku wiedzy_ dotyczące dążeń kobiet do uzyskania wstępu na uniwersytety zostały wydane przez Ossolineum w 1961 roku). W 1897 roku wyszła za mąż za Zygmunta Klemensiewicza. Tytuł magistry farmacji uzyskała w 1898 roku, pięć lat później założyła w Krakowie skład materiałów aptekarskich, gdzie zatrudniała wyłącznie kobiety. Współredagowała pismo dla dzieci „Promyk”, prowadziła badania nad psychiką dziecka na podstawie materiału zebranego w rodzinie (w zbiorach Archiwum Fundacji Ośrodka KARTA).

³ Helena z Klemensiewiczów Horoszkiewicz (1898–1970) – farmaceutka (absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego), pracowała w aptekach krakowskich. Po II wojnie światowej poświęciła się pomocy bezdomnym, często udostępniając im nawet własne mieszkanie.

⁴ Hanna z Klemensiewiczów Rodón (1917–?) – w latach 20. wyszła za mąż za Hiszpana Eduardo Rubio de Rodón i zamieszkała z nim na stałe w Barcelonie, mieli jedną córkę Annę (1929–2019). W czasie II wojny światowej Hanna brała udział w pomocy Polakom, którzy chcieli się przedostać przez Hiszpanię do polskiego wojska w Anglii. Po wojnie m.in. uruchomiła pierwszą w Hiszpanii produkcję przemysłową grzybów marynowanych.

⁵ Siostra Autorki Helena Klemensiewicz uczęszczała do prywatnej pensji założonej i prowadzonej przez pedagożkę i filantropkę Jadwigę Sikorską (1846–1927), siostrę dziadka Autorki Stanisława Sikorskiego, przy ul. Marszałkowskiej 153 w Warszawie. Była to pierwsza prywatna szkoła średnia dla dziewcząt, wyróżniająca się nowatorskim programem nauczania, wybitną kadrą pedagogiczną oraz troską o wychowanie patriotyczne. Pomimo trudnych warunków zaborczych, stała się ważnym ośrodkiem kultury i edukacji dziewcząt pochodzących z różnych warstw społecznych i wyznaniowych. 7 sierpnia 1918 Jadwiga Sikorska przekazała pensję na własność państwu polskiemu. Obecnie X Liceum Ogólnokształcące im. Królowej Jadwigi.

⁶ Stanisław Sikorski (1842–1913) – inżynier technolog i chemik, dyrektor cukrowni.

⁷ Ludwik Bruner (1871–1913) – fizykochemik, krytyk literacki, poeta, dramaturg i nowelista publikujący pod pseudonimem Jan Sten. Mąż Stelli Marii i ojciec Wandy, przyjaciółki Autorki.

⁸ Przy tym zdaniu Autorka zrobiła 20 maja 1918 dopisek: „Jedna mądra rzecz”.

⁹ Zeszyty do notowania słówek przy nauce języka obcego.

¹⁰ Członek serbskiej organizacji nacjonalistycznej Młoda Bośnia Gavrilo Princip dokonał zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego małżonkę Zofię 28 czerwca 1914 w Sarajewie, co stało się bezpośrednim zapalnikiem I wojny światowej.

¹¹ Towarzystwo Sportowo-Gimnastyczne „Strzelec” – polska, legalna organizacja o charakterze paramilitarnym założona pod koniec 1910 roku w Krakowie przez Eugeniusza Kiernika. W chwili wybuchu I wojny światowej członkowie „Strzelca” zostali zmobilizowani, tworząc znaczącą siłę zbrojną. Początkowo były to tzw. kompanie kadrowe, a od 16 sierpnia 1914 Legiony Polskie.

¹² Wincenty Tyrankiewicz (1887–1964) – nauczyciel biologii, chemii i wychowania fizycznego; w dziennikach określany jako „fizyk”.

¹³ Jadwiga Młodowska (1882–1934) – pedagożka, działaczka społeczna (m.in. członkini zarządu krakowskiego Koła Ligi Kobiet), reformatorka edukacji. W latach 1903–08 studiowała biologię i chemię na Uniwersytecie Jagiellońskim, jednocześnie pracując w zakładzie embriologii UJ; w 1910 roku obroniła doktorat z filozofii. W latach 1912–16 uczyła geografii, przyrody i języka niemieckiego w szkole Marii Ramułtowej w Krakowie, gdzie wprowadziła nowatorskie metody dydaktyczne – zajęcia terenowe i ilustrowanie nauki obrazami świetlnymi. Po przeprowadzce do Chełma w 1919 roku, została dyrektorką Państwowego Żeńskiego Seminarium Nauczycielskiego, gdzie eksperymentowała pedagogicznie, m.in. wdrażając system daltoński (metoda edukacyjna oparta na czterech filarach: wolności, samodzielności, współpracy i refleksji).

