Dziewczyna z porcelany - ebook
Dziewczyna z porcelany - ebook
TĘTNIĄCA EMOCJAMI HISTORIA DOJRZEWANIA DO PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI. Michał to beztroski student biorący życie garściami. Nie szuka miłości, unika zobowiązań – zamierza po prostu dobrze się bawić. Jednak pewnego dnia odbiera telefon, który zmienia wszystko. W obliczu rodzinnej tragedii Michał będzie musiał dokonać wyborów, do których trzeba dorosnąć. Z pomocą przyjdzie mu Zuzanna – rudowłosa sąsiadka o porcelanowej cerze. Kobieta, która sprawi, że z chłopca stanie się mężczyzną…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-533-8 |
Rozmiar pliku: | 875 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zdjęła bluzkę. Przeciągnęła się powolnym, kocim ruchem i wygięła plecy w miękki łuk. Kiedy odchyliła głowę, jej włosy zakołysały się, muskając łopatki. Prędko zmieniłem miejsce, przykucnąłem nieco dalej, bardziej z tyłu, żeby nie było widać sutków. Odrobina tajemnicy zawsze sprzedaje się lepiej niż zbytnia dosłowność. Słońce podświetliło jasny meszek na jej skórze, wzdłuż linii kręgosłupa. Śledziłem go aż do pośladków. Kolejny kadr znowu z boku. Potem jeszcze zbliżenie na brzuch, od pępka do ciężkich krągłości. Piersi miała jak brzoskwinie. Migawka trzasnęła sucho kilka razy. W końcu wyłączyłem aparat. Dziewczyna rozchyliła lekko kolana.
Zdjęcia były dobre, czułem to. Modelka, chociaż niezbyt ładna, miała świetne ciało i miodowy odcień skóry, który tak lubiłem. W zachodzącym słońcu wyglądał jak nasycony złotem. Sesja podnieciła ją znacznie bardziej niż mnie. W ogóle coraz częściej się zdarzało, że dziewczyny, które zgadzały się rozebrać do paru zdjęć, były potem tak pobudzone i chętne, jakbym dał im co najmniej ecstasy.
Nie zapamiętałem, jak ma na imię. Wydawało mi się, że Gosia, ale równie dobrze mogłem się mylić. Wolałem więc zwracać się do niej bezosobowo, żeby uniknąć niezręcznych sytuacji. Takich jak ta w minionym roku, kiedy rozwodziłem się nad urodą Basi, a okazało się, że obok mnie leżała Beata. Niepotrzebne humory, sceny, łzy, o których człowiek chce potem szybko zapomnieć.
Nigdy nie lubiłem seksu na świeżym powietrzu. Nie, żeby miało to coś wspólnego z poczuciem wstydu czy strachem, że ktoś nas zobaczy. Gdyby tak się stało, tylko dodałoby to pieprzu. Nie lubiłem tego robić na łonie natury z bardzo prozaicznych przyczyn. Po prostu nie tolerowałem much, komarów, mrówek, twardych patyków, źdźbeł trawy ani innych niespodzianek na plecach albo pod łokciami – w zależności od tego, czy człowiek akurat był na górze, czy na dole. Ponieważ jednak dziewczyna patrzyła na mnie wyczekująco, pomyślałem, że kolej na mój ruch. W sumie dlaczego by nie.
Kiedy było już po wszystkim, zrobiłem jej jeszcze kilka ujęć, jak ze spuszczoną wstydliwie głową zapinała bluzkę i wsuwała buty na szczupłe stopy. Przez chwilę myślałem o tym, że kobiety są najpiękniejsze wtedy, gdy niczego nie udają, nie pozują. Nie miałem jednak czasu zastanawiać się nad tym dłużej, bo za jej plecami, w tle, rozgrywał się tymczasem niezwykły spektakl. Słońce znajdowało się już na tyle nisko, że nabrało niesamowitej, pomarańczowej barwy. Siedzieliśmy na niewielkim pagórku, a przed nami rozciągało się pole okryte młodziutką zielenią. Ta zieleń miała sto odcieni, łagodnie przechodziła z ostrej soczystości w mdły pastel i dalej, w cienistą głębię – zależnie od tego, jak padało światło i jak wiatr bawił się źdźbłami. Do tego słońce niczym dojrzała mandarynka, wiszące tuż nad horyzontem… Chwyciłem aparat, podbiegłem kilka kroków i uklęknąłem, ale nie zdołałem osiągnąć efektu, na jaki liczyłem, więc położyłem się na ciepłej trawie. Ziemia pachniała wiosną. Tak. To był ten kadr. Zrobiłem chyba z pięćdziesiąt ujęć, ale i tak czułem, które jest najlepsze. Na taką fotografię czeka się czasem miesiącami.
Podwiozłem dziewczynę pod jej akademik i odstawiłem samochód do Leszka. Zanotowałem sobie w pamięci, że będę musiał kupić mu drogą wódkę. Oby tylko nie próbował mnie namówić na wspólne picie, bo źle znosiłem mocny alkohol. Dobre piwo, wino, owszem, lubiłem i spożywałem. Niestety, kolorowe wódki, zresztą nawet niekolorowe, prawie mnie zabijały. Upijałem się zbyt szybko, a potem chorowałem jak dzieciak, długo i boleśnie. To nie dla mnie.
Co innego wino. Lubiłem cały rytuał, który towarzyszy piciu wina z dziewczyną. Uwielbiałem zwłaszcza efekt, jaki wywierał na moich partnerkach sposób, w jaki pieściłem palcami butelkę, jej krągłości, smukłą szyjkę. Ich oczy rozszerzały się wtedy i czasem odnosiłem wrażenie, że już w tym momencie były gotowe na seks. Jednak nigdy się nie spieszyłem. Wiedziałem, że to, co dobre, trzeba smakować powoli.
Pojechałem tramwajem do akademika i od razu usiadłem do komputera. Miałem rację. Najlepiej wyszło zdjęcie, przy którym niemal wryłem się brodą w ziemię – to, na którym zielone pole wznosi się ku niebu. Dokładnie o taki efekt mi chodziło! Przejrzałem jeszcze ujęcia z Gosią… czy może Asią. Wybrałem kilka, z których dało się coś wydobyć. Resztę skasowałem. I tak nieźle. Niekiedy zdarzało się, że na kilkaset cykniętych fotek tylko jedna była dobra. Tego dnia połów był w miarę obfity, no i seks, mimo że na powietrzu, okazał się całkiem przyjemny. Poszedłem pod prysznic, a potem natychmiast spać. Nazajutrz od rana czekała mnie praca dla Modny.pl, a wieczorem spotkanie z Paulą. Musiałem być w formie.
Rano, kiedy wybierałem się do pracy, zadzwoniła matka.
– Nie przyjechałeś – stwierdziła.
Do licha, przecież chyba nie telefonowała po to, żeby mi o tym powiedzieć.
– Nie mogłem, mamo – skłamałem. – Mówiłem ci, w poniedziałek mam koszmarnie trudne zaliczenie. Jeśli nie posiedzę nad tym z Rafałem, to… No po prostu leżę i kwiczę.
Rodzice nie wiedzieli o tym, że zarabiałem. Nie brałem od nich dużo pieniędzy, ale coś tam jednak zawsze dostałem. W końcu mi się należało. Nie wiedzieli też o Pauli, bo ta wiedza nie była im do niczego potrzebna. Zresztą mama nie pytała. Nigdy z nią nie rozmawiałem o takich sprawach. Ojciec może by zapytał, tyle że nigdy nie bywaliśmy sami, we dwóch, a przy matce na ogół obaj milczeliśmy. W ogóle rzadko jeździłem do domu, a jeśli już się pojawiałem, to odzywałem się głównie do młodszego brata.
– Dosłownie na cztery godziny – powiedziała jeszcze mama. – Mógłbyś przyjechać jutro rano, my wyjeżdżamy mniej więcej o dziesiątej. Po południu będziemy z powrotem. Wziąłbyś sobie książki i pouczyłbyś się tutaj. Tomaszek już nie jest taki absorbujący jak dawniej.
– Nie mogę, mamo. Naprawdę.
Irytowała mnie. Tomaszek to wasz syn, nie mój, do cholery, pomyślałem. Zachciało im się bobasa po czterdziestce, to niech się nim zajmują. Każdy ma swoje obowiązki, prawda?
Mama się rozłączyła. Wiedziałem, że zachowałem się jak świnia. Rodzice musieli jechać do dziadka do szpitala. Co prawda nie mówili o tym głośno, ale każde z nas wiedziało, że to ostatni raz, bo z dziadkiem było bardzo źle i ojciec chciał się z nim pożegnać. Potrzebowali mnie na te kilka godzin, żebym został z braciszkiem. Takich maluchów nie wpuszczali na onkologię, zresztą nawet gdyby zezwalali na takie wizyty, chyba nie byłoby dobrze, żeby czterolatek oglądał staruszka w agonalnym stanie. Byłem tam parę tygodni temu, więc wiedziałem, jak wygląda – same kości powleczone skórą.
Dlaczego odmówiłem? Choćby dlatego, że weekendy należały do mnie. To był jedyny czas, który spędzałem z Paulą. Poza tym, jak się ma małe dziecko, to trudno, trzeba mu zapewnić opiekę. Jeżeli nie mogą tego zrobić rodzice, trzeba poszukać niańki. To była moja prywatna zemsta za własne dzieciństwo: za godziny, które ciągnęły się niemiłosiernie, kiedy czekałem na ojca w pustym mieszkaniu. O czwartej matka odbierała mnie z przedszkola, podrzucała do domu i prędko wychodziła z powrotem do pracy. Pokazywała mi na zegarku – gdy ta krótka wskazówka będzie na szóstce, a długa na dwunastce, to tata wróci. Siedziałem jak zaczarowany, wpatrując się w pieprzone wskazówki, a razem ze mną czekały nieruchome zabawki, którymi otaczała mnie matka, naiwnie sądząc, że mógłbym się bawić, kiedy strach dławił mi gardło.
W studiu Modny.pl spędziłem prawie cztery godziny. Choć była sobota i spałem wyjątkowo długo, teraz oczy mi się zamykały i mógłbym zasnąć na stojąco. Nie znosiłem tej roboty. Zastanawiałem się, czy wolałbym stać po drugiej stronie obiektywu. Chyba tak. Wprawdzie fotografowanie ubrań na modelach było piekielnie nudne, ale przynajmniej nie trzeba się przebierać, prężyć, robić idiotycznych min. Po tych czterech godzinach zupełnie zdrętwiały mi mięśnie twarzy. Na przemian – uśmiech i zabójczo męskie spojrzenie. Do tego te nieustanne przebieranki. Co chwila zmieniałem spodnie, koszule, marynarki, T-shirty. Miałem dość.
Umówiliśmy się na poniedziałek. Czekała nas jeszcze sesja w kąpielówkach i bieliźnie. Potem koniec, obiecała szefowa. Wreszcie zamkniemy letni katalog, więc aż do sierpnia będę miał spokój. Dopiero wtedy rozpoczniemy zdjęcia w ciuchach z oferty jesiennej.
Poniedziałek nie bardzo mi pasował, bo miałem dwa wykłady, poza tym chciałem popracować nad ostatnimi fotografiami znad morza. Ale pieniądze z Modny.pl były znacznie lepsze niż te, które dostawałem za zdjęcia do kalendarzy. Dlatego postanowiłem odpuścić wykłady, a zdjęcia poobrabiać nazajutrz, natychmiast po powrocie od Pauli.
Wracałem tramwajem, nie taksówką. Wprawdzie zarobiłem tego dnia sporo, a jeśli doliczyć to, co miałem dostać od Marka za fotki z dziewczyną o miodowej skórze, no i jeszcze kasę za pokaz mody w „Polonezie”, to musiałem uznać ten weekend za naprawdę udany – ale nie lubiłem bez sensu tracić pieniędzy. Jedynym luksusem, na jaki sobie pozwalałem, był jednoosobowy pokój w akademiku. Rafał, mój kumpel od pokazów, który wprowadził mnie w świat mody, rozbijał się dobrymi autami, włóczył po drogich lokalach i wyrywał laski na gruby portfel. Ja wolałem oszczędzać. Sam nie wiedziałem na co, może na mieszkanie w centrum Poznania albo na jakiegoś fajnego SUV-a. A laski wyrywałem na urok osobisty, dobre teksty i te moje sztuczki typu muskanie palcami butelki wina. Skoro działało, to po co wyrzucać pieniądze w błoto?
Czułem się zmęczony i przez moment pomyślałem, że nie mam ochoty na spotkanie z Paulą. Tylko przez ułamek sekundy, ale jednak zaświtała mi taka myśl. To odkrycie było dla mnie szokujące. Jeszcze niedawno, chyba nawet dziś rano, myślałem o tym, jakim jestem szczęściarzem, że wybrała właśnie mnie. Cholernym szczęściarzem. Nadal zresztą tak uważałem. Po prostu przemawiało przeze mnie zmęczenie. Każdego może dopaść.
Ponieważ sesja zdjęciowa dla Modny.pl się przedłużyła, nie pojechałem na basen. Okej, jutro popływam dłużej, uzgodniłem z samym sobą. Ale solarium nie odpuściłem, na to nie mogłem sobie pozwolić. Raz w tygodniu to był mus, jeśli chciałem utrzymać niemal niezauważalną opaleniznę, która i na pokazie, i na zdjęciach zdrowo kontrastowała z białymi zębami. Nie mówiąc już o tym, że prezentowanie mody plażowej na bladym ciele nie wchodziło w rachubę.
Kiedy już leżałem nago pod lampami i moja skóra nabierała brązowego odcienia, myślałem o tym, jak dziwnie potoczyły się moje losy. Właściwie nigdy nie byłem specjalnie urodziwy. Jako piętnastolatek nosiłem aparat na zębach, bo rosły tak krzywo, że niemal w poprzek. Byłem wysoki, ale chudy i lekko zgarbiony. Włosy układały mi się w kompletnie niezrozumiały sposób – jakby każdy rósł w inną stronę. Wyglądałem jak złamana, rozczapierzona miotła. Gdybym nie zakochał się wtedy w Natalii, która zresztą okazała się potem zwykłą manipulatorką, nic by się pewnie nie zmieniło. Pozostałbym romantykiem czytającym w ukryciu książki o miłości i fotografującym kwiaty, owady i chmury. Taki byłem. Gdy teraz o tym myślę, szarpie mną śmiech. Jak dobrze, że podsłuchałem tamtą rozmowę. Nałykałem się wtedy wstydu pomieszanego z bólem; wstydu gorzkiego aż do łez, do wymiotów, do nienawiści.
Była zima. Po wielu miesiącach marzeń i nieśmiałych spojrzeń odważyłem się zaprosić Natalię do kina, na jakąś komedię romantyczną, o ile pamiętam. Wiedziałem, że nie należy zabierać dziewczyn na filmy akcji, zresztą sam też takich nie oglądałem. Zgodziła się. Wprawdzie nie dawała mi spokoju myśl, że uśmiechnęła się przy tym jakoś dziwnie – jakby z triumfem? – ale jednak się zgodziła. Sobota o czwartej, mam być pod jej domem. Przejdziemy się i będziemy pod kinem akurat o szesnastej trzydzieści.
Byłem. Czekałem. Przed wyjściem szorowałem zęby tak, że aż krwawiły mi dziąsła. Natalia wyszła i wzięła mnie za rękę. Chyba mnie wtedy zamroczyło, jakby zaświeciły mi nad głową jakieś nowe słońca. Pewnie dlatego nie zaniepokoiło mnie to, że ktoś błysnął nam w oczy fleszem. To była jej koleżanka, Ilona. Ją zresztą też później przeleciałem. Miała za małe piersi, jak na mój gust.
Nie zaniepokoiło mnie nawet to, że wkrótce po tym, jak Ilona zrobiła nam kilka zdjęć, Natalia puściła moją dłoń. Nie wiedziałem tylko, co zrobić. Ponownie wziąć ją za rękę? Objąć? Szedłem obok niej jak cielak, gotów rzucić się jej do stóp i błagać, żeby została moją dziewczyną. Miałem tylko piętnaście lat, byłem niewinny i naiwny. Dla mnie to była miłość na zawsze, do grobowej deski.
Nie zapamiętałem, na jaki film poszliśmy i czy mi się podobał. Podczas seansu zerkałem na dłoń Natalii, więc nie miałem czasu patrzeć na ekran. Dłoń leżała na jej kolanach i jedyną moją myślą przez półtorej godziny było: Czy mogę jej dotknąć? Czy jeśli sięgnę tam i chwycę jej palce, zacznę je pieścić – pozwoli mi na to? A jeśli tak, to czy wtedy powinienem podnieść jej rękę? Bo jeżeli tego nie zrobię, to dotknę także jej nóg. Ud. Na myśl o jej udach dostałem erekcji, więc przez resztę filmu zastanawiałem się także, jak do cholery wstanę, skoro mam krótką kurtkę – i wszystko będzie widać.
Film się skończył, nikt nie zauważył erekcji, choć trwała aż do napisów końcowych, odprowadziłem Natalię pod dom i tyle. Nie było pocałunku ani nawet rozmowy, bo okazałem się zbyt tchórzliwy, aby się odezwać. Wróciłem do domu, marząc, że byłem dość odważny, by dotknąć jej dłoni, jej uda, jej ust. Fantazjowałem tylko do tego momentu, do pocałunku, nie śmiałem sięgnąć myślami dalej. Marzyłem też, że jestem najlepszym sportowcem w szkole i ona pragnie właśnie mnie. Albo wygrywam jakiś konkurs, albo że tańczy ze mną na szkolnej dyskotece – bo tańczyłem nieźle i jedyny problem polegał na tym, że kompletnie nikt o tym nie wiedział.
Byłem nikim. Jak bardzo, zrozumiałem wtedy, gdy przypadkiem udało mi się usłyszeć rozmowę Natalii z Iloną. Stały przed salą gimnastyczną, nieświadome tego, że ktoś jest w męskiej szatni. Nie pamiętam już, co mnie tam zatrzymało, pewnie musiałem skorzystać z toalety i dlatego przebierałem się później niż reszta chłopaków. Słyszałem każde słowo i tylko dzięki temu mogłem się przygotować na upokorzenie, które uwolniło mnie od nabożnego lęku przed dziewczynami.
Natalia kandydowała wtedy do samorządu szkolnego. Była gospodarzem klasy, a marzyły jej się większe zaszczyty – stanowisko przewodniczącej samorządu. Nigdy nie rozumiałem takich potrzeb i nie wnikałem, jak świadczy to o czyjejś osobowości. Po prostu przyjmowałem do wiadomości, że inni ludzie, zapewne większość, różnią się ode mnie pod tym względem. Podsłuchując wówczas tę rozmowę, zrozumiałem, że wraz ze swoim sztabem wyborczym zaplanowała kampanię „na wesoło”. Jednym z elementów miało być zdjęcie ukazujące Natalię, kandydatkę na przewodniczącą, jak prowadzi za rękę dziecko specjalnej troski. Czyli mnie.
Nie poszedłem wtedy na wuef. Odczekałem trochę, siedząc w kucki w szatni i tłumiąc coś, co byłoby płaczem, gdybym nie był taki wściekły. Więc może krzyk. Potem przebrałem się i wybiegłem. W domu od razu poszedłem pod prysznic i długo zmywałem z siebie upokorzenie połączone ze wściekłością. Gdy stanąłem na dywaniku przed lustrem, czerwony od wstydu i gorącej wody, nadal coś się we mnie kotłowało.
Plakaty Natalii rzeczywiście zawisły na ścianach naszej szkoły. Na zdjęciach miałem wyraz twarzy debila, szczęśliwy uśmiech i zmrużone oczy. Ona, jak starsza siostra, dobrotliwa, cierpliwa, trzymała mnie za rękę i przeprowadzała przez ulicę. Tak to wyglądało na zdjęciu. Pod nim widniał napis: „Głosuj na Natalię! Ona pomaga nawet najbardziej potrzebującym!”.
Cała szkoła konała ze śmiechu. Trudno opisać moje oszołomienie, kiedy uświadomiłem sobie, że wszyscy, nawet moi kumple, na widok plakatów rechoczą i poklepują się nawzajem po ramionach. Wydobycie się z samego dna rozpaczliwego wstydu zajęło mi dokładnie dwa dni. Dwa dni leżenia w pokoju, twarzą do ściany, i obgryzania skórek wokół paznokci. Kilka decyzji. Potem jeszcze dwie godziny patrzenia w lustro, na znienawidzoną gębę. W tym czasie wykluwały się postanowienia. Koniec końców złożyłem tej zgnębionej twarzy pewne obietnice. To wtedy rozpoczął się mozolny proces mojej przemiany z zabawnej poczwarki w formę dojrzałą. Cokolwiek to oznaczało.
Trzeciego dnia w szkole śmiałem się już razem z kolegami. Roman, klasowy byczek, szturchnął mnie pod żebro i powiedział:
– Aleś z siebie zrobił palanta, chłopie.
Roześmiałem się.
– Za to, co mi dała, pozwoliłbym się sfotografować nawet bez gaci.
Roman zamilkł, a wraz z nim reszta chłopaków. Kto by pomyślał, że tak uważnie słuchali, co mówię.
– Czyli co? – zapytał głupio.
– Przecież ci nie powiem, co dokładnie robiliśmy. Umowa to umowa.
Paweł, mój kolega z ławki, zrobił wielkie oczy. Nawet on mi uwierzył.
– Jedyne, co mogę zdradzić – zniżyłem głos, a oni wszyscy jak na komendę pochylili głowy – to to, że ma zupełnie brązowe sutki.
Natalii rewelacja dotycząca koloru jej sutków nie zaszkodziła. Mnie natomiast uczyniła kimś znaczącym, zarówno w oczach chłopaków, jak i dziewczyn. Nie wiedziałem tego na pewno, ale mogłem przypuszczać, że plotka o tym, jakoby Natalia pozwoliła mi na to i owo, szybko dotarła do bohaterki tych sensacyjnych wieści. Potrafiłem sobie wyobrazić, jak zaprzeczała i próbowała wyśmiewać wszelkie insynuacje tego typu. A jednak byłem pewien swego. Mój spokój był silniejszy niż jej irytacja. Poza tym wiedziałem, że ludzie myślą obrazami. Jeśli wyobrazili sobie, a dam głowę, że tak było, brązowe brodawki jej piersi, to w tym samym momencie przyjęli moje wyznanie za prawdę. Uwierzyli w nie. Wszelkie cnotliwe zaprzeczenia Natalii wypadały blado w porównaniu z rozochoconą wyobraźnią piętnastolatków. Wygrałem.
Pikanie timera wytrąciło mnie z zamyślenia. Opalanie dobiegło końca. Wygramoliłem się z rozgrzanej kapsuły, ubrałem się, zapłaciłem i poszedłem do akademika, żeby się wykąpać. Nie znosiłem zapachu mojego ciała po sztucznym opalaniu. Śmierdziało plastikiem. Byłem kompletnie wypompowany. Po raz drugi tego dnia pomyślałem, że najfajniej byłoby się położyć i przespać resztę dnia. Zamiast tego zjadłem czerstwą bułkę z nieświeżym pasztetem (gdy robiło się ciepło, brak lodówki w akademiku szczególnie mi doskwierał), wziąłem prysznic i ogoliłem się starannie. Założyłem popielate spodnie, białą koszulę, do tego granatowy sweter, przewiązany niby niedbale na ramionach. Spojrzałem w lustro. Może być. Zastanawiałem się nad okularami. Wybrałem te w ciemnych oprawkach.
Kiedy wszedłem, Paula kroiła oliwki. Nie znosiłem oliwek, ale nie wypadało przyznawać się do plebejskich gustów ani jej, ani w gronie jej przyjaciół, więc dawno już przestałem wyrażać własne zdanie. Nie lubiłem tych wymyślnych sałatek z rukoli i granatów, nie cierpiałem tarty ze szpinakiem i jajkiem, ostryg, kaparów i jeszcze wielu dziwacznych rzeczy, które wrzucała do misek i mieszała z nabożeństwem albo podawała na stół z miną zwyciężczyni świata. Szczerze mówiąc, nie lubiłem także jej przyjaciół. Byli nadęci, nienaturalnie serdeczni, po prostu sztuczni. Ja, chłopak z małego miasteczka, służyłem im za jakiś egzotyczny eksponat. A przynajmniej do czasu, dopóki jeden z drugim nie zobaczył mnie na pokazie. Wtedy zaczęli mnie traktować jak równego sobie. Tyle że ja nie czułem się im równy. Czułem się od nich lepszy. Na szczęście dzisiaj nie zastałem w mieszkaniu Pauli żadnego bufona, artysty z bożej łaski ani koleżanki rozpoczynającej błyskotliwą karierę w korporacji.
– Co tak późno? – spytała na powitanie.
Nie odpowiedziałem, bo doskonale wiedziałem, że wcale nie czeka na odpowiedź. Nie była ciekawa, co mnie zatrzymało, a gdybym zaczął jej o tym opowiadać, po prostu by mi przerwała. To był wyłącznie jej sposób wyrażania niezadowolenia z tego, że coś zrobiłem inaczej, niż by chciała. Widocznie należało pojawić się wcześniej.
– Podaj ananasa – mruknęła, gdy pocałowałem ją w policzek.
Ładnie pachniała, chyba jakimiś nowymi perfumami. Ciekaw byłem, które miejsca na ciele musnęła dzisiaj zapachem. Zwykle, kiedy ją rozbierałem, odnajdywałem kilka takich punktów – płatek ucha, czasem skronie, zawsze nadgarstki, magiczna linia między piersiami, a bywało, że nawet pępek.
Otworzyłem puszkę z ananasem, wylałem syrop – żadne z nas by go nie wypiło, bo to puste kalorie – i pokroiłem plastry w kostkę. Już wiedziałem, co będziemy jeść, bo zauważyłem kawałki wędzonego kurczaka i migdały. Lubiłbym tę sałatkę, gdyby nie oliwki.
Podczas gdy Paula mieszała składniki z majonezem, ja nakryłem do stołu i nalałem wina. Przy niej nie musiałem się wygłupiać z gładzeniem palcami butelki i innymi sztuczkami służącymi uwodzeniu. Ta kobieta była już moja. Zdobyłem ją po wielu miesiącach bardziej lub mniej wyszukanych zalotów. Wiedziałem, że zaraz po kolacji, gdy przy dobrej muzyce opróżnimy butelkę wina, będziemy się kochać w taki sposób, na jaki akurat przyjdzie jej ochota. Paula była pomysłowa. Ceniłem to.
Wino okazało się dobre, cierpkie. Uderzyło nam lekko do głowy, zaczęliśmy się całować. Potem kochaliśmy się na podłodze. Paula siedziała na mnie z kieliszkiem w dłoni i poruszała się powoli. Pomyślałem, że jest idealna. Niesamowicie szczupła, o niewielkich, sterczących piersiach i długiej szyi. Tego dnia robiliśmy to przy bluesowym głosie Liz Wright. Z rogu pokoju padało światło smukłej lampy. Cień Pauli tańczył na ścianie, poruszał się rytmicznie i było prawie tak, jakbym brał dwie kobiety jednocześnie.
Rano obudził mnie aromat dobrej kawy. Jak zawsze w niedzielę, wybieraliśmy się na basen. Paula nic nie jadła przed pływaniem, tylko piła małą czarną. Ja lubiłem jeszcze przegryźć coś słodkiego. Prychnęła na mnie z pogardą, gdy zobaczyła rogalik na spodeczku.
– Przecież to same węglowodany – powiedziała.
– Ale jakie pyszne – roześmiałem się.
Nie dbałem jakoś szczególnie o linię, raczej o muskulaturę. Dwa razy w tygodniu siłownia, w weekendy basen – tyle. Paula ćwiczyła codziennie, w niedziele pływała, jadła wyłącznie proteiny i warzywa. Czasem myślałem, że na dłuższą metę to może być męczące, to znaczy życie z nią pod jednym dachem. Ale ponieważ na razie nie planowałem się do niej wprowadzić, przestałem sobie zaprzątać tym głowę. Właściwie nie wiedziałem, czy cokolwiek planuję w związku z nami. Po prostu było przyjemnie. Chciałem mieć tę dziewczynę – i miałem ją. Tyle.
– Dzwonił Jarek – przypomniała sobie, gdy wsiadaliśmy do jej samochodu po basenie.
– Tak?
– W sprawie tego programu na żywo.
Już wiedziałem, o czym mówi. Któregoś dnia wpadła na pomysł, żeby mnie wkręcić do lokalnej telewizji. Rozmawialiśmy o tym, co by to mogło być. Zasugerowałem coś, na czym się znam. Czyli? Moda, fotografia, fitness… Upierała się przy modzie, ale ostatecznie okazało się, że jest do zrealizowania fajny projekt dotyczący siłowni i innych miejsc w okolicy, gdzie można trenować. Miałbym trochę poćwiczyć przed kamerą, a potem przejść się po danym klubie, pogadać z właścicielem i użytkownikami. Na koniec zrobiłbym taki swój prywatny ranking. Co tydzień zestawienie, a po całym cyklu najlepsze siłownie i kluby dostawałyby coś w rodzaju dyplomu czy certyfikatu. Pomysł nie był oczywiście mój, tylko gościa od programów sportowych, ale on był totalny pączuś. Tak go podsumowała Paula. Pączuś w tego typu projekcie byłby kompletnie niewiarygodny. A że ja nie byłem pączuś, tylko ciacho (znowu jej określenie), nadawałem się do tego znakomicie. Moje ciało się do tego nadawało. Mózg mógłbym zostawiać w domu, wszystkie kwestie miałbym napisane, wystarczyłoby czytać z promptera albo nauczyć się na pamięć.
Sam nie wiedziałem, co o tym sądzić. Miałem już trochę na głowie. Przede wszystkim zdjęcia, jako fotograf i jako model. A od niedawna te pokazy mody. Do tego strony internetowe, które projektowałem już ładnych parę lat i wyrobiłem sobie niezłą markę. Zgłaszało się coraz więcej klientów. Taka strona dla firmy to przyjemna robota, a do portfela wskakiwało kilka tysięcy, w zależności od projektu. No i mogłem to robić nawet w nocy, kiedy mi pasowało, kiedy miałem wolny czas. Kasa leciała, biznes się kręcił. Po co mi jeszcze telewizja?
– Sam nie wiem. Przez to wszystko nie mam już czasu na studiowanie. Niedługo sesja.
– A po co ci te głupie studia? – roześmiała się Paula lekceważąco. – Rzuć to w diabły. Teraz nikt nie pyta o dyplom. A już zwłaszcza po twojej informatyce.
Miała rację. Dobrze wiedziałem, że jeśli chcę się zająć programowaniem, to nikt nie zapyta, jakie mam papiery, tylko – co potrafię. Tak samo było z grafiką, z robieniem stron i fotografowaniem. Liczyło się to, co umiałem. Ale pomijając nadchodzącą sesję, został mi tylko rok. Tyle czasu wytrwałem – i teraz miałbym to przerwać? Głupota.
– Daj mi jego telefon, zadzwonię – postanowiłem jednak.
– Nie musisz już dzwonić – odpowiedziała, parkując przed swoim blokiem. – Umówiłam cię na jutro po południu. Masz być o piątej.
– Jutro mam zdjęcia dla Modny.pl.
– Nie ma mowy. Zdjęcia możesz przełożyć. A taka szansa więcej się nie powtórzy. Zrozum, to jest przepustka do telewizji ogólnopolskiej. Z twoim ciałem masz naprawdę duże szanse.
Weszliśmy do budynku. W windzie przywarła do mnie, naciskając mi udem na krocze. Oczywiście miałem erekcję, choć w mojej głowie działo się coś zupełnie odwrotnego niż w spodniach.
– Paula, nie możesz dysponować moim czasem – próbowałem się przeciwstawić, choć już wiedziałem, że przegrałem.
Wciągnęła mnie do mieszkania, manipulując przy moim rozporku. Nie słuchała. Nigdy mnie nie słuchała. Pchnąłem ją do kuchni, usiadła na stole i rozchyliła uda. Zdarłem z niej majtki i wszedłem w nią tak mocno, żeby zabolało, bo byłem zły. Potem powietrze przeciął jej krzyk.
Tak, to prawda, uprawiałem z nią seks, ale byłem wściekły. Chyba po raz pierwszy dotarło do mnie, że mój czas, moje życie, moje studia, po prostu ja, Michał – to wszystko nie znaczy dla niej nic.
Pustka. To słowo towarzyszyło mi przez resztę dnia. Wtedy, gdy Paula krzyczała z rozkoszy i później, kiedy leżeliśmy na podłodze, zmęczeni po seksie. Było tak, jakbym dopiero co skończył trening. Dyszałem, moja skóra zwilgotniała, tętno powoli się uspokajało. Czym to się różniło od biegania albo ćwiczeń cardio? Przez chwilę zastanawiałem się, czym powinno się różnić, ale nie znalazłem odpowiedzi. Pewnie coś powinno się dziać w sercu albo w głowie. Nie byłem pewien. Chyba się trochę pogubiłem.
Czy miało to jakieś znaczenie dla Pauli? Kim ona właściwie była? Tak naprawdę jej nie znałem. Poderwałem ją, bo wydała mi się piękną, niemal idealną kobietą. Szczupła, zgrabna, bez najmniejszej fałdki tłuszczu, którego tak nie lubiłem. Równe, białe zęby. Świetna cera. Piękne, brązowe oczy, długie rzęsy. Choćbym myślał cały dzień, nie znalazłbym w niej skazy, błędu, zaniedbania. Była perfekcyjna. Tylko dlaczego teraz, kiedy leżałem obok niej i uspokajałem oddech, zrobiło mi się zimno? Dlaczego nie wiedziałem, co ją zachwycało, które z moich zdjęć było jej ulubionym? Czy istniało coś, co ją wzruszało albo rozśmieszało do łez? Nie miałem pojęcia. Rozmawialiśmy tylko o błahych sprawach albo o jej karierze. No i ostatnio także o mojej, ale to ona chciała o tym mówić. Ja byłem od słuchania.
Słowo „pustka” wróciło z wielką mocą po obiedzie. Usmażyliśmy rybę, zjedliśmy ją na listku sałaty, bez węglowodanów, tak jak chciała Paula. Miałem zamiar jechać już do akademika, bo czekała na mnie praca. Musiałem obrobić zdjęcia i dokończyć stronę hodowli kotów rasowych. A wieczorem – pokaz mody w „Polonezie”. Zapiąłem dżinsy. Paula pogładziła mój tors pięknymi dłońmi o idealnych paznokciach. Lubiła moje mięśnie na brzuchu, te „kaloryferki”, jak je nazywała. Chciałem ją pocałować, ale w mojej kieszeni rozdzwonił się telefon.
– Słucham – rzuciłem oficjalnym tonem, bo spodziewałem się klienta.
Numer z wyświetlacza nic mi nie mówił.
– Michał?
Głosu, który usłyszałem, też w pierwszej chwili nie skojarzyłem. Ale brzmiała w nim taka groza, że zamarłem.
– Tak?
– Michał, posłuchaj…
Głos się załamał. Ten ktoś nie mógł mówić. Gdzieś w środku poczułem okropny chłód, jakby do wnętrzności wlewała mi się lodowata woda.
– Kto mówi? – zapytałem, bo nie rozumiałem, co się właściwie dzieje.
– Ciocia Gabrysia. Michał, posłuchaj… Mama i tata… Zostawili u mnie Tomaszka, bo niańka wyjechała na weekend…
– Tak?
Patrzyłem bezradnie na Paulę. Nagle zaczęło mi brakować powietrza.
– Właśnie dostałam wiadomość. Mieli wypadek. Oboje nie żyją.
Odłożyłem komórkę na komodę. Nie byłem pewien, czy wcisnąłem czerwoną słuchawkę, czy głos cioci Gabrysi ciągle tam był. Nie miałem dość siły, żeby sprawdzić, podnieść telefon z powrotem i spojrzeć na wyświetlacz. Jakby ta rozmowa wyssała ze mnie całą energię życiową.
Paula stała przy lustrze, poprawiała sobie brew. Jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało, tak właśnie było, poprawiała sobie brew. Czesała ją palcami. Jakie znaczenie, do jasnej cholery, miał kształt jej brwi? Przyglądałem się temu z niedowierzaniem. Nadal nie byłem w stanie się poruszyć. Całą uwagę skupiłem na ruchu jej palców, na tym, jak przygładzała delikatne, czarne włoski.
– Co się stało? – zapytała, spoglądając na mnie przelotnie, i znów wróciła do brwi.
Niewiarygodne.
– Moi rodzice nie żyją. Zginęli w wypadku.
Ktoś powiedział to za mnie. To nie mogłem być ja, bo przecież nie byłem w stanie otworzyć ust. Paula oderwała wzrok od swojej twarzy i patrzyła na mnie przez chwilę. W lustrze. Nie odwróciła się.
– Kiedy pogrzeb? – zapytała rzeczowo.
– Co?
Nie zrozumiałem. Byłem zanurzony w czymś miękkim, co wprawdzie nie tłumiło dźwięków, bo przecież słyszałem, co mówi do mnie Paula… ale nic nie rozumiałem. To miękkie coś sprawiło, że poczułem się niemy, jakbym nie miał języka. I nie mogłem się poruszać.
– Bo jutro masz te zdjęcia – wyjaśniła, wciąż patrząc na mnie z niepokojem.
A ponieważ milczałem, dodała głośniej:
– Telewizja, Michał. Jedyna taka szansa. Nie zrobisz mi tego. Załatwiłam to dla ciebie. Jutro o piątej…
Otworzyłem drzwi i wyszedłem. Podążałem przed siebie jak automat, tak po prostu, bez żadnej myśli. Nie miałem na sobie koszuli ani butów. Nie włożyłem nawet skarpetek. Zauważyłem to dopiero wtedy, gdy zaczęły mnie boleć stopy od drobnych kamyków na przejściu przez tory tramwajowe. Nie wiedziałem, w jaki sposób odnalazłem postój taksówek. To się działo samo. Pojechałem do akademika. Po drodze kierowca przyglądał mi się badawczo. Na szczęście w kieszeni spodni miałem portfel. W trakcie płacenia za kurs uświadomiłem sobie, że u Pauli zostawiłem telefon, ale nie byłem w stanie po niego wrócić.
W moim pokoju panował błogi spokój. Tutaj nic się nie stało, świat się nie zawalił. Na chwilę zawładnęło mną głupie uczucie, że wystarczyłoby tu zostać, nigdzie nie wychodzić, aby wszystko zostało po staremu. Usiadłem na łóżku i gapiłem się w ścianę. Nikt mi nie przeszkadzał, nic się nie działo, kiedy tak siedziałem w gęstniejącej szarości. Dopiero gdy było już całkiem ciemno, ktoś zapukał do drzwi i wszedł, nie czekając na zaproszenie. To mogła być tylko ona.
– Weź się w garść – powiedziała cicho. – Przywiozłam ci telefon i ubranie.
Patrzyłem na nią i musiałem mieć bardzo głupią minę, bo odwróciła wzrok. Czego właściwie oczekiwałem? Że mnie przytuli? Czy to byłoby dziwne, gdyby moja dziewczyna mnie przytuliła? Uświadomiłem sobie, że ona nigdy nie przytulała. Ona uprawiała seks. Spojrzała na mnie znowu i odniosłem wrażenie, że usłyszała moje myśli, bo jej twarz złagodniała.
– Przecież wiem, że to straszne – szepnęła. – Ale pogrzeb na pewno nie jest jutro. To nigdy nie dzieje się tak szybko. Jedź na te zdjęcia.
Niewiarygodne. Kochałem się z kawałkiem lodu. Wstałem i pocałowałem ją w policzek, wyjąłem z jej dłoni reklamówkę z moimi rzeczami, a potem wyprowadziłem delikatnie i zamknąłem za nią drzwi.
Ciąg dalszy w wersji pełnej