- W empik go
Dziewczyna sapera - ebook
Dziewczyna sapera - ebook
Inga, tłumaczka i absolwentka filologii orientalnej, wyrusza na misję do Afganistanu. Na miejscu poznaje Wiktora, przystojnego sapera, który od pierwszej chwili ją intryguje. Wspólnie spędzany czas, wyjazdy na patrole i towarzysząca im nieustannie aura niebezpieczeństwa zbliżają ich do siebie. Ale jak myśleć o romantycznej miłości, gdy każdego dnia trzeba nasłuchiwać odgłosów spadających bomb? Wojenna zawierucha to nie jedyna przeszkoda dla związku tych dwojga. Wrogów napotykają nie tylko za murami bazy, ale również wśród swoich. Wkrótce każde z nich będzie musiało zdecydować, ile jest w stanie poświęcić, by ocalić kiełkujące uczucie…
– Dobranoc, mała – zbył mnie. Po chwili nachylił się delikatnie do przodu. – Niezła piżama, blondynka w koszarach w różowej piżamie z Myszką Miki. – Zamruczał mi do ucha, a włoski na moim ciele stanęły dęba. Zauważył to i delikatnie przejechał dłonią po moim ramieniu. Odchyliłam się, patrząc na jego twarz.
– Dostałam od mojej przyjaciółki przed wyjazdem, nazwała ją piżamą antygwałtową. Tak, wiesz, jakby ktokolwiek miał mi zrobić krzywdę… – Boże, co ja w ogóle wygadywałam…
Podniósł się i łobuzersko uśmiechnął.
– Przede mną by cię nie uchroniła. – Zamknął za sobą drzwi, a ja z szokiem wymalowanym na twarzy patrzyłam dalej w jego stronę.
Położyłam dłoń na klatce piersiowej i głęboko oddychałam… Zaczynałam być przerażona tym, jak moje ciało reagowało na jego bliskość.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-929-1 |
Rozmiar pliku: | 790 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Byłam małą, ślamazarną dziewczyną, która potykała się o własne nogi. Dawałam sobie wmówić, że jestem nic niewarta, że do niczego się nie nadaję, jestem za słaba i że w życiu nigdy niczego nie osiągnę. Wtedy los się do mnie uśmiechnął. Poznałam mężczyznę, dzięki któremu zamieniłam się, a w sumie to on zamienił mnie, w pewną siebie, silną, niezależną kobietę. Zaczęłam w końcu w siebie wierzyć. To tak, jak bym dostała kolejną szansę od życia. Zerwałam fałszywe przyjaźnie, odcięłam się od rodziny, jeżeli w ogóle mogłam tak o tych ludziach myśleć, i zamknęłam przeszłość mocnym trzaśnięciem drzwiami. Zaczęłam żyć na nowo. Zmieniłam całkowicie swoje spojrzenie na świat.
Nie pozwolę już nikomu sobą pomiatać, nie dam się więcej poniżać. Nigdy już nie będę tak słaba, jak byłam do tej pory. Do końca życia będę wdzięczna niebiosom za to, że postawiły tego człowieka na mojej drodze.Rok wcześniej.
Obudziłam się kolejny raz cała mokra, dosłownie jakbym wyszła spod prysznica. Podniosłam się z łóżka, łapiąc głębsze oddechy. Mimo ucisku w klatce piersiowej wstałam i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam bluzkę na zmianę. Spojrzałam przez okno, była pełnia. Księżyc pięknie rozjaśniał niebo. Przed domem sąsiada zauważyłam całującą się parę. Schowana za zasłoną chwilę ich obserwowałam. Zazdrościłam im. Tej ich miłości, wolności… Spojrzałam na zegarek, dochodziła czwarta nad ranem. Westchnęłam i usiadłam na krześle, zakrywając rękoma twarz. Czy te moje codzienne koszmary kiedykolwiek się skończą? Czy prześpię noc spokojnie, bez lęku? Byłam już tym zmęczona. Nie było takiej nocy, żeby nie dręczył mnie ten straszny sen. Noc w noc to samo…
Nie było mowy, żebym jeszcze usnęła. Usiadłam przy biurku i odpaliłam swój laptop, przeglądając ogłoszenia o pracę.
Skończyłam orientalistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Sam wuj namówił mnie na te studia. Na początku wcale nie byłam do nich przekonana, ale gdy tylko je zaczęłam, nie żałowałam. Dowiedziałam się, że po ich ukończeniu mogę pracować nie tylko w biurach tłumaczeń, instytucjach kultury i tak dalej, ale również brać udział w misjach pokojowych. I właśnie to jeszcze bardziej zmotywowało mnie do działania. Postawiłam na języki paszto i dari – uczęszczałam na dodatkowe fakultety, na których doskonaliłam ich znajomość, a w głowie już miałam obraz samej siebie lecącej do Afganistanu. Może to do mnie niepodobne, ale chciałam się wyrwać jak najdalej od tego miejsca. Zmienić coś w swoim nudnym życiu, a taka misja na pewno odmieniłaby wszystko.
Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy byłam trzynastoletnią dziewczynką. Ten dzień na zawsze zostanie w mojej pamięci. Trzynasty kwietnia, piątek. Nigdy nie wierzyłam w zabobony, lecz od tego wypadku dużo się zmieniło.
Teraz, gdy czarny kot przechodzi mi drogę, cofam się parę kroków; gdy widzę kominiarza, łapię się za guzik. Nigdy nie przechodzę pod drabiną i mogę wymienić dużo, dużo więcej przesądów, których przestrzegam. Czasami się zastanawiam, po co to wszystko robię. Czy rzeczywiście ma to jakiś sens?
Mój tato zginął na miejscu, a mama jeszcze trzy dni walczyła w szpitalu o życie. Odzyskiwała przytomność, by za chwilę znowu ją stracić. Raz tylko pozwolili mi ją odwiedzić i to był ostatni raz, kiedy widziałam ją żywą. Niestety, przegrała tę walkę. Obwiniam za wszystko siebie. Gdyby nie mój koncert w szkole muzycznej, na który się tak spieszyli… Tak bardzo naciskałam na to, żeby zwolnili się wtedy z pracy. Tak bardzo chciałam, żeby zobaczyli, jak pięknie gram na fortepianie. Pamiętam, jak dzień wcześniej płakałam i błagałam, żeby byli. Żyliby do dzisiaj, gdyby nie ja. Nigdy sobie tego nie wybaczę, nigdy…
Po tej całej tragedii pod swój dach przyjął mnie najlepszy przyjaciel ojca i nasz sąsiad, Tadeusz Watras, człowiek, którego serce z pewnością jest z lodu. Sami z żoną nie mają dzieci. Odkąd pamiętam, zawsze się do nich zwracałam „wujku” i „ciociu”. Bardzo często bywaliśmy ich gośćmi. Praktycznie każdy wolny weekend spędzaliśmy razem, nie licząc wakacji. Moi dziadkowie zbyt wcześnie pożegnali się z tym światem, a mama i tato byli jedynakami, więc Watrasowie stali się dla mnie przyszywanym wujostwem.
Byłam im bardzo wdzięczna za to, że mnie przygarnęli po śmierci rodziców. Zawsze mogłam przecież trafić do domu dziecka, chociaż nieraz się zastanawiałam, czy nie byłoby jednak lepiej…
Wuj był pułkownikiem, u niego wszystko musiało chodzić jak w zegarku, do tego był, we własnym mniemaniu, najmądrzejszy na świecie i na wszystkim się znał. Nie można było z nim normalnie porozmawiać. Nie można mieć nawet własnego zdania, opinii innej niż jego. Nie dało się z nim wytrzymać. Nie znałam drugiego tak zadufanego człowieka.
Mój ojciec miał stopień kapitana, był całkowitym przeciwieństwem wuja. Zawsze traktował wszystkich z szacunkiem. Nikomu nie ubliżał, nikogo nie wywyższał, nie wybuchał złością. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. W każdej sytuacji można było na nim polegać. Taki mężczyzna to skarb. Jak byłam malutka, nieraz mu powtarzałam, że chcę mieć takiego męża jak on. Śmiał się wtedy, czochrał moje włosy i powtarzał, że znajdę lepszego.
– Inga! – krzyknął z parteru wujek. – Ile razy mam ci powtarzać, w sobotę jemy śniadanie o ósmej rano! Nie ma w tym domu spania do dwunastej!
Spojrzałam na zegarek. Nawet nie wiedziałam, że już ta godzina.
Żałowałam jednej rzeczy. Mogłam się wyprowadzić z tego domu zaraz po studiach, lecz zostałam ze względu na ciocię Irenę. Najnormalniej w świecie było mi jej szkoda. Mała, krucha kobietka nieco po pięćdziesiątce. Zawsze była na jego każde zawołanie, nigdy nie pracowała i nie było mowy, żeby się kiedykolwiek mu sprzeciwiła. Niestety, ciotka zawsze wujka broniła i powtarzała, że zmieniły go misje, na które dosyć często wyjeżdżał. Nie wiem jak ona, ale ja nigdy nie zaznałam od niego czułości i bliskości, wręcz przeciwnie. Zawsze mnie poniżał i powtarzał, że do niczego się nie nadaję, że nigdy nic ze mnie nie wyrośnie. Tak było praktycznie każdego dnia, gdy tylko był w domu…
– Ileż można na ciebie czekać! – wrzeszczał.
Wiedziałam, że jest zdenerwowany.
– Przepraszam.
Weszłam do jadalni. Siedzieli przy stole, czekając na mnie. Wuj trzymał w ręku poranną gazetę, a ciocia piła herbatkę. Zajęłam miejsce obok nich.
– Nie przepraszaj, tylko zacznij używać mózgu! Gdybyś była chłopakiem…
– Tak wiem, wiem… Wysłałbyś mnie do wojska, tam by mnie prawdziwego życia nauczyli. – Wywróciłam oczami. Czasami miałam wrażenie, że wujaszek żałuje, że nie jestem chłopakiem.
– Oczywiście, to jest najlepsza szkoła – stwierdził.
– Tak? To dlaczego nie chcesz mnie zabrać na misję? Znam bardzo dobrze język, mogłabym być tłumaczem. Po co nakierowałeś mnie na taką szkołę, jak teraz i tak z tego nic nie mam? – Starałam się nie podnosić głosu, bo wiedziałam, jak by się to skończyło.
– Rozmawialiśmy już na ten temat, jest już zakończony. Myślałem, że się nadajesz, ale jak zwykle miałem rację. Nie nadajesz się – mocno zaakcentował ostatnie słowa.
– Dziękuję, ciociu, za pyszne śniadanie, ale jakoś odechciało mi się wszystkiego. – Podniosłam się i zauważyłam jej smutną twarz. Wiedziała, że w tej sprawie nie może odezwać się słowem, bo zaraz by oberwała w głowę.
– Siadaj, nie skończyłem – rozkazał wuj. Odłożył gazetę i surowym wzrokiem spoglądał na mnie.
– Tadeuszu, daj już jej spokój – powiedziała niepewnie ciocia.
– Powiedziałem ci, kobieto, że masz się nie wtrącać. – Wuj uderzył pięścią w stół. – Tak bardzo chcesz jechać na misję? Chyba nie masz pojęcia, w co się chcesz wpakować. – Zaczął bezczelnie się ze mnie śmiać.
Nienawidziłam jego śmiechu, nienawidziłam, jak się tak zachowywał.
– Wuju, wiem, czego chcę – odpowiedziałam pewnym głosem. – Chcę coś zmienić w swoim życiu. Ja się już pomału zaczynam dusić. – Opuściłam wzrok jak skrzywdzona owca.
– Życie z nami cię dusi? – Zmrużył swoje oczy. – Nie zapominaj, że gdyby nie my, wylądowałabyś w domu dziecka – burknął.
Za każdym razem to wypominał. Nie wiem, czego on oczekiwał – że będę go za to całować do końca życia po stopach?
– Wiem, nie musisz mi o tym za każdym razem przypominać, jestem wam za to ogromnie wdzięczna.
– Dobra, zobaczę po niedzieli, co da się zrobić… ale jestem pewien, że będziesz chciała wrócić zaraz po pierwszym tygodniu i to na pewno z płaczem. Będę się za ciebie wstydził.
– Obiecuję, że nie będziesz, wuju.
– Tak, obiecujesz. – Skrzyżował ręce na piersiach. – Słaba to ty jesteś, ale za to uparta jak osioł…
– Dziękuję. – Z uśmiechem pod nosem opuściłam jadalnię i skierowałam się do swojego pokoju.
Mieszkaliśmy w domku jednorodzinnym pod Warszawą, na osiedlu wojskowym. Wokół sami żołnierze ze swoimi rodzinami. Dom wujostwa to dwupiętrowy, biały, wielki olbrzym z pięknym ogrodem. Wyróżniał się spośród całego osiedla. Zarówno wnętrze, jak i podwórze zaprojektowały najlepsze firmy w Warszawie. Nic nie odstawało od siebie, dopasowany był każdy szczegół. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, po co im taki wielki budynek. Skromna, przytulna parterówka, jak kiedyś nasza, rodziców i moja, w zupełności by im wystarczyła. Kochałam mój dawny domek. Trzy pokoje, salon z jadalnią, kuchnia i łazienka. Wszystko mama urządziła sama. Ogrodem również zajmowała się własnoręcznie. Często jej pomagałam. Kochała kwiaty, pielęgnowała je, miała do nich rękę. Każdy, kto nas odwiedzał, podziwiał jej zdolności. A wuj jako oficer wyższej rangi musiał się pokazać. Wszystko było na pokaz. Nawet samochody regularnie zmieniał, co pięć lat. Tak zostało mu do dzisiaj…
***
Po południu ciocia zabrała mnie na zakupy do marketu. Jak to w sobotę, ludzi było bardzo dużo. W kolejce czekałyśmy dobre pół godziny. W drodze powrotnej wstąpiłyśmy do naszej ulubionej kawiarni na rogu osiedla na małe ciacho i dużą kawę. Właściciel to przemiły staruszek, który po stracie żony przesiadywał tutaj codziennie. Jego córki kręcą całym tym interesem. Po wejściu do środka przywitałyśmy się ze wszystkimi i rozsiadłyśmy wygodnie przy stoliku, złożyłyśmy zamówienie. Patrząc na ciocię, odnosiłam wrażenie, że coś ją dręczy.
– Ciociu, wydaje mi się, czy jesteś smutna?
Spojrzała na mnie swoimi bursztynowymi oczami i głośno westchnęła.
– Co ty, dziecko, ubzdurałaś sobie z tą misją… Tam jest tak niebezpiecznie, jesteś taką kruchą istotą, tam przecież można stracić życie. – Zapomniała dodać słabą, co zawsze powtarza wuj.
– Ciociu – złapałam jej dłonie i mocno ścisnęłam. – Najgorzej było na początku, gdy wyjeżdżały pierwsze misje, teraz ataki już się tak nie zdarzają, a zresztą będę pod opieką wujka. Przecież nie da mi krzywdy zrobić. – Wypowiadając te słowa, sama się nad nimi mocno zastanawiałam. – Wszystko będzie dobrze, nie martw się, zresztą jeszcze nie wiadomo, czy wyjadę. – Uśmiechałam się do niej.
Wiedziałam, że wuj ma ogromne znajomości, ale nie wydawało mi się, żeby załatwił mi to stanowisko. On wyraźnie nie chciał, żebym tam pojechała.
– Wyjedziesz… Tadeusz załatwi ci tę posadę, nie ma rzeczy, której by nie podołał. Oczywiście, w jego mniemaniu.
Zaczęłyśmy się głośno śmiać.
– Masz rację, ciociu. Ja dalej nie rozumiem, co taka dobra duszyczka robi z takim diabłem…
– Inguś… to nie jest zły człowiek, naprawdę.
Zauważyłam, że ją zdenerwowałam. Widziałam to po jej ruchach, gdy mieszała kawę. Poznałam ją na tyle, iż wiedziałam, w którym momencie mówiłam coś nieodpowiedniego.
– Ale przyznaj, że czasami przesadza. – Kolejny raz wzięłam jej dłonie w swoje.
– A kto nie, moja droga, a kto nie przesadza. Nie ma ideałów. Zwłaszcza wśród facetów.
– Może i masz rację – przytaknęłam. – Dobrze, koniec tego tematu, zamówię jeszcze jedno ciacho, jest takie pyszne, że sobie nie odmówię. – Podniosłam się z krzesła.
– Zamów, zamów, szkielet z ciebie straszny.
Rzeczywiście – jestem drobną blondynką, ważę czterdzieści osiem kilo. To trochę mało, ale żyrafą nie jestem i na moje metr pięćdziesiąt siedem w zupełności wystarczy. Zawsze byłam najniższa w klasie, każdy się śmiał z mojego wzrostu. Pewnie dlatego nigdy nie nabyłam pewności siebie. Zawsze siedziałam gdzieś w rogu. Nigdy się niepotrzebnie nie wychylałam.
– Chodź, wracamy do domu. Trzeba zrobić kolację – ponaglała mnie ciocia.
– No tak, przecież wujek musi mieć wszystko na czas… – westchnęłam, na co ciocia zachichotała.
– Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłaś? – Trąciła mnie łokciem.
– Od dwunastu lat, od kiedy mieszkam u was, czuję się swobodnie tylko wtedy, kiedy nie ma go w domu, gdy jest, zawsze patrzy mi na ręce…
– Naprawdę źle go oceniasz. – Kręciła głową. – Chodź, przygotujemy coś pysznego i napijemy się dobrego wina.
Wstałyśmy, pożegnałyśmy się z przemiłym właścicielem i wyszłyśmy.
Po powrocie do domu zaczęłyśmy krzątać się po kuchni, pomagałam przygotować sałatkę grecką, wzięłam wszystkie produkty, położyłam na blacie i zaczęłam kroić. Ciocia smażyła stek mężowi, a ja oczywiście przy krojeniu pomidora musiałam skaleczyć się w palec. Nic nowego. Bardzo często mi to się zdarzało. Ciocia tylko zerknęła i uśmiechnęła się pod nosem, kręcąc głową. Zajrzałam do szafki w poszukiwaniu jakiegoś plastra. Z moim wzrostem musiałam wejść na krzesło, by sięgnąć do górnej półki.
– Czy ty zawsze musisz coś robić ze szkodą dla siebie? – Śmiech wuja wbił się w moje uszy niczym tysiące igieł. Musiał akurat w tym momencie wejść do kuchni? – Zaczynam się coraz bardziej zastanawiać, czy dobrze zrobiłem, załatwiając ci posadę tego tłumacza. – Drapał się po głowie.
Słysząc te słowa, mało co nie upadłam na posadzkę.
– Załatwiłeś? Już? Tak szybko? – mówiłam spokojnie, żeby nie zauważył mojej radości.
– Oczywiście, nie znasz możliwości pułkownika Watrasa. – Dumny usiadł przy stole. – Za miesiąc. Tyle masz czasu. Od poniedziałku zaczynasz szkolenia, szczepienia, psychologa i wszystko, co potrzebne do takiego wyjazdu.
– Szkolenia? – zapytałam troszkę zdziwiona.
– A co myślałaś? Że polecisz do kraju, gdzie jest wojna, bez żadnego przygotowania? Bez żadnej wiedzy? To, czego cię nauczyli na tych nieszczęsnych studiach, nijak ma się do tego, co tam się dzieje… – Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami. – Co, już się boisz? Mogę jeszcze…
– Nie, polecę – przerwałam mu. – Zrobię wszystko, co będzie trzeba, żeby się tam dostać.
– Zobaczymy, zobaczymy.
Ciocia podała mu stek, a ja nałożyłam sobie sałatkę.
Do końca kolacji nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. Jedliśmy w milczeniu. Słychać było tylko brzęk talerzy i pukanie sztućców. Nie miałam odwagi mu przerwać w trakcie posiłku. W kieszeni zaczął mi wibrować telefon. Sięgnęłam dłonią i zerknęłam na wyświetlacz. Dostałam wiadomość od mojej najlepszej przyjaciółki z informacją o dzisiejszej imprezie w klubie. W porę, nie ma co. Ona to zawsze potrafiła z takim info wyskoczyć w ostatniej chwili. Choć muszę stwierdzić, że takie spontaniczne wypady są najlepsze. Już zaczęłam się zastanawiać, co dzisiaj na siebie włożę.
– Wychodzę dzisiaj z Jagodą do klubu – oznajmiłam.
– O drugiej w nocy masz być w domu – nakazał wuj.
– Przecież ja mam dwadzieścia pięć lat! – Podniosłam się od stolika.
– Nie pyskuj, dopóki mieszkasz pod moim dachem, żyjesz na moich zasadach.
I tak za każdym razem. Nigdy nie mogłam wrócić później niż o drugiej. Wszyscy zawsze zaczynali się bawić w najlepsze, a Inga musiała lecieć do domu, bo wuj nakazał. Ech… Nie da się z nim wytrzymać, a jeszcze mamy lecieć razem do Afganistanu. Chyba sama w to jeszcze nie do końca wierzyłam.
***
Gotowa do wyjścia czekałam przed bramą na Jagodę i resztę dziewczyn. Włożyłam zwykłe, dopasowane czarne rurki, złotą bluzkę z cekinami i wysokie szpilki. Zarzuciłam na siebie bordowy płaszczyk, marzec to jeszcze zdecydowanie zimny miesiąc. Dziewczyny wymyśliły babski wieczór w klubie Verona w centrum Warszawy.
Jagoda podjechała swoją czerwoną strzałą, która już ledwo zipała, ale za żadne skarby nie chciała jej sprzedać. Kocha alfy, ale ten model bardziej pasował do jej babci niż do niej.
– Wsiadaj, Inga! – Karolina, której nie cierpię, wyszła z samochodu. Jest strasznie fałszywą osobą, tolerowałam ją ze względu na Jagodę, bo są kuzynkami.
Przesunęłam fotel pasażera do przodu i wepchałam się na tył, gdzie siedziały Monika i Baśka. Patrzyłam na ich gołe nogi. Ubrane w mini, które ledwo tyłki zasłaniały, jakby wybierały się do burdelu.
– Gotowa na imprezkę? – Uśmiech Jagody odbijał się we wstecznym lusterku.
– Jak zawsze. – Uniosłam jedną brew do góry. – Ty dzisiaj za kierowcę robisz? Czy jak zwykle zostawisz samochód pod klubem i wrócisz taksówką pijana?
– A jak myślisz?
Wszystkie zaczęłyśmy się śmiać. Wiadomo od zawsze, że Jagoda alkoholu sobie nie odmawiała. Jak brała samochód, to zostawiała go pod klubem i odbierała na drugi dzień, jak wytrzeźwiała.
Zaparkowałyśmy niedaleko klubu, resztę drogi pokonałyśmy pieszo. Przed wejściem jak zwykle była spora kolejka. Na nasze szczęście na bramce stał brat Baśki i weszłyśmy bez problemu, widząc niezadowolone miny innych, oczekujących na swoją kolej klubowiczów. W środku skierowałyśmy się schodami w górę do naszej zarezerwowanej loży. Niezbyt lubiłam ten klub, ale postanowiłam nie marudzić. Królował tutaj kolor czerwony, który strasznie dawał po oczach. Zdecydowanie wolałam ciemniejsze barwy, a najbardziej czerń.
Rozsiadłyśmy się wygodnie, zamówiłyśmy drinki i zaczęłyśmy rozmawiać. Najwięcej do powiedzenia miały Karolina z Baśką – plotkary numer jeden, nie znałam większych. Wiedziały wszystko, co u kogo się dzieje. Po tym, jak obgadały wszystkie dziewczyny na dyskotece, poszły potańczyć, zostawiając mnie z Jagodą.
– Coś ty dzisiaj taka nieobecna? Inga, znowu problemy z wujkiem? – Jagoda spoglądała na mnie zaniepokojona.
Zawsze mogłam się jej zwierzyć ze wszystkich problemów. Jako jedyna wiedziała na mój temat wszystko. Znamy się od dziecka. Razem chodziłyśmy do przedszkola, podstawówki i potem do liceum. Rozdzieliły nas studia, ale to oczywiście naszej przyjaźni nie zniszczyło.
– Wszystko jak najlepiej. No, powiedzmy. – Wzruszyłam ramionami.
– Powiesz mi? Czy mam siłą to z ciebie wyciągnąć? – Przysiadła się bliżej, poprawiając swoje czarne długie włosy.
– Dobra. – Pochyliłam się w jej stronę. – Za miesiąc lecę do Afganistanu.
– Zwariowałaś??! Powiedz, że to żart! – zaczęła krzyczeć.
– Ciszej. Żaden żart, Tadek mi wreszcie załatwił. – Wzięłam drinka do ręki i upiłam łyk.
– Ale dlaczego tak szybko? Miesiąc? Nie powinnaś mieć jakiegoś przygotowania czy jak?
– Nie znasz najwidoczniej jego możliwości. Załatwił i lecę za miesiąc na pół roku.
Jagoda przytuliła mnie mocno.
– Wiem, że tego chciałaś, ale zdziwiłaś mnie, że tak szybko. Już za tobą tęsknię.
Dostałam buziaka w policzek. Ja też będę za nią tęskniła. Jest najbliższą mi osobą.
– Najgorsze jest to, że lecę tam razem z wujaszkiem. – Wykrzywiłam usta na samą myśl o tym.
– Olej go wreszcie, nie możesz się nim wiecznie przejmować. Ten stary zgred wie, jak zniszczyć komuś psychikę. Potrafi to zrobić.
– Oj potrafi, potrafi – westchnęłam.
– Więc nie zwracaj na niego uwagi. – Podała mi drinka.
– Łatwo ci mówić, nie mieszkasz z nim pod jednym dachem. On wykańcza mnie psychicznie i nerwowo.
– Boże, dziewczyno, ile razy ci już mówiłam, że musisz się wyprowadzić. Nie możesz z tym człowiekiem mieszkać.
– Wiem, wiem. Po misji wszystko uporządkuję. Obiecuję.
– Trzymam cię za słowo. Przyjadę na dniach, to porozmawiamy o tym. Teraz chodź, potańczymy trochę. Odstresujesz się, laska. – Wzięła mnie za rękę i ruszyłyśmy na parkiet.
Zaczęłyśmy tańczyć w rytm muzyki, zapominając o całym świecie. Bawiłyśmy się w najlepsze, wywijałyśmy biodrami, w międzyczasie podchodziłyśmy do baru i popijałyśmy szoty. Karolina znikała z zasięgu naszego wzroku, ciągnąc za sobą jakiegoś biedaka w stronę łazienek. Doskonale wiedziałyśmy, po co tam poszła. Ta dziewczyna nie dość, że jest strasznie fałszywa, to jeszcze puszcza się na każdej dyskotece z innym facetem. Zaczęłyśmy się śmiać. Jagoda zawsze powtarzała: jej tyłek, jej sprawa. Muszę przyznać, że ma rację. Chociaż nie chciałabym, żeby ktokolwiek porównywał mnie do niej.
Spojrzałam na zegarek. Godzina mojego powrotu do domu coraz szybciej się zbliżała. Pożegnałam się z dziewczynami. Zazdrościłam im, że będą balować do białego rana, zresztą jak zawsze. Kiedy impreza rozkręciła się w najlepsze, ja wychodziłam z klubu, wyciągnęłam telefon z kieszeni i zamówiłam taksówkę.
– Co tak szybko uciekasz, ślicznotko? – zapytał pijany chłopak, który ledwo trzymał się na nogach.
Nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam się do niego plecami.
– Co jest, głucha, kurwa, jesteś? – Złapał mnie za ramię i odwrócił w swoim kierunku.
– Daj mi spokój! – krzyknęłam, próbując się wyrwać.
Niestety, był o wiele silniejszy ode mnie. Ściskał mocno moje ramiona, przyprawiając mnie o ból. Próbowałam się z nim szarpać, lecz na próżno. Przybliżył się do mnie, chcąc mnie pocałować. Poczułam okropny smród. Zaczęłam krzyczeć. Wzywałam pomocy i nawet nie wiem kiedy, pojawił się przy nas Gumiś, brat Baśki, i odepchnął go na bok. Facet wylądował na asfalcie, klnąc pod nosem.
Gumiś pojawił się w odpowiedniej chwili.
– Wypierdalaj, bo jak nie, to rozpierdolę twoją krzywą gębę. – Z zaciśniętymi pięściami szedł w jego kierunku.
– Gumiś! Zostaw go. Daj sobie z nim spokój. Nie warto. – Podeszłam do niego, a ten drugi uciekł.
– Jesteś cała? – Mierzył mnie z góry na dół.
– Tak. Dzięki, zawsze można na tobie polegać. – Klepnęłam go w bark.
– Spoko, Inga, musisz na siebie uważać. – Uśmiechnął się, a ja odpowiedziałam mu tym samym. – Jak chcesz, chętnie zostanę twoim prywatnym ochroniarzem. – Podniósł swoje brwi do góry.
– Dzięki, ale dam sobie radę.
I całe szczęście, że właśnie w tym momencie podjechała taksówka. Nie chciało mi się z nim dłużej rozmawiać. Baśka nie raz, nie dwa chciała umówić mnie z nim na randkę. Podobno strasznie się mu podobam. Niestety, to nie mój typ. Nie kręcą mnie tacy. Nie lubię łysych, sztucznie napakowanych facetów, a on do takich należał.
Podeszłam do taksówki, gdy nagle wyskoczyła jakaś pijana panienka przede mnie i wepchała się do środka.
– Ej, co jest? To moja taksówka! – krzyknęłam.
Dziewczyna zamknęła mi drzwi przed nosem. Nie potrafiłam nic więcej powiedzieć. Kierowca nawet nie zareagował, tylko odjechał… Świetnie, musiałam zadzwonić po drugą. Wybierałam kolejne numery.
Jakim cudem na wszystkie taksówki trzeba czekać ponad pół godziny!
– Inga, może ja cię odwiozę? – Gumiś podszedł do mnie.
– Dziękuję, poradzę sobie, nie musisz. – Szukałam w telefonie kolejnego numeru.
– Daj spokój, poproszę kolegę, zastąpi mnie na chwilę. – Odebrał mi telefon i wsadził do torebki.
– No dobra, dziękuję. – Zgodziłam się tylko dlatego, żeby nie spóźnić się na wyznaczoną godzinę. Jak nie wrócę na czas, wuj będzie wściekły.
Gumiś całą drogę opowiadał mi o swojej pracy, jak to się czasami musi bić i jakim to on jest świetnym bokserem, co w ogóle mnie nie interesowało. Słuchałam go tylko z grzeczności. Gdy podjechaliśmy pod dom, szybko mu podziękowałam i uciekłam z samochodu. Na podwórku spojrzałam w okno wuja, w środku paliło się światło, czekał na mnie… Otworzyłam pomału drzwi. Zamarłam ze strachu. Wystraszył mnie, stojąc za drzwiami ubrany w szlafrok.
– Dwadzieścia minut spóźnienia. – Spoglądał na zegarek.
– Daj spokój, wuju, musiałam czekać na taksówkę i…
– Nie kłam – przerwał mi i uderzył w policzek. – Widziałem, że taksówką nie wróciłaś. Idź do siebie – rozkazał mi, a ja, jak ten posłuszny piesek, poleciałam na górę ze łzami w oczach. Nienawidziłam, kiedy taki był…
***
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_Polecamy również:
GDY POKOCHASZ KOGOŚ PRAWDZIWĄ MIŁOŚCIĄ, PRZESTAJE MIEĆ ZNACZENIE, KIM NAPRAWDĘ JEST
Ile kłamstw jest w stanie wytrzymać kobiece serce?
Przekona się o tym 27-letnia Diana, która właśnie rozpoczyna swoje wymarzone wakacje w słonecznej Italii. Szalony wieczór w jednym z klubów, podczas którego poznaje zabójczo przystojnego Włocha, kończy się dla niej w nieprzyjemny sposób. Bójka ze starszym mężczyzną, który okazuje się członkiem mafii, wywraca jej życie do góry nogami. W drodze do domu młoda kobieta zostaje porwana i uwięziona. Z opresji ratuje ją lekarz, Carlo Cabras, który postanawia ukryć ją w domu swojego syna. Ale to nie oznacza, że Diana może już czuć się bezpieczna. Wręcz przeciwnie – wkrótce będzie musiała stawić czoła nie tylko mafii, ale też miłości do najmniej odpowiedniego mężczyzny pod słońcem…