¹⁴ Maria z Onyszkiewiczów Ramułtowa (ok. 1860–1916) – plastyczka, nauczycielka, właścicielka założonej w 1906 roku w Krakowie eksperymentalnej, koedukacyjnej i bezwyznaniowej szkoły elementarnej, w której szczególną wagę przykładano do zdrowia psychicznego i fizycznego uczniów oraz kwestii rozwoju ich twórczości.

¹⁵ Helena z Szaferów Tyrankiewiczowa (1885–1969) – nauczycielka.

¹⁶ Wirus krowianki, wirusowej choroby zakaźnej bydła i świń, był wykorzystywany do szczepień u ludzi przeciw ospie prawdziwej.

¹⁷ Pierwsza i jedyna fabryka ołówków Towarzystwo Akcyjne Fabryk Ołówków „St. Majewski” S.A. w Królestwie Polskim została założona w 1889 roku w Pruszkowie z inicjatywy inż. Stanisława Jana Majewskiego.

¹⁸ Fabryka artykułów piśmiennych Koh-I-Noor Hardtmuth a.s. z siedzibą w czeskich Budziejowicach.

¹⁹ Tytus Klemensiewicz (1843–1915) – leśnik, powstaniec styczniowy, ochotnik I batalionu strzelców w oddziale Mariana Langiewicza, generała i dyktatora powstania styczniowego. Po powstaniu naczelnik stacji kolejowej w bieszczadzkiej Komańczy, żonaty z Wandą ze Skrzyńskich (ok. 1849–1929).

²⁰ Nie wiadomo, dlaczego Wanda Klemensiewicz została nazwana przez autorkę „ciotką”, a nie babcią.

²¹ Prawdopodobnie chodzi o Stefanię Kudelską (1890–1944) – działaczkę polityczną, senatorkę, posłankę na Sejm. Od lutego 1913 kierowała sekcją kobiet w Związku Strzeleckim. W sierpniu 1914 zorganizowała intendenturę w Oleandrach (kuchnie dla strzelców) i kuchnie polowe w Jędrzejowie. We wrześniu przydzielono ją do wywiadu 1 pułku piechoty Józefa Piłsudskiego. Aresztowana przez Rosjan w listopadzie 1914, więziona w Kielcach i Warszawie, uwolniona w kwietniu 1915.

²² 5 sierpnia 1915 do Warszawy wkroczyły wojska Cesarstwa Niemieckiego, co oznaczało koniec rosyjskiego panowania i przejście miasta pod kolejną okupację.

²³ Fragment żołnierskiej piosenki obozowej _Za moskalami marsz, marsz, marsz_.

²⁴ Prywatne Gimnazjum Żeńskie Józefa i Marii Lewickich w Krakowie (przedtem: Heleny Strażyńskiej).

²⁵ Zofia Muthsam, Pazia (1872–1955) – przed II wojną światową niania, długoletnia przyjaciółka rodziny Klemensiewiczów.

²⁶ Nie udało się ustalić, o jaką osobę chodzi.

²⁷ Chodzi o Akt 5 listopada, czyli proklamację władz niemieckich i austro-węgierskich o utworzeniu Królestwa Polskiego z ziem odebranych Rosji. Zgodnie z Aktem Królestwo Polskie miało pozostawać w „łączności z obu sprzymierzonymi mocarstwami”. Nie zostały w nim określone granice Królestwa, nie padło też w nim słowo „niepodległe”, a „samodzielne”, co w praktyce oznaczało uzależnienie od okupantów. Głównym celem ogłoszenia Aktu było zjednanie społeczeństwa polskiego i uzyskanie rekruta do dalszej wojny przeciw Rosji.

²⁸ Zofia Haraschin z d. Rząca (1901–1975) – przyjaciółka Autorki, córka Tadeusza Rzący (1868–1928), przedsiębiorcy i fotografa.

²⁹ Szych – nitka owinięta drucikiem, używana do haftów i wyrobów pasmanteryjnych; daw.: pozorna świetność.

³⁰ Prawdopodobnie Alfred Mikeska.

³¹ Budynek przeznaczony na potrzeby żołnierzy pełniących służbę wojskową, koszary.

³² Fr.: palarnia.

³³ Siostrę Helę i porucznika Alfreda Mikeskę.

³⁴ W pierwszej połowie XIX wieku na terenie Sygneczowa (koło Wieliczki) powstał zespół dworski, który w 1920 roku stał się własnością rodziny Klemensiewiczów.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij